-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2018
2017
Niestety, jest to jedna z tych książek, które nie najlepiej zniosły upływ czasu i mimo że jest to klasyka, to i tak ją trochę zbesztam.
Sama historia o krwiożerczym wampirze o błyszczących czerwonych oczach i ostrych jak brzytwa zębach była świetna i pochłonęła mnie bez reszty. Zimny, bezwzględny morderca tropiony przez grupę przyjaciół uznających się za łowców upiorów z poczucia obowiązku i trochę też zemsty za bliską, którą hrabia przemienił w nieumarłą. Cudo.
Forma książki w postaci listów, notatek z dziennika i depesz na początku mnie zaciekawiła, bo nigdy się z takim czymś nie spotkałam, później jednak doszłam do wniosku, że wolę tradycyjną narrację. Mimo wszystko źle się nie czytało, kwestia przyzwyczajenia. Język za to mi się bardzo podobał.
Natomiast z tak irytującymi bohaterami to chyba nie spotkałam się jeszcze nigdy. Miałam ochotę wejść do książki ich rozszarpać na drobne kawałeczki za ich bezpłciowość i mdłość. Są oni tak niesamowicie nieskazitelni, że aż nierealni. Przyłapałam się nawet na tym, że z czasem zaczęłam kibicować w działaniach Draculi.
Lucy i Wilhelmina to kobiety bez ani jednej wady – piękne, mądre, zaradne, pracowite, szlachetne, wytrwałe, dzielne, stanowiące na ziemi świadectwo istnienia boga, bo przecież takie urocze istotki nie mogłyby powstać tak o po prostu, bez żadnego działania siły wyższej. Są tak cudowne, słodko-pierdzące, że aż się chce rzygać.
Później doczytałam sobie, że to jest właśnie obraz idealnej kobiety z epoki wiktoriańskiej, tak zwany „anioł w domu”... Mimo wszystko, bez przesady.
Mężczyźni wcale nie byli lepsi. Wciąż całowali panie po rączkach, wysławiali je pod niebiosa, albo grupowo klękali przed nimi płacząc rzewnymi łzami, trzymając rąbka ich spódnicy.
Zachowania bohaterów były tak nierealne (przynajmniej dla tych czasów, chociaż wątpię też, żeby w XIX wieku AŻ TAK patetycznie się zachowywano), że nie dało się nie wywracać oczami.
Z oczywistych względów bardziej skupiłam się na postaci samego hrabiego Draculi, no i tu brawa dla pana Stokera za kreację. W swojej bezwzględności i okrucieństwie wampir był bardziej wiarygodny. Szkoda tylko, że nie powiedziano nic o jego przeszłości, co byłoby szalenie ciekawe, podobnie jak praktycznie nic nie wiadomo o trzech upiorzycach w mieszkających w jego zamku. Chętnie bym się co nieco doinformowała w tym temacie.
„Dracula” klasyką jest, wstyd więc go nie znać. Mimo dziwaczności w przedstawieniu bohaterów warto przeczytać chociażby dla samej postaci Draculi i atmosfery wiktoriańskiej epoki.
Na koniec jeszcze dodam, że wielkie uznanie należy się wydawnictwu Vesper za fantastyczne wydanie książki. Cała oprawa, a zwłaszcza ilustracje w środku są przepiękne.
Niestety, jest to jedna z tych książek, które nie najlepiej zniosły upływ czasu i mimo że jest to klasyka, to i tak ją trochę zbesztam.
Sama historia o krwiożerczym wampirze o błyszczących czerwonych oczach i ostrych jak brzytwa zębach była świetna i pochłonęła mnie bez reszty. Zimny, bezwzględny morderca tropiony przez grupę przyjaciół uznających się za łowców upiorów z...
2017
Fantastyczna powieść!
Wciągnęła mnie od pierwszych stron i już nie chciała puścić. Zapewne to zasługa głównego bohatera, Marka Watneya – jego niesamowita wola przetrwania i uczepienie się świata żywych dosłownie mną wstrząsnęła. Ogromnie mu kibicowałam w staraniach i trzymałam za niego kciuki. Gdy żartował, ja się śmiałam, gdy się bał, ja z nerwów niemal gryzłam palce, gdy płakał, mi stawały świeczki w oczach. To jedna z tych postaci literackich, kiedy żałuję, że nie jest prawdziwa.
Fabuła może się wydawać nudna, ale wcale taka nie była; wbrew pozorom ciągle coś się dzieje, a przeszkody z jakimi musi zmagać się Mark są niezliczone.
Język w książce jest naszpikowany naukowymi pojęciami; dla jednych będzie to zbędny bełkot, dla drugich, w tym dla mnie – konieczne, dodające realizmu i przy tym ciekawe dopełnienie. Dla porównania powiem, że podobny język w "Kronikach Atopii" był dla mnie nie do zniesienia i wycisnął ze mnie ostatnie soki, chociaż gatunkowo to odrobinę inna liga.
Nic więcej nie dodam, bo jestem pod ciągłym wrażeniem lektury.
A panu Weirowi chylę czoła, że się nie poddał, nie zwątpił w siebie i swoją książkę i zdecydował się wydać ją nakładem własnym. Warto było. Ale o tym trzeba się samemu się przekonać, sięgając po nią.
Fantastyczna powieść!
Wciągnęła mnie od pierwszych stron i już nie chciała puścić. Zapewne to zasługa głównego bohatera, Marka Watneya – jego niesamowita wola przetrwania i uczepienie się świata żywych dosłownie mną wstrząsnęła. Ogromnie mu kibicowałam w staraniach i trzymałam za niego kciuki. Gdy żartował, ja się śmiałam, gdy się bał, ja z nerwów niemal gryzłam palce, gdy...
2018
Ileż czasu ja chorowałam na tę książkę! Właściwie od jej polskiej premiery w styczniu. Aż nadarzyła się wreszcie okazja na Targach Książki, żeby przytulić ją z niezłym rabatem – i tak, było warto!
Za jednym czytelniczym zamachem pochłonęłam dwieście pierwszych stron "Zaginionego Miasta...". Tematyka jest fascynująca, a pan Preston bardzo sprawnie i bezboleśnie przeprowadza czytelnika przez tajniki technik wykorzystywanych przez współczesnych archeologów, żeby dojść do tego co najbardziej smakowite w tej książce, a mianowicie przygody w dżungli.
Reportaż jest bardzo logicznie poukładany – pierwsze wzmianki o Mieście Boga Małp, współczesna ekspedycja, możliwe wyjaśnienia zniknięcia kultury, refleksja na koniec.
Lekki język autora pozwala wczuć się klimat niedostępnej dżungli pełnej jadowitych węży i nieodkrytych tajemnic. Z zapartym tchem czyta się relację z wyprawy. Jednocześnie przemyconych jest mnóstwo ciekawych informacji, nazwisk i dat. Mnie szczególnie zaciekawiły rozdziały o epidemiach i chorobach w czasach odkryć Kolumba i współczesnych.
Niestety czuję mały niedosyt przy opisach odkryć archeologicznych (chociaż mam na uwadze to, że większość wykopalisk ruszyło już po napisaniu książki) oraz niektóre fragmenty mocno mnie znużyły, głównie te dotyczące polityki, sporów naukowców i parę wywiadów. No i zdjęcia w środku też nie są jakieś wystrzałowe, jak już kilka osób wcześniej wspominało.
Mimo paru zgrzytów, warto sięgnąć po ten reportaż. Jest śmieszno, jest straszno, ale przede wszystkim jest ciekawie! Wartościowa książka pokazująca co w dżungli piszczy i jak niesamowite sekrety skrywa jeszcze przed nami świat.
Ileż czasu ja chorowałam na tę książkę! Właściwie od jej polskiej premiery w styczniu. Aż nadarzyła się wreszcie okazja na Targach Książki, żeby przytulić ją z niezłym rabatem – i tak, było warto!
Za jednym czytelniczym zamachem pochłonęłam dwieście pierwszych stron "Zaginionego Miasta...". Tematyka jest fascynująca, a pan Preston bardzo sprawnie i bezboleśnie przeprowadza...
2017
Podchodziłam do tej książki jak pies do jeża, bo już od dawna nie miałam styczności z literaturą historyczną i moja głowa była pewna obaw, a tu proszę! Po kilkunastu stronach nie mogłam się już od niej oderwać.
Wciąż zachwycam się sposobem wykreowania świata, jaki zaserwowała mi autorka. Wszystkie opisy były niesamowicie plastyczne i mocno oddziaływały na wyobraźnie. W trakcie lektury bez żadnego wysiłku mogłam przywołać przed oczami obraz szarych, brudnych, spływających nieczystościami dzielnic Londynu zamieszkałych przez biedotę, białych alejek w ogrodach bogatych osiedli, czy sielskiego, górskiego krajobrazu Monmouth.
Również bezkompromisowo zostało przedstawione środowisko londyńskich prostytutek, jak i sceny seksu z nieletnią Marry. Niektóre z nich są naprawdę wstrząsające i wręcz ohydne. Dopiero po przeczytaniu tej lektury można się zorientować z jakimi rzeczami wiązał się ten zawód w XVIII wieku, tak niewdzięcznym dla kobiet.
Widać, że Donoghue włożyła w tę książkę serce i postarała się, żeby jak najwierniej oddać realia epoki. Pokazała ówczesną modę i przedmioty codziennego użytku – były żaboty, peruki, powozy, satyny, gorsety, i tak dalej. Co ważniejsze jednak, świetnie przedstawiła mentalność i życie ludzi z tamtych lat – ich wiarę w zabobony, ówczesne rozrywki, skrajną biedę i szalejące choroby, zniewolenie kobiet, brutalny kolonializm, niewolnictwo...
Zachwycałam się każdym szczegółem.
Głównej bohaterki nie polubiłam, ale chyba tak miało być. Na własne życzenie miała w życiu pod górkę. Zmarnowała obie szanse podarowane od losu. Ten pierwszy raz, kiedy odrzuciła możliwość podjęcia się uczciwej pracy u boku matki po uzyskaniu wykształcenia w szkole, nie był aż tak bolesny dla mnie, jako czytelnika. Po drugiej zmarnowanej szansie przestałam już za nią trzymać kciuki, a zaczęłam nią gardzić.
Nie ma nic złego w spełnianiu marzeń, ale biedna Marry nie odnalazła do tego właściwej drogi, niszcząc życie swoje i innych.
Saunders jest bez wątpienia postacią tragiczną; jej koleje losu to równia pochyła prościutko prowadząca do kryminału albo na stryczek, ale najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że to był tylko i wyłącznie jej wybór.
Piszę najsmutniejsze, bo „Ladacznica” ma wydźwięk uniwersalny. Ile po świecie chodzi takich Marry Saunders, które mogłyby mieć życie na zadowalającym poziomie, a pogoń za sławą i pieniądzem pcha je do sprzedawania swojego ciała i moralnego upadku? Przygnębiająca refleksja.
Podchodziłam do tej książki jak pies do jeża, bo już od dawna nie miałam styczności z literaturą historyczną i moja głowa była pewna obaw, a tu proszę! Po kilkunastu stronach nie mogłam się już od niej oderwać.
Wciąż zachwycam się sposobem wykreowania świata, jaki zaserwowała mi autorka. Wszystkie opisy były niesamowicie plastyczne i mocno oddziaływały na wyobraźnie. W...
2018
Aj, no i przeczytane. Historia o Aladynie napisana na nowo, pełna magii, miłości i poświęcenia.
Książka nie jest szczególnie wybitnym dziełem – raczej porywa klimatem orientalnego miasta, magii dżinnów i historią zakazanej miłości. Bohaterowie pozytywni są sympatyczni, zabawni, gotowi do poświęceń, nie da się ich nie lubić.
To co szwankuje to przede wszystkim język. Być może to wina tłumacza, nie mam pojęcia, ale słownictwo jakim posługują się postacie nie jest dostosowane do czasu, w którym żyją. Miało być zabawnie z niektórymi współczesnymi zwrotami, a wyszło beznadziejnie. Podejrzewam, że taki zabieg jest adresowany do młodszej części czytelników.
Akcja jest właściwie jednotorowa, jednak to nie przeszkadza, żeby książka była do połowy naprawdę bardzo wciągająca. W drugiej połowie już coś kuleje, ale nie potrafię powiedzieć dokładnie co. Po prostu brakuje tego, co było na początkowych kartkach powieści.
Warto przeczytać mimo kilku zgrzytów, chociażby dla samego klimatu orientalnej baśni. W kilku miejscach nawet poleciała mi łezka, nie ukrywam. Przeczytałam z dużą przyjemnością! Miłe oderwanie od rzeczywistości.
Aj, no i przeczytane. Historia o Aladynie napisana na nowo, pełna magii, miłości i poświęcenia.
Książka nie jest szczególnie wybitnym dziełem – raczej porywa klimatem orientalnego miasta, magii dżinnów i historią zakazanej miłości. Bohaterowie pozytywni są sympatyczni, zabawni, gotowi do poświęceń, nie da się ich nie lubić.
To co szwankuje to przede wszystkim język. Być...
2017
Na początku chciałam wyrazić głębokie współczucie dla wszystkich ameb umysłowych, które wystawiły jedną gwiazdkę książce, której nawet nie czytały i wszystkim tym, którzy przyklaskują temu zjawisku.
Osobom tym polecam najpierw (i przede wszystkim) sięgnąć po dzieło Nabokova, wyjść ze swojej konserwy, otworzyć się na nowy temat, w głowie mając tabulę rasę i może wtedy nie trzeba byłoby zadawać durnych pytań w „recenzjach”, kiedy odpowiedzi na nie są zawarte w treści.
Ręce mi opadły, naprawdę.
Co do samej książki.
Nabokov serwuje nam świetną analizę psychologiczną dwójki postaci. Pokazuje krok po kroku upadek moralny Humberta, niezdrowo zafascynowanego (delikatnie mówiąc) dziewczynkami, które ledwo zaczęły mieć naście lat, ale także małej Dolores, wulgarnej i pyskatej. Wspaniale został pokazany wpływ środowiska, ludzi, a nawet niektórych przypadkowych sytuacji, które doprowadziły tę dwójkę do miejsca, w którym się znaleźli.
Dla jednych kontrowersyjna w treści, dla mnie po prostu straszliwie smutna.
Jeśli ktoś szuka w tej książce jakichś perwersyjnych opisów seksu z nieletnią to się srogo zawiedzie. To nie jest książka erotyczna i warto o tym pamiętać.
Język jest naprawdę przepiękny. Wysublimowany, finezyjny, z licznymi nawiązaniami do innych dzieł, stanowił, nawet bym powiedziała, pewnego rodzaju szaradę umysłową w trakcie czytania. Nie jest to książka łatwa w odbiorze, o nie. Nie ma możliwości szybkiego „prześlizgnięcia” oczami po treści, bo nic się z niej wtedy nie zrozumie. To wysiłek umysłowy, nad którym trzeba się pochylić. Nie każdemu się to spodoba.
Żeby nie było tak kolorowo, muszę dodać kilka „ale”.
Książka jest bardzo nierówna. Początek świetny, środek taki sobie i wraz ze zbliżaniem się do końca było już coraz gorzej. Niektóre fragmenty czytałam z zapartym tchem, przez inne brnęłam, nudząc się i drzemiąc.
Jak już wiele osób przede mną wspomniało, zdania w języku francuskim, które nie zostały przetłumaczone nawet w głupim przypisie to jest katastrofa. Wiele to ujęło treści, która i bez tego już jest trudna w odbiorze.
Czy polecam? No polecam i to bardzo, ale nie każdemu. Polecam osobom niebojącym się zderzenia z trudnym tematem pedofilii i obytym z artystycznym językiem na wysokim poziomie. Rozkoszującym się książkami psychologicznymi. Czytelnicy z negatywnym nastawieniem od samego początku ("A na co, po co, po kiego grzyba Nabokov to napisał?", "Tylko psychol napisałby książkę o pedofilu", brrr, koszmar) niech trzymają się od „Lolity” z daleka.
Ja na pewno sięgnę po nią ponownie za jakiś czas.
Na początku chciałam wyrazić głębokie współczucie dla wszystkich ameb umysłowych, które wystawiły jedną gwiazdkę książce, której nawet nie czytały i wszystkim tym, którzy przyklaskują temu zjawisku.
Osobom tym polecam najpierw (i przede wszystkim) sięgnąć po dzieło Nabokova, wyjść ze swojej konserwy, otworzyć się na nowy temat, w głowie mając tabulę rasę i może wtedy nie...
2016
Kolejna książka wygrzebana z kosza taniochy w supermarkecie.
Początek był taki sobie i to mocno taki sobie. Ja rozumiem, że trzeba jakoś przedstawić głównego bohatera i że nie można tak od razu rzucić czytelnika w wir akcji, ale szczegóły jakichś śledztw, których rozwiązania i tak się nie dowiedziałam to kompletna strata czasu. Strata czasu mojego i autora. Można to było rozegrać w bardziej przemyślany sposób.
Później już jest lepiej. Akcja zaczyna być zwarta, szybka. Opisy zbrodni brutalne i dosadne, naprawdę działały na wyobraźnię. Mnóstwo szczegółów i nazwisk, aż czasami musiałam kartkować książkę wstecz, żeby się w tym wszystkim nie pogubić.
Różne wątki zalewały mnie ze wszystkich stron, każdy ciekawszy od poprzedniego. Grange nie pozwolił mi odetchnąć ani na chwilę.
Ogromne plusy za ukazanie zagadnień z podstaw psychoanalizy, krótkiej historii początków człowieka i wreszcie mrocznej historii krajów Ameryki Południowej. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że tamtejsze zbrodnie odbywały się na tak dużą skalę. Dobry grunt, aby zagłębić się szerzej w tematykę i zweryfikować te informacje ze źródłami historycznymi.
Ale żeby nie było tak kolorowo to dodam, że z mojego punktu widzenia zauważyłam trzy minusy.
Jako pierwszy muszę wymienić postać głównej bohaterki – Korowy. Jakaś taka irytująca była. Raz twarda pani sędzia śledcza, a raz rozciapciana klucha. Na zewnątrz skała, a w środku naiwna, słaba istota. Raz pewna siebie, a za chwilę cicha myszka. W dodatku przechodzi swoistą terapię, tropiąc mordercę-kanibala(?). Uch.
Drugi mały minus za zbyt krótkie zdania. Czasami równoważniki zdań. Ledwo się rozpędziłam, a tu zaraz kropka. Taki zabieg jest fajny, jak akcja naprawdę pędzi bardzo, bardzo szybko. Wprowadza to dynamikę, natomiast mocno irytuje przy spokojniejszych partiach książki.
I ostatni minus za zakończenie. Kiedy się okazało to co się okazało, pomyślałam: WOW! To naprawdę niesamowite! Później było gorzej. Zakończenie, niestety, płytkie jak kałuża. Za szybkie, nierealne. Zbyt bajkowe.
SPOJLER ALERT!
Że niby ona na zupełnie nieznanym sobie leśnym pustkowiu, wycieńczona podróżą, zraniona, wystraszona, goniona dwie, trzy godziny przez dzikusów znających teren jak własną kieszeń, daje radę uciec? Z jakąś powierzchowną tylko raną na ramieniu?
KONIEC SPOJLERU.
Miałam ochotę rzucić książką o ścianę i iść na długi spacer, żeby ochłonąć. Ostatnio trafiam na same książki, w których autorzy jak na złość partolą końcówkę. Ech.
Historia bardzo wciągająca i gdyby nie to zakończenie oraz głupiutka pani sędzia to książka byłaby cud, miód, orzeszki, dziesięć na dziesięć. A tak to ode mnie tylko lub aż sześć i pół, prawie siedem.
Kolejna książka wygrzebana z kosza taniochy w supermarkecie.
Początek był taki sobie i to mocno taki sobie. Ja rozumiem, że trzeba jakoś przedstawić głównego bohatera i że nie można tak od razu rzucić czytelnika w wir akcji, ale szczegóły jakichś śledztw, których rozwiązania i tak się nie dowiedziałam to kompletna strata czasu. Strata czasu mojego i autora. Można to było...
2016
Książka jest fenomenalna. Trochę odczuwałam braki wiedzy o bohaterze z pierwszej części, ale i tak czytało mi się gładko. Tak gładko, że zapomniałam o kolokwium na śmierć i życie i połknęłam książkę w niecałe dwa dni. Nawet nie zaczynajcie czytać jak nie macie wiele czasu!
Wreszcie bohaterowie z krwi i kości, nie jakieś wydumane postacie z obrazka zawieszone w byle jakiej przestrzeni. Zwłaszcza Szacki. No buc z niego, trzeba przyznać, ale ma w sobie coś takiego, że nie da się go nie lubić i mu nie kibicować. Miłoszewski pokazuje samo życie, nie zawsze kolorowe. Emocje tętnią na każdej kartce, prawdziwe dialogi zachwycają. Język to jest mistrzostwo. Zachwycam się nad każdą metaforą i porównaniem tak lekko wplatanych między wulgaryzmy i czarny humor. Nic bym nie dodała i nie ujęła, jest idealnie.
Sama akcja wciąga bardzo. Co rusz nowe poszlaki, ani na chwilę autor nie daje nam wytchnąć i się rozluźnić. Opis pięknego na swój sposób Sandomierza i jego historia przeszłości fajnie się w to wszystko wplatają.
Jeden z najlepszych polskich kryminałów.
Książka jest fenomenalna. Trochę odczuwałam braki wiedzy o bohaterze z pierwszej części, ale i tak czytało mi się gładko. Tak gładko, że zapomniałam o kolokwium na śmierć i życie i połknęłam książkę w niecałe dwa dni. Nawet nie zaczynajcie czytać jak nie macie wiele czasu!
Wreszcie bohaterowie z krwi i kości, nie jakieś wydumane postacie z obrazka zawieszone w byle jakiej...
2016
Rewelacyjna książka. Zupełnie inna od wszystkich autorstwa Kinga, jakie do tej pory czytałam. Nie jest to typowy horror, ale analiza psychologiczna zachowań ludzkich w skrajnie nieprawdopodobnej sytuacji, jaką jest odcięcie od reszty świata.
To prawie 1000-stronicowe tomiszcze czytało się, o dziwo, naprawdę szybko i lekko. Akcja nie zwalnia, nie jest nudno. Bohaterów jest wielu; zostali oni stworzeni w przemyślany sposób, tak jakby byli z krwi i kości i można by ich było spotkać tuż za rogiem w prawdziwym życiu.
Niesamowite jest jak wciągnęłam się w tę powieść. Jednym bohaterom kibicowałam, innych nienawidziłam. Szczerze odczuwane emocje (wściekłość, wzruszenie, oburzenie) przy czytaniu to coś, co traktuję jako wyznacznik dobrej książki. Narracja, oczywiście jak to u Kinga bywa, mistrzowska.
Jedyny niedosyt zostawia mi zakończenie, a dokładnie wyjaśnienie powstania kopuły. Jest bezsensowne, po prostu. Jednak myślę, że nie ono jest u najważniejsze. Zakończenie to tylko element tła potrzebnego do przedstawienia rozmyślań.
Polecam gorąco.
Rewelacyjna książka. Zupełnie inna od wszystkich autorstwa Kinga, jakie do tej pory czytałam. Nie jest to typowy horror, ale analiza psychologiczna zachowań ludzkich w skrajnie nieprawdopodobnej sytuacji, jaką jest odcięcie od reszty świata.
To prawie 1000-stronicowe tomiszcze czytało się, o dziwo, naprawdę szybko i lekko. Akcja nie zwalnia, nie jest nudno. Bohaterów jest...
2017
Patrząc na polecający blurb Jamesa Wana, który powiedział, że jest „to najstraszniejsza książka, jaką kiedykolwiek czytał”, podekscytowana już nie mogłam się doczekać, aż sama po nią sięgnę. Od dzieciństwa interesuję się zjawiskami paranormalnymi, więc czytam i oglądam wszystko co mi wpadnie w łapy na ten temat.
Powiem tak: szału nie ma, rzyci nie urywa. Moim zdaniem autor niestety zmarnował potencjał i możliwość rozwinięcia ciekawego wątku, jakim jest działalność Eda i Lorraine Warrenów.
No do cholery, przecież oni całe życie poświęci niewytłumaczalnym zjawiskom. Widzieli to, co normalny człowiek nie będzie w stanie nigdy zobaczyć. Przez długie lata zajmowali się setkami dziwnych przypadków! A ja nie widzę, żeby w tej książce zostało pokazane to ich fascynujące życie. Zamiast tego dostałam wykład w formie papierowej na temat rodzajów demonów i ich zdolności wejścia do naszego świata.
Owszem, w niektórych momentach faktycznie się bałam, ale to zapewne wina mojej bujnej wyobraźni, a przede wszystkim tego, że czytałam ją na nocnych zmianach w pracy, będąc sama jak palec w dużym budynku.
Chaos w tej książce jest wszechobecny: urwane wątki, do których autor wraca za kilka lub kilkanaście stron, niedokończone opowieści, kilkukrotne powtórzenia. O tym, że demony mają dwie drogi na przedostanie się do naszego świata mowa jest w książce chyba z pięć razy.
Tak naprawdę, czytelniku, nie dostaniesz w „Demonologach...” opisanych od A do Z najgłośniejszych przypadków, jakimi zajmowali się Warrenowie, czyli tego co jest w tym wszystkim najciekawsze. Sprawa z Amitiville, Enfield, czy lalki Annabelle... jedynie fragmenty o nich są pourywane i porozrzucane po całej książce.
Czuję niedosyt i to spory. Zamiast ciekawie opisanych spraw małżeństwa Warrenów otrzymałam podręcznik na temat wiedzy o demonach i duchach. Zdjęcia wcale nie uratowały sytuacji. Zamiast fotografii przedstawiających rozwalony salon czy odsuniętą od ściany lodówkę oczekiwałam tych pokazujących jakieś zjawy czy półprzezroczyste widma, które pan Warren w swoich zbiorach miał ponoć sporo. No sorry, ale takie zdjęcia to sama mogę zrobić.
Czytało się fajnie, ale w tej tematyce znajdą się ciekawsze pozycje.
Patrząc na polecający blurb Jamesa Wana, który powiedział, że jest „to najstraszniejsza książka, jaką kiedykolwiek czytał”, podekscytowana już nie mogłam się doczekać, aż sama po nią sięgnę. Od dzieciństwa interesuję się zjawiskami paranormalnymi, więc czytam i oglądam wszystko co mi wpadnie w łapy na ten temat.
Powiem tak: szału nie ma, rzyci nie urywa. Moim zdaniem autor...
2017
Okej, przeczytałam i mogę powiedzieć, że poziom taki sam jak pierwszej części – mierny.
Mój irytomierz w trakcie czytania tej książki wyleciał poza skalę. Podobnie jak w pierwszej części, akcja wlecze się jak śluz za ślimakiem. To jest dramat, żeby w powieści która ma 650 stron, COŚ się zaczęło dziać dopiero na ostatnich… dwustu? Ręce mi opadły.
Bohaterowie już wcześniej byli drażniący i w „dwójce” nic się nie zmieniło.
W gorącej wodzie kąpany Asher nadal rzucał się z łapami na każdego, kto chciał spokojnie chociaż spróbować przemówić mu do rozumu. Miałam ochotę wleźć do książki, dać mu po gębie i krzyknąć „Wysłuchaj go/ją/ich, ty uparty ośle!”. Standardowo „cholery” były ciskane przez niego na prawo i lewo.
No tak, przecież bardzo wzburzony człowiek klnie używając „choler”, jakie to realistyczne.
Dathne w trakcie czytania tak mnie doprowadzała do szewskiej pasji, że odłożyłam tę książkę na parę dobrych dni. Irytujący, wredny babsztyl, niewidzący niczego złego w ranieniu wszystkich dookoła. Jak coś nie szło po jej myśli to nie potrafiła nic innego zrobić niż tupać nogami i drzeć się, że to ona jest spadkobierczynią. Nie ten czy tamten, tylko ona, ona, ona! Serio, życzyłam jej wszystkiego najgorszego. Tak upierdliwej baby to jeszcze nie spotkałam w żadnej książce. Jeśli pani Miller myślała, że Dathne będzie wzbudzać sympatię, no to coś jej nie wyszło.
Świat przedstawiony to jedna wielka pomyłka. Już przy pierwszej części spotykając się z karocami, salonami, kanapami i kanalizacją w domach zaczęłam się zastanawiać o co tutaj w ogóle chodzi. Co to są za czasy. Przyjęłam, że mniej więcej XVII-XVIII wiek. Tutaj natomiast występuje już więcej elementów wyjętych ze średniowiecza. Miller chyba nie za bardzo jest zorientowana z czym się je tę epokę i późniejsze i wszystko ze sobą pomieszała, tworząc misz-masz.
Nocniki i zlew z bieżącą wodą w chatce pośrodku lasu, podsumowują wszystko.
Język nadal prosty jak budowa cepa, choć i tak jest lepiej, bo zniknęły dziwne słownictwa zaczerpnięte ze współczesności, które można było spotkać w „Nieświadomym…”. Jednak wciąż za dużo jest „nieprawdaż”, „gdyż”, „czyż nie”, „kimże”, „czymże”. Te słowa były wtrącane chyba w co trzecim zdaniu. Nie, pani Miller, w ten sposób się nie tworzy archaicznego języka.
Fantastyka niestety niskich lotów z niedopracowanym uniwersum, bohaterami, językiem i ogólnie wszystkim. Miałam dać cztery, ale pisząc tę recenzję na nowo się zirytowałam i nabrałam ochoty dać trzy gwiazdki. Więc daję.
Okej, przeczytałam i mogę powiedzieć, że poziom taki sam jak pierwszej części – mierny.
Mój irytomierz w trakcie czytania tej książki wyleciał poza skalę. Podobnie jak w pierwszej części, akcja wlecze się jak śluz za ślimakiem. To jest dramat, żeby w powieści która ma 650 stron, COŚ się zaczęło dziać dopiero na ostatnich… dwustu? Ręce mi opadły.
Bohaterowie już wcześniej...
2017
Jak ta książka mnie wymęczyła. To zupełnie inny Koontz, niż chociażby za czasów "Szeptów". Wielka szkoda.
Akcja się ślimaczy, zwroty akcji występują w śladowych ilościach, bohaterowie papierowi. Zły charakter całkowicie bez wyrazu. Dlaczego, panie Koontz?! Przecież złe charaktery zawsze panu wychodziły.
Fabuła też tyłu nie urwała. Jakieś to wszystko było zmyślone na siłę, przesadzone.
Nieciekawie.
Stosunek ilościowy narracji do dialogów kompletnie mnie dobił. W książce są śladowe ilości tych drugich, a powieść to właściwie 450 stron zapisanej drobną czcionką narracji. Ocean gadulstwa narratora, przez który ledwo, ledwo przebrnęłam.
Niestety zmarnowany czas.
Jak ta książka mnie wymęczyła. To zupełnie inny Koontz, niż chociażby za czasów "Szeptów". Wielka szkoda.
Akcja się ślimaczy, zwroty akcji występują w śladowych ilościach, bohaterowie papierowi. Zły charakter całkowicie bez wyrazu. Dlaczego, panie Koontz?! Przecież złe charaktery zawsze panu wychodziły.
Fabuła też tyłu nie urwała. Jakieś to wszystko było zmyślone na siłę,...
2017
Przygnębiająca, mroczna i niepokojąca książka. Knox wyrzuca z niej wszelkie ślady uczciwości, miłości, przyjaźni czy zrozumienia i nasyca ją brutalnością, egoizmem, chciwością i zepsuciem. Granica między dobrem, a złem się zaciera; ci, którzy powinni pilnować praworządności są źli, a ci, którzy są źli, są jeszcze bardziej sparszywiali.
„Syreny” pokazują całe to nocne życie wielkiego miasta; duszne puby, narkomańskie meliny, zniszczone dzielnice kontrastujące z bogatymi domami, a w tym wszystkim prostytutki, narkomani, gangsterzy, drag queens, zagubione dzieciaki i skorumpowani policjanci. Wszystko to świetnie dopełnia fabułę, która jest jakby nieoczywista, bo główny bohater obrał sobie za cel nie tylko znaleźć sprawcę śmierci młodej dziewczyny, ale również odkryć prawdę o zaginięciu sprzed dziesięciu lat i zdemaskować policjantów umoczonych we współpracę z handlarzami narkotyków. Dużo się dzieje! Akcja nie zwalnia ani na chwilę, a dzięki językowi pozbawionemu zbędnych ozdobników czyta się płynnie i szybko.
Miłośnikom tego typu klimatów i mocnych wrażeń – szczerze polecam!
Przygnębiająca, mroczna i niepokojąca książka. Knox wyrzuca z niej wszelkie ślady uczciwości, miłości, przyjaźni czy zrozumienia i nasyca ją brutalnością, egoizmem, chciwością i zepsuciem. Granica między dobrem, a złem się zaciera; ci, którzy powinni pilnować praworządności są źli, a ci, którzy są źli, są jeszcze bardziej sparszywiali.
„Syreny” pokazują całe to nocne życie...
2017
Wow! Brutalny, mocny kryminał, a jednocześnie świetnie skonstruowany i trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Ja go zjadłam w dwa dni.
Przy okazji autor mistrzowsko pokazuje problem chorych czasów, w których przyszło nam żyć, gdzie najlepiej sprzedaje się lans w internecie, cycki, dupy i prostactwo, a prywatność już dawno przestała się liczyć. Daje do myślenia!
Każdemu pisarzowi thrillerów życzyłabym takiego debiutu.
Wow! Brutalny, mocny kryminał, a jednocześnie świetnie skonstruowany i trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Ja go zjadłam w dwa dni.
Przy okazji autor mistrzowsko pokazuje problem chorych czasów, w których przyszło nam żyć, gdzie najlepiej sprzedaje się lans w internecie, cycki, dupy i prostactwo, a prywatność już dawno przestała się liczyć. Daje do...
2017
To moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Llosy i muszę przyznać, że było całkiem udane.
Wątek kryminalno-polityczny został wysunięty na – piszę to z ulgą, bo nie przepadam za erotykami – pierwszy plan, dzięki czemu książka naprawdę jest wciągająca i skupia się na tym co najciekawsze – mechanizmach funkcjonowania dyktatury, jej wpływie na, tylko z nazwy, wolne media i na życiu Peruwiańczyków, zarówno z tych niższych warstw społecznych jak i wyższych, pławiących się w luksusach.
Bohaterowie bardzo na plus – większość z nich była tak oderwana od rzeczywistości i zepsuta do szpiku kości, że wzbudzali u mnie uczucia odrazy i brak sympatii. Pewnie o to chodziło autorowi, więc winszuję.
Jedynie postać biednego Juana Peinety ujęła mnie za serce, więc możecie się domyślić jak brutalnym ciosem dla mnie był rozwój jego dalszych losów po spotkaniu z ludźmi Doktora.
Sceny erotyczne dość zjadliwe, chociaż i tak w trakcie czytania ich towarzyszyło mi nieodparte uczucie niechęci, spowodowane tym, że w większości były to sceny zdrady.
Niestety zakończenie to jest pomyłka – po opisach brutalnego systemu władzy nastąpił happy-end, okraszony brokatem i konfetti. Zupełnie nierzeczywista sytuacja, biorąc pod uwagę to, że reżim ma to do siebie, że trzyma za dzioby nie tylko ludność i media, ale też legislatywę i sądownictwo. A jak sobie nie radzi, to wypycha kieszenie forsą i zwiewa z kraju. Taka jest smutna prawda.
Książka nie jest super wybitna, ale z pewnością warto poświęcić jej uwagę.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Llosy i muszę przyznać, że było całkiem udane.
Wątek kryminalno-polityczny został wysunięty na – piszę to z ulgą, bo nie przepadam za erotykami – pierwszy plan, dzięki czemu książka naprawdę jest wciągająca i skupia się na tym co najciekawsze – mechanizmach funkcjonowania dyktatury, jej wpływie na, tylko z nazwy, wolne media i...
2017
Fajna.
Czytało się przyjemnie ze względu na prosty, oszczędny język i praktycznie brak wątków pobocznych. Na plus świetne realistyczne opisy, zwłaszcza wyglądu opętanej Regan, które działały na wyobraźnie. Ciekawa fabuła, choć z początku tempo trochę się ślimaczy; na szczęście później rusza z kopyta, prowadząc do satysfakcjonującego finału.
Jedna z lepszych książek osadzonych w tematyce opętania.
Po opiniach, że to "niełatwa lektura" i że jest „dla osób o mocnych żołądkach” byłam pełna obaw, ale podczas lektury nie spotkało mnie nic, co by nie było znośne. A czytałam ją zazwyczaj o późnych porach, będąc sama w mieszkaniu.
Kawał dobrej rozrywki czytelniczej w sam raz na samotne wieczory, a przede wszystkim klasyka gatunku, więc grzechem byłoby jej nie znać.
Fajna.
Czytało się przyjemnie ze względu na prosty, oszczędny język i praktycznie brak wątków pobocznych. Na plus świetne realistyczne opisy, zwłaszcza wyglądu opętanej Regan, które działały na wyobraźnie. Ciekawa fabuła, choć z początku tempo trochę się ślimaczy; na szczęście później rusza z kopyta, prowadząc do satysfakcjonującego finału.
Jedna z lepszych książek...
2017
Książka po prostu nie dla mnie. Typowa młodzieżówka niewnosząca niczego nowego do gatunku. Powieść ma 568 stron, a przez pierwsze... czterysta stron dosłownie nic się nie dzieje – akcja jest nudna jak flaki z olejem i ciągnie się niemiłosiernie. Dopiero na ostatnich stronach coś się zaczyna dziać.
Bohaterowie potwornie mnie drażnili: nieokrzesany Asher, irytująca Dathne, wiecznie mizgająca się para królewska, rozpieszczona i zołzowata Fane. Wszystkich znosiłam z największym trudem. Sympatię czułam jedynie do Gara i być może jeszcze do Matta.
Język jest tak prosty, że aż boli.
Sądząc po występowaniu karoc, salonów, kanap i kanalizacji w domach wywnioskowałam, że świat jest stylizowany na ok. XVII-XVIII wiek, ale słowa i zwroty takie jak: „okej”, „fajny” czy „jak parówka w hot-dogu” to jednak gruba przesada. Spotkałam się też ze zwrotami typu: „Od Sasa do Lasa”, „jak Zabłocki na mydle” czy „krzyżyk na drogę”. Biorąc pod uwagę fakt, że jednak jest to równoległy świat z inną historią i religią, jego mieszkańcy nie mieli prawa znać Zabłockiego, Leszczyńskiego czy symbolu krzyża, no na litość boską. Nie wiem czy jest to wina autorki czy tłumaczenia, ale takie słownictwo po prostu bardzo, bardzo ujęło tej książce.
Oprócz tego miałam wrażenie, że Miller chyba trochę bała się przekląć; wszystko było "cholerne", jedno z najostrzejszych wulgaryzmów było "cholera jasna", co raczej wzbudzało politowanie niż zrozumienie. "Dziwek" i "kurw" naliczyłam jedną czy dwie.
Dojrzałym czytelnikom, liczącym na odrobinę ambitniejszą literaturę, nie polecam.
Książka po prostu nie dla mnie. Typowa młodzieżówka niewnosząca niczego nowego do gatunku. Powieść ma 568 stron, a przez pierwsze... czterysta stron dosłownie nic się nie dzieje – akcja jest nudna jak flaki z olejem i ciągnie się niemiłosiernie. Dopiero na ostatnich stronach coś się zaczyna dziać.
Bohaterowie potwornie mnie drażnili: nieokrzesany Asher, irytująca Dathne,...
2017
Kręciłam się długo w bibliotece obok tej książki. Powód był jeden: cały ten ogromny szum wokół książki. Wszystkie bookstagramy, blogi i portale literackie były swego czasu zasypywane jej zdjęciami i recenzjami. Chciałam sama się przekonać czy to jedna z tych krów, które dużo muczą, a mało mleka dają.
Przeczytałam w dwa dni i mogę powiedzieć, że to nie był stracony czas. Tak, zgodzę się, że język nie jest najwyższych lotów. Tak, bohaterowie nie są jakoś bardzo skomplikowani i rozbudowani. Tak, w połowie książki można już było domyślić się zakończenia.
Tak, tak, tak. To wszystko prawda. Ale co jest też ważne, powieść ta umiejętnie wzbudziła emocje u mnie, jako czytelnika. Ja nie mogłam pozbyć się uczucia żalu i współczucia dla narratorki. Naprawdę gorąco jej kibicowałam w działaniach. Nie mogłam i nie chciałam się oderwać od książki, chcąc wiedzieć jak dalej potoczą się losy Grace.
SPOJLER ALERT
Biedna Grace. Niektórzy z piszących tu są dla niej zbyt surowi. Przecież było powiedziane, że Jack podrobił dokumenty medyczne swojej żony, robiąc z niej wariatkę. Policję też miał w kieszeni. Więc jak miała uciec? Wołać o pomoc? Wyszłaby na obłąkaną. Zerwać się z krzesła w czasie jednego z lunchów na mieście i uciec? Z pustą torebką, bez pieniędzy i telefonu? Mając świadomość, że on może w każdej chwili dopaść jej siostrę? Jej sytuacja była bardziej skomplikowana, niż niektórzy tutaj piszą.
KONIEC SPOJLERU
Nie nazwałabym „Za zamkniętymi drzwiami” jakimś wybitnym dziełem literackim. Nie jest to thriller, bo akcja jest jednotorowa i dość przewidywalna. Powieść psychologiczna też raczej nie ze względu na płytkie przedstawienie postaci. Jest to raczej fajne czytadło na jeden raz, akurat w jakieś zimne, deszczowe popołudnie.
Kręciłam się długo w bibliotece obok tej książki. Powód był jeden: cały ten ogromny szum wokół książki. Wszystkie bookstagramy, blogi i portale literackie były swego czasu zasypywane jej zdjęciami i recenzjami. Chciałam sama się przekonać czy to jedna z tych krów, które dużo muczą, a mało mleka dają.
Przeczytałam w dwa dni i mogę powiedzieć, że to nie był stracony czas....
2017
Co te książki Kinga w sobie mają, że je tak ubóstwiam (z paroma wyjątkami, które są po prostu w porządku). A no tak: mistrzowski sposób narracji, jedyny w swoim rodzaju, spotykany tylko u Króla, świetnie rozbudowanych bohaterów, no i genialną fabułę.
Wszystko to oczywiście można znaleźć w „Cmętarzu zwieżąt”.
Nie traktuję tej powieści stricte jako dreszczowca. King sprawnie połączył różne gatunki, przechodząc z lekkiej historyjki obyczajowej do wzruszającego, poruszającego dramatu, żeby dopiero finalnie zakończyć na horrorze.
Ale „Cmętarz...” wcale nie przeraża chociażby ogromnym, prastarym potworem będącym w stanie łamać całe drzewa, o nie. Ja raczej bałam się tego, co człowiek jest w stanie zrobić w obliczu straty najbliższej osoby. Do czego jest zdolny w bólu rozdzierającym duszę i załamaniu psychicznym. A najczęściej zdolny jest absolutnie do wszystkiego, gdyby tylko mogło to przywrócić życie zmarłemu. Przestają istnieć jakiekolwiek granice.
I myślę, że o tym tak naprawdę jest ta książka. Niezmiernie szanuję autora, za to, że podjął się trudnego tematu życia i śmierci, godzenia się z nią lub nie. A zrobił to w mistrzowski sposób, na przykładzie, który mną wstrząsnął do głębi, i jeszcze sprawnie wplótł w to wszystko historię o umarlakach, demonach i innych strachach.
Takie rzeczy to chyba tylko King potrafi.
Polecam!
Co te książki Kinga w sobie mają, że je tak ubóstwiam (z paroma wyjątkami, które są po prostu w porządku). A no tak: mistrzowski sposób narracji, jedyny w swoim rodzaju, spotykany tylko u Króla, świetnie rozbudowanych bohaterów, no i genialną fabułę.
Wszystko to oczywiście można znaleźć w „Cmętarzu zwieżąt”.
Nie traktuję tej powieści stricte jako dreszczowca. King...
Chyba w 2014 roku przeciągnął mi się sen zimowy, bo kompletnie nie przypominam sobie, żebym spotkała się z zakrojoną na szeroką skalę promocją tej książki, o której tu niektórzy piszą. Widocznie musiałam przespać cały ten szum, ale może to i lepiej? A „Troje” kupiłam sobie całkiem niedawno w outlecie za jakieś grosze, mając przynajmniej w głowie czystą kartę.
Okazało się, że jest to przyzwoita książka. Nie powiem, żeby wciągnęła mnie od pierwszych stron, rozkręcała się dość powoli, ale ło! Jak już się rozkręciła, to nie chciała puścić. Na szczęście nie odłożyłam jej na półkę, dzięki czemu przekonałam się, że było warto ją przeczytać!
Najważniejszą kwestią jest jej klimat – niepokojący i mroczny. Autorka sprawnie budowała napięcie przez całą powieść. Chyba aż za, skoro niektórzy sprawdzali w internecie czy aby na pewno opisane zdarzenia są fikcją. Przyznam, że trochę mnie to rozśmieszyło; jak dla mnie już od pierwszej strony, gdzie występuje klasyczna narracja trzecioosobowa, można spokojnie wyczuć, że tak. No ale fakt, że niektórzy się wkręcili, świadczy tylko o świetnych umiejętnościach pisarskich pani Lotz.
Książka trafiła w moje klimaty – teorie spiskowe, kosmici, fanatyzm religijny, zjawiska paranormalne, świat pogrążający się w chaosie, zmierzający niemal do apokalipsy. Dzieje się dużo, atmosfera jest gęsta, a bohaterowie liczni i rozproszeni po całym świecie. Jednak nie przeszkadza to absolutnie w zrozumieniu fabuły. Również forma książki przypadła mi do gustu. Wiem, że niektórzy kręcą nosem, ale jak dla mnie pomysł jest świetny! Z zaciekawieniem odwracałam kartki, żeby zerknąć jaką tym razem formę przybierze kolejny rozdział.
Jeśli mam coś powiedzieć o zakończeniu, to uważam, że jest skopane po całości. Myślałam, że wystrzelę się w kosmos po przeczytaniu ostatnich stron. Taka świetna, trzymająca w napięciu historia, a na końcu nic tak naprawdę się nie wyjaśniło. Parę mniejszych wątków nie zostało dociągniętych do końca. Jakieś filozoficzne bzdety w końcowej rozmowie niestety mnie nie usatysfakcjonowały.
Aha, no i warto wspomnieć o oprawie książki. Czarne brzegi kartek, czarna okładka z trzema czerwonymi paskami, w których po przypatrzeniu się można dojrzeć wizerunki ocalałych dzieci i blurb w formie pojedynczych haseł. Wow! Naprawdę początkowo robiła wrażenie i może nadal by je robiła, gdyby kartki nie były wykonane z ceraty. Z tak kruchą książką to nie miałam jeszcze nigdy do czynienia. Byle dotknięcie papieru w roztargnieniu groziło jego rozerwaniem albo zagięciem. O wzięciu gdziekolwiek książki nie było nawet mowy. Ktoś z wydawnictwa Akurat powinien mieć teraz czerwone wykwity wstydu na policzkach.
Pomijając plusy ujemne, książka jest naprawdę bardzo w porządku i warto się z nią zapoznać bliżej!
Chyba w 2014 roku przeciągnął mi się sen zimowy, bo kompletnie nie przypominam sobie, żebym spotkała się z zakrojoną na szeroką skalę promocją tej książki, o której tu niektórzy piszą. Widocznie musiałam przespać cały ten szum, ale może to i lepiej? A „Troje” kupiłam sobie całkiem niedawno w outlecie za jakieś grosze, mając przynajmniej w głowie czystą kartę.
więcej Pokaż mimo toOkazało się,...