-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać3
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
2017
2017
Romansideł nie lubię; omijam szerokim łukiem, zarówno w literaturze jak i kinematografii, za wyjątkiem jednego jedynego dzieła.
„Pamiętnika”.
Przyznaję, pierwszy był film. Oglądałam go chyba z dwadzieścia razy, za każdym razem rycząc jak bóbr, ku irytacji mojego lubego (choć i tak dzielnie przy mnie trwał w czasie wszystkich seansów), więc książkę, na podstawie której powstał, też musiałam w końcu przeczytać.
Z góry uprzedzam, że złamię tutaj żelazną zasadę nieporównywania książki i filmu, ale inaczej się nie da, no. Wybaczcie.
Trochę jestem zawiedziona. Ta piękna historia miłosna dwójki młodych ludzi, w upalne lato w uroczym miasteczku, która w filmie skradła moje serce, w książce praktycznie nie istnieje. Zostajemy wrzuceni w akcję, kiedy Noah i Allie są już dorosłymi ludźmi; minęło czternaście lat od ich ostatniego spotkania. O ich młodzieńczym uczuciu dowiadujemy się ze wspominek i dialogów, ale niestety. Jest to jakieś takie... niepełne, ledwo liźnięte. Nie poczułam tego, co łączyło ich w młodości. Raczej uwaga skupiona jest na tym, w jaki sposób ponownie rodzi się między nimi miłość tu i teraz po kilkunastu latach rozłąki.
Kiedy już przebolałam braki z przeszłości bohaterów, skupiłam się na tym co zaserwował mi autor. Było poprawnie. Czułam wibrujące napięcie między Naohem, a Allie. Wiadomo czego obydwoje chcieli, ale nie mogli się na to zdobyć. Urocza była ich nieśmiałość w całej tej sytuacji.
Małe minusy za stwierdzenia typu: „Boże, po tylu latach wciąż dobrze wygląda” albo „Nadal jest piękna” pojawiające się zbyt często. Trochę męczyły. Pokazało się też parę określeń rodem z harlequina.
SPOJLER ALERT
Co mnie najbardziej uderzyło to zachowanie bohaterów. Allie po informacji, że matka schowała przed nią wszystkie listy od Noaha, przyjmuje to spokojnie i z opanowaniem. Zaraz, zaraz? Co? Matka właściwie zniszczyła jej życie, zgasiła uczucie między nią, a Noahem, a ona nic z tym nie robi?
Dalej. Noah, gdy dowiaduje się, że Allie znów chce zniknąć z jego życia, spokojnie tłumaczy, że ją kocha, przytula, a na koniec macha jej na pożegnanie i pozwala odjechać. CO?
Potrząsam głową i zamykam książkę, żeby zebrać myśli.
Jednak film pokazał reakcje bardziej wiarygodnie. Allie przez łzy wydziera się na matkę, w porywie złości mówi, że jej nienawidzi.
Noah potrząsa dziewczyną, jest wściekły, że jest taką ciepłą kluchą, że znów chce go zostawić, uderza ręką w maskę samochodu, a na koniec odchodzi.
I słusznie! Są to normalne emocje człowieka w takich sytuacjach. Czy pan Sparks nie umiał zbudować takich prostych zachowań u swoich bohaterów?
KONIEC SPOJLERU
Części książki, w których Noah już jest stary i schorowany, trochę mnie nużyły. Za dużo wyznań miłosnych, za dużo banalnych stwierdzeń o życiu i uczuciach. Jedynie fragmenty listów sprawiały, że na chwilę moje rozbiegane myśli wracały na strony powieści. Zwłaszcza ostatni list Allie wzruszył mnie do łez.
To nie jest tak, że książka jest beznadziejna. Nieprawda. Opowiada piękną historię miłości, która mimo przeciwności losu i choroby przetrwała i nadal walczy o przetrwanie. Wyciska łzy z oczu jak żadna inna. Ale jest "ale". Można było ją bardziej rozbudować, zrezygnować z banałów i postawić na coś konkretnego z przytupem. Nie mniej polecam. Ja ją sobie zostawię w biblioteczce, chociażby ze względu na sentyment.
Romansideł nie lubię; omijam szerokim łukiem, zarówno w literaturze jak i kinematografii, za wyjątkiem jednego jedynego dzieła.
„Pamiętnika”.
Przyznaję, pierwszy był film. Oglądałam go chyba z dwadzieścia razy, za każdym razem rycząc jak bóbr, ku irytacji mojego lubego (choć i tak dzielnie przy mnie trwał w czasie wszystkich seansów), więc książkę, na podstawie której...
2018
Nie jest to z pewnością jakaś wybitna literatura, ale książkę czytało mi się całkiem szybko i przyjemnie.
Chciałam dostać powieść mocno osadzoną w realiach średniowiecza, z bohaterami z krwi i kości, opowiadającą o walkach o władzę w kształtującej się dopiero Europie, o zanikającej powoli religii pogańskiej wypieranej przez chrześcijaństwo - i wszystko to dostałam.
Dostałam jeszcze dodatkowo dużo religijnego moralizatorstwa, ale podtytuł przygotował mnie na to, więc się nie czepiam.
Można sięgnąć!
Nie jest to z pewnością jakaś wybitna literatura, ale książkę czytało mi się całkiem szybko i przyjemnie.
Chciałam dostać powieść mocno osadzoną w realiach średniowiecza, z bohaterami z krwi i kości, opowiadającą o walkach o władzę w kształtującej się dopiero Europie, o zanikającej powoli religii pogańskiej wypieranej przez chrześcijaństwo - i wszystko to...
Niestety, jest to jedna z tych książek, które nie najlepiej zniosły upływ czasu i mimo że jest to klasyka, to i tak ją trochę zbesztam.
Sama historia o krwiożerczym wampirze o błyszczących czerwonych oczach i ostrych jak brzytwa zębach była świetna i pochłonęła mnie bez reszty. Zimny, bezwzględny morderca tropiony przez grupę przyjaciół uznających się za łowców upiorów z poczucia obowiązku i trochę też zemsty za bliską, którą hrabia przemienił w nieumarłą. Cudo.
Forma książki w postaci listów, notatek z dziennika i depesz na początku mnie zaciekawiła, bo nigdy się z takim czymś nie spotkałam, później jednak doszłam do wniosku, że wolę tradycyjną narrację. Mimo wszystko źle się nie czytało, kwestia przyzwyczajenia. Język za to mi się bardzo podobał.
Natomiast z tak irytującymi bohaterami to chyba nie spotkałam się jeszcze nigdy. Miałam ochotę wejść do książki ich rozszarpać na drobne kawałeczki za ich bezpłciowość i mdłość. Są oni tak niesamowicie nieskazitelni, że aż nierealni. Przyłapałam się nawet na tym, że z czasem zaczęłam kibicować w działaniach Draculi.
Lucy i Wilhelmina to kobiety bez ani jednej wady – piękne, mądre, zaradne, pracowite, szlachetne, wytrwałe, dzielne, stanowiące na ziemi świadectwo istnienia boga, bo przecież takie urocze istotki nie mogłyby powstać tak o po prostu, bez żadnego działania siły wyższej. Są tak cudowne, słodko-pierdzące, że aż się chce rzygać.
Później doczytałam sobie, że to jest właśnie obraz idealnej kobiety z epoki wiktoriańskiej, tak zwany „anioł w domu”... Mimo wszystko, bez przesady.
Mężczyźni wcale nie byli lepsi. Wciąż całowali panie po rączkach, wysławiali je pod niebiosa, albo grupowo klękali przed nimi płacząc rzewnymi łzami, trzymając rąbka ich spódnicy.
Zachowania bohaterów były tak nierealne (przynajmniej dla tych czasów, chociaż wątpię też, żeby w XIX wieku AŻ TAK patetycznie się zachowywano), że nie dało się nie wywracać oczami.
Z oczywistych względów bardziej skupiłam się na postaci samego hrabiego Draculi, no i tu brawa dla pana Stokera za kreację. W swojej bezwzględności i okrucieństwie wampir był bardziej wiarygodny. Szkoda tylko, że nie powiedziano nic o jego przeszłości, co byłoby szalenie ciekawe, podobnie jak praktycznie nic nie wiadomo o trzech upiorzycach w mieszkających w jego zamku. Chętnie bym się co nieco doinformowała w tym temacie.
„Dracula” klasyką jest, wstyd więc go nie znać. Mimo dziwaczności w przedstawieniu bohaterów warto przeczytać chociażby dla samej postaci Draculi i atmosfery wiktoriańskiej epoki.
Na koniec jeszcze dodam, że wielkie uznanie należy się wydawnictwu Vesper za fantastyczne wydanie książki. Cała oprawa, a zwłaszcza ilustracje w środku są przepiękne.
Niestety, jest to jedna z tych książek, które nie najlepiej zniosły upływ czasu i mimo że jest to klasyka, to i tak ją trochę zbesztam.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSama historia o krwiożerczym wampirze o błyszczących czerwonych oczach i ostrych jak brzytwa zębach była świetna i pochłonęła mnie bez reszty. Zimny, bezwzględny morderca tropiony przez grupę przyjaciół uznających się za łowców upiorów z...