-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Niekiedy trzymając w dłoniach książkę wiemy już, ze zatracimy się w niej bez reszty, że będzie to historia jedna na milion a nawet dwa, że zwyczajnie ją pokochamy miłością nadzwyczajną. W tej książce nie ma po prostu słów. Są pięknie namalowane za ich pomocą zdania, obrazy, cytaty, które na długo pozostają w głowie czytelnika.
„Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.”
Nawet nie wiem od czego zacząć. Mimo upłynięcia około tygodnia od skończenia tejże książki, emocje jakie mi towarzyszą są równie intensywne co w trakcie jej lektury lub dopiero po skończeniu! Jestem pod wrażeniem każdego elementu w niej zawartego, rozpoczynając od pomysłu, przechodząc przez postacie kończąc na wielowymiarowości historii oraz skarbnicy pięknych cytatów. Trzymając ją w dłoniach, wiem, że nie trzymam jedynie papierowej rzeczy, trzymam nadzwyczajną historię o piękne, zagadkowej i niekiedy szokującej historii. Trzymam w dłoni życie Daniela.
„Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.”
Jestem urzeczona historią, której szczęśliwe zakończenie jest tylko pozorem skrywającym coś powoli odkrywającego się przed czytelnikiem na kartach powieści. Mimo rozstrzygnięcia o takim właśnie finale, po lekturze na mojej twarzy nie zaigrał uśmiech, lecz towarzyszyło mi uczucie smutku. Historia Daniela, by nie zdradzać Wam zbyt wiele, ma więcej niż jeden wymiar. Jest odbiciem innej, równie przejmującej, równie pięknej, równie ciekawej. Mamy dwa światy, dwa czasy i nieubłaganie nadciągające zakończenia, które nie wróżą niczego dobrego. To jedna z tych historii, o których przed lekturą powinno wiedzieć się jak najmniej. Opis z tyłu książki jest na szczęście na tyle dobrze skonstruowany, że wyjawiając ogólny zarys historii nie odkrywa praktycznie niczego.
„Są więzienia gorsze od słów, Danielu.”
Miłość, tajemnica, historia, piękna sceneria, emocje, powoli odkrywana prawda, napięcie i wiele, wiele innych - to tylko niektóre z rzeczy, które odnajdziecie w tej książce. Jest ona bowiem przedstawicielem rzadkiej kategorii - Książek niezapomnianych, ponadprzeciętnych, małych literackich cud. Ile w swoim życiu odnaleźliście pozycji, które na długo pozostawały razem z Wami, której język zachwycił Was jak żaden inny, której historia była nieporównywalna z żadną inną? Oto książka, do której człowiek wraca, poleca wszystkim dookoła, ma nadzieję, że przekaże ją swoim dzieciom by i te mogły poznać losy głównego i nie-głównego bohatera. Zatracić się podobnie jak ich rodzic w historii w pięknej scenerii Barcelony.
„Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze.”
Bohaterzy to wyraźnie zarysowane perły, które w trakcie lektury wyławiamy i kolekcjonujemy w sercu niczym perełki w ulubionym schowku na rzeczy cenne. Każdy z nich wrył mi się w pamięć swoim charakterem, dobrocią bądź wręcz przeciwnie - okrucieństwem. Poznając losy każdego z nich, siedziałam spięta i zdenerwowana, a przede wszystkim jednak podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, bądź też bałam się rozwinięcia sytuacji, na każdej ze stron nie wiedząc co na nich mnie czeka. Koniec końców książka zachwyciła mnie swoim pięknem i pomysłowością oraz zasmuciła. Dlaczego? Żeby się tego dowiedzieć, musicie przeczytać książkę.
„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie.”
Styl pisania autora to długo wyczekiwana przeze mnie niespodzianka i nadzwyczajność. On nie pisze, on maluje za pomocą słowa. Stworzył tym samym jedną z najpiękniej napisanych książek, jakie dane mi było przeczytać. Posklejać zdania w całość to nie wyzwanie, lecz nadać im kształtu, koloru, emocji? To talent, cud - tak rzadko już spotykany. Pan Zafón niezaprzeczalnie go posiada.
„Wspomnienia są gorsze niż kule.”
Jeśli ta książka, jakimś cudem jeszcze nie trafiła w Twoje ręce, zmień to. Przeczytaj, pokochaj, zapamiętaj. Poznaj kultową powieść, od której oderwanie się graniczy z cudem, a domysły i pytania rozrywają człowieka pragnąć ujrzeć światło dzienne i odnaleźć odpowiedź lub potwierdzenie. Ona jest...
Po prostu piękna.
Po prostu niezwykła.
Na takie książki po prostu się czeka.
Książkę oceniam na 11/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Niekiedy trzymając w dłoniach książkę wiemy już, ze zatracimy się w niej bez reszty, że będzie to historia jedna na milion a nawet dwa, że zwyczajnie ją pokochamy miłością nadzwyczajną. W tej książce nie ma po prostu słów. Są pięknie namalowane za ich pomocą zdania, obrazy, cytaty, które na długo pozostają w głowie czytelnika.
„Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym...
Są takie książki, których tylko widok, powoduje występowanie silnego przekonania mówiącego o możliwie, niezwykłej treści się w nich znajdującej. Których sam opis zapiera dech w piersiach, obiecując niesztampową przygodę, pełną tego, czego już od dawien dawna poszukiwało się w gatunku. Które wydają się wołać do czytelnika, przyciągać go przy każdej możliwej okazji. Taką powieścią ostatnimi czasy był dla mnie Czarny pryzmat. Kolokwialnie rzecz ujmując – dzieło Brenta Weeksa chodziło za mną jak jeszcze żadna dotychczas napotkana przeze mnie książka. Ekscytacja oraz zachłanność jakie towarzyszyły jej lekturze sprawiły, że oderwanie od lektury było wręcz niemożliwe. Czy te prawie 800 stron historii z gatunku fanasy było tym, czego oczekiwałam oraz tym na co długo czekałam?
Może kiedy rodzisz się na szczycie góry, możesz udawać, że góra się nie liczy, ale ci, którzy się na nią wspinają i ci, którzy rodzą się u jej podnóża i nigdy się nie wespną, wiedzą swoje.
Gavin jest Pryzmatem, najważniejszym kapłanem, wysłannikiem Orholama, cesarzem oraz najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Szesnaście lat temu on i jego brat Dazen, stali po dwóch stronach Wojny Fałszywego Pryzmata, bowiem oboje, co nigdy zresztą wydarzyć się w jednym pokoleniu nie powinno, mieli roszczenia do zajęcia czołowego miejsca w hierarchii swego świata – roli Pryzmata. Gavin wygrał, zabijając brata oraz próbując przez następne szesnaście lat kontrolować nastały po wojnie kruchy, niepewny pokój. Niespodziewanie jednak okazuje się, że Gavin ma piętnastoletniego syna z nieprawego łoża, który jako jedyny zresztą ocalał ze swej wioski do cna spalonej przez samozwańczego króla krainy, Tyrei. A to dopiero początek kłopotów Pryzmata. Syn z niepokojącymi mocami, ścigająca go coraz dokuczliwiej przeszłość, łamiący się powolnie pokój, zbliżająca się kolejna wojna oraz niebezpieczne sekrety, które powoli zaczynają wydobywać się na światło dzienne...
Czarny pryzmat to pierwszorzędna lektura z gatunku fantasty, którą – aż dziw – zna tak niewiele osób. Już od pierwszych stron wiedziałam, że wszystko w tej powieści jest wyjątkowe. Od języka, przez bohaterów, dynamiczną akcję oraz misternie wykreowany świat, na znakomitym humorze kończąc. To opowieść doskonała, zasługująca na zdecydowanie szersze grono odbiorców. Według mnie, jedna z najlepszych dostępnych na rynku, propozycji z gatunku fantasy – bez nawet joty przesady. Sam, niezwykle złożony, bazujący w dużej mierze na fizyce świat, zapiera dech w piersiach. Jego szczegółowość, nietuzinkowość oraz pomysł na kreację sprawiają, że czytelnik z szeroko otwartymi z zachwytu oczami, przewraca kolejne strony, zdając sobie powolnie sprawę z niedoskonałych możliwości własnej wyobraźni, która nie jest w stanie zbudować w umyśle tak doskonałego świata, jaki stworzył na kartach swej saerii Brant Weeks.
Najdoskonalszym elementem książki jest właśnie świat. Z początku czytelnik, błądzi w mroku, nie do końca pojmując prawidła rządzące światem Kipa oraz Pryzmata. Z czasem jednak wszelakie wątpliwości zostają rozwiane, a Brant Weeks otwiera przed odbiorcą kolejne, dotychczas zamknięte na klucz drzwi, za którymi czają się odpowiedzi. Tajemnicą nie jest, że uniwersum to opiera się w dużej mierze na świetle, na jego barwach, na magach krzesających z czegoś niematerialnego, rzeczy materialne. Jako humanista oraz osoba mająca problemy z przyswajaniem wszelakich fizycznych kwestii, muszę przyznać, że z początku bardzo żałowałam, że nie uważałam w szkole na zajęciach z fizyki. Na szczęście autor, niczym dobry nauczyciel, przy pomocy niektórych postaci, prowadzi czytelnika przez wszelakie zawiłości, rzucając nieco światła dziennego na pewne prawa. Istnieją jednak drzwi, który Weeks jeszcze nie otworzył, które czają się w mroku na swoją kolej. Świat
Przyzmata ma bowiem jeszcze wiele czytelnikowi do zaoferowania.
Niektórzy ludzie nie radzą sobie z mocą, z władzą. Niektórzy ludzie wydają się przyzwoici, dopóki nie dasz im niewolnika, bo wtedy okazują się tyranami, biją go i gwałcą. Wszelka władza i moc to próba.
Kolejnym aspektem powieści, stojącym nieomal na równi z kreacją świata, są bohaterowie. Wyraziści, ludzcy, odrębni, posiadający własne historie oraz motywacje. Tło dla ich działań jest perfekcyjnie przemyślane. Co rusz pojawiające się wspomnienia z przeszłości, które – oprócz oczywiście szokowania, ponieważ często ujawniają wiele zmieniających pogląd na fabułę faktów – sprawiają, że dane postacie są wiarygodne, mają silny fundament, na których budowane są ich charaktery. Są tacy bohaterowie, których motywacje nie są jednoznaczne, którzy lokują się między określeniem dobry i zły. To czytelnik jest ich sędzią i ocenia, która strona przeważa. Czy przeszłość, jest równie ważna co teraźniejszość? Czy władza oraz moc warte są upadku oraz całego wyrządzonego w ich imieniu zła?
Moimi ulubionymi postaciami zostali Pryzmat we własnej osobie oraz Karris – Czarnogwardzistka, niegdysiejsza narzeczona Gavina. Historia tej dwójki, ich przeszłość, a także relacja teraźniejsza jest jednym z najciekawszych wątków całej powieści. Odkrywając kolejne sekrety oraz fakty, skrzętnie ukrywane przez tę dwójkę przez szesnaście długich lat, można zostać przyprawionym o nie mały zawrót głowy! Tysiące sprzecznych myśli we własnej głowie, teorii spiskowych oraz pogrzebanych nadziei dostajemy automatycznie w prezencie. Nie mogę się doczekać ich wątków, zarówno wspólnych, jak i dotyczących każdego z osobna, w kolejnych, cudnie długich tomach. Nie tylko razem tworzą coś wartego uwagi. Osobno również potrafią namieszać oraz zaskarbić sobie przychylność czytelnika.
Jeśli mowa chociażby o Pryzmacie, nie można nie wspomnieć o humorze. Ta książka pełna jest dialogów, myśli poszczególnych bohaterów, które nieomal rozbawiają do łez. Wpleciony często w wir akcji, daje chwilowe wytchnienie, przed kolejnymi zapierającymi dech wydarzeniami. Dawno tak dobrze nie bawiłam się przy lekturze żadnej książki. Natomiast dynamiczna akcja, zwroty akcji, niepewność co do przedstawianych faktów, losów bohaterów, sprawia, że czytelnik przerzuca kolejne strony, nie mogąc doczekać się, a jednocześnie pragnąć nigdy nie dotrzeć do końca historii. Czarny pryzmat to idealna mieszanka humoru, akcji, niezwykłego świata, świetnych bohaterów oraz krwawych scen batalistycznych. Czytelnik nie ma ani chwili wytchnienia, już nieomal od pierwszych rozdziałów zapoznany zostaje bowiem z brutalnym i bezwzględnym światem, w jakim przyszło żyć Kipowi oraz pozostałym bohaterom.
Lepiej dwa razy się zastanów, zanim posłużysz się przeciwko komuś jego sumieniem. Bo może się okazać, że go wcale nie ma.
Misternie upleciona fabuła idealnie zazębia się wraz z postępującą lekturą. Czytelnik poznaje kolejne fakty, również dzięki podzielonej między bohaterów narracji, odkrywa dawno pogrzebane sekrety. Poznaje wiele punktów widzenia, koniec końców, błądząc między myślami, zastanawiając się, czy tym razem, poznałem całą prawdę? Czy to tylko jej część? Kto ma racje? Komu ufać? Czy dawni wrogowie, dziś mogą być przyjaciółmi? Za głównej postacie książki, mimo rozbitej fabuły, uznać można Gavina oraz jego syna z nieprawego łoża, czyli Kipa. Zarówno oni, jak i postacie poboczne idealnie ukazują nam mroki i cienie świata stworzonego przez Branta Weeksa. Nie są oni także, co w dzisiejszej literaturze jest wręcz plagą, idealni. Kip jest poniekąd zaprzeczeniem tego przymiotnika, co również wiąże się z częścią humorystyczną utworu. A Gavin? Nosi w sercu wiele słabości, choć powinien on być najsilniejszym człowiekiem świata.
Styl autora jest ponadprzeciętny, idealnie współgrający zarówno z gatunkiem, jak i tempem powieści. Mimo ogromnej objętości książki (prawie 800 stron)!, historię te czyta się zatrważająco szybko, zmierzając nieubłaganie ku zarazem pożądanemu oraz odwlekanemu końcowi. Dynamiczna akcja oraz niemożność odłożenia lektury, dodatkowo przyśpieszają czytanie. Dawno podczas lektury żadnej książki nie towarzyszyło mi tyle, czasem sprzecznych emocji. Dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła, dawno żadna fantastyka tak nie przekonała mnie swoim światem. Brent Weeks to fantastyczny geniusz, którego kolejne powieści mam nadzieję niebawem przeczytać. Czarny pryzmat bowiem to fantastyka najwyższych lotów, o której – jak mam nadzieję – zrobi się głośniej.
Ta historia nie tylko okazała się być powieścią wartą czekania oraz idealnym przykładem na to, że z intuicją czytelniczą nie ma żartów, ale przede wszystkim przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Seria o Pryzmacie ma szansę stać się jedną z moich ulubionych serii fantastycznych, jeśli nawet nie ulubioną. W ciemno mogę brać kolejne pokłosia wyobraźni autora, bowiem nie zostanę zawiedziona. Dla fana fantasy, niebanalnych światów, dobrego humoru oraz pełnokrwistych bohaterów, powiem jedno – Brent Weeks. Szok, niedowierzanie, śmiech, przerażenie, wątpliwości, niepewność, oczy z prędkością światła śledzące tekst, dłonie ledwie nadążająca z przewracaniem i umysł wciąż zasypywany nowymi faktami; to wszystko towarzyszy czytelnikowi podczas lektury Czarnego pryzmatu. To wszystko potwierdza wspaniałość książki jaką trzyma, bowiem jest to miernik dobrych powieści - ilość emocji jaką dana osoba jest zasypywana podczas czytania.
Kiedy piasek przesypuje się w klepsydrze, zwłoka w wymierzaniu sprawiedliwości jest równie zła jak niesprawiedliwość.
Jeśli jesteś fanem fantastyki, Czarny pryzmat jest książką stworzoną dla ciebie. Jeśli uwielbiasz akcję, wspaniale rozpisane sceny batalistyczne, wyraziście wykreowanych bohaterów oraz magiczny świat, jak jeszcze żaden inny, Brent Weeks jest pisarzem, którego powinieneś poznać. Jeśli szukasz czegoś nowego, czegoś co pochłonie Cię bez reszty, nie wypuszczając ze swego świata przez długie tygodnie, polubisz historię Gavina oraz Kipa. Nie zawiodą Cię w żadnym calu. Jedyną wadą tej książki jest fakt, że... się kończy. Reszta jest po prostu kapitalna. Jedna z najlepszych książek przeczytanych w tym roku, bez wątpienia.
(http://zagoramiksiazek.blogspot.com)
Są takie książki, których tylko widok, powoduje występowanie silnego przekonania mówiącego o możliwie, niezwykłej treści się w nich znajdującej. Których sam opis zapiera dech w piersiach, obiecując niesztampową przygodę, pełną tego, czego już od dawien dawna poszukiwało się w gatunku. Które wydają się wołać do czytelnika, przyciągać go przy każdej możliwej okazji. Taką...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-25
Yaa Gyasi podczas podróży do Afryki, pragnąć poznać losy swych przodków, oprócz informacji znalazła również natchnienie, które skłoniło ją do napisania swojej debiutanckiej powieści. Jej akcja rozciąga się na niemal trzy wieki, natomiast narracja na siedem pokoleń bohaterów, którzy prowadzą nas przez mroczne, dla czarnoskórych czasy niewolnictwa, kolonizacji oraz prób udowodnienia ludzkości, że kolor skóry nie ma znaczenia.
W XVIII wieku, w skolonizowanej Ghanie, żyją dwie siostry, które nie wiedzą o swoim istnieniu. Dla obu, życie obiera odmienne ścieżki, które stają się podwaliną, dla istnienia, kolejnych pokoleń. Effia, pierwsza z nich, zauważona przez angielskiego kolonizatora w jednej z wiosek, zostaje przeniesiona do twierdzy Cape Coast Castle, jako żona mężczyzny. Szczęśliwie żyje u jego boku, w żaden sposób nie odczuwając na własnej skórze, sprowadzonego przez kolonizatorów niewolnictwa. Esi, druga z sióstr, również przebywa w twierdzy, lecz w zupełnie odmiennym charakterze. Niegdyś brutalnie uprowadzona, znajduje się w w jednym pomieszczeniu z kilkudziesięcioma innymi kobietami, czekając na sprzedaż. Gdy ta następuje, trafia za ocean, już nigdy nie będąc tak blisko swej siostry...
Dzieło Yaa Gyasi to przede wszystkim, o czym warto wspomnieć na samym początku wielowymiarowa, klimatyczna powieść, która jest niezwykle dobrze skonstruowana. Widać tu, jak każdy detal, każda informacja, miejsce i usytuowanie w czasie bohatera jest dopracowane. To wielopokoleniowa opowieść pełna brutalności, prawdy o ludzkości, miłości, rodzinie oraz historii osób o ciemnym kolorze skóry, dla których życie nigdy nie było sprawiedliwe. Pomocną w tej pozycji rzeczą jest znajdujące się na samym początku drzewo genealogiczne potomków Effi i Esi, poczynając od ich matki, kończąc na ich rodzinie żyjącej w drugiej połowie dwudziestego wieku. Podczas lektury, dużej ilości bohaterów niejednokrotnie posiłkowałam się mapą, pragnąc upewnić się z czyimi przodkami mam do czynienia, a także, w którym momencie historii się znajduję.
Książka odznacza się niezwykłym klimatem, który towarzyszy wszystkim opowieściom, licznie przedstawionych w powieści narratorów. Ma on coś wspólnego z niepokojem, który ciąży nad czytelnikiem podczas lektury. Odnosi się wrażenie, że nad bohaterami ciąży klątwa i tylko nielicznym dane jest jej uniknąć. Każdy rozdział jest odrębną historią innej postaci, która jednak wciąż jest elementem historii dwóch rozdzielonych przez okoliczności rodzin. Na zmianę poznajemy relację z życia potomka Pięknej Effie oraz jej siostry - Esi. Przemiennie przenosimy się z realiów Ameryki, na przestrzeni trzech wieków, stosunku jej mieszkańców do niewolnictwa oraz równouprawnienia do Ghany, plemiennych wiosek oraz ich kultur. Dzięki takiemu zabiegowi, czytelnik poznaje nie tylko samą historię związaną z ciemnoskórymi, ich rdzenne korzenie, lecz również może dostrzec różnice między ich życiem na Nowym Świecie oraz Afryce.
Bohaterzy są liczni i choć tak naprawdę każdemu poświęcony jest rozdział oraz wzmianki, w relacjach kolejnych pokoleń to możemy poznać ich bardzo dobrze. Bądź, co bądź te zawarte w rozdziale strony, często opisują wiele lat z ich życia. Było wiele postaci, które zapadły mi w pamięć i których historie interesowały mnie bardziej niż inne, jednak nie potrafiłabym wybrać pomiędzy narracjami potomków Effie i Esi, ponieważ obie te, wielopokoleniowe historie były niezwykłe. Szokowały, zasmucały, niekiedy wywoływały uśmiech; zasypywały paletą różnorakich emocji. Nie pozwalały odejść na długo od lektury i choć ta ze względu na objętość oraz charakter przedstawianych wydarzeń nie należała do najszybszych, była warta poświecenia każdej godziny, nie dłużyła się - była idealnym uhonorowaniem każdego dnia.
Osobiście uwielbiam takie książki i choć te, dotychczas przeze mnie wybierane; historie opowiadane przez wiele pokoleń, były relacjonowane z perspektywy mieszkańców krajów europejskich, bądź Amerykanów, ta podróż, z początku nieco przeze mnie dystansowana, pochłonęła mnie nie mniej, niż te opowiadane przez ludność m. in. Wielkiej Brytanii, Gruzji, czy Ameryki. Zakończenie tej książki starałam się odłożyć, na jak możliwie najodleglejszy moment, jednak książka wciąga i zbytnio na to nie pozwala. Naprawdę jestem zaskoczona tym jak wiele ta powieść wniosła do mojego życia, jak bardzo intrygująca się okazała. Rzadko, które pozycje robią na mnie takie wrażenie. Niewątpliwie będę ją polecała rodzinie oraz znajomym.
Jestem wielbicielką historii. Jako osoba, która z dużą uwagą podchodzi do przedstawianych w książce wydarzeń epokowych, poczułam się w pełni zadowolona ich przekazem w książce Yaa Gyasi. Zarówno dla osób zaintrygowanych historią, jak i tych mniej, jej sposób wyłożenia powinien okazać się zadowalający. Już kiedyś to mówiłam, prawdopodobnie nawet w poprzedniej recenzji, lecz naprawdę lubię gdy, dana pozycja mnie intryguje, zmusza do pogłębiania tematu (tematów) w niej zawartych, do rozmyślań. W tym wypadku kilka wolnych wieczorów, chwil poświęciłam pogłębianiu swojej wiedzy na temat kolonizacji Afryki, niewolnictwa na tym kontynencie oraz w Ameryce, a także walki o równouprawnienie, która tak naprawdę toczy się po dziś dzień. Czasem zastanawiam się jak można uważać ludzi za gorszych tylko i wyłączenie poprzez pryzmat tego, jacy się urodzili. Ludzi powinno się definiować na podstawie tego na co mają wpływ, czego dokonują, jakich wyborów dokonują. Jednak poprzez kolor skóry? Równie dobrze można uznać, że osoby z niebieskimi oczami są gorze. Dlaczego? Na to pytanie, jak sądzę trudno odpowiedzieć nie tylko mi.
Myślę, że osobom lubiącym nie tylko historię, lecz również opowieści o życiu, książka tak jak mi się spodoba. Oczaruje swoją niezwykłością oraz sposobem wyłożenia historii. Dla mnie, były takie momenty, gdzie zżyta z bohaterami, nie potrafiłam przejść do kolejnego narratora, wiedząc, że w jego relacji będą oni o wiele starsi, bądź nie będą występować wcale. Brakowało mi tych kilkunastu, kilkudziesięciu lat z ich życia. Z życia postaci, którym tak bardzo kibicowałam. Jednak gdzieś w jednej trzeciej kolejnego rozdziału historia z przywiązaniem się powtarzała... W morzu bohaterów, nie potrafię jednak wybrać ulubionych. Pominięcie któregokolwiek z nich, byłoby grzechem.
Każdy, bowiem tworzył osobną partię historii, mniej lub bardziej szczęśliwą ich cząstkę. Bez choćby jednego, opowieść nie byłaby kompletna.
Sam styl pisania, którym posługuje się Yaa Gyasi wyróżnia się, na tle pozostałych autorów. Język ten jest bardzo przyjemny, sprawia, że lektura tej książki zyskuje dodatkowy atut. Zdecydowanie zapada w pamięć, szczególnie w zestawieniu do książek, które prostotą swego języka pozostawiają wiele do życzenia.
Podsumowując, książka ta jest niezwykłym świadectwem mrocznej historii czarnoskórych, którzy po dziś dzień muszą walczyć o to, by na równi stać obok człowieka o jasnej karnacji. Historia, miłość, różnorodność kulturowa, wyraziści bohaterowie, brutalność ludzka, skomplikowana natura człowieka - to wszystko i o wiele więcej można odnaleźć w debiutanckim dziele Yaa Gyasi. Aż trudno uwierzyć, że „Droga do domu” jest pierwszą powieścią tej autorki. Nie jestem w stanie znaleźć w niej żadnej wady, co zdarza mi się rzadko. Jedyne co mogę zrobić, to z całego serca Wam ją polecić i mieć nadzieję, że wy również poznacie historię, o tym jak długo zajmuje czasem powrót do domu.
Yaa Gyasi podczas podróży do Afryki, pragnąć poznać losy swych przodków, oprócz informacji znalazła również natchnienie, które skłoniło ją do napisania swojej debiutanckiej powieści. Jej akcja rozciąga się na niemal trzy wieki, natomiast narracja na siedem pokoleń bohaterów, którzy prowadzą nas przez mroczne, dla czarnoskórych czasy niewolnictwa, kolonizacji oraz prób...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dawno, dawno temu, za górami i lasami, żyła ukryta przed wzrokiem śmiertelnych Bestia, której historię poznajemy od momentu w którym Piękna w zamian za wolność swojego ukochanego ojca zmuszona jest pozostać we władanej przez Bestię krainie. Każdy zna tę przepełnioną magią piękną baśń o miłości, jej istocie oraz odwadze, która pozwala zrobić wiele dla osób w naszym życiu ważnych. Pozwólcie jednak, że teraz opowiem Wam trochę inną historię...
Dawno, dawno temu,
za zaczarowanym murem oraz
przepełnionymi magicznymi stworzeniami lasami,
żył Tamlin - Fae wysokiego rodu,
który zobowiązany Traktatem musiał pozbawić życia
bądź porwać do podległego mu Dworu,
Feyrę - zabójczynię swojego przyjaciela.
Łowczyni zmuszona została do życia w krainie istot,
które niegdyś rządziły światem, a Tamlin otworzyć serce,
przed dziewczyną, której nienawiść do jego gatunku spowiła duszę.
„- Ponieważ sama nie chciałabym umierać w samotności - powiedziałam, a głos mi się na chwilę załamał, gdy wróciłam wzrokiem do Tamlina i zmusiłam się, aby spojrzeć mu w oczy. - Ponieważ chciałabym, żeby ktoś trzymał moją dłoń do samego końca. I potem jeszcze przez parę chwil. Jest to coś, na co zasługuje każdy, człowiek czy fae.”
Sarah J. Maas. To nazwisko samo w sobie powinno być wyznacznikiem poziomu książek z gatunku fantasy - nieziemskich, przepełnionych magią powieści, które porywają czytelnika od pierwszych stron, nie pozwalają mu odetchnąć, porywają do swojego świata i zostają w głowie czytelnika na długo po zakończeniu. Zawsze po lekturze kolejnej książki tej autorki, myślę, że nie może stworzyć już niczego co pokochałabym bardziej, co mocniej by mnie zaskoczyło, wcisnęło w fotel z podekscytowania i niepewności, powodowało by u mnie na przemian radość i smutek. A ona, jakimś magicznym sposobem robi to za każdym razem, czyniąc ze mnie coraz bardziej zależną od jej dzieł osobę! Światy, które tworzy - tak rozległe, dopracowane, fantastyczne są po prostu jedyne w swoim rodzaju.
Baśń o Pięknej oraz Bestii należy do jednej z moich ulubionych. Gdy tylko usłyszałam, że pani Maas ma zamiar wydać serię książek w oparciu właśnie o tę historię, nie mogłam się doczekać chwili, w której zanurzę się w stworzonej przez nią powieści. Ten dzień nadszedł i... był to dosłowny dzień. Pochłonęłam ją w kilka godzin, nie mogąc odłożyć jej choć na moment. Ten fantastyczno - baśniowy świat nie chciał mnie wypuścić. A ja nie chciałam z niego wychodzić i żegnać się z mieszkańcami Dworu Wiosny.
Pomysł na historię, mimo, że stworzony został na podstawie jednej z najbardziej znanych baśni pozostaje oryginalny oraz zaskakuje czytelnika rozwinięciem poszczególnych wątków. Sarah J. Maas zdołała tak połączyć elementy układanki, by nawiązania do historii spisanej pierwotnie przez Gabrielle-Suzanne Barbot de Villeneuve nie było zanadto oczywiste. Jednak odnajdując je czytelnik obnaża obraz baśni, unurzanej w fantastycznej konwencji, płomiennym romansie oraz nietuzinkowych, wyrazistych bohaterach. Tych ostatnich w książce jest wiele, jednak każdy z nich jest inny. Nikt nie pozostaje niezauważony, gdyż ich kreacja jest wręcz doskonała.
Zostałam urzeczona światem stworzonym przez autorkę. Światem Fae, pod których kontrolą niegdyś znajdowali się śmiertelnicy. Podziałem Prythianu na osobne krainy, tajemniczymi kreaturami rodem z koszmaru ukrytymi w lasach okalających Dwory oraz magicznymi zdolnościami Fae wysokiego rodu. Niektóre książki opowiadają o magii, niektóre ją tworzą. „Dwór cierni i róż” zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii. Rozdział za rozdziałem więź łącząca czytelnika i bohaterów się umacnia, doprowadzając do momentu, w którym po zakończeniu lektury jedyne czego się pragnie to poznania dalszych losów Tamlina, Feyry, księcia Dworu Nocy, czy też Luciena.
„- Nadziei potrzebujemy w równej mierze co chleba i mięsa - wszedł mi w słowo i spojrzał na mnie bystrym wzrokiem, co u niego było rzadkością. - Potrzebujemy nadziei, bo ona daje nam siłę, by trwać.”
Sami bohaterowie jak już wcześniej zostało przeze mnie wspomniane są bardzo wyraziści. Choćbym bardzo się starała nie dane mi będzie znaleźć w powieści Sarah J. Maas dwóch takich samych postaci. Tamlin, czyli Fae wysokiego rodu, pod którego pieczą znalazła się główna bohaterka jest mężczyzną, który zdobył moje serce. Z doświadczenia wiem jednak, że w przypadku autorki serii „Szklany tron” przeżyje wraz z Feyrą nie jedne miłosne zawody oraz uniesienia. On sam, jak i pozostali bohaterowie nie są jednowymiarowi - poznajemy ich przeszłość, która pozwala odkryć ich motywy, powody dla których znajdują się w tym, a nie w innym miejscu. Główna bohaterka przypadła mi do gustu, co zdarza się niebywale rzadko. Jest silna, potrafi zatroszczyć się o siebie, jak i bliskie jej osoby, jest zdolna do poświęceń oraz racjonalnych decyzji. Czasem jednak ponoszą ją emocje, ponieważ jest człowiekiem.
Książka ma niezwykły klimat, który utrzymuje się przez całą powieść. Jest on niepowtarzalny i charakterystyczny dla tej właśnie autorki. Czuje się wiszącą w powietrzu magię, namiętność, strach, baśniowość oraz mrok. Wszystko to splecione jest akcją, która nie znika, przewijając się przez większą partię książki. Pędzimy razem z nią, przerzucając kartki jedna za drugą, z coraz większą prędkością, aż nie pozostaje już nic, tylko zaskoczenie, uśmiech i złość, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że nie wiemy kiedy dane będzie nam ponownie wejść w fantastyczny świat Feyry. Wraz ze zbliżającym się zakończeniem, kiedy nie spodziewamy się już znaczących dla historii wydarzeń, autorka, na dobrą sprawę, wplata wątek, który mógłby posłużyć jako fabuła dla osobnej książki.
Styl pisania Sarah J. Maas jest wyjątkowy. Opisy nie są nazbyt rozległe, acz pozwalają wyobraźni czytelnika perfekcyjnie zbudować świat stworzony przez autorkę. W książce zauważyłam jednak kilka drobnych błędów takich jak, przeskoczenie połowy wyrazu, za kolejny, bądź brak w słowie jednej litery. Są to zapewne błędy, które umknęły korektorom przy sprawdzaniu powieści. Wracając do stylu pisania pani Maas, jest on bardzo unikatowy i sądzę, że wiele osób rozpoznało by autora po podsunięciu mu fragmentu chociażby „Szklanego tronu”. Mam wrażenie, że mimo zapewnień po skończeniu każdej kolejnej pozycji Sarah J. Maas, że nie zdoła stworzyć niczego lepszego, zaskakuje mnie! Nie powiela historii ani bohaterów, których stworzyła na potrzeby poprzedniej serii, co zdarza się w przypadku wielu autorów wydających kolejną serię, po sukcesie poprzedniej.
Wszystko w tej historii jest dopracowane oraz bardzo przemyślane. Samo zakończenie daje nadzieję na kolejną, nieziemską część. W dużej mierze akcja zapewne skupiać będzie się na jednym z Dworów, którego nazwy, by nie zepsuć Wam zabawy, nie zdradzę. Nie mogę się doczekać lektury i bardzo zazdroszczę książkoholikom z USA, że już od paru dniu mają tą przyjemność by poznawać dalsze losy Feyry oraz Tamlina. Wiem, że tdrugi tom będzie wspaniały, ponieważ to Sarah J. Maas! Nie mogę znaleźć lepszego wytłumaczenia. Czytałam w swoim życiu sporo fantastyki, lecz niewielu autorów ma taki talent do kreowania fantastycznych światów, romansów oraz silnych, wyrazistych bohaterów, którzy kradną swym czytelnikom serca. Ich książek się nie czyta, je się przeżywa.
„Nie wstydź się nawet przez chwilę robienia tego, co przynosi ci radość.”
„Dwór cierni i róż” to nieziemska historia inspirowana baśnią o Pięknej oraz Bestii. To idealna kombinacja fantastyki oraz historii opowiadanej nam przez naszych rodziców, w okresie dzieciństwa. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu w chwili odnajdywania powiązań między tymi dwoma dziełami. Wciąż, mimo kilku dni od zakończenia lektury DCIR jestem pod ogromnym wrażeniem, nadal myślami odpływając do Prythianu oraz jego mieszkańców. Co ja będę robić przez następne miesiące w oczekiwaniu na przetłumaczenie na polski tomu drugiego?
Nie wiem, co mogłoby być lepszą zachętą do sięgnięcia po tą książkę niż napisanie - TO KSIĄŻKA SARAH J. MAAS! NA CO CZEKASZ? Już od lektury pierwszych tomów „Szklanego tronu” pani Maas została moją prywatną królową fantastyki. Któż by pomyślał, że skończyła ona w tym roku zaledwie trzydzieści lat i na swoim koncie ma już kultową serię, w najbliższym czasie mającą pojawić się na małym ekranie oraz świetnie prosperujący cykl inspirowany baśnią o Pięknej i Bestii?Widać że kocha to co robi, widać, że daje jej to satysfakcje. Jeśli uwielbiasz baśnie, fantastykę, oba bądź potrzebujesz po prostu piekielnie dobrej książki, powtórzę pytanie... Na co czekasz?
Dawno, dawno temu, za górami i lasami, żyła ukryta przed wzrokiem śmiertelnych Bestia, której historię poznajemy od momentu w którym Piękna w zamian za wolność swojego ukochanego ojca zmuszona jest pozostać we władanej przez Bestię krainie. Każdy zna tę przepełnioną magią piękną baśń o miłości, jej istocie oraz odwadze, która pozwala zrobić wiele dla osób w naszym życiu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każda baśń ma szczęśliwe zakończenie. Miłość oraz dobroć wygrywają, grzebiąc w przeszłości wszystko co złe i niegodziwe. Niegodziwcy upadają, książęta oraz księżniczki stają naprzeciw wspólnej, niewątpliwie wspaniałej przyszłości. Jednak, czy ktoś się zastanawiał co dzieje się po zakończeniu tej wzniosłej oraz szczęśliwej opowieści? Co jeśli nie jest już ona tak piękna, jak nam obiecywano? Co jeśli nikczemnicy wracają? Co jeśli nie oni są tymi, których należy się obawiać? No właśnie... co jeśli?
Dawno, dawno temu, żyła Feyra - śmiertelna,
która oddała życie w imię miłości.
Jednak dzięki darowi siedmiu książąt,
na nowo mogła spojrzeć na świat,
jako nieśmiertelna - jedna z istot,
które niegdyś, w innym świecie darzyła
nienawiścią. Bajka zakończyła się szczęśliwie,
lecz dała początek nowej opowieści -
prawdziwej, mrocznej oraz pełnej bólu.
Za gwiazdy, które słuchają. I marzenia, które się spełniają.
Feyra wraca do Dworu Wiosny odmieniona, nie tylko fizycznie, lecz przede wszystkim psychiczne. Wydarzenia z Góry odcisnęły na niej piętno, które coraz silniej na nią oddziałuje. U boku ukochanego Tamlina, wiedzie życie, którego pozazdrościłoby jej wielu - z dala od niebezpieczeństwa, otoczona światem pełnym przyjęć, pięknych sukien oraz przyjaciół. Jest jednak coś jeszcze - wiele niewypowiedzianych słów, koszmarów, pragnienie wolności oraz umowa, która w akcie desperacji została zawarta w mrocznej celi siedziby Amaranthy, z księciem Dworu Nocy. Po trzech miesiącach Rhysand żąda od Feyry, by ta wreszcie zaczęła spełniać jej warunki oraz spędzała na jego dworze wyznaczony niegdyś tydzień każdego miesiąca. Dziewczyna nie przypuszcza nawet jak wiele tajemnic odkryje, jaką istotną rolę odegra, jak brutalnie zerwie maski osłaniające prawdziwe oblicza otaczających ją ludzi... Po tym nic nie będzie takie samo. Wojna nadciąga, a wraz z nią zaskakujący sprzymierzeńcy.
Jeśli Dwór cierni i róż książką niezwykłą, jakie miano powinien otrzymać Dwór mgieł i furii, który nie tyle co dorównał poprzedniej części, co przewyższył ją o głowę a nawet dwie? Pamiętam zachwyt, jaki ogarnął mnie po zapoznaniu się z pierwszą częścią najnowszej serii Sarah J. Maas - był to piękny splot znanej całemu światu baśni oraz mrocznego, fantastycznego świata, którego kreacja zachwycała. Jednak kontynuacja tej opowieści sprawiła, iż odnalazłam pytanie na dręczące mnie od lat pytanie, dotyczące ulubionej książki autorki. Jest nią Dwór mgieł i furii, bezapelacyjnie, bezsprzecznie i nieodwołalnie.
Podczas lektury, razem z bohaterami przemierzamy magiczny, a zarazem przerażający owoc wyobraźni autorki. Kroczymy jej meandrami, napotykając zarówno stworzenia rodem z koszmarów, jak i istoty będące ucieleśnieniem piękna oraz powabu. Odkrywamy pełną mroku, magii, niebezpieczeństw, tajemnic oraz namiętności historię, która niczym wir wciąga nas do swojego świata, nie pozwalając go opuścić nawet po odczytaniu ostatniego zdania. Ta książka przesiąknięta jest niepowtarzalnym klimatem, którego przedsmak, dane było nam poznać podczas lektury pierwszego tomu - części, która była dopiero początkiem, wstępem do prawdziwej, wyrwanej ze szpon baśni opowieści. W Dworze mgły i furii dowiadujemy się co dzieje się, po tym jak złoczyńcy zostają pokonani, a bohaterowie stawiają czoła mrocznej przeszłości oraz konsekwencjom swoich czynów...
Bohaterowie w tej części wydają się przechodzić diametralną zmianę. Nie są już tymi samymi ludźmi, którymi byli przed wydarzeniami spod Góry. Czyni, których dokonali, ceny jakie zapłacili oraz obrazy, które ujrzeli nie znikają. Otaczają ich, atakując w najmniej odpowiednich momentach. Jakaś część ich zginęła, dając początek nowym obliczom. Największą zmianę czytelnik może zauważyć w zachowaniu głównej bohaterki, która z zakochanej, młodej dziewczyny stała się pewną, dojrzałą kobietą, gotową poświęcić wszystko dla bliskich jej osób. Jej zachowanie jest naturalniejsze - mimo uzyskanej nieśmiertelności, bitwy toczące się w jej wnętrzu są typowo ludzkie. Ewolucja Feyry, jej decyzje oraz zachowania poparte są rozsądnymi przemyśleniami. Łowczyni dostrzega świat takim jakim jest naprawdę, nareszcie odrzucając zniewalające ją ograniczenia.
Kiedy spędzasz tak wiele czasu uwięziony w ciemności, Lucienie, odkrywasz, że ciemność zaczyna patrzeć na ciebie.
Będąc już po lekturze którejś z kolei książki Sarah J. Maas nie mogę oprzeć się wrażeniu, że bohaterzy, których tworzy są zawsze dobrze skonstruowani, zawsze intrygujący, zawsze niejednowymiarowi. Ewoluują, na nowo odkrywają samych siebie oraz otaczający ich świat. Czytelnik kocha, by następnie znienawidzić, odkrywając, że autorka przy ostatnim spotkaniu ukazała jedynie pozory, jedną z masek postaci. Nienawidzi, by następnie kochać, zdając sobie sprawę, z tego jak wiele tajemnic było ukrytych między wersami. Po lekturze Dworu mgieł i furii dane mi było spojrzeć na poprzedni tom w zupełnie inny sposób. Cała historia zyskała nowego, właściwego wymiaru, natomiast drobne, niewyjaśnione gesty znaczenia.
Niezwykłe krajobrazy Pyrthianu opisane przez autorkę przenoszą do innego świata. Zapełniają wyobraźnię oraz wzniecają marzenia dotyczące możliwości istnienia takich krain. Świat, który wykreowała Sarah J. Maas zachwycał już w części pierwszej, mimo ukazania jedynie jego kawałka. W tomie drugim wędrujemy po pozostałych Dworach, zaglądamy do mrożącego krew w żyłach więzienia, spotykając Rzeźbiącego w kościach oraz między innymi schodzimy do podziemi Dworu Nocy, zachwycając się bezgranicznością wyobraźni autorki. Wytworzyła ona bowiem wiele ciekawych wątków, do których może nawiązać w kolejnych tomach. Tyle miejsc, tyle postaci, tyle wątków, tyle możliwości.
Rhysand. To jest moja ulubiona postać i myślę, że to nikogo czytającego tę serię wyznanie to nie zdziwi. Cała jego kreacja, poczucie humoru, historia z nim związana to mistrzostwo. Prawda jest taka, że zjawia się książę Dworu Nocy i kolokwialnie rzecz ujmując - kradnie całe show. Mimo, iż od dłuższego czasu uważałam, że wyszłam z okresu, w którym mogłam mieć taką obsesję na punkcie serii fantastycznej, to Rhysand, Feyra, cała historia pokazały mi jak bardzo się myliłam. Z tego się nie wyrasta. I Rhysandowi niech będą za to dzięki! A tumblerowi oraz innym stronom za masę fanartów, filmików oraz innych owoców obsesji społeczeństwa książkoholików na punkcie tej serii!
Czuję się zobowiązana ostrzec, iż część druga, a w efekcie cała seria nie wydają mi się odpowiednie dla młodszych czytelników. Występują w niej sceny erotyczne, różnego rodzaju wymiany zdań między bohaterami, które kwalifikują serię jako fantastykę przeznaczoną dla dojrzalszego odbiorcy. W odniesieniu jednak do całej powieści, powracając do mojej opinii - romans przybrał w tym tomie tory, które zamieniły mnie zakochanego w tym wątku czytelnika. Dawno nie czytałam tak dobrze rozpisanego wątku romantycznego. Minęły wieki odkąd mnie on w żadnej książce nie nużył, nie irytował, bądź nie przebiegał wedle mojej opinii zbyt szybko. A tu proszę!, taka niespodzianka!
Akcja w tej części jest przepełniona nagłymi wydarzeniami, niespodziewanymi plot twistami, które na długo rysują na twarzy czytelnika wyraz niedowierzania. Przewracałam strony z prędkością światła, nie potrafiąc się zmusić do zwolnienia tempa, odejścia od lektury, a co za tym idzie przedłużenia sobie przyjemności poznawania dalszych losów Feyry, Tamlina oraz księcia Dworu Nocy. Mimo dość pokaźnej objętości książkę przeczytałam w jeden, niecały dzień. Gdy skończyłam byłam chyba najbardziej roztrzęsioną, rozemocjonowaną oraz usatysfakcjonowaną osobą w promieniu kilometra. Zakończenie sprawiło, że jedyne o czym mogłam myśleć to o przyśpieszeniu premiery kolejnego tomu oraz o możliwych scenariuszach dalszych wydarzeń. Koniec końców stałam się niewolnikiem historii o nieśmiertelnej Feyrze Archeron posiadającej serce śmiertelnika.
Miewam dobre dni i dni trudne, nawet teraz – powiedziała. – Nie pozwól tym trudnym wygrać.
Seria, której częścią jest Dwór mgieł i furii jest w moim odczuciu najlepszą dotychczas przez Sarah J. Maas wydaną. Oryginalna, subtelnie wykorzystująca znane w kulturze mity, jak np. ten o Persefonie czy też o Orfeuszu i Eurydyce oraz baśń - Piękna i Bestia. Jedna z ciekawszych fantastycznych propozycji ostatnich lat, która porywa do swojego świata, na długo nie pozwalając go opuścić. Niezwykła, magiczna, mroczna oraz pełna namiętności. To seria dla dojrzałego, wymagającego czytelnika, potrzebującego porywającej, mistrzowsko wykreowanej, pełnej zwrotów akcji historii. To jak zwykle niezawodna Sarah J. Maas.
Każda baśń ma szczęśliwe zakończenie. Miłość oraz dobroć wygrywają, grzebiąc w przeszłości wszystko co złe i niegodziwe. Niegodziwcy upadają, książęta oraz księżniczki stają naprzeciw wspólnej, niewątpliwie wspaniałej przyszłości. Jednak, czy ktoś się zastanawiał co dzieje się po zakończeniu tej wzniosłej oraz szczęśliwej opowieści? Co jeśli nie jest już ona tak piękna, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
To już moje czwarte spotkanie z twórczością Sarah J. Maas.
Nieco wolniejsze, dłuższe, nie tak bardzo wypełnione akcją jak poprzednie tomy oraz nowelki, lecz...
Równie dobre. Powiem więcej... lepsze.
„Ludzie, których kochasz, to broń, która zostanie wykorzystana przeciwko tobie.”
Tak długo czekałam by móc ponownie wejść w świat Celaeny Sardothien. Pokochałam twórczość pani Maas niemalże od pierwszego rozdziału, początku serii „Szklany tron”. Wpadłam w stworzony przez nią świat, przez długie miesiące nie chcąc odnaleźć drogi powrotu i prawda jest taka, że.. nadal nie chcę. Lektura trzeciego tomu była przyjemnością, którą odkładałam sobie w czasie na jak możliwie najdłuższy okres. Jednak przy okazji najbliższej, wolnej chwili, dorwawszy się do książki, niemożliwością było odejście i nie poznanie dalszych losów tej kapryśnej zabójczyni, jej przyjaciół... oraz wrogów.
„- Ale tron z rogów został spalony, Aedionie. Królowa nie będzie miała gdzie zasiąść.
- A więc zbuduję jej nowy, z kości jej wrogów.”
Zacznę od tego, iż perspektyw w książce jest kilka. Wszyscy bohaterowie, których oczami spoglądamy na otaczający ich świat są w pewien sposób, bardziej lub mniej odległy ze sobą powiązani. Ponownie spotykamy Królewską Obrończynię, a także następce tronu oraz Kapitana Gwardii Królewskiej, który walczy z własnymi, nie dającymi mu spokoju demonami. Nowymi postaciami, których wglądu w wydarzenia możemy się spodziewać jest pewna czarownica Czarnodzioba oraz niezwykle tajemniczy Fae, którego rola w książce poszła w bardzo nieprzewidywalną dla mnie stronę. Dzięki temu zabiegowi książki nie tylko zyskała na objętości, lecz poszerzyła nasze pole widzenia i dodała do powieści kilka interesujących wątków.
„Nie mogę pozbyć się blizn, bo przypominają mi o tym co mam do zrobienia.”
Mogłabym teraz opowiedzieć pokrótce, o bohaterach, lecz każdy fan tej serii wie, z czym będzie miał do czynienia, znając postacie z tomów poprzednich, ich temperament oraz historie. Zdradzę Wam jedynie, że Królewska Obrończyni będzie zmagać się ze swoim dziedzictwem i przeszłością, przez co przejdzie niewiarygodną metamorfozę. Co do nowych postaci? Zakorzenią się w Waszych głowach równie mocne co Celaena, Dorian i Chaol. Uwierzcie mi...
Osobiście za największy plus tej części, uważam nowo powstałe relacje między bohaterami. Przetną ich drogi niespodziewanie i bardzo głęboko. Jedna przyjaźń stała się powodem, dla którego szczególnie w końcówce przewracałam strony z prędkością światła, pragnąć poznać dalsze losy tejże dwójki. Mam nadzieję, że ujrzę ich zjednoczone, cięte charaktery na kartach części czwartej. Pokochałam ich z całego serca, dlatego też końcówka książki poniekąd złamała mi serce.
Nie zrobiła tego jednak tylko z jednego powodu. Wiele czynników złożyło się na to, iż w drugiej połowie książki byłam bliska płaczu.
Niespodziewane zwroty akcji, tajemnicze stwory, unosząca się między stronami magia i bohaterowie, który ponownie, bądź dopiero po raz pierwszy skradli moje serce. To właśnie, krótka charakterystyka książek Sarah J. Maas. Jak mam wrażenie niekończąca się wyobraźnia autorki, wcale nie jest czymś negatywnym, czymś co pozwalałoby jej ciągnąć, serię bez polotu przez kilkadziesiąt części, Nie. Każda jej książka jest porywająca, intrygująca, dopracowana, idealna!
„- Jeśli wybierasz się do piekła - odezwał się - przynajmniej trafimy tam razem.”
Nie mam pojęcia o jednej rzeczy, Jak zdołam przetrwać następne miesiące, wiedząc, iż część świata zna już odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, podczas gdy w Polsce premiera czwartej części będzie miała miejsce prawdopodobnie za rok. Wam, jeśli nie zaznajomiliście się jeszcze z serią, pióra Sarah J. Maas serdecznie polecam po nią sięgnąć. To nieziemska seria fantasy, która wstrząśnie Wami w każdym calu. Zawładnie sercem, wznieci protesty, wykrzywi usta w niedowierzaniu, uśmiechu oraz zdziwieniu przy poznawaniu tak nieprawdopodobnie stworzonego świata.
„Wiedziała tylko tyle, że ten, kto wypełza z czeluści żalu i rozpaczy, nie jest już tą samą osobą, która w nią wpadła.”
Mimo dużej dozy polityki i nie tak wartkiej jak w poprzednich tomach akcji, część ta jak dotąd zyskała u mnie najwyższe miejsce, pośród tych dotychczas w Polsce wydanych. Zachęcam Was do uzupełnienia serii, bądź do sięgnięcia po nią, jeśli nie jest Wam jeszcze znana.
Na kolejne części z TAKICH serii czeka się miesiącami, ale warto.
Warto dla tych kilku dni spędzonych w świecie Celaeny Sardothien.
Ocena książki: 10/10
To już moje czwarte spotkanie z twórczością Sarah J. Maas.
Nieco wolniejsze, dłuższe, nie tak bardzo wypełnione akcją jak poprzednie tomy oraz nowelki, lecz...
Równie dobre. Powiem więcej... lepsze.
„Ludzie, których kochasz, to broń, która zostanie wykorzystana przeciwko tobie.”
Tak długo czekałam by móc ponownie wejść w świat Celaeny Sardothien. Pokochałam twórczość...
Ciężko mi uwierzyć, iż już po raz piąty (i zarazem przedostatni) dane mi było zagłębić się w pełen magii, przerażających kreatur, walk oraz intryg świat niegdysiejszej Zabójczyni Adarlanu. Sięgając pamięcią wstecz, ulegam złudnemu wrażeniu, że nie lata, lecz miesiące temu sięgnęłam po pierwszą w moim życiu historię, która wyszła spod pióra Sarah J. Maas. Wciąż razem z Celaeną, równie żywo co cztery lata temu, doświadczam okrucieństwa niewoli w kopalni soli w Endovier, wciąż przekraczam po raz pierwszy wrota Szklanego Zamku oraz od nowa i od nowa przeżywam początki tejże opowieści, które okazały być się jedynie podwaliną dla czegoś większego - prologiem historii Królowej, próbującej odzyskać utracone niegdyś dziedzictwo; początkiem mojej niezmierzonej fascynacji oraz uwielbienia dla przygód Aelin Galathynius, które z każdym tomem wzrasta, pozostawiając mnie w niezmiennym zadziwieniu dla rozwijającego się talentu młodej, amerykańskiej pisarki.
The world will be saved and remade by dreamers.
Aelin z dnia na dzień wrasta w sile. Jest coraz bliżej tego, by zająć należne jej miejsce na tronie swego królestwa, jednak jej podróż to dopiero początek wyboistej, pełnej spisków oraz przeszkód drogi do władzy. Musi odnaleźć sprzymierzeńców, w czasach, w których żadne sojusze nie są pewne oraz zadecydować, które zawarte niegdyś znajomości warto wykorzystać. Pamięta jednak jak wielu, zamiast jej osoby na tronie, życzy sobie jej głowy. Czy największe niebezpieczeństwo przyjdzie ze strony, z której się spodziewa? Jak wiele poświęci by uratować to, co kocha? Czy ktokolwiek odpowie na wezwanie Królowej Terresanu?
Imperium burz to zdecydowanie godna poprzedników kontynuacja. W każdej kolejno wydawanej przez siebie powieści Sarah J. Maas udowadnia, że jej styl ewoluuje, że jej wyobraźnia nie ma granic, natomiast bohaterowie potrafią jeszcze bardziej przywiązać do siebie czytelników. Osoby zagłębiające się w ten świat nie mają wyboru - pozostają mimowolną jego częścią, osadzając się w krainach stworzonych przez amerykańską pisarkę na długo po odejściu od lektury. Osobiście, będąc w połowie książki próbowałam przewidzieć, ułożyć w głowie możliwe scenariusze dalszych losów Aelin oraz jej Dworu, jednak to co przedstawiła autorka, było... Może przedstawię to inaczej.
[brak słów]
[brak słów]
[zawieszenie systemu]
[szok, zachwyt, niedowierzanie, nieeeeeee, taaaaaaak, o cholera, nie zrobiła tego]
Tak oto prezentowały się moje myśli podczas czytania Imperium burz, a także długo po jego zakończeniu. Pragnę zakomunikować, iż wciąż nie funkcjonuje on prawidłowo.
Osobiście uważam, iż tom piąty jest jednym z najlepszych w serii, zaraz po części trzeciej. Ilość wątków, plot twistów oraz wątpliwości powoduje, że czytelnik nie jest w stanie oderwać się od lektury. Wkracza w morze intryg, niepewności oraz sprzecznych emocji, które niczym pętla na szyi skazańca, zacieśniają się wokół jego gardła, odbierając dech w piersi oraz możliwość racjonalnego myślenia. W tym tomie nie ma czasu na odpoczynek, nie ma chwili wytchnienia od walk, niebezpieczeństw, czy też stworów rodem z koszmarów. Tutaj pędzi się razem z bohaterami, nie wiedząc, które z nich doczeka następnej potyczki. Koniec natomiast, odprowadza resztkę powietrza z płuc, otwiera usta z niedowierzania oraz pozostawia świadomość tego, jak fenomenalny będzie finał tej serii...
And Aelin Galahynius, Queen of Terrasen, knew the time would soon come to prove just how much she'd bleed for Erilea.
Odnoszę wrażenie, że to co zaprezentowała autorka w tej części to jedynie przedsmak wydarzeń jakie będą miały miejsce w szóstym, a zarazem ostatnim tomie cyklu, co doprowadza mnie do jednocześnie do znacznie większego przerażenia, jak i ekscytacji. Jednego jednak mogę być pewna - Sarah J. Maas zakończy to niewątpliwie w spektakularny, najlepszy możliwy sposób. Jednak czy serca czytelników zostaną złamane, czy też ukojone przez zawarte w finale treści? - tego dowiemy się dopiero w przyszłym roku.
Narracja w tym tomie, jest rozdzielona podobnie jak w części poprzedniej. Oprócz wiodącego wątku, przewodzonego przez Aelin Ogniste Serce, czytelnik ma szanse poznać kontynuację historii Manon, dzidzieczki klanu Czarnodziobych oraz Elide, dziewczyny, która po ucieczce z Morath próbuje odnaleźć swą królową oraz przekazać jej dar od Kaltain, której ta okazała niegdyś serce. Na początku tomu trzeciego, w którym to po raz pierwszy autorka przedstawiła czytelnikowi owe, wyżej wymienione postacie, nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani krzty zainteresowania ich losami, gdyż przyzwyczajona do narracji przedstawianej głównie z jednego punktu widzenia, w dodatku tak świetnie przedstawionego, nie byłam zainteresowana wątkami tak odległymi, z pozoru nie wnoszącymi wiele do głównej fabuły powieści. W jakim ja byłam błędzie... Prawda jest taka, iż podczas lektury obu kolejnych części, jak i już w połowie trzeciej, śledziłam losy obu bohaterem z nieomal równym zainteresowaniem co historię Aelin. Losy każdej z tych bohaterem wzajemnie się przeplatają, często nawet w najmniej spodziewanych momentach oraz wątkach. Wszystkie trzy na równi absorbują, wywołują emocje oraz zaangażowanie czytelnika.
Zarówno Manon, jak i Elide stały się w tej części istotnymi graczami. Ich wątki zostały znacznie rozwinięte, natomiast ja przepadłam w rozdziałach przeznaczonych ich narracji. Za sprawą takiego stanu, szczególnie w drugim przypadku stanęła również inna, pojawiająca się w tych rozdziałach postać. Była ona też jednym z głównych powodów, dla których śmiałam się do książki. Humor, co również warto dodać, jest tutaj na niesamowitym poziomie. Czytelnik niespodziewanie wybucha śmiechem, bądź pozwala by na jego twarzy rozlał się szeroki uśmiech. Co jeszcze mogę zdradzić, to fakt, że Aelin pozostała Aelin - jest równie sarkastyczna i pyskata co zawsze. Jak tu jej nie kochać?
The fear of loss… it can destroy you as much as the loss itself.
Dla fana zarówno wiodącej serii, jak i jej nowelek, Sarah J. Maas przygotowała kilka niespodzianek, dowodząc, iż realizuje krok po kroku, niegdyś powzięty plan, który zrzesza w sobie wiele, z pozoru odległych, ściśle ze sobą powiązanych elementów. Również, podobnie jak w Dworze mgle i furii, wprowadza wytłumaczenia, czy też rozwiązania akcji, które wywracają cały dotychczas obrany przez czytelnika pogląd na sytuację. Takie zabiegi sprawiają, że powraca on pamięcią do poprzednich tomów, pozwalając by informacje tam się znajdujące, oświetliło nowe, dane w najnowszym tomie światło.
To akcja stanowi znaczną część książki, lecz nie ona jedyna. Czymś czemu autorka również poświęciła sporą ilość stron, jest romans. Zarówno ten pomiędzy parami znanymi nam z poprzednich tomów, jak i ten dopiero się rodzący. Muszę przyznać, iż w obu przypadkach byłam zadowolona ze sposobu, w jaki Sarah J. Maas poprowadziła te relacje. Romans jest zdecydowanie elementem powieści, z którym amerykańska pisarka radzi sobie znakomicie. Idealnie buduje napięcie pomiędzy bohaterami, stawia kolejne cegiełki zaufania, budując coś trwałego oraz zachwycającego. Dodając do nich szczyptę pasji oraz niepewności uzależnia czytelnika, niejednokrotnie równocześnie łamiąc jego serce. Wątki te nie są jednak nachalne oraz nie przesłaniają głównej tematyki tomu, czyli istnej, nieomal martinowskiej gry o tron.
Seria ma wielu wielbicieli, posiada jednak wielu przeciwników. Ja jednak, z każdym kolejnym wejściem do świata Aelin, powracam z jeszcze większą miłością do twórczości Sarah J. Maas. Jest to zwyczajnie nadzwyczajna seria, która do mnie przemówiła - swoim nietuzinkowym światem, pierwszorzędnie wykreowanymi bohaterami oraz akcją, która zwala z nóg. Aelin, Rowan, Lysandra, Elide, Dorian, Manon, Aideon - oni wszyscy zajęli specjalne miejsce w moim czytelniczym sercu, które drży na myśl, co czeka na nich w finale tej opowieści.
Remember who you are. Every step of the way down, and every step of the way back. Remember who you are. And that you're mine.
Po raz kolejny, nie pierwszy i nie ostatni raz, pragnę z całego serca polecić Wam tę serię. Tę oraz rzecz jasna Dwór cierni i róż, który zawładnął moim umysłem w równym, jeśli nie w większym stopniu. Historię Aelin Ashryver Galathynius warto poznać. Jest ona bowiem przepełniona wszystkim, czego złakniony wielbiciel fantastyki poszukuje - nietuzinkowymi światami, magią, kreaturami rodem z koszmarów, walkę o władzę oraz świetnie wykreowanymi bohaterami. Osobom, które z zapartym tchem, czekają na premierę powiem tylko jedno - ta część sprawi, że będziecie skakać z radości oraz pytać - dlaczego?, uśmiechać się oraz otwierać usta z niedowierzania, kochać i jednocześnie nienawidzić autorki. Ale przede wszystkim zapragniecie kolejnej części...
Ciężko mi uwierzyć, iż już po raz piąty (i zarazem przedostatni) dane mi było zagłębić się w pełen magii, przerażających kreatur, walk oraz intryg świat niegdysiejszej Zabójczyni Adarlanu. Sięgając pamięcią wstecz, ulegam złudnemu wrażeniu, że nie lata, lecz miesiące temu sięgnęłam po pierwszą w moim życiu historię, która wyszła spod pióra Sarah J. Maas. Wciąż razem z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ciężko odnaleźć piękno oraz magię, szczególnie w dzisiejszej literaturze fantastycznej. Wszystkie powieści pisane są w oparciu o podobny fundament, nijak nie broniąc się ani językiem, ani pomysłem, ani kreacją. Czytając którąś już z kolei książkę, która wydawać by się mogła, przewinęła się już wcześniej przez ręce, przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście razy, człowiek wątpi by cokolwiek jeszcze go w literaturze poruszyło. By go zachwyciło, urzekło choćby pomysłem. Takich książek jest niewiele i będzie prawdopodobnie coraz mniej, ale... Dziś jest dzień, w którym przychodzę do Was z przedstawicielem tej mniejszości. Z książką piękną i przerażającą. Z powieścią dziwną i cudowną. Taką jakiej się szuka...
To opowieść o marzycielu...
(...i istocie, która spadła z nieba.)
To książka fantastyczna najwyższej próby. Piękna, zniewalająca, magiczna, po prostu cudowna. To historia nie z tej ziemi. Historia, która powoli pochłania oraz odkrywa przed czytelnikiem coraz to dziwniejsze oraz coraz niezwyklejsze skrawki swych dziejów. A do zaoferowania ma wiele. W jednym rozdziale niekiedy więcej, niżeli niektóre pozycje na wyrost nazywane przez swych autorów fantastycznymi. Laini Taylor uczyniła bowiem to, czego nie udało się wielu pisarzom. Stworzyła coś innego, coś co idealnie skondensowało atmosferę magii, która w sposób perfekcyjny ulatnia się spomiędzy kolejnych, czytanych przez czytelnika zdań. Ubrała ją zresztą w piękne słowa oraz zdania, czyniąc historię jeszcze bardziej zachwycającą.
Zdecydowanie za największy plus powieści, a co przyznać trzeba, jest ich wiele, uważam baśniową atmosferę stworzoną przez autorkę. Przez historię płynie się niczym przez najpiękniejszą historię lat dzieciństwa, obdartą jednak z subtelności – typowych zasłon dla oczu najmłodszych, wprowadzonych by ukryć przed nimi brutalność otaczającego ich świata. Laini Taylor stworzyła coś niesamowitego oraz niekonwencjonalnego. Coś, w czym choć występują schematy, są one finezyjnie wplecione w całą historię, tak by stać się jej konieczną, idealnie dopełniającą całość, częścią. Nic w książce nie wydaje się niepotrzebne, czy też przesadzone. To prawdopodobnie najlepsza powieść fantastyczna jaka ostatnio przewinęła się przez moje ręce.
Bohaterowie tej powieści - dziwni i cudowni. Tylko tak chciałabym ich opisać, gdyż więcej zdradzać nie mogę. Ujawnienie jakiegokolwiek nadprogramowego członu fabuły wydaje mi się zbrodnią. To odbieranie czytelnikowi możliwości własnoręcznej eksploracji tak nadzwyczajnego świata, w którym każdy element wydaje się cudowniejszy od poprzedniego, z których każdy woła o uwagę oraz odkrycie. Dawno nie czytałam tak pochłaniającej, tak magicznej, pięknej i zatrważającej książki zarazem. Laini Taylor znam z jej poprzedniej, również znakomitej według mnie serii. Sięgając więc po Marzyciela, nie miałam oczekiwań, po prostu wiedziałam, że ta powieść będzie genialna oraz, że zostanie w mojej pamięci na długo.
Świat powieści, wydaje się upleciony jakby ze snu. Sam język jest nadzwyczajny, bogaty, niepozwalający się oderwać. Opisuje świat w sposób dokładny. Maluje przed oczami widza przepiękne, wyraźne krajobrazy oraz w pełni nakreślone wielowymiarowe postacie. Autorka nie boi się piękna, nie boi się brzydoty. Nie obawia się nie tylko wysublimowanego obnażenia fizyczności bohaterów, lecz również odkrycia przed miłośnikami książek ich skomplikowanej psychiki. Ta powieść pełna jest emocji. Zarówno tych doświadczanych przez bohaterów, jak i tych, które przynosi czytelnikowi lektura ich losów. Przenosi się on bowiem do krainy snów, w której wszystko jest możliwe. Nawet to... by ludzie spadali z nieba.
Wyobraźnia Laini Taylor nie zna granic. Jej wspaniałości doświadczyć można we wszystkich stworzonych przez nią seriach. Każda kolejna jej książka jest lepsza od poprzedniej – pełniejsza oraz bardziej magiczna. Imaginacja, którą dysponuje jest jej darem, który świetnie wykorzystuje, obdarzając wielbicieli słowa pisanego, tak cudownymi opowieściami. I mam nadzieję, że będzie to robić dalej! Przekazywać słowa, pokłosia swojej wyobraźni, historie. Jej umysł musi być fantastycznym, pełnym koloru miejscem. Jeśli ktoś nie poznał dotychczas dzieł tej autorki, polecam je z całego serca. To bardzo ciekawa oraz piękna fantastyka. I zdradzę tylko, a co wynikło z mojej obserwacji... autorka ma dość wyraźny pociąg do koloru niebieskiego.
Sama akcja, choć momentami w rozwiązaniach schematyczna, wciąga czytelnika. Przekonuje go o wartości swoich banalnych niekiedy rozwiązań. Bez wielu sytuacji, fabuła mogłaby stracić na swej przeplecionej brutalnością baśniowości. Co nie oznacza, że książka nie zaskakuje! To jedna z ostatnich rzeczy jaką można o niej powiedzieć. Szczególnie jeśli podchodzimy do powieści Laini Taylor z minimalną wiedzą o jej treści, a takie właśnie podejście zalecam, to wiele elementów sprawi, że kolejne kartki będą niecierpliwie przewracane, by móc poznać wytłumaczenie, rozszerzenie wątku, czy też kolejne cuda skryte w kolejnych rozdziałach. A takich osobliwości amerykańska pisarka przygotowała wiele.
Cały świat jest z nich zbudowany - z pajęczyn utkanych ze snu, z dziw, osobliwości, baśni, rzeczy pięknych i przerażających, z czerwieni krwi, szarości cieni, srebra stali oraz lazuru... No właśnie, lazuru czego? By tego się dowiedzieć, musicie po prostu przeczytać tę powieść. Mogę Wam obiecać, że się nie zawiedziecie. Już teraz wiem, że Strange the Dreamer znajdzie się w podsumowaniu najlepszych książek tego roku. I nie tylko moim. To książka idealna w każdym calu. Na takie historie się czeka. Takim światom chce się dać porwać na jawie i we śnie. Z takich nie chce się już wracać.
Jeżeli macie jeszcze jakieś wątpliwości, najlepiej rozwiać je lekturą. Dziwna i cudowna. Te dwa słowa będą Wam towarzyszyć podczas czytania, jak i długo po przewróceniu ostatniej kartki. Wyobraźnia Laini Taylor to wspaniałe miejsce, którego skrawek przekazuje nam na łamach swoich powieści. A w niej, pochłaniają nas emocje, przywiązujemy się do bohaterów, zachwycamy się światem oraz pięknem języka. Nie umiem znaleźć żadnej wady tej powieści, oprócz tego, że zbyt szybko w moim mniemaniu się skończyła. Przeczytajcie, zadziwcie się i pokochajcie ten osobliwy pełen marzeń świat.
Ciężko odnaleźć piękno oraz magię, szczególnie w dzisiejszej literaturze fantastycznej. Wszystkie powieści pisane są w oparciu o podobny fundament, nijak nie broniąc się ani językiem, ani pomysłem, ani kreacją. Czytając którąś już z kolei książkę, która wydawać by się mogła, przewinęła się już wcześniej przez ręce, przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście razy, człowiek...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powrót do jednej z ulubionych serii oraz możliwość przeczytania długo wyczekiwanej kontynuacji książki, którą orzec można bez nadmiernej śmiałości, jedną z lepszych pozycji przeczytanych w zeszłym roku, to uczucie nieporównywalne z niczym innym. Gdyby Bożogrobie okazało się chociażby nawet i w połowie tak dobre, jak swój poprzednik, nadal prawdopodobnie byłabym oczarowana otrzymaną historią. Nadal nie mogłabym wyjść z podziwu, nad dziełem Jaya Kristoffa, którego już teraz, ze spokojem mogą nazwać, jednym z moich ulubionych pisarzy historii z gatunku fantasy. Lecz ostatecznie, czy Bożogrobie było w połowie tak dobre jak Nibynoc, lepsze, a może porównywalnie dobre? Czy było na co czekać?
Mia pała żądzą zemsty. Dla niej zrobi wszystko. Ma niewiele do stracenia, a do zyskania pomstę pamięci tych, których kochała oraz przedwcześnie utraciła. W drodze do upragnionego od lat celu, trafia na arenę, na której ku uciesze widowni będzie mordować oraz walczyć o życie. Ma zamiar wygrać rozgrywki gladiatorów oraz dzięki zdobytemu tytułowi stanąć twarzą w twarz z oprawcami swojej rodziny, lecz po drodze pojawiają się komplikacje, osoby oraz uczucia, których Mia nie brała pod uwagę. I bezwzględna zabójczyni pierwszy raz w życiu zacznie kwestionować dawno obrany cel swojego życia, jakim jest zemsta.
Jeśli szukacie angażującej, pełnej brutalności oraz zwrotów akcji historii to Jay Kristoff jest idealną osobą u której powinniście jej szukać. Dawno nie czytałam serii, która tak by mnie wciągnęła oraz zaintrygowała. Serii, która byłaby tak inna od pozostałych z jej gatunku. Nawet nie wiem od czego zacząć, ponieważ wszystko zasługuje na uwagę. To bowiem jedna z najlepszych opowieści fantasty jakie czytałam w swoim życiu. Jay Kristoff bije o głowę chociażby Sarah J. Maas, czyli wszechobecnie ogłaszaną królową młodzieżowej fantastyki. Seria o Mii jest jednak wszystkim tym, do czego aspiruje amerykańska autorka. Kristoff robi to, co Maas, lecz lepiej, bardziej, dojrzalej, brutalniej, ciekawiej.
Największą w moim mniemaniu zaletą historii Mii jest narracja, o której wspominałam już zresztą przy okazji recenzji pierwszego tomu. Mamy tutaj do czynienia z narratorem, który ujrzał już kres drogi Mii, który zna jej los, ba!, zdradza go nawet czytelnikowi na początku jego przygody z tą historią. Ona sama, dzięki temu niezwykłemu zabiegowi, dzieje się poniekąd na dwóch różnych płaszczyznach. Na płaszczyźnie normalnej narracji, zdradzającej kolejne dzieje młodej zabójczyni oraz na przypisach, które w sposób idealny dopełniają opowieść, zagłębiając się w historię świata, w którym dane jest żyć Mii, często dodając do niej odrobinę humoru. Dzięki temu sam narrator staje się postacią, którą podczas lektury obdarza się sympatią. I to jego tożsamość wydaje się być największą tajemnicą skrytą na kartach tej powieści.
A sekretów Jay Kristoff pozostawia wiele. Mimo dozy schematu oraz przewidzenia przeze mnie kilku wątków, te i tak zostały ujęte w taki sposób, iż ich natury nie byłam w stanie przy samodzielnej dedukcji zgłębić. Bowiem autor pozwala snuć przypuszczenia, by następnie w sposób niezwykle finezyjny oraz niespodziewany wpleść je w wymyśloną przez siebie historię. Wiesz, że stanie się A, ale jak owo A zostanie zaprezentowane? Co będzie mu towarzyszyć? Jak to się stanie? Tego nie da się przewidzieć. Jay Kristoff już o to zadbał. W fenomenalny i emocjonujący sposób.
Co jeszcze warto podkreślić, to pełen wachlarz emocji, od których wręcz kipi Bożogrobie. Od strachu i niepewności, przez nienawiść, po pożądanie. Autor zgrabnie posługuje się językiem, dzięki czemu w sposób bardzo dosadny oddziałuje na zmysły. Gdy musi jest sensualny, gdy rozgrywa się walka, nie szczędzi krwi, bluzgów oraz naturalistycznych opisów kolejno zadawanych ran. W wyobraźni czytelnika bez problemu odmalowywane są kolejne obrazy. Bohaterowie, jak żywi, we wnętrzu naszej głowy zabijają, knują oraz oszukują. Pragną, zdobywają, zwyciężają oraz przeżywają ostatnie chwile swoich żywotów.
Postacie są wykreowane doskonale. Są wielowymiarowe, sposób w jaki zostały przedstawione, angażuje czytelnika w ich losy, sprawiając, że ten drży w obawie o dalsze losy swoich ulubionych bohaterów, a te zawsze, co wiedzieć każdy musi, są niepewne. W jednym rozdziale bierze on bowiem udział w jednym z głównych wątków, by w następnym zostać zakrwawionym ciałem, gnijącym na arenie w akompaniamencie krzyków oraz oklasków uradowanej pełnym śmierci widowiskiem, publiki. To ta niewiedza trzyma czytelnika na krawędzi krzesła oraz szaleństwa. Ale również i wiedza potrafi to uczynić. Już od pierwszych stron historii znamy losy niektórych bohaterów, które niekiedy nieco nazbyt chętnie oraz mimochodem zdradza nam tajemnicza, wszechwiedząca postać narratora.
Wszystkie te elementy w pierwszorzędny sposób akompaniują elementom konstruktu samego świata, tworząc razem spójny, dopracowany co do joty obraz. Mitologia, wszelkiego rodzaju przesądy, podania, architektura, religia, polityka, różnej maści oraz rodzaju kreatury, tutaj wszystko współgra. Wszystko to odnajdziecie, dostrzegając jak rozległym konstruktem jest świat stworzony przez Jaya Kristoffa. Tutaj nie ma luki. Tutaj wszystko ma swoje miejsce. Wszystko oprawione jest perfekcyjnie, również za sprawą narratora, który dopełnia obraz, domalowując od czasu do czasu poszczególnie linie, poszerzając horyzont czytelnika, wyjawiając kolejne podanie, kolejną legendą, kolejne wyjaśnienie.
To również składa się na atmosferę powieści. Ciężką, duszącą, pełną potu, krwi, piachu, brudnych ulic, wiszącej w powietrzu śmierci. Dawno nie spotkałam się z tak klimatyczną książką. Tak intrygującą w swej fabule oraz konstrukcie. Tak naprawdę gdyby spojrzeć na to z góry, to jest to historia znana przez cały świat. Historia zemsty oraz drogi, ku jej spełnieniu... Ale sposób w jaki została ona oprawiona zasługuje na największą uwagę oraz pochwałę i to ta oprawa, czyni tę historię tak w moim mniemaniu wyjątkową.
Brutalność, niezliczone, krwawe pojedynki na śmierć i życie, intrygi, zwroty akcji, pełnokrwiści bohaterowie, co do których określenia nie wystarczą jedynie antonimy dobry – zły, rewelacyjnie zbudowane tło historii, szybka, wciągająca akcja oraz niespotykana forma narracji, której autor (bądź autorka) będzie z Was kpił(a), będzie żartował(a), zdradzał(a) zakończenie, przestrzegał(a). To historia, której będziecie chcieć więcej i więcej. Historia, od której nie ma ucieczki. To historia, którą, jeśli jesteście wielbicielami gatunku – musicie poznać. A gdy to się stanie, przepadniecie między cieniami wraz z Mią.
Jeśli jeszcze nie znacie tej serii, koniecznie musicie to zmienić. Nieczęsto zdarza mi się, dawać jakiejkolwiek książce pełną gamę gwiazdek, lecz w tym wypadku nie mam innego wyjścia. W tej historii wszystko jest niewiarygodnie dobre. Nic, w mojej ocenie, nie zasługuje na miano wady. Jay Kristoff stworzył historię idealną, przerastającą o głowę, a nawet dwie wszelakie twory, które wyszły spod pióra Sarah J. Maas. W kwestii kreacji oraz atmosfery stanął na podium wraz z Leigh Bardugo. Lecz, nie tylko miłośnikom, tych autorek zalecałabym zapoznać się z historią Mii, lecz również tym, którzy po prostu, bez względu na czytaną literaturę, szukają dobrego, dojrzałego fantasy.
Powrót do jednej z ulubionych serii oraz możliwość przeczytania długo wyczekiwanej kontynuacji książki, którą orzec można bez nadmiernej śmiałości, jedną z lepszych pozycji przeczytanych w zeszłym roku, to uczucie nieporównywalne z niczym innym. Gdyby Bożogrobie okazało się chociażby nawet i w połowie tak dobre, jak swój poprzednik, nadal prawdopodobnie byłabym oczarowana...
więcej Pokaż mimo to