-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać298
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-07-02
2012-12-08
Historia Tarota sięga swoimi korzeniami aż do XV wieku. Początkowo służył on jako zwykła gra karciana – ot taka rozrywka. Z czasem zyskał jednak nowe i inne znaczenie, zaczęto uważać go za twór Diabła, tak więc trafił na listę rzeczy zakazanych i tabu. Na szczęście nie został zapomniany przez wszystkich i nadal istnieją ludzie, którzy potrafią dostrzec jego magię i piękno.
Tarot fascynuje mnie od małego, co zdecydowanie zawdzięczam mojej mamie. To ona także opowiedziała mi o Ciro Marchettim, którego talię posiada. Dlatego właśnie chciałam na własnej skórze przekonać się o jego talencie, a dodatkowo przeczytać kolejną książkę, która w przyjazny sposób zaznajomi mnie jeszcze bardziej ze sztuką Tarota. Czy się udało? Jak najbardziej.
„Boski Tarot” to komplet obejmujący talię kart oraz podręcznik. Zacznę od podręcznika. Jest podzielony na 3 główne części. Pierwsza z nich to opowieść, z której dowiadujemy się, jak powstała owa talia, co skłoniło autora do jej utworzenia oraz czy był to tylko zwykły przypadek. Czytając tę część byłam pod ogromnym wrażeniem! Niesamowita, magiczna opowieść, która momentami brzmi jak dobra książka fantasy, a jednak wiem, że to czysta prawda, a nie żadna fikcja. Ta historia potrafi czytelnika nieziemsko pochłonąć! Jakbyśmy na własne oczy widzieli wszystko to, czym dzieli się z nami autor – cudowne przeżycie.
Druga i trzecia część dotyczą już talii kart. Poznajemy opisy oraz znaczenia każdej karty po kolei i to nie tylko autorstwa Ciro Marchetti’ego. On skupia się na aspekcie sztuki w tych kartach, co jednak ma swoje powiązanie ze znaczeniem każdej z nich. Jednakże nie bójcie się – znajdują się tutaj również opisy konkretne, które będą przydatne osobom, które Tarotem się zajmują, albo mają zamiar zacząć. Nie jest to pisane językiem trudnym, jednak nie powiem, żeby był to też język zwyczajny i prosty. On ma w sobie magię i pewną dumę, która sprawia, że „Boski Tarot” staje się czymś naprawdę wyjątkowym.
Teraz skupię się na samej talii, chociaż boję się, że wyjdzie z tego oda pochwalna. Talia jest bowiem przepiękna, przecudowna, nieziemska i niesamowita! Chyba nigdy nie widziałam tak pięknych ilustracji, które niosą w sobie przesłanie oraz zawierają wiele symboli, które pozwalają nam całkowicie zrozumieć, co dana karta dla nas oznacza. Nie wiem, czy znajdzie się jakakolwiek osoba, którą ta talia nie zachwyci. Ja jestem po prostu oczarowana, te karty całkowicie zdobyły moje serce!
Polecam każdemu, naprawdę każdemu, kto interesuje się Tarotem, albo ma zamiar rozpocząć swoją przygodę z nim. To z pewnością będzie pozycja idealna i każdy będzie zadowolony – nie tylko z kart, ale również ze świetnego poradnika, który wprowadza nas w tajemniczy i mistyczny świat Tarota. Nie znalazłam żadnego, najdrobniejszego minusa w tym cudownym komplecie, więc naprawdę gorąco do niego zachęcam!
Historia Tarota sięga swoimi korzeniami aż do XV wieku. Początkowo służył on jako zwykła gra karciana – ot taka rozrywka. Z czasem zyskał jednak nowe i inne znaczenie, zaczęto uważać go za twór Diabła, tak więc trafił na listę rzeczy zakazanych i tabu. Na szczęście nie został zapomniany przez wszystkich i nadal istnieją ludzie, którzy potrafią dostrzec jego magię i piękno....
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-13
Nanotechnologia jest dość ciekawą i bardzo przyszłościową dziedziną nauki. Ma oczywiście swoje plusy i minusy, jednak możliwości są naprawdę ogromne. Problem jednak polega także na tym, jak ją ludzie wykorzystają. Bo można ją wykorzystać dobrze, w celach medycznych chociażby, a można rozpętać nano-wojnę i to już nie będzie przyjemne…
Brat i ojciec Sadie zostali zamordowali. Sadie została ostatnią z McLure’ów, znaczy więc bardzo wiele. Została zwerbowana przez BZRK i tak na dobrą sprawę nie mogła się sprzeciwić. Noah także. BZRK stwierdziło, że skoro jego brat był dobry, to widocznie to sprawa rodzinna i Noah też będzie. Toczy się wojna, nano-wojna. Jest wszędzie, mimo że na pierwszy rzut oka jej nie widać. Normalni ludzie tego nie dostrzegą. Bo nano jest zakazane i tajne. Ale prawda jest taka, że ta wojna może mieć wpływ na całą ludzkość, bo nie wiemy co siedzi w głowie Bug Manowi, ludziom z BZRK… kto tak naprawdę jest dobry, a kto zły?
W końcu! W końcu doczekałam się książki, która mnie zachwyciła. Fakt, zazwyczaj trafiam na książki, które mi się podobają, miło się je czyta, ale ciągle czegoś im brakuje, ciągle nie czuję tego zafascynowania. Tutaj już od pierwszych stron czułam, że to będzie coś wielkiego i się nie pomyliłam. Miałam spore oczekiwania i autor mnie nie zawiódł, mimo że to dopiero pierwsza książka z twórczości Michaela Granta, jaką miałam okazję przeczytać. Jednak myślę, że na tym się nie skończy.
Pomysł jest znakomity! To coś nowego, świeżego, coś z czym jeszcze nie mieliśmy do czynienia. Potencjał ogromny, znakomicie wykorzystany. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, łącznie ze szczegółami. Akcja właściwie jest ciągle, tylko że raz biegnie troszkę wolniej niż w pozostałych przypadkach. Punkt kulminacyjny osiąga oczywiście na samym końcu, gdzie dzieje się najwięcej, jednak gwarantuję Wam, że wcześniej także nie będziecie się nudzić. Autor stworzył bardzo oryginalny świat i znakomicie go nam przedstawił.
Wszystko widzimy na własne oczy co osobiście uważam za cudowną rzecz, chociaż tutaj nie wszystkie sceny są piękne. Czasami są okrutne, pełne przemocy, a czasami po prostu wstrętne, chociaż zależy jak dla kogo. W każdym bądź razie świat powieści jest idealnie wykreowany.
Co mnie tutaj mile zaskoczyło? Mianowicie to, że w sumie każdy bohater, nawet ten mniej ważny jest opisany w taki sposób, że możemy go sobie wyobrazić. Dowiadujemy się czegoś w sumie o każdym bohaterze, a każdy z nich to inny, niepowtarzalny charakter. Bardzo polubiłam Sadie, obłędna dziewczyna. Pozostałych bohaterów albo się lubi albo nie, zależy ku której organizacji się skłonimy. Ciekawą postacią jest także Kaligula, chociaż nie chciałabym go chyba spotkać nocą w ciemnym zaułku. Bywa przerażający.
Książka niesamowicie wciąga! Po prostu nie da się oderwać, chcemy tylko czytać. Nie ma się co dziwić. Język jest niby prosty i zwyczajny, a jednak ma w sobie coś, co sprawia, że ciężko nam się oderwać i przewracamy kolejne strony. Uważam także, że świetnie zostały przedstawione uczucia bohaterów, ich ambicje i cele. Czujemy każdą emocję, która towarzyszy Sadie, Noah czy Vincentowi. Już w pierwszym rozdziale czujemy nawet szał, który ogarnia Alexa. Po prostu stajemy się członkami tej wojny, tworzymy własnego biota, którym zwiedzamy świat nano, a własnymi oczami widzimy świat makro.
Momentami książka przypominała mi „Łowcę androidów” Phillipa Dicka, ale możliwe, że będzie to tylko moje odczucie. Po prostu Sadie i bracia Armstrongowie wybitnie skojarzyli mi się z pewnymi postaciami z książki pana Dicka. Chcę także wspomnieć tutaj o okładce – teoretycznie zwyczajna, nijaka, a mimo wszystko przyciąga wzrok. Teoretycznie widzimy na niej tylko oko z jakimś dziwnym robaczkiem, a jednak idealnie oddaje to klimat książki. Nawet sam fakt iż na pierwszy rzut oka ta okładka wydaje się być za surowa, jednak właśnie taki jest świat nano – surowe reguły, których nie można łamać.
Komu mogę polecić? Każdemu! Uważam, ze każdy kto ma ochotę na naprawdę dobrą, wciągającą i porywającą historię powinien tą książkę przeczytać obowiązkowo! Ja na pewno do niej kiedyś wrócę, a mam wrażenie, że ta seria stanie się jedną z moich ulubionych.
Nanotechnologia jest dość ciekawą i bardzo przyszłościową dziedziną nauki. Ma oczywiście swoje plusy i minusy, jednak możliwości są naprawdę ogromne. Problem jednak polega także na tym, jak ją ludzie wykorzystają. Bo można ją wykorzystać dobrze, w celach medycznych chociażby, a można rozpętać nano-wojnę i to już nie będzie przyjemne…
Brat i ojciec Sadie zostali...
Cóż, bardzo lubię LaVeya, jednakże ta książka nie jest dla wszystkich. Poza tym to nie jest książka, którą aby zrozumieć wystarczy przeczytać raz. Trzeba ją przeczytać dokładnie kilka razy, a i tak za każdym razem odkryjemy coś nowego, a dodatkowo musimy umieć pewne rzeczy rozgraniczyć.
Cóż, bardzo lubię LaVeya, jednakże ta książka nie jest dla wszystkich. Poza tym to nie jest książka, którą aby zrozumieć wystarczy przeczytać raz. Trzeba ją przeczytać dokładnie kilka razy, a i tak za każdym razem odkryjemy coś nowego, a dodatkowo musimy umieć pewne rzeczy rozgraniczyć.
Pokaż mimo to
Taylor Jenkins Reid swoimi książkami urzekła mnóstwo czytelników i zdecydowanie stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk w literaturze obyczajowej. Nawet ja, osoba stroniąca od tego gatunku i po prostu niezbyt za nim przepadająca, dałam się porwać opowiadanym przez Reid historiom. A to już o czymś świadczy! Skoro sama z siebie chętnie sięgam po coś, czego zazwyczaj w ogóle nie czytam, bo po prosty obyczajówki zupełnie do mnie nie trafiają, to jednak coś jest na rzeczy. A powieść „Carrie Soto powraca” to było po prostu coś wspaniałego! Choć tenisa też nie lubię…
Carrie Soto niemal urodziła się z rakietą tenisową w ręce. Jej ojciec od małego wprowadzał ją do świata sportu i rywalizacji, budował w niej pewność siebie i chęć przenoszenia gór. Carrie od małego marzyła o samych zwycięstwach, a jej apetyt rósł w miarę jedzenia. Chciała być najlepsza, zdobywać tytuły, mieć na koncie same rekordy – nie liczyło się nic poza tenisem. Czy kierowała nią chora ambicja czy może po prostu fakt, że wiedziała, czego chce od życia i śmiało dążyła do wyznaczonych sobie celów? To był jeden z pierwszych aspektów, nad którymi zaczęłam się zastanawiać w trakcie lektury. I do tej pory chyba nie znam odpowiedzi na to pytanie…
Początkowo śledzimy cały rozwój kariery Soto, jej dzieciństwo i pierwsze zwycięstwa. Potem przechodzimy do sedna – do powrotu. Choć po ustanowieniu rekordu postanowiła przejść na emeryturę, to jednak gdy pojawia się nowa zawodniczka, która może odebrać jej tytuł najlepszej tenisistki na świecie, Soto postanawia wrócić na kort. Mimo tego, że wiek 37 lat raczej nie sprzyja odbudowywaniu kariery sportowej. Ale przecież Siekiera się nie poddaje! Tak, taki przydomek zyskała Soto, gdy rozkładała na łopatki wszystkich przeciwników na swojej drodze. Uparta, bezkompromisowa, ostra, trudna w kontaktach międzyludzkich. Od dziecka była twarda i nie
przejmowała się tym, co ludzie o niej powiedzą, czy ktoś będzie ją lubił. Ona po prostu chciała się realizować w tym, co kocha. Dlatego ludzie odbierali ją jako oziębłą, trudną i bezczelną. I miało to solidne podstawy – Soto jest pozbawiona hamulców, niejednokrotnie zachowuje się impulsywnie, ma cięty język, charyzmę i zdecydowanie zawyżone ego. Właściwie można by uznać, że ciężko ją lubić… A jednak stale jej kibicowałam!
Taylor Jenkins Reid opisuje mecze tenisowe w doskonały sposób, podobnie jak i zasady gry. Porusza się po sportowym świecie z niesamowitą płynnością, ta książka jest przesycona grą i rywalizacją, oba te aspekty są wręcz do bólu namacalne. To niesamowite, że udało jej się osiągnąć taki efekt. Wspaniale opisane rozgrywki, etapy przygotowań, rozwój kariery, treningi wszelkiego rodzaju – to pokazuje ogrom zaangażowania i poświęcenia, jakie czekają każdego sportowca, który chce wzbić się na sam szczyt. I wierzcie mi, jest to niesamowicie emocjonujące – każda kolejna rywalizacja Soto udziela się również czytelnikowi. Ostatnie mecze wzbudzały we mnie tak wielkie poruszenie, że aż cała chodziłam. To było nawet lepsze niż oglądanie meczów w telewizji. I oto ja, osoba, którą nigdy tenis nie interesował, poczułam się tak ogromnie zaangażowana w historię fikcyjnej tenisistki… Tak bardzo przeżywałam jej rozgrywki. Ta książka da Wam poczucie bycia na trybunach i oglądania najlepszego meczu tenisa w historii sportu.
Nigdy wcześniej powieść obyczajowa mnie tak mocno nie chwyciła, nigdy nie poczułam się aż tak zaangażowana w historię z tego gatunku, nigdy nic w tym klimacie nie wzbudziło we mnie tylu
poruszeń. Świetna atmosfera, wspaniała kreacja bohaterów, ogrom emocji, doskonały styl i dopracowanie fabuły i historii samej w sobie, która niejednokrotnie skłania do przemyśleń. Gdzie jest granica zdrowej ambicji? Czy warto poświęcić wszystko dla kariery? Czy rodzice od małego powinni kierować dziecko w stronę takiego mocnego rozwoju i wzbudzać w nim poczucie wyższości? Jak poświęcenie się jednemu celowi może wpływać na nasze relacje z ludźmi i na to, jak nas postrzegają? To coś więcej niż zwykła powieść obyczajowa. To historia, która zajdzie Wam za skórę, która nie pozwoli o sobie zapomnieć i naprawdę poruszy Was jak mało co.
Instagram: @bookeaterreality
TikTok: @bookeaterreality
Taylor Jenkins Reid swoimi książkami urzekła mnóstwo czytelników i zdecydowanie stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk w literaturze obyczajowej. Nawet ja, osoba stroniąca od tego gatunku i po prostu niezbyt za nim przepadająca, dałam się porwać opowiadanym przez Reid historiom. A to już o czymś świadczy! Skoro sama z siebie chętnie sięgam po coś, czego...
więcej mniej Pokaż mimo toW tej książce brakowało mi tylko jednej rzeczy - fakt, że główna bohaterka nie ma kota, jak na czarownicę przystało. Reszta idealna.
W tej książce brakowało mi tylko jednej rzeczy - fakt, że główna bohaterka nie ma kota, jak na czarownicę przystało. Reszta idealna.
Pokaż mimo toJeśli chodzi o wampiry to ta książka to podstawa i klasyka!
Jeśli chodzi o wampiry to ta książka to podstawa i klasyka!
Pokaż mimo to2016-05-04
Twórczość Sary J. Maas pokochałam już jakiś czas temu. Cykl o Zabójczyni, Cealenie Sardothien, niezmiernie przypadł mi do gustu. Pierwszy był „Szklany tron”, który całkowicie mnie oczarował, a kolejne tomy tej serii nie dawały mi o sobie zapomnieć. Z resztą jest tak do tej pory – ta historia wdarła się w moje serce i siedzi w nim do tej pory. Nie jestem nawet pewna, czy kiedykolwiek z niego wyjdzie. Jednak jedno jest pewne – musi się trochę przesunąć i zrobić miejsce dla jeszcze jednej powieści tej samej autorki, bowiem „Dwór Cierni i Róż” całkowicie mnie pochłonął. Naprawdę, wierzcie mi, że już dawno nie czułam się tak „wykończona i wycieńczona” czytaniem… Chociaż jak łatwo się domyślić, jest to zmęczenie jak najbardziej pozytywne!
Dziewiętnastoletnia Feyra kiedyś prowadziła godne życie. Jej rodzinie niczego nie brakowało, ale los z nich zakpił – nastąpił nagły przewrót i stracili wszystko, co mieli. Matka Feyry umarła, a jej najmłodsza córka obiecała opiekować się i chronić resztę rodziny za wszelką cenę. Obietnicy złożonej na łożu śmierci nie można złamać. Dlatego dziewczyna poluje i daje z siebie ile tylko może, aby jej ojciec i dwie starsze siostry nie umarli z głodu. Któregoś dnia zapuszcza się zbyt blisko muru dzielącego jej świat od Prythianu, magicznej krainy zamieszkałej przez istoty Fae. Zabija ogromnego wilka, nie zdając sobie sprawy z tego, że zmieni to całe jej życie. Wkrótce w jej domu pojawia się złowroga bestia pragnąca pomścić przyjaciela – życie za życie. Bestia daje jej wybór – albo zginie albo do końca swoich dni zamieszka z nim w Prythianie. Czy dziewczynie uda się pokonać swój własny strach i uprzedzenia względem obcej rasy?
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Nie mogę pisać tak spokojnie, podczas gdy wewnątrz cała chodzę. Coś we mnie buzuje – żywy ogień. Stado wściekłych os. Wszystko na raz! Z jednej strony czuję się tak bardzo pobudzona, a z drugiej towarzyszy mi takie dziwne uczucie wycieńczenia, znajome dla każdego człowieka, który przed chwilą był cały w emocjach… Jednak na pewno nie mogę być spokojna i stonowana, skoro właśnie skończyłam czytać jedną z lepszych książek w moim życiu. I niech mi ktoś powie, czemu do jasnej ciasnej to, co wyjątkowo dobre, musi się też wyjątkowo szybko kończyć? „Dwór Cierni i Róż” nie jest dobrą książką. Nie jest też książką, którą się pochłania. „Dwór Cierni i Róż” to książka, która pochłonie Ciebie. Delikatnie i podstępnie zacznie owijać wokół Ciebie swoje macki, a Ty się już nie uwolnisz. Nawet nie będziesz próbować! Przepadniesz na dobre, tak jak ja. I nie pomoże Ci nawet to, że dotrzesz do ostatniej strony i odłożysz ją na półkę… I tak Cię będzie prześladować.
„Spojrzałam na nasze złączone dłonie, obie pokryte krwią nienależącą do nas. On nie był jedynym, który przed chwilą rozlał krew. A krew, którą wciąż czułam na języku, nie należała tylko do mnie. Może to czyniło mnie bestią nie mniejszą od niego.”
Nie mam najmniejszego zamiaru porównywać tej powieści do „Szklanego tronu”, bo przecież nie o to chodzi, prawda? Owszem, wspomnę tym, że ta powieść również nawiązuje do rasy Fae – w wizji Maas bardzo rozległej, różnorodnej i rozbudowanej, ale w dużo większym stopniu. Feyra trafia prosto do świata Prythianu, podzielonego na siedem dworów, z których każdy znajduje się pod rządami innego władcy. Razem z nią poznajemy zasady panujące w tym świecie, jego historię oraz poszczególnych przedstawicieli różnych ras. Jest ich całe mnóstwo, a wiele z nich pochodzi żywcem z sennych koszmarów. Są wstrętne, przebiegłe i okrutne, a ludzi traktują jak swoje zabawki i pożywienie – nic więcej. Nawet niektórzy z wysokiego rodu widzą w ludziach tylko niewolników. Dlatego Feyra żywi do nich ogromną nienawiść, mimo że bestia, która ją uprowadziła, okazuje się być całkiem przyjaznym i przystojnym mężczyzną - ale i również bezwzględną istotą, zdolną do zabijania i nieoglądania się za siebie. Wspaniała kreacja tego świata to tylko jedna z wielu zalet tej powieści – Sarah Maas jest niesamowita, jeżeli chodzi o tworzenie niepowtarzalnego i niezwykle barwnego środowiska.
Równie dobrze sprawy się mają, jeżeli przyjrzymy się poszczególnym bohaterom. Feyra jest wspaniałą bohaterką, którą obdarzyłam sympatią już od pierwszych stron! Z łatwością przyszło mi się zżyć z tą postacią i towarzyszyć jej na każdym kroku. Doskonale rozumiałam wszystkie pobudki, które nią kierowały, a moje myśli biegły w tym samym kierunku. Być może sprawia czasami wrażenie małej i niepozornej istotki, ale ma w sobie tak ogromną siłę, że jest to wręcz nie do uwierzenia. Siłę, odwagę i wytrzymałość – to się ceni. Natomiast bestia, którą wolę jednak nazywać Tamlinem, jest na swój sposób urzekająca. Tamlin sprawia wrażenie niedostępnego, ale to tylko spowijająca go powłoka. Bardzo łatwo można ulec jego urokowi, a też ciężko go nie lubić, podobnie jak jego towarzysza i przyjaciela, Luciena. A im dalej w las, tym więcej drzew… Zawsze miałam słabość do nadprzyrodzonych istot, więc nic dziwnego, że nie tylko Tamlin mnie oczarował, ale również jeszcze jeden książę Fae… Rhysand to idealna mieszanka tego, co lubię najbardziej. Przystojny, niebezpieczny, arogancki i przebiegły, ale również urzekający i na swój sposób opiekuńczy. Jednak nie zdradzę Wam o nim więcej ani słowa! Maas doskonale poradziła sobie również z wykreowaniem czarnego charakteru! Stworzenie niezwykle zawistnej i brutalnej postaci przyszło jej z łatwością, ale również bohaterowie drugoplanowi są świetnie przedstawieni.
„On był jedyną stałą, on jeden kotwiczył w rzeczywistości moje zmysły i moje ciało, które rozświetlało się i płonęło w każdym miejscu, którego dotknął.”
„Dwór Cierni i Róż” to niesamowita opowieść, o znakomitej konstrukcji, z pięknymi związkami przyczynowo-skutkowymi i niezwykle mocno wciągającą fabułą. Dynamika akcji jest jak najbardziej odpowiednia, idealnie dopasowana do rozwoju wydarzeń. Jest to książka, w której nie brakuje elementów zaskoczenia czy chwil pełnych grozy i niemożliwego poruszenia. Historia Feyry jest wręcz naszpikowana emocjami i rosnącym napięciem, które nie pozwala odłożyć jej choćby na moment. Obawiam się, że świat wokół mnie mógłby się walić i palić, a ja i tak bym tego nie zauważyła. Czytając najnowszą powieść Maas całkowicie przepadłam, przeniosłam się do wykreowanego przez nią świata i serce mi pękło, kiedy dotarłam do ostatniej strony i musiałam go opuścić. A swoją drogą… w trakcie lektury moje serce też nie miało łatwo. Śmiało się i płakało na zmianę, a ja nie mogłam go powstrzymać.
I tak nie jestem w stanie całkowicie oddać tego, co czuję po przeczytaniu tej książki. Jest wspaniała. Cudowna. Idealna. Brak mi odpowiednich słów, aby opisać wszystkie kotłujące się we mnie emocje. Czy historia Feyry i Tamlina faktycznie przypomina historię Pięknej i Bestii? Tylko po części, tak naprawdę jest milion razy lepsza, bardziej głęboka, poruszająca i przede wszystkim nieprzewidywalna. Autorka z każdą kolejną stroną gwarantuję nam istną burzę, a druga część powieści to po prostu mieszanka wybuchowa. W tej powieści jest wszystko: miłość, przyjaźń, walka, brutalność, zemsta, intryga, odwaga, oddanie oraz całe mnóstwo skrajnych emocji, które towarzyszyły mi od początku do końca. Fae potrafią być okrutne i Maas wcale nie upiększa ich zachowania, ale potrafi również stworzyć przepiękną i poruszającą do granic możliwości opowieść, która wżera się w umysł i serce czytelnika. „Dwór Cierni i Róż” zyskuje specjalne miejsce na półce i błagam, nawet mi nie wspominajcie o tym, ile mam czekać na kolejny tom…
www.bookeaterreality.blogspot.com
Twórczość Sary J. Maas pokochałam już jakiś czas temu. Cykl o Zabójczyni, Cealenie Sardothien, niezmiernie przypadł mi do gustu. Pierwszy był „Szklany tron”, który całkowicie mnie oczarował, a kolejne tomy tej serii nie dawały mi o sobie zapomnieć. Z resztą jest tak do tej pory – ta historia wdarła się w moje serce i siedzi w nim do tej pory. Nie jestem nawet pewna, czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-29
2015-12-11
Saro J. Maas, dziękuję! Dziękuję za wykreowanie bohaterki, która stała mi się przyjaciółką. Dziękuję za stworzenie historii, która już zawsze będzie obecna w moim sercu. Dziękuję za dynamiczną akcję i porywającą fabułę, które nie dawały mi spać po nocach! Dziękuję za to i za jeszcze więcej!
Celaena myśli tylko o tym, jak pomścić śmierć swojej przyjaciółki. Po jej głowie wciąż myślą słowa, które usłyszała od niej po raz ostatni. Wciąż nie jest pewna, czy powinna się stać tym, kim jest jej przeznaczone. Kapitan Królewskiej Gwardii wysyła ją w tym samym czasie do Wendlyn, tylko po to, aby trzymać ją z daleka od dworu, który aż tonie w tajemnicach, intrygach i spiskach. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że wysłanie Zabójczyni do Wendlyn sprawi, że dziewczyna stanie twarzą w twarz ze swoimi najmroczniejszymi tajemnicami. Jeżeli wyjdzie z tego cało, stanie się największym zagrożeniem dla Adarlanu. Jednak czy dziewczyna znajdzie w sobie na tyle siły i uporu?
Nawet nie wiem od czego powinnam zacząć. „Szklany tron” był książką, która mnie oczarowała. „Korona w mroku” całkowicie mnie pochłonęła. A „Dziedzictwo ognia”? Otóż „Dziedzictwo ognia” sprawiło, że na dobre przepadłam. Jestem całkowicie, nieodwołanie i niezaprzeczalnie zakochana w przygodach Celaeny Sardothien i to się już nigdy nie zmieni! Ta dziewczyna stała się niezwykle bliska memu sercu, potrafię się z nią zżyć w każdej chwili, czuję się jak jej alter ego, jak jej zaginiona siostra bliźniaczka, jak przyjaciółka, która niestety nie może jej wesprzeć, może tylko obserwować. Jest tak niesamowitą postacią, pełną zabójczego piękna i tajemnicy, że drugiej takiej w całej literaturze nie da się znaleźć!
Gdy skończyłam czytać drugi tom, to pragnęłam rzucić wszystko, aby jak najszybciej zabrać się za trzeci. Na szczęście czekał on już na półce, więc mogłam swój plan zrealizować bardzo szybko. Już pierwsze strony sprawiły, że na nowo powróciłam do świata Adarlanu i nie chciałam z niego wychodzić. Dlaczego to, co dobre tak szybko się kończy? Nie mogę napisać, że przeczytałam tę powieść jednym tchem, bo to zdecydowanie nie odda realiów zaistniałej sytuacji w odpowiedni sposób. Ja ją całkowicie pochłonęłam, wręcz pożarłam. Nie liczyło się dla mnie nic innego, dawno tak nie przepadłam podczas lektury. Fabuła jest niezwykle wciągająca, bohaterowie wspaniali, a akcja płynie doskonałym tempem. Autorka zadbała o to, żeby przedstawiać wydarzenia z różnych perspektyw, toteż lepiej poznajemy nie tylko tożsamość Cealeny, ale również Doriana, Chaola czy wiedźm, które szykują się do ataku. Sarah J. Maas wprowadziła również nowe zagrożenia i bohatera, który skradł mi serce (Chaol, przepraszam… chyba Rowan przekabacił mnie na swoją stronę)!
Uwielbiam zarówno pomysły autorki, które są doskonale przemyślane i dopracowane, jak i jej styl. Cała historia jest bardzo spójna i logiczna, a my z każdą kolejną stroną odkrywamy nowe tajemnice, chociaż pojawiają się też nowe. Książka ma niepowtarzalny klimat i cudowną atmosferę, która sprawia, że jeszcze łatwiej możemy wejść do świata stworzonego przez młodą autorkę. W tej powieści nie sposób się nie zatracić, bowiem jest po prostu wspaniała! I jeżeli chciałoby się znaleźć chociaż jedną wadę „Dziedzictwa ognia” to po prostu się nie da! Z resztą… po co się doszukiwać na siłę? Skoro książka potrafi czytelnika całkowicie przechwycić i sprawić, żeby zapomniał o bożym świecie, to mówi to już samo za siebie.
„Dziedzictwo ognia” to książka bez skazy. Cudowna. Znakomita. Idealna! Podobnie jak cała seria. Na twórczość Sary J. Maas nie można pozostać obojętnym, bo straci się coś niesamowitego! To nie tylko cudowna przygoda, ale również powieść pełna akcji, namiętności i niebezpieczeństw. To opowieść o przeznaczeniu, odnajdywaniu swojej drogi, o honorze i przyjaźni, o odpowiedzialności, sprawiedliwości i miłości. Pełna napięcia i emocji, z perfekcyjnie wykreowanymi bohaterami, którzy stają się bliscy sercu czytelnika. To historia, która nie daje o sobie zapomnieć, zapada zarówno w pamięci, jak i w sercu!
Saro J. Maas, dziękuję! Dziękuję za wykreowanie bohaterki, która stała mi się przyjaciółką. Dziękuję za stworzenie historii, która już zawsze będzie obecna w moim sercu. Dziękuję za dynamiczną akcję i porywającą fabułę, które nie dawały mi spać po nocach! Dziękuję za to i za jeszcze więcej!
Celaena myśli tylko o tym, jak pomścić śmierć swojej przyjaciółki. Po jej głowie...
2012-11-05
Dawniej, gdy medycyna nie była jeszcze tak rozwinięta, jak w czasach dzisiejszych, ludzie sięgali po różne inne środki zastępcze. Chociażby zioła i rośliny. Czy to właśnie przez ich metody prób i błędów wzięły się różne przekonania o magicznych i uzdrawiających mocach roślin? Czy może faktycznie matka natura obdarzyła je takimi zdolnościami? Któż to wie! Jednak myślę, że każda osoba, która kiedyś stosowała leki ziołowe albo piła napary, może tę teorię poprzeć.
„Encyklopedia magicznych roślin” to druga książka Scott’a Cunnighama, po którą sięgnęłam. Ponieważ ta wcześniejsza, którą czytałam, okazała się pozycją idealną, wiedziałam, że z tą będzie podobnie. I nie pomyliłam się. To kolejne kompendium wiedzy, tym razem o nietypowych właściwościach drzew i innych roślin.
Znajdziemy tutaj oczywiście krótki wstęp, jednakże nie dajcie się zmylić jego objętością – mimo tego, że stanowi niewielką część książki jest naprawdę ciekawy i wyczerpująco napisany. Dowiemy się o mocach ziół, o podstawach tego rodzaju magii, poznamy trochę czarów i rytuałów. Naprawdę bardzo przydatna sprawa, zarówno dla osób początkujących jak i tych nieco bardziej zaawansowanych. Oczywiście nie zdziwi Was zapewne to, że większą część książki stanowią opisy roślin. Jakich? Ciężko by mi było znaleźć taką, o której autor nie napisał. Jedne poznamy lepiej, inne trochę gorzej, ale każdy opis zawiera wiele informacji: nazwy ludowe, planetę oraz element odpowiadający za dane zioło, bóstwo oraz moce. Czyli jednym słowem wszystko to, co powinniśmy wiedzieć i co może nam się przydać podczas praktykowania tej magii.
Początkowo zmartwił mnie brak jednej rzeczy – autor nie podał występowania danych roślin. Jednak z czasem przestało mnie to dziwić – ciężko byłoby wymienić wszystkie siedliska tak wielu roślin. Poza tym są to informacje łatwo dostępne, więc nie ma się co przejmować. Za to ogromnym plusem jest III część książki, którą stanowią dodatki i tabele – idealne podsumowanie, które umożliwia nam szybkie znalezienie potrzebnych informacji i ziół.
Kolejna idealna pozycja? Coś w tym jest. Napisana przystępnym i niesamowicie przyjemnym językiem, który wzbudza w czytelniku bardzo pozytywne emocje i sprawia, że czyta się szybko i z fascynacją. Całość dopełniają rysunki poszczególnych roślin, co stanowi miły dodatek dla naszego oka. Wiele informacji o mnóstwie roślin, zebrane w jedno wielkie kompendium wiedzy – czego chcieć więcej? Polecam gorąco! Książka trafia na listę moich ulubionych.
Dawniej, gdy medycyna nie była jeszcze tak rozwinięta, jak w czasach dzisiejszych, ludzie sięgali po różne inne środki zastępcze. Chociażby zioła i rośliny. Czy to właśnie przez ich metody prób i błędów wzięły się różne przekonania o magicznych i uzdrawiających mocach roślin? Czy może faktycznie matka natura obdarzyła je takimi zdolnościami? Któż to wie! Jednak myślę, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-10-30
Noszenie biżuterii dla większości ludzi oznacza tylko dodatek do codziennego ubioru. Ot takie zwykłe świecidełko, które akurat pasuje do bluzki czy swetra. A czy uwierzycie, jak Wam powiem, że to wszystko ma dużo głębsze znaczenie? Srebro, złoto, miedź, opal, agat, bursztyn… dla większości ludzi to tylko substraty, które są wykorzystywane do robienia ozdób. A dla części ludzi to magiczne atrybuty, które pomagają im w codziennej magii.
Uwaga, oznajmiam wszem i wobec, że mam obawy, co do pisania tej opinii. Boję się, że zamiast niej wyjdzie mim oda pochwalna. Z jednej strony to chyba dobrze, prawda? Jednak dlaczego oda pochwalna… a no dlatego, że ta książka jest naprawdę idealna! To jest dokładnie to, czego szukałam. Dokładnie to, o co mi chodziło. Zadziwiające jest to, że gdy już chciałam autorowi zarzucić pewne braki i niedociągnięcia, po chwili otrzymywałam wszystko to, czego brak odczuwałam. Po prostu niesamowite.
Książka nie zawiera tylko opisów samych kamieni, ona zawiera znacznie więcej. Znajdziemy tutaj wstęp do magii, który jednym pozwoli utrwalić wiedzę, a innym lepiej zrozumieć ten pasjonujący świat minerałów. Dowiemy się jak kamienie nabywać, jak je czyścić oraz w jakich celach magicznych możemy je wykorzystać w jaki sposób. W kolejnej części faktycznie poznajemy dużo różnych kamyczków, ale nie są to opisy byle jakie, o nie. W każdym opisie możemy znaleźć jaka energia, planeta, żywioł, bóstwo oraz moce zostały przypisane poszczególnym kamieniom. Poznamy także wiedzę magiczną i ich magiczne zastosowanie. Wszystko zostało opisane przez autora w sposób dokładny i wyczerpujący, ale jednak bardzo przyjemny, zrozumiały i przystępny.
Poza wieloma kamieniami, z którymi się zapoznamy, poznamy wszystkie te wyżej wymienione cechy dotyczące metali. A dlaczego? Ano dlatego, że chociażby taka biżuteria jest z nich wyrabiana – a nie wszystko można łączyć ze wszystkim, więc uważam, że jest to naprawdę znakomity dodatek do tej cudownej encyklopedii. Ogromnym plusem jest podsumowanie i słowniczek na końcu książki – umożliwiają szybkie znalezienie tego, o co nam chodzi. A dodatkowo ostatnie strony zawierają zdjęcia niektórych kryształów przedstawionych w książce.
Nie mogę tej książce nic a nic zarzucić, naprawdę! Otrzymałam wszystko, czego pragnęłam. Pozycja ta stała się jedną z moich ulubionych i wręcz nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po następne książki autora. A wiecie co jest najbardziej niesamowite? Ta książka jest pisana takim stylem, że miałam wrażenie, iż uczęszczam do szkoły magii, a to jest mój podręcznik. W mojej głowie powstał obraz tego, że czeka mnie sprawdzian z danego zakresu materiału, a ta encyklopedia zawiera wszystko to, co będzie mi potrzebne. Polecam bardzo, ale to bardzo gorąco! Książka przecudowna, idealna i niesamowicie napisana!
Noszenie biżuterii dla większości ludzi oznacza tylko dodatek do codziennego ubioru. Ot takie zwykłe świecidełko, które akurat pasuje do bluzki czy swetra. A czy uwierzycie, jak Wam powiem, że to wszystko ma dużo głębsze znaczenie? Srebro, złoto, miedź, opal, agat, bursztyn… dla większości ludzi to tylko substraty, które są wykorzystywane do robienia ozdób. A dla części...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta książka jest genialna! Jest przegenialna! Wybaczcie, że zaczynam tę recenzję z grubej rury, ale nie mogę inaczej, bo jestem w euforii. Uwielbiam genetykę odkąd pamiętam, dlatego czy można dziwić się temu, że dzieło Siddhartha Mukherjee tak mi się spodobało? Tak, jest to książka dokumentalna, popularno-naukowa (myślę, że nawet z większym naciskiem na naukowa), ale bez obaw! Nie jest to akademicki podręcznik i wydaje mi się, że każdy w pewnym stopniu zrozumie to, co autor chce nam przekazać. A co więcej, każdy inteligentny człowiek powinien się z nią zapoznać.
Siddhartha Mukherjee to istny mózg. Ukończył trzy uniwersytety, w tym Harvard i Oksford, pracuje jako onkolog i hematolog, rozwija się jako naukowiec. I ta pasja jest widoczna w jego książce – od początku do końca. Na tych 600 stronach opowiedział historię genetyki… Czy jest to możliwe? Właściwie mogłoby się wydawać, że 600 stron to mało. Tak, to jest mało. Gdybyśmy się chcieli skupić na wszystkich szczegółach, problemach, procedurach, moralności i etyce, to z pewnością i 60 000 stron to by było za mało. Jednak ten człowiek w tak wspaniały sposób zaprezentował przegląd przez rozwój tej nauki, że jest to po prostu niesamowite!
Rozpoczynamy od roku 1865, kiedy to nie było jeszcze wiadomo, że gen jest podstawową jednostką dziedziczenia, że to DNA odpowiada za to, kim jesteśmy, a kto by w ogóle wtedy pomyślał o tym, że to DNA można zmieniać w taki czy inny sposób! Poczynając od drugiej połowy XIX wieku idziemy wciąż do przodu, widzimy, jak genetyka się rozwijała, jaki los jej towarzyszył, jak była postrzegana, ile pracy trzeba było włożyć, abyśmy dzisiaj wiedzieli to, co wiemy. Znajdziemy tutaj najważniejsze informacje o tych podstawowych doświadczeniach, ale także co nieco o terapii genowej i postgenomie – technice CRISPR/Cas9 czy modyfikacjach genetycznych. Nie mogło jednak zabraknąć najbardziej zasłużonych nazwisk, takich jak Mendel, Morgan, Griffith, Franklin, Watson i Crick. Choć oczywiście na przestrzeni tylu lat pojawiło się jeszcze kilku innych wybitnych naukowców, którzy niewątpliwie przyczynili się do rozwoju genetyki.
Rzadko zdarza się natrafić na książkę naukową, która by była napisana naprawdę dobrym językiem. A tutaj tak jest. Choć jest to dokument oparty na solidnej bibliografii i rzetelnej wiedzy samego autora, jest napisany niczym dobra powieść. Czyta się ją wspaniale! I choć ja w tej tematyce siedzę od lat i doskonale znałam wszystko to, o czym autor pisał; choć nie straszne mi są wszystkie te skomplikowane pojęcia i procesy; tak jestem w stanie śmiało napisać, że czytanie tej książki było czystą przyjemnością, a i wydaje mi się, że nikt nie będzie miał problemu z tym, żeby zrozumieć poruszane tutaj wątki. Autor w tak barwny sposób omawia wszystkie zagadnienia, szuka tak bezbłędnych porównań, że wszystko staje się klarowne i jasne. Autor nie zagłębia się w szczegóły, dba o to, aby wszystko było logiczne i w pełni zrozumiałe, na odpowiednim dla każdego poziomie. To dobra książka zarówno dla pasjonatów, naukowców czy osób pragnących pogłębić swoją wiedzę.
Ta książka to istna cegła, ale zdecydowanie jedna z najpiękniejszych cegiełek, jakie kiedykolwiek trzymałam w rękach. Cegiełka o przepięknej, bardzo solidnej zawartości. Siddhartha Mukherjee w niesamowity sposób dzieli się z czytelnikami na całym świecie swoją pasją, swoją wiedzą, swoim zaangażowaniem. Wierzcie mi, takie rzeczy da się wyczuć. To nie jest pierwsza lepsza książka naukowa, to bezbłędna powieść, w której genetyka jest głównym bohaterem. To istna biografia, napisana znakomitym językiem.
Jednak przyznam szczerze, że miałam z tą książką poważny problem… Chciałam ją czytać i nie chciałam. Z początku ją sobie odpowiednio dawkowałam, tak na spokojnie, po jednym rozdziale. Wiecie dlaczego? Bo nie chciałam jej kończyć. Bałam się tej okropnej chwili, w której dojdę do ostatniej strony. Nazwijcie mnie wariatką, bo przecież takie coś to towarzyszy człowiekowi tylko w przypadku genialnych powieści, a nie w przypadku książek naukowych. Czy aby na pewno? Okazuje się, że nie. Jeżeli trafi się na idealny dokument, to wszystko jest możliwe. Niestety, w którymś momencie całkowicie przepadłam, książka mnie wessała i nie chciała puścić. A ja przestałam walczyć i po prostu pochłonęłam ją w mgnieniu oka. To było cudowne. Ta książka to istny majstersztyk, jestem zachwycona! Gorąco, bardzo gorąco, wręcz ogniście polecam!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Ta książka jest genialna! Jest przegenialna! Wybaczcie, że zaczynam tę recenzję z grubej rury, ale nie mogę inaczej, bo jestem w euforii. Uwielbiam genetykę odkąd pamiętam, dlatego czy można dziwić się temu, że dzieło Siddhartha Mukherjee tak mi się spodobało? Tak, jest to książka dokumentalna, popularno-naukowa (myślę, że nawet z większym naciskiem na naukowa), ale bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-26
Poryczałam się z 5 razy! Coś wspaniałego :D
Poryczałam się z 5 razy! Coś wspaniałego :D
Pokaż mimo to2017-01-29
To nie pierwsza książka Sary J. Maas, po której nie wiem, co ze sobą zrobić. To już któraś z kolei. Także z góry ostrzegam – ta recenzja to będzie istny chaos! Bo to on właśnie panuje obecnie w mojej głowie. Może nawet nie chaos, ale istna burza myślowo-emocjonalna. Jestem wzruszona, poruszona, rozdarta, smutna, pełna nadziei, pełna smutku, nieogarnięta, zagubiona, szczęśliwa… Wszystko na raz! Sarah J. Maas zawsze mi to robi! Przysięgam, że jak kiedyś tę kobietę spotkam, to jej wszystko wygarnę! Wszystkie żale, wszystkie radości…
Empire of Storms to piąty tom Szklanego tronu, w co aż ciężko mi uwierzyć. Czy naprawdę od tak zwyczajne powieści o Celaenie Sardothien przeszliśmy do istnej Gry o Tron w wykonaniu Maas? Tak! Zdecydowanie tak! Już w trzecim tomie odczułam pewne subtelne zmiany i zauważyłam, w jakim kierunku zmierzamy, ale Maas chyba przechodzi samą siebie. Z każdym tomem rozwija się coraz bardziej, podobnie jak fabuła i jej bohaterowie, nie tylko Aelin. W Królowej Cieni można było zauważyć dosyć mocny podział rozdziałów na różne perspektywy i punkty widzenia. Tutaj nie jest inaczej, jest to nawet bardziej dosadne i jeszcze lepiej uwydatnione. Tak więc z historii Zabójczyni Adarlanu przeszliśmy do pełnowymiarowej historii, która dotyczy nie tylko jej, ale i wielu innych postaci na równym stopniu.
Przydatna może się okazać znajomość nowelek z udziałem Celaeny. Są to historie z jej przeszłości, które teraz zaczynają mieć swoje znaczenie i użytek. Aelin przygotowuje się do walki z wrogiem ostatecznym, Erawanem – Królem Valgów. Doskonale wie, że nie będzie to łatwe zadanie, a nie może też zapominać o drugim, równie okrutnym i bezwzględnym wrogu, Królowej Fae, Maeve. Właśnie z tego powodu odnawia kontakty z dawnymi sojusznikami, choć nie wszystkich można tak nazwać. Władca Piratów raczej nie jest zbyt szczęśliwy, że Celaena ponownie go odwiedziła! Ale to są właśnie te chwile, w których możemy znaleźć pewną dawkę humoru, choć cała sytuacja raczej nie zachęca do śmiechu. Perypetie Aelin i jej przyjaciół stały się czymś więcej niż zwykłą opowiastką. To złożona i konkretna historia, w której pojawia się wiele wątków, wiele motywów i jeszcze więcej niespodzianek.
Niezwykle podoba mi się ten rozwój. Wiedziałam, że ta seria będzie zmierzać w dobrym kierunku, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak genialnie, tak cudownie, tak konkretnie. Wciąż pamiętam Szklany tron, pierwszą powieść Sary Maas, która była bardzo dobra, ale wtedy w życiu bym nie pomyślałam, że dojdziemy do takiego etapu. Porównałam to do Gry o Tron, mogę porównać do Władcy Pierścieni, i wiem, że wiele osób byłoby gotowych mnie za to zniszczyć. Wiadomo, Martin i Tolkien to światowej klasy autorzy, ale kto powiedział, że Maas nie może próbować im dorównać? Wiem, że wielu osobom wydaje się, że ta seria to badziew dla nastolatek, ale nigdy w życiu się z tym nie zgodzę! Autorka rozwinęła się w genialny sposób, pisze w wyrafinowany i dojrzały sposób i zdecydowanie nie jest to banalna opowiastka czy romansidło. To piękna obserwacja tego, w jaki sposób Aelin rozwija swoje moce, w jaki sposób próbuje sobie z nimi radzić, jak zaczyna zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie brakuje tutaj tajemnic, spisków, intryg, bitew, rozlewu krwi, brutalności, honoru i odwagi. Mamy też oczywiście do czynienia z przyjaźnią, sojuszami i chwilami radości, a ostatnio Maas nie stroni nawet od gorących scen! Nie tylko z udziałem mojej ukochanej Aelin i cudnego Rowana.
Historia rozgrywa się na wielu torach, pojawia się kilku nowych bohaterów, jednak powiązanie ich dróg jest oczywiste i nieuniknione. Uwaga, nowy bad boy na horyzoncie! Lorcan jest zdecydowanie godny uwagi, ale również Elide i co ciekawe – Manon. Coraz bardziej lubię tę wiedźmę! Poczynania Aelin nie zawsze są takie oczywiste, jakby się wydawało. Maas potrafi zaskoczyć czytelnika na każdym kroku i to jest piękne! Nagle pojawia się coś, o czym w życiu byśmy nie pomyśleli! Pomijam fakt, że cała historia jest niezwykle logiczna i to piękny ciąg przyczynowo-skutkowy, bowiem jest to dosyć oczywiste, ale sama fabuła naprawdę porywa. Z każdym tomem coraz bardziej, bo wiemy, ze zbliżamy się do wielkiej wojny. No i nie da się ukryć, że Maas to mistrzyni tworzenia dających się we znaki zakończeń. Oczywiście przez całą lekturę z trudnością się od niej odrywałam, ale ostatnie rozdziały to po prostu bomba! Znaczy… taka bomba, która w Was wybuchnie. Rozerwie na strzępy. To tak jakby ktoś machał Wam ciastkiem przed oczami, kusił i wabił, a po chwili brutalnie zjadł je sam! Z jednej strony chcecie go zabić, z drugiej czujecie ogromny smutek i rozczarowanie, ale jednak wciąż unosi się ten smakowity zapach tego ciastka, wciąż siedzi Wam w głowie i będzie Was nawiedzał, dopóki go nie dostaniecie. Jak żyć?!
Nie wiem… Po prostu nie wiem, co mogę jeszcze napisać. Wejście Meave to istna burza. Dalszy rozwój wypadków to masakra. Rozdzierająca serce masakra, ale dająca nadzieję. No absurd! Przecież to się wyklucza… A jednak. Maas jest genialna. Po prostu genialna. Jej twórczość również i serce mi się kraje, jak pomyślę, że muszę tyle czekać na kolejny tom. Uwielbiam Aelin i Rowana, widzę ogromny potencjał w Manon, Dorian mnie zadziwił, Maeve to niezła suka, a Aedion coraz bardziej pokazuje swoją siłę. To cudowny świat, doskonale wykreowany, z pełnokrwistymi bohaterami, który nie daje o sobie zapomnieć. Pełen emocji, chwil napięcia i z zaskakującymi zwrotami akcji. Czego chcieć więcej? Ta powieść zasługuje chyba na miano doskonałej. Właściwie to cała seria, nie tylko ta część. Jestem do granic możliwości zżyta z Aelin, towarzyszę jej na każdym kroku, czuję to, co ona i uwielbiam wszelkie relacje, które panują pomiędzy bohaterami, bo są po prostu namacalne, tak porządnie.
No cóż, muszę się teraz jakoś pozbierać, ale doskonale wiem, że ta historia – cała, od początku do końca (choć koniec jeszcze daleki), pozostanie ze mną na zawsze. Aż się boję, co nam Maas jeszcze zafunduje. To już jest burza, nie tylko emocjonalna, ale pod każdym innym względem. Na jaw wyszły nowe fakty dotyczące Aelin i nie tylko… A znając Maas to z pewnością można liczyć na coś mocnego. Czekam z niecierpliwością, ogromną niecierpliwością!
www.bookeaterreality.blogspot.com
To nie pierwsza książka Sary J. Maas, po której nie wiem, co ze sobą zrobić. To już któraś z kolei. Także z góry ostrzegam – ta recenzja to będzie istny chaos! Bo to on właśnie panuje obecnie w mojej głowie. Może nawet nie chaos, ale istna burza myślowo-emocjonalna. Jestem wzruszona, poruszona, rozdarta, smutna, pełna nadziei, pełna smutku, nieogarnięta, zagubiona,...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Tata powiedział mi kiedyś, że kiedy dorosnę, moje życie się skomplikuje, choć pewnie nie miał na myśli czegoś takiego. Mama się z nim wtedy zgodziła i pewnie wyobrażała sobie dokładnie coś takiego.”
Oboje mieli rację – Penryn dorosła i jej życie się skomplikowało. Bardzo. Przyszło jej żyć w Świecie Po, gdzie biblijna apokalipsa zbliżała się wielkimi krokami. Teraz to Anioły mają władzę nad ziemią i ludźmi. Okazuje się, że istoty, które wszyscy uważali ze piękne, nieskazitelne i czyste posiadają w sobie sporą dawkę okrucieństwa. Nie mają oporów przed zabijaniem ludźmi i robieniem z nich potworów. Ba! Nawet między nimi dochodzi do zgrzytów. Ludzie, którzy ocaleli, tworzą ugrupowania w rodzaju ruchu oporu – wydaje się, że nawet anielska apokalipsa nie jest w stanie ich złamać. Najważniejsze to trzymać się razem, ale Penryn oczywiście działa na przekór – ponownie przemierza puste ulice San Francisco, aby odnaleźć Paige.
Myślę, że każdy czytelnik trafił kiedyś na książkę, która nie dawała mu spać po nocach. Książkę, przy której największe kłamstwo świata – „Jeszcze tylko jeden rozdział i idę spać” – stało się pewną mantrą. Tak było ze mną w przypadku drugiej części Angelfall. Dawno już nie miałam w rękach książki, dla której zarwałabym noc…
Pierwsza część była znakomita. I wiecie jak to bywa… często zdarza się, że przy drugiej czar pryska. A tutaj było zupełnie odwrotnie – czar się spotęgował! Historia Penryn jest pełna akcji, emocji i napięcia, które nie dają czytelnikowi o niej zapomnieć. Wraz z główną bohaterką stale jesteśmy w ruchu, co nie pozwala nam na chociażby jedną minimalną chwilę nudy. Nie okłamujmy się – w świecie stworzonym przez Susan Ee nie ma na to miejsca. Mogłoby się wydawać, że fabuła nieco przypomina część pierwszą, ale prawda jest taka, że dopiero teraz zaczynamy powoli rozumieć, co się tak naprawdę dzieje między Aniołami. Penryn stopniowo odkrywa spisek, który ma na celu doprowadzić świat do biblijnej apokalipsy.
Cała recenzja: http://paranormalbooks.pl/2014/07/02/recenzja-angelfall-penryn-swiat-susan-ee/
„Tata powiedział mi kiedyś, że kiedy dorosnę, moje życie się skomplikuje, choć pewnie nie miał na myśli czegoś takiego. Mama się z nim wtedy zgodziła i pewnie wyobrażała sobie dokładnie coś takiego.”
więcej Pokaż mimo toOboje mieli rację – Penryn dorosła i jej życie się skomplikowało. Bardzo. Przyszło jej żyć w Świecie Po, gdzie biblijna apokalipsa zbliżała się wielkimi krokami. Teraz to...