-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
Za książkę zabierałem się dwa razy.
Przy pierwszym podejściu poddałem się dosyć szybko. Uważałem książkę za nudną i zostawiłem ją, chcąc poznać resztę cyklu.
Po zapoznaniu się z cyklem wróciłem tu ponownie, aby jeszcze raz spróbować przeczytać to "dzieło". Niestety i tym razem nie dałem rady.
Przeczytałem jakieś 450 stron i mam dość. W tej książce NIC A NIC się nie dzieje. Czytam o tych bohaterach i czytam i mam wrażenie, że kręcą się w kółko czy w ogóle stoją w miejscu i nic nie robiąc. Jest to strata czasu. Zmieniam też swoją ocenę na zdecydowanie niższą niż dałem za pierwszym razem. Sądziłem, że to tylko początek był ciężki. NIE. Cała książka jest identyczna.
Nie podoba mi się też, że autor, zamiast skupić się na tym, na czym najpewniej każdy by chciał — Delfiniej załodze — skupia się na kolejnym nowym wątku i kolejnych nowych postaciach.
Za książkę zabierałem się dwa razy.
Przy pierwszym podejściu poddałem się dosyć szybko. Uważałem książkę za nudną i zostawiłem ją, chcąc poznać resztę cyklu.
Po zapoznaniu się z cyklem wróciłem tu ponownie, aby jeszcze raz spróbować przeczytać to "dzieło". Niestety i tym razem nie dałem rady.
Przeczytałem jakieś 450 stron i mam dość. W tej książce NIC A NIC się nie...
Niestety zawsze musi być jakieś ALE i tak też jest w tym przypadku.
W ogóle fabuła tego tomu jest… nawet nie tomu a całej serii Burza wspomaganych… z jednej strony bardzo ciekawa a z drugiej tragicznie zła. Całość powinna się skupiać przede wszystkim na delfiniej załodze. I identyczne zarzuty mam do poprzednich tomów tego cyklu. Nie potrafię ubrać w słowa frustracji jaką mam w głowie a bardzo bym chciał.
Fabuła dzieje się w 3 miejscach z kilku perspektyw. Pierwsze miejsce to oczywiście Streaker. Drugim miejscem statek Jophurów, który goni Streakera oraz trzecie to stacja badawcza. Każde z miejsc ma kilku bohaterów.
Największą część książki raczej zajmuje wątek Delfinów. Powiedzmy, że 40% albo i więcej? Nie wiem ile to jest dokładnie. Rozdziały co chwilę zmieniają perspektywę bądź miejsce.
Wątek delfinów był super do około 53% (na czytniku mam tylko pokazane procenty) i oto nadchodzi owe ‘ale’… Jedno z kilku z resztą. Ale zaczęło się robić gorzej. Autor stwierdził nagle, że jego historia jest za prosta i dopisał coś zbędnie górnolotnego przesadzając kompletnie. Transcendencja. Cały wątek transcendencji, czyli miej więcej w przedziale około 53-88% nie podobał mi się kompletnie. Był to wątek kompletnie niepotrzebny. Wymęczył mnie i wynudził. Nie wiem, czy miał w ogóle większy wpływ na fabułę jako tako. Z wyjątkiem otwarcia drogi dla kolejnego nowego wątku, który to wątek też był zbędny i niezwiązany z delfinami. Autor niepotrzebnie chciał dodać więcej dziwności i dodać kolejne niepotrzebne nowe wątki.
Zakończenie książki nie było jakieś super dobre ani tym bardziej satysfakcjonujące, ale najpewniej Brin nie miał pomysłu jak wybrnąć z sytuacji którą sam stworzył. Czyli oblężenie ziemi, układu słonecznego przez potężne wrogie armie kontra ziemianie i ich sojusznicy, którzy nawet razem wzięci są dużo słabsi.
Tak czy siak, załoga delfinów to jest to co mi się w całej sadze wspomagania najbardziej podoba i najbardziej zależy.
Wątek związany ze statkiem goniącym Streakera:
Kontynuacja wątku Rety i Dwera. (Pomijam wątek Ewasx) To nie jest to o czym chciałem czytać książkę. Nie podobało mi się to w poprzednich tomach i podobnie jest tutaj. Nie uważam, że cały wątek był zły, częściowo mi się podobał, ale to nie było to. Nie obchodzą mnie te postacie.
Wątek stacji:
Nowy bohater – Harry, szympans. Znów to samo. To nie jest to o czym się chce czytać i o ile sam Harry jest ciekawy tak już jego wątek w połowie nie jest. Ale miał swoje ciekawe momenty.
Brakowało bardziej rozbudowanego wątku części załogi, która opuściła Streakera właśnie mniej więcej w owym wymienionym przedziale. Nie pasują mi też nagłe przeskoki czasowe między rozdziałami. Nie są one per se duże, to dosłownie kilka/naście minut względem tego co działoby się w fabule, ale taki przeskok następuje. I nagle autor stawia nas przed faktem dokonanym czegoś, co w pierwszej kolejności jest nie do końca zrozumiałe, dlaczego tak się stało. Tylko po to, aby za kilka stron wyjaśnić, w opowieści jakiejś postaci, co się stało.
Zabrakło większej ilości POV samych delfinów. Za to właśnie pokochałem Gwiezdny przypływ.
Co koniec końców stało się z załogą pozostawioną na Kithrupie? Co się stało z Rothenami na Jijo? Jest sporo niewyjaśnionych wątków. Co prawda tylko część z nich mnie ciekawi.
Nie pasowało mi do końca nagłe wprowadzanie nowych delfinich bohaterów w np 80% książki z imienia, kiedy wcześniej przez kilka książek byli tylko "załogą".
Mimo wszystko będę tęsknił za bohaterami. Za tymi z którymi się już pożegnaliśmy kilka tomów temu w Gwiezdnym przypływie oraz tymi którzy przeżyli wyprawę. Chciałbym przeczytać kolejny tom. Cykl Wspomaganie mimo znaczących wad uważam za dobry.
Ocena tego tomu między 5 a 6.
Creideki <3
Niestety zawsze musi być jakieś ALE i tak też jest w tym przypadku.
W ogóle fabuła tego tomu jest… nawet nie tomu a całej serii Burza wspomaganych… z jednej strony bardzo ciekawa a z drugiej tragicznie zła. Całość powinna się skupiać przede wszystkim na delfiniej załodze. I identyczne zarzuty mam do poprzednich tomów tego cyklu. Nie potrafię ubrać w słowa frustracji jaką...
Książkę można podzielić na dwie części.
Jedna część to kontynuacja poprzedniego tomu, czyli opowiada o tym co dzieje się na planecie Jijo.
Druga część to kontynuacja losów załogi Streakera.
Chociaż im dalej, tym bardziej wszystko zaczyna się, że sobą łączyć, a szczególne pod koniec.
Obie części się co jakiś czas zmieniają. Raz widzimy rozdział o tych, a następnie o tamtych.
Niestety część o Streakerze nie jest bezpośrednią kontynuacją, gdyż dzieje się około dwa lub trzy lata po wydarzeniach z Gwiezdnego przypływu.
Nagle zostajemy wrzuceni w ich przyszłe losy, kiedy są statkiem na dnie morza, nie wiedząc co się w zasadzie stało.
Co jakiś czas zostaje bardzo krótko wyjaśnione, co robili przez ten cały okres. Nagle się okazuje, że jeden z bohaterów nie jest już człowiekiem. Dla przykładu. A to, co się z nim stało, jest zawarte w kilku zdaniach. W ogóle, że odwiedzili kilka miejsc w tym czasie nim znaleźli się na Jijo. Oczywiście cały czas ścigani. Wszystko powiedziane jako bardzo krótkie streszczenie na przestrzeni całej książki.
Autor powinien zrobić to inaczej. Przede wszystkim bardziej szczegółowo. W ogóle poświęcić na to kilka rozdziałów.
W tej też części książki spotykamy dzieciaki z poprzedniego tomu.
Drugą część mógłbym nazwać, że opowiada o samej planecie Jijo i tym, co się na niej dzieje. Oczywiście mamy bohaterów z poprzedniego tomu.
Niestety to jest ta część, która mnie osobiście kompletnie nie obchodzi, bohaterowie mnie nie interesują za bardzo. Dopiero po 2/3 zaczęło być ciekawie.
Wolałbym, aby większa część książki została poświęcona załodze Streakera. Mógłbym zaliczyć jeszcze do tego dzieciaki i ich pov.
Jojo jest ciekawą planetą, gdzie zamieszkuje kilka ras. Które to rasy żyją w większej bądź mniejszej przyjaźni, ale w zdecydowanie większej niż ich galaktyczni odpowiednicy. Które to też rasy w dodatku wszystkiego nauczyły się od ludzi którzy przywieźli ze sobą na planetę książki. Także jest to ciekawa odmiana, w której to, powiedzmy, że "cała kultura" jest oparta na ludzkich książkach. A nie, jak jest to w całej galaktyce, na kulturze galaktów którzy to są dominujący we wszechświecie.
W tym przypadku nie da się czytać książek od końca, tak jak to miało miejsce w pierwszym cyklu. Tutaj historia jest ze sobą powiązana a każdy kolejny tom, jest kolejną częścią.
Co akurat w moim przypadku jest wadą, gdyż nie dałem rady przeczytać pierwszego tomu.
Co za tym też idzie, część wydarzeń w tej pozycji nie była do końca zrozumiana przeze mnie. No cóż, może za jakiś czas jeszcze raz spróbuję. Część też bardziej lub mniej pomijałem.
Mimo problemów poszczególnych tomów to świat wykreowany przez Davida zasługuje na więcej książek.
Ocena tego tomu między 5 a 6.
Książkę można podzielić na dwie części.
Jedna część to kontynuacja poprzedniego tomu, czyli opowiada o tym co dzieje się na planecie Jijo.
Druga część to kontynuacja losów załogi Streakera.
Chociaż im dalej, tym bardziej wszystko zaczyna się, że sobą łączyć, a szczególne pod koniec.
Obie części się co jakiś czas zmieniają. Raz widzimy rozdział o tych, a następnie o...
A więc tak. Starożytne koty muszą odejść ze swoich terenów. Pomaga im w tym Sójcze Pióro który nagiął czas i przestrzeń... czasoprzestrzeń... wehikułem czasu... tak, dokładnie tak było.
Koty zawędrowały do gór, gdzie stały się Plemieniem. Potem za sprawą braku pożywienia część z nich znów zawędrowały na nowe tereny. Tym razem tereny które znamy z pierwszego tomu Ucieczki w dzicz. Tam założyły klany. Po wielu latach za sprawą losu musiały z tego miejsca się wynieść. Po drodze spotkały koty w górach. Czyli wychodzi na to, że swoje już dawno zapomniane przez czas rodziny. A potem klany trafiają nad jezioro. Czyli w miejsce, gdzie wszystko miało swój początek. Oraz też koniec.
Niezbyt mi się podobał ten tom. Między innymi, bo nie ma znanych nam bohaterów. Jakieś nowe koty które będą przez (chyba?) 6 tomów (albo mniej?) i już nigdy o nich nie usłyszymy. Może i w kolejnych cyklach serii, począwszy od 2 cyklu, pojawiają się nowi protagoniści, ale ciągle poprzedni bohaterowie są ważni. Ciągle się "natykaliśmy" na Ognistego przecież itd.
Druga rzecz. Książkę podzieliłbym na cztery części. Pierwsza i druga część to poznanie życia Plemienia w górach i wędrówka w poszukiwaniu nowych trenów. Znów wędrowanie. Wędrowanie które za każdym razem jest identyczne. Nużyło mnie to całkowicie i ciężko się czytało. Samo w sobie Plemię też mnie jakoś specjalnie nie ciekawi. Trzecia część to kiedy koty już dotarły na miejsce i zaczęły poznawać, jak wygląda tam życie. Lepiej niż wcześniejsze rozdziały książki, ale wciąż mnie to nie kupiło. Ciężko było mi się za to zabrać, przez co strasznie długo książka leżała na półce w pokoju z zakładką mówiącą, że jej jeszcze nie skończyłem. Nie miałem zbytniej chęci czytania co tym kotom się przydarzy, a to już ponad połowa książki przecież. I w końcu czwarta część. Która to była najciekawszym elementem. Dopiero tutaj czytałem z rzeczywistym zainteresowaniem co się stanie. Nie był to sam koniec, ale w zasadzie już końcówka ksiązki która to nie uratowałaby za bardzo całości odbioru tej pozycji.
Skrzydło Szare nie chciał wyruszać i nie miał takiej potrzeby. Skoro jego głupi młodszy brat sam odszedł bez słowa, to powinien go zostawić. Selekcja naturalna. Koniec końców ratuje mu życie.
A potem co jeszcze zabawniejsze, kiedy już byli na terenach, Szczyt Szczerbaty odszedł z Niebem Czystym założyć nowy obóz w lesie zostawiając Skrzydło Szare który to uratował mu życie. Aby potem zostać wypędzonym przez Niebo Czyste, aby znów wrócić do Skrzydła Szarego. Fajny ten Szczyt Szczerbaty.
Będąc już na nowych terenach koty chodzą sobie same. Wiedzą, że na tych terenach już są mieszkańcy którzy ich tutaj nie chcą. Więc co? Więc i tak chodzą sobie sami na spacerki albo polowanie zamiast w grupce przynajmniej dwóch kotów, najlepiej trzech. A potem dostają, czy raczej ten kot który wybrał się sam, wypierdziel.
Trzeba, by też zwrócić uwagę na to, że w ten czy inny sposób koty z Plemienia przejmując te terany, pozbywając się lokalnych mieszkańców.
Ciekawie było poznać początki, dlaczego klan Wiatru miał takie zamiłowanie do kopania tuneli w Odwecie Gwiazdy.
Wiemy już jak powstanie klan Pioruna.
Po dłuższym zastanowieniu się kompletnie nie miałbym ochoty czytać tego tomu jeszcze raz. Również i jakoś nie zachęcił mnie do zapoznawania się z cyklem. A kolejne cykle nie napawają optymizmem patrząc na to co tam się odwala. Coraz więcej zasad świata przedstawionego jest łamana. Albo są tworzone nowe z tyłka.
Wydaje mi się, że dla mnie to już koniec czytania cyklu o kotach.
A więc tak. Starożytne koty muszą odejść ze swoich terenów. Pomaga im w tym Sójcze Pióro który nagiął czas i przestrzeń... czasoprzestrzeń... wehikułem czasu... tak, dokładnie tak było.
Koty zawędrowały do gór, gdzie stały się Plemieniem. Potem za sprawą braku pożywienia część z nich znów zawędrowały na nowe tereny. Tym razem tereny które znamy z pierwszego tomu Ucieczki w...
A więc teraz koty z MP nie dość, że mogą ginąć po śmierci (K Gwiazdy tak samo. Idiotyczne!), to teraz spokojnie mogą zrobić kilka kroków, aby z ich terytoriów dostać się na terytoria klanów (Idiotyczne!). Za chwilę koty z mrocznej puszczy nauczą się przejmować ciała żyjących kotów. Hmmm, jakbym to już gdzieś słyszał.... a no tak. #Tak_będzie (Beznadzieja!)
Dlaczego te cholerne umarłe koty nie mają sprecyzowanych zasad tego, co mogą robić a czego nie. Tylko z każdą nową książką dostają nowe moce i możliwości.
Lwi Płomień pierwszy raz dowiaduje się, że Sójcze Pióro nie jest ślepy w snach i to w dodatku, że wie, jak Lwi wygląda. Nie został ten wątek w żaden sposób rozbudowany. Dwa zdania, koniec. Wielka szkoda, byłoby to bardzo ciekawe.
Klan Gwiazdy udowadnia, że są zwykłymi kotami, które mają te same podziały co klany na ziemi. Czyli coś, co Sójcze od dawna mówił. Dziwne, że w ogóle nie zaczęły tam ze sobą walczyć i się zabijać. Bo jak wiemy, po śmierci można umrzeć jeszcze drugi raz, ale już na zawsze. (Idiotyczne!) Albo kto wie, może istnieje Klan Gwiazdy Gwiazdy gdzie trafiają umarłe koty z Klanu Gwiazdy. Nie zdziwiłbym się po tym, co Erinki robią.
Rodzina trójki, czy raczej czwórki, dowiaduje się o przepowiedni. W KOŃCU TE KOTY ZE SOBĄ ROZMAWIAJĄ.
Ognista Gwiazda był czwartym kotem z przepowiedni. To było zaskoczeniem. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że to on. Byłem do końca przekonany, że to Ostrokrzewiasta. I szczerze... równie dobrze mógł wcale nie być tym wybranym. Nic by to nie zmieniło.
Obłoczny Ogon na właśnie oczy przekonał się, że Klan Gwiazdy istnieje. Walka z nieżyjącym kotem jest jednym ze sposobów na uwierzenie. Ciekawe jak to się rozwinie. (Pewnie nijak).
Również ciekawe co na to wszystko powie Ćmie Skrzydło. Która przecież nie wierzy w klan Gwiazdy. A teraz miała dowody przed swoimi oczami które biegają i mówią i w ogóle wszystko. Ciekawe.
Brakuje mi Kruczej łapy w tych tomach. Szkoda, że z dwójki przyjaciół Ognistego tylko Szara Pręga jest z nim i walczy u jego boku. (Z tego, co wiem, to zginął w tym samym czasie co Ognisty).
Nie widzę większego sensu we współpracy między klanami, w której do każdego z klanów zostają wysłane po trzy koty z każdego innego klanu. O ile jak najbardziej powinni współpracować ze sobą, tak to akurat nie ma dla mnie sensu. Raczej koty z własnego terytorium wiedzą lepiej jak na nim walczyć. Jedynie mogliby być posłańcy proszący o posiłki czy coś w tym rodzaju. Także to trochę zrobione na siłę, aby koty współpracowały. Wolałbym, aby to wyglądało jakoś bardziej sensownie. Może na przykład zrobienie jednego wielkiego obozu na wysepce spotkań i przyprowadzenie tam wszystkich kotów i obrona tego miejsca.
A co do współpracy. Trochę za szybko przywódcy godzą się na wspólne działanie. Dopiero co wszyscy byli podzieleni i wrogo nastawieni do każdego a tu nagle zaczynają współpracę. Chociaż z drugiej strony ich medycy im to 'rozkazują', co prawda, to jednak medycy którzy są autorytetem.
Kolejna rzecz. Koty z MP powinny zaatakować każdy obóz oddzielnie, a nie wszystkie jednoczenie. Przez swoją głupotę przegrały.
Jak każdy doskonale się domyśla ta ogromna wspólna bitwa, jak i przyjaźnie międzyklanowe są tylko chwilowe. Za chwile znów pewnie wszystko będzie po staremu i klany będą siebie bardziej lub mniej nienawidzić. Nigdy nie nauczą się, że razem mogą więcej. Albo szybko o tym zapomną. I potem kolejne tomy będą tym samym, gdzie Klan Cienia jak zawsze atakuje Pioruna itd. Tak nie powinno być i mam ogromną nadzieję, że nie będzie, że się to zmieni. Bo mam dość tej do bólu schematyczności, a te wydarzenia były na tyle wpływowe, że powinny coś zmienić w tych kotach.
Ale co ja się oszukuję. Nigdy coś takiego się nie stanie. Tak samo, jak wielka wędrówka nic nie zmieniła.
Starożytne koty pomogły klanom w walce. I KLAN GWIAZDY TEŻ. W końcu klan Gwiazdy w realny sposób pomógł klanom i nie był bezużyteczny jak zawsze! Dobrze nam znane postacie, które już od dawna nie żyły, walczyły ramię w ramię ze swoim klanem, pokonując wroga. (Co nie jest bez wad, bo to udowadnia, że śmierć nie jest niczym istotnym. I równie dobrze można wrócić po śmierci do klanów i np. kogoś zabić). W końcu też pierwszy raz koty Klanu widziały na własne oczy umarłych towarzyszy z Gwiazdy. Bo przecież nigdy "normalne" koty nie widziały swoich pobratymców z KG.
Dużo z bohaterów ginie i to wcale nie tych mało znaczących. Giną ci którzy byli ważni w poprzednich cyklach, ale i nie tylko. Najbardziej mi szkoda Nakrapianego Liścia. Zniknęła na zawsze. (Co jest idiotyczne!) Nie będzie już czekać na Ognistego w Klanie Gwiazdy. Zawsze o niego dbała i pomagała mu w potrzebie. Teraz będzie w KGG.
Śmierć Złamanej Gwiazdy była beznadziejna! Deus ex machina. Tragedia, jak takie coś mogło zostać napisane.
Po tym tomie funkcjonowanie klanów powinno się zmienić. Na własne oczy widziały swoich pobratymców, przyjaciół, partnerów z Gwiazdy walczących ramię w ramię ze złem. Koty nie powinny wątpić w istnienie Gwiazdy. Tak samo jak relacja czterech klanów powinna ulec zmianie. Nie powinni rywalizować ze sobą. A wspólnie działać i pomagać sobie nawzajem w potrzebie. (Co nigdy się nie stanie).
Zakończenie książki, te kilka ostatnich stron, było piękne. Pożegnaliśmy Ognistą Gwiazdę. Teraz już jest w Klanie Gwiazdy. Szkoda. (Ale hej, przecież zawsze może wrócić i znów przewodzić klanem, przecież może tak zrobić, Erinki to umożliwiły, więc dlaczego nie?).
Jak się okazuje "Tylko ogień uratuje nasz klan" jest wciąż ciągnięte.
Niestety jego śmierć była bardzo idiotyczna w taki sposób jaki została pokazana. Już bym wolał, aby Tygrysie go zabił, a potem on sam został zabity przez Lwiego Płomienia. Bo pokazanie tego, że stoi w sumie bez ran i zostaje zasłonięty dymem, a potem już leży martwy, jest tak bardzo idiotyczne.
Z wiki:
"Kiedy Kate została zapytana, dlaczego Ognista Gwiazda nie został po prostu zabity przez Tygrysią Gwiazdę, autorka odpowiedziała, że nie mogła pozwolić, by "zło go zabiło", tylko miał zginąć z powodu "przeznaczenia itp."[67]."
No fajnie, spoko. Niech będzie, ale nie w taki sposób jaki to zrobiła.
Walka klanów z MP została za szybko rozegrana, była mało satysfakcjonująca. Powinno to zająć większą część książki niż to, co dostaliśmy. (W końcu od trzeciego cyklu te koty z MP przygotowywały się do starcia). Walka z Tygrysim również była mało satysfakcjonująca. Nie licząc tego co pisałem wyżej.
Mianowanie Wiewiórczego Lotu zastępcą przez Jeżynowego było głupie. Zrobił to tylko dlatego, aby pokazać, że jej wybaczył. Nie widzę, aby to akurat ona na to zasługiwała. I nie dlatego że za kłamstwa itd. A po prostu były lepsze koty na to miejsce.
Niestety wydawnictwo doi $$$ z serii, ile się da. Sprawiając, że cykl 6 i 7 są złe. Dlatego oto nastał koniec znanej nam serii Wojowników i niech tak pozostanie. 8 sezon GoT jest najlepszą nauczką.
Omen Gwiazd okazał się najsłabszym cyklem z dotychczasowych.
Czy ten ostatni tom jest godnym zakończeniem (i pożegnaniem) 24 książek w których śledziliśmy poczynania kilku pokoleń kotów, z czego część z nich pokochaliśmy? Nie. Mogło to zostać dużo lepiej zrobione.
A więc teraz koty z MP nie dość, że mogą ginąć po śmierci (K Gwiazdy tak samo. Idiotyczne!), to teraz spokojnie mogą zrobić kilka kroków, aby z ich terytoriów dostać się na terytoria klanów (Idiotyczne!). Za chwilę koty z mrocznej puszczy nauczą się przejmować ciała żyjących kotów. Hmmm, jakbym to już gdzieś słyszał.... a no tak. #Tak_będzie (Beznadzieja!)
Dlaczego te...
Ciężko jest mi tę książkę ocenić. Uważam, że książka była dobra. Lecz z drugiej strony nie czuję najmniejszej potrzeby, aby jeszcze raz ją przeczytać w przyszłości. Co też jest istotną rzeczą w ocenie dla mnie. Zwykle książki które mi się podobają czytałem po kilka razy.
Drugą rzeczą jest to, że liczyłem, wręcz oczekiwałem, że będzie to kontynuacja delfiniej załogi. Chyba wszyscy na to liczyli, prawda? Niestety tak nie jest.
Z pewnością do wad można zaliczyć jej długość. Jest zdecydowanie za długa. Pod koniec już średnio chciało mi się ją czytać. Gdyby była krótsza, to nie sądzę, aby ten problem wystąpił. Tak o, chociażby i 50 stron.
Świat wykreowany jest ciekawy i daje wiele możliwości. Niestety, mimo iż książki są cyklem, to nie mają ze sobą wiele wspólnego. Chociaż po prawdzie najmniej wspólnego ma tom pierwszy. W przypadku drugiego to już występuje trochę informacji o delfiniej załodze. Ale to nie zmienia faktu, że wszystkie trzy pozycje można czytać od końca.
Książka też nie łączy się z cyklem Burza wspomaganych ani żadną inną pozycją.
Ciężko jest mi tę książkę ocenić. Uważam, że książka była dobra. Lecz z drugiej strony nie czuję najmniejszej potrzeby, aby jeszcze raz ją przeczytać w przyszłości. Co też jest istotną rzeczą w ocenie dla mnie. Zwykle książki które mi się podobają czytałem po kilka razy.
Drugą rzeczą jest to, że liczyłem, wręcz oczekiwałem, że będzie to kontynuacja delfiniej załogi. Chyba...
Aktualnie najsłabsza pozycja z nowelek. Ćmie Skrzydło jest słabawo napisaną postacią z ogromnym potencjałem. Niby nie wierzy w klan Gwiazdy i wszystko, co z nim związane, ale wstający z grobu przywódcy są już czymś normalnym, tak? Także... jaki jest powód, że nie wierzy? Oczywiście jest to ciekawe i jak najbardziej fajnie, że taka postać istnieje. Tylko powinna zostać lepiej przemyślana i zrobiona.
Niby nowelka opowiada o Mglistej Gwieździe, ale oba koty są na pierwszym planie.
Aktualnie najsłabsza pozycja z nowelek. Ćmie Skrzydło jest słabawo napisaną postacią z ogromnym potencjałem. Niby nie wierzy w klan Gwiazdy i wszystko, co z nim związane, ale wstający z grobu przywódcy są już czymś normalnym, tak? Także... jaki jest powód, że nie wierzy? Oczywiście jest to ciekawe i jak najbardziej fajnie, że taka postać istnieje. Tylko powinna zostać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Świetna! Przedstawienie książki z perspektywy inteligentnych delfinów z pewnością jest czymś bardzo niespotykanym w literaturze. W dodatku te delfiny mają swój własny statek kosmiczny. Czy to nie jest na tyle zachęcające, aby przeczytać tę książkę?
Powiedziałbym, że jest ponadczasowa pod względem pomysłów i przedstawienia. Nie czuć, że to coś starszego jak z niektórymi SF. Również powiedziałbym, że jest całkiem poważna w założeniach świata i chociażby samych delfinów. Ich statku i innych problemów jakie mogą wyniknąć z tego, że to delfiny bez, chociażby rąk. Oraz tego, że część, mała część, załogi to ludzie.
Muszę jednak przyznać, że czytając, trzeba mieć większe skupienie niż zwykle. Czasami książka jest trudniejsza w odbiorze. Nie jest to czytadło do pociągu, jak niektórzy mówią.
Świetne przedstawienie delfinów. Czyli najważniejsza rzecz w książce. Ich sposób mowy, myślenia, ich zachowanie. A nawet ich całkiem spora seksualność. Która to też została bardzo fajnie przedstawiona, co dodało im większej głębi.
Książka ma kilku bohaterów których rozdziały zmieniają się. Raczej uważałbym to za wadę, bo nie wszystkie perspektywy były interesujące. Chociaż będąc dokładniejszym, tylko jedna perspektywa mnie nie interesowała — Toma Orleya.
Sam świat przedstawiony w którym ludzie nie są potęgą i muszą szukać sprzymierzeńców w słabszych/pomiatanych przez silniejszych rasach jest ciekawy. Seria zapowiada się na bardzo ciekawą. Chociaż to zależy jakie historie przyniosą kolejne tomy.
(Niestety, mimo iż książki są cyklem, to nie mają one, że sobą wiele wspólnego, wszystkie trzy pozycje można czytać równie dobrze od końca. Dopiero Burza Wspomaganych łączy się z tym tomem.)
Świetna! Przedstawienie książki z perspektywy inteligentnych delfinów z pewnością jest czymś bardzo niespotykanym w literaturze. W dodatku te delfiny mają swój własny statek kosmiczny. Czy to nie jest na tyle zachęcające, aby przeczytać tę książkę?
Powiedziałbym, że jest ponadczasowa pod względem pomysłów i przedstawienia. Nie czuć, że to coś starszego jak z niektórymi SF....
Książka składa się z dwóch perspektyw które co kilka rozdziałów skaczą między sobą. Pierwsza perspektywa to perspektywa ludzi — Queng Ho i Emergentów. Bardziej Queng Ho bo Emergenci raczej przedstawieni są jako ci źli. Oraz część bohaterów należy do Queng. Jest to również ta perspektywa która jest większa, dłuższa.
Druga perspektywa to perspektywa mieszkańców planety gdzie wybrali się ludzie — pająków.
Wątek pająków jest ciekawy. Ale książka zasługuje na bardzo dużego minusa, ze względu na to jak została przedstawiona ich perspektywa. Mianowicie chodzi mi o to, że praktycznie nie da się zobaczyć, że bohater jest pająkiem. Wszystko wygląda, jakby to był człowiek. Jedyne co na to może wskazywać to jakieś rzadkie wstawki typu "ruszył lewymi nogami" sugerujące, że postać ma więcej niż dwie nogi. Ale poza tym? Prawie nic. Dopiero dużo później w książce jest dużo lepiej odnośnie tego. Ale na początku w zasadzie ciężko stwierdzić, że to nie są ludzie.
Być może tym sposobem autor chciał pokazać, że pająki nie różnią się wcale tak bardzo od ludzi na pierwszym planie. I dopiero dużo dużo później zaczął te różnice mocniej pokazywać, że są bardziej obce, niż pierwotnie się wydawało.
Ale ja uważam to za wadę książki. Nie chcę czytać książki o kosmitach, gdzie kosmici zachowują się jak ludzie. Ale przynajmniej nie są dwunogami, także niby jakiś mały plus.
Wątek Queng Ho czy raczej ogólnie ludzi jest... tragicznie nudny. Do 1/4 książki czytałem go, licząc, że się przekonam. Nie przekonałem się. Dałem sobie z nim spokój przelatując szybko wzrokiem, aby jak najszybciej mieć go za sobą. Dopiero bliżej końca książki, kiedy już wątki bardziej się łączyły, wróciłem do niego.
Wątek ludzi jest niepotrzebnie rozdmuchany, skomplikowany. Niepotrzebne te wszystkie wojny, spiski i cała reszta. Zdecydowanie lepiej gdyby było to coś prostszego. Jedyna rzecz która z tego wątku mnie interesowała to momenty kiedy bohaterowie rozmawiali o pająkach. Lub ogólnie o sytuacjach na kartkach książki z pająkami związana. Cała reszta? Nie obchodziło mnie za bardzo. I przede wszystkim jest za duży. To wątek pająków powinien być tym większym.
Akcja książki co kilka rozdziałów skacze o kilka lat. Czyli dokładnie to samo co w poprzednim tomie. Niestety w obu przypadkach nie jestem dużym zwolennikiem tego. Bo zwykle gdzieś poza połową książki te przeskoki są trochę już za częste/za dużo ich. Nie do końca chciałbym czytać o postaciach które z biegiem książki, dużo dalej niż połowa, są już dużo starsze, bo akcja przeskoczyła o ile tam? 30 lat dla przykładu na przestrzeni całej fabuły.
Bardzo nie podoba mi się dość spora liczba dużych niedopowiedzeń związanych z dużymi wydarzeniami w fabule. Które to niedopowiedzenia zostają wyjaśnione na sam koniec książki w dialogu między bohaterami. Kilka razy myślałem, że pominąłem dużo wcześniej jakiś rozdział. Bo nie rozumiałem skąd nagle dzieje się to co się dzieje skoro wcześniej nie było żadnej wzmianki odnośnie tego. Ale nie, po prostu tego nie było. Nagle z dupy czegoś się dowiadujemy a na sam koniec jest to krótko wyjaśniane jak to się stało. Nie podoba mi się to.
Niektórzy powiedzieliby, że ocena bardzo niska. Mimo to chciałbym przeczytać kontynuację fabuły i poznać dalsze wydarzenia Queng Ho i pająków.
Książka składa się z dwóch perspektyw które co kilka rozdziałów skaczą między sobą. Pierwsza perspektywa to perspektywa ludzi — Queng Ho i Emergentów. Bardziej Queng Ho bo Emergenci raczej przedstawieni są jako ci źli. Oraz część bohaterów należy do Queng. Jest to również ta perspektywa która jest większa, dłuższa.
Druga perspektywa to perspektywa mieszkańców planety...
Super książka. Zdecydowanie za mało jest takich w których jakiś zwierz jest głównym bohaterem.
Super książka. Zdecydowanie za mało jest takich w których jakiś zwierz jest głównym bohaterem.
Pokaż mimo to
Książki jeszcze nie skończyłem, ale już widzę, że jest świetna. Bardzo dużo wpływa na to, że w końcu dostajemy książkę o innym klanie niż Klan Pioruna. (No może nie w końcu, ale ta jest zdecydowanie ciekawsza niż Tajemnica Żółtego Kła.) Jest to ogromny powiew świeżości. Nie spodziewałbym się, że połowa kotów Wiatru kopie tunele w ziemi. No tylko do czasu, ale była to ich tradycja. Ciekawi mnie czy do tej pory wydanych polskich książkach była gdzieś jakakolwiek wzmianka o tym? Jakieś nawiązanie czy coś? Czy tak jak mówiła Wrzosowa Gwiazda ich tradycja na zawsze będzie zapomniana. Nie wiem, jak w oryginale wyglądało ukazanie się tego tomu więc równie dobrze mogło to wtedy jeszcze nie zostać przez autorkę wymyślone.
"Z droczeniem się jest tak, że ten, kto się droczy, ma zawsze więcej radości niż ten, kto jest wyśmiewany."
Nic dziwnego, że fani tak bardzo narzekają na Klan Pioruna. Schematyczność tego, że Ognista Gwiazda pomaga każdemu i wszystkim i zawsze nawet jeśli owy ktoś najpierw ich zaatakował robi się nudne.
EDIT: Książka skończona, ocena podniesiona. Łezka mi na końcu poleciała. Zakończenie książki, czyli ceremonia w której Wysoki Ogon stał się Wysoką Gwiazdą to coś pięknego. Każda ceremonia nadania 9 żyć to coś pięknego. To są jedne z najwspanialszych momentów serii. Szkoda, że Ryjówczy Pazur umarł, bardzo chciałbym zobaczyć jakby się odnosił do Wysokiej Gwiazdy, kiedy ten się już stał przywódcą. Szkoda również że Wysoka Gwiazda przed śmiercią w późniejszych tomach nie wspomniał Ogniściej Gwieździe ze znał jego ojca i że był jego przyjacielem. (Chyba że się mylę i wspomniał)
Aktualnie jest to najlepsza superedycja.
Książki jeszcze nie skończyłem, ale już widzę, że jest świetna. Bardzo dużo wpływa na to, że w końcu dostajemy książkę o innym klanie niż Klan Pioruna. (No może nie w końcu, ale ta jest zdecydowanie ciekawsza niż Tajemnica Żółtego Kła.) Jest to ogromny powiew świeżości. Nie spodziewałbym się, że połowa kotów Wiatru kopie tunele w ziemi. No tylko do czasu, ale była to ich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Fabularnie odrobinę niedomaga. Założenie w którym koty myślą, że Bryzowa Skóra zabił Nocną Chmurę jest strasznie głupie. Jasne, że popierał MP i dla niej chciał walczyć. Ale później widać na kartkach książki, że Nocna jest jedynym kotem który się troszczy o Bryzową. Przecież inne koty też to widziały. To niby dlaczego potem wszyscy się zastanawiali, nad tym, czy to on ją zabił, czy nie zabił. Albo czy się do tego przyczynił. Nie kupiło mnie to ani trochę.
Również i opis z tyłu książki jest głupi, bo nie pasuje do książki. Oddaje jakieś pierwsze, nie wiem, 50 stron? Może więcej. A potem się całkowicie rozmija. Przez to spodziewałem się czegoś innego niż książka mi zaoferowała.
Nie do końca też przekonują mnie gronostaje. Czy raczej wielka armia która wygląda identycznie jak armia szczurów z którą mierzył się Ognisty. Dziesiątki gronostajów walczących razem jak jeden organizm? No nie wiem. Trudno mówić tutaj o normalności, kiedy koty zmartwychwstają, ale wszystkie inne zwierzęta z wyjątkiem kotów zawsze były czy raczej zawsze zachowywały się chyba normalnie.
Widać, że Sójcze ma charakterek po Wronim. Jako że bardzo lubiłem Sójcze, to bez problemu spodobała mi się perspektywa Wroniego. Również miło było go zobaczyć i poznać jak się potoczyła jego historia. Dobrze, że z Liściastą się dogaduje. Szkoda, że bardziej nie dogadał się ze swoimi synami. Szkoda, że nie poznał córki. Podoba mi się, że rzeczywiście jest inteligentnym kotem i potrafi się postawić, jeśli rzeczywiście ma w czymś rację.
Fabularnie odrobinę niedomaga. Założenie w którym koty myślą, że Bryzowa Skóra zabił Nocną Chmurę jest strasznie głupie. Jasne, że popierał MP i dla niej chciał walczyć. Ale później widać na kartkach książki, że Nocna jest jedynym kotem który się troszczy o Bryzową. Przecież inne koty też to widziały. To niby dlaczego potem wszyscy się zastanawiali, nad tym, czy to on ją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Największą wadą jest to, że autorzy napisali praktycznie całą książkę o Klindze i Tadrithu, córce Żurawia i synu Skana.
Praktycznie pominęli wszystkie ważne postacie, które polubiliśmy, a nawet pokochaliśmy w poprzednich tomach. Wyjątek stanowią Skan i Żuraw, których prawie tutaj nie ma i dodatkowo autorzy postanowili zrobić z nich prawie że staruszków.
Co do Klingi i Tadritha to strasznie trudno było mi ich polubić wiedząc, że tam, w tle, są postacie, z którymi o wiele lepiej bym się bawił. ROZCZAROWANIE.
Największą wadą jest to, że autorzy napisali praktycznie całą książkę o Klindze i Tadrithu, córce Żurawia i synu Skana.
Praktycznie pominęli wszystkie ważne postacie, które polubiliśmy, a nawet pokochaliśmy w poprzednich tomach. Wyjątek stanowią Skan i Żuraw, których prawie tutaj nie ma i dodatkowo autorzy postanowili zrobić z nich prawie że staruszków.
Co do Klingi i...
SF pełną parą, gdzie przedstawione są różne dziwne gatunki obcych które to różnią się bardzo od ludzi. (Dla przykładu roślina doniczkowa na kółkach) Także nie są to tylko „ludzie, ale z marsa”. Dostajemy również POV tych obcych. Obcy są ciekawi i nie są to również typowi obcy, którzy różnią się w zasadzie kolorem skóry. Jest to zdecydowanie ciekawiej zrobione. Był to mój główny punk sięgając po tą książkę. Niektóre rzeczy niestety dzieją się dla mnie za szybko.
Niestety czasami ich POV jest zbyt słabo napisane odnośnie prezentacji tego, że nie są ludźmi. Głównie na początku.
Czasem wątki mają za szybko przeskok czasowy. Ilość różnych perspektyw bohaterów również ma swój minus, bo wszystko musi być zrobione tak, aby się zmieściło na tych xxx stronach. Co prawda jest to na tyle ogromna ilość stron, że z pewnością lepiej to wyszło niż gdyby książka była krótsza. Ale niestety przez to, dla mnie, niektóre ciekawsze wątki, były krótsze niżbym chciał, bo trzeba jeszcze prowadzić wątek innych postaci. Jak wątek pierwszego kontaktu, a potem nauka komunikacji ludzi ze szponami były dla mnie zbyt szybkie. A inne zaś, szczególnie wątki Raven, wlokły się niesamowicie. Był niepotrzebnie za duży.
Akcja mogłaby się bardziej skupić na dzieciach naukowców i na planecie Szponów. Chociaż do niego też muszę się przyczepić. Gdyż początkowo wydarzenia w nim biegły zbyt szybko. A późniejszy trochę za bardzo były rozciągnięte.
Drugi wątek, Raven, zdecydowanie mniej mi się podobał. Był ciężki w czytaniu i odbiorze. Część rzeczy nie zrozumiałem, o co w nim chodziło. I nie obchodził mnie w połowie.
Część o pladze... uważam za niezbyt interesujący. Nie do końca wiadomo, o co chodzi, jest sobie jakaś istota/potęga która przejmuje/niszczy setki światów. Ale nie ma z nią jakiegoś kontaktu "twarzą w twarz". Jest sobie, niszczy i ściga niektórych bohaterów. Ale równie dobrze mogłoby jej nie być, bo jest zbędna. Z pewnością nie czułem żadnego zagrożenia z nią związanego dla bohaterów.
Wątki cały czas idą do przodu także nie ma tutaj sytuacji, w której dwa rozdziały dwóch bohaterów dzieją się w tym samym czasie. Kiedy kończy się jeden rozdział a zaczyna drugi można mieć pewność, że drugi rozdział będzie już po wydarzeniach z pierwszego.
Do jednej z wad zaliczyłbym zbyt słabo czasami zarysowane tego, że jakaś postać, z którą rozmawia bohater, jest obcym, ale nie widać tego, że nim jest. To znaczy, za słabo jest sprecyzowane, chociażby to jak wygląda, czy jak porusza np. mackami, czy czym tam. Także wydaje się, że to po prostu kolejny człowiek. A jednak tak nie jest. Z drugiej strony ci „ważniejsi” obcy dla fabuły są dużo bardziej sprecyzowani tym, jak wyglądają i jakie robią ruchy w danej scenie podczas np. rozmowy.
Kolejnym problemem są zdecydowanie za duże opisy. Jest ich dużo, za dużo, że aż chce się przeskoczyć kilak kartek do jakiegoś dialogu.
Samo zakończenie było... nie było jakoś bardzo powalające.
SF pełną parą, gdzie przedstawione są różne dziwne gatunki obcych które to różnią się bardzo od ludzi. (Dla przykładu roślina doniczkowa na kółkach) Także nie są to tylko „ludzie, ale z marsa”. Dostajemy również POV tych obcych. Obcy są ciekawi i nie są to również typowi obcy, którzy różnią się w zasadzie kolorem skóry. Jest to zdecydowanie ciekawiej zrobione. Był to mój...
więcej mniej Pokaż mimo toPraktycznie to samo co 2 tom. Ale jest pewien wyjątek. Książka jest podzielona na 2 perspektywy. Jedna to Stephanie która poleciała na Manticore i tak właściwie nic ciekawego się tam nie dzieje. A druga to Dżesika i Anders których perspektywa też nie jest zbyt ciekawa bo nie są i nigdy nie będą Stephanie. A autorka (Tak autorka bo Webera w ogóle tu nie widzę tak samo jak w 2 tomie) usilnie próbowała nimi ją zastąpić.
Praktycznie to samo co 2 tom. Ale jest pewien wyjątek. Książka jest podzielona na 2 perspektywy. Jedna to Stephanie która poleciała na Manticore i tak właściwie nic ciekawego się tam nie dzieje. A druga to Dżesika i Anders których perspektywa też nie jest zbyt ciekawa bo nie są i nigdy nie będą Stephanie. A autorka (Tak autorka bo Webera w ogóle tu nie widzę tak samo jak w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest to druga znana mi książka gdzie pająki są przedstawione jako kolejna cywilizacja. Jest to ciekawy motyw. W tej książce zdecydowanie mocniej zostało pokazane, że to są pająki. W tej o której wspominam — Głębia w niebie — czasem czytając jakiś rozdział można było całkowicie zapomnieć, że ów rozdział jest z perspektywy pająków, a nie ludzi.
Fabuła trochę za bardzo się ciągnie. Punkt kulminacyjny na który wszyscy czekają jest do dopiero pod koniec książki.
Część opisanych rzeczy które robiły pająki gdzieś po 2/3 książki była trudna w do wyobrażenia sobie. Bardziej brzmiało to jak fantasy, a nie SF.
Jedną z największych wad która strasznie irytowała to wszędobylski nacisk, że ludzie dążą tylko do eksterminacji siebie i innych istot... Ileż kur$% można.
Świetnie zostało pokazanie jak wygląda życie na statku który przemierza tysiące lat z perspektywy jednej postaci która co jakiś czas idzie pospać do kriokapsuły. To jak dla kogoś jakieś wydarzenia trwały ledwo tydzień temu, a dla innych to tylko legendy zamierzchłych czasów.
Niestety zakończenie mi się nie podobało. Sposób jaki konflikt między ludźmi i pająkami został rozwiązany. Oraz sam fakt, że był to już sam koniec książki, przez co nie można było zobaczyć jak chociażby oba gatunki żyją i się dogadują.
Zakończenie przypomina zakończenie Mass Effect 3. Gdzie do wyboru mam tylko zielone zakończenie, czyli narzuconą z góry symbiozę.
Jest to druga znana mi książka gdzie pająki są przedstawione jako kolejna cywilizacja. Jest to ciekawy motyw. W tej książce zdecydowanie mocniej zostało pokazane, że to są pająki. W tej o której wspominam — Głębia w niebie — czasem czytając jakiś rozdział można było całkowicie zapomnieć, że ów rozdział jest z perspektywy pająków, a nie ludzi.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toFabuła trochę za bardzo się...