-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz1
-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński11
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik6
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać18
Biblioteczka
Najdalsza Zatoka to cudowne miasto na jednym z wielu końców świata. Na tym akurat końcu zaczyna się niebo, co sprawia, że każdej nocy Zatokę odwiedzają gwiazdy, ciekawe ludzkiego życia i skore do zabawy. Pewnego dnia do miasta przybywa Ari ‒ wędrowny mistrz fletu, aby zagrać gwiazdom koncert w podzięce za to, że towarzyszą mu podczas jego licznych podróży. Jego występ zostaje jednak przerwany, gdy na wieży ratusza niespodziewanie pojawia się olbrzymi, rozgniewany tygrys. A z tygrysami, jak wiadomo, są same kłopoty.
Tak zaczyna się najnowsza baśń Rocha Urbaniaka ‒ wybitnego malarza, ilustratora, który ma w swoim dorobku również dwie części zachwycającego „Papiernika”. Wraz z Arim i Tygrysem wyruszamy w podróż, aby odkryć, kim jest i skąd pochodzi ten drugi. A przy okazji tej wyprawy, jak na prawdziwą baśń przystało, odkryjemy morały, które powinny przyswoić nie tylko dzieci, ale też czytający im dorośli. Wydaje się bowiem, że chociaż „Zaklinacz tygrysów” jest książką dla dzieci, to pisząc ją autor liczył na to, że w pierwszej kolejności jego słowa trafią do rodziców, którzy wezmą je sobie do serca i wcielą w życie, zanim wezmą się za przekazywanie ich dalej.
„Zaklinacz tygrysów” porusza bowiem kilka bardzo istotnych zagadnień, które rzutują na otaczającą nas rzeczywistość. Z epizodu na Wyspie Filozofów możemy wynieść lekcję o konieczności poszukiwania zgody i skupiania się na tym, co łączy, a nie tym, co dzieli. Opowieści Koga i Giannady akcentują potrzebę wysłuchiwania racji różnych stron, aby dojść do obiektywnej prawdy. Przeczytamy też o konsekwencjach niszczenia otaczającej nas natury i o uzdrawiającej ‒ dla wszystkich! ‒ wartości przebaczenia. To wszystko i więcej autor zdołał zawrzeć w zaledwie osiemdziesięciu ośmiu stronach książki. A całość przepojona jest ciepłem, empatią wobec bohaterów i okraszona życzliwym, lekkim humorem.
Trzeba jednak pamiętać, że w pierwszej kolejności Roch Urbaniak jest malarzem, a literatura stanowi dopełnienie jego portfolio. Dlatego w „Zaklinaczu tygrysów” równie ważna jak treść jest zjawiskowa oprawa graficzna, oczywiście również jego autorstwa. Obrazy ilustrujące podróż dwójki bohaterów zachwycają ekspresyjną paletą, rozbuchaną wyobraźnią i dbałością o detale. Jest w tym wszystkim harmonia ‒ architektura przenika się z krajobrazami, inżynieria imituje naturę; niebo, woda, przyroda – wszystko łączy się ze sobą tworząc magiczny ekosystem. To wszystko żyje i jest taki intensywne, że oczami wyobraźni widzę film, jaki mógłby powstać na podstawie „Zaklinacza…”, zrealizowany techniką zbliżoną do „Lustrzanej Maski” Dave’a McKeana. Nawet we fragmentach, gdzie pojawiają się wątki industrialne i w kolorystyce widać odejście od przyrody, udaje się uniknąć monotonii.
Nieczęsto trafia się książka, która tak uniwersalnie mogłaby cieszyć oko i trafiać do serc czytelników bez względu na wiek. „Zaklinacz tygrysów” jest baśnią z aktualnym przesłaniem, którą może się zachwycić każdy.
[recenzja oryginalnie opublikowana w "Nowej Fantastyce" 06/22]
Najdalsza Zatoka to cudowne miasto na jednym z wielu końców świata. Na tym akurat końcu zaczyna się niebo, co sprawia, że każdej nocy Zatokę odwiedzają gwiazdy, ciekawe ludzkiego życia i skore do zabawy. Pewnego dnia do miasta przybywa Ari ‒ wędrowny mistrz fletu, aby zagrać gwiazdom koncert w podzięce za to, że towarzyszą mu podczas jego licznych podróży. Jego występ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W ostatnim czasie jakby ciszej zrobiło się o Uczcie Wyobraźni – jednej ze sztandarowych serii wydawnictwa MAG, prezentującej fantastykę niebanalną, wyłamującą się z gatunkowych szufladek i schematów. Kolejne tytuły ukazujące się w tej linii wydawniczej przechodzą niemal bez echa – a szkoda, ponieważ nadal trzyma ona poziom, czego dowodem może być opublikowany w niej powieściowy debiut Simona Jimeneza ‒ „Ptaki, które zniknęły”.
Jimenez ukazuje świat dalekiej przyszłości, w której ludzkość zaludniła całą galaktykę, a większość światów jest intensywnie eksploatowana pod dyktando bezdusznej korporacji Umbai. Podróże międzygwiezdne są jednak obciążone bagażem dylatacji czasu ‒ ci, którzy przemierzają przestrzeń kosmiczną, muszą się liczyć z faktem, że starzeją się dużo wolniej niż mieszkańcy odwiedzanych planet. Świętym Graalem tego świata jest jaunting (nazwa zaczerpnięta z powieści „Gwiazdy moim przeznaczeniem” Alfreda Bestera), czyli hipotetyczna umiejętność natychmiastowej teleportacji na dowolną odległość, która zniosłaby bariery stawiane przez nieubłaganą fizykę. W tak nakreślonej rzeczywistości splatają się losy trojga bohaterów: Nii – pracującej na kontraktach kapitan statku kosmicznego, Fumiko ‒ genialnej naukowczyni opętanej ideą jauntingu oraz zagadkowego chłopca Ahro, który może być kluczem do odkrycia.
Jimenez kreuje wizję świata z epickim rozmachem. Nie jest ona w żadnym razie rewolucyjna; wszystkie klocki znamy już z innych utworów, a autor nie próbuje na siłę wszystkiego tłumaczyć. Traktuje tę konstrukcję raczej instrumentalnie, jako narzędzie do opowiedzenia historii, która na tle całego bezkresu kosmosu pozostaje zaskakująco kameralna i intymna. To pełna nostalgii i tęsknoty opowieść o poczuciu straty, o przemijaniu, o przemianach rzeczywistości dokonujących się na naszych oczach, na dobre i na złe. Istotną rolę w wydarzeniach odgrywa korporacja Umbai ‒ wraz z bohaterami obserwujemy jej działalność i wpływ, jaki wywiera na zdominowane przez siebie światy. Widzimy postęp cywilizacyjny i idące z nim w parze korzyści, ale równocześnie mamy świadomość ceny, jaką przychodzi za niego zapłacić ‒ ludziom, środowisku, kulturom. I tu pojawia się pytanie: ile stracono na tej drodze i czy w ostatecznym rozrachunku było warto ponieść taki koszt? Autor opowiada nam o jednostkach, które zostają zmielone przez nieubłagane żarna historii ‒ czy ich dramaty, chociaż wydają się w skali kosmosu drobne jak ziarna zboża, tracą na znaczeniu przez różnicę skali? Te pytania można odnieść również do naszej rzeczywistości, w której postęp dokonuje się coraz szybciej, a poczucie przemijania nieuchronnie wkracza w nasze życie.
(recenzja oryginalnie opublikowana na fanpage'u miesięcznika "Nowa Fantastyka")
W ostatnim czasie jakby ciszej zrobiło się o Uczcie Wyobraźni – jednej ze sztandarowych serii wydawnictwa MAG, prezentującej fantastykę niebanalną, wyłamującą się z gatunkowych szufladek i schematów. Kolejne tytuły ukazujące się w tej linii wydawniczej przechodzą niemal bez echa – a szkoda, ponieważ nadal trzyma ona poziom, czego dowodem może być opublikowany w niej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to