-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2022-06-09
2022-08-10
O w mordę, ale mnie ta książka wymęczyła. Gdybym miał się wpasować w stylistykę Jasnowidza i czarownicy, musiałbym napisać, że wymęczyła jak dziwka w burdelu, ale to nie byłaby prawda, bowiem to zmęczenie jakie teraz czuję nie ma nic wspólnego z przyjemnością. To co mnie dopadło po lekturze tej książki, to dojmujące uczucie zmarnowanego czasu, czasu, który mógłbym spożytkować bardziej efektywnie, na przykład... hmmm... drapiąc się po nosie? Albo czytając podręcznik do naprawy ciągnika Ursus. W tym drugim przypadku, tak coś czuję, lektura byłaby o wiele bardziej pasjonująca, niż to co zaproponowało wydawnictwo AlterNatywne i debiutujący Mark Arturro.
Jasnowidz i czarownica, to historia Marka, który przyjeżdża do niewielkiej wsi, gdzieś niedaleko Spały. Marek jest podobno jasnowidzem, ale te umiejętności nie są przez niego zanadto eksploatowane. Przyjeżdża z planem pozostania tu na stałe. Myśli nad kupnem ziemi, może domu. Do tego czasu zatrzymuje się u Darii - jeszcze całkiem młodej wdowy, która uchodzi za lokalną wiedźmę. Z tym, że tak naprawdę Daria po prostu zna się na ziołach, potrafi też zrobić smaczne winko i lubi seks zarówno z kobietami, jak i mężczyznami - ot i cała jej magia. W okolicach dwusetnej strony pojawia się też nawiedzony dom, który Marek kupuje za bardzo atrakcyjną cenę i dopiero wtedy coś zaczyna się dział. Przy czym to "coś", to nie żadne cuda-wianki. Nie łudźcie się. Jasnowidz i czarownica od pewnego momentu, owszem przypomina powieść grozy, ale... No, to jest trochę tak, jak z dżemem z biedronki. Bierzesz, patrzysz, a tam cukier to 90% składu. Czy można to nazwać dżemem? Przy dużej wyobraźni i owszem, dla mnie to jest jednak cukier o smaku owocowym, a Jasnowidz i czarownica, to nieudane dzieło przypominające jedynie horror, powieść erotyczną, obyczajową, komedię... Cholera, trochę za dużo tego, nie?
No tak, bo Mark Arturro upchnął w swojej powieści całkiem sporo. Przy czym erotyka w Jego wydaniu bardziej przypomina domowe porno - z kiepskim oświetleniem, obleśnymi aktorami, ordynarne i niesmaczne. I tytuły niektórych rozdziałów, jak na przykład: Golden shower, Zjawiskowa dupa, czy Dom i jego progi oraz szybki numerek w ogrodzie, to naprawdę mały pryszcz w porównaniu z treścią. I nie mylicie się, prezentowany tu humor najczęściej dotyczy seksu, przy czym to nie jest komedia sytuacyjna jak u Olgi Rudnickiej, czy - może nieco bliżej - jak w American Pie. Fundamenty komedii Marka Arturro zbudowane są na najniższych instynktach. Te same instynkty towarzyszą także bohaterom. Każdy, jest tu jak spod tej samej linijki, myśli tylko o tym: aby się nażreć, nachlać i popieprzyć. To sprawia, że postaci w tej książce są właściwie jednakowe i przy tej swojej jednakowości, cholernie nudne i nijakie. Nie pomaga też specyficzna stylistyka, jaką posługuje się Autor. Zwłaszcza zdania opisowe, są bardzo topornie napisane, co jeszcze bardziej męczy. I tak sobie pomyślałem, że gdyby Blanka Lipińska prowadziła warsztaty literackie (Boże drogi, oby nie!), to teoretycznie Arturro mógłby być jej uczniem. Poziom literacki jest tu baaardzo podobnie niski. Całość po prostu zalatuje grafomanią.
Ponad pięćset stron. Dużo tu słów i zdarzeń, ale w tym ogólnym tłoku zabrakło mi jednej linii przewodniej - głównego wątku, wokół którego orbitowałaby cała reszta. W czasie lektury, towarzyszyło mi wrażenie chaosu, fabularnego bałaganu i kolejnych zbytecznych scen. Mark Arturro chciał zbyt wiele i w moim odczuciu nie dość, że przesolił, to jeszcze przypalił tę zupę. Wyszło słabo, takie mam wrażenie. I chciałbym to wrażenie jak najszybciej zmyć z siebie, zrzucić, zapomnieć. Dlatego pozwólcie, że zakończę i oddalę się w celu przykrycia tej lektury inną. Mam nadzieję, że kolejna książka pozwoli mi zapomnieć o tej.
| mroczne-strony.blogspot.com
O w mordę, ale mnie ta książka wymęczyła. Gdybym miał się wpasować w stylistykę Jasnowidza i czarownicy, musiałbym napisać, że wymęczyła jak dziwka w burdelu, ale to nie byłaby prawda, bowiem to zmęczenie jakie teraz czuję nie ma nic wspólnego z przyjemnością. To co mnie dopadło po lekturze tej książki, to dojmujące uczucie zmarnowanego czasu, czasu, który mógłbym...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-01
Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że przed ocenieniem książki, musiałem się przespać ze wszystkimi myślami z nią związanymi. Marcin Ciszewski to nie jest autor, po którego sięgam po raz pierwszy. Kilkanaście lat temu czytałem Jego cykl WWW, ale i zacząłem cykl Meteo, którego "Wiatr" jest trzecim tomem. Potem moja czytelnicza droga nieco odbiła od literackiego szlaku pana Ciszewskiego i tak sobie funkcjonowaliśmy na różnych płaszczyznach rzeczywistości, aż do tego roku, kiedy to Wydawnictwo Skarpa Warszawska postanowiła wznowić cykl z Jakubem Tyszkiewiczem w roli głównej. Pierwsze tomy ponad dekadę temu wydawał Znak i z tego co kojarzę czytałem dwa pierwsze, tj. "Upał" i "Mróz". "Wiatr" to trzecia odsłona, ale pierwsza jeśli chodzi o chronologię, a przynajmniej tak gdzieś czytałem. W każdym razie fabuła jest zbudowana tak, że nie musicie znać wcześniejszych książek, aby połapać się co i jak i kto jest kim.
Rzecz zaczyna się w Sylwestrowe popołudnie w Zakopanem, kiedy to Jakub Tyszkiewicz ze swoją żoną Heleną i Staszek Krzeptowski szykują się na kameralną imprezę w schronisku na Kasprowym Wierchu. Tych dwóch panów to stołeczni kryminalni, ale w górskiej stolicy są zupełnie prywatnie. Wieczór przynosi huraganowy wiatr, który z każdą minutą wzmaga się coraz bardziej. W ostatnich chwili udaje im się dotrzeć koleją linową na szczyt. Początkowo całkiem wesoła impreza, szybko zostaje przerwana przez wypadek jednej z bawiących się kobiet. Wypadek? A może niezupełnie? Faktem jest, że dziewczyna potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. Na kolejkę nie ma co liczyć, a zatem Tyszkiewicz i Krzeptowski postanawiają zwieźć ranną w specjalnych saniach. Tymczasem na górę zmierza zespół czterech uzbrojonych facetów ze służb specjalnych. Na ich celowniku jest jeden z gości feralnej imprezy. Zadanie mają proste i jasne: odzyskać to co ukradł, a gościa zlikwidować. Ich problem jest taki, że facet potrafi się bronić, bo jeszcze niedawno był jednym z nich...
Gdy sięgam po powieść sensacyjną nie mam jakiś dużych oczekiwań. To gatunek czysto rozrywkowy i po prostu nie ma tu miejsca na literackie uniesienia. Nadal jednak chciałbym przeczytać ciekawą historię z niemniej interesującymi bohaterami, którzy mają coś fajnego do powiedzenia, jakieś przemyślenia, jakieś poglądy; za którymi stoi jakaś historia, najlepiej wyboista niczym zapomniana droga powiatowa. A jeżeli nic z tych rzeczy, to chociaż, żeby akcji było dużo, na tyle dużo żeby ta akcja zamaskowała kiepską fabułę i papierowych bohaterów. Bo dlaczego "Szybkich i wściekłych" dobrze się ogląda? Przecież to jest tak głupie i nielogiczne, że aż głowa mała, a jednak wizualnie daje radę. Daje radę bo jest dobrze zrobione, bo jesteśmy atakowani festiwalem efektów specjalnych i dynamicznymi ujęciami. Gdy siadam do filmów z tej serii doskonale zdaję sobie sprawę, że będę oglądał głupoty, że z logiką niewiele będzie to miało wspólnego, ale oglądać będzie się dobrze. Tego samego oczekiwałem od "Wiatru".
Tymczasem pierwszych sto stron to była jazda pod górę: przygotowania do imprezy, poprzetykane niezbyt błyskotliwymi dialogami, potem faktyczna jazda kolejką i początek sylwestrowego wieczoru. Ani to ciekawe, ani porywające. Bohaterowie sztampowi, z wyraźnym podziałem na tych, których mamy polubić i na tych, którzy są dupkami... Akcji tu nie ma, ale od czasu do czasu dostajemy sceny z oddziałem specjalsów i tajemniczym generałem oraz politykami. Z początku niewiele z tego można rozkminić: ktoś coś ukradł i dał nogę, jakieś brudne tajemnice mają zostać ujawnione i żeby ta cała kupa nie rozlała się na Polskę, służby specjalne muszą wytropić, odzyskać co jest do odzyskania, a na koniec zdrajcę... no wiecie... killim go. A zatem i specjalsi wbijają do kolejki linowej (choć nieco później od naszych głównych bohaterów), terroryzują bogu ducha winnego kolejarza i też jadą na górę. Sam wjazd ciągnie się przez kilkadziesiąt stron i to jest swego rodzaju zwiastun, zły omen, że będzie długo i nudno. Takich zdecydowanie zbyt długich sekwencji jest w powieści "Wiatr" znacznie więcej. Owszem, są momenty, gdy akcja nabiera tempa, gdzie są strzelaniny, gdzie trup pada, a ostrze noża błyska w blasku księżyca, ale tego jest zbyt mało, aby uznać tę powieść sensacyjną za dobrą powieść sensacyjną.
Po tych pierwszych stu stronach naprawdę myślałem, że akcja się rozwinie, nieco przyspieszy, a jeszcze lepiej, gdyby przyspieszyła znacząco, tymczasem kolejnych dwieście stron, to powolne, bardzo powolne schodzenie z Kasprowego. Nie powiem - ma to swój klimat: noc, świszczący huraganowy wiatr i czające się w mroku niebezpieczeństwo, ale - cholera - na samym klimacie, daleko się nie zajedzie. Owszem, są tu chwile, gdy czujesz, że jednak masz w rękach powieść sensacyjną, ale jest tego zbyt mało, a książka zdecydowanie za gruba.
Powiem szczerze: zmęczyła mnie ta książka, a od czytadła, to ostatnia rzecz jakiej oczekuję. Nie jest to jednak powieść całkowicie zła. Sama intryga została całkiem nieźle pomyślana, motyw służb specjalnych i międzynarodowej intrygi (bo w pewnym momencie ona rzeczywiście robi się międzynarodowa) też jest ciekawy. I gdyby Ciszewski to wszystko rozwinął i poszedł w stronę - powiedzmy - thrillera szpiegowskiego, to mogła to być całkiem niezła opowieść. Wyszło jednak jak wyszło i "Wiatr" okazał się dla mnie mało sprzyjający. W mojej ocenie to jest "zapchaj dziura" poniżej oczekiwań. Jeżeli nie masz nic innego pod ręką, to ok, może być i "Wiatr". Marcin Ciszewski potrafi budować atmosferę i tego mu nie odbieram, problem w tym, że na samej atmosferze daleko się nie zajedzie. Inna rzecz, że widziałem opinie innych czytelników i wiem, że dużej części ta powieść przypadła do gustu. Nie rozumiem tego, ale też nie wszystko muszę. Mnie, niestety, umęczyła dlatego też nie polecam Wam "Wiatru". Jeśli chcecie porządnej sensacji, sięgnijcie po Lee Childa, to autor, który po mistrzowsku buduje napięcie, dawkuje akcję, a przy tym opowiada ciekawe historie.
Niestety, ten mój powrót po latach do twórczości Marcina Ciszewskiego nie był udany. Szkoda, ale jak mówią mądrzy ludzie: c'est la vie. I trzeba iść dalej.
mroczne-strony.blogspot.com
Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że przed ocenieniem książki, musiałem się przespać ze wszystkimi myślami z nią związanymi. Marcin Ciszewski to nie jest autor, po którego sięgam po raz pierwszy. Kilkanaście lat temu czytałem Jego cykl WWW, ale i zacząłem cykl Meteo, którego "Wiatr" jest trzecim tomem. Potem moja czytelnicza droga nieco odbiła od literackiego szlaku pana...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-06
2017-06-21
2017-11-19
2021-09-26
"Najsłabsze ogniwo" to najmocniejsza powieść Roberta Małeckiego. Nadal czuję bój w plecach, tak ostro wcisnęła mnie w fotel. Przede wszystkim nie ma tutaj miejsca na niepotrzebne sceny, babranie się w odległej przeszłości, czy zbyt głębokie grzebanie w psychice bohaterów, których zresztą nie ma zbyt wielu, co też uważam za plus. Małecki nie robi tłoku, przez co cała historia jest bardziej kameralna. Odpowiedni klimat robi też główne miejsce akcji - wieś otoczona przez las, sprawiająca wrażenie (choć tylko pozornie) odizolowanej od reszty świata. To takie miejsce, w którym łatwo zachować swoje sekrety dla siebie, bowiem sąsiedzi - ex mieszczuchy - raczej nie zaglądają ci w okna. Nic więc dziwnego, że w takim otoczeniu, tak łatwo i bez śladu znikają ludzie.
Klimat i zapach drzew, to jedno, ale najmocniejsza strona "Najsłabszego ogniwa", to jednak mimo wszystko perfekcyjnie budowane i podkręcane napięcie. Jest to wyczuwalne już od pierwszych stron, a z każdą kolejną przecież, sytuacja gmatwa się coraz bardziej, a atmosfera zagęszcza; główny bohater odkrywa coraz więcej, a mimo to, wciąż zdaje sobie sprawę, że wie niewiele. Podobnie jak Czytelnik. Wraz z Warotem próbowałem poukładać rozsypane puzzle tej dziwnej, tajemniczej i mrocznej opowieści, a mimo to, finał, mam takie wrażenie, obu - i głównego bohatera, i mnie - zaskoczył równie mocno.
No dobra, skoro już jesteśmy przy głównym bohaterze, to chwilę się nad nim poznęcajmy. 😉 Warot, to typ cobenowskiego "zwykłego człowieka", postawiony przed niezwykłymi sytuacjami, przed dylematami i decyzjami, które większości z nas są zupełnie obce. Bo co byś zrobił, gdyby nagle zaginął twój brat czy siostra? Piotr nie jest typem superbohatera i bynajmniej do takiego nie aspiruje, nie jest też kolejnym komisarzem policji, których - mam takie wrażenie - literatura ma dosyć. To typ faceta z sąsiedztwa - męża, ojca, syna, brata, a różni się od nas tylko tym, że parszywy los rzucił mu wyzwanie, a on je podjął. Oczywiście, robi czasem głupstwa, bywa nawet naiwny, ale przez to zyskuje tylko na wiarygodności.
Autor nie ukrywa zresztą, że inspiracją do napisania tej powieści była twórczość Harlana Cobena. Myli się jednak ten, kto z góry założy, że jest to kopia stylu twórcy Myrona Bolitara. Robert Małecki zdążył już wyrobić swoją własną markę i mylenie inspiracji z kopiowaniem byłoby krzywdzącą dla polskiego Pisarza, nieprawdą. W czasach młodości, powiedziałbym, że "Najsłabsze ogniwo", zwyczajnie "ryje beret". Dziś już nie wypada mi, ani tak mówić, ani pisać, więc ograniczę się do bardziej "dojrzałego" związku frazeologicznego. A zatem, ta powieść wgryza się w mózg, jest jak heroina w krwioobiegu ćpuna z wieloletnim stażem, jak ponętna piękność, która siedzi Ci na kolanach, a Ty nie możesz oderwać od niej ani wzroku, ani dłoni, ani... Dobra, poprzestańmy na tym. Od "Najsłabszego ogniwa" też nie mogłem się oderwać. To nie jest jedna z tych historii, którą się dawkuje w małym porcjach. Tutaj, apetyt rośnie w miarę jedzenia i ani się obejrzałem, jak pożarłem pół książki. Tak udanej literackiej wyżerki i Wam życzę, dlatego gorąco zachęcam do lektury. Smacznego. 😉
całą recenzję przeczytacie na:
https://mroczne-strony.blogspot.com/2021/09/najsabsze-ogniwo-robert-maecki.html
"Najsłabsze ogniwo" to najmocniejsza powieść Roberta Małeckiego. Nadal czuję bój w plecach, tak ostro wcisnęła mnie w fotel. Przede wszystkim nie ma tutaj miejsca na niepotrzebne sceny, babranie się w odległej przeszłości, czy zbyt głębokie grzebanie w psychice bohaterów, których zresztą nie ma zbyt wielu, co też uważam za plus. Małecki nie robi tłoku, przez co cała...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-09
2017-08-28
2019-05-05
2018-09-03
2018-04-22
2017-08-29
Prankę Polak - nastoletnią córkę bogatego Roma - ostatni raz widziało oko kamery na toruńskim bulwarze nadwiślanym. Na nagraniu widać, jak za dziewczyną człapie jakiś grubas bez koszuli. Potem Pranka znika i ani policja, ani prywatni detektywi, ani jasnowidze nie są w stanie powiedzieć co się stało z dziewczyną, ani kim był śledzący ją typ. Trzy lata później, w rocznicę zniknięcia Pranki, jej ojciec ucieka z psychiatryka, do którego trafił po zaginięciu jedynaczki i przychodzi na toruńską komendę policji, oblewa się benzyną i podpala. Sprawa jest gorąca (dosłownie i w przenośni) i obiega całe miasto. Samospalenie bierze pod lupę również portal Głos Torunia, na którego czele stoi Robert Pruski. Okazuje się, że Pranka przed swoim tajemniczym zniknięciem pracowała w lokalnej knajpie, która uchodziła za burdel z nieletnimi dla dzianych i wpływowych lokalsów. Lokal działa nadal, choć po aferze z Prankną przeszedł rebrandin. Teraz nazywa się Zakątek Sztuk Pięknych i właśnie ma się tam odbyć jakaś rocznicowa impreza. Pruski zleca swojemu fotografowi lot dronem, który rejestruje orgię z udziałem polityków, biznesmenów, gangsterki i nieletnich dziewczyn. Nazajutrz materiał pojawia się na stronach Głosu Torunia, ale chwilę później hakerzy przeprowadzają zmasowany atak na serwis, ktoś włamuje się również na prywatne konta Pruskiego i za ich pośrednictwem zaczyna rozpowszechniać dziecięcą pornografię. Wkrótce też znika syn marszałek Senatu. Rozpoczyna się wyścig z czasem...
Po ośmiu latach przerwy Piotr Głuchowski powrócił do postaci dziennikarza Roberta Pruskiego. Teraz, po lekturze, zastanawia mnie tylko jedno: po co? Po jaką cholerę było odgrzewać tego kotleta, po co było wybudzać tego bohatera ze snu? Co ta książka wnosi? Na pewno jest mroczna i porusza ważny problem jakim jest wykorzystywanie nieletnich. Na pewno nawiązuje do znanej sopockiej afery z Zatoką Sztuki i niejakim "Krystkiem". Ale przecież Głuchowski jest współautorem reportażu "Zatoka świń", poświęconym tej sprawie. Po co więc ta fabuła? Tutaj Autor przedstawił temat w skrajnie brutalnej formie, co bynajmniej nie jest zarzutem z mojej strony. Lubię mroczne historie, a tej tego mroku nie mogę odmówić. To jest plus. Minus? "Alert" jest do bólu schematyczny, jakby powstał pod kryminalną linijkę, albo według jakiegoś podręcznika kreatywnego pisania, przy czym wszystkie rady i przykłady Autor wziął zbyt dosłownie. Czytając tę powieść, wiele razy dopadało mnie wrażenie "ale to już było". Piotr Głuchowski powiela schematy i motywy, a jego bohaterowie niczym specjalnym się nie wyróżniają. Są to bólu poprawni i przewidywalni, a przez to mało interesujący.
Jednak nic nie przebije pierwszego rozdziału, w którym Autor streszcza właściwie całą książkę. I ja rozumiem, że pisarza może ponieść, że jakiś zabieg literacki może spodobać się mu, choć w rzeczywistości jest beznadziejny. Ale, na litość, przecież tam jest jeszcze redaktor, a jego robotą jest m.in. sprowadzanie pisarza na ziemię. Ten nie dał rady i początek powieści jest niczym jeden wielki spoiler, który właściwie nie zdradza tylko zakończenia, ale całą resztę, cały środek książki, mamy podany jak na tacy. Owszem, streszcza nam kolejne następujące po sobie wydarzenia jedynie w ogólnikach , ale to wystarcza, aby odebrać przyjemność czytania. Gdyby nie ten nieszczęsny pierwszy rozdział, nie byłoby aż tak źle, więc jeżeli jednak zdecydujecie się na lekturę "Alertu", omińcie go.
Jednak mimo ciekawego tematu, Piotr Głuchowski nie zdołał, w mojej ocenie, wykorzystać drzemiącego w nim potencjału. "Alert", pomimo kilku naprawdę mocnych momentów, jest powieścią bardzo przeciętną, naszpikowaną dziennikarskim slangiem, który nie dla każdego będzie zrozumiały i zbyt drętwym, trochę nawet snobistycznym poczuciem humoru. Ale mamy za to zachowaną poprawność polityczną, więc czego się czepiasz, człowieku!? Dobra, już się odczepiam, a Wy sami musicie podjąć decyzję czy warto sięgnąć po "Alert" czy lepiej rozejrzeć się za czymś innym.
| mroczne-strony.blogspot.com
Prankę Polak - nastoletnią córkę bogatego Roma - ostatni raz widziało oko kamery na toruńskim bulwarze nadwiślanym. Na nagraniu widać, jak za dziewczyną człapie jakiś grubas bez koszuli. Potem Pranka znika i ani policja, ani prywatni detektywi, ani jasnowidze nie są w stanie powiedzieć co się stało z dziewczyną, ani kim był śledzący ją typ. Trzy lata później, w rocznicę...
więcej Pokaż mimo to