-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2021-01-01
2021-01-07
2021-01-05
2021-01-03
2019-10-05
2019-07-16
Powieść obyczajowa i romans to te gatunki, po które sięgamy dla przyjemności, lubimy się w nich zatracić, doświadczając wielu emocji i oczekując, że po ich odłożeniu na naszej twarzy pojawi się szeroki uśmiech. Takie książki czytamy sercem. Patrząc na okładkę i opis debiutanckiej powieści Katherine Center wiemy, że właśnie taką powieść otrzymamy. Ale zapewniam Was, że "Milion nowych chwil" to wiele, wiele więcej. Historia Margaret Jacobsen sprawi, że nie będziecie chcieli się z nią rozstać, złamie wasze serce i porani duszę, dając jednocześnie coś w zamian - nadzieję na lepsze jutro i niezapomnianą lekcję pokory.
"Milion nowych chwil" to prawdziwa proza życia, taka, która potrafi człowieka przygnieść swoim ciężarem i kazać mu powstać na nowo. To mieszanka nadziei i determinacji, słabości i poddania się temu co najgorsze. To wreszcie nauczka, że nie wszystko dane jest nam na zawsze, bo nigdy nie wiemy co kryje się za następnym zakrętem.
"Gdyby porównać ludzkie uczucia do muzyki, moje przypominałyby orkiestrę bez dyrygenta. Słychać wiele różnych dźwięków, lecz nie wiadomo, jak je zinterpretować ani jak ułożyć z nich zrozumiałą melodię. A jednak nie miałam wątpliwości, że instrumenty mojego ciała grają; skóra głaskana przez wiatr, oczy patrzące w gwiazdy, płuca napełniające się rześkim powietrzem. Była to muzyka, dobra muzyka, nawet jeśli nie potrafiłam rozpoznać melodii."
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to swoista bliskość jaką poczułam do Margaret i historii jej życia. Niby to fikcja literacka, ale napisana w tak prosty i przejmujący sposób, że nie sposób odmówić jej swoistej realności. Czysta magia słowa. Katherine Center stworzyła powieść, którą pokochałam całym sercem, a czytanie jej debiutu literackiego było niezapomnianym przeżyciem. Emocje i to najróżniejszego rodzaju czasem przyjemnie otulają, łaskoczą, a chwilę potem łapią za gardło i ściskają serce niczym imadło. Takiego wachlarza uczuć zupełnie się nie spodziewałam i często nie byłam na niego gotowa. Śmiałam się w głos, płakałam jednocześnie wyrzucając z siebie najgorsze obelgi i wyzwiska pod adresem pewnych postaci i ich zachowań. I do tej pory nie jestem w stanie pojąć, jak Katherine Center doprowadziła do tego, że wszystkie te emocje, które odczuwała główna bohaterka trafiały w najgłębsze zakamarki mojego serca i duszy.
Takie powieści uwielbiam, takie powieści kocham. Choć sprawiają ból, choć wywołują łzy, to jednak dają jakąś życiową refleksję. Na ponad czterystu stronach powieści zawartych jest mnóstwo mądrości i nauki, ale w taki subtelny i niewymuszony sposób. I tylko od nas zależy, czy przejdziemy obok tych słów obojętnie, czy wręcz przeciwnie staną się naszą dewizą, naszym życiowym drogowskazem.
Debiutancka książka amerykańskiej pisarki faktycznie jest powieścią o przetrwaniu, o sile i determinacji, ale też o ułomności ludzkiego życia. Wątek miłosny jest, ale w żaden sposób nie przytłacza, nie burzy tego co najważniejsze. Jest subtelnym dodatkiem, a nie lekiem na całe zło.
"Nie można prosić kogoś, żeby nas kochał, był przy nas albo zrobił to, co należy - a z pewnością nie można go do tego zmusić, wzbudzając w nim poczucie winy. Albo to zrobi, albo nie."
"Milion nowych chwil" to książka wyjątkowa, piękna, a zarazem strasznie bolesna i trudna. Autorka stworzyła słodko-gorzką historię, która ma wiele do zaoferowania. Niesamowicie głęboką, prawdziwą, po prostu cudowną. Książkę jakiej długo nie zapomnimy.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/07/milion-nowych-chwil-katherine-center.html
Powieść obyczajowa i romans to te gatunki, po które sięgamy dla przyjemności, lubimy się w nich zatracić, doświadczając wielu emocji i oczekując, że po ich odłożeniu na naszej twarzy pojawi się szeroki uśmiech. Takie książki czytamy sercem. Patrząc na okładkę i opis debiutanckiej powieści Katherine Center wiemy, że właśnie taką powieść otrzymamy. Ale zapewniam Was, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-13
"Gdy w grę wchodzi prawo, sumienie to jedynie zbędny balast."
"Adwokat diabła" dopiero niemalże po 30 latach doczekał się swojego wydania w Polsce. Ale za to jakiego! Wspaniałej fabule, która na wielu płaszczyznach przewyższa filmową adaptację z 1997 roku, towarzyszy dopracowana w najmniejszym szczególe szata graficzna. Niezwykle sugestywny projekt okładki oraz ilustracje autorstwa Krzysztofa Wrońskiego doskonale oddające klimat powieści, idealnie nawiązują do treści, a obszerne posłowie Wiesława Kota to przysłowiowa kropka nad 'i', wisienka na torcie. Nazwijcie to jak tylko chcecie, ale faktem jest, że Wydawnictwo Vesper wykonało kawał porządnej roboty, dzięki czemu książka nie tylko ucieszy umysł, serce i duszę, ale także i oko każdego czytelnika.
Motyw walki dobra ze złem, zaprzedania duszy diabłu dla własnych korzyści znany jest od zarania dziejów i to na całym świecie. Niezwykle uniwersalny nigdy się nie wyczerpie, nigdy nie straci na ważności. Dlatego "Adwokat diabła" jest ponadczasowy, odnajdzie się w każdym czasie i każdym miejscu, dopóki będzie żył człowiek. Bowiem to w nim drzemią te przeciwstawne sobie siły, to w nim jest dobro i zło, a to na którą stronę przeleje się szala zależy wyłącznie od niego samego.
Andrew Neiderman bardzo sugestywnie przedstawił dwa przeciwstawne sobie światy. Kiedy poznajemy głównego bohatera mieszka w prowincjonalnej bardzo konserwatywnej mieścinie, jego praca również nie stanowi dla niego żadnego wyzwania. A gdzieś głęboko w nim drzemie chęć zdobycia czegoś więcej, i to na bardzo szerokim polu. Kiedy w bardzo kontrowersyjny sposób wygrywa równie kontrowersyjną sprawę broniąc nauczycielki posądzonej o molestowanie swoich uczennic można powiedzieć, że ziarno zostało zasiane. A zasiał je nie kto inni jak John Milton i Wspólnicy, który jest "(...) prawdziwym obrońcą zła, adwokatem diabła, a może nawet samym diabłem." Zmiana jaka następuje w życiu Kevina i jego żony Miriam nie dotyczy tylko i wyłącznie statusu społecznego, czy spraw czysto zawodowych. Największa zmiana zachodzi w nich samych, zwłaszcza w młodej kobiecie, która z inteligentnej, wrażliwej i oddanej innym osoby przeistacza się w pustą i myślącą tylko i wyłącznie o sobie trzpiotkę.
"Adwokat diabła" określany jest mianem thrillera prawniczego, i faktycznie ów prawniczy świat zdaje się być doskonałym tłem dla głównego przesłania płynącego z powieści. Prawo i sprawiedliwość nabierają zupełnie innego znaczenia, a sama rozprawa sądowa staje się istnym widowiskiem teatralnym.
"On zna to zło, które drzemie w ludzkich sercach, przewiduje je, a może nawet podsyca, a następnie, jak przystało na prawdziwego przywódcę, staje u boku swoich żołnierzy, wspierając ich i broniąc."
"Adwokat diabła" to powieść dopracowana w największym szczególe, pełna niedopowiedzeń, ukrytej symboliki i metafor. I to właśnie w nich zawarty jest sens i meritum walki z siłami piekielnymi. Wiele nawiązań do Biblii, czy mitologi greckiej świadczy o ponadczasowości i kunszcie dzieła Neidermana. W tej powieści nic i nikt nie jest pozostawione bez swojego ukrytego sensu. Każda myśl, każde sformułowanie, każde zdarzenie, i wreszcie każda postać na swoje zadanie do wykonania. Z precyzyjną dokładnością, strona po stronie, budowana atmosfera tworzy mroczny i złowieszczy klimat. Napięcie narasta, robi się duszno, mrocznie, coraz bardziej zatracamy się w drodze w największe czeluści zła. Choć praktycznie nic nie jest powiedziane wprost, choć wielokrotnie zastanawiamy się nad symboliką pewnych wydarzeń, to jednak jest w tej powieści coś, co nie daje wytchnienia naszemu umysłowi. Kreacja głównego bohatera ma w tym swoje niemałe znaczenie. Kevin nie jest pierwszą lepszą postacią, został skwapliwie wykreowany, po to, aby jeszcze głębiej ukazać symbolikę zaprzedania duszy diabłu. Z doskonałą precyzją autor przedstawia nam ów powolny proces kuszenia i manipulowania, a kiedy już dojdzie do finalnych rozstrzygnięć, okaże się, że jest już za późno, że wszystko się dokonało i nie ma powrotu.
No właśnie zwróćmy uwagę na zakończenie. Przyznam, że w pierwszej chwili wywołało ono we mnie mieszane uczucia, z których najbardziej wybijało się rozczarowanie. Dlaczego? Po cichu liczyłam na wielką konfrontację, czy swoiste wyjaśnienie. Jednak im więcej o nim myślałam, analizowałam, rozkładałam na czynniki pierwsze, tym bardziej do niego się przekonywałam. Teraz wydaje mi się ono najlepszym z możliwych. Pozostawienie czytelnika w swego rodzaju próżni pozwala mu zobaczyć więcej niż mówią słowa.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/07/adwokat-diaba-andrew-neiderman-recenzja.html
"Gdy w grę wchodzi prawo, sumienie to jedynie zbędny balast."
"Adwokat diabła" dopiero niemalże po 30 latach doczekał się swojego wydania w Polsce. Ale za to jakiego! Wspaniałej fabule, która na wielu płaszczyznach przewyższa filmową adaptację z 1997 roku, towarzyszy dopracowana w najmniejszym szczególe szata graficzna. Niezwykle sugestywny projekt okładki oraz ilustracje...
2019-07-06
Szczęście, dla każdego z nas może oznaczać coś zupełnie innego. Drogi do niego prowadzące też nie będą za każdym razem takie same. Co więcej z biegiem lat jego definicja może ulec diametralnej zmianie. Niezależnie jednak od tego wszystkiego każdy o nim marzy i robi wszystko, aby ostatecznie je osiągnąć. Tytułowa bohaterka najnowszej książki Anny Szczęsnej w tym temacie jest ekspertką, i to właśnie ona jest tytułową "Testerką szczęścia". W końcu to ona przetestowała najróżniejsze sposoby prowadzące do tego stanu, brała udział w wielu szkoleniach, przeczytała fachową literaturę i rozbiła ją na czynniki pierwsze. Ale życie postanowiło dać jej pstryczka w nos i skonfrontować zdobytą wiedzę z rzeczywistością. Jaki będzie tego efekt?
Sympatia do głównej bohaterki nie pojawiła się od razu. Najpierw była irytacja i swego rodzaju przerażenie. Agnieszka zdawała mi się być osobą nad wyraz zadufaną w sobie, a przy tym jakby zamkniętą na świat i ludzi dookoła. Przez lata, tworząc swojego bloga, testując różne drogi prowadzące do szczęścia ugrzęzła we własnej złotej klatce. Odsuwała wszystko to, co mogło ją sprowadzić z raz objętej ścieżki, w jej mniemaniu najwłaściwszej. Zamknięta na wszelkiego rodzaju spontaniczność, aby funkcjonować musiała być otoczona stosem karteczek z zaplanowanymi zadaniami i celami. Rodzinę traktowała jako element konieczny. Jak już wspomniałam osobiście takich osób nie lubię i przerażają mnie swoim spojrzeniem na życie. Ale kiedy życie postanowiło dać jej możliwość zweryfikowania swojego wypracowanego szczęścia, ja zaczęłam zauważać w niej człowieka, a nie tylko zaprogramowaną istotę. Jedna wymuszona prośba, aby na ślubie swojej siostry pojawiła się z partnerem, kazała bohaterce wyjść ze swojej wypielęgnowanej złotej klatki i otworzyć się na życie. Bo gdzieś tam los szykował dla Agnieszki zupełnie inny scenariusz, a istotną rolę miał odegrać pewnien długowłosy, postawny mężczyzna z zabawnym pieprzykiem na nosie.
"Tesrterka szczęścia" to opowieść o poszukiwaniu własnej drogi do szczęścia, ale przede wszystkim to swego rodzaju szkoła życia. Bowiem ono często pisze dla nas bardzo ciekawe scenariusze, uczy pokory i akceptacji, bycia otwartym na jego różne odsłony. Anna Szczęsna zwraca też uwagę na fakt, że choć staramy się nadać mu odpowiedni kształt, zaplanować, to jednak jest ono składową zbyt wielu czynników i nie sposób go w całościowy sposób wyreżyserować, czy zaprogramować. A jeśli już usilnie staramy się to robić może okazać się, że szczęście, o które tak walczyliśmy, które tak pielęgnowaliśmy jest tylko ułudą. Książka choć zawiera w sobie życiową mądrość, to jest ona przekazywana w bardzo subtelny, ale sugestywny sposób. Z główną bohaterką możemy się identyfikować lub całkowicie negować jej postawę, a i tak będziemy zastanawiać się nad własną interpretacją szczęścia.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/07/testerka-szczescia-anna-szczesna.html
Szczęście, dla każdego z nas może oznaczać coś zupełnie innego. Drogi do niego prowadzące też nie będą za każdym razem takie same. Co więcej z biegiem lat jego definicja może ulec diametralnej zmianie. Niezależnie jednak od tego wszystkiego każdy o nim marzy i robi wszystko, aby ostatecznie je osiągnąć. Tytułowa bohaterka najnowszej książki Anny Szczęsnej w tym temacie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-04
Stanisław Jachowicz pisał "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie." Na wielu płaszczyznach te słowa znajdują swoje potwierdzenie, także tej dotyczącej literatury. Wspomniana fraza świetnie odzwierciedla moje odczucia odnośnie recenzowanej książki. "Wojna bogów" to doskonała alternatywa dla znanych wszystkim młodszym czytelnikom książek z gatunku fantastyczno-przygodowych. W tomie rozpoczynającym serię "Plemiona" znajdziemy ciekawy pomysł na fabułę, niezapomnianą przygodę, świetnie skrojone postacie, czy wreszcie magiczne istoty i bóstwa. Ale to tylko jedna strona medalu.
Łukasz Radecki swoją publikacją przeniósł nas w czasie, do miejsca, gdzie na naszych ziemiach mieszkali Słowianie, gdzie żyły pradawne stwory i działy się rzeczy magiczne. Słowiańska mitologia zyskuje nowe wydanie, takie które zachęci młodego czytelnika do spojrzenia na naszą spuściznę z zupełnie innej strony. Fakt, że autor jest nauczycielem tylko to pozytywne wrażenie potęguje. Jestem niezmiernie ciekawa jak wyglądają zajęcia prowadzone przez Pana Radeckiego, bo ewidentnie przez karty powieści przelewa się ogromna pasja i chęć podkreślenia tego, co stanowi nasze dziedzictwo. Pamięcią wracałam do lat szkolnych, aby przypomnieć sobie pradawną Polskę. Jednak te nieliczne wspomnienia mają się nijak to wiadomości zawartych w tej powieści. Tutaj dosłownie dzieje się magia, a czytanie tak ciekawej i wartościowej książki staje się przyjemnością w najczystszej postaci.
"To zastanawiające, że ludzie całkiem zapomnieli jak ciemny jest świat nocą -pomyślała. Przyzwyczajeni do oświetlonych domów, latarni na ulicach, kieszonkowych latarek czy chociażby wyświetlaczy telefonów, nie zdają już sobie sprawy, że poza kręgiem ich światła trwa nieprzenikniony mrok. Czerń, w której czają się rzeczy niebezpieczne i straszne."
"Plemiona. Wojna bogów" kusi nie tylko światem magicznym, pełnym przedziwnych stworów, zarówno tych, które są człowiekowi pomocne i przyjazne, jak i tych mniej przychylnych, czy wręcz wrogich. To także zwrócenie uwagi na wartości, które współcześnie bardzo często nam umykają. Staramy się je zatuszować opryskliwością, chęcią posiadania więcej niż mają inni, czy też nadmiernie przerośniętym 'ego' i związanym z tym wywyższaniem się. Autor powraca do podstawowych atrybutów. Braterstwo, poszanowanie przyrody, uczciwość, lojalność, to tylko nieliczne z wartości jakie odnajdziemy w tej powieści. Rodzeństwo w obliczu wielu niepokojących, często niebezpiecznych przygód pokaże co tak naprawdę powinno stanowić trzon naszej postawy, co powinno być wyznacznikiem naszych działań. Na naszych oczach zajdzie w nich niezwykła przemiana. Poznają również czym jest bezinteresowna przyjaźń, pierwsze młodzieńcze zauroczenie, czy jak ważne jest odnalezienie własnej drogi.
"Do każdego celu można dojść wieloma drogami. Tak i przeznaczenie różne drogi wybiera. Bo chociaż wpływa na nasze czyny, to my ostatecznie postanawiamy, co robić, i mierzymy się z następstwami naszych czynów."
Wakacje to doskonały czas dla takich książek jak "Wojna bogów". Zatem jeśli macie gdzieś w pobliżu młodego czytelnika, lub sami lubicie tego typu literaturę, koniecznie sięgnijcie po cykl "Plemiona". Z pewnością tego nie pożałujecie, tylko pamiętajcie aby mieć oczy i uszy szeroko otwarte, bo kto wie, czy nie spotkacie biesy, kudaka czy matohę :)
Stanisław Jachowicz pisał "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie." Na wielu płaszczyznach te słowa znajdują swoje potwierdzenie, także tej dotyczącej literatury. Wspomniana fraza świetnie odzwierciedla moje odczucia odnośnie recenzowanej książki. "Wojna bogów" to doskonała alternatywa dla znanych wszystkim młodszym czytelnikom książek z gatunku...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-28
Mając za sobą kilka książek Ceceli Ahern mniej więcej wiedziałam czego mogę się po autorce spodziewać. Po lekturze tych kilku pozycji wiedziałam, że pisarka ma doskonały zmysł obserwacyjny i doskonale potrafi ubrać w słowa bolączki współczesnego świata. Jednak to co znalazłam w tych krótkich, kilkustronicowych opowiadaniach przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ahern nie tylko doskonale oddała wszystkie przejawy kobiecości, ale dodatkowo zmusiła do refleksji nad własną osobą. Wiele z tych niepozornych tekstów zdawało się wyrażać to, co jest częścią mojego świata, mojej rzeczywistości. Dlatego jestem zdania, że każda kobieta znajdzie w tej pozycji cząstkę siebie.
Wielką zaletą antologii autorstwa Ahern jest także jej realizm magiczny, bowiem to on sprawia, że książka jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Połączenie magii i świata realnego ma na celu przede wszystkim zwrócenie uwagi na siłę jaka drzemie w kobietach. Jako kochające matki, siostry i przyjaciółki, żony i ukochane, kobiety sukcesu i opiekunki domowego ogniska jesteśmy w stanie walczyć z całym światem, a nawet same ze sobą. Jesteśmy tymi, które w obliczu zbyt wielu zadań i wymagań są w stanie rozpaść się na kawałki, a jednocześnie dzięki wzajemnej pomocy wrócić do swojej pierwotnej postaci. Jesteśmy tymi, które mogą wzbić się ponad ziemię w obronie własnych ideałów i marzeń. Jesteśmy tymi, które są w stanie zniknąć w obliczu obojętności, jednocześnie oddając komuś serce, by być kochaną. Ale przede wszystkim jesteśmy kobietami które, mają głos.
Książka dostarcza wielu powodów do rozważań nad współczesnym światem i rolą kobiety. Niektóre opowiadania już od pierwszych słów zyskały moje uznanie, inne zaś potrzebowały odrobiny czasu i zastanowienia. Niemniej jednak z wielką przyjemnością jeszcze niejeden raz wrócę do tych objętościowo niepozornych opowiadań, bowiem bije od nich nie tylko mądrość i nauka, ale także pewnego rodzaju pocieszenie i determinacja.
Mając za sobą kilka książek Ceceli Ahern mniej więcej wiedziałam czego mogę się po autorce spodziewać. Po lekturze tych kilku pozycji wiedziałam, że pisarka ma doskonały zmysł obserwacyjny i doskonale potrafi ubrać w słowa bolączki współczesnego świata. Jednak to co znalazłam w tych krótkich, kilkustronicowych opowiadaniach przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ahern nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-26
"Umysł potrafi na różne dziwne sposoby radzić sobie z problemami, do których zbyt trudno jest się człowiekowi przyznać."
"Tak cię straciłam" to książka, którą Jenny Blackhurst zadebiutowała na angielskim rynku wydawniczym. W Polsce dotychczas ukazały się jej dwie późniejsze powieści "Zanim pozwolę ci wejść" oraz "Czarownice nie płoną". Moje trzecie spotkanie z piórem tej brytyjskiej pisarki, dzięki uprzejmości Jakkupować.pl, okazało się pełne emocji, przywołało też wspomnienia z pierwszych chwil, kiedy stałam się mamą. I to właśnie te doświadczenia sprawiły, że bardzo zaangażowałam się w tę powieść, a główna bohaterka stała się mi bliższa niż inne, wcześniej nakreślone postacie Jenny Blackhurst. Ale zacznijmy od początku.
Po przeczytaniu wszystkich trzech książek Jenny Blackhurst wydanych w Polsce mogę śmiało stwierdzić, że uwielbiam tę autorkę, i mogę w ciemno sięgać po kolejne jej dzieła. W książkach Blackhurst znajduję wszystko to, co lubię, a nawet wiele więcej. Jej powieści nie tylko stanowią świetnie skonstruowaną historię, którą za każdym razem czyta się z zapartym tchem, nie tylko są przepełnione emocjami, bez których nie wyobrażam sobie dobrej, czy wręcz bardzo dobrej książki. Wszystko to jest oczywiście bardzo ważne, ale kluczem jest poruszany przez autorkę aspekt społeczno-obyczajowy. Za każdym razem inny, niezwykle ważny, ale często pomijany lub zwyczajnie traktowany po macoszemu. Blackhurst nie wybiera drogi na skróty. W "Tak cię straciłam" pisarka poruszyła temat ważny z punktu widzenia jednostki. Depresja poporodowa, utrata własnej tożsamości, czy kwestia poczucia własnego ja, to tematy którym autorka nie boi się wyjść naprzeciw, co więcej robi to wręcz pierwszorzędnie. Przedstawiona w książce historia Susan to bez wątpienia nie tylko ciekawy wątek kryminalny, czy też potwierdzenie, że od przeszłości nie sposób uciec, ale przede wszystkim rewelacyjnie zarysowana warstwa psychologiczna.
"Tak cię straciłam" tradycyjnie opiera się na krótkich rozdziałach i konstrukcji, która wciąga czytelnika w wir wydarzeń i nie puszcza aż do samego końca. Książka przedstawia bieżące wydarzenia (oraz w nielicznych przypadkach retrospekcje sprzed czterech lat) widziane oczami głównej bohaterki. Tradycyjnie taka forma narracji pozwala lepiej zrozumieć bohatera i wczuć się w jego sytuację, a to, że jestem matką bez wątpienia pomogło mi dogłębniej przyjrzeć się obawom, lękom i trudnościom z którymi Susan musiała się zmierzyć. A chęć poznania prawdy była wręcz zaraźliwa i nie odpuszczała mnie aż do samego końca. W opozycji do bieżących wydarzeń, autorka postawiła retrospekcje sprzed ładnych kilkudziesięciu lat. Owe wspomnienia nijak mają się do obecnych wydarzeń, co więcej nie ma też żadnego związku z Susan i jej zmarłym synkiem. Kiedy wczytujemy się w tekst, kiedy poznajemy więcej faktów, wreszcie coś zaczyna się ze sobą łączyć, tworząc względnie spójną całość. Jednak to jak przedstawia się prawda będzie wielkim zaskoczeniem, dla mnie bez wątpienia było.
Porównując wszystkie trzy powieści Blackhurst jestem zdania, że "Tak cię straciła" jest bezapelacyjnie tą najlepszą. Te niedopowiedzenia, przeszłość, która zbiera swoje żniwo w teraźniejszości i dotyka Bogu ducha winne osoby, emocje, które chwytają za gardło, napięcie od którego aż kręci się w głowie. Jeśli lubicie mocne i wciągające powieści, w których warstwa psychologiczna doskonale współgra z fabułą to jest to pozycja wręcz idealna.
"Umysł potrafi na różne dziwne sposoby radzić sobie z problemami, do których zbyt trudno jest się człowiekowi przyznać."
"Tak cię straciłam" to książka, którą Jenny Blackhurst zadebiutowała na angielskim rynku wydawniczym. W Polsce dotychczas ukazały się jej dwie późniejsze powieści "Zanim pozwolę ci wejść" oraz "Czarownice nie płoną". Moje trzecie spotkanie z piórem tej...
2019-06-20
Elle Kennedy to kanadyjskiego pochodzenia autorka romansów. W 2010 roku została nominowana do prestiżowej nagrody RITA Award za swoją debiutancką powieść "Silent Watch". Ponadto nominowano ją do Goodreads Choice Award w kategorii: najlepszy romans. Już od najmłodszych lat wiedziała, że pragnie zostać pisarką i już jako nastolatka usilnie próbowała spełnić to marzenie. Na chwilę obecną pisze dla kilku różnych wydawców. Ponadto twierdzi, iż uwielbia silne bohaterki oraz seksownych alfa bohaterów. Jest autorką cyklu "Off-Campus", w skład którego wchodzą książki "Układ", "Błąd", "Podbój" oraz "Cel". Książka "Pościg" otwiera jej nowy cykl "Briar U".
Główni bohaterowie, Summer i Fitz, pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, więcej ich dzieli niż łączy, a jednak coś ich do siebie wzajemnie przyciąga. Ona żywiołowa i bardzo otwarta, chcąca zjednać sobie wszystkich wokół, aby udowodnić, że jest czymś więcej niż tylko ładnym opakowaniem z bogatymi i wpływowymi rodzicami. On, natomiast zawsze wolał ukrywać się w cieniu i nie wychylać, pozostawać we własnym świecie, gdzie zawsze czuł się pewniej i bezpieczniej. Na pierwszy rzut oka nie mogą ofiarować sobie nic poza fizyczną przyjemnością, ale to nie do końca prawda. Oboje mają swoje skrzętnie ukrywane sekrety i demony, które nie pozwalają na całkowitą szczerość, nawet względem siebie.
Czytając "Pościg" nie nastawiałam się na tyle różnorodnych emocji. Wśród nich prym niestety wiodła irytacja. Bohaterowie bardzo często działali mi na nerwy, miałam wrażenie, że ta dwójka będzie wiecznie się rozmijać i zabawa w kotka i myszkę nigdy się nie skończy. Summer nie do końca przypadła mi do gustu. Choć bardzo starała się zetrzeć wrażenie powierzchownej i płytkiej, dla mnie nadal została rozpieszczoną córeczką bogatego tatusia. Oczywiście nie można odmówić jej poczucia humoru, czy wręcz wrodzonej zdolności do pakowania się w kłopoty. Z kolei postać męska dużo bardziej do mnie trafiła, była zwyczajnie lepiej nakreślona.
Z przykrością stwierdzam, że poprzednia seria bardziej mi się podobała, nawet jeśli nie przeczytałam jej całej :) Ale może to czas sprawił, że już inaczej podchodzę do tego typu książek? Może zwyczajnie problemy młodych bohaterów są dla mnie zbyt trywialne? Kto wie?
Podsumowując, "Pościg" nie jest to literatura najwyższych lotów, sporo w nim przewidywalności, czy wręcz infantylności, nie zapadnie też w pamięć. Ale nie żałuję czasu poświęconego tej książce, bo ile się uśmiałam to moje, nadenerwowałam też, ale to już lepiej przemilczmy ;)
Elle Kennedy to kanadyjskiego pochodzenia autorka romansów. W 2010 roku została nominowana do prestiżowej nagrody RITA Award za swoją debiutancką powieść "Silent Watch". Ponadto nominowano ją do Goodreads Choice Award w kategorii: najlepszy romans. Już od najmłodszych lat wiedziała, że pragnie zostać pisarką i już jako nastolatka usilnie próbowała spełnić to marzenie. Na...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-07
Zacznę trochę nietypowo, bo od słów Helen Hoang, zamieszczonych na końcu swojej powieści. Autorka zachwyciła mnie swoją szczerością wobec czytelnika, dzieląc się nie tylko wiadomościami dotyczącymi powstawania książki, ale przede wszystkim zdradzając w jaki sposób doszło do zdiagnozowania u niej Zespołu Aspergera. Bazując na fachowej literaturze dotyczącej kobiecego autyzmu oraz własnych doświadczeniach stworzyła postać niezwykle ciekawą i bez wątpienia bliską jej sercu. Pisarka sama zresztą podkreśla, że kreowanie książkowego bohatera jeszcze nigdy nie przychodziło jej z taką łatwością. To bez wątpienia pozwala czytającemu lepiej zrozumieć wspomniane zaburzenie, ale także, a może przede wszystkim, powoduje, że kreacja głównej bohaterki jest dużo bardziej autentyczna. Podjęcie się tego tematu stało się tym, co wyróżnia "Więcej niż pocałunek", sprawia, że jest czymś więcej niż tylko romantyczną historyjką o miłości. Daje możliwość wejścia do umysłu osoby cierpiącej na autyzm, spojrzenia na świat poprzez pryzmat jej obsesji, powtarzalnych rytuałów, drażniących dźwięków, zapachów, czy braku lekkości w kontaktach międzyludzkich. To bardzo ciekawe i pouczające doświadczenie. Stella to także postać, która pokazuje nam, jak często wszystkie konwenanse, oczekiwania komplikują nam życie, choć w zasadzie powinny je ułatwiać.
Hoang jakby w opozycji do Stelli postawiła Michaela. I choć pozornie ta dwójka nie ma ze sobą nic wspólnego, to jednak oboje zmagają się z własnymi słabościami i mylnym obrazem samego siebie. U niej jest to wynikiem autyzmu, a u niego przeszłości i trudnej sytuacji rodzinnej. Szybko okazuje się, że oboje są dla siebie kimś więcej niż tylko "treningowym chłopakiem" i "treningową dziewczyną", ale czy będą w stanie zobaczyć coś więcej niż własne ograniczenia.
"Więcej niż pocałunek" ociera się o schematy, ale to wcale nie umniejsza tej historii. Co ważne recenzowana książka staje się idealną propozycją na leniwe popołudnie w słońcu. Czyta się ją niezwykle lekko i przyjemnie. Niewymuszony styl autorki, świetnie poprowadzona akcja, sceny zbliżeń pozbawione wulgarności, a nasycone niezwykłym erotyzmem i subtelnością oraz idealny humor sytuacyjny sprawiają, że książka czyta się wręcz sama. Do tego bohaterowie, których pokochamy od pierwszego spotkania, przeciwności losu, własne słabości i demony utrudniające właściwe spojrzenie na sytuację. Czegóż chcieć więcej? Nic tylko czytać, delektować się i zachwycać.
Zacznę trochę nietypowo, bo od słów Helen Hoang, zamieszczonych na końcu swojej powieści. Autorka zachwyciła mnie swoją szczerością wobec czytelnika, dzieląc się nie tylko wiadomościami dotyczącymi powstawania książki, ale przede wszystkim zdradzając w jaki sposób doszło do zdiagnozowania u niej Zespołu Aspergera. Bazując na fachowej literaturze dotyczącej kobiecego autyzmu...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-05
Z prozą Stefana Dardy miałam styczność tylko i wyłącznie przy okazji lektury "Cymanowskiego Młyna", a jak wiecie, lub nie, jest to książka napisana w duecie z moją ulubioną Magdaleną Witkiewicz. Zatem wiedzy jako takiej na temat stylu autora nie miałam, więc też moje oczekiwania nie były w jakiś sposób ukierunkowane. Całe szczęście, że zawsze bardzo sceptycznie podchodzę również do wszelakich sugestii zamieszczonych na okładkach i nie traktuję ich jako jakiegoś wyznacznika, bo w przeciwnym razie solennie bym się rozczarowała. W końcu słowa "Horror kryminalny roku!" do czegoś zobowiązują. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że książka nie wzbudziła mojego zainteresowania, bowiem było w niej wiele ciekawych elementów, jak chociażby wątek dotyczący bizantyńskiej gemmy, czy sam obraz Przemyśla, gdzie w znacznej części toczy się akcja. Ale o tym przeczytacie w dalszej części recenzji.
Jak pisałam we wstępie, w żaden sposób nie nastawiałam się do czytanej książki, podeszłam do niej z wielkim dystansem i chyba właśnie to ją uratowało. Dlaczego? Ponieważ w moim odczuciu "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót" jest swego rodzaju wstępem liczącym niewiele ponad trzysta stron. Zdaje sobie sprawę, że takie słowa mogą odstraszyć potencjalnych czytelników, ale tak właśnie jest. W książce nie ma co liczyć na dynamiczną akcję, czy napięcie, które nie daje wytchnienia. Wydarzenia krążą wokół głównej postaci, czyli Jakuba Domaradzkiego, który właśnie opuścił więzienne mury i stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Przyczyny jego niesłusznego osadzenia w więzieniu, oraz długo oczekiwanego uniewinnienia mają swoje odbicie w jednym z wątków. Drugim, kluczowym zagadnieniem jest samobójstwo bliskiego wuja Jakuba i chęć odkrycia przyczyn, które stały za tym nieoczekiwanym działaniem. W toku swojego prywatnego śledztwa Kuba poznaje życie wuja, o jakim nie miał bladego pojęcia. Do czego doprowadzi go ta wiedza i jaką rolę w tym wszystkim odgrywa bizantyjska gemma?
Pomysł na fabułę jest dość oryginalny, podobnie jak samo wykonanie. Wplecenie w akcję najcenniejszego zabytku Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej wprowadza niecodzienny klimat oparty na tajemniczości i magii. Sama w zaciekawieniem przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu informacji oraz zdjęć przemyskiej gemmy. Dość długie i niezwykle dokładne opisy Przemyśla, jego historii i najważniejszych zabytków zachęcają do odwiedzenia tego miasta i poznania go bliżej. Stefan Darda, w moim odczuciu, ma swój własny sposób pisania, niezwykle skrupulatny, czy wręcz drobiazgowy. Dla jednych może on być wadą, dla innych zaletą. W codzienność głównego bohatera wpleciona jest niepewność, odrobina tajemnicy, strachu i lęku. Dzieją się rzeczy trudne do wytłumaczenia, zahaczające o anomalne zjawiska mentalne, jednak dla przyzwyczajonego do mocnych i dynamicznych zwrotów akcji, będzie to słabo wyczuwalne.
Tradycyjnie, kiedy już wciągnęłam w czytaną historię, kiedy to z ciekawością przekręcałam strony, nastał ten moment, w którym trzeba było ją odłożyć, bo zwyczajnie nie było już co czytać. Żałuję, że wydawca nie postawił na grube tomiszcze, które byłoby zbiorem wszystkich części, wówczas słowa o "Horrorze kryminalnym roku!" mogłyby być wielce prawdopodobne, a jak narazie te słowa niestety nijak mają się do pierwszej części, choć potencjał oczywiście jest.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/06/przebudzenie-zmarego-czasu-powrot.html
Z prozą Stefana Dardy miałam styczność tylko i wyłącznie przy okazji lektury "Cymanowskiego Młyna", a jak wiecie, lub nie, jest to książka napisana w duecie z moją ulubioną Magdaleną Witkiewicz. Zatem wiedzy jako takiej na temat stylu autora nie miałam, więc też moje oczekiwania nie były w jakiś sposób ukierunkowane. Całe szczęście, że zawsze bardzo sceptycznie podchodzę...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-01
O ile dwa poprzednie tomy miały podobny zamysł, gdzie bohaterką każdego z rozdziałów była inna skarpetka i jej osobista przygoda, to w "Bandzie Czarnej Frotté. Skarpetki powracają!" dzieje się rzecz zupełnie nowa. Otóż mamy tutaj ponad 160 stron poświęconych jednej skarpetce i jej nowym przyjaciołom. Jest cel do osiągnięcia i mnóstwo ciekawych, często pouczających przygód po drodze, a wszystko tradycyjnie okraszone przepięknymi ilustracjami Daniela de Latour.
"Banda Czarnej Frotté" zaczyna się podobnie jak poprzednie części skarpetkowej sagi, czyli w domu małej Be. Rodzina czym prędzej stara się uporządkować łazienkę i słynny kosz z brudną odzieżą, bo oto za chwilę ma przyjść "pani sprzątająca", a mama takiego wstydu nie przeżyje. Zaczyna się selekcja. I tak do czarnego worka na śmieci trafiają dawno zapomniane brązowe getry mamy oraz nigdy nienoszony fartuch taty z jakże wymownym napisem "Miejsce mężczyzny jest pod pantoflem żony". O mały włos podobnego losu nie podzieliłaby pojedyncza czarna skarpetka z dziurą zacerowaną czerwoną nitką, czyli nasza tytułowa bohaterka. W ostatniej chwili wskakuje do znanej skarpetkowej społeczności dziury pod pralką, która już wielu uciekającym skarpetkom dała wolność, sławę, uznanie, miłość, albo po prostu pozwoliła przeżyć fascynujące przygody. Trochę przez przypadek książkowa bohaterka trafia na statek i odtąd zaczyna się jej wielka podróż. Otrzymując od sympatycznego pająka niewielką szalupę wędruje po morzach, spotykając po drodze niesamowite stworzenia, te dobre i te złe, poznając ciekawych skarpetkowych towarzyszy z ich nietuzinkowymi charakterami, umiejętnościami i marzeniami. Odwiedza też podwodną krainę, drogę mleczną, czy prowadzone przez Olbrzyma Tyrana, Biuro Rzeczy Znalezionych. Jednego możecie być pewni, będzie się działo!
Książki dla dzieci oprócz cudownej dawki przyjemności, mogą doskonale przemycać wiele ważnych ciekawostek z najróżniejszych dziedzin, wartości, które w obecnych czasach, choć wydają nam się oczywiste, wcale takie nie są, czy zwracać uwagę na to, co w życiu powinno być najważniejsze. I to wszystko, oraz wiele więcej odnajdziemy na kartach "Bandy Czarnej Frotté. Skarpetki powracają!". Mnie najbardziej urzekł rozdział ósmy, w którym Banda Czarnej Frotté dopływa do wysepki zamieszkiwanej przez porzucone smartfony. Te kilka stron wydają się być takie prawdziwe, tak dogłębnie oddające obecne czasy i erę wszechobecnych telefonów. Autorka w subtelny sposób daje czytelnikowi sygnał, że często nasze przywiązanie do wspomnianego urządzenia odwraca naszą uwagę od tego co ważne, a czasem wręcz najważniejsze.
"- Ona popełnia same błędy! Za parę lat ten chłopiec będzie całkiem duży, a piesek odejdzie do psiego raju. Babcia będzie chciała sobie przypomnieć, jak to było, gdy wszyscy razem byli na wakacjach. Ale jej się to nie uda. Bo robiła zdjęcia jakichś budynków. Jakby nie mogła sobie kupić albumu. Albo poszperać w internecie. Ludzie przestali zwracać uwagę na to, na co powinni. Dlatego właśnie my pilnujemy tych wszystkich straconych chwil i okazji. Nawet jeśli smartfon babci fotografował wyłącznie zabytki, to zawsze obok znalazł się inny telefon, który uwiecznił także ją, wnuczka i pieska. Jest nas w tej chwili tak wiele, że cały świat jest fotografowany i nagrywany co sekundę. Każdy obraz i każde wypowiadane słowo. My tego wszystkiego pilnujemy.
- Tylko po co? - zastanowił się Blady Niko.
- No jak to po co? Przechowujemy zdjęcia niewykorzystanych szans w chmurze. O, tej, nad naszymi głowami. Raz do roku, a zdarza się to zazwyczaj w listopadzie, z chmury pada deszcz. Wtedy każdy ma szansę w kroplach spływających po szybie zobaczyć obraz szczęścia, które przegapił. A jak już je zobaczy, być może zechce je odzyskać. - Smartfon się rozpogodził."
Justyna Bednarek swoją skarpetkową sagą wzbudziła zachwyt zarówno wśród dzieci, jak i ich rodziców. Co więcej pierwsza część została wpisana do kanonu lektur szkolnych. Jednak przy całej sympatii dla pierwszych dwóch tomów uważam, że tym razem autorka przeszła samą siebie. Przypuszczam, że co innego jest stworzyć kilkanaście odrębnych krótkich opowieści, a co innego zapełnić akcją ponad 160 stron mając za bohatera tylko jedną postać, a przy tym przez cały czas utrzymywać zainteresowanie małego czytelnika. Przyznacie sami, że zadanie wcale nie jest takie łatwe. "Banda Czarnej Frotté" nie daje szansy nudzie i przewidywalności. Akcja pędzi z niebotyczną szybkością, a każdy rozdział nie tylko przynosi nam nowych bohaterów, czy niesamowite (czasem mrożące krew w żyłach) wydarzenia, ale przede wszystkim wartości i naukę dla każdego dziecka.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/06/banda-czarnej-frotte-skarpetki.html
O ile dwa poprzednie tomy miały podobny zamysł, gdzie bohaterką każdego z rozdziałów była inna skarpetka i jej osobista przygoda, to w "Bandzie Czarnej Frotté. Skarpetki powracają!" dzieje się rzecz zupełnie nowa. Otóż mamy tutaj ponad 160 stron poświęconych jednej skarpetce i jej nowym przyjaciołom. Jest cel do osiągnięcia i mnóstwo ciekawych, często pouczających przygód...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-30
Kiedy przeczytasz słowa Najbardziej oczekiwany thriller psychologiczny 2019 roku! od razu w głowie zapala się czerwona lampka, tym bardziej, że "Pacjentka" to debiut literacki. Po przeciwnej stronie mamy świetną okładkę oddającą klimat powieści oraz opis, który intryguje, i faktycznie zwiastuje nieprzeciętną historię, ale czy aby nie są to tylko puste słowa? Czy "Pacjenta" rzeczywiście jest aż tak dobra jak czytamy na okładce?
Konstrukcja "Pacjentki" na pierwszy rzut oka wydaje się zawiła, dwutorowa narracja, liczne retrospekcje i przeskoki fabularne mogą sporo namieszać, ale o dziwo tego nie robią. Co więcej, po przeczytaniu całości, zyskują dodatkową wartość i sens. Fabuła opiera się na dwóch głównych wątkach, które zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, toczą się jakby obok siebie, ale tylko do czasu. W końcu zataczają koło i tworzą jedną logiczną całość. Co ważne dzieje się to zaledwie kilkanaście stron przed końcem powieści. Zanim jednak do tego dojdzie, Alex Michaelides doskonale mydli nam oczy, podsuwa mylne tropy, manipuluje.
Droga do odkrycia prawdy dotyczącej zabójstwa męża Alicii wcale nie jest łatwa, ale to ona da odpowiedź na najważniejsze pytanie: dlaczego malarka przestała mówić? Poruszając się po gąszczu niedopowiedzeń psychoterapeuta Theo dojdzie do wielu skrywanych sekretów, obnażając przy tym samego siebie. Prywatne dramaty nie mają ze sprawą Alicii nic wspólnego, jego postawa zdaje się oddzielać te dwa aspekty życia grubą kreską, czy aby na pewno? Czy jego zaangażowanie, przekraczające wszelkie etyczne granice, jest tylko aktem dobrej woli i chęci pomocy?
"Czasami trudno jest pojąć, że odpowiedzi dla teraźniejszości leżą w przeszłości."
Styl autora jest bardzo lekki, przez co książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Nie brak tutaj delikatnego napięcia, emocji, zapętlenia akcji, a końcowy twist zaskakuje. Bardzo ciekawym zabiegiem jest też wprowadzenie elementu greckiej tragikomedii Alkestis, która nie pozostaje bez znaczenia dla fabuły powieści i finalnych rozstrzygnięć.
Jak już wcześniej pisałam książkę czyta się z wielkim zaangażowaniem i jest to przyjemność w czystej postaci. Choć debiutancka powieść Michaelidesa naprawdę bardzo mi się podobała, to jednak obawiam się, że nie pozostanie ze mną zbyt długo, stanie się zwyczajnie jedną z wielu. W moim odczuciu brakuje jej pewnej głębi, czegoś co wstrząśnie, wywróci wnętrzności na drugą stronę, wedrze się do krwiobiegu. Ci, którzy pochłaniają thrillery (zwłaszcza te psychologiczne) nałogowo, będą wiedzieli co mam na myśli, tak mi się przynajmniej wydaje. Winę za to ponosi nie tyle styl autora, czy pomysł na fabułę, bo te są rewelacyjne, ale aspekt psychologiczny. Owszem znajdują się tutaj odwołania do psychologii, ale w moim odczuciu zostały trochę potraktowane po macoszemu. Pierwsze skrzypce zagrała fabuła, a nie warstwa psychologiczna, a żebyśmy mówili o najlepszym thrillerze psychologicznym tego roku, to według mnie obie powinny być na tym samym poziomie. Niemniej jednak książka jest warta uwagi, jestem też ogromnie ciekawa w jakim kierunku podąży autor w swojej dalszej pisarskiej karierze.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/05/pacjentka-alex-michaelides.html
Kiedy przeczytasz słowa Najbardziej oczekiwany thriller psychologiczny 2019 roku! od razu w głowie zapala się czerwona lampka, tym bardziej, że "Pacjentka" to debiut literacki. Po przeciwnej stronie mamy świetną okładkę oddającą klimat powieści oraz opis, który intryguje, i faktycznie zwiastuje nieprzeciętną historię, ale czy aby nie są to tylko puste słowa? Czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-24
"Nikt nie był od niej ważniejszy, nawet on sam. To była miłość. Miłość syna do matki. Gdyby nie była jego matką, wiedziałby o tym. Czułby to. Musiała nią być. Bez niej nie miał nic. Był niczym. Nikim."
Jeśli zestawimy ze sobą dwa słowa, matka i dziecko, zupełnie mechanicznie nasuwa nam się na myśl bezgraniczna miłość, akceptacja, szacunek. Niestety wszyscy wiemy jakie jest życie i że nie zawsze daje nam to, co powinno. Dziś chciałabym byście poznali historię chłopca, który chciał kochać, ale przede wszystkim chciał być kochanym, a ostatecznie stał się ofiarą samego siebie. "Matka" to opowieść o jego trudnym życiu, pełna emocji, tajemnic, kłamstw i błędnych decyzji.
"Kiedyś myślałam, że słuchanie to przywilej: ktoś powierza ci swe najmroczniejsze sekrety, słabości i intymne szaleństwa, które przecież wszyscy mamy. Wtedy pojawia się bliskość. I miłość. Być może bez tego miłość w ogóle nie jest możliwa. Dziś nie jest to już dla mnie takie oczywiste."
Przyznam, że początkowo nie byłam pewna tej powieści, nie mogłam się w nią "wgryźć", jednak trwało to tylko przez krótki moment. Z czasem to, co początkowo mnie raziło i do czego zwyczajnie musiałam się przekonać, okazało się największym atutem powieści S.E. Lynes. Mam na myśli po pierwsze o sposób narracji, a po drugie tempo akcji. Opowieść, która notabene jest historią życia Christophera Harrisa, opowiedziana jest przez pewną kobietę, która niczym wszystkowiedzący narrator zdradza nam wszystkie najdrobniejsze szczegóły z jego życia. Co więcej wiemy, że była ona częścią życia głównego bohatera, kochała go, a on kochał ją, była jego jedyną powierniczką. Jednak przez długi czas nie mamy pewności o kogo dokładnie chodzi, a ona sama niewiele nam w tym pomaga. Ponadto fabuła, oraz rozwijająca się wokół niej akcja, toczy się tutaj w specyficzny sposób. Poznajemy życie Christophera, niejako przechodzimy przez wszystkie etapy jego młodości, po to, aby bardziej go poznać i zrozumieć. To czego się dowiadujemy pozwala nam stworzyć obraz młodego mężczyzny, który nigdy nie czuł się dobrze we własnym domu, ba nawet we własnej skórze. Niepewny własnej tożsamości, własnego miejsca w świecie za sprawą impulsu postanawia zawalczyć o własne szczęście, a kiedy już je odnajdzie nie cofnie się przed niczym żeby je zachować.
"Jeśli się kogoś dobrze nie poznało, można zachować tę osobę w pamięci jako swego rodzaju wyidealizowane marzenie."
"Matka" to inny poziom thrillera psychologicznego. Tutaj całość opiera się na skrupulatnym budowaniu napięcia i klimatu poprzez postać głównego bohatera, jego życiową sytuację, postawę, myśli i pragnienia. S.E. Lynes pokazała jak kluczową rolę odgrywa portret psychologiczny postaci. Nie trzeba od razu wrzucać czytelnika w wir makabrycznych wydarzeń, aby wywołać silne emocje i poczucie nieustającego niepokoju. Wystarczy, jak w przypadku "Matki", stworzyć postać, która będzie nas intrygowała, budziła skrajne uczucia i osadzić ja w odpowiednim czasie i miejscu. Lata 70-te, niewielkie angielskie miasteczko nadają powieści specyficzny klimat, przerażający, czy wręcz paranoiczny, jeśli dołożymy do tego seryjnego mordercę zwanego Rozpruwaczem. W takim miejscu czuć grozę wiszącą w powietrzu.
"Nadzieje kogoś, kogo kochamy, są dla nas często większym brzemieniem niż nasze własne."
Zakończenie powieści jest niczym wisienka na torcie, i to największa jaką możecie sobie wyobrazić. S.E. Lynes wykonała swoje zadanie pierwszorzędnie, zmuszając czytelnika do coraz to nowego łączenia wszystkich elementów w całość tylko po to, aby na końcu i tak wszystko wywrócić do góry nogami. Kilkakrotnie myślałam już, że wiem co będzie dalej, że udało mi się wszystko odpowiednio poukładać i niejako rozgryźć autorkę. Nic bardziej mylnego. Czułam się ewidentnie manipulowana i wyprowadzana w przysłowiowe pole, a i tak finalne zakończenie dosłownie wbiło mnie w fotel i pozostawiło w stanie chwilowego odrętwienia. Analizowałam wszystko raz jeszcze, niejednokrotnie wracałam do tekstu, tylko po to, aby przekonać się jak łatwo dałam się omamić. I bardzo mi się to podobało.
"Teraz, po latach, jestem przekonana, że niemożność znalezienia odpowiednich słów, żeby powiedzieć to, co powinniśmy powiedzieć jest jedną z największych życiowych tragedii, jakie mogą nas spotkać."
Co szalenie mnie zaskoczyło, to fakt, że "Matka" jest nie tylko świetnie napisanym thrillerem z mocną warstwą psychologiczną, będącym tylko i wyłącznie rozrywką. To powieść niosąca z sobą pewną wartość, bowiem zmusza czytelnika do rozmyślań i refleksji dotyczących ludzkiej egzystencji, czy silnej potrzeby akceptacji i miłości. Wielokrotnie zastanawiałam się co w tej całej tragicznej historii poszło nie tak, w którym miejscu i po której stronie tkwił błąd oraz czy można było temu zaradzić. Obok takich pytań, a co za tym idzie obok takiej książki nie można przejść obojętnie. Historia Christophera budzi ogrom emocji, bo, tak jak pisałam we wstępie, to historia chłopca, który chciał kochać, ale przede wszystkim chciał być kochanym, a ostatecznie stał się ofiarą samego siebie.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/05/matka-se-lynes.html
"Nikt nie był od niej ważniejszy, nawet on sam. To była miłość. Miłość syna do matki. Gdyby nie była jego matką, wiedziałby o tym. Czułby to. Musiała nią być. Bez niej nie miał nic. Był niczym. Nikim."
Jeśli zestawimy ze sobą dwa słowa, matka i dziecko, zupełnie mechanicznie nasuwa nam się na myśl bezgraniczna miłość, akceptacja, szacunek. Niestety wszyscy wiemy jakie jest...
2019-05-17
Lektura pierwszego tomu była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie sądziłam, że z taką łatwością odnajdę się w tym brutalnym męskim świecie pełnym przemocy i wulgarności, a co więcej będzie to wielka przyjemność. Dlatego też moja radość z otrzymania kolejnej części była przeogromna, choć delikatnie podszyta niepewnością. Teoretycznie przecież wiedziałam czego mogę się spodziewać i początkowe rozdziały zdawały się to potwierdzać. Jednak to jak książka prezentuje się w całości przerosło moje wyobrażenia.
"Łatwy hajs" przypomina trochę śnieżną kulę, którą im dłużej toczymy tym nabiera coraz większych rozmiarów. W przypadku najnowszej powieści Opiat-Bojarskiej jest trochę podobnie. Tempo akcji, oscylujące wokół głównego wątku, początkowo jest dosyć nieśpieszne, skupione na prowadzonym śledztwie, szukaniu potwierdzenia, bądź obalenia anonimowych zarzutów wobec jednego z najlepiej zasłużonych funkcjonariuszy. Jednak musicie wiedzieć, że Paweł Dobrogowski to typowy "pies na psy", kiedy już znajdzie właściwy trop, nie cofnie się przed niczym, a tym razem przyjdzie mu zagrać z niełatwym przeciwnikiem. Nic więc dziwnego, że z coraz większym zaangażowaniem i niesłabnącym napięciem czytelnik pochłania strony powieści śledząc poczynania Drivera i jego współtowarzyszy, a te z czasem zyskują zupełnie nieoczekiwany obrót.
Postacie stworzone przez pisarkę są wielowarstwowe, a wymiar sprawiedliwości nie jest tak idealny i bez skazy jak teoretycznie być powinien. Nawet ci kryształowi, którzy są powołani po to, by wyłapywać wszelkie nawet najdrobniejsze nadużycie władzy, czy nieuczciwość, wcale tacy idealni nie są. Oni także często naginają procedury, czyt wręcz prawo, aby uzyskać coś dla siebie i swoje ugrać. I tutaj wraz z bohaterami i ich działaniami przychodzą emocje. Bulwersują, wywołują naszą pogardę, czy wręcz wściekłość. Do wyboru do koloru.
Obok policyjnych działań Drivera toczy się jego prawdziwe życie, które pozostając w symbiozie z poprzednią częścią, tworzy zwarty ciąg fabularny. Jak to zwykle ma miejsce w przypadku książkowych serii główny bohater staje się nam bliższy, coraz bardziej też rozumiemy jego naturę, chcemy, aby mu się powiodło, czy to zawodowo, czy prywatnie, a jednego możecie być pewni, autorka nie oszczędza swojego bohatera.
Joanna Opiat-Bojarska wielokrotnie w wywiadach zwraca uwagę na to jak wygląda proces przygotowawczy, czy samo pisanie powieści. Wszystko jest skrupulatnie przemyślane, zaplanowane, i to wyraźnie czuć. Żaden wątek, których swoją drogą mamy dość sporo, nie jest bez znaczenia, czy też pozostawiony sam sobie. Wszystko składa się w jedną logiczną całość. Co ważne autorka doskonale manipuluje treścią, nie odkrywając wszystkiego jednocześnie. A zastosowany z pełną premedytacją tzw. flashforward, czyli przebłysk jutra, dający przedsmak tego, co nastąpi, to istna petarda, a zarazem tortura dla co bardziej niecierpliwego czytelnika. A już tak całkiem poważnie to powiem napiszę Wam, że jest to bez wątpienia jedna z lepszych polskich serii kryminalnych jakie miałam okazję czytać. Przygotowana i napisana z rozmachem, bez zbędnego koloryzowania, tudzież wybielania.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/05/krysztaowi-atwy-hajs-joanna-opiat.html
Lektura pierwszego tomu była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie sądziłam, że z taką łatwością odnajdę się w tym brutalnym męskim świecie pełnym przemocy i wulgarności, a co więcej będzie to wielka przyjemność. Dlatego też moja radość z otrzymania kolejnej części była przeogromna, choć delikatnie podszyta niepewnością. Teoretycznie przecież wiedziałam czego mogę się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Literatura faktu jest tym gatunkiem literackim, z którym staram się niejako zaprzyjaźnić, choć tak bardzo się go obawiam. Walczę sama ze sobą, nie chcę w żaden sposób się ograniczać, zamykać na wiele ciekawych zagadnień, problemów, czy życiowych tragedii. I właśnie te życiowe tragedie, przez samą świadomość tego, że wydarzył się w świecie realnym, napawają mnie pewnym lekiem i niepokojem. Z drugiej strony zastanawia mnie, czy to nie dziwne, że my czytelnicy, kiedy poznajemy jakąś powieść będącą fikcją literacką, oczekujemy od autora jak najbardziej realnego przedstawienia wydarzeń, autentycznej kreacji postaci, emocji wręcz namacalnych i rzeczywistych, ale, kiedy mamy świadomość tego, że wszystko spisane na kartach powieści, to najprawdziwsza prawda, chcemy, aby stała się ona tylko i wyłącznie wymysłem autora? Trochę to pokrętne myślenie, ale często tak właśnie jest, a prezentowany tytuł jest tego najlepszym dowodem. Dlaczego?
Anna Naskręt to autorka, a jednocześnie bohaterka książki o bardzo znaczącym tytule "Uwięziony krzyk". Jak sama pisze, nie jest pisarką, nie stosuje ozobników, pięknych sformułowań czy porównań. To brutalna i szczera historia życia naznaczonego chorobą i nieustającą walką o życie, zdrowie, o względną normalność. To pierwsza pozycja, która przedstawia życie z perspektywy osoby chorej. To opowieść, która nauczy nas zdrowych, chodzących i mówiących bez żadnych trudności, pokory. Pokaże, że nic i nikt nie jest dane nam na zawsze, że nie znamy ani dnia ani godziny, kiedy wszystko odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko bierzemy za pewnik, przejmujemy się drobnostkami, mało znaczącymi rzeczami i często uważamy, że to my namy najgorzej, że dotyka nas tragedia, podczas gdy nasz wysiłek może sprawić, że pokonamy wszelkie zeciowe problemy. I to w tej książce jest najważniejsze , ten przekaz, to zderzenie naszych wyobrażeń z tym, co faktycznie przeżywa osoba z którą los obszedł się cholernie niesprawiedliwie. To uświadomienie nam, że możemy wiele, bo jesteśmy sprawni, że nic nie stoi nam na przeszkodzie oprócz własnych wyimaginowanych ograniczeń. To wreszcie obraz naszego społeczeństwa, naszej niewiedzy, braku empatii, czy chociażby cienia zrozumienia dla cierpiących, chorych i niepełnosprawnych. Żyjemy w szczelne bańce, do której dopuszczamy tylko to, co dla nas najlepsze, najwygodniejsze, ale pokrętny los trzymający w ręku igłę może w każdej chwili tę bańkę przebić. Co nam zostanie?
Anna Naskręt od 19 lat nieustająco walczy. Kiedy lekarze, specjaliści już dawno skreślili wszelkie szanse i nadzieje na jakąkolwiek poprawę ona nie poddała się. Otoczona murem kochających osób pokazała, że to nadzieja umiera ostatnia. Że drzemiaca w nas siła jest niewyczerpana, kiedy jest odpowiednio stymulowana, pobudzana. O tym ile kosztowało ją to wszystko, co dla nas jest takie zwyczajne, odruchowe poznajemy na kartach "Uwięzionego krzyku". Słowa Pani Ani, jej historia przepełniona jest całym szeregiem emocji, bólu, rozpaczy, niezrozumienia, czy pytań na których nikt nie chce dać odpowiedzi. Chciałabym, aby historię Pani Ani przeczytali rządzący, lekarze, rehabilitanci, logopedzi, pielęgniarki, słowem wszyscy ci, którzy w swojej pracy stykają się z osobami niepełnosprawnymi.
Płakałam, wspołczułam, wściekałam się na ludzkie okrucieństwo, bezduszność i niedorzeczność przepisów, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością osób niepełnosprawnych. Prawo jest w tym przypadku zupełnie pozbawione jakiejkolwiek logiki, ustanowione, przez mądre głowy, które nie mają bladego pojęcia czego dotyczą. Chory wymysł zdrowych ludzi, niby ku poprawie jakości życia osób okrutnie potraktowanych przez los.
"Uwięziony krzyk" to trudna i bolesna historia o kobiecie, która jest BOHATERKĄ, tak samo jak jej rodzina. To książka niezwykle ważna, pouczająca, ale także niezwykle motywująca, pokazująca, że nawet w obliczu najgorszych rokowań trzeba walczyć.
Literatura faktu jest tym gatunkiem literackim, z którym staram się niejako zaprzyjaźnić, choć tak bardzo się go obawiam. Walczę sama ze sobą, nie chcę w żaden sposób się ograniczać, zamykać na wiele ciekawych zagadnień, problemów, czy życiowych tragedii. I właśnie te życiowe tragedie, przez samą świadomość tego, że wydarzył się w świecie realnym, napawają mnie pewnym...
więcej Pokaż mimo to