-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać192
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Po jednej z warszawskich szkół krąży uzbrojony chłopak. Strzela do uczniów, zabija bibliotekarkę. Światkiem zbrodni jest uczennica – Mika. Chłopak pozwala jej bezpiecznie opuścić szkołę, co wzbudza podejrzenia policji, tym bardziej że dziewczyna zna napastnika. Oboje pasjonują się grami komputerowymi.
Mika dostaje od policji propozycję współpracy. Ma wziąć udział w grze komputerowej i nawiązać kontakt z młodocianymi uciekinierami z domów, którzy, jak podejrzewa policja, również w nią grają.
Mika wchodzi do gry – dosłownie i w przenośni. Otrzymuje nowe nazwisko i nową przeszłość. Przeprowadza się do Gdyni i tam wykonuje powierzone jej zadanie: loguje do Bitwy o Io. Gra, stworzona w najnowszej technologii Work a Dream, to „śnienie na żywo”. Dzięki specjalnym okularom i przypiętym do ciała czujnikom gracz odczuwa temperaturę powietrza, zapachy, smaki, radość, smutek, strach, a nawet ból. W Bitwie o Io „wszystko jest […] tak realne, że można dać się oszukać i uwierzyć, że to alternatywne, lepsze życie”.
Gra wciąga Mikę. Dziewczyna zaczyna żyć na pograniczu dwóch światów – prawdziwego i wirtualnego, przy czym ten drugi ma więcej do zaoferowania. Tu poznaje podobnych do siebie ludzi, zachwyca się pięknem stworzonych przez grafików pejzaży, przeżywa niebezpieczne przygody, z których wychodzi obronną ręką. Jej avatar jest coraz silniejszy. Ale i wirtualny świat wymaga coraz większej siły. Bitwa o Io staje się regularną wojną, w której ogrom okrucieństwa przeraża. Walczący nie przebierają w środkach, niszcząc avatary współgraczy. Z drugiej strony, narażają własne zdrowie, a nawet życie, by ich avatary jak najdłużej pozostały w grze.
Co sprawia, że gry komputerowe tak fascynują młodych? Jednych do udziału w nich popychają ciekawość, ucieczka od szkolnej i domowej nudy, chęć rywalizacji, możliwość przeżycia mocnych wrażeń, czasami aż zbyt mocnych, bo anonimowość i bezkarność w sieci niekiedy wyzwalają najgorsze instynkty.
Dla drugich powodem ucieczki w cyberprzestrzeń jest samotność w realnym świecie. Wycieńczony Bitwą o Io Mattia – mistrz gier – nie ma nikogo, kto mógłby się nim zająć. Świat Matti i jemu podobnych komputerowych maniaków to „Przyjaźnie zawarte w Internecie, bezdotykowe pocałunki i zero normalnego życia towarzyskiego”.
Jeszcze inny powód to wielkie pieniądze. Potężne korporacje, licząc na zyski z gier, werbują komputerowych mistrzów. Ci manipulują innymi, niczego nieświadomymi graczami, dbając jednocześnie, by prawda o zagrożeniu, jakie niesie Bitwa o Io, nie wyszła na jaw. Mają za to „pękające w szwach konta w banku”. Pieniądz rządzi światem, również tym wirtualnym.
Mika wpada w pułapkę zastawioną przez korporacje. Wprawdzie próbuje wrócić do rzeczywistości, ale realny świat przegrywa w zderzeniu ze światem wirtualnym. Dziewczyna – już z własnej woli – pozostaje w grze.
5 sekund do Io to bardzo mocna, mądra książka. W 2015 roku Polska Sekcja IBBY doceniła kunszt pisarski Małgorzaty Wardy, jej znajomość nastoletniej psychiki i świadomość niebezpieczeństwa, jakie czyha ze strony nowoczesnych technologii, przyznając jej nagrodę literacką za książkę dla młodzieży. W pełni zasłużenie.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Po jednej z warszawskich szkół krąży uzbrojony chłopak. Strzela do uczniów, zabija bibliotekarkę. Światkiem zbrodni jest uczennica – Mika. Chłopak pozwala jej bezpiecznie opuścić szkołę, co wzbudza podejrzenia policji, tym bardziej że dziewczyna zna napastnika. Oboje pasjonują się grami komputerowymi.
Mika dostaje od policji...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
„Dochodziła północ, […] za oknem szalała burza – i to taka, której baliby się nawet dorośli”, co dopiero mały ślimak Sam. Powinien porządnie się wyspać, bo nazajutrz czeka go pierwszy dzień w szkole. Tymczasem leży i nawet nie przypuszcza, że niedługo równie wielka burza rozpęta się w jego życiu.
Zaczęło się całkiem niewinnie – od gry, którą wymyśliła nauczycielka, by pierwszaki mogły lepiej się poznać i polubić. Podzieliła ich na grupy: dziewczynki stają po prawej stronie, chłopcy po lewej… i tylko ślimak Sam został pośrodku. Dlaczego? Bo nie wie, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Spytacie, jak to możliwe – przecież chłopcy lubią grać w piłkę, a dziewczynki bawić się lalkami. Jak można nie wiedzieć, kim się jest?
Wierzcie albo nie, ale są na świecie ślimaki, które mogą „wybrać” płeć, tyle że nasz ślimak był zbyt mały, by zdecydować, czy chce być Samem, czy Samantą.
Zrozpaczony, schował się w skorupce, a gdy odważył się wysunąć czułki, zobaczył panią, jaką powinno spotkać każde zagubione dziecko – szkolną pedagog. Z pozoru dość obojętna na nieszczęście Sama, wykazuje się mądrością. Nie pociesza go ani niczego mu nie tłumaczy, chce jedynie, by przygotował reportaż o nocnej burzy. Daje mu sprytnie ułożoną listę rozmówców. Sam, chodząc od jednego do drugiego, spotyka takich jak on, nietypowych mieszkańców lasu. Bo – wierzcie albo nie – ślimaki to niejedyne zwierzęta, których zwyczaje odbiegają od ogólnie przyjętych. Nie każda zwierzęca rodzina składa się z mamy, taty i dzieci i nie każde zwierzę przez całe życie jest tym samym zwierzęciem.
Są małpki, które mają jedną mamę i dwóch tatusiów, są ryby, które w dojrzałym wieku zmieniają płeć, i czarne łabędzie, które tworzą szczęśliwą parę, mimo że obaj są panami. Są też wiewiórki wychowywane przez dwie mamy.
Zwierzęcy świat jest różnorodny. Również wśród ludzi zdarzają się tacy, którym źle we własnej skórze, którzy nie mogą pogodzić się ze społecznymi oczekiwaniami związanymi z płcią. Łamią więc zasady i żyją po swojemu, a my powinniśmy uszanować ich wybór. Są „inni”, ale to nie znaczy, że gorsi.
Zadaniem dorosłych – rodziców, nauczycieli, szkolnych pedagogów – jest oswoić dzieci z tą „innością”, żeby nikt – jak ślimak Sam – nie był wytykany palcami ani nie zamknął się w skorupce. Książka Kim jest ślimak Sam? może w tym pomóc. Historia o Samie nie do końca jest wymysłem autorów. Maria Pawłowska, biolożka, i Jakub Szamałek, pisarz, oparli ją na obserwacjach zwierząt. Posłużyli się kilkoma przykładami. Nietypowych zwierząt jest znacznie więcej.
Zaczęłam od burzy, burzą wypada więc skończyć. Po burzy zazwyczaj wychodzi słońce, w pogodzie i w życiu. Również w życiu małego ślimaka Sama: następnego dnia w szkole, na prośbę kolegi, siada w ostatniej ławce, a wiadomo – w ostatniej ławce siedzą najfajniejsze dzieci.
Książka wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
„Dochodziła północ, […] za oknem szalała burza – i to taka, której baliby się nawet dorośli”, co dopiero mały ślimak Sam. Powinien porządnie się wyspać, bo nazajutrz czeka go pierwszy dzień w szkole. Tymczasem leży i nawet nie przypuszcza, że niedługo równie wielka burza rozpęta się w jego życiu.
Zaczęło się całkiem...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Biegnij, Lolek! Biegnij!
Lolek to pies, łaciaty kundel, którego życie upływa w biegu. Najpierw – kiedy Lolek nie był jeszcze Lolkiem – bieg był ucieczką przed złym człowiekiem, który go bił, kopał i głodził, i ucieczką przed psią budą „pachnącą przerażeniem, bólem, ale przede wszystkim smutkiem kogoś, kto tu wcześniej mieszkał”. Lolek biegł długo, z każdym dniem coraz słabszy. A gdy już nie miał siły biec, los postawił mu na drodze wrażliwych ludzi, którzy nie przeszli obok niego obojętnie. Przygarnęli wychudzoną psią przybłędę, dali bezpieczny dom i włożyli sporo trudu, by zdobyć jej zaufanie i przyjaźń.
Lolek naprawdę istnieje, wiedzie szczęśliwe życie gdzieś w okolicach Puszczy Białowieskiej. Jego dzieje – z czasów, gdy jeszcze nie był Lolkiem – autor odtwarza na podstawie jego ran i lęków, ale na fikcyjne losy Lolka składają się dziesiątki prawdziwych psich historii. Psów bitych, głodzonych, poniewieranych. Psów – nietrafionych prezentów, nierasowych, niemodnych, za małych, za dużych, szczekających zbyt głośno lub nieszczekających w ogóle. Są ludzie, dla których każdy powód jest dobry, by psa dręczyć lub się go pozbyć, bo przecież – jak mówi przysłowie – jeśli się chce psa uderzyć, to kij się znajdzie.
„Lolek” to książka dla dzieci, nie ma w niej scen brutalnych, drastycznych, ale nie brakuje poruszających. Autor doskonale odmalowuje psie emocje, reakcje na ludzkie zachowania, zarówno te złe, jak i dobre. Pies podobnie jak człowiek myśli, czuje ból, strach, ale i radość, gdy znajdzie kogoś, kto zapewni mu dom i otoczy opieką. Wtedy psia wdzięczność nie zna granic.
Dla Lolka los okazał się łaskawy – odnalazł swoich ludzi. Ale jak wiele jest takich łaciatych kundli, które w najlepszym razie trafiły do schroniska? A przecież „każdy, nawet najdzikszy pies w głębi duszy marzy o tym, żeby być z jakimś człowiekiem”. O to, by każdy znalazł ludzkiego (w obu znaczeniach tego słowa) opiekuna, stara się coraz więcej osób. Trwa wręcz ogólnopolska walka o prawo psów do godnego życia. Media piętnują przemoc wobec nich, schroniska organizują akcje adopcyjne, postacie ze świata kultury i rozrywki biorą udział w happeningach pod hasłem „Zerwijmy łańcuchy”. Książka Adama Wajraka znakomicie się w tę walkę wpisuje. Najwyższa pora, żeby wszyscy zrozumieli, że skoro pies jest największym przyjacielem człowieka, to człowiek powinien stać się największym przyjacielem psa.
A Lolek znów biegnie, tym razem z radości. Biegnij, Lolek! Biegnij! – jak najdłużej.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Biegnij, Lolek! Biegnij!
Lolek to pies, łaciaty kundel, którego życie upływa w biegu. Najpierw – kiedy Lolek nie był jeszcze Lolkiem – bieg był ucieczką przed złym człowiekiem, który go bił, kopał i głodził, i ucieczką przed psią budą „pachnącą przerażeniem, bólem, ale przede wszystkim smutkiem kogoś, kto tu wcześniej...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Matka to najważniejsza osoba w życiu każdego człowieka. Matki bywają różne: troskliwe, czułe, surowe. Jedne kochają, starają się, inne popełniają błędy, ale bywają też takie, które nie odnajdują się w swojej roli i znikają.
Taka matka trafiła się nastoletniej Apple, bohaterce książki „My dwie, my trzy, my cztery”. W wigilię Bożego Narodzenia spakowała walizkę i, nie żegnając się z córką, pojechała do Nowego Jorku szukać szczęścia na Broadwayu. Trzyletnia Apple została pod opieką babci – wymagającej, nadopiekuńczej, staroświeckiej i trochę zrzędliwej.
Apple tęskni za mamą, marzy o jej powrocie. Mama wydaje się jej lekarstwem na wszystkie domowe i szkolne kłopoty: „gdyby mama tu była…”. Gdy na kolejne Święta Bożego Narodzenia nie daje znaku życia, Apple nie kryje żalu: „Mogłaby przynajmniej udawać, że o nas pamięta. Dać nam trochę nadziei”.
Marzenia o powrocie mamy spełniają się, ale wtedy dziewczynka na własnej skórze poznaje sens słów, które często powtarzała jej babcia: „Uważaj, czego sobie życzysz, Apple”. Po dziesięciu latach nieobecności matka nagle zjawia się w jej życiu, w dodatku nie sama, lecz z młodszą córką, rudowłosą Rain. Nie znaczy to jednak, że dojrzała do rodzicielskiej roli. Jest tak samo beztroska i nieodpowiedzialna jak dawniej.
Dużo jest książek o matkach surowych, stosujących kary, uciekających się do przemocy. „My dwie, my trzy, my cztery” jest chyba jedną z nielicznych, które ukazują matkę będącą ich przeciwieństwem. Mama Apple jest wyluzowana, nowoczesna, prawie nastolatka (z wyglądu i zachowania). Można z nią pójść na zakupy i pogadać o chłopakach. Wydawać by się mogło, że to matka doskonała. Nic bardziej mylnego. Po kilkudniowej euforii życie Apple bardzo się komplikuje.
Dziewczynka, nie dbając o uczucia babci, opuszcza jej dom. Przenosi się do mieszkania mamy, niespełnionej aktorki, w którym trwają imprezy do białego rana. Pod jej wpływem maluje się, zakłada buty na wysokim obcasie, poznaje smak alkoholu. Wkrótce jednak z córki-kumpelki staje się darmową niańką, sprzątaczką, kucharką. By podołać coraz to większym obowiązkom, przestaje chodzić do szkoły. Apple godzi się na wszystko i wiele jest w stanie matce wybaczyć, tak bardzo chce zasłużyć na jej miłość. Przytomnieje, gdy ta stwierdza, że wróciła nie z tęsknoty za Apple, lecz z powodu dziwactw młodszej córki, z którymi nie mogła sobie poradzić: „Potrzebowałam pomocy przy niej, więc wróciłyśmy. Bardziej dla Rain niż dla mnie”. Apple zaczyna zadawać sobie sprawę, że matka zwyczajnie nią manipuluje, że nie jest tak doskonała, jak była w jej wyobrażeniach.
„My dwie, my trzy, my cztery” to książka o trudnych relacjach rodzinnych, o tęsknocie, miłości, wzajemnych żalach i pretensjach, o zazdrości, poczuciu winy, strachu przed opuszczeniem, rozczarowaniu i wybaczeniu. Te trudne relacje i sprzeczne uczucia nie dotyczą tylko Apple i jej matki. Również dwie pozostałe bohaterki – babcia i Rain – przeżywają swoje dramaty. Babcia boleśnie odczuwa kolejne porzucenie, tym razem przez Apple, którą przez lata wychowywała. Zazdrosna o jej uczucie, walczy z nieodpowiedzialną córką o opiekę nad wnuczką. Mała Rain zmaga się z ogromnymi problemami emocjonalnymi. Zaniedbywana przez matkę, potrzebę miłości realizuje, opiekując się lalką, którą uważa za prawdziwe dziecko. Apple, miotając się między nimi trzema, przechodzi szybki – zbyt szybki jak na nastolatkę – kurs dojrzewania.
Przez moment wydaje się, że sytuacja jest bez wyjścia. Ale, jak to w życiu, sprawy powoli zaczynają się normować. Jednak książka nie kończy się – co cieszy – banalnym happy endem. Wprawdzie jest szansa, że relacje Apple, Rain i babci ułożą się, ale nie wiadomo, czy niedojrzała, pogubiona w życiu matka obu dziewczynek kiedykolwiek dorośnie do rodzicielstwa.
Warto wspomnieć o ciekawej kompozycji książki. Składa się w sześciu części zatytułowanych: „Samotność”, „Strach”, „Wojna”, „Miłość”, „Rozczarowanie” i „Poezja”. Ich nazwy oddają emocje Apple. Są też tytułami wierszy – prac domowych zadawanych przez nauczyciela angielskiego, który wydaje się wychowankiem pana Keatinga ze „Stowarzyszenia umarłych poetów”. Wierzy w potęgę poezji: „Poezja może nam pomóc poznać siebie samych. Może nas pocieszyć w smutku. Może nas rozbawić. […] Poezja może nas otworzyć. Może sprawić, że świat stanie się dla nas większy, jaśniejszy. Może nas przemienić”. Tę wiarę stara się przekazać swoim uczniom. Jego przesłanie trafia do uzdolnionej literacko Apple, dla której pisanie wierszy staje się formą terapii (problemy rodzinne nie są jedynymi, z którymi się zmaga. Oprócz nich ma typowe dla nastoletniego wieku kłopoty szkolne: porzucenie przez wieloletnią koleżankę, zauroczenie starszym kolegą). To poezja dodaje sił i „przemienia” Apple. W ostatnim wierszu „Kochałam je wszystkie” wymienia trzy najbliższe jej osoby: dziewczynkę z głową całą w rudych lokach, babcię i kobietę, która wróciła – zwyczajną i niedoskonałą jak każdy człowiek.
„My dwie, my trzy, my cztery” to druga po „Kasieńce” przetłumaczona na język polski książka Sarah Crossan. Przemyślna i dopracowana, w niebanalny sposób pokazuje rodzinny dramat. Chociaż powstała z myślą o nastolatkach, może być pożyteczną lekturą dla trzech pokoleń czytelniczek: córek, matek i babć.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Matka to najważniejsza osoba w życiu każdego człowieka. Matki bywają różne: troskliwe, czułe, surowe. Jedne kochają, starają się, inne popełniają błędy, ale bywają też takie, które nie odnajdują się w swojej roli i znikają.
Taka matka trafiła się nastoletniej Apple, bohaterce książki „My dwie, my trzy, my cztery”. W wigilię...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Wpadła mi w ręce niewielka książeczka z myszką na okładce. Zajrzałam do środka i zdziwiłam się: ileż emocji kłębi się w małym mysim ciałku!
Smutek myszki jest szary jak deszczowy dzień, a radość tak wielka, że szarość zamienia się w błękit. Gdy myszka śmieje się wesoło, wraz z nią cieszą się jej kapciuszki. Gdy ktoś zrobi jej przykrość, naburmuszona odwraca się plecami, a kiedy nabroi, zawstydzona skubie fartuszek. Myszka boi się, gdy w krzakach czyha strach, co ma wielkie oczy.
Czasami myszka zalewa się łzami. Różne są to łzy: smutku i radości. Bywa też, że myszka trzęsie się ze złości. I oczywiście myszka kocha, bo czym byłby świat bez miłości. Kocha całym ciałkiem, a gdy zabraknie jej kogoś do kochania, tęskni i jest to „wielka mysia tęsknota”.
Ale nie samymi emocjami myszka żyje. Czasami dręczy ją głód, a wtedy – drżyjcie wszystkie koty!
„Myszka” to wprowadzenie do świata uczuć dla najmłodszych. Ich emocje – podobnie jak u myszki – zmieniają się z minuty na minutę. W jednej chwili dzieci ze złością tupią nóżką, a w drugiej podskakują z radości. Krótkie, żartobliwe wierszyki pomogą im nazwać te emocje i poznać zachowania, które im towarzyszą. Znajomość uczuć i reakcji na nie – zarówno własnych, jak i cudzych – to klucz do ułożenia sobie poprawnych relacji z innymi ludźmi.
„Myszka” to książka do wspólnego czytania z dorosłymi i samodzielnego oglądania przez dzieci. Jest bezpieczna, ma sztywne, tekturowe kartki i zaokrąglone brzegi. Żaden maluch jej nie zniszczy ani sam nie ucierpi. A oglądać będzie miał co, bo ilustracje są bajecznie kolorowe. Wychodzą poza wierszykowe ramki i szczelnie wypełniają kartki. Czegóż tam nie ma: bujna przyroda, zwierzątka i jakieś stworki. Można pofantazjować!
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Wpadła mi w ręce niewielka książeczka z myszką na okładce. Zajrzałam do środka i zdziwiłam się: ileż emocji kłębi się w małym mysim ciałku!
Smutek myszki jest szary jak deszczowy dzień, a radość tak wielka, że szarość zamienia się w błękit. Gdy myszka śmieje się wesoło, wraz z nią cieszą się jej kapciuszki. Gdy ktoś zrobi...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Na Giewont się patrzy, Giewont się podziwia. Każdy, kto choć raz zobaczył jego dumny profil, nigdy go nie zapomni.
Dawno temu u stóp Giewontu osiedlili się ludzie. Powstały wsie: Dzianisz, Kościelisko, Witów i Zakopane. Rozwijały się i dziś nie przypominają tych sprzed lat, zwłaszcza Zakopane, które wioską już nie jest. Ale wciąż mieszkają w nich ludzie pamiętający dawne czasy: górale urodzeni przed II wojną światową, tacy prawdziwi – z dziada pradziada. Odnalazły ich Barbara Caillot Dubus i Aleksandra Karkowska. Zapukały do ich domów i zostały życzliwie przyjęte. Z tych spotkań i rozmów powstała książka „Na Giewont się patrzy” – łącznik między dawnymi i dzisiejszymi czasy. Jest piękna, zarówno pod względem treści, jak i formy.
Na jej treść składają się wypowiedzi rozmówców autorek, najstarszych górali, którzy podzielili się wspomnieniami z dzieciństwa, tak różnego od dzieciństwa ich wnuków czy prawnuków. Opowiedzieli o codziennej mozolnej pracy, odpustach i jarmarkach w Nowym Targu, zwyczajach panujących w domach, góralskich tradycjach, kościelnych świętach i ludowych wierzeniach, o pierwszych letnikach i ciężkich latach okupacji, o kapryśnej górskiej pogodzie i pięknie tatrzańskich dolin, słowem – o wszystkim, co składało się na biedne, surowe, ale i barwne życie na Skalnym Podhalu. Nie są to długie gawędy, lecz zdania, czasami ich urywki, niekiedy gwarą, bo „Góral tradycje musi trzymać / i gwarą góralską gadać”.
Rozmówcy autorek sięgnęli też do rodzinnych albumów. Ze starych sfatygowanych zdjęć patrzą na nas młodzi górale w paradnych strojach i bose dzieciaki w porciętach. Jakaś rodzina zwozi siano, juhasi pasą owce, przygrywa góralska kapela. Na skały w Dolinie Kościeliskiej wpinają się cepry, szczerzy zęby biały niedźwiedź z Krupówek.
Jest zdjęcie Giewontu z krzyżem na szczycie i towarzyszący mu wiersz Stanisława Krzeptowskiego Białego: „Hej, Stary Giewoncie! / Co stoisz na straży, / Jak górali kochasz, / Widno po Twej twarzy…”
Są reprodukcje starych pocztówek, ilustracje z czasopism, ciekawostki z gazet, a także snycerskie elementy zdobnicze.
Zachwyca okładka: podniszczone zdjęcie małego rumianego Górala w charakterystycznym kapeluszu z dorysowanym piórkiem, a w tle dumny profil Giewontu, który… można poczuć opuszkami palców.
Do zdjęć pozowali też ci, którzy zgodzili się podzielić swymi opowieściami – najstarsi mieszkańcy Skalnego Podhala, „ostatnie pokolenie, które pamięta tamten, jakże inny świat”.
Kończąc książkę, autorki piszą: „Tego świata już nie ma. Pozostają jedynie żywe wspomnienia przekazywane z pokolenia na pokolenie, cenne świadectwa minionej epoki”. Ale czy faktycznie dziadkowie i pradziadkowie wciąż przekazują młodym wiedzę o dawnych czasach? Wydaje mi się, że zwyczaj dzielenia się wspomnieniami zanika. Wnuki niekoniecznie słuchają tego, co dziadek czy babcia chcieliby im powiedzieć. Co więcej, przenikają do nas elementy innych kultur, które chętnie przyjmujemy, spychając trochę w cień nasze własne obyczaje, tradycje i powoli zapominając, jak to dawniej było. Książka „Na Giewont się patrzy” jest więc niezwykle cenna, a wspomnienia jej bohaterów „…są jak drobinki złota odnalezione wśród kamieni”.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Na Giewont się patrzy, Giewont się podziwia. Każdy, kto choć raz zobaczył jego dumny profil, nigdy go nie zapomni.
Dawno temu u stóp Giewontu osiedlili się ludzie. Powstały wsie: Dzianisz, Kościelisko, Witów i Zakopane. Rozwijały się i dziś nie przypominają tych sprzed lat, zwłaszcza Zakopane, które wioską już nie jest. Ale...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Nie od dziś wiadomo, że media kłamią. Naoczni świadkowie puszczają wodze fantazji, dziennikarze – z niedbalstwa lub w poszukiwaniu sensacji – przeinaczają fakty i w rezultacie powstaje artykuł, któremu daleko do prawdy. Nie inaczej było w przypadku pięciu sprytnych kun opisanych w „Dzienniku Popołudniowym”.
Na spokojnym osiedlu domków jednorodzinnych zadomowiły się kuny. Mieszkały w Lasku Lindego, żywiły na skwerku przy ulicy Żeromskiego, a żeby się ogrzać, chowały pod maskami samochodów i przy okazji przegryzały przewody, narażając ich właścicieli na straty. Stop! To nieprawda! Kuny wprawdzie przegryzały kable w samochodach, ale nie po to, by dokuczyć mieszkańcom osiedla, lecz żeby im pomóc – przynajmniej niektórym. A chodziło o pomoc niebagatelną, bo gdyby nie one, pewna miła pani zakończyłaby ziemski żywot.
W „Pięciu sprytnych kunach” świat zwierzęcy przeplata się z ludzkim. Ludzie i kuny nie tylko mieszkają na jednym osiedlu, ale wykazują też wiele podobieństw, zwłaszcza w życiu uczuciowym. Nieśmiały romantyk Euzebiusz, zwany Ebim, wzdychający do zwinnego podlotka Purchawki jest zwierzęcym odpowiednikiem pana Bartłomieja skrycie kochającego sąsiadkę Elizę Przechodzień. Wybranki ich serc są przedsiębiorcze i niezależne, prawdziwe kobiety/kuny naszych czasów. Ludzie i kuny mają też wspólną pasję – gotowanie.
Autorka przedstawia zwierzęta w lepszym świetle niż ludzi. Nie ma wśród nich bohatera negatywnego. Kuny to stworzonka bystre, pomysłowe, odważne i inteligentne. Nie znaczy to, że są całkowicie bezgrzeszne. Kuny kradną, a czym, jeśli nie grzechem, jest kradzież? Czy to wychowawcze, by bohaterowie dziecięcej książeczki łaszczyły się na cudzą własność? Może taka „niewielka” kradzież już nikogo nie razi? A może kuny odkupiły swe winy, chwytając złoczyńców. Tak czy owak, nie można ich nie polubić.
Gorzej jest z bohaterami ludzkimi. Owszem, są wśród nich postacie pozytywne, ale są i czarne charaktery. To nimi kieruje zawiść, to oni, by osiągnąć cel, nie cofają się nawet przed zbrodnią (całe szczęście niedokonaną, bo na drodze niedoszłemu mordercy stają kuny, sprytne kuny). Kuny pomogły ludziom, ale czy mogą liczyć na wzajemność? Zapewne tak, bo autorka podaje niezawodny sposób na przyjazne kontakty ludzi i zwierząt. Trzeba się poznać i pokochać, bo „gdy się kogoś pokocha, to z czasem zaczyna się go rozumieć – i nieistotne, czy będzie to mężczyzna, prosiak, kuna, czy nawet zwykła dżdżownica”.
Jak w każdej bajce, również w „Pięciu sprytnych kunach” złoczyńcy zostają ukarani, a dobrzy dostają nagrodę w postaci… restauracji. Gotowanie jest bowiem ulubionym zajęciem kun (ludzi zresztą też). Wspomniana restauracja – „U Martesa” – działa na warszawskich Bielanach i jeśli faktycznie w karcie dań są „zupy cukiniowe, dyniowe, pomidorowe, makarony z sosami takimi i owakimi, placki z mniszkiem i z kwiatami cukinii, sałatki z nasturcją i fiołkami”, to warto do niej zajrzeć. Ci, którzy wolą jadać w domowym zaciszu, mogą skorzystać z przepisów – wierszowanych w tekście i tradycyjnych na końcu – bo „Pięć sprytnych kun” to również książka kucharska. I chociaż takich książek ostatnio pojawiło się sporo, ta – dzięki pełnej humoru romansowo-kryminalnej intrydze oraz świetnej szacie graficznej – dobrze się broni.
Właśnie, szata graficzna – last but not least, jak powiedziałby rewolwerowiec z ogonem Tomasz Montana. Zdecydowanie not least, bo bez ilustracji Daniela de Latoura ani Montana, ani inne kuny nie byłyby aż tak sprytne i zabawne. Niekiedy rysunki zajmują całe strony, nie wpuszczając ani jednego słówka, innym razem dopełniają tekst, a gdzieniegdzie pojawiają się tylko małe barwne akcenciki – zerkają zalotne oczka albo sterczy kuni ogonek. Całość ujęta jest w sztywne okładki bez kantów. „Pięć sprytnych kun” to pod każdym względem apetyczna książka.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Nie od dziś wiadomo, że media kłamią. Naoczni świadkowie puszczają wodze fantazji, dziennikarze – z niedbalstwa lub w poszukiwaniu sensacji – przeinaczają fakty i w rezultacie powstaje artykuł, któremu daleko do prawdy. Nie inaczej było w przypadku pięciu sprytnych kun opisanych w „Dzienniku Popołudniowym”.
Na spokojnym...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Gdy rodzi się upragniony dzidziuś, zbiegają się krewni i przyjaciele, wszyscy z prezentami. Nie inaczej było u Beniamina. Dziecinny pokoik chłopczyka zapełnił się mebelkami, zabawkami, śpiochami, pojawił się koń na biegunach, a nawet huśtawka – wszystko nowe i markowe. I byłoby miło i wesoło, gdyby nie babcia, na której widok zrzedły miny krewnych i przyjaciół. Cóż ta babcia przyniosła, a raczej przyciągnęła? Walizkę! W dodatku starą i – o zgrozo – różową! Czy babcia nie wie, że gdy urodzi się chłopczyk, prezenty muszą być niebieskie, a różowy zarezerwowany jest dla dziewczynek?!
Ten z pozoru nietrafiony prezent od babci przypadł do gustu Beniaminowi, który znalazł dla niego wiele zastosowań. Wszak dziecięca pomysłowość i wyobraźnia nie znają granic. Gdy był malutki, różowa walizka służyła mu za kołyskę, gdy stawiał pierwsze kroki – za chodzik. Beniamin rósł, a walizka poszła z nim do przedszkola, potem do szkoły i na studia. Zadomowiła się w nowym, samodzielnym już mieszkaniu Beniamina. I pewnie ich wspólne życie potoczyłoby się dalej, gdyby nie żona Beniamina, która – jak kiedyś jego matka – walizki nie akceptuje.
„Różowa walizka” to pełne humoru opowiadanie o stereotypach, które rządzą naszym życiem. Coś wypada, a co innego nie wypada. Jedna rzecz, zachowanie, sposób myślenia zasługują na pochwałę, a inne na potępienie. Jeden człowiek jest dobry, a drugi zły. Dlaczego? Nie ma racjonalnego wytłumaczenia. Po prostu tak zostało przyjęte w danej kulturze, społeczności czy rodzinie i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jeśli ktoś się wyłamie, w najlepszym razie uchodzi za dziwaka – tak jak babcia Beniamina.
Niełatwo jest zmienić sposób myślenia, przyjąć to, co nowe, nieakceptowane przez innych. Beniamin nie miał z tym kłopotu, bo sporo odziedziczył po ekscentrycznej babci – przede wszystkim własne zdanie i niezależność. Poza tym, Beniamin należy do młodego pokolenia, które – otwarte na różnorodność świata – łatwiej przyjmuje wszelkie inności. I tu mamy kolejny stereotyp, z którego łagodnie naśmiewa się autorka. Wbrew powszechnej opinii, że większymi tradycjonalistami są osoby starsze, prekursorką zmian uczyniła babcię, która w dodatku – jak widać na doskonałych ilustracjach Serge’a Blocha – już samym wyglądem burzy stereotyp babci w kapciach. Największym zaś wrogiem różowej walizki jest młoda kobieta, matka Beniamina. I tylko nie wiadomo, czy autorka – żartując ze stereotypów – celowo, czy przypadkiem powiela inny, ten o odwiecznym konflikcie synowej z teściową.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Gdy rodzi się upragniony dzidziuś, zbiegają się krewni i przyjaciele, wszyscy z prezentami. Nie inaczej było u Beniamina. Dziecinny pokoik chłopczyka zapełnił się mebelkami, zabawkami, śpiochami, pojawił się koń na biegunach, a nawet huśtawka – wszystko nowe i markowe. I byłoby miło i wesoło, gdyby nie babcia, na której widok...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Autorzy od lat oswajają dzieci z dolegliwościami wieku podeszłego. Pojawiają się książki o chorobie, niepełnosprawności, śmierci. Chory, otoczony wianuszkiem krewnych, leży na szpitalnym łóżku, trafia do domu opieki, traci kontakt z najbliższymi, wreszcie odchodzi. Są to sprawy ważne, trudne, niemal dla wszystkich z nas nieuchronne. Dobrze, że za pośrednictwem literatury trafiają do najmłodszych. Ich znajomość złagodzi ból dziecka, gdy przyjdzie mu zmierzyć się z cierpieniem bliskiej osoby lub pożegnać ją na zawsze.
Czasami zdarza się jednak, że chory wraca do zdrowia i… trafia do sanatorium.
Sanatoria cieszą się określoną sławą. To miejsca, gdzie kuracjusze nadwątlone chorobą siły regenerują nie tylko w gabinetach zabiegowych, lecz także na dansingach do białego rana i schadzkach w zacisznych parkowych alejkach. Wdają się w niewinne flirty i ogniste, choć krótkie – zazwyczaj trzytygodniowe – romanse. Jednym słowem, wiodą bujne życie towarzyskie.
O swawolach kuracjuszy krążą dowcipy – bynajmniej nie dla dzieci – i może dlatego nigdy nie stały się one tematem dziecięcej książeczki. Aż do teraz. Lukę tę wypełniła Dorota Gellner i udało jej się to znakomicie.
Poznajmy bohaterów Sanatorium. Prawie wszyscy zmieścili się na okładce. Na pierwszym planie szpakowaty pan z wąsikiem. To pan Jan – bawidamek i lekkoduch. Czule obejmuje panią Genię (korpulentna, tleniona blondynka w różu), z którą wywijał na wieczorku zapoznawczym, a na pożegnalnym poprosił o rękę. „W międzyczasie na tarasie” w noc upalną wypił pani Kasi (brunetka w bluzce w paseczki) całą wodę mineralną. Okazał się czuły na wdzięki panny Anny (też brunetka w niebieskiej sukience i białych koralach), ale wleciał do fontanny. Drugą ręką pan Jan przytula panią Elę (założyła turban i udaje Hinduskę)… zaraz, zaraz przecież jej też się oświadczył, na spacerze, w cieniu tężni! Obok pani w papilotach – to pani Tosia, figlarka, co chciała pomasować masażystę. Za nimi inni kuracjusze. Wszyscy stoją jak na pożegnalnym zdjęciu, niewątpliwie zdrowsi, ale też bogatsi w nowe doświadczenia i znajomości. Ot, typowi bywalcy Busków, Lądków i Ciechocinków.
Adam Pękalski, autor okładki i ilustracji, nie był dla nich zbyt łaskawy. Stworzył postacie lekko karykaturalne, ale subtelne chyba by tu nie pasowały. Ich poczynania – nie tylko romansowe, również lecznicze – składają się na kilkanaście żartobliwych, wierszowanych historyjek, których dowcip opiera się na wieloznaczności słów i wyrażeń.
Niektórym książka może wydawać się zbyt frywolna dla maluchów. Razić może dwuznaczność opisanych w niej sytuacji. Ale skoro oswaja się dzieci z chorobą i śmiercią, po co ukrywać przed nimi, że dorośli mogą mieć ochotę na zabawę czy nawet chwilę szaleństwa? Czy babcia albo dziadek – na kartkach książek – mają zawsze niańczyć wnuki, gotować obiady i wspominać utraconą młodość? Czy kogoś zgorszy niewinny flircik pani Tosi z masażystą? Samo życie.
Książki łamią tabu i chyba kolejne zostało przełamane. Powstała zabawna książeczka do wspólnej lektury dziadków (niejednemu łza się w oku zakręci) i wnucząt. Brawo za pomysł i odwagę!
Książka wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Autorzy od lat oswajają dzieci z dolegliwościami wieku podeszłego. Pojawiają się książki o chorobie, niepełnosprawności, śmierci. Chory, otoczony wianuszkiem krewnych, leży na szpitalnym łóżku, trafia do domu opieki, traci kontakt z najbliższymi, wreszcie odchodzi. Są to sprawy ważne, trudne, niemal dla wszystkich z nas...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
„Połowa tłumu wskazywała domy, połowa morze. A raczej nie wskazywała, tylko wskazuje, Teraz. Bo to jest właśnie ta chwila. Kiedy minie ta właśnie chwila, Nabu pójdzie się ogrzać i wypocząć. Albo znów wejdzie do wody”.
Tak kończy się książka „Wędrówka Nabu”. Nabu nie wędruje w poszukiwaniu przygód, lecz by ocalić życie swoje i swoich bliskich.
Spokojne dzieciństwo Nabu przerywa pożar, najpierw chaty jej rodziców, a potem całej wioski. Dziewczynka postanawia wyruszyć tam, „gdzie nie palą się domy”. Idzie sama dziesięć dni i nocy. Na drodze piętrzą się przeszkody stworzone przez ludzi, którzy chcą ją powstrzymać lub wzbogacić jej kosztem. Nikt nie przychodzi Nabu z pomocą, choć jest zmęczona i ranna. Nikogo nie interesuje jej los. Po prostu, urodziła się po „złej” stronie wielkiego jeziora i tam powinna pozostać. Napotkani policjanci twierdzą: „Nie nasza wina”. I pewnie nie są w tym odosobnieni. To wygodne myślenie.
Nabu jest zdeterminowana i dzielna. Przeszkody jej nie powstrzymują. Chce mieć dom, taki, który się nie pali – murowany – i chce mieszkać w nim z rodzicami i bratem. Prawie jej się to udaje. Niebezpieczną wędrówkę kończy na plaży pełnej wczasowiczów.
To od nich – ludzi, którzy mieli szczęście urodzić się po „bezpiecznej” stronie wielkiego jeziora – zależy decyzja o przyszłości Nabu. Podzieleni na dwie grupy, wskazują budynki, w których dziewczynka powinna zamieszkać, lub morze, za które ma wracać. To oni zdecydują, czy dalsze życie Nabu upłynie w bezpiecznym, murowanym domu, czy dziewczynka znów nabije sobie guza o mur niechęci.
Autor nie podejmuje za nich decyzji. Nie staje po żadnej ze stron: zwolenników pozostania Nabu w bezpiecznym miejscu jest dokładnie tylu, ilu przeciwników. Wszyscy mają swoje racje. Jedni są pełni współczucia dla ofiar konfliktów zbrojnych, drudzy czują strach przed uchodźcami.
„Wędrówka Nabu” powstała z potrzeby chwili. Na świecie toczą się wojny, a ich największymi ofiarami są dzieci. Nabu jest jedną z nich – małą, samotną dziewczynką ograbioną z wszystkiego, co należy się dziecku: spokoju, beztroskiej zabawy, opieki dorosłych. Jej „wędrówka” to wojenna tułaczka. Takich dzieci są tysiące, a ich los przeraża. Wystarczy przypomnieć sobie twarz małego Syryjczyka, który przeżył bombardowanie Aleppo.
Z krajów ogarniętych wojnami uciekają ludzie. W telewizji, gazetach, internecie widzimy zdjęcia walących się domów i łódek pełnych uchodźców. Wśród nich są dzieci, takie jak Nabu, ale są i dorośli, a ci często przysparzają kłopotów. Co mają robić mieszkańcy krajów, do których przybijają łódki? Już nie ma czasu, by się zastanawiać. „To jest właśnie ta chwila”, gdy muszą podjąć decyzję.
„Wędrówka Nabu” to książka mądra i poruszająca. Mogą przeczytać ją i dzieci, i dorośli, a najlepiej, gdyby czytali wspólnie, bo nie jest to łatwa lektura. Wymaga skupienia, skłania do przemyśleń i prowokuje do dyskusji.
To również książka niezwykle starannie wydana. Doskonały test ilustrują piękne, chociaż oszczędne – niekiedy subtelne, a niekiedy drapieżne – rysunki Joanny Rusinek.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
„Połowa tłumu wskazywała domy, połowa morze. A raczej nie wskazywała, tylko wskazuje, Teraz. Bo to jest właśnie ta chwila. Kiedy minie ta właśnie chwila, Nabu pójdzie się ogrzać i wypocząć. Albo znów wejdzie do wody”.
Tak kończy się książka „Wędrówka Nabu”. Nabu nie wędruje w poszukiwaniu przygód, lecz by ocalić życie swoje...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Napisanie książki bazującej na losach znanej postaci nie jest łatwym zadaniem, zwłaszcza gdy postać ta żyła w odległych czasach, z których nie zachowało się wiele przekazów. Zuzanna Orlińska wywiązała się z tego zadania doskonale.
Lekturę książki dobrze jest rozpocząć od wstępu „Od autorki”, w którym wyjaśnia ona metodę pracy nad powieścią. Skorzystała z opracowań historycznych i wsparcia znawców epoki, ale też z, wydawać by się mogło, mało literackich dokumentów, jakimi były rachunki prowadzone na dworze Jadwigi i Jagiełły. Dokładne ich przejrzenie pomogło autorce lepiej poznać życie królewskiej pary oraz jej dworu i odtworzyć je na kartach powieści. Książkę zapełniają więc postacie historyczne, których losy są znane, i osoby, których imiona i profesje uwiecznili średniowieczni buchalterzy – ich dzieje wymyśliła autorka.
Ci pierwsi, czyli osoby ze szkolnych podręczników – w końcu powieść Orlińskiej przeznaczona jest dla młodzieży – nie są papierowi. To ludzie z krwi i kości, którzy myślą, czują, mają wady i zalety. Autorka opisuje ich, nie stroniąc od humoru.
Dobrotliwy biskup krakowski Jan Radlica uczy Jadwigę polskiego i uszy mu więdną, bo przyszła władczyni Polski cytuje nieprzebierającą w słowach babkę Elżbietę Łokietkównę. Spytek z Melsztyna to nie tylko wytrawny polityk dążący do unii polsko-litewskiej, ale też czarnowłosy chłopak zakochany w jednej z dwórek Jadwigi, przybyłej z Węgier Erzsébet. W jego pięknej siostrzenicy Elżbiecie też kocha się pewien młodzian, ale ten nie czeka na błogosławieństwo rodziców, lecz postanawia pannę porwać.
Autorka nie zaniedbuje strony litewskiej. Skirgiełło, nieco rubaszny, czasami brutalny, ale i niepozbawiony dobrego serca, nie rozstaje się z dzbanem miodu, a gdy nadchodzi wiekopomna chwila i staje przed Jadwigą, zapomina wyuczonej na pamięć przemowy i ratuje się improwizacją. Jego wielki brat – Jagiełło, zwolennik częstych kąpieli, taszczy do Polski wannę, a audiencji posłowi polskiemu, który przybył wybadać jego obyczaje, udziela w łaźni. Nie jest dzikim Litwinem – jedzie poślubić dziewczynkę na polskim tronie i martwi się, czy ta nie będzie się go bała.
Postaciom historycznym towarzyszą osoby „z rachunków”: kucharz Dominik, flecista Gromko, łaziebny Opanasz czy psiarczyk Zbramir, a przede wszystkim Mikołaj Zimnowodzki i Formoza de Wanszwoja, dziewczyna z królewskiego dworu. I chociaż zgodnie z tytułem powieści główną jej bohaterką powinna być Jadwiga, ci dwoje niejednokrotnie wysuwają się na plan pierwszy. Nie umniejsza to wartości książki, wręcz przeciwnie, czyni ją bardziej atrakcyjną. Trudno bowiem wymagać od autorki, by wielką – chociaż małoletnią – postać historyczną rzuciła w wir szalonych przygód. To staje się udziałem Formozy i Mikołaja. Ich imiona i skromne informacje o nich posłużyły za bazę do stworzenia dwóch barwnych postaci. Autorka dała im wygląd, osobowość i kilkanaście miesięcy bujnego życia. Dzięki nim przebywamy nie tylko na królewskim dworze, ale też krążymy po ulicach Krakowa, przemieszczamy się po Polsce, a nawet przekraczamy jej granice. Stykamy się z ludźmi wykonujących nieznane dziś zawody. Wiemy, jak wyglądały królewskie komnaty, stroje i jakimi potrawami się raczono. Poznajemy obyczaje, rozrywki i dworskie romanse, ale też ciemne strony wielkiej polityki: spiski, napady, królobójstwo. Mamy więc pełny, niezwykle barwny obraz epoki.
A tytułowa Jadwiga? Autorka pokazuje niewielki fragment jej życia. Skryta i niepewna swojego losu przybywa na Wawel, zasiada na polskim tronie i czeka na męża, najpierw Wilhelma Habsburga, potem Jagiełłę. Widzimy Jadwigę wśród panien z fraucymeru i w towarzystwie biskupa Radlicy, który przygotowuje ją do roli władczyni. Mimo to czuje się samotna, tęskni za rodziną, bo chociaż nieraz słyszała, że „królewskie dziecko musi opuścić swój dom i swoich bliskich. Są bowiem sprawy ważniejsze od matki, ojca, sióstr, braci…”, jest przecież tylko jedenastoletnią dziewczynką. Tymi ważniejszymi sprawami, dla których musi się poświęcić, jest dobro królestwa. Ale o tym, na czym ono polega, decydują, za jej plecami, inni. Jadwiga jest pionkiem w grze możnowładców, bez prawa głosu i decydowania o sobie. Wawel postrzega jako „pułapkę na królewny”. Niemniej z godnością, lecz nie bez odrobiny buntu znosi swój los. Z czasem Wawel stał się mniej złowieszczy, a niechciany mąż Jagiełło wcale nie okazał się dziki, nieokrzesany i porośnięty niedźwiedzim futrem.
Losy Jadwigi poznajemy też pośrednio z wypowiedzi jej służących i dworzan przebywających wraz z nią na Wawelu, jadących na Litwę, by doprowadzić do małżeństwa z Jagiełłą oraz wspominających ją po przedwczesnej śmierci, gdy do Krakowa przybywa Anna Cylejska. Z tych scen wyłania się osoba obdarzona wielką urodą, mądra, wykształcona i sprawiedliwa.
Wprowadzenie do tekstu Anny Cylejskiej, według legendy wyznaczonej przez umierającą Jadwigę na swoją następczynię u boku Jagiełły, jest ciekawym zabiegiem kompozycyjnym – jej dzieje niczym klamra spinają powieść – oraz literackim. Autorka pokazuje ten sam okres w życiu małoletnich królowych. Anna powtarza los Jadwigi – podobnie jak ona, w młodym wieku przybywa do Polski, ale w odróżnieniu od poprzedniczki jest zakompleksioną, niegrzeszącą ani urodą, ani elokwencją nastolatką, która z trudem znosi porównania z powszechnie lubianą Jadwigą.
Tak naprawdę na kartach powieści mamy do czynienia z trzema polskimi władczyniami: Jadwigą, Anną oraz piękną siostrzenicą Spytka z Melsztyna, Elżbietą – wszystkie trzy poślubiły tego samego człowieka, Władysława Jagiełłę.
Powieści historyczne nie cieszą się dużą popularnością wśród młodzieży. Często uchodzą za nudne, bo kojarzą się ze szkołą, koniecznością wkuwania na pamięć dat i nazwisk. Nie można tego zarzucić książce Z Bożej łaski Jadwiga, król. Autorka w niezwykle przystępny i atrakcyjny sposób przekazuje mnóstwo informacji o średniowiecznej Polsce. Czyny postaci historycznych i tych „z rachunków” zgrabnie splatają się ze sobą. W książce nie ma sytuacji wymuszonych, wprowadzonych tylko po to, by przedstawić jakiś aspekt życia pierwszych Jagiellonów, czy szerzej – średniowiecznego Krakowa oraz krajów, które niedługo połączą się unią: Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Lekturę ułatwia przemyślana kompozycja książki. Ponieważ akcja przenosi się w czasie i przestrzeni, każdy rozdział rozpoczyna się od wskazania miejsca i daty opisywanych wydarzeń. Powieść kończą mapa Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, drzewo genealogiczne dwóch dynastii: Piastów i Giedyminowiczów oraz noty biograficzne postaci historycznych pojawiających się w tekście. Jednym słowem, skrupulatne zapiski średniowiecznego buchaltera oraz wiedza, wyobraźnia i ogromny talent autorki złożyły się na doskonałą powieść historyczno-przygodową.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Napisanie książki bazującej na losach znanej postaci nie jest łatwym zadaniem, zwłaszcza gdy postać ta żyła w odległych czasach, z których nie zachowało się wiele przekazów. Zuzanna Orlińska wywiązała się z tego zadania doskonale.
Lekturę książki dobrze jest rozpocząć od wstępu „Od autorki”, w którym wyjaśnia ona metodę...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Wyraz „świński” ma dwa zaznaczenia. Pierwsze to „odnoszący się do świni – zwierzęcia domowego”, drugie to „mówiący nieprzyzwoicie na temat seksu”. Oba oddają treść malutkiej książeczki napisanej i zilustrowanej przez Aleksandrę Cieślak, ale nie do końca. Po pierwsze, świnia jest tylko jedna, bo obok niej występuje dzik. Po drugie, o sprawach seksu autorka nie pisze nieprzyzwoicie, lecz prawdziwie i dowcipnie.
Podtytuł „Świńskiej książeczki” nie pozostawia wątpliwości – książka jest o prokreacji. Ale zanim autorka odsłoni jej tajniki, sporo uwagi poświęca miłości. Mamy więc różową świnkę i szarego dzika. Dzika fascynuje delikatność świnki, świnkę – męska siła dzika… i zwyczajnie się w sobie zakochują. Poznajemy wszystkie etapy ich miłości: od zalotnych spojrzeń, poprzez romantyczne spacery na plaży, aż do decyzji o wspólnym mieszkaniu. Świnka i dzik tworzą „międzygatunkowy” związek partnerski, oparty na poszanowaniu drugiej strony. Różni ich pochodzenie, przyzwyczajenia i ulubione zajęcia – dzik jest fanem rocka, świnka woli kąpiel w pianie – ale akceptują swoje inności. Różnice ich nie dzielą. Przeciwnie, dzięki nim dzik i świnka się uzupełniają. Na tym polega prawdziwa miłość.
Ta miłość kwitnie tak intensywnie, że na świat przychodzą świnio-dziczki. Dokładnie wiemy, jak się to dzieje – od poczęcia do pierwszego kwiku. Zazwyczaj bohaterowie książeczek dla dzieci zatrzaskują przed nami drzwi sypialni albo ledwo je uchylają. Świnka i dzik otwierają je na oścież i zapraszają nas do środka. Nie są wstydliwe. Akt zapłodnienia poznajemy ze szczegółami – anatomicznymi. Wszystko pokazane jest czarno na białym, a raczej szare w różowym (dla lepszego zrozumienia tego zdania, proszę o dokładne obejrzenie rysunku na stronie 24). Ciąża i poród też nie są tajemnicą. A potem codzienne życie: pieluszki, soczki, nieprzespane noce, ale i wielka radość z rodzicielstwa.
„Świńska książeczka o tym, skąd się biorą prosiaczki” to pełna humoru, wierszowana historia miłości świni i dzika, która odpowiada na najtrudniejsze pytanie, jakie zadają dzieci: skąd się wzięły na świecie. Proces rozmnażania – a człowieczy nie różni się wiele od świńskiego – autorka pokazuje zgodnie z prawdą, ale i z przymrużeniem oka. W wyjaśnianiu dzieciom tego procesu niezastąpione okażą się zabawne ilustracje, które potraktowane zostały na równi z tekstem: rysunki nie uzupełniają go, lecz – podobnie jak dzik i świnka – tworzą z nim dobrze zgraną całość.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Wyraz „świński” ma dwa zaznaczenia. Pierwsze to „odnoszący się do świni – zwierzęcia domowego”, drugie to „mówiący nieprzyzwoicie na temat seksu”. Oba oddają treść malutkiej książeczki napisanej i zilustrowanej przez Aleksandrę Cieślak, ale nie do końca. Po pierwsze, świnia jest tylko jedna, bo obok niej występuje dzik. Po...
2019-12-01
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Wiek nastoletni nie jest łatwy. Przechodzenie z dzieciństwa w dorosłość to skomplikowany i często bolesny proces. Jaki on będzie i jaka dorosłość się z niego wyłoni, w dużym stopniu zależy od szkoły.
Prawie nikt nie wspomina swojej szkoły z sympatią. Do wyjątków nie należy główny bohater „Hodowli”, Tymon, młody doktorant socjologii. Po dziesięciu latach zjawia się w miasteczku, w którym spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Odbywa swego rodzaju podróż „sentymentalną”, podczas której wspomina szkolne lata. Wyraz sentymentalny jest w cudzysłowie, bo Tymon sentymentem miasteczka nie darzy. Nie spodziewał się nawet, że kiedykolwiek tu wróci, ale przeszłość nie daje mu o sobie zapomnieć.
Ta przeszłość, od której Tymon nie może uciec, to przede wszystkim szkoła, zwana przez niego Zakładem. Na pierwszy rzut oka miejsce wyjątkowe – wylęgarnia talentów, uczniów doskonałych, „pracowitych, ambitnych, posłusznych”. Nad ich nieskazitelnością czuwa wychowawczyni, Królowa Matka. Ma swoje metody pracy z uczniem: „Masz wziąć udział w konkursie na szopkę i go wygrać”, „Masz przystąpić do olimpiady chemicznej i znaleźć się w finale” – od jej decyzji nie ma odwołania. Królowa Matka hoduje geniuszy, nie przebierając w środkach: kto nie przystaje do stworzonego przez nią modelu ucznia doskonałego, ponosi karę.
W klasie Królowej Matki nie ma miejsca na samodzielne myślenie, na indywidualność, spontaniczność – zastępuje je posłuszeństwo. Jak w prawdziwym zakładzie z taśmy produkcyjnej zejść mają egzemplarze identyczne, pozbawione własnej osobowości, uległe. Młodzież bywa jednak niepokorna, zdarzają się wyskoki typowe dla nastolatków. Królowa Matka skrzętnie zamiata je pod dywan, ucząc swoich geniuszy cwaniactwa, obłudy, donosicielstwa, knucia intryg i innych umiejętności „współpracy” z ludźmi władzy.
Trudno nazwać szkołę, do której chodził Tymon, kuźnią „doskonałych” charakterów, ale paradoksalnie nauki przekazywane przez Królową Matkę okazują się przydatne. Uczennice, które pilnie jej słuchały i wiernie służyły, w dorosłym życiu osiągnęły sukces, a przeciwnicy – Maciek, Lara-Flara i inni mniej pokorni – ponieśli klęskę. Brzmi to gorzko, ale w dzisiejszym świecie, opartym na nieuczciwych grach, dobrze radzi sobie ten, kto wie, z kim trzymać.
Wspomniany Maciek to cichy buntownik, czarna owca w szkolnej hodowli. Na jego przykładzie poznajemy mechanizmy wykluczenia z grupy. Jest to podwójne wykluczenie. Królowa Matka tępi Maćka, bo jest „plamą na nieskazitelnej bieli”. Zmanipulowani i skażeni jej naukami szkolni koledzy stopniowo odrzucają go, bo jest inny. Maciek zostaje zepchnięty na margines szkolnego i towarzyskiego życia. Dla nastolatka wykluczenie z grupy rówieśniczej, wzmocnione poczuciem odmienności, bywa zabójcze.
Druga z wymienionych osób to Lara-Flara, nauczycielka angielskiego, przeciwieństwo Królowej Matki, wymagająca, lecz sprawiedliwa „nie znosiła lizusów, podobnie jak tępiła krętaczy”. Nauczycielka idealna, ale nie w Zakładzie, mieszkanka małego miasteczka, ale niepoddająca się panującym w nim zasadom. Podobnie jak Maciek Lara-Flara nie przystaje do społeczności, w której żyje. Jej koniec łatwo przewidzieć.
Akcja „Hodowli” rozgrywa się w szkole, w niewielkim mieście, na początku naszego stulecia, ale problemy w niej poruszane są uniwersalne. Nieprzypadkowo miejscem spotkań uczniów Królowej Matki jest cmentarz z Grobem Nieznanego Żołnierza, pomnikiem „ludzi, którzy dawno temu zostali rozstrzelani za to, że chcieli po prostu pozostać sobą. Wiedzieli, że ryzykują życiem, a jednak bardziej cenili sobie wolność. Być może z tego powodu – stwierdza Tymon – byli bliscy nam, nastoletnim buntownikom, poddanym obróbce w Zakładzie, ocenianym, obserwowanym. Szlifowanym za pomocą uwag, rozmów wychowawczych, rządzonym i dzielonym. A w ostateczności słabym i zagubionym...”
Ludzie dokonują wyborów niezależnie od czasu i miejsca, w którym przyszło im żyć. Muszą decydować: iść z prądem czy pod prąd; pozostać wiernym sobie i – w powszechnym przekonaniu – stracić czy sprzedać duszę i zyskać; przyznać się do swojej inności czy wmieszać w tłum; stać po stronie tego, kto rozdaje karty, czy ująć się za tym, który odstaje od reszty. Z jednej strony odpowiedź jest jasna. Każdy chciałyby być wolny, prawy i szlachetny, ale z drugiej strony… wybory kształtuje rzeczywistość. Niejeden z nas na swojej drodze spotkał posłusznych wychowanków Królowej Matki.
„Hodowla” to dobra, sprawnie napisana powieść psychologiczno-obyczajowa, zarówno dla starszej młodzieży, jak i dorosłych. Mimo że narracja jest niespieszna, a akcja pozbawiona spektakularnych wydarzeń, książka wciąga. Autorka umiejętnie ją skonstruowała: główny bohater i jednocześnie narrator książki, Tymon, to socjolog, ale sprawia wrażenie detektywa, który – początkowo sam, a potem w rozmowie ze szkolnym adwersarzem – stopniowo odkrywa przed czytelnikiem ciemne strony współczesnej szkoły i małomiasteczkowej społeczności. Warto przeczytać.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Wiek nastoletni nie jest łatwy. Przechodzenie z dzieciństwa w dorosłość to skomplikowany i często bolesny proces. Jaki on będzie i jaka dorosłość się z niego wyłoni, w dużym stopniu zależy od szkoły.
Prawie nikt nie wspomina swojej szkoły z sympatią. Do wyjątków nie należy główny bohater „Hodowli”, Tymon, młody doktorant...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Ponad sto lat temu, w 1900 roku, polskie dzieci po raz pierwszy przeczytały wierszyk, który zaczyna się od słów: „Kto ty jesteś? Polak mały”. Niedługi, prosty w formie, lecz głęboki w treści, uczył miłości do ojczyzny, której nie było wówczas na mapie Europy. Istniała w sercach, narodowej dumie i myślach Polaków. Kilkanaście lat później te myśli zamieniły się w czyny i Polska odzyskała swoje miejsce wśród innych państw Europy i świata. Mijały lata, a krótki wierszyk o „Polaku małym” recytowały kolejne pokolenia polskich dzieci na szkolnych akademiach, zuchowych zbiórkach i u cioci na imieninach.
„Katechizm polskiego dziecka” Władysława Bełzy, bo oczywiście o nim mowa, wychował rzesze Polaków, ucząc szacunku do ojczyzny. Dziś jego strofy mogą wydawać się trochę patetyczne, staroświeckie, nieprzystające do rzeczywistości. Świat się zmienił, a Polska razem z nim. Można więc zadać pytanie, kim dziś – w czasach, gdy nie potrzebujemy już ofiary z „krwi i blizny” – jest „Polak mały” i czym dla niego jest ojczyzna.
Odpowiedzi na te pytania udzielił Michał Rusinek, pisząc nowy „katechizm” – „Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości”. Napisał go w roku wyjątkowym, roku, w którym obchodziliśmy stulecie odzyskania polskiej państwowości. Można zaryzykować stwierdzenie, że utwór Rusinka jest hołdem złożonym starszemu koledze po piórze, którego patriotyczny wierszyk z dużym stopniu przyczynił się do tego, że dziś mamy co świętować.
Władysław Bełza zadał „Polakowi małemu” dziesięć prostych pytań i udzielił dziesięciu równie prostych, dwuwyrazowych odpowiedzi. Michał Rusinek postawił te same pytania – co świadczy o ich ważności i ponadczasowości – lecz jego odpowiedzi są nowe, bardziej obszerne i odpowiadające czasom, w których żyjemy.
Kim dziś jest „Polak mały”? Przede wszystkim Polakiem, bo „po polsku gada, myśli oraz odpowiada”, ale też Europejczykiem i obywatelem świata, pewnym siebie, wykształconym, tolerancyjnym i otwartym na innych ludzi, niezależnie od ich pochodzenia lub koloru skóry, bo „nikt nie jest lepszy czy gorszy od nikogo”.
Nowoczesna technologia i wielka polityka sprawiły, że świat się skurczył, zniknęła większość granic, a my żyjemy w globalnej wiosce. Łatwość przemieszania się z kraju do kraju sprawia, że ojczysta ziemia „Polaka małego” może być wszędzie, bo „Polska żyje sobie w nas”. Pod każdą szerokością geograficzną czuje się jak we własnym domu, a ten dom „jest zawsze otwarty dla wszystkich fajnych gości”.
W świecie, którym rządzi internet, „Polakowi małemu” wyraz znak prędzej kojarzyć się będzie z emotikonem niż „orłem białym”, co wcale nie znaczy, że orła lekceważy. Przeciwnie, czci godło, flagę i hymn, choć ten ostatni najczęściej słyszy, gdy „śpiewają go piłkarze”. I nic dziwnego, w czasach pokoju mężczyźni ganiają za piłką na boisku, zamiast wymachiwać szabelką. „Polak mały” żyje teraźniejszością, ale nie zapomina o historii – tej wielkiej „pełnej bitew, armat, koni, powstań i zawierzeń broni” i tej małej, rodzinnej. Obu należy się szacunek, bo uczą „żeby kilka razy z rzędu nie popełniać starych błędów”.
Miłość do ojczyzny jest dziś wciąż istotną sprawą, lecz inaczej pojmowaną. „Polak mały” na szczęście nie musi dokonywać już heroicznych czynów, wystarczy, że skasuje bilet w tramwaju, nie marnuje wody, kibicuje naszym sportowcom, posprząta po swoim psie czy wykona podobne, równie prozaiczne czynności. W czasach pokoju szacunek dla ojczyzny przejawia się w byciu uczciwym, porządnym człowiekiem.
„Katechizm polskiego dziecka” Władysława Bełzy oparł się czasowi i – w wierszach Rusinka – zyskał nowy wymiar… znacznie większy. Czy „Jaki znak twój” trafi pod strzechy i za sto lat będzie recytowany przez kolejne pokolenia, tego nie wiem. Bez wątpienia te dziesięć radosnych, łatwo wpadających w ucho wierszyków, które Michał Rusinek napisał – a Joanna Rusinek pięknie zilustrowała – będzie żartobliwym obrazem życia „Polaka małego” początków XXI wieku, jego poglądów, zachowań i sposobu myślenia.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Ponad sto lat temu, w 1900 roku, polskie dzieci po raz pierwszy przeczytały wierszyk, który zaczyna się od słów: „Kto ty jesteś? Polak mały”. Niedługi, prosty w formie, lecz głęboki w treści, uczył miłości do ojczyzny, której nie było wówczas na mapie Europy. Istniała w sercach, narodowej dumie i myślach Polaków. Kilkanaście...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
„Świat nie jest taki zły”, zwłaszcza gdy zdejmie się okulary i wszystko wokół straci ostrość, stanie się rozmyte, łagodne i zamglone. Taki jest świat dzieciństwa Katarzynki spędzonego w paryskiej X dzielnicy – świat, który wspomina już jako dorosła Katarzyna, stojąc w oknie nowojorskiego domu. Na ten dziecięcy świat Katarzynki składają się miejsca i osoby, które „pobrzmiewają w jej pamięci”: magazyn, nad którym mieszkała z tatą, szkoła baletowa, miejsce zabaw na skwerze, zrzędliwy wspólnik ojca, który czytał jej swoje wiersze, i nauczycielka tańca ukrywająca swą prawdziwą tożsamość.
Dziecięcy świat Katarzynki jest bezpieczny, choć wokół niej dzieją się rzeczy dziwne, niepokojące. Jednak sprawy dorosłych nie mącą jej spokoju. Przed złem chronią ją ojcowska opieka i miłość. Ich relacje są wyjątkowe: to prawdziwi przyjaciele. Czasem oboje zdejmują okulary, by oderwać się od prawdziwego świata… i marzyć.
Autorem tej krótkiej, ciepłej opowieści o Katarzynce jest zdobywca Nagrody Nobla w dziedzinie literatury Patrick Modiano, a autorem ilustracji – znany rysownik Jean-Jacques Sempé. I choć obaj twórcy pokazują Katarzynkę w żartobliwych sytuacjach, jej przygody nie wywołują szczerego śmiechu, raczej zadumę nad przemijającym czasem. Chociaż – jak twierdzi dorosła Katarzyna – „Nigdy się nie zmieniamy, jesteśmy tacy sami, jak ci, którymi byliśmy w przeszłości, którzy żyją sobie nadal aż po wieczne czasy. Tak więc zawsze pewna dziewczynka, Katarzyna Certitude, przechadzać się będzie ze swoim tatą ulicami X dzielnicy Paryża.”
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
„Świat nie jest taki zły”, zwłaszcza gdy zdejmie się okulary i wszystko wokół straci ostrość, stanie się rozmyte, łagodne i zamglone. Taki jest świat dzieciństwa Katarzynki spędzonego w paryskiej X dzielnicy – świat, który wspomina już jako dorosła Katarzyna, stojąc w oknie nowojorskiego domu. Na ten dziecięcy świat Katarzynki...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
W bajkach zazwyczaj jest tak: byli sobie książę i księżniczka. Zły smok porwał księżniczkę, dzielny książę pokonał go i księżniczkę uratował, a potem oboje żyli długo i szczęśliwie. W tej bajce jest inaczej.
Chociaż początek jest typowy – była sobie piękna i bogata księżniczka Elżbieta, która miała wyjść za księcia Ronalda – to potem bajkowy scenariusz schodzi z utartego szlaku. Smok napada na zamek księżniczki i obraca go w proch, a księcia łapie za porcięta i unosi w siną dal. Księżniczka nie załamuje rąk. Rusza śladem smoka.
Co z tego, że straciła majątek, była potargana i w papierowej sukience. Szła po spalonej ziemi – (prawie) goła i bosa – by ratować księcia. Nie dbała o dobra materialne, które zabrał jej zły los (pod postacią smoka), ani o swój wygląd – życie Ronalda było najważniejsze.
Elżbieta fortelem obezwładnia smoka i uwalnia księcia. I co ją spotyka? Męska niewdzięczność! Książę cenił to, co ona miała w nosie: wygląd i piękne stroje.
W dawnych bajkach to książęta są dzielnymi, nieustraszonymi bohaterami, którzy ratują królewny, a w nagrodę dostają ich rękę i połowę królestwa. Księżniczki zaś to bierne, uległe istoty, które czekają, by jakiś waleczny młodzian je oswobodził lub pocałunkiem zbudził do życia. "Księżniczka w papierowej torbie" to bajka na opak. Książę i księżniczka zamienili się rolami. Zgodnie z przemianami we współczesnych społeczeństwach.
Ronald to zniewieściały materialista, a Elżbieta to prawdziwa kobieta naszych czasów – czasów gender. Jest odważana, sprytna, myśląca i samodzielna. Kobieta czynu i sukcesu, a nie jakaś tam słaba niewiasta. Czy zmartwiła się niewdzięcznością księcia? Bynajmniej. Wygarnęła mu prawdę w oczy i w podskokach ruszyła w nieznaną – miejmy nadzieję – szczęśliwą przyszłość.
"Księżniczka w papierowej torbie" to lektura obowiązkowa dla wszystkich współczesnych księżniczek, by brały los w swoje ręce i pamiętały, że życie nie kończy się na księciu z bajki.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
W bajkach zazwyczaj jest tak: byli sobie książę i księżniczka. Zły smok porwał księżniczkę, dzielny książę pokonał go i księżniczkę uratował, a potem oboje żyli długo i szczęśliwie. W tej bajce jest inaczej.
Chociaż początek jest typowy – była sobie piękna i bogata księżniczka Elżbieta, która miała wyjść za księcia Ronalda –...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Bajkowe wilki nie cieszą się dobrą reputacją. Wilk obdarzony łagodnym charakterem to rzadkość, a taki, który trzęsie się z strachu, to już prawdziwy unikat. A jednak trafił się taki wilczek, i w dodatku został bohaterem zabawnej książeczki: „O Wilku, który bał się własnego cienia”. „Jaki z niego bohater?” – z pogardą prychnęły inne wilki. „Toż to zakała wilczego rodu!”.
Faktycznie. Rodzina wilczka nie miała się z czego cieszyć, bo to wstyd po prostu. Przerażony siedział w domu, nawet na grzyby do lasu nie chodził, nie mówiąc już o polowaniu na grubego zwierza. Tak dłużej być nie mogło. Rodzice postanowili wysłać go w świat. Niech ciamajda wzmocni charakter i stanie się wilkiem z prawdziwego zdarzenia. Wilczek ruszył więc w drogę.
Jakie czekały go przygody? Wszystkich nie zdradzę. Powiem tylko, że dokonał wielkiego czynu. Uratował małe leśne zwierzątko, na które pułapkę zastawił podły myśliwy. Wprawdzie dygotał ze strachu, a zadanie miał ułatwione, bo myśliwego na widok – jakby nie było – wilka opuściła odwaga, ale nie bądźmy drobiazgowi. Został prawdziwym bohaterem i kropka.
„O Wilku, który bał się własnego cienia” to urocza książeczka o pokonywaniu lęku. Nie tak łatwo się go pozbyć. Żeby nabrać pewności siebie, potrzeba czasu, wielu życiowych doświadczeń… i przyjaciół. A tych nikt, kto siedzi zamknięty w czterech ścianach, nie pozna. Niech więc strachliwe dzieci wezmą przykład z wilczka i wyjdą z domu. Czekają na nie koledzy, przygody i wielkie czyny!
Wszystkie książeczki z serii „Przygody Wilka” („O Wilku, który trafił do Baśniowego Lasu”, „O Wilku, który obchodził urodziny”, „O Wilku, który chciał zmienić kolor”) nie tylko doskonale się czyta, ale też ogląda. Dowcipne, kolorowe ilustracje świetnie współgrają z tekstem. Ilustratorka znakomicie oddała całą gamę emocji targających Wilkiem i jego przyjaciółmi: strach, złość, smutek, radość, zdziwienie czy zakłopotanie. Ich miny i gesty wywołają uśmiech na buzi każdego malucha.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Bajkowe wilki nie cieszą się dobrą reputacją. Wilk obdarzony łagodnym charakterem to rzadkość, a taki, który trzęsie się z strachu, to już prawdziwy unikat. A jednak trafił się taki wilczek, i w dodatku został bohaterem zabawnej książeczki: „O Wilku, który bał się własnego cienia”. „Jaki z niego bohater?” – z pogardą prychnęły...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Mało kto jest zadowolony ze swojego wyglądu: a to odstające uszy, a to za duży nos albo krzywe nogi. Większość defektów urody można poprawić lub zatuszować. Ale co ma zrobić Wilk, któremu nie podoba się kolor futerka, bo jest czarne, smutne? Tu zmiany muszą być radykalne.
Wilk idzie więc na całość. Wykazuje się pomysłowością i jest zdolny do dużych poświęceń. Stroi się w skórki pomarańczy i płatki róż, tapla w błocie, a nawet moczy w lodowatej wodzie, żeby zabarwić się na niebiesko. Nie waha się oskubać pawia, by przystroić się w jego barwne piórka. Wiele było tych metamorfoz, ale żadna Wilkowi nie pasowała: raz kolor wyszedł nietwarzowy, a innym razem niezgodny z jego charakterem czy upodobaniami.
Wprawdzie w tych pawich piórkach Wilk nawet się sobie podobał, ale niestety nie tylko sobie. Nadmiar powodzenia u płci przeciwnej sprawił, że porzucił i pawie pióra, i pomysł zmiany koloru futerka.
Nikt nie jest doskonały i każdy by coś tam u siebie ulepszył. Ale może nie warto zbytnio poprawiać swojego wyglądu. Matka natura dobrze wie, co robi, i każdy – również czarny Wilk – najlepiej czuje się we własnej skórze.
Wszystkie książeczki z serii „Przygody Wilka” („O Wilku, który trafił do Baśniowego Lasu”, „O Wilku, który bał się własnego cienia”, „O Wilku, który obchodził urodziny”) nie tylko doskonale się czyta, ale też ogląda. Dowcipne, kolorowe ilustracje świetnie współgrają z tekstem. Ilustratorka znakomicie oddała całą gamę emocji targających Wilkiem i jego przyjaciółmi: strach, złość, smutek, radość, zdziwienie czy zakłopotanie. Ich miny i gesty wywołają uśmiech na buzi każdego malucha.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Mało kto jest zadowolony ze swojego wyglądu: a to odstające uszy, a to za duży nos albo krzywe nogi. Większość defektów urody można poprawić lub zatuszować. Ale co ma zrobić Wilk, któremu nie podoba się kolor futerka, bo jest czarne, smutne? Tu zmiany muszą być radykalne.
Wilk idzie więc na całość. Wykazuje się pomysłowością...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Urodziny to wielka uroczystość. Wilk postanawia uczcić je wielkim przyjęciem, na które zaprasza swych leśnych przyjaciół. Ale oni jakoś nie mają ochoty, wykręcają się innymi sprawami: są już gdzieś umówieni, grają w kosza albo idą na kurs gotowania. Wilk jest zły! Obrażony idzie do lasu. Po co mu tacy przyjaciele, którzy od jego urodzin wolą jakieś gotowanie!
W lesie Wilk niechcący kopnął butelkę. Nie była to zwykła butelka, tylko pozłacana, z rzeźbionym korkiem. Mieszkał w niej wielki Dżin. Wprawdzie jakoś dziwnie wyglądał, miał pióra jak ptak, kolczyk w uchu i różowy czubek na głowie, ale co tam wygląd, najważniejsze, że spełniał życzenia. I spełnił życzenia Wilka… żeby być „bardzo, bardzo daleko stąd”. Cóż, pierwsze życzenie Dżin zrozumiał zbyt dosłownie. Drugie też mu średnio wyszło. A dzięki trzeciemu Wilk – och, co za ulga! – znów był lesie.
A gdy wrócił do domu, czekało na niego wielkie pudło. A w pudle znów był Dżin, a nawet kilku Dżinów, w dodatku dobrze mu znanych. I spełnili jego życzenie, żeby być „bardzo, bardzo daleko stąd”.
Książka „O Wilku, który obchodził urodziny” w zabawny sposób wykorzystuje wątek z baśni o Aladynie. Nieraz bardzo czegoś pragniemy, a gdy nasze życzenie się spełni, wcale nie jesteśmy zadowoleni. Najfajniejsze są niespodzianki, właśnie takie, jaką dla Wilka przygotowali jego przyjaciele. Historyjka o urodzinowym przyjęciu Wilka to ciepła opowieść o przyjaźni, która jest ogromną wartością.
Wszystkie książeczki z serii „Przygody Wilka” („O Wilku, który trafił do Baśniowego Lasu”, „O Wilku, który bał się własnego cienia”, „O Wilku, który chciał zmienić kolor”) nie tylko doskonale się czyta, ale też ogląda. Dowcipne, kolorowe ilustracje świetnie współgrają z tekstem. Ilustratorka znakomicie oddała całą gamę emocji targających Wilkiem i jego przyjaciółmi: strach, złość, smutek, radość, zdziwienie czy zakłopotanie. Ich miny i gesty wywołają uśmiech na buzi każdego malucha.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Urodziny to wielka uroczystość. Wilk postanawia uczcić je wielkim przyjęciem, na które zaprasza swych leśnych przyjaciół. Ale oni jakoś nie mają ochoty, wykręcają się innymi sprawami: są już gdzieś umówieni, grają w kosza albo idą na kurs gotowania. Wilk jest zły! Obrażony idzie do lasu. Po co mu tacy przyjaciele, którzy od...
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
Przysłowia są mądrością narodów, przekazują prawdy o ludziach, uczą i ostrzegają. Jedno z nich jest mottem książki Adama Langa Klucze: Dobra pamięć jest bardzo ważna, ale umiejętność zapominania – bezcenna. Wydaje się, że dla bohatera książki, nastoletniego Adama Langa (to nie pomyłka), ta prawda życiowa jest ważna, ale – zapomnieć, łatwo powiedzieć…
Adam nie potrafi wyzwolić się ze wspomnień z dzieciństwa. Od dwóch – śmierci kolegów w rzece i odejścia ojca – rozpoczyna swą opowieść. Oba to przeżycia tragiczne, dwa końce świata, które naznaczają życie Adama. Pierwsze wywołuje strach przed wodą, drugie ma znacznie poważniejsze skutki.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że Klucze to powieść ponura. Przeciwnie, zamiast rozdrapywać rany i użalać się nad złym losem, Adam prowadzi barwne życie nastolatka – podrywacza. Umawia się z dziewczynami, manipuluje nimi, oszukuje, bawi się, porzuca i znów do nich wraca. Mimo młodego wieku jest wielkim znawcą kobiet, a przynajmniej za takiego się uważa. Los mu sprzyja. Jest przystojny, inteligentny, nie narzeka na brak chętnych do uwodzenia.
Dobra passa nigdy jednak nie trwa wiecznie. Jak mówi inne przysłowie: Nie ma zbrodni bez kary. Karząca ręka sprawiedliwość znienacka dosięga i Adama. Ku jego zaskoczeniu ręka należy do „zahukanej Szarej Myszy Polskiej”, niepozornej dziewczyniny, którą wprawdzie lubił i wspierał (w nauce matematyki i nabraniu pewności siebie), ale traktował z przymrużeniem oka. Taka tam zakompleksiona Hela, co fatalnie się ubiera i do trzech nie umie zliczyć. Hela podciągnęła się w rachunkach, a w manipulowaniu ludźmi przerosła nawet swego mistrza Adama, organizując przeciwko niemu krucjatę. Cóż, nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, a raczej wyrzucili ze znajomych na „Society”.
Jak wiadomo, nieszczęścia chodzą parami. Adama czeka więc kolejny cios – człowiek, który przez lata zastępował mu ojca, był powiernikiem, wzorem i towarzyszem górskich wypraw, okazuje się niegodny zaufania.
I tu wracamy do wpływu braku ojca na życie Adama. Jaki związek ma ten brak z miłosnymi podbojami chłopaka, jego zachowaniem wobec kobiet (nie tylko chwilowych sympatii, ale też koleżanek z klasy, matki, babki)? Czy Adam zdoła uporać się z urazami z dzieciństwa, zagłuszyć brzęk kluczy, którymi rzucił ojciec, znikając z jego życia? Warto zajrzeć do książki. Wspomnę tylko, że pomoże mu przyrodnia siostra – „Maria niestety Lang” – dla której traumą był nie brak ojca, ale jego obecność.
Na ostatniej stronie okładki wydawca napisał, że Adama można kochać albo nienawidzić. Faktycznie, jego poglądy i poczynania mogą wzbudzać różne emocje: niechęć, irytację, ciekawość, mogą nawet inspirować. Mnie Adam przede wszystkim bawił – od pierwszej do ostatniej strony. To prawdziwy strateg w kontaktach damsko-męskich. Na czat wybiera się jak na wojnę – prowokuje „przeciwnika”, przewiduje jego posunięcia. Niewątpliwie dużo wie o ludziach, obserwuje ich i wyciąga wnioski. Jego uwagi na temat dziewczyn, a czasami i chłopaków (ich wyglądu, zachowania, sposobu myślenia) są trafne, choć nieraz kąśliwe. Domowe, szkolne i pozaszkolne doświadczenia Adama dają obraz współczesnych nastolatków wchodzących w dorosłość, która wcale nie jest łatwa. Wielka to zasługa autora, który umiał połączyć trudne tematy z lekkością języka.
Książka wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/do-poduszki
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzysłowia są mądrością narodów, przekazują prawdy o ludziach, uczą i ostrzegają. Jedno z nich jest mottem książki Adama Langa Klucze: Dobra pamięć jest bardzo ważna, ale umiejętność zapominania – bezcenna. Wydaje się, że dla bohatera książki, nastoletniego Adama Langa (to nie pomyłka), ta prawda życiowa jest ważna, ale –...