-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-02-25
2020-07-31
„Świat na żółto” autorstwa Alberta Espinosa to mała żółta książeczka, w której opisuje swoją dziesięcioletnią walkę z rakiem i zaletami jakie z tego wypłynęły.
Właściwie to ciężko mi jest ocenić te książkę tak jednoznacznie, bo to nie jest kryminał czy sensacja, którą czytamy na jednym wdechu. To opowieść człowieka o swoich własnych ciężkich przeżyciach z których starał się wyciągnąć tylko te pozytywne rzeczy.
To taka mała, żółta niczym słońce kulka energetyczna, która ma nam pokazać, nie tylko to że po burzy zawsze wychodzi słońca, ale że naprawdę tak się dzieje.
Autor tak jakby z urzędu staje się wiarygodnym źródłem, ponieważ sam osobiści to przeżył i wygrał walkę z rakiem, a wszystko co złe postarał się przekuć w pozytywne.
Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych przykładów, jak to punkt widzenia zależy od punktu nastawienia.
Mnie osobiście ta książeczka bardzo przypadła do gustu, ponieważ od kilku już lat jeden miesiąc w roku całkowicie nastawiam na żółty. Co roku w lipcu przestawiam się na żółto-pozytywne myślenie połączone z czytaniem żółtych książek.
Dlatego właśnie, kiedy zobaczyłam tę książkę, nie wahałam się ani chwili i nie zawiodłam się. Żółto-pozytywna energia czekała na mnie na każdej stronie tego poradnika i nie omieszkałam się jej dokładnie przyjrzeć.
Tak jak wspomniałam wcześniej to nie jest kryminał czy sensacja, które wciągam na jednym wdechu. To książka, której warto poświęcić chwilkę by przemyśleć i przeanalizować sugestie autora. Potem, jeśli tylko masz ochotę lub potrzebę, można je wprowadzić albo dostosować do swojego życia. Książka bowiem zawiera kilka ciekawych i zupełnie niestandardowych przemyśleń autora, z których warto wybierać jak z kosza cytryn tylko te, które nam wydają się odpowiednio dojrzałe dla nas samych.
Polecam taki zabieg. Ja osobiście kilka cytrynek pomacałam, przeanalizowałam i wyciągnęłam z tego kosza obfitości:
„Szanuj dawnego siebie.”
Najbardziej jednak zaskoczyły mnie komentarze pod tą książką, z których wnioskuję, ze chyba nie każdy wie co to jest poradnik. Pozwolę sobie dlatego przypomnieć, że poradnik radzi i doradza ewentualnie wskazuje kierunek. Nie jest to z pewnością przepis na życie, z którego dokładnie miarką odmierzamy i dodajemy do swojego życia.
Podsumowując zatem, polecam ten poradnik zdecydowanie, ponieważ jest to głównie ogromna dawka pozytywnej energii. Przypominam jednocześnie, że jest to tylko poradnik, a czytelnik ma ten przywilej, że czyta, wyciąga wnioski i szuka swoich własnych drogowskazów.
Polecam!
Zaczytana Joana
https://www.facebook.com/Bookieciarnia/photos/a.242687406294094/724901874739309/?type=3&theater
„Świat na żółto” autorstwa Alberta Espinosa to mała żółta książeczka, w której opisuje swoją dziesięcioletnią walkę z rakiem i zaletami jakie z tego wypłynęły.
Właściwie to ciężko mi jest ocenić te książkę tak jednoznacznie, bo to nie jest kryminał czy sensacja, którą czytamy na jednym wdechu. To opowieść człowieka o swoich własnych ciężkich przeżyciach z których starał...
2022-10-08
2021-09-22
Z ogromną przyjemnością pochyliłam się nad pierwszą częścią z dwutomowej serii autorstwa Pani Agnieszki Janiszewskiej pod wspólnym tytułem „Aż po horyzont”. Autorka pierwszy raz zagościła w moich progach, ale po tak wyśmienitej lekturze już wiem, że z pewnością nie ostatni. Pasją pani Agnieszki jest historia, którą uprawia zawodowo jako nauczycielka, ale i przemyca w wyjątkowy sposób w swoich powieściach obyczajowych.
W pierwszym tomie tej serii akcja toczy się w latach 70-tych i poznajemy zawiłe relacje rodziny Reczyńskich. Jan i Izabela to seniorzy rodu, którzy odegrali znaczącą rolę nie tylko w życiu swoich już dorosłych dzieci Weroniki i Oskara. Ogromny wpływ na relacje i koleje losów tej rodziny mają z pewnością cienie z przeszłości, które niespodziewanie wychodzą na światło dzienne.
„Czasem rodzinne więzy bardziej dzielą, niż łączą.”
Weronika jest matką dwóch synów, nauczycielką w warszawskim liceum i świeżo upieczoną rozwódką. Życie zawodowe niestety nie spełnia jej oczekiwań, a pierwszy dzień wakacji to dla niej wręcz wybawianie. Podobnie jak jej życie prywatne w Warszawie, od którego wręcz ucieka co weekend. Jednym miejscem spokoju i radości jest jej ukochane rodzinne Jakatorowo, do którego wraca w każdej wolnej chwili.
Oskar, brat Weroniki jest natomiast jej przeciwieństwem. Odwieczny konflikt z ojcem sprawia, że prawie wcale nie odwiedza rodziców, a centrum jego życia jest stolica. Bliskie relacje z siostrą i siostrzeńcami są jedynym powodem decyzji Oskar, żeby od czasu do czasu pojawiać się w rodzinnym domu.
Izabela i Jan prowadzą w Jakatorowie praktykę weterynaryjną i z wyjątkiem dzieci to jedyna rzecz, która ich łączy. Izabela jest niesamowicie tajemniczą kobietą, która mam wrażenie snuje się po swoim domu prowadząc tylko na pozór spokojne życie, bowiem to co rozgrywa się w głowie, wie tylko ona. Jan natomiast jest pełen sprzeczności, z jedne strony prowadzi wiecznie burzliwe dyskusje z synem, które zawsze kończą się awanturą. Z drugiej natomiast jest niesamowicie ciepły i kochający dla swojej córki Weroniki i jej dwóch synów.
W takich okolicznościach wychodzą na jaw skrywane cienie przeszłości rodziców, a powieść przenosi się o kilka dekad wstecz. Poznajemy pierwszą miłość Jana, czyli Jadwigę oraz jego przyjaźń ze Staszkiem Mikołajskim, którego postać będzie się przeplatać z losami rodziny. Na scenę przede wszystkim wkracza Wanda, młodsza siostra Jana, którą wówczas uwielbiał, ale w czasach współczesnych nie utrzymywał z nią kontaktu. Co wpłynęło na tak diametralny zwrot akcji, zaintryguje nie tylko czytelnika. Weronika i Oskar zasypują pytaniami rodziców o losy ciotki Wandy, ale oboje pozostają niewzruszeni, a zagadki przeszłości zaczynają rzucać się cieniem na obecne życie całej rodziny.
Mam wrażenie, że bohaterowie wpadają w perypetie z jednych w drugie, żeby rozwiązać niewiadome. Kolejne pytania natomiast rodzą tylko następne niedopowiedzenia i wszystko wraca do punktu wyjścia. Mimo wszystko książką wciągnęła mnie już po kilkunastu pierwszych stronach, a sposób narracji autorki sprawił, że treść stała się jeszcze bardziej emocjonująca. Ponadto obie płaszczyzny czasowe idealnie się ze sobą przeplatają i łączą w spójnie zaskakującą całość. Bohaterowie wykreowani wręcz idealnie. Posiadają swoje odrębne osobowości, co sprawiło, że jednych automatycznie polubiłam, a drugich zdecydowanie nie. Dowodzi to tylko temu, iż Pani Agnieszka Janiszewska wykazała się niesamowitym kunsztem literackim przy kreowaniu postaci w tej powieści.
Przyznaję, że lektura sprawiła mi ogromną przyjemność i jednocześnie utwierdziła w słuszności twierdzenia, że szczera rozmowa jest podstawą relacji rodzinnych. Natomiast trudne i skomplikowane relacje rodziny Reczyński dowodzą tylko temu, że brak rozmów może doprowadzić do jej rozbicia.
Moją szczególną uwagę natomiast zwrócił sposób prowadzenia narracji, historię bowiem opowiada Weronika, Wanda i Jan naprzemiennie. Pozwoliło mi to na spojrzenie z kilku różnych perspektyw na wycinek z życia tej rodziny. Z tego wynika, że miałam przyjemność poznawać jednocześnie, różne punkty widzenia co podziałało tylko na korzyść tej powieści.
Książka wciągnęła mnie bardzo szybko i tak już praktycznie pozostało do samego końca. „Aż po horyzont” to poruszająca powieść pełna zagadek i nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Polecam ją zdecydowanie, a na poparcie moich słów tylko dodam, że ja natychmiast zasiadam do tomu drugiego pod tym samym tytułem „Aż po horyzont” autorstwa Pani Agnieszki Janiszewskiej.
Pozdrawiam
Zaczytana Joana
Z ogromną przyjemnością pochyliłam się nad pierwszą częścią z dwutomowej serii autorstwa Pani Agnieszki Janiszewskiej pod wspólnym tytułem „Aż po horyzont”. Autorka pierwszy raz zagościła w moich progach, ale po tak wyśmienitej lekturze już wiem, że z pewnością nie ostatni. Pasją pani Agnieszki jest historia, którą uprawia zawodowo jako nauczycielka, ale i przemyca w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-07
Zobaczyłam słoneczniki i pomyślałam Vincent van Gogh, no i oczywiście się nie pomyliłam, bowiem jest to powieść inspirowana życiem słynnego artysty. Zasiadłam zatem do niej z ogromnym zaciekawieniem, które teraz mogę to przyznać miało swoje wzloty i niestety upadki podczas tej lektury.
"Słoneczniki" autorstwa Sheramy Bundrick to fikcja literacka oparta na dwóch latach z życia słynnego malarza Vincenta van Gogh'a. Autorka mimo wszystko wplotła swą powieść w takie fakty historyczne jak autentyczna choroba, sposób bycia czy charakter mistrza. Listy do brata czy takie miejsca jak Paryż i Arles również zgadzają się z biografią, no i przede wszystkim jego obrazy.
Główny nurt tej powieści to jednak wymyślona przez autorkę opowieść na temat tajemniczego związku z kobietą dla której to właśnie malarz obciął sobie ucho. Narratorem i główną postacią jest właśnie Rachel, pewna młoda prostytutka, która podczas spaceru w parku w Arles napotyka owego malarza i tak zaczyna się dla niej przygoda i miłość jej życia. Nie jest to niestety łatwy związek, ponieważ tych dwoje różni prawie wszystko a dodatkowym utrudnieniem na pewno jest postępująca choroba Vincenta oraz jego bardzo trudny charakter.
Nie można też przeoczyć faktu, iż poza Rachel i Vincentem jest jeszcze trzeci bohater tej powieści, a mianowicie obrazy mistrza. Sheremy Bundrick jako historyk sztuki wplotła w tę powieść barwne i pełne czułości opisy dzieł Vincenta van Gogh'a. Obrazy widziane oczami kobiety, która jest zakochana w ich twórcy to nie lada wyzwanie, któremu autorka z pewnością sprostał i jest to z pewnością jeden z plusów tej powieści.
Pomimo wszystkich pozytywnych opinii, które miałam przyjemność czytać na temat tej książki oraz momentów wzruszenia przy lekturze to moja opinia nadal pozostaje nieco zaniżona. Jest bowiem coś w tej książce co mnie męczyło i momentami nudziło, a w ogólnym rozrachunku niestety wpłynęło na ocenę.
Zatem powstaje pytanie czy ją polecam? A czemu nie, jako swego rodzaju ciekawostkę na temat ewentualnej wariacji z życia słynnego artysty to i owszem. Natomiast żeby pozostać w zgodzie ze sobą muszę też dodać, że pozycja ta raczej zbyt długo nie zagości w mojej głowie. Dlatego jeśli aktualnie nic nie posiadacie do czytania to owszem polecam, ale jeśli macie większy pewnik wyśmienitej literatury to raczej tę książkę odłóżcie na "może kiedyś".
Pozdrawiamy serdecznie
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2016/07/soneczniki-sheramy-budrick.html
Zobaczyłam słoneczniki i pomyślałam Vincent van Gogh, no i oczywiście się nie pomyliłam, bowiem jest to powieść inspirowana życiem słynnego artysty. Zasiadłam zatem do niej z ogromnym zaciekawieniem, które teraz mogę to przyznać miało swoje wzloty i niestety upadki podczas tej lektury.
"Słoneczniki" autorstwa Sheramy Bundrick to fikcja literacka oparta na dwóch latach z...
2016-07-13
To już kolejna książeczka z serii MAJKA, którą pożyczyłam z biblioteczki mojej córeczki. Tym razem bohaterka zmaga się z miejską dżunglą a ja ze zdziwieniem stwierdziłam, że wciągnęłam się w tę opowiastkę dla raczej młodszej młodzieży.
"Majka i miejska dżungla" autorstwa Susanne Fulscher to nie tylko wesołe przygody głównej bohaterki, ale jak przystało no powieść tej autorki to historia z morałem albo i nawet dwoma.
Majka cieszy się wakacjami bo jest pewna, że czeka ją wyjazd nad morze ale niestety ze względu na zaawansowaną ciąże mamy, rodzice byli zmuszeni wprowadzić w życie plan B. W ten sposób dziewczynka wyjeżdża na wakacje wraz ze swoją najlepszą przyjaciółka Justyną i jej rodzicami do Berlina, gdzie czeka na nie prawdziwa miejska dżungla. Dziewczynki poznają nie tylko Berlin nocą bo nagle nabrały ochoty na kiełbaski, ale również uroczego francuskiego chłopca, który pracuje jak boy hotelowy. Natomiast czytelnik z uśmiechem na ustach pozna nowe słowa takie jak "uzi uzi" lub "Karakullii lepsum dahilifi".
Jest też tak zwana druga strona medalu tych przygód, bowiem na drugim planie odgrywa się inna historia. Majka przyzwyczajona przez swoich rodziców do spokoju i harmonii panującej w domu, dowiaduję się w podróży do Berlina, że może też być inaczej. Rodzice Justyny niestety i nieustannie prowadzą walkę, a ich kłótnie stają się naturalną częścią dnia. Przyjaciółka Majki bardzo się wstydzi takiego zachowania, ale jednocześnie boi się że może końcu to doprowadzić do rozwodu jej rodziców.
Przyznaję, że podobnie jak w pierwszej części tej serii tak i teraz na początku odrobinkę się nudziłam, ale też bardzo szybko ten stan przeszedł w ciekawość. "Majka i miejska dżungla" to z pewnością książka dla młodszej młodzieży, w której nie tylko dużo się dzieje ale i też udało się autorce zgrabnie przemycić kilka tak zwanych poważnych tematów.
Reasumując to z pewnością bardzo fajna lektura, która jednocześnie bawi i poucza. Ponad to napisana tak lekkim i przyjemnym jeżykiem, że zarówno ten młodszy jak i starszy czytelnik nawet nie zauważy kiedy opowieść o kolejnych przygodach Majki go wciągnie.
Polecam zatem te uroczą książeczkę nie tylko każdej dziewczynce ale i jej rodzicom.
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2016/07/majka-i-miejska-dzungla-susanne-fulscher.html
To już kolejna książeczka z serii MAJKA, którą pożyczyłam z biblioteczki mojej córeczki. Tym razem bohaterka zmaga się z miejską dżunglą a ja ze zdziwieniem stwierdziłam, że wciągnęłam się w tę opowiastkę dla raczej młodszej młodzieży.
"Majka i miejska dżungla" autorstwa Susanne Fulscher to nie tylko wesołe przygody głównej bohaterki, ale jak przystało no powieść tej...
2016-08-01
Tradycyjnie już urlop zaczynam książką, która ma mnie nastroić słonecznie i wesoło czyli wypoczynkowo, a ponieważ nie miałam ochoty na ryzyko zatem sięgnęła po już sprawdzoną powieściopisarkę. Efekt był taki, że nie tylko się nie zawiodłam, ale po raz kolejny z przyjemnością przeczytałam romans historyczny w mojej już ulubionej arystokratycznej ramie. No i jak to zazwyczaj bywa w powieściach Pani Candace Camp otrzymałam kilka miłych niespodzianek, ponieważ tym razem było nie tylko romantycznie ale przede wszystkim groźnie i spirytystycznie, a tajemnicze zakończenie pozostawiło cudownie uchyloną furtkę ciekawości, że już rozglądam się za kolejną częścią z tej serii.
"Nawiedzony dwór" to kolejna powieść Pani Camp gdzie główną bohaterką nie jest, przypominam NIE jest delikatna i eteryczna panieneczka wyczekująca co niedziela swego księcia na ławeczce w ogrodzie różanym, jak to najczęściej w romansach bywa. Zatem ostrzegam od razu i na początku jeśli szukacie typowego romansidła z omdlewającą bohaterką którą z opresji może uratować tylko ten jedyny, to niestety nie tędy droga. Autorka, ku mojej wielkiej radości po raz kolejny przedstawia bohaterkę, która świetnie potrafi poradzić sobie sama, a miłość (no bo to mimo wszystko romans) pojawia się jakby drugoplanowo. No i ten niesamowity bonus, druga powieść w powieści - no ale po kolei.
Główna bohaterka "Nawiedzonego dworu" autorstwa Candace Camp to urocza Lady Olivia, która nie tylko nie obawia się opinii tak zwanego towarzystwa ale głośna i wyraźnie potrafi wygłaszać swoje zdanie. Jest kobietą inteligentną, oczytaną i w każdej wolnej chwili oddaje się swojej pasji, jak większość członków jej rodziny, co niestety sprawiło, że tak zwane towarzystwo przypięło im etykietkę dziwaków.
Jest rok 1876 i wśród Londyńskiej elity panuje niesamowita moda na seanse spirytystyczne, które niestety często są organizowane przez oszustów. Lady Olivia zajmuje się wręcz zawodowo udowadnianiem, że większość takich seansów to najzwyczajniej hochsztaplerskie sztuczki. Na jednym z takich spotkań poznaje Lorda Stephena St. Legera, który zachwycony umiejętnościami Lady Mareland zaprasza ją do swojej posiadłości w celu wyjaśnienia kilku tajemniczych zbiegów okoliczności. Zaintrygowana Olivia oczywiście przyjmuje zaproszenie i jedzie tam w pełni przekonana, że odkryje kolejne sztuczki nieuczciwego medium.
Niestety nie wszystko potoczy się zgodnie z życzeniem, bowiem już pierwszej nocy sama Olivia doświadcza niesamowitej wizji, którą na początku traktuje jako sen i oczywiście lekceważy. Natomiast czytelnik od razu przenosi się poniekąd do drugiej powieści i poznaje nowych intrygujących bohaterów Sir Johna i Lady Alys. Niesamowicie wciągający pomysł, czym nie powinnam być zdziwiona trzymając w ręku powieść Pani Candance Camp, ponieważ za każdym razem czytając jej powieści, czekają na mnie jakieś niespodzianki
Tym razem jednak czytelnik ma podwójną frajdę, ponieważ gdy już zaczyna wciągać się w historię Lady Olivii i Lorda Stephena to zaraz pojawia się nowa para, która w pewien mistyczny sposób ma coś wspólnego zarówno z historią Rodu Stephena jak i pewnym tajemniczym klejnotem w rodzinie Olivii. I tak już pozostaje do końca książki, strona za stroną ujawnia nowe fakty, kolejne kłopoty oraz matactwa tak zwanych medium powodujące, że napięcie w powieści narasta. Ponadto niesamowitego uroku dodają owe tajemnicze i niebezpieczne losy Lady Alys i Sir Johna, które czytelnik ma przyjemność poznawać i odkrywać jednocześnie z Olivią i Stephenem.
Tym razem Pani Candance Camp zafundowała mi piękny i podwójny romans w mojej ulubionej arystokratycznej ramie, gdzie duchy przeszłości prześcigają się z bohaterami bardziej realnymi o uwagę czytelnika. Polecam zatem tę powieść nie tylko miłośnikom romansów na których z pewnością czeka tu wielka i namiętna miłość ale tym razem wzbogacona o tajemniczą historią dworu pewnego rodu, gdzie duchy domagają się uwagi by wyjawić tajemnicę i zmienić bieg tej powieści.
Ja połknęłam haczyk i z przyjemnością zasiądę do drugiego tomu z serii Rodzina Morelandów.
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2016/07/nawiedzony-dwor-candace-camp.html
Tradycyjnie już urlop zaczynam książką, która ma mnie nastroić słonecznie i wesoło czyli wypoczynkowo, a ponieważ nie miałam ochoty na ryzyko zatem sięgnęła po już sprawdzoną powieściopisarkę. Efekt był taki, że nie tylko się nie zawiodłam, ale po raz kolejny z przyjemnością przeczytałam romans historyczny w mojej już ulubionej arystokratycznej ramie. No i jak to zazwyczaj...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-22
Ta książka długo czekała na mojej półce zanim wzięłam ją do rąk i teraz już wiem, że chyba intuicyjnie odkładałam ten trudny temat na długie jesienne wieczory. Już sam tytuł wskazuje, że raczej nie będzie wesoło, a treść zdecydowanie nie odbiega od tego pierwszego skojarzenia. Nie mam oczywiście na myśli faktu, że dwie dziewczynki są córkami mordercy, ale to jak szybko społeczeństwo potrafi wydać wyrok na niewinne istoty za zbrodnie ojca. Powieść zdecydowanie nie należy do lekkich i przyjemnych a momentami wręcz rozrywa serce ale z pewnością jest to pozycja godna uwagi.
"Córki mordercy" autorstwa Randy Susan Meyers to powieść bestsellerowa i z pewnością miał na to wpływ też fakt, iż oparta jest na osobistych doświadczeniach autorki. Jak sam tytuł wskazuje opowiada o losach córek mordercy oraz o tym jak wielki wpływ na ich decyzje miało to jedno popołudnie. "Nie wpuszczaj taty do mieszkania" - to pierwsze z wielu zdań, które zawisły niczym chmura podczas czytania tej książki i niestety doprowadzały do nieuniknionego. Dziesięcioletnia Lulu nie posłuchała polecenia matki, uległa namowom ojca i otworzyła drzwi a potem wszystko już dzieje się błyskawicznie. W ciągu jednej chwili mama umiera, ojca zabiera policja, a Marry, młodsza siostra Lulu trafia do szpitala. I tak życie dziewczynek w ciągu ułamku sekundy ulega drastycznym zmianom.
Siostry zaczynają dorastać nie tylko bez wsparcia psychologów po tak traumatycznym wydarzeniu, ale i najbliższa rodzina wydaje się nie być zainteresowana wychowywaniem córek mordercy Śmierć matki na długo pozostanie nie tylko w ich sercach, ale i umysłach co w konsekwencji przyniesie szereg różnych wydarzeń oraz decyzji, na które zawsze będzie kładło się cieniem to jedno jedyne przeżycie.
Autorka pozwoliła każdej z dziewczynek czy też kobiet w dalszej części książki, opowiedzieć tę historię ze swojego punktu widzenia, bowiem powieść ta posiada dwie narratorki.
Lulu - starsza z sióstr, zawsze poukładana w pełnej gotowości i za główny cel swojego życia stawia opiekę nad Merry. Przeżywa i opowiada o tej tragedii po swojemu, budując swoistego rodzaju płaszcz ochronny i całą złość przelewa na ojca. Nie jest w stanie wybaczyć mu tego co zrobił i ta nienawiść wielokrotnie będzie wpływała na jej decyzje życiowe.
Merry - młodsza i wydawało by się słabsza z sióstr, ale wybacza ojcu i jako jedyna odwiedza go w wiezieniu. Niestety w miarę dorastania nie wszystkie blizny okazują się być wyleczone, a opieka nad ojcem staje się dla Merry ogromnym obciążeniem psychicznym.
Każda z nich przeżywa tę tragedie na swój własny sposób, ale i też dla każdej jest to drogowskaz życiowy wymuszający takie a nie inne decyzje.
Jest to powieść, która na długo zapada w pamięci ponieważ wywołuje tak szeroki wachlarz uczuć, że długo po zamknięciu ostatniej strony czytelnik nadal pozostaje w świecie Lulu i Merry. Ponad to wszystko wydaje się tak bardzo namacalnie realne, że każdy ból jest dosłownie i osobiście wyczuwalny. Ta prawdziwość powieści powoduje potok łez, ogromne pokłady współczucia, namacalnego cierpienia i przyspieszonego rytmu serca. Bo to opowieść o niesamowitej siostrzanej więzi, która za wszelką cenę stara się zbudować chociaż namiastkę tak zwanego normalnego życia z okruchów dzieciństwa jakie były im dane.
Powieść "Córki mordercy" z pewnością nie należy do lekkich, bo wyczerpuje emocjonalnie a momentami wręcz rozdziera serce na milion kawałków. W trakcie czytania byłam pewna, że nie będę w stanie nikomu jej polecić i długo jeszcze po jej zakończeniu błądziłam myślami, bo nie sposób tak po prostu i nagle przejść do porządku dziennego po tej lekturze.
Polecam zatem bo warto choć na chwilkę się nad tą książką pochylić.
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2016/11/corki-mordercy-randy-susan-meyers.html
Ta książka długo czekała na mojej półce zanim wzięłam ją do rąk i teraz już wiem, że chyba intuicyjnie odkładałam ten trudny temat na długie jesienne wieczory. Już sam tytuł wskazuje, że raczej nie będzie wesoło, a treść zdecydowanie nie odbiega od tego pierwszego skojarzenia. Nie mam oczywiście na myśli faktu, że dwie dziewczynki są córkami mordercy, ale to jak szybko...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-26
Książki Pani Karoliny Wilczyńskiej już od jakiegoś czasu przeplatały mi się przed oczami przy różnych okazjach, ale dopiero teraz po nie sięgnęłam. Na szczęście dla mnie, kiedy to kupowałam tę książkę już jakiś czas temu nie pamiętam dlaczego ale zaopatrzyłam się automatycznie w jej kontynuację. Z czego w tej chwili ogromnie się cieszę, bo książka wciągnęła mnie na tyle, że mam ochotę na kolejną jej część.
"Zaplątana miłość" to pierwszy tom z serii; "Stacja Jagodno" autorstwa Pani Karoliny Wilczyńskiej. No i jak już sam tytuł podpowiada ta miłość zarówno partnerska jak i rodzicielska nie zawsze jest cukierkowa a wręcz najczęściej właśnie zaplątana.
W pierwszym tomie powieść toczy się się jednocześnie w miejskim zgiełku jak i urokliwej miejscowości Jagodno w Górach Świętokrzyskich.
Główna bohaterka Tamara, która prywatnie jest córką rygorystycznej matki i mamą zbuntowanej nastolatki a ponad to 36-letnią rozwódką. Zawodowo natomiast jest specjalistą od PR-u i te właśnie sprawy służbowe sprowadzają Tamarę do Jagodna. Otrzymuje ona bowiem zlecenia zorganizowania kampanii wyborczej dla kandydata na wójta gminy Jagodno. Wpada oczywiście w wir pracy i nawet nie zauważa kiedy jej córka Marysia zaczyna popadać w kłopoty. W szkole pojawiają się same zaległości, chłopak dziewczyny nie tylko domaga się dowodów miłości ale niebezpiecznie często zaczyna obracać się w towarzystwie narkotyków i innych niebezpiecznych substancji.
Do tego aktualny partner Tamary chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że związek z samotną matką to reakcja łączona i często powiązana z odpowiedzialnością rodzicielską.
Tamara właściwie nie jest samotna, bo otacza ją wiele osób, ale najważniejsze decyzje życiowe, które zaczynają przychodzić do niej wręcz parami, będzie musiała podjąć sama. Zwłaszcza zawalczyć o córkę, która z sumiennej uczennicy Marysi nie wiadomo kiedy przeistacza się w imprezującą Majkę. Czy aktualny partner poradzi sobie w nowej sytuacji no i skąd nagła wizyta Marka. Ponad to w sprawach służbowych tez pojawia się zgrzyt, gdy jeden z oponentów zarzuca Tamarze, że promuję politykę prorodzinną a sama nie potrafi zadbać o swoje więzy rodzinne.
No i najważniejsze, co ma z tym wspólnego oraz kim że jest zarówno urocza jak i tajemnicza babcia Róża?
Zabrałam tę książkę ze sobą na urlop, by podtrzymać tradycję, że w pierwszych wolnych dniach czytam słodki romansik, by nastroić się wakacyjnie i słonecznie. Tym razem jednak się pomyliłam, ale na korzyść dla siebie, bo to że książka nie okazała się przesłodzonym romansidłem było tylko jej ogromnym atutem.
Pani Karolina Wilczyńska w swojej nowej serii, którą własnie zaczytam tom "Zaplątana miłość" w bardzo przyjemny w obiorze sposób przedstawia relacja rodzinne i to nie tylko te słodkie i cukierkowe ale przede wszystkim trudy macierzyństwa. Pokazuje zarówno jakie obowiązki ciążą na matce wychowującej samotnie nastoletnią córkę oraz fakt, że nie zwalnia jej to z obowiązku zadbania o siebie i swoje przyjemności. W tym trójkącie Babcia - Mama - Córka, autorka fenomenalnie przedstawiła więzy i uczucia rodzinne. Udowadniając jednocześnie, że relacje matka-córka są ponad czasowe i nie mają znaczenia ile lat ma każda z nich.
Główny nurt powieści skupiony jest przede wszystkim na relacjach Tamary i jej córki Marysi, ale warto też skupić się na zależności pomiędzy Tamar i jej matką. No i ten promyczek nadziei oraz tajemniczości w postaci niesamowitej czwartej bohaterki, czyli babci Róży to dodatkowy watek, który wciąg czytelnika bez pamięci w kolejne strony tej powieści.
Dla mnie osobiście relacje rodzinne to największe wartości, a Pani Karolina Wilczyńskia w powieści "Zaplątana miłość" cudownie to wszystko przedstawiła. W tej książce nie tylko miasto przeplata się z wiejską sielanką ale niedoświadczona młodość spotyka się z doświadczenie starości a tradycja cudownie komponuje się z nowoczesnością przy uroczym akompaniamencie relacji damsko-męskich.
Przyznaję, ze nie zawsze jest miło i cukierkowo, ale to nie oznacza bynajmniej nic negatywnego, bowiem autorka udowadnia czytelnikowi na każdej stronie tej powieści, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Polecam bardzo "Zaplątaną miłość" wszystkim sympatykom serii bowiem to pierwsza część z wielu "Stacji Jagodno". Ja natomiast ubolewając, ze jest ona już za mną, cieszę się jednocześnie, bowiem spogląda na mnie z półki kontynuacja w postaci tomu numer dwa o pięknym tytule "Marzenia szyte na miarę".
POLECAM!
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
https://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/
Książki Pani Karoliny Wilczyńskiej już od jakiegoś czasu przeplatały mi się przed oczami przy różnych okazjach, ale dopiero teraz po nie sięgnęłam. Na szczęście dla mnie, kiedy to kupowałam tę książkę już jakiś czas temu nie pamiętam dlaczego ale zaopatrzyłam się automatycznie w jej kontynuację. Z czego w tej chwili ogromnie się cieszę, bo książka wciągnęła mnie na tyle, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-27
Książki Harlana Coben to dla mnie taki "pewnik", bowiem kiedy tylko mam ochotę na sensacyjno-kryminalną powieść to wiem, że ten autor nigdy mnie nie zawiedzie. Tak było i w tym przypadku, bo po całej serii sielankowo miłych i rodzinnych powieści, które miałam przyjemność ostatnimi czasy czytać, przyszła pora na morderstwo i przygody Myrona Boliter.
"Ostatni szczegół" Harlana Coben to szósty tom z serii przygód głównego bohatera Myrona Boliter,, którym tym razem nic nikomu nie mówiąc zaszywa się przed całym światem na Karaibach, by uleczyć złamane serce. Niestety jego urlop nie trwa zbyt długo i niespodziewanie odnaleziony przez swojego najlepszego przyjaciela, musi wracać do rzeczywistości. Jego wspólniczka i przyjaciółka Esperanza Diaz zostaje aresztowana i postawiono jej zarzut morderstwa jednego z klientów ich agencji sportowej. Bolitar oczywiście i automatycznie wierzy w niewinność wspólniczki, zatem natychmiast wyrusza z "ukrycia" by udowodnić to całemu światu, mimo że dowody świadczą o zgoła czym innym.
Ponadto sama oskarżona nie chce składać zeznań i milczy jak zaklęta, a wokół Boliter'a zaczynają pojawiać się dziwne zbiegi okoliczności. Zastanawiający staje się też fatt, iż obrończyni Esperanzy, Matka Bolitera oraz sama żona denata, całkowicie mu zabraniają dochodzenia prawdy. Pozostaje bohaterowi zatem tylko jedyna osoba, która jak zawsze i wiernie jest przy jego. Win jak się okazuje, jako jedyny potrafił namierzyć Myrona i dopóki nie było takiej potrzeby pozwalał mu odpoczywać i myśleć, że uciekł przed całym światem. Z drugiej strony uspokoił też najbliższych mówiąc tylko, że jest gdzieś cały i zdrowy, a w momencie zagrożenia też jako jedyny potrafił przywieźć go w najkrótszym możliwym czasie. To się nazywa przyjaciel!
Czy bohaterowie staną tym razem na wysokości zadania to już pozostawiam do sprawdzenia samemu czytelnikowi. Fakty są jednak takie, że z każdą następną przeczytaną stroną narasta wrażenie, że tym razem jednak Boliter pomylił się w ocenie sytuacji. Wszystkie poszlaki i piętrzące się przeciwności losu dosłownie wyprowadzają w manowce zarówno bohaterów jak i czytelnika
Przyznaję to było moje pierwsze spotkanie z Myronem Boliter i to dość nietypowo, bo zaczęłam od razu od tomu numer 6, ale miałam ochotę na dobrą sensację i znajoma poleciła mi właśnie tę książkę. Bardzo się ciesze z tego powodu, bo zapałałam sympatią do głównych bohaterów tak bardzo, że mam w planach cofnąć się i zacząć czytać serię z Myronem Boliter od początku.
Polecam zatem bardzo i gwarantuje nie tylko dobry kryminał z wartką sensacją ale również powieść, którą czyta się szybko i bardzo przyjemnie.
Polecam zdecydowanie!
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
https://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2017/07/ostatni-szczego-harlan-coben-seria.html
Książki Harlana Coben to dla mnie taki "pewnik", bowiem kiedy tylko mam ochotę na sensacyjno-kryminalną powieść to wiem, że ten autor nigdy mnie nie zawiedzie. Tak było i w tym przypadku, bo po całej serii sielankowo miłych i rodzinnych powieści, które miałam przyjemność ostatnimi czasy czytać, przyszła pora na morderstwo i przygody Myrona Boliter.
"Ostatni szczegół"...
2017-07-29
Książkę wzięłam do ręki tylko i wyłącznie dlatego, gdy katem oka dostrzegłam coś żółtego mieniącego się w słońcu od razu się tam skierowałam i zobaczyłam "Sklepy cynamonowe" Brunona Schulz. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, a ponieważ byłam w tym miejscu tylko i wyłącznie podczas urlopu zatem musiałam szybko przeczytać bo niestety zbliżała się czas pakowania. Nie wiem czy to presja czasu czy zbytnio wakacyjne rozluźnienie spowodowała, że raczej nie mam w sobie tych ogromnych ochów i achów, które teraz po lekturze już czytam na LC.
"Sklepy cynamonowe" autorstwa Bruno Schulz to nic innego jak zbiór opowiadań wzbogaconych o jego twórczość jako grafika. Akcja tych opowiastek dzieje się w niewielkim galicyjski miasteczku, które raczej nie przypadkowo przypomina do złudzenia rodzinny Drohobycz Schulza.
Są to raczej specyficzne opowiadaniach w których to mam wrażenie brakuje chronologii, a jedyne co je łączy to narrator czyli Józef. Najdziwniejsze , że jest on czasami młodym chłopcem lub mężczyzną a nawet i dzieckiem. Świat owych opowiadań widziany jest właśnie jego oczami i w zależności od dojrzałości narratora czytelnik różnie spogląda na jego rodzinę czy rodzinne miasto.
Łatwo można dostrzec, że postać ojca jest w nich najistotniejsze a wręcz patriarchalna A pozostali członkowie rodziny stanowią wypełniające tło.
W tym momencie mogłabym zacząć rozpływać się nad geniuszem tej książki, no ale cóż nie będe zbytnio odbiegać od moich osobistych uczuć tylko dlatego, że zdecydowana większość czytelników jest na ogromne TAK. Tutaj sa moje epilogi i nie istotne w jakich okolicznościach sie we mnie obudziły, ale co w danym momecie czułam po lekturze.
No i niestety "Sklepy cynamonowe" raczej zbyt długo nie zagościły w mojej głowIe a przyjemność z czytania była raczej średnia lub poprawna. Natomiast fakt że odrobinę mnie to irytowało sprawił też ze raczej miaam przeciętną ochotę na kontynuowanie lektury.
Dobrnełam jednak do końca i przyznaję szczerze że coś z pewnością ma ta książka w sobie i nie skreślam tej pozycji też tak do końca. Podejrzewam mawet, że przyjdzie taki czas żeby się nad nią pochylić i pokomteMplowac jeszcze raz ale wakacje i słoneczna pogoda raczej mnie rozpraszały i nie umiałam odebrać tej pozycji w taki sposób jak inni zadowoleni czytelnicy.
Pozdrawiam serdecznie.
Zaczytana Joana
Książkę wzięłam do ręki tylko i wyłącznie dlatego, gdy katem oka dostrzegłam coś żółtego mieniącego się w słońcu od razu się tam skierowałam i zobaczyłam "Sklepy cynamonowe" Brunona Schulz. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, a ponieważ byłam w tym miejscu tylko i wyłącznie podczas urlopu zatem musiałam szybko przeczytać bo niestety zbliżała się czas pakowania. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-31
"Aleja Legend Kaszubskich" autorstwa Pana Romana Drzeżdżon to moje cudowne znalezisko podczas kolejnych wakacji na Kaszubach.
Jest to urocza książeczka zawierająca zbiór bajek kaszubskich, które związane są właśnie z tytułową Aleją Legend Kaszubskich. Dodatkowym atutem tej książeczki maleńkiej w rozmiarze, ale ogromnej w zawartości jest fakt, iż każda z zawartych w niej legend opatrzona jest uroczym rysunkiem autorstwa Pana Andrzeja Arendt oraz napisana została w czterech językach:
- Polskim,
- Kaszubskim,
- Angielskim,
- Niemieckim.
Dla mnie osobiście była to dodatkowa atrakcja, bowiem wszystko przeczytałam po polsku, potem podszlifowałam angielski a na końcu uczyłam się na nich języka kaszubskiego (niemiecki pominęłam, bo nie znam).
Wspaniałe jest również to, że owa Aleja naprawdę istnieje i znajduje się w Ostrzycach nad jeziorem Ostrzyckim. Otwarta została 18 czerwca 2015 roku i składa się z serii 20 tablic umieszczonych na chodniku wzdłuż jeziora tuż przy punkcie informacyjnym i gminnej plaży w Ostrzycach. Każda z tych tablic to wyryte w kamieniu nie tylko tytuły owych legend, ale również związane z nimi ilustracje.
Te Legendy kaszubskie dotyczą oczywiście wody i życia związanego z wodą czy przy wodzie, co widać już po samych tytułach:
- O bogu Gosku,
- Radunice,
- O pannie wodnej,
- Opowieść o klabaterniku,
- Bajka o ościach,
- Bałtyckie syreny,
- Co ksiądz proboszcz złowił na wędkę,
- O zaklętym podwodnym grodzie,
- Król ryb,
- O krzywym rybim pysku,
- Opowiadanie starego raka,
- Legenda o ukochanym,
- O rybaku i trzech życzeniach,
- Gwiazda żeglarzy,
- Trzy ropuchy w kałuży,
- Jak Pan Jezus chodził po wodzie,
- O dziewczętach, które były mewami,
- Jak Maciek został rybakiem,
- O dziurawej łodzi,
- Jak z Tuchomia płynęli do morza.
Włodarze Gminy szczycą się tym, że posiadają przepiękną aleję z kamiennymi grafikami miejscowych baśni, podczas gdy w innych miastach są tylko aleje z odciskami rąk gwiazd. Tak jak wspomniałam zaraz obok alei w biurze informacji turystycznej w Ostrzycach za jedyne 7 złotych można nabyć właśnie tę książeczkę - a ja jestem tego idealnym dowodem.
Polecam bardzo gorąco nie tylko "Aleję Legend Kaszubskich" autorstwa Pana Romana Drzeżdżan, ale przede wszystkim wizytę w Ostrzycach i spacer po owej Alei.
Polecam gorąco!
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2017/07/legend-kaszubskich-roman-drzezdzon.html
"Aleja Legend Kaszubskich" autorstwa Pana Romana Drzeżdżon to moje cudowne znalezisko podczas kolejnych wakacji na Kaszubach.
Jest to urocza książeczka zawierająca zbiór bajek kaszubskich, które związane są właśnie z tytułową Aleją Legend Kaszubskich. Dodatkowym atutem tej książeczki maleńkiej w rozmiarze, ale ogromnej w zawartości jest fakt, iż każda z zawartych w niej...
2017-08-22
Już jakiś czas temu miałam przyjemność posłużyć się tą wymówką i podejrzewam, że jeszcze jakiś czas mi on posłuży. Otóż mojej rodzinnej młodzieży zawdzięczam właśnie pretekst do sięgania po tego właśnie rodzaju literaturę, żeby oczywiście wiedzieć co im w prezencie kupić. Natomiast fakt, że czytanie tych książek sprawia mi niepowtarzalność przyjemność to już druga strona medalu.
Seria "Endgame" autorstwa Panów James'a Frey i Nils'a Johanson-Shelton to właśnie fantastyka skierowana raczej do młodzieńczej strony czytelników. Chociaż teraz już po lekturze śmiało dodałabym więcej, że to raczej niesamowita sensacja z odrobiną fantasy na jej początku i końcu oraz wspaniałą fantastyczną przygodą przez cały jej środek.
"Endgame. Wezwanie" to pierwszy tom trylogii i jak sam tytuł wskazuje to początek czegoś niesamowitego, mimo że wygląda on wręcz katastroficznie. W ziemię bowiem uderza seria meteorytów, które oczywiście sieją spustoszenie w miejscach zderzenia się z ziemią. Niestety to nie wszystko i tylko garstka wybrańców zdaje sobie z tego sprawę.
Nadchodzi ENDGAME - oni usłyszeli WEZWANIE.
W ich rękach będzie spoczywał los całego świata, w ich żyłach płynie wzbogacona krew o mądrości starożytnych cywilizacji. Niestety wbrew pozorom, nie posiadają żadnych nadprzyrodzonych zdolności i nie posługują się magią. Po prostu od dziecka przygotowywano ich na ten dzień - na WEZWANIE!
Engame to gra w której uczestniczy dwunastu graczy a każdy z nich reprezentuje jeden z 12 starożytnych ludów. Mądrość pokoleń była przez lata przekazywana następnym graczom, by ten na którego przypadnie udział w wyzwaniu był gotowy je podjąć i zwycięzyć dla swojego społeczeństwa.
Endgame to gra i zwycięzca może być tylko jeden!
Dla mnie REWELACJA!
Zwłaszcza dlatego, że od początku do końca byłam w pełni świadoma, że sięgnęłam po literaturę typu fantasy i to właśnie otrzymałam. Bawiłam się świetnie dlatego nie do końca rozumiem stwierdzenia innych czytelników, że minusem była absurdalność scen. Przecież skoro sięgamy po fikcję typu fantasy czy science fiction to z założenia możemy spodziewać się różnych fikcyjnych scen, które tylko w realnym życiu mogą uchodzić za absurdalne ale nie w powieści tego rodzaju. Wspominam o tym bo gwarantuje, ze jeśli sięgniecie po tę książkę i do końca opowieści pozostanie wam z tyły głowy świadomość, ze to fantasy to gwarantuję świetną zabawkę, pełną akcji godnych najlepszych sensacji. Do tego niesamowita aura 12 starożytnych ludów, którzy zapoczątkowali i przekazywali z pokolenia na pokolenie świadomość nadchodzącego ENGAME, nadaje z pewnością tej powieści odrobinę magii i tajemniczości.
Powieść wciąga i zaskakuje wielokrotnie oraz gwarantuje udany wieczór w innej czasoprzestrzeni. Jeśli natomiast oczekujecie scen mniej absurdalnych, bądź powieści z morałem czy też głębokimi przemyśleniami pozostawiającymi czytelnika w zadumie przez następną dobę po zamknięciu książki to najzwyczajniej w świecie odsyłam do stosownego rodzaju literatury.
Engame to znakomita fantastyka z błyskawicznymi zwrotami akcji oraz szaleńczym tempem powieści, podczas którego nie tylko czytelnik się nie zanudzi, ale wręcz przeciwnie. Książka pochłania całą swoją okazałością bez reszty i kradnie wieczory z zabieganego realne świata rzeczywistości.
POLECAM bardzo gorąco a dla miłośników fantasy to będzie prawdziwa uczta.
Pozdrawiam serdecznie.
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2017/07/endgame-wezwanie-james-frey-nils.html
Już jakiś czas temu miałam przyjemność posłużyć się tą wymówką i podejrzewam, że jeszcze jakiś czas mi on posłuży. Otóż mojej rodzinnej młodzieży zawdzięczam właśnie pretekst do sięgania po tego właśnie rodzaju literaturę, żeby oczywiście wiedzieć co im w prezencie kupić. Natomiast fakt, że czytanie tych książek sprawia mi niepowtarzalność przyjemność to już druga strona...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-22
Nie pamiętam już skąd ta książka się u mnie wzięła i przyznaję też, że nie bardzo mnie do siebie przyciągała. Dlatego właśnie od bardzo długiego już czasu leży i czeka na swoją kolejkę. Na początku czytałam ją z doskoku i raczej z miernym zainteresowaniem, ale z drugiej strony w miarę upływu stron moja ciekawość wzrastała.
"Czarodziejka z Florencji" autorstwa Salman Rushdie to wspaniała powieść posiadająca przepiękne opisy, niesamowite przygody oraz magię i czary. To przede wszystkim historią kobiety, która chciała tylko kierować swoim własnym losem. Dzisiaj to raczej nic nadzwyczajnego, ale wówczas w tak zwanym świecie mężczyzn to był nie lada wyczyn. Ponad to jej opowieść w niesamowity wręcz sposób łączy dwa różne światy, czyli wschodnie miasto Sikri Mogołów oraz zachodnią i renesansową Florencję.
Dodatkowym atutem książki są z pewnością niesamowite filozoficzne rozmyślania jednej z głównych postaci.
Przyznaję że na początku ta lektura mnie odrobinę irytowała i nie bardzo miałam ochotę na dalsze czytanie. Dlatego też czytałam ją dosłownie z doskoku i to był właśnie mój błąd, bowiem to jest jedna z tych książek, które określam jako egoistyczne. Wymagają one od czytelnika pełnego skupienia i całkowitego oddania czasu oraz wszelkiej uwagi no i wówczas dopłaca się przyjemnością z czytania.
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Joana
Nie pamiętam już skąd ta książka się u mnie wzięła i przyznaję też, że nie bardzo mnie do siebie przyciągała. Dlatego właśnie od bardzo długiego już czasu leży i czeka na swoją kolejkę. Na początku czytałam ją z doskoku i raczej z miernym zainteresowaniem, ale z drugiej strony w miarę upływu stron moja ciekawość wzrastała.
"Czarodziejka z Florencji" autorstwa Salman...
2017-10-31
Ta książka przeleżała u mnie na stoliku całe lato i nie doczekała się swojego momentu. Natomiast, teraz gdy pojawiły się pochmurne dni automatycznie, gdy na nią spojrzałam wiedziałam, że to jest czas na coś jaskrawego (w sensie okładki) i bez względu na tematykę. Okładka swym wyglądem nie tylko mnie przyciągnęła, ale i coś w pewien sposób obiecała no i muszę przyznać, że zastałam właśnie to co mi ona przepowiadała, Nie zawiodłam się ani przez chwilę a nawet więcej czas spędzony z tą lekturą był naprawdę przyjemny.
"Królowie Bourbona" autorstwa J.R.Ward to nic innego jak historia opływająca w luksusach, a dokładnie jej bohaterowie i członkowie rodziny Beadfordów. Swój majątek zawdzięczają produkcji jednej z najsłynniejszych marek bourbona i dzięki temu prowadzą uprzywilejowane życie.
Opowieść zaczyna się w momencie, gdy jeden z braci a dokładnie Tulane Bradford po odebraniu niezbyt przyjemnej wiadomości natychmiast wraca do rodzinnej posiadłości. Po dwóch latach jego nieobecności wydawałoby się, że nic nie uległo zmianie i rodzina nadal prowadzi intratny interes opływając w luksusach.
Piękna i stęskniona żona nadal wdzięczy się do Tulane udając, że dwa lata rozłąki nie istniały. Starszy brat przepełniony goryczą do świata i rodziny po życiowej tragedii w dalszym ciągu się nią karmi ciągnąc nieustannie siebie samego na dno. No i senior rodu, człowiek całkowicie pozbawiony zasad i norm moralnych skrywa nie tylko tajemnice, ale nieprzyjemne niespodzianki dla swoich bliskich.
Jest też w tej na pierwszy rzut oka, ponurej powieści tak zwane światełko w tunelu i nosi imię Lizzy.
Ta książka to naprawdę idealny przepis na wieczorny relaks, który podszyty jest dynamiczną akcją trzymającą w napięciu z nutką namiętnego romantyzmu. Książka ta sklasyfikowana została jako romans i ten też tutaj jest, ale w większej mierze autorka skupia się na rodzinnych intrygach i skandalach co sprawia, że pozostaje ciekawa do ostatniego jej rozdziału. Ponadto pokazuje je wszystkie z różnych punktów widzenie co nadaje książce dodatkowej atrakcyjności. Wielowątkowa fabuła sprawiła, że z ogromną przyjemnością śledziłam losy bohaterów, które dynamicznie i z niebezpiecznymi zakrętami losu podążały ku mecie. Autorka swym znanym już piórem sprawiła, że tak zwane romansidło zostało cudownie wzbogacone i ubarwione, zapowiadając niesamowicie wciągają nową serię.
Sięgając po tę książkę nie wiedziałam że to pierwszy tom z serii ,zatem tym bardziej ucieszył mnie fakt, iż będę miała okazję i możliwość poznać dalsze losy bohaterów. Książka zagwarantowała mi kilka miłych wieczorów, które z przyjemnością powtórzę czytając jej kontynuację.
Pozdrawiam serdeczne
Zaczytana Joana
Ta książka przeleżała u mnie na stoliku całe lato i nie doczekała się swojego momentu. Natomiast, teraz gdy pojawiły się pochmurne dni automatycznie, gdy na nią spojrzałam wiedziałam, że to jest czas na coś jaskrawego (w sensie okładki) i bez względu na tematykę. Okładka swym wyglądem nie tylko mnie przyciągnęła, ale i coś w pewien sposób obiecała no i muszę przyznać, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-15
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Pana Andrzeja Pilipiuka i ku mojemu zaskoczeniu, niesamowicie udane. Nie miałam jeszcze nigdy do czynienia z tego typu bohaterem, więc moje obawy były w pierwszej chwili uzasadnione, by zaraz potem przejść w całkowicie zbędne.
"Kroniki Jakuba Wędrowycza" autorstwa Pana Andrzeja Pilipiuka, to jak sam tytuł wskazuje przygody pewnego bardzo kontrowersyjnego bohatera - Jakuba Wędrowycza. Ten pierwszy tom otwiera również cały cykl przygód ów wiejskiego egzorcysty - bimbrownika.
Jakub to około osiemdziesięcioletni wiejski pijaczek, który też jest jednocześnie nieustraszonym i wyjątkowo skutecznym egzorcystą amatorem, a różnego pokroju sataniści, demony, duchy czy policja lub księża kompletnie mu nie zagrażają. Pewnego rodzaju wiarygodności dodaje mu jego osobisty i niepowtarzalny kodeks honorowy, a niesamowitego animuszu nabiera zawsze, gdy oddaje się swojemu hobby. Hobby jakim jest bimber i całe związane z nim pochodne, czyli ważenie, spożywanie i częstowanie kolegów.
Akcja książki toczy się wokół owego niesamowitego bohatera, który jakby przez przypadek i zupełnie od niechcenia doświadcza tych wszystkich niesamowitych przygód. Oblężenie posterunku policyjnego, uwięzienie satanistów w ciemnej piwnicy, czy pierwszy w życiu tego osiemdziesięciolatka niesamowity wyjazd na urlop oraz otwieranie własnego hotelu - to tylko kilka z przykładów, które swą wyjątkowością i specyficznym poczuciem humorów albo zachęcą czytelnika albo wręcz przeciwnie.
Przyznaję, ze zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej przypadł mi do gustu ów specyficzny humor autora. Natomiast przygody Jakuba Wędrowycza czytałam z wielkim poczuciem rozbawienia, bo miałam wrażenie, że gdyby nie ukryty w nich żart i sarkazm to mogłyby one być straszne, a wręcz makabryczne momentami. Sam autor natomiast w uroczy sposób podaje nam na tacy nasze polskie wady i przywary ubrane w zupełnie niecodzienny sposób - postać i zachowanie Jakuba Wędrowycza.
Powieść urzekła mnie już na samym jej początku, kiedy to przeczytałam skonstruowany przez Jakuba specjalnie dla mnie horoskop na rok bieżący, a brzmi on następująco, cytuję:
"WAGA - Produkcja w domowym zaciszu smacznej i niedrogiej gorzałki może przynieść niewielkie, ale pewne zyski. W tym roku obrodzą jęczmień, kartofle i buraki. Cukier nie powinien znacząco podrożeć. UWAŻAJ podczas drugiej destylacji. Układ planet sugeruje niebezpieczeństwo wybuchu oparów. Sąsiadów, którzy do tej pory pisali na ciebie donosy, najlepiej umiejętnie zaszantażuj..." po ciąg dalszy oraz inne znaki zodiaku odsyłam do lektury.
Dlatego też właśnie uważam, że książkę Pana Andrzeja Pilipiuka czyta się lekko i przyjemnie. Podszyta specyficzną dawką humoru sprawia, że nie raz uśmiałam się, czasami przeraziłam, ale z pewnością nie nudziłam. Powieść wciągnęła mnie tak bardzo, że z pewnością sięgnę po dalsze losy tego wyjątkowego egzorcysty-bimbrownika, zwłaszczy gdy przypomnę sobie między innymi pobyt Wędrowycza w celi więziennej, czy wyprawa na jego pierwszy w życiu urlop, nie wspominając już o "Hotelu pod Łupieżcą".
Polecam zatem "Kroniki Jakuba Wędrowycza" autorstwa Andrzeja Pilipieka ale ostrzegam jednocześnie przed specyficznym poczuciem humoru autora. Ja bawiłam się znakomicie, zwłaszcza gdy po całym dniu pracy i obowiązków mogłam się oderwać od rzeczywistości i zagościć w teoretycznie fikcyjnym świecie Jakuba. Na temat gustów nie wypada dyskutować dlatego tez dopuszczam myśl, że komuś może raczej nie spodobać się tego rodzaju literatura. Mimo wszystko uważam że jest to pozycja z pewnością godna nie tylko mojej uwagi ale i miejsca w mojej osobistej biblioteczce.
Pozdrawiam serdecznie
Zaczytana Jana
https://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2017/11/kroniki-jakuba-wedrowycza-andrzej.html
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Pana Andrzeja Pilipiuka i ku mojemu zaskoczeniu, niesamowicie udane. Nie miałam jeszcze nigdy do czynienia z tego typu bohaterem, więc moje obawy były w pierwszej chwili uzasadnione, by zaraz potem przejść w całkowicie zbędne.
"Kroniki Jakuba Wędrowycza" autorstwa Pana Andrzeja Pilipiuka, to jak sam tytuł wskazuje przygody pewnego...
2020-08-01
2021-07-10
Z ogromną przyjemnością usiadła do lektury tej książki, ponieważ uwielbiam pozytywne nastawienie do świata. „Dobre wieści” autorstwa Rashmi Sirdeshpande to książka popularnonaukowa skierowana do dzieci i młodzieży, żeby już w jak najwcześniejszym wieku ukształtować pozytywne nastawienie do świata. Sama autorka słynie z książek dla dzieci, w których i dorośli znajdą coś dla siebie, a ta jest tego najlepszym przykładem.
„Dobre wieści, czyli dlaczego świat wcale nie jest taki zły” autorstwa Rashmi Sirdeshpande wraz z fenomenalnymi ilustracjami Adam Hayes, stanowiła dla mnie wręcz idealną lekturę na lato. Najlepszą zapowiedzią tej książki niech będzie poniższy cytat:
„Każdego dnia dzieje się mnóstwo dobrego, musicie się tylko dowiedzieć, gdzie znaleźć wiadomości na ten temat”
Zanim jednak autorka przejdzie do dobrych wieści twierdzi, że w pierwszej kolejności należy poznać wroga. Pokazuje czytelnikowi to, dlaczego właśnie negatywne historie są atrakcyjne i tak bardzo zapadają w pamięci. Jesteśmy wręcz zaprogramowani, żeby się zamartwiać i dlatego warto sprawdzić, jak na przykład unikać fake newsów, czy też odwrotnie, jak znaleźć dobre wiadomości.
Jak twierdzi sama autorka w jednym z rozdziałów, cyt.: „nie napisałam tej książki po to, by ukrywać przed czytelnikiem nieprzyjemne fakty czy pudrować rzeczywistość. Chcę jednak zwrócić waszą uwagę na wiele dobrych rzeczy oraz na dobrych ludzi, którym je zawdzięczamy.” I to jest cała istota tej książki w wielkim skrócie.
Potrzebujemy dzisiaj dobry wiadomości, bardziej niż nam się wydaje i autorka stworzyła wspaniały drogowskaz dla młodych ludzi. Najwyższy czas by zmienić to w jaki sposób postrzegamy otaczający nas świat.
„Jeśli to sobie uświadomisz… to aż kręci się w głowie.”
My dorośli często nie zdajemy sobie sprawy, jak młody człowiek postrzega otaczający go świat. Dyskutujemy czy oglądamy wiadomości i nie zwracamy uwagi na nasze pociechy, które przecież tylko bawią się nieopodal. Dzieci słuchają i przezywają to na swój sposób. Autorka w tej książce pokazuje w jaki sposób przez zabawne anegdoty i wesołe ilustracje można nauczyć dziecko, jak na przykład uleczyć naszą planetę. Udowadnia, że przez dobre uczynki każdego dnia, jeden zwykły człowiek może pomagać całemu społeczeństwu. Ta książka bawiąc uczy i co najważniejsze bez zbędnego epatowanie strachem.
„Dobre wieści, czyli dlaczego świat wcale nie jest taki zły” autorstwa Rashmi Sirdeshpande zachwyciła mnie nie tylko pozytywną treścią, ale i fenomenalnym wydaniem. Wydawnictwo Insignis stanęło na wysokości zadania i zafundowało tej książce wyjątkową okładkę przyciągającą wzrok, która jest zapowiedzią prawdziwej uczty dla oczu w środku. Piękna żółta okładka z dużymi literami w kolorze tęczy już sama w sobie wywołuje uśmiech radości. W środku natomiast jest jeszcze lepiej. Kolory są już złagodzone, ale zabawne ilustracje i świetna grafika dorównują wartościowej treści.
Ja złapałam się właśnie na ten okładkowy haczyk. Kiedy przeglądałam portal Sztukater to dosłownie w mgnieniu oka, ta książka przyciągnęła moja uwagę. Wiedziałam już po sekundzie, że muszą ją mieć i przeczytać od deski do deski. Jak widać plan wykonałam i to z ogromną przyjemnością.
Moją szczególną uwagę w tej książce zwróciły wyzwania, które autorka proponuje czytelnikowi. Jedno z zadań polega na tym, żeby przez cały tydzień zrobić przynajmniej jeden dobry uczynek dziennie. To nie musi być na pozór nic wielkiego. Można zacząć na przykład od uśmiechu do nieznajomego albo pozbierać porozrzucane śmieci lub po prostu powiedzieć komuś komplement. Niby nic, a jednak dużo, bo zanim zaczniemy zmieniać świat, warto najpierw zacząć od siebie.
Gorąco polecam i gwarantuje nie tylko wyjątkowe intencje, ale również dobrą zabawę. Lektura „Dobrych wieści” autorstwa Rashmi Sirdeshpande jest wręcz idealna na dzisiejsze czasy. Warto wraz z autorką wybrać się w tę podróż, by poszukać dobrych ludzi i wiadomości, ponieważ wbrew pozorom są oni blisko nas i tylko trzeba umieć to dostrzec.
Polecam.
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2021/09/dobre-wiesci.html
Z ogromną przyjemnością usiadła do lektury tej książki, ponieważ uwielbiam pozytywne nastawienie do świata. „Dobre wieści” autorstwa Rashmi Sirdeshpande to książka popularnonaukowa skierowana do dzieci i młodzieży, żeby już w jak najwcześniejszym wieku ukształtować pozytywne nastawienie do świata. Sama autorka słynie z książek dla dzieci, w których i dorośli znajdą coś dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-18
Tego autora chyba nie trzeba już nikomu przedstawiać, ponieważ Paulo Coelho zalicza się do najpopularniejszych współczesnych pisarzy. Jego kultowa powieść „Alchemik” trafiła do rąk 85 milionów czytelników i została przetłumaczona w 83 językach. Natomiast nie o tej powieści teraz będzie bowiem, to co chcę zaprezentować to inne dzieło tego autor, a mianowicie „Podręcznik wojownika światła”.
Na pierwszy rzut oka to mała, żółta książeczka, która teoretycznie niczym specjalnym się nie wyróżnia. Kiedy jednak przeglądałam propozycje czytelnicze na portalu Sztukater, to właśnie ta słoneczna okładka przyciągnęła mój wzrok. Potem doczytałam, że jest to „zbiór krótkich przypowieści i przemyśleń, których Coelho zawarł esencję swojej filozofii życiowej.” To wystarczyło, żebym nabrała ochoty na lekturę i z przyjemnością stwierdzam, że nie zawiodłam się.
„Kiedy pragniemy czegoś, to cały Wszechświat działa na naszą korzyść.”
Tytułowy wojownik światła został wykreowany przez autora na idealnego człowieka, który kieruje się w życiu najwyższymi wartościami, takimi jak wiara, miłość i honor. Wojownik światła broni swoich poglądów nie zważając na to, że innym mogą one wydawać się śmieszne. Potrafi okazywać uczucia, zarówno kiedy kocha, jaki i wtedy, gdy musi kogoś opłakiwać w smutku. Pokazuje nam czytelnikom jak powinniśmy zachować się w różnych sytuacjach i w stosunku do różnych osób, które spotykamy na swojej drodze. Trzeba tylko na chwilę zatrzymać się nad wojownikiem światła by mieć czas i sposobność, by to wszystko dostrzec.
„Wojownik nie trwoni czasy, by odgrywać role, które chcą mu narzucić inni.”
To chyba już norma, że w książkach autorstwa Paula Coelho można znaleźć najwięcej inspirujących cytatów i ta książeczka pod tym względem nie różni się od pozostałych dzieł autora. Poza tym jest nieco inna, zarówno co do formy, jak i treści. To nie jest bowiem typowa proza, do której przyzwyczaił nas Coelho, ale raczej forma dekalogu ze swego rodzaju przykazaniami.
Kilkuzdaniowe opowiadania przepełnione są mądrościami, które śmiało mogą służyć jako wzór do naśladowania. Natomiast lekka i przyjemna lektura sprawia, że wręcz pochłaniamy je, podkreślając kolejne wartościowe przesłanie.
„… z perspektywy czasu przezwyciężenie każdej trudności wydaje się dziecinne proste.”
Z drugiej strony patrząc, nie jestem w ogóle zdziwiona, że ta książka ma tak skrajnie różne opinie. Są bowiem tacy czytelnicy, do których ja się zaliczam i których ta książeczka zachwyciła. Podobni mnie wyłapują z niej inspirujące cytaty, by czerpać z nich radość i móc podzielić się innymi. Sama bardzo często wykorzystuję je potem jako ozdobnik podczas pisania dedykacji. Są jednak również tacy czytelnicy, na których ta książeczka nie zrobiła najmniejszego wrażenia i ja to szanuję. Przecież właśnie dlatego świat jest taki ciekawy, bo każdy z nas ma prawdo do swojego zdania, sympatii, jak i antypatii.
„Bowiem czasami mówiąc „Tak” innym, można powiedzieć „Nie” samemu sobie.”
To co najbardziej mnie urzekło w tej książeczce, to jawne przesłanie od autora, że każdy z nas jest tytułowym wojownikiem światła. Każdy człowiek jest panem swojego losu i może decydować, w jakim kierunku będzie podążał przez życie. Każdego dnia zdobywamy różne doświadczenia, które kształtują w nas osobowość, ale równie dobrze to my sami możemy zdecydować, co chcemy doświadczać, a czego nie.
„By wierzyć we własną drogę, wcale nie musi udowadniać, że droga innego człowieka jest zła.”
Dlatego nie zważając na opinie i komentarze innych, z ogromną przyjemnością wzięłam w ręce „Podręcznik wojownika światła” autorstwa Paula Coelho. Spędziłam z tą książką jeden z przyjemniejszych dni podczas mojego urlopu w blasku słońca.
Polecam zatem lekturę tej inspirującej książki wszystkim miłośnikom twórczości Pana Coelho.
Zaczytana Joana
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2021/09/podrecznik-wojownika-swiata-paulo-coelho.html
Tego autora chyba nie trzeba już nikomu przedstawiać, ponieważ Paulo Coelho zalicza się do najpopularniejszych współczesnych pisarzy. Jego kultowa powieść „Alchemik” trafiła do rąk 85 milionów czytelników i została przetłumaczona w 83 językach. Natomiast nie o tej powieści teraz będzie bowiem, to co chcę zaprezentować to inne dzieło tego autor, a mianowicie „Podręcznik...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tej książki nie miałam w swoich czytelniczych planach, ale jak to w życiu bywa pojawiła się drobna ich korekta. Od stycznie tego roku biorę udział w spotkaniach Klubu Czułej Czytelniczki. Widzimy się online w ostatni czwartek miesiąca i rozmawiamy o konkretnej książce.
"YELLOWFACE" autorstwa Pani Rebecci F. Kuang była właśnie naszym zadaniem czytelniczym na styczeń 2024 r.
Notka od wydawcy podpowiada:
Zaczyna się od niespodziewanej śmierci. A później napięcie rośnie dosłownie odbierając oddech, aż do finału, który zaciska się na gardle niczym pętla. Finału, w którym katharsis przeplata się ze stadium szaleństwa a my, nawet poznawszy całą historię, nadal nie jesteśmy pewni, kto jest ofiarą a kto czarnym charakterem. A może, jak w życiu, w tej historii nie ma czarnych charakterów i niewinnych ofiar. Może są tylko mniej lub bardziej zdeterminowane postaci. Ludzie w różnym stopniu zanurzeni w szambie wyścigu po sukces i z nierówną furią obrzuceni błotem przez "opinię publiczną".
"Yellowface" pokazuje rynek wydawniczy, działanie social mediów i drogę do spełniania marzeń od strony, której nigdy nie chcielibyście oglądać. A jednak nie odłożycie tej książki, dopóki nie przeczytacie ostatniej strony.
Moje uczucia podczas lektury mieszały się i zawładnął mną dosłownie cały ich wachlarz. Główna bohaterka odrobinę mnie irytowała ponieważ wszystkie jej trudności i zawiłe sytuacje powstały z jednej niefortunnej decyzji, którą sama podjęła i wprowadziła w plan.
Autorka przy wykorzystaniu oczywiście swojej bohaterki, przeprowadziła nas
czytelników przez meandry procesu wydawniczego. Z przyjemnością zerknęłam do wydawniczego świata od kuchni, ale raczej nic zaskakującego tutaj nie znalazła.
Autorka wykreowała wyjątkową bohaterkę i namaściła ją niezwykłą wiarą w samą siebie, co było naprawdę zaskakującym doświadczeniem. Pani Rebecca zafundowała nam czytelnikom wyjątkowy obraz psychologiczny i to było zaskakująco ciekawe.
Uważa, że powieść ta jest idealna do omawiania jej w czytelniczym klubie, ponieważ każdy znajduję w niej zupełnie coś innego.
Miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w omawianiu tej powieści na spotkaniu Klubu Czułej Czytelniczy i uwierzcie mi to było WSPANIAŁE doświadczenie.
Każda nas dostrzegła co innego i chyba to najbardziej mi się podobało - słuchanie tego jak każda z nas inaczej odbierała powieść.
Polecam Wam Czytelnicze Kluby Książki bo to wyjątkowe doświadczenie.
Pozdrawiam
Zaczytana Joana
https://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2024/02/yellowface-rebecca-f-kuang.html
Tej książki nie miałam w swoich czytelniczych planach, ale jak to w życiu bywa pojawiła się drobna ich korekta. Od stycznie tego roku biorę udział w spotkaniach Klubu Czułej Czytelniczki. Widzimy się online w ostatni czwartek miesiąca i rozmawiamy o konkretnej książce.
więcej Pokaż mimo to"YELLOWFACE" autorstwa Pani Rebecci F. Kuang była właśnie naszym zadaniem czytelniczym na styczeń 2024...