rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czy ktoś mi powie dlaczego ta książka jest tak droga na allegro i olx? Na czym polega jej fenomen? Skończony dodruk i nigdzie nie można kupić?

Czy ktoś mi powie dlaczego ta książka jest tak droga na allegro i olx? Na czym polega jej fenomen? Skończony dodruk i nigdzie nie można kupić?

Pokaż mimo to


Na półkach:

Polskie House of Cards. Temat polityki jest? Jest. Intrygi są? Są. Nie dziwie się temu porównaniu, zasłużone. Czy pióro autora Remigiusza Mroza jest w stanie konkurować z Michaelem Dobbsem? Trudno powiedzieć, mnie osobiście HoC bardziej się podobało, aczkolwiek „Wotum nieufności” to dobra pozycja, którą każdy wielbiciel gatunku political fiction powinien mieć na swojej rozkładówce. Jest to dosłownie kopia wyżej wymienionej książki, z tymże przeszczepione na nasz rodzimy, polski grunt. Książkę łykamy jednym oddechem, mnóstwo w niej akcji, zwrotów, fabuła tak rozległa, że można by nią obdzielić co najmniej ze trzy książki, a najlepiej stworzyć trylogię. Mam nadzieję, że jest w planach? Warto wspomnieć o tym, że gdyby tak bardzo chcieć, to spokojnie można przypasować dzisiejsze realia polityczne do tych z książki (czyżby daleko idąca inspiracja autora?). Tak więc mamy partię polityczne bardzo podobne do tych, które znamy z rodzimej polityki, ba, nawet poszczególni politycy są niemal kropka w kropkę podobni do postaci z kart historii. Tak jak w rzeczywistości, tak w książce jest mnóstwo brutalnych zagrywek, szemranych interesów, niewyjaśnionych sytuacji rodem z teorii spiskowych – czyli jednym słowem przesiąknięta prawdziwą polityką. Na dodatek otwarte zakończenie, dla mnie nieprzewidywalne, spodziewałem się czegoś innego, za nic w świecie nie odgadłbym, że „Wotum nieufności” będzie mieć taką końcówkę. Co mi się nie podobało? Dodanie elementu z naszym wschodnim sąsiadem, Rosją. Pod kątem treści niepotrzebny, ani nie zdynamizował akcji, ani nie rozbudził ciekawości czy fantazji. No i sprawa z początkiem książki, która jest praktycznie przemilczana przez całość, by odnaleźć rozwiązanie na dosłownie dwóch ostatnich stronach. A taki byłem ciekawy …
Ocena: 6+/10.

Polskie House of Cards. Temat polityki jest? Jest. Intrygi są? Są. Nie dziwie się temu porównaniu, zasłużone. Czy pióro autora Remigiusza Mroza jest w stanie konkurować z Michaelem Dobbsem? Trudno powiedzieć, mnie osobiście HoC bardziej się podobało, aczkolwiek „Wotum nieufności” to dobra pozycja, którą każdy wielbiciel gatunku political fiction powinien mieć na swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor całkowicie mi nieznany, pierwszy raz o nim usłyszałem, gdy miałem przed sobą książkę „Fałszerze”. Tytuł brzmiał bardzo zachęcające, jednakże nie ma nic wspólnego z treścią książki. No, może nie w takim sensacyjnym brzmieniu, bo element fałszerstwa jest widoczny niemal na każdym kroku w książce (zachowanie bohaterów, których jest bez liku). No ale dobrze, od początku. Książka jest rozbita na trzy części, pierwsza i ostatnia Paryż, a druga Saas-Fee – szwajcarska miejscowość wypoczynkowa. Rozdziały w każdej z części są dość długie, jednakże tasiemcami nie można ich nazwać. Czas akcji to początek XX wieku. Powracamy do bohaterów. Wydaje mi się, że pierwszoplanową postacią książki jest Edward, którego, wedle okładki książki możemy utożsamiać z Andre Gide. Tak jak Francuz, Edward jest pisarzem, tworzy powieści. Autor zastosował manewr dziennika, gdzie główny bohater zapisuje swe wszystkie przemyślenia, a my dzięki niemu poznajemy jego myśli i etap twórczości. Na uwagę zasługuję fakt dziwnej narracji: jest ona pierwszoplanowa, a narrator nie jest żadnym z bohaterów. Wie on wszystko na temat bohaterów, przedstawia nam fabułę z perspektywy, hmmm, stworzyciela? Muszę pochwalić zręczna połączenie w jedno tych, wydawałoby się, całkowicie odmiennych opowiastek. Autor tak poprowadził narrację, że wszystko wybornie się zazębia. Na minus postawa nastolatków, którzy na kartach książki zachowują się niczym doświadczeni, dorośli mężczyźni, co wzbudzało mój uśmiech politowania. Niesmaczne były wątki „miłości” między nastolatkami i starszymi panami, które ociekają homoseksualnym erotyzmem. Przemyślenia Gide dotyczące literatury, bo na dobrą sprawę o tym także jest książka, czyta się ciężko, dużo w niej filozofii, która do mnie nie przemawia, być może dlatego, że nie mam zbyt otwartego i chłonnego umysłu. Osobiście doszukiwałem się w książce krytyki kółka artystycznego, literackiego ówczesnych czasów poprzez ukazanie w dość satyryczny sposób bohaterów – pisarzy.
Ocena: 2+/10.

Autor całkowicie mi nieznany, pierwszy raz o nim usłyszałem, gdy miałem przed sobą książkę „Fałszerze”. Tytuł brzmiał bardzo zachęcające, jednakże nie ma nic wspólnego z treścią książki. No, może nie w takim sensacyjnym brzmieniu, bo element fałszerstwa jest widoczny niemal na każdym kroku w książce (zachowanie bohaterów, których jest bez liku). No ale dobrze, od początku....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Moralność Pani Dulskiej” to znany wszystkim dramat Gabrieli Zapolskiej, składający się z trzech aktów, którego akcja toczy się we Lwowie, zapewne w początkach XX wieku. Oprócz miana dramatu dorzuciłbym tutaj jeszcze komedię, utwór ten niewątpliwie jest bogaty w cechy prześmiewcze. Prześmiewcze odnośnie mieszczańskiego stylu życia, konwenansów, mocno uderzający w negatywne cechy ludzkie: dwulicowość, obłuda, hipokryzja, chciwość, fałszywość. Mimochodem opisałem tutaj jedną z głównych bohaterek utworu, Anielę Dulską (stąd termin dulszczyzna – pozorna moralność, obłuda, zakłamanie, robienie wszystkiego na pokaz). Można mieć negatywne zdanie o całej rodzinie Dulskich, wyłączając z tego nieinteresującego się niczym męża, Feliksa Dulskiego i jego młodszej córki, Meli, która jest chyba jedynym promykiem w tej zepsutej rodzinie i wzbudza sympatię, tak jak na początku na swój sposób Zbyszko, by potem okazać się nic nie wartym „paniczykiem”. Tragifarsa Gabrieli Zapolskiej jest świetnie napisana, nie brakuje jej nic, ani pod względem stylistycznym, filozoficznym, tragicznym czy humorystycznym. Jeszcze lepiej się czyta, chłonie się za jednym razem. Przedstawione postacie żyją własnym życiem, zagłębiając się w treść ma się wyobrażenie projekcji, jest się częścią tego dramatu. Czapki z głów dla Pani Zapolskiej – genialnie ujęty protest przeciwko obłudzie, kłamstwu. Na dodatek, jak wspomniałem, w ogóle nie nuży, a my możemy się delektować delikatnym dowcipem i swobodą języka. No i ta końcówka, pointa związana z „lokatorami” (enigmatycznie, ale nie chcę psuć Wam rozkoszy), czyli ostatnia scena w trzecim akcie – nic się nie zmieni, życie poszło dalej swoim torem, a historia przytoczona niczego nie nauczy państwa Dulskich – rodzina ta dalej będzie uosobieniem kołtuństwa. Dla nikogo nie ma ratunku, no, może dla wyżej wspomnianej Meli, chociaż, czy geny nie będą zbyt silne? Dla mnie niezapomniana pozycja, genialna. Nic więcej nie mogę powiedzieć, brak słów.
Ocena: 8+/10.

„Moralność Pani Dulskiej” to znany wszystkim dramat Gabrieli Zapolskiej, składający się z trzech aktów, którego akcja toczy się we Lwowie, zapewne w początkach XX wieku. Oprócz miana dramatu dorzuciłbym tutaj jeszcze komedię, utwór ten niewątpliwie jest bogaty w cechy prześmiewcze. Prześmiewcze odnośnie mieszczańskiego stylu życia, konwenansów, mocno uderzający w negatywne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Można by pomyśleć, przeglądając moją biblioteczkę, że Pierre Lemaitre jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Dlaczego? Będzie to już moja piąta pozycja, która wyszła spod jego pióra. Tak, po części jest to prawda, autor ma to coś, ten zmysły pisarski, lekkość czucia tego gatunku (thriller-kryminał), który mi odpowiada. Co prawda uważam, że ta książka, jedna z jego pierwszych, jest stosunkowo najsłabsza z tych, które przeczytałem, to jednak nie zrozumcie mnie źle – nie znaczy to, że nie nadaje się do czytania. Nie, nic z tych rzeczy, to wina samego autora, że postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Przejdźmy do książki. Na pierwszy rzut oka – dziwna kompozycja, tak jakby „rozdziały” zatytułowane imionami. Chodzi tutaj o nic innego jak perspektywę, narratora, który w danym rozdziale wprowadza nas w tajniki fabuły. Tak więc mamy Sophie, główną bohaterkę, potem Frantza, jej przyszłego, drugiego męża, Frantz i Sophie, a na sam koniec Sophie i Frantz? Nie mogę Wam powiedzieć skąd ta konstrukcja, gdyż musiałbym wyjawić tajemnicę papieru. Nie mogę Was pozbawić takiej przyjemności. Jest ona dość zaskakująca, te przejścia akcji, z jednej strony w drugą, a na sam koniec uśmiech szczęścia, czyli odmiana losu. O czym, o kim jest książka? O pewnej trzydziestoletniej Francuzce, która ma w życiu wszystko: miłość, szczęście, rodzinę, pieniądze, pozycję społeczną – wszystko o czym każdy marzy. Jednakże, wszystko na to wskazuje, że popada w obłęd, chorobę, coraz więcej zapomina, wszystko gubi, jest roztargniona, przez co jej życie ulega diametralnej zmianie. No ale czy to wina biednej Sophie, a może kogoś innego? Sięgając po książkę z pewnością odkryjecie odpowiedź na pytanie. Czyta się ją szybko, jak wszystkie książki Lemaitre, chociaż muszę przyznać, że początek „Ślubnej sukni” mnie nie zachwycił, ba, wręcz znudził i zacząłem się zastanawiać, czy to nie aby przesyt autorem, jednakże im dalej w las, tym więcej drewna i typowego „dreszczyka”, ciekawej fabuły, którą zawsze serwuje francuski autor. Potrafi zaskoczyć, na swój sposób wciągnąć, czyli thriller w najlepszym wydaniu.
Ocena: 5+/10.

Można by pomyśleć, przeglądając moją biblioteczkę, że Pierre Lemaitre jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Dlaczego? Będzie to już moja piąta pozycja, która wyszła spod jego pióra. Tak, po części jest to prawda, autor ma to coś, ten zmysły pisarski, lekkość czucia tego gatunku (thriller-kryminał), który mi odpowiada. Co prawda uważam, że ta książka, jedna z jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciężko ukazać całą jaskrawość tego opowiadania, coś o tym opowiedzieć w recenzji. Nietypowa książka, jak chyba całość twórczości Edwarda Stachury. Jedyna w swoim rodzaju, coś nieziemskiego. Niby takie jedno wielkie nic, a tak wiele. Osobiście nie jestem „fanem” gatunku filozoficzno-refleksyjnego, ale Stachura jest w tym istnym geniuszem. Czyta się jednym tchem, nie nudzi, nie marudzi, chce się tylko więcej i więcej. Łaknie się kolejnych zdań, kolejnych stron, akapitów. Przemyślenia autora zahaczają o dywagacje na temat życia, miłości, śmierci, a wszystko to wplecione w zwykłe życie zwykłych robotników fizycznych: trzydziestoletniego Edmunda Szeruckiego i jego kompana, Witka. Dokładnie trzy tygodnie ich egzystencji we wsi Zagubin, na stacji u Pani Potęgowej. Ta wyżej wspomniana filozofia autora, czy jego alter ego – Edmunda Szeruckiego przeplata się z opisem życia codziennego w tej kujawskiej wsi, codziennych zmartwień, obowiązków i radości. W tej książce nie ma nic spektakularnego, a zarazem jest ona wystrzałowa, bombowa, taka z fajerwerkami. Nie wiem co to jest, w czym rzecz, ale Stachura bez wątpienia to ma. Razem z autorem cieszymy się pięknem życia, razem z nim kontemplujemy sprawę śmierci. Jak mało kto potrafi pobudzić w czytelniku takie refleksje, prowadzi nas za rękę po meandrach swojej wrażliwości. Ta zabawa językiem, słowotwórstwo, wkładanie w usta „tubylcom” gwary, ach, jakże to wszystko dobrze się czyta! Przeglądając Wasze komentarze zauważyłem jedno zdanie podsumowujące, idealnie oddające wrażenie: „Niezwyczajna powieść, którą czyta się zwyczajnie”.
Ocena: 6-/10

Ciężko ukazać całą jaskrawość tego opowiadania, coś o tym opowiedzieć w recenzji. Nietypowa książka, jak chyba całość twórczości Edwarda Stachury. Jedyna w swoim rodzaju, coś nieziemskiego. Niby takie jedno wielkie nic, a tak wiele. Osobiście nie jestem „fanem” gatunku filozoficzno-refleksyjnego, ale Stachura jest w tym istnym geniuszem. Czyta się jednym tchem, nie nudzi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Analogicznie jak do poprzedniej recenzji, drugie spotkanie z Gabriel’em Garcią Marquez’em. Pierwsza książka, „Miłość w czasach zarazy” podniosła wysoko poprzeczkę, a opinia, iż „Jesień patriarchy” jest najlepszą opowieścią tego autora wyśrubowała moje oczekiwania bardzo wysoko. Tematyka poruszana w książce wydawała się bardzo ciekawa, mowa w niej o samotności rządzących, pewnym, najprawdopodobniej, latynoskim dyktatorze, którego nie znamy z imienia i nazwiska, kraju, gdzie sprawuje władzę (gdzieś na Karaibach). Nie wiemy nic, oprócz tego, iż jest niepodzielnym władcą, lekko sfiksowanym, obawiającym się utraty władzy, myślącym w kategoriach despotycznych na każdy temat. Przedstawiona w książce jest jego historia, w sposób całkowicie chaotyczny, autor nie trzyma się żadnej chronologii, a narratorem jest dosłownie każdy, co dodatkowo potęguje chaos. Trzeba dodać do tego zdania wielokrotnie złożone, które potrafią się ciągnąć przez kilka stron, nim pojawi się kropka. Nie dość, że wzmaga to już rzeczony chaos, to z tego powodu opowieść czyta się ciężko. Nie mogę się przyczepić to warsztatu twórcy, jego warsztatu językowego, ale niektóre zdania, wyrażenia są mocno przekolorowane, a niekiedy nawet niesmaczne, ale to chyba cecha hiszpańsko języcznych autorów (widzę spore podobieństwo w sposobie wyrażanie, tworzenia zdań i narracji do C.J. Cela i jego „Mazurka dla dwóch nieboszczyków”). Jest to zapewne powieść symboliczna, mająca za cel krytykę wszelkiej dyktatury, szczególnie tych latynoamerykańskich, ale do mnie ona w żaden sposób nie przemawia. Jak wspomniałem, czyta się ciężko, nawet gdy człowiek jest całkowicie skupiony na książce. Nie wiem, czy to brak mojej fantazji, ale dziwie się tym peanom pochwalnym. Mnie znudziła już na samym początku, a z każdą stroną było coraz ciężej i ciężej, by przebrnąć do końca. Na plus zaliczyłbym niekiedy celne uwagi, w sam raz nadające się do ulubionych cytatów, co świadczy o przenikliwym umyśle autora. Mimo wszystko, nie polecam, osobiście żałuję, że po nią sięgnąłem. Druga pozycja Marqueza zatarła genialne wrażenie po jego pierwszej książce, którą przeczytałem.
Ocena: 2-/10.

Analogicznie jak do poprzedniej recenzji, drugie spotkanie z Gabriel’em Garcią Marquez’em. Pierwsza książka, „Miłość w czasach zarazy” podniosła wysoko poprzeczkę, a opinia, iż „Jesień patriarchy” jest najlepszą opowieścią tego autora wyśrubowała moje oczekiwania bardzo wysoko. Tematyka poruszana w książce wydawała się bardzo ciekawa, mowa w niej o samotności rządzących,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugie spotkanie z John’em Katzenbach’em. Tym razem w moje ręce wpadła książka o tytule „Profesor”. Tym tytułem mianuje się główny bohater, Adrian Thomas, który jest emerytowanym pracownikiem uniwersytetu. Na dodatek jest śmiertelnie chory, coś na pograniczu Alzheimera i Parkinsona, traci kontakt z rzeczywistością, pamięć, sprawność fizyczną, dosłownie wszystko. Właśnie wtedy jest świadkiem pewnego dziwnego zdarzenia. Właściwie czego? Porwania? Ucieczki z domu? Ja Wam niczego więcej nie powiem, musicie sami ustalić czytając książkę. W każdym razie sytuacja ta powoduje, że jego los splata się z pewną panią detektyw, Terri Collins, przestępcą seksualnym Markiem Wolfe’m i drugą główną bohaterką, nastolatką Jennifer Riggins. Dobrze, chyba jednak co nieco zdradzę. Nastolatka zostaje porwana, nie musicie się głowić. Dlaczego? Tutaj już nie będę pomocny, musicie to odkryć razem z profesorem. Jak wspomniałem, belfer traci pamięć, jednakże ma do pomocy swoich zmarłych, którzy mu się pojawiają w halucynacjach, potrafi z nimi rozmawiać, wspominać stare czasy czy prowadzić dochodzenie w sprawie tajemniczego zniknięcia nastolatki. Na uwagę zasługuję ta „ciekawa” znajomość z przestępcą seksualnym, który wprowadza go w tajniki tego światka przestępczego. Na okładce autor jest zachwalany, jako genialny pisarz thrillerów. Nie powiem, że ta fabuła była jakaś zła i źle ją się czytało. Potrafi wciągnąć czytelnika, a historia Jennifer Riggins jest bardzo ciekawa, od początku do samego końca, aczkolwiek brakowało w niej, jak i całej powieści fajerwerków. Druga sprawa, że nie jestem wielkim fanem twórczości Katzenbach’a, moim zdaniem jego konstrukcja zdań i dobór epitetów cierpią na notoryczne powtórzenia (chyba, że to wina tłumacza, wtedy dostaje burę całkowicie niesłusznie). Jak wspomniałem, książkę czyta się dość dobrze, przejścia pomiędzy bohaterami w każdym rozdziale są jak najbardziej czytelne, nie da się zgubić w życiu i historii uczestników. Plusem jest niezłe zakończenie. Niezłe pod względem braku „cukierkowatości”. Sam pomysł na fabułę również zasługuje na pochwałę.

Drugie spotkanie z John’em Katzenbach’em. Tym razem w moje ręce wpadła książka o tytule „Profesor”. Tym tytułem mianuje się główny bohater, Adrian Thomas, który jest emerytowanym pracownikiem uniwersytetu. Na dodatek jest śmiertelnie chory, coś na pograniczu Alzheimera i Parkinsona, traci kontakt z rzeczywistością, pamięć, sprawność fizyczną, dosłownie wszystko. Właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To chyba pierwsza książka wydana za oceanem, gdzie termin holokaust jest użyty w stosunku do innej narodowości niż żydowskiej, która próbuję te określenie zawłaszczyć tylko dla siebie. Przez sam ten fakt książka jest warta uwagi. Co się w niej znajduje? 7 rozdziałów dotyczących: okupacji niemieckiej w Polsce, Rządu RP na uchodźstwie, Polskie Państwo Podziemne, polska konspiracja, stosunek Polaków do Żydów, cywilny ruch oporu, problem kolaboracji, a także rozdział poświęcony powstaniu warszawskiemu. Książka jest dość prosta w odbiorze, szczerze powiedziawszy nic nowego odnośnie okupacji niemieckiej z niej się nie dowiedziałem. Dobra dla laika, który dopiero zaczyna "przygodę" z tą tematyką. Na uwagę zasługuje fakt prowadzenia wypośrodkowanej narracji przez historyka ze Stanów Zjednoczonych. Wcześniejsza literatura ocieka polonofobią.
Bez oceny.

To chyba pierwsza książka wydana za oceanem, gdzie termin holokaust jest użyty w stosunku do innej narodowości niż żydowskiej, która próbuję te określenie zawłaszczyć tylko dla siebie. Przez sam ten fakt książka jest warta uwagi. Co się w niej znajduje? 7 rozdziałów dotyczących: okupacji niemieckiej w Polsce, Rządu RP na uchodźstwie, Polskie Państwo Podziemne, polska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mówią, że to jedyna powieść, która „udała się” autorce, Marii Kuncewiczowej. Ciężko mi się do tego odnieść, gdyż to jest jedyna książka tej autorki, którą przeczytałem i szczerze powiedziawszy, nie mam zamiaru sięgać po następne. Dla mnie zostanie „pisarką jednej książki”, a i to chyba nie … Dlaczego taki ostry osąd? Już spieszę wyjaśnić. Rozwlekły język autorki, bardzo duże nasycenie epitetów w treści, przez co, czytając, najzwyczajniej w świecie gubiłem się w treści. Taki styl pisania mi nie odpowiada, nie ma nic wspólnego z plastycznością kreowania obrazu, a tylko jest zwykłą fanfaronadą, nic nie wznoszącą do treści, oprócz chaosu. Autorka pisze o czasach dla siebie współczesnych, miejscem akcji jest Warszawa w dwudziestoleciu międzywojennym. Osobiście zagłębiając się w lekturę nie czułem klimatu tamtych lat, ale niewątpliwie charakter tamtych czasów został po części oddany. Chronologia została całkowicie złamana, akcja utworu toczy się na przestrzeni jednego dnia, aczkolwiek nie brak w niej retrospekcji głównej bohaterki, jej opowieści o zamierzchłych czasach, dygresji na ten czy inny temat. Dzięki temu poznajemy całe tło, historię jej życia, począwszy od urodzenia, a skończywszy na śmierci. Główną bohaterką jest Róża Żabczyńska, strasznie irytująca, zgorzkniała, nieszczęśliwa i toksyczna osoba. Muszę szczerze przyznać, że chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się aż tak negatywnie odbierać bohatera książki. Ten jeden dzień akcji, dzień jej śmierci jest tak naprawdę chyba jedynym dniem, który nie przemknął jej przez palce, w którym żyła, a nie rozdrapywała stare blizny, pełna złości i nieszczęścia na wszystko i wszystkich dookoła. Skąd tytuł cudzoziemka? Pewnie dlatego, że w każdym aspekcie życia jest obca. Obca w swojej ojczyźnie (wychowywała się w Rosji), obca w rodzinie, którą przez cale życie tylko i wyłącznie maltretowała swoim podejściem (prawdziwa patologia), nie znająca smaku miłości (nieszczęśliwie zakochana będąc nastolatką – stąd wynikły te wszystkie późniejsze problemy), niespełniona jako artystka, za którą się uważała. W sztuce, muzyce doszukiwała się substytutu miłości. Nie potrafię w żaden sposób rozgrzeszyć, ani zrozumieć Róży, dla mnie nie jest nieszczęśliwie zakochaną osobą, potrzebującą ciepła i zrozumienia, tylko toksycznym babskiem, które zatruło życie wszystkich wkoło. Pobocznymi bohaterami książki jest jej rodzina, z którą na dobrą sprawę w ogóle nie czuje więzi, żadnej miłości, tylko zwyczajny obowiązek (biedni oni!). Cóż z tego, że dniu swojej śmierci „wszystko rozumie”, dochodzi do wniosku, że źle przeżyła swoje życie … Wracając do książki, dość męcząca, ciężko się czyta te zawiłości stylistyczne autorki, poza tym strasznie denerwowały mnie fragmenty poświęcone muzyce, którą tak bardzo lubię.
Ocena: 3-/10.

Mówią, że to jedyna powieść, która „udała się” autorce, Marii Kuncewiczowej. Ciężko mi się do tego odnieść, gdyż to jest jedyna książka tej autorki, którą przeczytałem i szczerze powiedziawszy, nie mam zamiaru sięgać po następne. Dla mnie zostanie „pisarką jednej książki”, a i to chyba nie … Dlaczego taki ostry osąd? Już spieszę wyjaśnić. Rozwlekły język autorki, bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Popatrzmy na okładkę książki i recenzje. „Fascynujący styl Dorna …”, „idealna książka dla miłośników kryminałów o skomplikowanej intrydze, trzymająca w napięciu od początku do końca”, „nowy mistrz thrillera psychologicznego”. Buńczuczne wypowiedzi, ale czy prawdziwe? Zazwyczaj tego typu opinię trzeba brać między palce, jednak przy tej książce mają rację bytu. Jest dokładnie tak, jak w zacytowanych recenzjach. Styl jest naprawdę fascynujący, książkę czyta się jak po sznurku, potrafi wciągnąć i pobudzić wyobraźnię, a zagłębiając się w kolejne strony opowieści ma się wrażenie projekcji filmowej we własnej głowie. Skomplikowana intryga? Owszem. Autor, Wulf Dorn, tak poprowadził akcję, by czytelnik podejrzewał do samego końca kogoś innego jako złego „potwora”. Jakie zdziwienie następuje, gdy okazuje się nim być zupełnie ktoś inny. Ktoś, kogo ja osobiście się nie spodziewałem i w ogóle nie brałem pod uwagę (no, może odrobinę). Czytając książkę wydaje się, że każdy fragment opowieści, nawet te „odnogi” fabuły akurat w tym miejscu są jak najbardziej potrzebne. Takie prowadzenia po historii jest rzadkością, a Dorn’owi się tu udało. Każda z postaci, nad którą pochyla się autor jest ważna, ma swoje miejsce w treści, a jej opis, przeżycia są jak najbardziej na miejscu, a książce dodają uroku. Głównym bohaterem książki jest psychiatra Jan Forstner, który gdy był dwunastolatkiem musiał borykać się z traumą straty młodszego, sześcioletniego brata (czy z własnej winy?). Od tego dnia jego życie legło w gruzach, wszystko się posypało, jak domek z kart. My poznajemy go na kartach powieści jako dojrzałego faceta, po rozwodzie, a na dodatek powracającego na stare śmieci, gdzie dano mu drugą szansę. Drugą szansę zawodową i jak się okazuję, drugą szansę zmierzenia się z przeszłością. Strona po stronie rozwiązuje zagadkę, nie tylko tajemniczego zaginięcia swojego brata, ale pewnego rodzaju nieprawidłowości w klinice, gdzie pracuje. Muszę zaznaczyć, że z feralnego dnia, gdy jego brat znika, zostaje mu dyktafon i nagranie, które na ostatniej stronie dzieła, epilogu, Wulf Dorn wspaniale podciągnął pod zakończenie książki, a sam dyktafon idealnie posłużył jako symbolika. Koniecznie to zobaczcie! Polecam z czystym sumieniem, dla każdego czytelnika, nie tylko „miłośnika kryminałów”.
Ocena: 7/10.

Popatrzmy na okładkę książki i recenzje. „Fascynujący styl Dorna …”, „idealna książka dla miłośników kryminałów o skomplikowanej intrydze, trzymająca w napięciu od początku do końca”, „nowy mistrz thrillera psychologicznego”. Buńczuczne wypowiedzi, ale czy prawdziwe? Zazwyczaj tego typu opinię trzeba brać między palce, jednak przy tej książce mają rację bytu. Jest dokładnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo trudna książka w odbiorze, mam mieszane uczucia. Osobiście do mnie nie przemówiła, chociaż tematyka jest mi dość bliska. W powieści J.M. Coetzee’go nie ma żadnego patosu, historia głównego bohatera, czyli Michaela K. jest opowiedziana w najprostszy sposób. Kim on jest? Najprościej powiedzieć, że człowiekiem, który umiłował sobie wolność i niezależność, czasami wydawałoby się, że głupią wolność i niezależność, jednak mimo wszystko taką, którą każdy czytelnik szanuje. Przez wszystkie strony przebija się indywiduum bohatera. Michael K jest ogrodnikiem w Kapsztadzie, ogarniętym wojną domową. Ucieka z tego miasta razem z matką, w poszukiwaniu lepszych dni na idylliczną wieś. Niestety, matka po drodze umiera, a on zostaje sam. Przez całe swoje życie przed czymś ucieka. Przed wojskiem, przed policją, przed złymi ludźmi, przed obozami, czasami wręcz wydaje się, że przed samym sobą. Michael K. jest dziwakiem, żyjącym we własnym świecie, po swojemu. Nie ma żadnego celu w życiu, oprócz jednego: żyć w całkowitej wolności, bez żadnego przymusu czy to ze strony władzy, biurokracji, państwa czy zwykłych ludzi. Z czasem pasjonuje go jedna rzecz: bycie ogrodnikiem, rolnikiem. Teraz parę słów o konstrukcji powieści. Książka podzielona jest na trzy rozdziały. Pierwszy, najdłuższy, mówiący o życiorysie bohatera do czasu pojmania go przez żołnierzy i przetransportowania go do obozu pracy. Druga, gdzie narratorem jest lekarz, mówi o jego pobycie w pewnego rodzaju lazarecie położonym przy tymże obozie pracy. Jest to bardzo ciężki rozdział, ale wywnioskowałem z niego, że z czasem, z każdą przeczytaną stroną lekarz zaczyna rozumieć pobudki kierujące Michaelem. Trzeci rozdział to ucieczka ze szpitala i dalsze egzystencja bohatera w miejscu początkowym, czyli Kapsztadzie. Na uwagę zasługuje fakt prowadzenia narracji w trzeciej osobie (oprócz wyżej wspomnianego drugiego). Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć o książce, ciężko się czytało i jeszcze ciężej jest mi napisać coś konstruktywnego, ciekawego i mądrego w recenzji. W gruncie rzeczy nie zrozumiałem tej książki, przekazu z niej płynącego. Może Wam się to uda?
Ocena: 4/10.

Bardzo trudna książka w odbiorze, mam mieszane uczucia. Osobiście do mnie nie przemówiła, chociaż tematyka jest mi dość bliska. W powieści J.M. Coetzee’go nie ma żadnego patosu, historia głównego bohatera, czyli Michaela K. jest opowiedziana w najprostszy sposób. Kim on jest? Najprościej powiedzieć, że człowiekiem, który umiłował sobie wolność i niezależność, czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna ze sztandarowych powieści John’a Steinbeck’a. Zagłębiając się w książkę „Grona gniewu” cofamy się do czasów wielkiego kryzysu w USA, a głównymi bohaterami książki jest rodzina Joadów, która w wyniku pewnych perturbacji ekonomicznych i żywiołowych jest zmuszona opuścić dotychczasowy dom i farmę w Oklahomie, by szukać szczęścia (tułać się) na zachodzie Stanów Zjednoczonych, konkretnie do ówczesnej mekki, Kalifornii. Czy tam znajdą lepszą przyszłość, pracę, ziemię? Dowiesz się, jak sięgniesz po książkę. Może opis nie zachęca, ale wierzcie mi, to jedna z lepszych książek, jakie czytałem w życiu. Co prawda, początek, pierwsze kilkanaście stron delikatnie mnie nużyło, ale potem tego klocka łyka się w kilka dni, domagając się nowych „informacji” i wydarzeń. Pełen szacunek dla autora, który potrafi zachęcić taką, wydawałoby się, pospolitą historią czytelnika. Książka uczy wrażliwości społecznej, co prawda jest napisana w duchu pełnym dramatyzmu i socjalizmu, ale tego „lepszego”, wrażliwego socjalizmu, który każdy człowiek powinien mieć w sobie. Ostatnia scena, ostatnia strona książki – istne arcydzieło, które wstrząsa człowiekiem na dobre kilka dni. Gdy skończyłem czytać książkę czegoś mi brakowało. Chciałem zagłębiać się dalej, potrzebowałem więcej i więcej! Coś o samej konstrukcji książki. Kilkadziesiąt rozdziałów, co drugi, opowiadający historię Joadów bardzo długi, natomiast pomiędzy mamy do czynienia z pewnego rodzaju przemyśleniami autora, które nic a nic nie psują książki, a dodają jej pewnej wymowy. Mam tylko jedną uwagę: uważajcie, książka bardzo absorbuję uwagę czytelnika. Przepiękna, autentyczna powieść, a język autora i jego lekkość powoduje, że czytając stajemy się jednym z Joadów, uczestnikiem ich życia, tragedii, smutków i wzruszeń. Po przeczytaniu muszę ochłonąć.
Ocena: 8/10.

Jedna ze sztandarowych powieści John’a Steinbeck’a. Zagłębiając się w książkę „Grona gniewu” cofamy się do czasów wielkiego kryzysu w USA, a głównymi bohaterami książki jest rodzina Joadów, która w wyniku pewnych perturbacji ekonomicznych i żywiołowych jest zmuszona opuścić dotychczasowy dom i farmę w Oklahomie, by szukać szczęścia (tułać się) na zachodzie Stanów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Joy Fielding – „Ulica Szalonej Rzeki”. Co to za książka? Zarezerwowałbym dla niej katalog z napisem obyczajowa, z nutką wydarzenia kryminalnego, a także dramatu psychologicznego. Dlaczego? Głównymi bohaterkami są trzy kobiety w młodym wieku, nie przekraczającym trzydziestki: Lily, Emma i Jamie. Co je łączy w jedno? Niespodziewana rzecz, właśnie ten element kryminału (czytaj: pewien mężczyzna, były mąż Lily). Autorka bardzo zgranie porusza się po meandrach kobiecej psychiki, potrafi zachęcić czytelnika do dalszego i ciągłego zagłębiania w fabułę, którą nam przedstawia. Dwie pierwsze kobiety, jak się okazuje z każdą przeczytaną stroną, to całkiem niezłe kłamczuszki. Na dodatek zagubione i doświadczone przez życie (pod tym względem wszystkie trzy są podobne do siebie). Poznajemy ich historię, aczkolwiek główny nurt opowieści jest w czasie teraźniejszym, nie ma większych retrospekcji, tylko zwykłe przemyślenia, tu i teraz. Zdziwiła mnie jedna rzecz. Ten jednostronny, momentalny przeskok z jednej osoby, na drugą. Można się było tego domyśleć, wszak książka przez to byłaby bardzo przewidywalna od samego początku, ale autorka mogłaby poświęcić na ten zabieg zdecydowanie trochę więcej miejsca, a potraktowała go wręcz po macoszemu. Nie chcę zdradzić o co konkretnie chodzi, gdyż musiałbym Wam wyśpiewać sens książki, ale gdy po nią sięgnięcie, to na pewno będziecie wiedzieć o co konkretnie mnie chodzi. Spore w tej książce pewnego rodzaju naiwności, szczególnie w postawie Jamie, która jest prawie trzydziestoletnią kobietą, a momentami zachowuje się jak nastolatka. Ona najmniej pasuje do reszty głównych bohaterek, aczkolwiek jej wątek jest bardzo ciekawy i czyta się go jednym tchem, podobnie jak całość książki. Czy książka kończy się happy endem? Musi sami sobie odpowiedzieć na to pytanie, aczkolwiek czarny charakter zostaje wymazany. Czy główny bohaterki zmienią swoje postępowanie? Tego nie wiemy.
Ocena: 5+/10.

Joy Fielding – „Ulica Szalonej Rzeki”. Co to za książka? Zarezerwowałbym dla niej katalog z napisem obyczajowa, z nutką wydarzenia kryminalnego, a także dramatu psychologicznego. Dlaczego? Głównymi bohaterkami są trzy kobiety w młodym wieku, nie przekraczającym trzydziestki: Lily, Emma i Jamie. Co je łączy w jedno? Niespodziewana rzecz, właśnie ten element kryminału...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po dość długiej przerwie w czytaniu wpadła mi w rękę książka James’a Scott’a zatytułowana „Bez litości”. Co skłoniło mnie do niej? Umiejscowienie czasu i akcji w USA w samym końcu XIX wieku. Lubię książki na poły historyczne, aczkolwiek ta z historią miała tylko wspólną datę (no, nie zapominając o charakterystycznym sposobie ubioru czy dość niezłym opisie wykonywania robót przy jeziorze). O czym jest ta powieść? Główną bohaterką jest Elspeth Howell, która skrywa pewien mroczny sekret, z kartki na kartę coraz jaśniejszy dla czytelnika, w związku z tym ten fakt nie jest żadną większą zagadką i nie trzyma moim zdaniem w napięciu. Cała jej rodzina ginie, zostaje tylko jej dwunastoletni syn Caleb, z którym zamierza zasmakować zemsty za zamordowanie w bestialski sposób członków rodziny. Oprócz poszukiwania morderców na jaw wychodzą te „mroczne tajemnice”, o których jest mowa na okładce. Każdy z prezentowanych przez autora bohaterów nie jest w pełni czysty, ma coś za skórą. Nic nie jest czarne czy białe, natomiast można doszukać się mnóstwa szarości. Sam pomysł na fabułę był całkiem niezły, nie spotkałem się z czymś takim, natomiast autorowi brakowało pewnego rodzaju „czaru i atmosfery” książki, której moim zdaniem w żaden sposób nie oddał. Jego sposób prowadzenia napięcia czy po prostu zdań w żaden sposób mi nie odpowiadał, nie wciągnął mnie dostatecznie. Wydaje mi się, że sporo wątków można było zdecydowanie bardziej pociągnąć, przez co książka nabrałaby rumieńców, a tak to miałem wrażenie urwania myśli w trakcie, a sama powieść, no cóż, była dość nudna. Do tego zakończenie, na swój sposób ciekawe, bo otwarte, ale takie nijaki i jak wyżej wspomniałem, na pozór urwane. Tak jak ktoś wspomniał w komentarzu, thriller to w żaden sposób nie jest, natomiast dramat psychologiczny zdecydowanie bardziej mi odpowiada w skategoryzowaniu tej książki.
Ocena: 3/10.

Po dość długiej przerwie w czytaniu wpadła mi w rękę książka James’a Scott’a zatytułowana „Bez litości”. Co skłoniło mnie do niej? Umiejscowienie czasu i akcji w USA w samym końcu XIX wieku. Lubię książki na poły historyczne, aczkolwiek ta z historią miała tylko wspólną datę (no, nie zapominając o charakterystycznym sposobie ubioru czy dość niezłym opisie wykonywania robót...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze co mi się nasuwa po przeczytaniu książki „Miłość w czasach zarazy”, to fakt, że jest to naprawdę trudna do czytania książka, ale jak już się przebrnie przez nią całą, to człowiek nie pożałuje, że poświęcił na nią tyle czasu. Dlaczego trudna? A no dlatego, iż Gabriel Garcia Marquez za nic ma chronologię czasu, przeskakuję w książce do opowieści jak mu się żywnie podoba, to raz jesteśmy w czasach młodości głównych bohaterów, by przesunąć się w ich dojrzałość, a po chwili znowu cieszyć się młodzieńczą miłością i związanym z nią strachem. Mimo tego nie miałem poczucia zagubienia, wszystko doskonale idzie zrozumieć. Nie wiem jakim sposobem, ale tak właśnie jest. Warto wspomnieć, że oprócz tego co wyżej, to nie ma w niej żadnych rozdziałów, jest pisana niemal jednym ciągiem. Nie mogę przejść obojętnie obok kwiecistego języka autora, tych jego porównań, układania epitetów. Zwykle nie lubię takich rozbudowanych zdań, ale jeżeli ktoś to robi umiejętnie, to aż miło przeczytać. Tak też jest w tej książce. Te zdania dodają uroku powieści. No a o czym właściwie jest ta powieść? Najprościej mówiąc o miłości, o sile uczucia na przestrzeni całego życia, co za tym idzie, także przemijania. Pełna uniwersalnych wartości, a wszystko tak mądrze i dobrze skomponowane w opowieści dwójki głównych bohaterów: Ferminy Dazy i Florentina Arizy. Opowieści ich życia. Co ich łączy? Młodzieńcza miłość. No a jak wiadomo, koleje losu są różne a ścieżki niezbadane. Kobieta wychodzi za mąż z rozsądku … Nie. Nie mogę nic więcej zdradzić, musicie sami się wczytać w książkę. Nie mogę Wam zepsuć przyjemności poznawania dalszych meandrów miłości, której w książce jest pełno, a sam autor, w wykreowanych postaciach przedstawia nam różne oblicza miłości, w różnych stadiach, miejscach i czasie. Co do miejsca i czasu historii: odbywa się ona na przełomie XIX i XX wieku, a miejscem akcji jest Ameryka Środkowo-Południowa. Na tym zakończę, myśli trochę nie poukładane i chaotyczne, ale to właśnie przez urok książki.
Ocena: 6/10.

Pierwsze co mi się nasuwa po przeczytaniu książki „Miłość w czasach zarazy”, to fakt, że jest to naprawdę trudna do czytania książka, ale jak już się przebrnie przez nią całą, to człowiek nie pożałuje, że poświęcił na nią tyle czasu. Dlaczego trudna? A no dlatego, iż Gabriel Garcia Marquez za nic ma chronologię czasu, przeskakuję w książce do opowieści jak mu się żywnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To bodajże moje piąte spotkanie z Pierre’m Lemaitre i nadal jestem pod wielkim wrażeniem tego pisarza. Myślałem, że w końcu mi się przeje, a autor niczym nowym mnie nie zaskoczy, albo, że będę już wyczulony na jego sposób prowadzenia akcji. Jak każda z poprzednich książek – powieść sensacyjna „Zakładnik” płynie wartko niczym rzeka, a z każdą stroną chcemy dowiedzieć się więcej i więcej, w ogóle nie zwracając uwagi na zegar. Scenariusz i fabuła idealnie pasują pod hollywódzki film, aż dziw mnie bierze, że jeszcze żadna wytwórnia się nim nie zainteresowała. Nakreślę: głównym bohaterem jest pięćdziesięcioparoletni, francuski bezrobotny Alain Delambre, którego po dłuższym czasie wyrzucono z pracy, a on sam przez okres blisko czterech lat szuka zatrudnienia, imając się każdej pracy. Taki okres powoduje, iż staje się coraz bardziej zgorzkniałym człowiekiem, sarka na system, chce się odkuć za wszelką cenę. Do czego jest zdolny? Musicie przeczytać książkę, by się dowiedzieć. Nic więcej nie powiem. Pomysły, które są tam przedstawione, te wszelkiej maści „castingi”, symulację, wszystko to, co wymyślił autor ku prowadzeniu fabuły – no jednym słowem za to wszystko czapki z głów. Naprawdę, wyobraźnia Lemaitre jest wspaniała. Wszystko tak dobrze się zazębia, nie ma mowy o jakimś przeoczeniu czy pomyłce, wszystko ma ręce i nogi, a na dodatek, niczym prawdziwa sensacja, zaskakuje. Praktycznie za każdym razem, nigdy nie mogłem złapać zwrotów akcji, ciągle mnie zaskakiwała, mało czego się spodziewałem. Narracja jest pierwszoosobowa, z perspektywy Delambre’a. Głównym wydarzeniem jest wspomniany casting, symulacja związana z atakiem „terrorystycznym”., przy którym główny prezes spółki chciał się przekonać, którzy dyrektorzy firmy są niezbyt dobrymi pracownikami w sytuacji kryzysowej. Wszystko wymyka się spod kontroli. Jest oczkiem w konstrukcji powieści: 130 stron przed symulacją, blisko 70 w trakcie wydarzenia, no i ponad 140 po. No a na sam koniec, jak i w sumie przez całą książkę autor serwuje nam pewien morał, który kręci się wokół pieniędzy. Pewnie się domyślacie jaki, no ale, mimo wszystko, warto przeczytać. Polecam!
Ocena: 7-/10.

To bodajże moje piąte spotkanie z Pierre’m Lemaitre i nadal jestem pod wielkim wrażeniem tego pisarza. Myślałem, że w końcu mi się przeje, a autor niczym nowym mnie nie zaskoczy, albo, że będę już wyczulony na jego sposób prowadzenia akcji. Jak każda z poprzednich książek – powieść sensacyjna „Zakładnik” płynie wartko niczym rzeka, a z każdą stroną chcemy dowiedzieć się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są to wspomnienia, swoistego rodzaju „pamiętnik” autorki, Elyn R. Saks, która opisuje swoje zmagania z chorobą psychiczną, a konkretnie schizofrenią. Wydawałoby się, że z powodu takiej choroby człowiek nie może w pełni egzystować, a jednak przykład Saks wskazuje na coś innego. Opowiada niemal całe swoje życie, każdy jego etap, gdzie wplata w „fabułę” odczucia wewnętrzne, jej bojaźnie z tym związane, a także ataki choroby. Mnie znudziła ta książka, w ogóle nie podobała mi się, ale to pewnie dlatego, jak sądzę, iż nie jestem entuzjastą takiej twórczości („Pamiętnik narkomanki” osądziłem równie brutalnie), nie przemawia do mnie w żaden sposób, a wręcz nudzi. Końcówkę przekartkowałem, gdyż nie miałem siły i chęci w dalsze wczytywanie się wynurzeń autorki. Tak słaba ocena, no cóż, być może nie jestem obiektywny, ale to są tylko i wyłącznie moje odczucia. Znajomym na pewno nie będę polecał. Dzisiaj krótsza recenzja niż zwykle, gdyż nie zamierzam się pastwić, wystarczy sama ocena.
Ocena: 1+/10.

Są to wspomnienia, swoistego rodzaju „pamiętnik” autorki, Elyn R. Saks, która opisuje swoje zmagania z chorobą psychiczną, a konkretnie schizofrenią. Wydawałoby się, że z powodu takiej choroby człowiek nie może w pełni egzystować, a jednak przykład Saks wskazuje na coś innego. Opowiada niemal całe swoje życie, każdy jego etap, gdzie wplata w „fabułę” odczucia wewnętrzne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślę, że nie wszystkim się spodoba. Ja, na samym początku zaznajomienia się z książką przeczuwałem, iż będzie to niezbyt udana pozycja, ale jednak tak bardzo się myliłem. Z każdym wątkiem, z każdą myślą autora zagłębiałem się w kartki, chłonąłem je całym sobą i tylko czekałem na nowy wątek czy nowe rozważania głównego bohatera, Janka Pradery. Wszystkie postacie przewijający się w książce są na swój sposób tacy siermiężni, a tacy prawdziwi i pozytywni. Miałem takie wrażenie, jakbym tam był, czytając książkę po prostu przenosiłem się do tego 1967 roku, do nadleśnictwa Sława, gminy Hopla, wsi Bobrowice. Gdy autor opisywał siekierezadę, czyli wyrąb lasu, machałem siekierą razem z Praderą, gdy spotkali się w barze, to piłem wódkę z Peresadą (czapki z głów dla Edwarda Stachury za opis libacji alkoholowej), gdy tańczono w remizie na zabawie, słyszałem orkiestrę, a nogi same podrygiwały mi do tańca. Nie wiem jak wyglądało życie w tamtym roku, ale uwierzę, chcę uwierzyć autorowi. Musiało to wyglądać dokładnie tak, jak opisał. Wracając do samej książki, cóż, ciężka, bo to chyba nie jest proza, a wręcz rzekłbym, że poezja. No i te genialne słowotwórstwo, składanie zdań. Chyba pierwszy raz z czymś takim się spotkałem, mnie osobiście przypadło do gustu. Rzekłbym, że czyste mistrzostwo. Często taka narracja i sposób prowadzenia opowiadania mnie irytuje, ale tutaj chciałem ciągle więcej, tej zabawy z językiem, tego czarowania wyobraźni. Niby miejsce i czas akcji to zima i środek lasu (stąd albo zima leśnych ludzi), a jednak mimo wszystko czuć ciepło, ciepło i prostotę bijącą z tej książki. Przy tej lekturze można się zadumać, poczuć pewnego rodzaju nostalgię, wpaść w melancholię, ale także pośmiać się, bo jest bogata w wiele ciekawych „przypadków”, a szczególnie udanych cytatów.
Ocena: 6/10.

Myślę, że nie wszystkim się spodoba. Ja, na samym początku zaznajomienia się z książką przeczuwałem, iż będzie to niezbyt udana pozycja, ale jednak tak bardzo się myliłem. Z każdym wątkiem, z każdą myślą autora zagłębiałem się w kartki, chłonąłem je całym sobą i tylko czekałem na nowy wątek czy nowe rozważania głównego bohatera, Janka Pradery. Wszystkie postacie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jane Shemlit – „Zanim zniknęła”. Hmmm, na okładce jest opinia Tess Gerritsen, iż książka ta, to zaskakujący thriller psychologiczny. Thriller? Dla mnie zwykły „obyczaj”, no, może okraszony pewnym dramatem, bo córka głównej bohaterki znika z rodzinnego domu. No ale czy zostaje porwana? Może sama ucieka? Wokół tych pytań umiejscowiona jest fabuła. Fabuła, nie intryga, gdyż moim zdaniem jej tutaj nie ma, co wyklucza książkę z gatunku thrillera. Oprócz tamtego punktu poruszane są w niej rzeczy, wydawałoby się, dość przyziemne. Wydawałoby się, że rodzina jest szczęśliwa, ale czy na pewno? Po przeczytaniu książki nasunęło mi się: ludzie patrzą, a nie widzą. Główna bohaterka, które jest narratorem i relacjonuje opowieść w pierwszej osobie jest lekarką, ma męża chirurga, trójkę dorastających dzieci i świetnego psa. Na pierwszy rzut oka rodzinna idylla, ale nie wszystko w niej jest takie szczęśliwe i ociekające tęczą. Książka zbudowana jest z dwóch czasów. Historia opowiadana jest z perspektywy czasu zniknięcia córki, a także w momencie teraźniejszym, czyli kilkanaście miesięcy po „stracie”. Wszystko naprzemiennie. Na początku panuje lekki chaos, ale z czasem czytelnik powinien przyzwyczaić się do takiej kompozycji. Zwróciłem uwagę w komentarzach na kiepską ocenę tłumacza, co prawda nie czytałem w oryginale, tylko właśnie w tym przekładzie i muszę się zgodzić. Jedno wielkie nieporozumienie w tym aspekcie. Wracając do książki – nie podbiła mojego serca, choć momentami bywała interesująca, a miłośników dramatów powinna zadowolić, aczkolwiek wielkiej rewelacji nie macie się co spodziewać. Na parę słów zasługują wykreowane postacie. Są irytujący, praktycznie każda jedna. Sporo także, moim zdaniem, urwanych wątków, które autorka mogłaby pociągnąć trochę bardziej, by książka była odrobinę ciekawsza i zagmatwana niż jest.
Ocena: 3-/10.

Jane Shemlit – „Zanim zniknęła”. Hmmm, na okładce jest opinia Tess Gerritsen, iż książka ta, to zaskakujący thriller psychologiczny. Thriller? Dla mnie zwykły „obyczaj”, no, może okraszony pewnym dramatem, bo córka głównej bohaterki znika z rodzinnego domu. No ale czy zostaje porwana? Może sama ucieka? Wokół tych pytań umiejscowiona jest fabuła. Fabuła, nie intryga, gdyż...

więcej Pokaż mimo to