-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
John Boyne to autor znany przede wszystkim ze swoich powieści z zakresu fikcji historycznej, odnoszących na świecie niebywały sukces. Jego nadzwyczajne pióro, zdolność do poruszania w człowieku najskrytszych emocji oraz tematyka, nie należąca do łatwych, objęta w sposób, który chwyta człowieka za duszę zadecydowały o wartości jego powieści w dzisiejszym świecie. Jednak są to pozycje przeznaczone wyłącznie dla dorosłych. W swej najnowszej książce autor postanowił jednak ukłonić się w stronę znacznie młodszego odbiorcy, oddając w jego rękę piękną, lecz wzruszającą opowieść o ośmioletnim chłopcu, który swą historią uczy nas - nas wszystkich, dzieci oraz dorosłych czym jest obietnica, stawienie czoła trudnym sytuacjom oraz życie, z którego powinniśmy czerpać jak najwięcej, gdyż czas mimo wszystko, nie jest naszym sprzymierzeńcem.
- Nigdy nie powinieneś pragnąć stać się kimś innym niż jesteś - powiedział cicho starzec. - Pamiętaj o tym. Nie proś o więcej, niż otrzymałeś. Może się to okazać największym błędem twojego życia.
Ośmioletni Noah pewnego dnia wychodzi z domu, zamierzając już nigdy do niego nie powrócić. Przemierzając kolejne wioski, szuka tej, w której mógłby pozostać oraz żyć, przepełnionym przygodami życiem, z dala od problemów, które pozostawił za sobą. Na swojej drodze napotyka jednak nadzwyczaj osobliwe postacie oraz miejsca, w tym magiczny sklep z zabawkami, prowadzony przez Starca - mężczyznę, który złamał obietnicę. Chłopiec podczas rozmowy z mężczyzną powoli uświadamia sobie powagę swojego czynu oraz możliwe, nieodwracalne konsekwencje z nim związane...
Jako osoba, będąca wielbicielem historii oraz talentu Johna Boyna widząc w zapowiedziach kolejną historię, która wyszła spod jego pióra, nie potrafiłam przejść obok niej obojętnie, wiedząc nawet, iż jest to książka skierowana do osób znacznie młodszych ode mnie wiekowo. Podejrzewałam jednak, że pod zwyczajną historią, opowiadaną dzieciom na dobranoc, autor skryje wartości, których ponadczasowość uderzy nie tylko młodszych czytelników, lecz również osoby starsze, bardziej przez życie doświadczone. Nie pomyliłam się, ponieważ ta z pozoru mała objętościowo książeczka, porusza WIELKIE tematy.
- Przecież wszyscy się starzejemy - odrzekł królik. - Nawet ty. Tak to już jest. Chłopcy zmieniają się w mężczyzn. A mężczyźni zmieniają się w starców. Przecież o tym wiedziałeś.
Książka ta była naprawdę niezwykłą lekturą, mogącą towarzyszyć czytelnikowi podczas, leniwych wieczornych godzin. Uważam, iż jest to książka, którą powinno się czytać starszym, posiadającym jakąś wiedzę o świecie dzieciom. Ta pozycja to bardzo piękny oraz przystępny sposób na oswojenie dziecka z pewnymi, nie zawsze pozytywnymi fragmentami życia każdego z nas. Z przemijaniem, wartością rodziny, odnajdywaniem samego siebie, wagą obietnicy oraz konsekwencjami odwrócenia się od problemu. W tej krótkiej powieści nie zabrakło nuty realizmu magicznego oraz baśniowości, który otula czytelnika oraz ramię w ramię prowadzi go wraz z Noahem, w podróż pozwalającą mu zrozumieć samego siebie.
Jako osoba dorosła widzę również elementy, mogące być niewidoczne dla niewinnych, nieskalanych jeszcze przez świat duszyczek. Ta historia ma wiele wymiarów, przez co uważam, że każdy poddający się jej lekturze odnajdzie coś nowego - przez pryzmat samego siebie uwypukli najbardziej poruszające go kwestie, których mimo pozornej baśniowości książki, jest w niej na pęczki. To przede wszystkim niezwykle wartościowa powieść, mogąca wiele wnieść w życie dziecka, jak i osoby dorosłej pełniącej zaszczyt wchodzenia w ten świat razem ze swym dzieckiem, rodzeństwem, kuzynostwem, czy też innym podrostkiem.
- Czy pan myśli...?
- Czasami, mój chłopcze - przyznał starzec. - Kiedy nie mogę tego uniknąć.
Godzina poświęcona lekturze tej książki była naprawdę tego warta. Mogę z czystym sercem polecić Wam tę opowieść dla dzieci, która w dobie zaniku oryginalności, spłycenia wartości w otaczającym nas świecie oraz nijakości, czy też głupoty dostępnych historii dla młodszych czytelników jest naprawdę warta tego by usiąść wraz z dzieckiem, mile spędzić z nim czas, przekonać do lektury książek oraz oswoić z ważnymi życiowymi kwestiami oraz wartościami takimi jak przemijanie, rodzina, czy też znaczenie poszukiwania samego siebie, w czasach, gdy cały świat próbuje nam to odebrać. Nadzwyczajna opowieść o niezwykłym zakończeniu.
John Boyne to autor znany przede wszystkim ze swoich powieści z zakresu fikcji historycznej, odnoszących na świecie niebywały sukces. Jego nadzwyczajne pióro, zdolność do poruszania w człowieku najskrytszych emocji oraz tematyka, nie należąca do łatwych, objęta w sposób, który chwyta człowieka za duszę zadecydowały o wartości jego powieści w dzisiejszym świecie. Jednak są...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moje nastawienie do tej książki przepełnione było obojętnością oraz przekonaniem, iż scenariusz, przedstawiany jako ósma część sagi o młodym czarodzieju, nie jest niczym co w jakikolwiek sposób mogłoby mnie zainteresować. Uważałam, iż coś, co nie wyszło spod pióra J. K. Rowling nie będzie niczym wartym zapoznania, natomiast natrętna promocja tytułu, mylnie traktująca o autorstwie pani Rowling, skutecznie odsunęła mnie od jakichkolwiek myśli, zabarwionych chęcią ponownego wejścia w uniwersum, tak znanego mi z okresu późnego dzieciństwa. Jednak, gdy w przeddzień urodzin, ta pięknie wydana pozycja, zawitała w moich progach, przełamałam swą niechęć oraz pogrążyłam się w lekturze, chyba najbardziej kontrowersyjnej pozycji ostatnich miesięcy.
Ci, których kochamy, nigdy tak naprawdę nas nie puszczają, Harry. Pewnych spraw śmierć nie dotyka. Farby... wspomnienia... i miłości.
Prawdę powiedziawszy, przez sięgnięciem po ten wydany w formie książki scenariusz, nie należy poszukiwać żadnych informacji dotyczących jego fabuły. Są dwie rzeczy, które warto jednak wiedzieć: po pierwsze - rzecz dzieje się dziewiętnaście lat po Bitwie o Hogwart, po drugie - znaczna część akcji skupiona jest wokół nastoletniego syna Harry'ego - Albusa oraz jego, zaskakującego przyjaciela. I to by było na tyle! Nie należy również nastawiać się na nie wiadomo jakie dzieło stulecia, gdyż... ono nim nie jest. J. K. Rowling nie napisała, ani jednego słowa tej sztuki, natomiast jak sama nazwa (sztuka, a również przytoczony wcześniej - scenariusz) sugeruje, iż nie jest to gatunkowa powieść, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni w sadzie o nastoletnim czarodzieju - Harrym Potterze, walczącym wraz z przyjaciółmi z Sami-Wiecie-Kim, chcącym wprowadzić do świata magii chaos, terror oraz strach. To dość istotne kwestie, z których wiele osób, niestety nie zdaje sobie sprawy.
Co łączy się z poprzednim akapitem, to nastawienie. Osobiście, poprzeczkę dla tej pozycji zawiesiłam niebywale nisko, nie kłopocząc się również zbytecznym zaangażowaniem emocjonalnym przed, a także w trakcie zapoznawania się z pozycją. Ostatecznie wyszłam na tym dobrze, ponieważ, nie odrzuciłam książki w bok, jak też czyniono to w wielu znanych mi przypadkach. Co więcej, doczytałam do końca, doznając pewnej dozy przyjemności z przyswajanego przeze mnie tekstu. Owszem, pozycja miała wiele wad, jak rażąca nielogiczność oraz spłycenie niektórych postaci, jednak w ostatecznym rozrachunku, nie uważam, by czas jej poświęcony został zmarnowany. Dobrze się bawiłam zagłębiając się w dość ciekawy wątek, na kartach przedstawiony. Można rzecz, że nawet wyczułam, wątły, delikatnie unoszący się potterowski klimat, który ponownie przeniósł mnie do bram mojego, upatrzonego pod znakiem magii dzieciństwa. Jeśli potraktujecie, więc ten scenariusz jako coś w rodzaju średniej klasy dodatku, bądź fan-fiction wydanego w dość nietuzinkowej formie, istnieje spore prawdopodobieństwo, że wyniesiecie z lektury tej pozycji, coś więcej niż teatralny przewrót gałkami ocznymi, czy też umiejętność trafiania książką do celu.
Albus jest inny i bardzo dobrze. Widzi, kiedy ukrywasz się za maską Harry'ego Pottera, a chce zobaczyć prawdziwego ciebie.
Muszę przyznać, że w pewnym momencie lektury, naprawdę się wciągnęłam. Była to książka z serii tych, które czytamy dla odprężenia oraz (używając powszechnego kolokwializmu) odmóżdżenia, zakopując się w zimny, deszczowy, bądź śnieżny wieczór z kotem i herbatą u boku. Jednak książka ta niewiele wniosła do mojego życia. Ot jest! Mogło jej również nie być... W żaden sposób nie zżyłam się z bohaterami, co zapewne jest również spowodowane formą przedstawienia treści oraz brakiem możliwości ujrzenia aktorów, przywołujących martwe dialogi oraz didaskalia do życia. Jednak przyjemności czytania nie odmówię.
Czasem zdarzyło mi się uśmiechnąć, czasem niezwykle zainteresować, czasem przewrócić oczami. Tutaj mogą się pojawić spoilery, więc jeśli ktoś ma lekturę tego scenariusza dopiero przed sobą, radzę przeskoczyć akapit, bądź nauczyć się używać zaklęcia Obliviate. Pomijając fakt spłycenia postaci Hermiony i Rona w najgorszy możliwy sposób, najbardziej rażącym zaniedbaniem, bądź objawem problemów z matematyką, był fakt, że przyjaciel Albusa - Scorpius Malofy, uważany był przez opinię publiczną za syna Voldemorta. Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie fakt, iż od Bitwy o Hogwart (a co też za tym idzie - śmierci Czarnego Pana) minęło minimum dziewiętnaście lat. Scorpius tylu nie posiadał, w pierwszej fazie książki, ma ich jedenaście (przypominam - dziewiętnaście lat po bitwie), więc jakim cudem Voldemort miałby być jego ojcem? Nie wiedziałam, że ciąże trwają osiem lat, a wy? Któż, więc błysnął tutaj inteligencją? Autorzy scenariusza, czy też bohaterowie książki, uważający takowy scenariusz za prawdopodobny? W każdym, bądź razie, z matematyką cienko.
Doskonałość jest poza zasięgiem ludzkości, poza zasięgiem magii. W każdej pięknej chwili szczęścia kryje się kropla trucizny: świadomość, że ból powróci. Bądź szczery wobec tych których kochasz. Pokaż swój ból.Cierpienie jest rzeczą równie ludzką jak oddychanie.
W ostateczności, książkę skończyłam, nawet z pewną dozą przyjemności, wynikającej z jej lektury. Akcja powieści, mimo, iż miejscami przekombinowana naprawdę potrafiła zaintrygować. Postacie, nie miały zbyt szerokiego pola do popisu, lecz czego wymagam od scenariusza teatralnego? Z chęcią ujrzałabym sztukę, która zapewne wypełniłaby luki powstałe po przeczytaniu samego jej fundamentu. Wątpię, bym kiedykolwiek do lektury tej pozycji powróciła, jednak podziwiam inwencję oraz dość nietuzinkowy pomysł. Sama możliwość powrotu do świata magii i czarodziejstwa, do Hogwartu, do starych, dobrych przyjaciół towarzyszących mi niegdyś w latach dzieciństwa, była dość osobliwą oraz zajmującą możliwością. Naprawdę się cieszę, że mimo wszystko dane mi było zapoznać się z tym scenariuszem, nie jest on bowiem tak zły jak wszyscy powiadają. Wystarczy nie nastawiać się na ósmy tom Pottera i... PUF, może nawet ociupinkę się Wam spodoba?
KONIEC PSOT
Moje nastawienie do tej książki przepełnione było obojętnością oraz przekonaniem, iż scenariusz, przedstawiany jako ósma część sagi o młodym czarodzieju, nie jest niczym co w jakikolwiek sposób mogłoby mnie zainteresować. Uważałam, iż coś, co nie wyszło spod pióra J. K. Rowling nie będzie niczym wartym zapoznania, natomiast natrętna promocja tytułu, mylnie traktująca o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Interpretując obraz, przyglądamy się jego kolorystyce, poszukujemy w nim potencjalnych symboli, których domniemanych znaczeń tropimy pośród biografii autorów. Doceniamy kunszt, innowacyjny pomysł oraz piękno ziejące od kilkuset tysięcy, czy też milionów pociągnięć pędzlem. Dostrzegamy jednak tylko wierzch, choć usilnie od wielu wieków staramy się oszukać samych siebie oraz świat, twierdząc, iż jest inaczej. Każdy obraz posiada bowiem dwie historie. Nam, po wielu trudach może udać się dojrzeć ewentualnie jedną. Druga na zawsze pozostanie tajemnicą czasu oraz człowieka, który powołał go do życia. Bowiem czasami obraz skrywa, więcej niż kiedykolwiek moglibyśmy przypuścić...
Po jednej stronie czasu oraz obrazu, w roku 1967 Odelle Bastien - czarnoskóra, początkująca pisarka, dzięki wielu zbiegom okoliczności zostaje wpleciona w historię odnalezienia dzieła młodego, hiszpańskiego artysty, zaginionego podczas wojny. Niespodziewanie staje się również osobą, która skrawek, po skrawku odkrywa prawdziwą opowieść skrytą między pociągnięciami pędzla, między dziewczyną trzymającą w dłoniach głowę swej siostra oraz lwem, potulnie leżącym u jej stóp. Trzydzieści lat wcześniej, rodzina Schlossów stawia czoło hiszpańskiej rewolucji, własnym emocjom oraz oszustwu, które doszczętnie zniszczy ich rodzinę...
Często, po sukcesie swego debiutu literackiego, autor pchany chęcią pociągnięcia dobrej passy, wydaje kolejne książki, marząc o sukcesie równym, jeśli nie wyprzedzającym dzieło poprzednie. W takim momencie, można ujrzeć wielkość autora; czy jego wyobraźnia oraz talent doszły do kresu podczas pisania pierwszej powieści, czy też świecić będą triumfy, podczas przelewania kolejnych pomysłów na papier? Jessie Burton jest autorką, która w 2014 roku zachwyciła świat, w tym mnie, swym niezwykłym debiutem. Rozgrywając się w 1686 roku fabuła Miniaturzystki to historii młodej holenderskiej kobiety, która po zamieszkaniu w domu swego znacznie starszego, wiecznie odtrącającego ją męża zaczyna odnajdywać pozostawiane przez tajemniczą kobietę miniaturki, łudząco przypominające jej codzienne życie, sekrety oraz elementy, których nie miał prawa znać nikt inny oprócz niej samej...Powieść ta była niezwykła niemal w każdym zakresie, stając się jedną z subiektywnie lepszych lektur minionych lat. Nadszedł jednak rok 2016, nadeszła Muza oraz przekonanie, że Jessie Burton, to pisarka, o której jeszcze nie raz wspomni świat.
Muza jest powieścią skomplikowaną oraz niezwykle misternie przedstawioną. Narracja sumiennie przerzuca nas na przemian, z lat sześćdziesiątych XX wieku, czarnoskórej pisarki oraz londyńskich, pełnych tajemnic ulic do przedwojennej, tonącej w rewolucji Hiszpanii. Cała powieść jest tak skonstruowana, by pogrążony w lekturze czytelnik, nie był w stanie się oderwać, nie poznawszy uzupełnienia historii, odpowiedzi na liczne, nurtujące go pytania oraz chociażby skrawka tajemnicy, która omamia niczym intrygujący, pełen sekretów obraz. Jestem oczarowana rozmachem tej powieści, której wielowątkowość, genialnie zakończenie, sensualność, egzotyczność oraz mistrzowskie dopracowanie fabuły, wydają się stawiać ją na piedestale książek swego gatunku, wydanych w okresie ostatnich lat.
Dzieło Jessie Burton jest niezwykle specyficzne, owiane klimatem, który mimowolnie przenosi w przeszłość, zarówno do przedwojennej, pełnej egzotyki oraz namiętności Hiszpanii, jak i szarych, obdartych z pozorów ulic Anglii. Jestem zaskoczona łatwością z jaką, autorce udało się dopracować każdy szczegół, przedstawić fabułę oraz bohaterów w sposób, który niemal do ostatnich stron zmusza czytelnika do zmiany przypuszczeń oraz dotychczasowych poglądów. Cała ta misternie przygotowana gra rozgrywa się w niezwykle skrojonym tle. Czytelnik poznaje przedwojenne losy Hiszpanii, przemierzanej przez generała Franco - autora antyrepublikańskiego przewrotu, na zawsze mającego zmienić nie tylko losy bohaterów powieści Jessie Burton, lecz również stanowiącego tło dla wydarzeń kraju.
Ta książka to niezwykłe studium sztuki, pożądania, umysłu artysty, pobudek nim kierujących oraz tajemnic, jakie skrywają dzieła. Kim jest muza? Czy artysta pragnie być zapamiętany? Czy miłość może przewyższyć swą istotą piękno tworzenia? Muza jest powieścią niezwykłą, przepełnioną wieloletnimi sekretami, emocjami oraz esencją kobiecości, zdrad, a także odcieni miłości, nie tylko zresztą tej wzniosłej. To pięknie ukazane wnętrze artysty, nie tylko tego dzierżącego w swej dłoni pędzel, lecz również tego, którego atrybutem jest pióro. To także opowieść o przeszłości, której echa niezmiennie potrafią nawiedzać nas przez wiele lat, nie pozwalając nam na zapomnienie, czy też odkupienie.
Główną zaletą powieści Jessie Burton są niezwykle wykreowane postacie, których motywy, zachowania oraz decyzje nie pozwalają czytelnikowi na ich jednoznaczne potępienie, bądź akceptację. Są oni bowiem równie tajemniczy co obraz, którego istotę w 1967 roku, w pewnym instytucie próbuje zgłębić dwudziestosześcioletnia Odelle. Przejrzenie przez ich kalane kolejnymi wydarzeniami dusze wydaje się nie do końca możliwe. Byli skomplikowani, wielowymiarowi, intrygujący ponad wszelką miarę. Swymi sekretami, niejednoznacznymi motywami oraz targającymi nimi emocjami, sprawili, iż książka ta stała się jeszcze ciekawsza.
Przebieg zdarzeń oraz samo zakończenie wydają się być idealnie przemyślane. Każdy element stanowi fragment, finezyjnie przygotowanej układanki. Poznajemy fakty, bądź przypuszczenia dzięki snutej przez Odelle opowieści, by następnie skonfrontować je z historią, towarzyszącą tworzeniu obrazu Rufina i lew, tak bardzo przez czas oraz przypadkowych ludzi oddalonego od pierwotnego zamysłu twórcy. Czytając tę powieść odniosłam wrażenie, iż czytam książkę wielką, w swym rozmachu niezwykłą, taką, którą zapamiętają tysiące poruszonych czytelników na całym świecie. O takich lekturach się rozmawia, do takich pragnie się powracać, z nadzieją, iż przy kolejnym podejściu odnajdziemy w niej coś co umknęło nam podczas pierwszej próby.
Sądziłam, iż po znakomicie przyjętej Miniaturzystki Jessie Burton nie uda się powtórzyć tego zdumiewającego sukcesu sprzed dwóch lat. Jednak już teraz wiem, że każda jej powieść będzie równie wyjątkowa co poprzednia, gdyż ta autorka oznacza się niezwykłą łatwością tworzenia, pieczołowitością oraz finezją, która sprawia, że jej dzieła pozostają niezapomniane. Jej styl, bogaty zasób słownictwa oraz niezaprzeczalny dar stawiają ją w gronie moich ulubionych, współczesnych pisarzy. Mam nadzieję, że jeszcze niejednokrotnie w swym życiu, Jessie Burton zaszczyci świat swoim piórem oraz wyobraźnią.
Nie potrafię ocenić, które dzieło londyńskiej pisarki było znamienitsze, gdyż każde z nich stanowiło coś odrębnego oraz w swej niezwykłości wspaniałego. Obie te przepełnione emocjami powieści na długo pozostają w czytelniku, zmuszając go do zastanowienia się nad wieloma kwestiami. Obie szokują, obie intrygują, obie w sposób piękny a zarazem okrutny ukazują różne momenty w dziejach ludzkości, wplatając w nie historie niebywale oryginalne oraz poruszające. Muza jest książką, na którą zdecydowanie warto czekać, poświęcić jej kilka wieczorów oraz pochylić się głębiej nad przedstawionymi w jej wnętrzu wątkami. Pozwolić stać się częścią historii o pewnym obrazie, jego twórcy, londyńskiej pisarce oraz kobiecie, której nowe życie zaczęło się na pewnym statku płynącym do Anglii.
Z całego serca polecam Wam lekturę tej powieści, gdyż jest to jedna z lepszych powieści, jakie zostały wydane na przestrzeni ostatnich lat. To opowieść o sztuce, jej istocie oraz uczuciach, które władają nami równie mocno co nasze muzy. Piękna, okrutna, niebywała, poruszająca oraz szokująca. To niezapomniany portret samego twórcy oraz jego inspiracji, pożądania oraz kobiecości. Od tej książki nie można się oderwać. Jej się nie czyta - nią się żyje, chłonąć fenomenalną opowieść obnażającą oszustwo oraz namiętności, które zmieniły nie jedno życie. Niewinne, czy nie... przekonajcie się o tym sami!
Interpretując obraz, przyglądamy się jego kolorystyce, poszukujemy w nim potencjalnych symboli, których domniemanych znaczeń tropimy pośród biografii autorów. Doceniamy kunszt, innowacyjny pomysł oraz piękno ziejące od kilkuset tysięcy, czy też milionów pociągnięć pędzlem. Dostrzegamy jednak tylko wierzch, choć usilnie od wielu wieków staramy się oszukać samych siebie oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kaz Brekker, lat siedemnaście.
Jeden z najbardziej poszukiwanych przestępców w Ketterdamie. Ważny członek gangu Szumowin. Przebiegły, inteligentny, bezwzględny. Kwintesencja szemranych interesów, mrocznej przeszłości oraz prawdopodobnie jeszcze mroczniejszej przyszłości. Chciwy, jednak rozważnie dążący po trupach do celu. Podejrzewany o niezliczoną ilość przestępstw, jednak od czternastego roku życia nie ujęty przez organy ścigania ani razu. Czytelniku, jeśli napotkasz go na swojej drodze masz dwa wyjścia - możesz bez chwili wahania dołączyć do planowanego przez niego przestępstwa stulecia, bądź niepostrzeżenie skryć się między cieniami oraz czekać aż... Kaz Brekker znajdzie Ciebie. Uwierz mi - prędzej, czy później tak właśnie się stanie. A Ty mimowolnie zatracisz się w historii jego oraz reszty Szumowin.
- To niezgodne z naturą, żeby kobiety walczyły.
- To niezgodne z naturą, żeby człowiek był równie głupi, jak wysoki, a jednak proszę, stoisz tutaj.
Szumowiny są jednym z najbardziej znanych gangów w Ketterdamie. Ich przywódca, tajemniczy Kaz Brekker dostaje pewnego dnia propozycje - ma wraz ze swoimi ludźmi włamać się do jednego z dotychczas niezdobytych wojskowych twierdz, do Lodowego Dworu, leżącego w wiecznie spowitej śniegiem krainie Fjerdzie oraz wykraść stamtąd jednego z więźniów. W zamian ma on otrzymać bogactwa, które mogą odmienić życie każdego z nich. Misja zahacza o samobójstwo, co jednak nie powstrzymuje zachęconego wynagrodzeniem Kaza przed dążeniem do jej wykonania. Razem z pozostałymi, wybranymi do tej wyprawy osobami, tworzy Szóstkę Wron, która trafia wprost w wir niebezpieczeństw, intryg oraz zadania, które nie ma prawa się udać...
Pierwszą styczność z twórczością Leigh Bardugo miałam podczas lektury jej popularnej Trylogii Grisza, osadzonej zresztą w tym samym uniwersum co Szóstka wron. Autorka jednak w swej najnowszej książce ukazała nieco inną stronę świata ukazanego w historii o Griszy, która swoimi zdolnościami na zawsze odmieniła Ravkę. W opowieści o Szumowinach czytelnik poznaje krainę od strony ludzi, nie-Griszów - pozbawionych nadnaturalnych zdolności mieszkańców świata stworzonego przez Leigh Bardugo. Jej trylogia, czytana przeze mnie kilka lat temu bardzo mi się podobała. Świat wykreowany przez autorkę był bardzo oryginalny, przesiąknięty akcją oraz specyficznym klimatem. Jednak historia Kaza Brekkera jest czymś zdecydowanie dojrzalszym, lepiej wykreowanym oraz brutalniejszym.
Nie umiem wskazać największej zalety tej książki, ponieważ wszystkie plusy są dla mnie jednakowo ważne oraz warte uwagi. Każdy element historii wprawia mnie w zachwyt; bohaterowie, akcja, kreacja świata. Dawno nie czytałam tak dobrej, mrocznej oraz dojrzałej powieści fantastycznej. Leigh Bardugo idealnie przelała na papier powstały w myślach pomysł, gdzie ten wydaje się rozważnie, szczegółowo dążyć do wyznaczonego przez autorkę zakończenia. Każdy element jest dopracowany, żaden wątek nie został potraktowany po macoszemu, a każda Wrona otrzymała jednakową dozę uwagi nie stając się mniej ważną, od pozostałych postacią. Sama historia wciąga, zaskakuje, poraża dynamiką, zmieniającbieg fabuły niekiedy co kilka stron. Przeczytałam tę książkę w jeden dzień, nie mogąc pozwolić sobie na dłuższą przerwę oraz porzucenie historii o samobójczej misji grupy przestępców...
Lodowy Dwór, pamiętasz? Niewykonalny skok? Otarcie się o śmierć? Trzy miliony
kruge czekające na ciebie w Ketterdamie?
Kaz zamrugał i spojrzał na nią przytomnie.
– Cztery miliony – poprawił z naciskiem.
Z początku poznajemy świat w jakim dane jest żyć bohaterom - brutalny, pełen spisków, walki oraz intryg. Oprócz wiodącej akcji, w międzyczasie dzięki narracjom kolejnych bohaterów zaznajamiamy się z ich przeszłością oraz powodami ich aktualnego położenia, czy też sytuacji. Wszelakie z początku niejasne momenty, odnajdują swoje wyjaśnienie w przeszłości, bądź psychice bohatera na dalszym etapie lektury. Narracja podzielona jest między tytułową Szóstkę wron, dzięki czemu dynamiczna akcja jaką cechuje się książka rozpisana jest na wiele punktów widzenia, nadając przejrzystości, a także cechując ją emocjonalnie, gdyż urywające się w środku akcji rozdziały z perspektywy jednego bohatera, przerywane są tymi należącymi do kolejnego. Niejednokrotnie siedziałam na skraju fotela, nie mogąc powstrzymać towarzyszących mi emocji na wodzy.
Kolejnym aspektem jest to, że Szóstka Wron zdecydowanie różni się od Trylogii Grisza. Mimo młodego wieku Szumowin odnoszę wrażenie, że historia ta przeznaczona jest dla starszych fanów gatunku. Jest to opowieść pełna brutalność, pozbawiona niewinności oraz cenzury pewnych zdarzeń, krajobrazów, cechującej książki przeznaczone dla młodzieży. Tutaj autorka przedstawia okrutny świat, którego ofiarami stali się główny bohaterowie, w konsekwencji sami stając się jego częścią. Tę historię otula specyficzny, mroczny klimat. Podczas lektury można stać się częścią opowieści, przemierzając wraz z Kazem spowite dymem, niebezpieczne uliczki Ketterdamu.
Co do bohaterów, są oni bardzo dobrze wykreowani. Cechują się wielowymiarowością, której często brakuje w pozycjach z tego gatunku. Stoją za nimi wyraźne charaktery oraz przeszłość, która niczym echo odbija się w teraźniejszości. Ich aktualne postawy, bądź powody przyłączenia do Szumowin są stopniowo czytelnikowi przedstawiane, tak by w końcowym stadium lektury przed jego oczami powstał klarowny portret psychologiczny każdego z nich. Ten aspekt, przez Leigh Bardugo jest bardzo podkreślany. To nie tylko opowieść o samobójczej misji, czy przepełnionej mrokiem krainie, lecz o młodych ludziach, których los przywiódł w miejsca, o których nigdy by nawet w dawnych życiach nie pomyśleli.
Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów.
Moimi ulubionymi bohaterami zdecydowanie byli Kaz oraz Nina, choć pozostałych bohaterów również obdarzyłam ciepłymi uczuciami. Kaz wychodzi poza wszelkie schematy. On naprawdę jest zły, arogancki, chciwy, umie wykorzystywać ludzkie słabości. Ma jednak również głęboko schowane uczucia oraz przeszłość, która ukształtowała go takim jakim jest aktualnie. Nina natomiast jest, wedle moich odczuć jasnym płomieniem pośród cieni. Jest bardzo pozytywną postacią, mimo krzywd jakie uczyniono jej w przeszłości ze względu na fakt, że jest Griszą. Sama również ma wiele na sumieniu. Matthias również zasługuje na uwagę, gdyż jego zmiana jest elementem bardzo dobrze wykreowanym. Widzimy zarówno w przeszłości, jak i teraźniejszości powolny przeskok między fjerdańskim łowcą, nauczonym by zwalczać Griszów, a młodym mężczyzną, który nauczył się sam odróżniać dobro od zła.
W Szóstce wron nie brak wątków miłosnych. Jako osoba niezbyt za nimi przepadająca, jestem zachwycona sposobem w jaki przedstawiła je Leigh Bardugo. W jednym przypadku jest on bardzo subtelny, ledwie namacalny, jednak niezwykle prawdziwy oraz szczery. W innym pełen jest gwałtownych uczuć, sumiennie prowadzony przez nienawiść do bezdennej miłości. Jednak mimo wszystko, mimo pewnej dozy przewidywalności są one naprawdę dobrze przedstawione, uzupełniają fabułę. Nie są one również na tyle rażące, by ujmować w żaden sposób lekturze. Szczerze zatraciłam się w wątku romantycznym tej historii, niemal na równo co w głównej, pełnej dynamiki oraz zwrotów akcji fabule.
Mimo dość obszernej objętości książkę czyta się naprawdę szybko, na co przekłada się między innymi dynamiczna akcja oraz język użyty do napisania powieści. Nawet podzielona narracja nie zwalnia tempa oraz nie pozwala odrywać się zbyt często od lektury. Sam styl pisania jest naprawdę przyjemny, bardziej dojrzały oraz dopracowany. Znając poprzednią serię autorki można ujrzeć progres jaki uczyniła na przestrzeni lat w pisaniu, jak i kreacji. Leigh Bardugo z dobrej pisarki fantastycznej stała się w moim mniemaniu jedną z lepszych autorek gatunku, jakie ostatnimi czasu można odnaleźć na rynku wydawniczym. Ponadto Szóstka wron to w mojej subiektywnej opinii najlepsza książka fantastyczna tego roku.
Wasza dwójka już dopilnuje, żebyśmy się dobrze bawili, co? - zapytał Jesper. - Zwykle ludzie zaczynają się nienawidzić po tygodniu wspólnej roboty, ale wy macie wyraźna przewagę.
Szóstka wron to idealna powieść fantastyczna, do cna przesiąknięta mrokiem, który fascynuje i porywa prosto w szpony świata gangów, niebezpieczeństw, intryg, Griszów oraz zwyczajnie niezwykłych przestępców, który próbują dokonać niemożliwego w imię lepszego życia. To książka porywa, intryguje oraz przepełnia emocjami, rzadko doświadczanymi przez czytelnika podczas lektury. Można odnaleźć tu również kilka odniesień do Trylogii Grisza, które dla znających obie serie będą miłą wędrówką do czasów lektury o nadzwyczajnej Griszy - Alinie. Dzieło Leig Bardugo jest również przepełnione humorem, który niejednokrotnie zmusza do uśmiechu, bądź spontanicznego wybuchu śmiechu. Osobiście czekam z niecierpliwością na kolejny tom historii szóstki Szumowin, by móc ponownie wpaść w ten mroczny świat.
Z całego serca mogę Wam polecić tę książkę, gdyż jest to jedna z lepszych pozycji fantastycznych, jakie dane mi było czytać w całym swoim życiu. Niezwykła, porywająca, mroczna, brutalna, skomplikowana. Po prostu nadzwyczajna. Samo wydanie jest idealnym ukoronowaniem geniuszu tej powieści. Jeśli zastanawialiście się czy ta pięknie wydana książka, skrywa ciekawe wnętrze, to odpowiedź brzmi - po stokroć TAK! Jeśli jesteście fanami fantastyki, nawet jeśli nie podobała Wam się Trylogia Grisza, jeśli macie dość typowych książek młodzieżowych to sięgnijcie po Szóstkę wron. Nie pożałujecie! Mam dla Was tylko jedno ostrzeżenie... Ta książka niesamowicie wciąga, więc lepiej rozpocząć jej lekturę podczas wolnego dnia, niżeli podczas podróży do pracy, bądź szkoły tramwajem, czy też pociągiem co może skutkować przegapieniem odpowiedniej stacji...
Kaz Brekker, lat siedemnaście.
Jeden z najbardziej poszukiwanych przestępców w Ketterdamie. Ważny członek gangu Szumowin. Przebiegły, inteligentny, bezwzględny. Kwintesencja szemranych interesów, mrocznej przeszłości oraz prawdopodobnie jeszcze mroczniejszej przyszłości. Chciwy, jednak rozważnie dążący po trupach do celu. Podejrzewany o niezliczoną ilość przestępstw,...
Parę lat temu twórczość Diany Gabaldon zawojowała świat, poruszając oraz zachwycając czytelników w każdym wieku. Wpływ na to zjawisko miała premiera ekranizacji książek amerykańskiej pisarki w postaci niesamowicie dobrze zrealizowanego serialu. Wcześniej mimo pozytywnego przyjęcia serii w czasach jej wydania (pierwsza część cyklu - Outlander została opublikowana w 1992 roku) popularność opowieści o podróżującej w czasie byłej, wojennej sanitariuszki była nieporównywalna z współczesną. Sama o twórczości Diany Gabaldon usłyszałam dopiero po premierze serialu, który zachwycił mnie swoją fabułą, akcją, oryginalnością oraz wspaniałą grą aktorską. I tak oto lawina ruszyła; seria zyskała wielu fanów na całym świecie, serial stał się jednym z najchętniej oglądanych, natomiast, co bardzo prawdopodobne Szkocja przestała kojarzyć się tylko z kiltem oraz dudami...
Wszystko opierało się na sile marzeń.
Claire i Jamie po długiej przeprawie przez morze, stawiają stopę na ziemi francuskiej - kraju rządzonym przez Ludwika XV. Nie tylko traumatyczne przeżycia oraz czyhająca za głowę Szkota nagroda zmuszają małżeństwo do ucieczki; dzięki nawiązywanym znajomością pragną zrobić wszystko co w ich mocy by zapobiec powstaniu jakobickiemu, które wedle wiedzy Claire zakończy się klęską klanów oraz rzezią, która na wiele setek lat naznaczy Szkocję. By zmienić przeszłość, uratować bliskich oraz zapobiec brutalnym represjom Freaserowie wpadają w sam środek politycznych intryg, niebezpieczeństw oraz tajemnic, które na zawsze mogą pogrzebać szanse na powodzenie ich misji.
Zważywszy na objętość książek Diany Gabaldon jej lekturę odkładałam na bardzo długi okres, co spowodowane było brakiem czasu na swobodne zagłębienie w tak obszernej powieści. Obca wywarła na mnie ogromne wrażenie, zarówno swoim klimatem, fabułą jak i wspaniałymi, zapadającymi w pamięć bohaterami. Jako wielbicielka historii, odnalazłam w twórczości amerykańskiej autorki wspaniałą możliwość na wybranie się w niesamowitą podróż do osiemnastowiecznej Szkocji oraz przyjrzenia się bliżej jej burzliwej historii. Uwięziona w bursztynie natomiast zabrała mnie do ziemi rządzonej przez wywodzącego się z linii Burbonów Ludwika XV. Była to wspaniała kontynuacja części pierwszej, która zawładnęła moim sercem oraz umysłem, zarówno w trakcie lektury, jak i na długo po jej zakończeniu.
Książki z tej serii mają pewien jeden, najważniejszy, wspólny mianownik, mianowicie; nie pozwalają się od siebie oderwać, pochłaniają czytelnika oraz sprawiają, że mimowolnie staje się częścią przedstawianej na kartach powieści historii. Razem z bohaterami zmaga się z przeciwnościami losu, przeżywa oraz modli się o szczęśliwie zakończenie. Dawno żadna seria nie zaangażowała mnie tak emocjonalnie, nie zmuszała do ciągłego powracania do chwilowo porzuconych wątków, nie targała moimi myślami oraz nie poruszała wyobraźni w tak (przyjemnie) nachalny sposób. Mimo unoszącej się nad historią nutą mistycyzmu, ma się potężne wrażenie realizmu płynącego z opowieści dwudziestosiedmioletniej Claire; wciąga się w historię oraz niejednokrotnie stawia własną osobę na miejscu bohaterów.
- Picie whisky to umiejętność nabyta – poinformował Roger z celowo wyraźniejszym
szkockim akcentem. – Tylko Szkoci się z tym rodzą. Dam ci butelkę, żebyś mogła
poćwiczyć.
Na uwagę zdecydowanie zasługuje tło historyczne, które prawdę powiedziawszy odgrywa jedną z ważniejszych ról w historii. Polityka, spiski, tajemnice, magia, niebezpieczeństwo, królewski dwór - to wszystko i o wiele więcej można odnaleźć na kartach tej powieści. Jako osoba zainteresowana historią, wręcz z namaszczeniem przemierzałam kolejne karty powieści by pochłonąć możliwie jak najwięcej historycznych faktów, bliżej przyjrzeć się znanym historii postaciom oraz razem z bohaterami spiskować nad uniemożliwieniem Karolowi III Stuartowi rozpoczęcia jakobickiego, naznaczonego klęską powstania.
Bohaterowie to aspekt tej powieści, który niezmiernie od lektury tomu pierwszego zachwyca oraz zaprząta moje myśli. Ich kreacja jest perfekcyjna - zarówno bohaterów pierwszoplanowych, jak i chociażby tych pojawiających się epizodycznie, jak w przypadku przyjaciółki Claire - niezwykle barwnej w swej osobowości oraz stylu bycia Luizy. Diana Gabaldon poświęcając danej postaci, większy, bądź mniejszy skrawek swej opowieści za pomocą opisów, dialogów oraz opinii innych, wyraźnie rysuje go w naszej wyobraźni - wielowymiarowego oraz niesamowicie intrygującego, niemal od samego początku jego wprowadzenia do opowieści. Również dzięki objętości autorka mogła wyraźnie przedstawić nam bohaterów swojej serii, jak i wpleść do historii wiele, osobliwych sylwetek, bez których książka wiele by straciła ze swojej atrakcyjności.
Zasługującymi na uwagę bohaterami, niezmiennie są państwo Freaser, którzy zarówno poprzez wzajemne relacja, jak i poznanie jako odrębne jednostki wpasowały się w moją prywatną listę ulubionych bohaterów literackich. Claire to niezwykle silna osobowość, której opór, gotowość poświęcenia dla najbliższych, upór oraz empatia nie pozwalają nie polubić tej postaci. To bohaterka, której poczynania śledzimy z zapartym tchem. Jest odważna, inteligentna oraz potrafi zachować zimną krew nawet w momentach, które tego od niej nie wymagają. Jej działania są racjonalne, decyzje przemyślane, natomiast zachowanie dojrzałe. Jamie natomiast to niezwykle pokrzywdzona przez los postać, która naznaczona przez przeszłość nieustępliwie kroczy w kierunku zapewnienia dobra swoim ludziom, krajowi oraz bliskim. To mężczyzna honoru, nieco impulsywny, jednak potrafiący z głową podchodzić do wielu sytuacji. Gotowy oddać życie za sprawę, w którą wierzy i kobietę, którą kocha.
Pisarze, pieśniarze, bajarze. To oni przetwarzają przeszłość tak, jak im się podoba. Potrafią z głupca zrobić bohatera, z opoja stworzyć króla.
Książka ta pełna jest akcji. Często, czytelnik jest zadziwiany przez rozwój wydarzeń. Brnie nieświadom przez kolejne rozdziały, by w pewnym momencie zostać zaskoczonym w najmniej oczekiwanym przez tego momencie. Akcja się zazębia, każdy wątek jest wyjaśniany. Czytelnik podczas lektury nie może oderwać się od książki, gdyż niemal co stronę pojawiają się informacje wyjaśniające, bądź burzące dotychczasowe założenia. Spisek, intrygę intrygą pogania. Niebezpieczeństwo wychyla się zza rogu, niemal zaraz po tym, jak poprzednie zostanie zneutralizowane. Emocje natomiast wręcz buchają z kart powieści.
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób tak rozległy kontakt z historią może nie być przyjemną perspektywą, jednak ta powieść to nie tylko skok w przeszłość. To również obraz skomplikowanych relacji międzyludzkich, opowieść o niemożliwej miłości oraz cieniach z przeszłości, które ukazując się w najmniej odpowiednich momentach. To historia o honorze, o życiu w dawnej Szkocji, o niegdysiejszych zwyczajach, o królach, o rodzinie, o okrucieństwie, o Szkotach, o uczuciu przekraczającym bariery czasu oraz sile jaką nosi w sobie każdy z nas. Myślę, że to ten rodzaj powieści, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Jest to jednak przede wszystkim romans historyczny, który wciąga czytelnika na długie godziny oraz wieczory. Nie jest to oczywiście literatura najwyższych lotów, jednak historia, która nie pozostawia czytającego obojętnym.
Styl pisania Diany Gabaldon sprawia, że lektura książki, mimo dużej objętości postępuje naprawdę szybko. Człowiek czytając ją traci poczucie czasu, zagłębiając się w historię Claire i Jamiego. W powieści znajduje się dość pokaźna ilość opisów taktyk, wydarzeń historycznych oraz wyjaśnień dotyczących postaci, czy też czasów. Jak już mówiłam, mi jako osobie zakochanej w historii w żaden sposób to nie przeszkadzało, czy tę nudziło. Chłonęłam każde słowo, każde wydarzenie, opis z równym namaszczeniem. Jednak owe wstawki są konieczne, gdyż by dokładnie zrozumieć wszelkie aspekty trzeba zapoznać się z tłem historycznym, wyłożonym dość szczegółowo, lecz przystępnie przez autorkę.
Kiedy stanę przed obliczem Boga, powiem tylko jedno, co jest przeciwwagą dla całej reszty. Panie Boże, dałeś mi niezwykłą kobietę. I kochałem ją ponad życie!
Nie wiem jak jeszcze mogę Was zachęcić do sięgnięcia po tę pozycję. Nie bójcie się objętości, nie bójcie się jeśli pierw obejrzeliście serial. Mimo, że jest on wiernym odzwierciedleniem książki, następująca po nim lektura wcale nie jest nużąca. Pozwala jeszcze bardziej wgłębić się w lekturę, poznać oraz ujrzeć więcej. Szczególnie po zakończeniu, nie mogę się doczekać, by sięgnąć po kolejny tom, jednak wiem, że ten moment niestety nie nadejdzie zbyt szybko, co powodowane jest przez obszerną objętość tej części. Jednak pragnę Was gorąco zachęcić do sięgnięcia po tę serie, bądź jej kontynuowania! To niezwykła historyczna podróż w przeszłość z jednym z najlepszych romansów, jakie można spotkać we współczesnej literaturze! No i Jamie Freaser - to argument ostateczny i według mnie najbardziej przekonujący.
Parę lat temu twórczość Diany Gabaldon zawojowała świat, poruszając oraz zachwycając czytelników w każdym wieku. Wpływ na to zjawisko miała premiera ekranizacji książek amerykańskiej pisarki w postaci niesamowicie dobrze zrealizowanego serialu. Wcześniej mimo pozytywnego przyjęcia serii w czasach jej wydania (pierwsza część cyklu - Outlander została opublikowana w 1992...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rekomendacja Sarah J. Maas na okładce Prawdodziejki niemal na wstępie obiecuje czytelnikowi wyrafinowaną, fantastyczną przygodę, której autorka, wedle jej słów, dzięki swej wspaniałej, magicznej serii przejdzie do kanonu gatunku. Jakże, więc nie ufać jednemu z czołowych twórców fantastyki, której serie niezmiennie biją rekordy popularności? Jako osoba, dla której ów gatunek jest jednym z dwóch najczęściej w literaturze wybieranych, nie mogłam przejść obojętnie obok dzieła Susan Dehnard. Złożyło się na to wiele czynników, nie tylko entuzjastyczny odbiór jednej z moich ulubionych autorek, lecz również niezwykle intrygujący opis, dobre przyjęcie książki za granicą oraz obietnica odejścia od znanych wszem i wobec w kręgu czytelników schematów. Jednak czy Susan
Dehnard zasługuje na wieszczone jej przez przyjaciółkę po fachu miano?
Safi i Iseult wpadły w tarapaty. Znowu... Tym razem jednak konsekwencje ich pomyłki mają bardziej dalekosiężny wymiar - narażają się bowiem na gniew potężnego oraz szerzącego strach krwiodzieja, maga potrafiącego wytropić każdego dzięki zapachowi jego krwi. Gdyby tego było mało, coraz więcej osób zaczyna upominać się o niezwykle rzadki dar Safi, jakim jest prawdodziejstwo - zdolność do przejrzenia kłamstwa oraz ujrzenia prawdziwych intencji danej osoby. W konsekwencji więziosiostry muszą uciekać dalej niż kiedykolwiek podczas gdy nieświadomie stają się ważnymi pionkami w grze o utrzymanie zawartego dwadzieścia lat temu Rozejmu pomiędzy państwami leżącymi w Czaroziemach. Magia, pradawne stworzenia oraz niebezpieczne kontrakty. A dla Safi i Iseult to dopiero początek...
Był dobry. Najlepszy wojownik, z którym kiedykolwiek walczyła.
Ale Safi i Iseult były lepsze.
Miałam spory problem z początkiem tej książki, co w żaden z sposób nie jest powiązane z jej poziomem. Było to spowodowane natłokiem stworzonych przez autorkę nazw określających dla przykładu rodzaje żyjących na terenie Czaroziem magów, zasad ich mocami rządzących, czy też słów określających specyficzne relacje między bohaterami. Pierwsze sto stron było powolnym wkraczaniem, rozumieniem świata, którym zasypała nas autorka. Można rzecz - wpuszcza ona czytelnika na głęboką wodę, ponieważ w większości przypadku, w fazie początkowej książki osoba dopiero wkraczająca w świat Czaroziem musi rozwikłać wszelakie nowości niemal na własną rękę. Natomiast występujące już opisy zdolności są niekiedy na tyle niejasne, że ich istotę poznajemy dopiero dzięki konkretnym przykładom ich działania.
Chcę jednak zaznaczyć, iż książka mimo drobnych mankamentów naprawdę mi się podobała. Po pokonaniu pierwszych stu stron Prawdodziejka stała się interesującą oraz niezwykle wciągającą lekturą. Zżyłam się z bohaterami oraz z uwagą zaczęłam śledzić subtelnie klarujące się wątki miłosne. Dzieło Susan Dennard to książka idealna dla fanów akcji oraz niebanalnej fantastyki. Elementem równie istotnym jest fakt, iż brak tu tak dobrze znanych wszystkim schematów jakimi są chociażby trójkąty miłosne. Autorka niewątpliwie stworzyła coś nowego, coś czym może zaintrygować oraz rozciągnąć swą wyobraźnią w naprawdę obiecujące tereny, których przemierzanie dla czytelnika będzie prawdziwą przyjemnością, godną porównania do popularniejszych serii fantastycznych.
Opowieść rozgrywająca się na terenie Czaroziem ma swoisty klimat przesiąknięty do cna magią, morską żeglugą oraz więzią gotową stawić czoła największym próbom. Podczas lektury, mimo oryginalności nie można jednak pozbyć się mimowolnie nachodzących porównań. Książka ta niewątpliwie przypadnie do gustu wielbicielom Trylogii Grisza oraz znanej serii Sarah J. Maas. Zachowuje jednak charakterystyczną, osobliwą aurę, która niczym za sprawą Wiatrodzieja owiewa czytalnika pozostając z nim do końca trwania opowieści... a nawet troszkę dłużej. Sądzę, iż w kolejnych częściach swej serii, Susan Dennard uda się dodać swemu pióru ostatnie szlify, które wzniosą ją do miana współczesnych, czołowych przedstawicieli gatunku. Wierzę, że Prawdodziejka była jedynie przedbiegiem, że autorka w kolejnych częściach w pełni rozwinie skrzydła oraz ukaże nam jeszcze mroczniejszy, jeszcze bardziej wciągający oraz nietuzinkowy, fantastyczny świat.
Świat, którym już w pierwszych rozdziałach zaczęła szczelnie otaczać nas autorka zaskakuje wielowymiarowością. Na jego rozległych terenach nie odnajdziemy jedynie dynamicznej akcji, lecz również różnorakie, skomplikowane wątki polityczne oraz ciekawie zarysowane postacie. Czaroziemie mają przeszłość, która swe echo coraz wyraźniej odciska w teraźniejszości. Mamy do czynienia z czymś w rodzaju mitologii, na ten moment jedynie delikatnie przez autorkę poruszonej. Myślę, iż jest to wstęp do wątków, które dopiero zostaną czytelnikowi przedstawione na dalszym etapie historii. Spotykamy pradawne stworzenia, tajemne miejsca oraz mity, które okazują się mieć odniesienia w rzeczywistości. Świat na naszych oczach rozrasta się na wszystkie strony, ukazując naszym oczom krainę niezwykle dobrze skonstruowaną, skomplikowaną oraz wielowymiarową.
Bohaterowie są wyraźnie wykreowani. Nie są kryształowi; mają swoje wady oraz piętna przeszłości, które niekiedy potrafią oddziaływać na nich w najmniej oczekiwanych momentach. Sama narracja pozwala czytelnikowi zajrzeć głębiej, niż w przypadku jednej osoby z całej rzeszy bohaterów. Patrzymy na otaczający ich świat nie tylko oczami Safi, tytułowej Prawdodziejki, lecz również jej więziosiostry - Iseult, tropiącego je krwiodzieja oraz Merika - księcia, który dla dobra swego państwa jest gotów zrobić naprawdę wiele. Co mnie naprawdę ujęło to fakt, że każda postać była oryginalna, nie była powieleniem innej. Niektóre z nich zostały jednak potraktowane po macoszemu, co mam nadzieję zostanie poprawione w kolejnych częściach serii. Ciężko było zżyć się z postaciami nie występującymi jako pierwszoplanowe, gdyż ich nikły opis oraz występowanie, ważyły na obojętności w stosunku do ich losów. Autorka zbytnią wagę przywiązała do przedstawienia bohaterów grających pierwsze skrzypce i nieco zapomniała o tych, niekiedy równie istotnych.
To nie polityka ani ucieczka była tematem najważniejszym tej historii. Była to przyjaźń, czy też raczej szczególna więź łącząca Iseult i Safi, zwana więziosiostrzeństwem. Pierwszy raz w przypadku lektury książki fantastycznej, czy też pochodzącej z innego gatunku przyjaźń jest wątkiem istotniejszym, bardziej zarysowanym niżeli miłość. Relacja łącząca te dwie bohaterki, jest niezwykle podkreślona. Każda z nich gotowa jest skoczyć za drugą w ogień. Opis ich wzajemnej relacji oraz dialogi, sytuacje je tworzące sprawiają, że czytelnik zżywa się z tymi czarodziejkami oraz gorąco kibicuje ich niemal, siostrzanym stosunkom. Co również za ich sprawą zostało wprowadzone to humor, który niejednokrotnie wywołuje na twarzy uśmiech. Co jak co, ale te dwie dziewczyny przyciągają kłopoty niczym magnes.
Akcja książki była niezwykle dynamiczna. Po przekroczeniu pewnej bariery odłożenie książki na dłuższy okres zawadzało o niemożliwość, gdyż pędzące wydarzenia wymagały na czytelniku ciągłe, nieprzerywane zaznajamianie się z dalszymi niebezpieczeństwami, czy też rozwiązaniami poszczególnych wątków akcji. Wpadłam w wir, nie mogąc się z niego uwolnić już do ostatnich zdań. Nieprzewidywalność oraz pęd sprawiały, że z niecierpliwością przewracałam strony w oczekiwaniu na kolejne dawki przygód Safi, Iseult oraz Marika. Końcówka książki może nie tyle co wbiła w fotel, co zaskoczyła. Niewątpliwie pozostawia ona czytelnika w momencie, w którym nie może się on doczekać kolejnej części.
Co do wątków miłosnych, które mimo małego udziału, są dość intrygującymi wątkami pobocznymi, muszę rzecz, iż niezwykłą radość przyniosło mi czytanie historii, w której nie widać nawet zalążku schematu zwanego - trójkątem miłosnym. Mam nadzieję, iż autorka odchodząc od współcześnie popularnej konwencji sprawi, iż klarujące się w tej części wątki, szczęśliwie, bądź nie znajdą swoje rozwiązanie w ostatnim fragmencie, finalnej książki. Nie mieszajmy w to osób trzecich! Naprawdę kibicuję dotychczas ukazanym, potencjalnym parom oraz mam nadzieję, iż brak schematyczności pozostanie zaletą, którą będę mogła podkreślać przy recenzji każdej z części serii o Prawdodziejce.
I wtedy poczuła, jak drapiące dotknięcie jej magii zwiastuje coś złego - coś ogromnie, nieskończenie złego.
Podsumowując, naprawdę mogę Wam polecić wstęp do serii Susan Dennard, gdyż jest to książka z niewątpliwym potencjałem, którego wykorzystanie może przynieść w przyszłości naprawdę wiele fascynujących wątków. Książka dodatkowo zawiera mapę, która nie tylko jest uatrakcyjnieniem przebywanej wraz z bohaterami podróży, lecz staje się również obietnicą, otwierających się przed postaciami możliwości, w postaci niezmierzonych lądów i krain. Jeśli poszukujecie czegoś naprawdę dobrego, pozbawionego schematów, z fascynująco wykreowanym światem, którego niezliczone tereny pozostawiają obietnicę, wspaniałych podróży to powinniście sięgnąć po Prawdodziejkę. To dobry wstęp to fantastycznie rokującej serii, które już niebawem może stać się topową pośród przedstawicieli swojego gatunku. Mimo mankamentów, uważam, że wielbiciele fantastyki powinni zaznajomić się z dziełem Susan Dehnard.
Rekomendacja Sarah J. Maas na okładce Prawdodziejki niemal na wstępie obiecuje czytelnikowi wyrafinowaną, fantastyczną przygodę, której autorka, wedle jej słów, dzięki swej wspaniałej, magicznej serii przejdzie do kanonu gatunku. Jakże, więc nie ufać jednemu z czołowych twórców fantastyki, której serie niezmiennie biją rekordy popularności? Jako osoba, dla której ów gatunek...
więcej mniej Pokaż mimo to
Richard Flanagan jest autorem, któremu swymi dziełami nie udało się przejść bez echa na literackiej arenie światowej. Wszelakie nagrody, jakie otrzymał w swoim pisarskim dorobku, w wyrazie uznania jego twórczości są zdecydowanie zasłużonym ukoronowaniem jego pracy, talentu oraz duszy włożonej w napisanie każdej ze swoich powieści. Nazwanie go jednym z ważniejszych twórców przełomu XX i XXI wieku nie jest stwierdzeniem przesadzonym, czemu przytakują zarówno krytycy, jak i zwyczajni czytelnicy z najróżniejszych stron świata. Osobiście, jako przedstawiciel drugiej kategorii przytakuję, nie - wykrzykuję prawdziwość wymienionej w poprzednim zdaniu tezy, ponieważ uważam, że jest to autor, który powoli staje się klasykiem za życia. Jego książki nie są w stanie przejść bez echa, one za każdym razem manifestują głośno i wyraźnie, swój geniusz, swoją prawdziwość, brutalność oraz kunszt, jakim wyróżnia się ich autor. Nie było inaczej również i tym razem.
William Gould jest artystą, jest człowiekiem. Jest więźniem, jest wolnym człowiekiem. Tworzy piękno, otoczony przez brutalność oraz brzydotę. Jest fałszerzem, który chce by świat poznał prawdę. William Gould jest XIX-wiecznym skazańcem, który trafił do najokrutniejszej kolonii karnej Imperium Brytyjskiego leżącej w części Tasmanii, zwanej Ziemią Van Diemena. Żyje w świecie, w którym dowodzący wyspą Komendant pragnie, przy pomocy więźniów stworzyć własne, utopijne państwo. Nowa Wenecja - tak mawia, dokonuje tego jednak kosztem skazańców oraz rdzennych mieszkańców wyspy, których życie w obliczu postępu oraz Nowego Świata jest nic nieznaczące. Pewnego dnia, głównemu bohaterowi zostaje złożona propozycja, która na zawsze odmieni jego życie. Życie, które od teraz przepełnione będzie własnoręcznie malowanymi ilustracjami ryb...
Księga ryb Williama Goulda jest uznawana za najważniejsze dzieło Richarda Flanagana, za arcydzieło literatury światowej. Co do pierwszej części poprzedniego zdania mam pewne wątpliwości, z drugim natomiast niezaprzeczalnie się zgadzam, co niebawem bardziej przybliżę... Po przeczytaniu dobrej książki człowiek odczuwa pewną dozę satysfakcji, jednak dzieło to nie zakotwicza się w nim, często nie zdumiewa, nie uczy, nie zadaje pytań, nie przybliża prawdy. Genialne książki robią wszystko z powyższych, a nawet więcej. Mimo zachwytu, jaki ogarnął mnie po przeczytaniu historii o Williamie Gouldzie, śmiem stwierdzić, że mimo wszystko lepszą pozycją okazały się być Ścieżki północy. W żaden sposób jednak nie uwłacza to omawianej przeze mnie w tej recenzji książce. To nie jest kwestia warsztatu, kunsztu, różnic w poziomie - tylko preferencji, czysto subiektywnej opinii oraz odczuć.
Dzieło Flanagana, jak mam wrażenie zbudowane zostało na zasadzie kontrastu. Brzydota zestawiono z pięknem. Życie ze śmiercią. Zacofanie z postępem, prawdę z kłamstwem, natomiast brutalną rzeczywistość z elementami oniryzmu. Cała konstrukcja powieści, również dzięki wymienionemu wcześniej, (nie)subtelnemu zabiegowi jest mistrzostwem. Osoby, lubujące się w akcji, dynamice, bądź łatwiejszych, lżejszych w odbiorze powieściach mogą okazać się nieodpowiednim czytelnikami dla opowieści snutej przez Williama Goulda. Czuję się zobowiązana uprzedzić o brutalności, jaką cechuje się ta powieść. Widać w niej mocno naturalistyczne przedstawienie rzeczywistości. Dosadne opisy, ukazanie zwierzęcej natury człowieka, okrucieństwa, fizjologii ludzkiej. Tutaj nie ma subtelności, ale tak ma być. Taka była rzeczywistość, ponieważ Richard Flanagan opowiada historię prawdziwej osoby, prawdziwej kolonii, prawdziwych realiów tamtych czasów. I właśnie ta świadomość najbardziej szokuje... choć w zakończeniu powieści ma prawdziwego rywala.
Książka zdecydowanie nie należy do przewidywalnych. Jest wręcz przeciwieństwem tej cechy. Co również ważne, to fakt, że nie jest to łatwa powieść. Jej tematyka, opis Goulda na temat otaczającej go rzeczywistości na długo pozostaje w głowie, wzbudza skrajne emocje oraz szokuje. Dzieje się tak ponieważ książki Richarda Flanagana są specyficzne - unurzane w rzeczywistej konwencji, faktach historycznych oraz opowieściach, które miały, bądź mogły mieć miejsce. Jako czytelnik, śmiało mogę stwierdzić, że zostałam nieco przygnieciona rzeczywistością jaką na kartach swej powieści przedstawił autor. Nie jest to wiedza z jaką można przejść do porządku dnia codziennego. Podobne odczucia towarzyszyły mi po lekturze Ścieżek północy. Obie powieści pokazują brutalność historii, świata, ludzi, perspektywę obu stron barykady oraz pozostawiają świadomość na temat zapomnianych przez świat wątków historii. Richard Flanagan oddaje im za pomocą słów hołd.
A słowa te są pięknem opowiadającym o rzeczach okrutnych. Język jakim posługuje się autor jest bardzo niezwykły, wręcz charakterystyczny - pełen górnolotności, jednocześnie bardzo prosty, zmuszający do skupienia, zdecydowanie pozbawiony lekkości oraz dynamiczności, która pozwoliłaby mknąć niepostrzeżenie przez fabułę. Tej książki nie da się przeczytać szybko. Nie mówię tu teraz tylko o języku, lecz o historii, która zmusza czytelnika do dawkowania sobie lektury; wzięcia przerwy, zaczerpnięcia kilku głębszych oddechów oraz wrócenia na moment do życia, wydawać by się mogło łaskawego, w zestawieniu z historią przedstawioną na kartach powieści.
Przez książkę przewija się wielu bohaterów, których charakterystyka, bądź choćby pobieżna ocena mogłaby wiele ująć lekturze, dopiero co podchodzącego do tej pozycji czytelnikowi. Dlatego powiem tylko, że złożoność, psychika oraz samo przedstawienie postaci jest zdecydowanie jednym z aspektów, jeśli nie najważniejszym, decydującym o geniuszu tej powieści. Czapki z głów, panie Flanagan. Dawno nie spotkałam się z czymś tak zaskakującym, tak wielowymiarowym, tak nieprzewidywalnym. A wszystko to w obrębie bohaterów. To właśnie oni są elementem książki, który spodobał mi się najbardziej. Ba!, on mnie zmiażdżył.
Nie mogę przejść obojętnie obok sposobu w jaki została wydana książka. Pomijając rzeczy piękne i oczywiste, czyli okładkę oraz subtelność jaką odznacza się pod względem fizycznym środek, muszę opowiedzieć Wam o bardzo istotnym, zważywszy na tytuł książki aspekcie - na malunki. Jako wstęp do każdego działu, oczom czytelnika ukazują się oryginalne rysunki ryb Williama Goulda, które nie są również umieszczone w przypadkowych miejscach. Każdy szkic nawiązuje w pewien sposób do zaprezentowanego po sobie zbioru rozdziałów. Dzięki takiemu zabiegowi ma się wrażenie, że rzeczywiście czyta się odnalezione w sklepie z rupieciami zapiski dawnego więźnia kolonii korony brytyjskiej.
Sama historia jest tak wielowątkowa oraz niezwykle złożona - próba jej objaśnienia, bądź przekazania czegoś więcej na temat bohaterów oraz akcji, spełzłaby na niczym; może inaczej - zajęłaby bardzo dużo miejsca i tak naprawdę nic by z niej nie wynikło. Jest tak ponieważ odnoszę wrażenie, że opis wykraczający poza ten zapisany w drugim akapicie, bądź przedstawiony na stronie wydawnictwa byłby zbrodnią. Najlepiej tę powieść zgłębiać samemu. Poznać jej najciemniejsze zakamarki, skonfrontować się z prawdą oraz przelaną na papier brutalnością. Chaos jaki jest w mojej głowie również nie ułatwiłby sytuacji. Ten wynikł z dwóch powodów: niemożności przyswojenia takiej dawki przerażających faktów oraz zakończenia, które na nowo pozwoliło (co ja piszę?, rozkazało) spojrzeć mi na całą fabułę raz jeszcze. To tak jakby zostać zszokowanym do kwadratu. W chwili gdy myślisz, że wiesz wszystko, okazuje się, że tak naprawdę do tego momentu byłeś ślepcem, który wodzony przez autora w ciemności, nie dostrzegał pewnych prawidłowości.
Książka ta wywołała we mnie masę emocji. Pokazała mi również skrawek (ogrom) historii, na naszym kontynencie pomijanej. Zapytała o definicję człowieczeństwa, o cenę postępu, o wartość ludzkiego życia i postawiła przed murem, złożonym z wiedzy, uniemożliwiając powrót do słodkiej, choć zgubnej niewiedzy. To jak sądzę jeden z celów jakie postawił sobie w pisarstwie Richard Flanagan - uświadamianie oraz oddawanie hołdu tym, którzy nie zasłużyli na zapomnienie. Autor tej jest również mistrzem kreowania postaci. Ich psychika to labirynt, z którego po wejściu, rozpoczęciu lektury nie ma już powrotu. Narrator powieści prowadzi nas w jego najciemniejsze zakamarki...
W okrutnym świecie jaki przedstawił Flanagan są małe iskierki nadziei, których wyłapywanie pozwala przetrwać czytelnikowi pod naporem przerażającej rzeczywistości. Jednym z nich jest relacja Williama Goulda z Sal Dwupensówką. Określenie relacja, nie zostało użyte bezcelowo. Czy w tej książce można mówić o miłości, czy też romansie? Nie sądzę, nie w kontekście tych bohaterów... Przez ich znajomość z równą siłą przebija się naturalizm, jak i wątek uczucia wykraczającego poza fizyczność. Nie był to wątek najważniejszy, lecz ważny.
Mam wrażenie, że nie muszę zbytnio zachęcać osób, które lekturę którejś z powieści Flanagana mają za sobą, by sięgnęły po Księgę ryb Williama Goulda. To oczywiste następstwo. Jego powieści, świadomość, piękno oraz brutalność, którą nam przekazuje w pewien sposób magnetyzuje, uzależnia oraz pobudza do myślenia. Dla grona tych, którzy dopiero decydują się (albo i nie) sięgnąć po twórczość australijskiego autora, powiem tylko jedno - czytajcie, tylko wtedy jeśli poczujecie, że jesteście na to gotowi. To nie są książki lekkie, o niczym, czy też dla czytelnika pobłażliwe. Nie... i warto być na to przygotowanym. Jeśli jesteście wielbicielami poważnych tematyk, arcydzieł literatury światowej oraz języka, który na długo zapada w pamięć. Sięgnijcie, to jeden z autorów, który zmienia coś w życiu swojego czytelnika.
Richard Flanagan jest autorem, któremu swymi dziełami nie udało się przejść bez echa na literackiej arenie światowej. Wszelakie nagrody, jakie otrzymał w swoim pisarskim dorobku, w wyrazie uznania jego twórczości są zdecydowanie zasłużonym ukoronowaniem jego pracy, talentu oraz duszy włożonej w napisanie każdej ze swoich powieści. Nazwanie go jednym z ważniejszych twórców...
więcej mniej Pokaż mimo to
Napis na okładce dzieła Amy Harmon sugeruje czytelnikowi, by ten zaopatrzył się w pudełko chusteczek, wodoodporny tusz w przypadku płci pięknej oraz nastawienie, będące gotowością na wszechogarniający smutek, mogący być efektem ubocznym lektury tej pozycji. Happy end - w moim odczuciu często przerysowany, nierealny twór występujący w historiach miłosnych; wymysł nawet nie stojący obok realnego życia. Nie lubię tego rodzaju zakończeń, gdyż wszystkie są z zasady takie same. Traci na nich nawet sama historia, jej przewidywalność oraz sposób w jaki zostanie odebrana, a także zapamiętana przez czytelnika. Widząc więc napis na okładce przekonujący mnie, iż historia ta nie zakończy się szczęśliwie, czy też cukierkowo, sięgnęłam po nią z rosnącym zainteresowaniem. Czy dzieło Amy Harmon było tak smutne i wzruszające jak obiecywano?
Mojżesz jest pęknięty. Jest dzieckiem cracku. Jest dziwny, niepokojący, niebezpieczny - tak mówią inni. Maluje tam gdzie nie powinien, zna sekrety, echa przeszłości, które nosi w sobie niczym własne „ja”. Jako niemowlę został znaleziony w koszu na pranie w pralni Quick Wash. Był na ustach wszystkich; martwa matka narkomanka, czarnoskóre, porzucone dziecko. Ludzie zdefiniowali go, nim sam dał im ku temu powód.
Georgia jest małomiasteczkowa. Kocha konie, rodzinną farmę. Gdy tylko Mojżesz pojawia się w jej życiu, dziewczyną zaczynają targać różnorakie emocje. Nie niepokoi jej, nie odrzuca, wręcz przeciwnie - pragnie znaleźć się bliżej, dowiedzieć jak najwięcej o pękniętym chłopcu. Ich relacja dostarczy obojgu wiele, również cierpienia...
(...) normalność była dla mnie czymś tak obcym, że nawet nie wiedziałem, gdzie jej szukać.
Mam wielki problem z tą książką. Nie potrafię sprawiedliwie jej ocenić. Dzieło Amy Harmon według mnie dzieli się na dwie części, lecz nie na „przed” i „po” jak to miała w zamyśle autorka, lecz na beznadziejny początek oraz na niezwykle wartościową drugą połowę. Pierwsza część książki była typową, schematyczną oraz irytującą opowieścią o odrzuconym, przystojnym, pełnym tajemnic chłopaku oraz dziewczynie, która mimo ostrzeżeń próbuje się do niego zbliżyć. Niby przypadkiem, wielokrotnie na siebie wpadali, główna bohaterka swoją namolnością potrafiła wyprowadzić z równowagi, natomiast schemat schematem schemat poganiał. Miałam ochotę porzucić lekturę tej pozycji już po pierwszych dwudziestu stronach.
Mimo wszystko jednak, zawsze kończę rozpoczęte książki, więc usiadłam, wzięłam kilka głębokich oddechów oraz kontynuowałam czytanie, nie licząc na cuda.
Ale cud nastąpił i to nie byle jaki. Ponieważ infantylna historia uczucia dwójki nastolatków, zmieniła się w dojrzałą opowieść o bólu, stracie, śmierci oraz prób na jakie wystawiona jest miłość. W drugiej części bohaterowie stali się wyraziści, historia nabrała realności, natomiast lektura, stała się emocjonująca oraz niezwykle wciągająca. Ta książka to dla mnie dwie osobne historie, dwa kompletnie skrajne światy. Jedyne co je łączy to zasługujący na uwagę styl pisania autorki. Niebo i ziemia, woda i ogień, Słowacki oraz Mickiewicz. Mimo wszystko uważam, że warto było przejść część pierwszą, by poznać piękną opowieść zawartą w drugiej. Gdyż to właśnie ta historia zasługuje na pochlebne, tak częste w internecie opinie.
Otrzesz łzy po krótkim łkaniu, ciesząc się, że na szczęści to tylko opowieść. Co najważniejsze, nie Twoja. Ale ja nie mam tego komfortu. Bo to jest moja opowieść. A ja nie byłam na nią przygotowana.
Przyczyna - skutek. Druga część nie miałaby racji bytu bez pierwszej. Bez początku. Bez odwołań. Bez genezy znajomości Mojżesza i Georgi. Mimo wszystko jednak występowanie pierwszej części burzy mój odbiór tej pozycji. Historia w niej zawarta to z pozoru zwyczajny romans, jakich wiele, lecz później... przenosimy się w czasie i stajemy naprzeciw przepełnionej bólem historii, która dogłębnie nas porusza. W ostatecznym rozrachunku mogę zdecydowanie stwierdzić, że jestem zwolenniczką tej historii. Mimo irytującego zachowania głównej bohaterki, skupianiu się jedynie na fizycznym aspekcie miłości, bycia niezwykle natrętnym oraz schematów, którym było w pierwszej połowie na pęczki, druga dostarczyła mi tylu wrażeń, że poniekąd przesłania wszelkie dostrzegane wcześniej niedoskonałości. Druga połowa bowiem przedstawiła mi bohaterów z innych stron, które mnie do nich przekonały, pokazała smutną, przepełnioną emocjami historię oraz wyeksponowała niezwykle bogaty oraz przyjemny styl pisania Amy Harmon.
Historia ta nie jest jednak jedynie opowiastką o różnych odcieniach miłości. Mówi również o byciu innym, zmaganiu się z odrzuceniem, stracie, wieczności oraz śmierci, która pozostawia ślady. Ma w sobie mroczną zagadkę, która niemal niedostrzegalnie ewoluuje w trakcie lektury, by w ostatnich rozdziałach zaskoczyć nas swą tajemnicą. Coś bardzo subtelnego, podchodzącego delikatnie pod wątek kryminalny. Oplata główne wątki, czając się gdzieś z boku, choć oddziałuje na fabułę w znaczący sposób. Jestem zadowolona z rozwinięcia poszczególnych wątków. Zarówno tego skupiającego się wokół relacji głównych bohaterów, jak i chociażby wątku tajemniczych zniknięć młodych kobiet na przestrzeni lat.
Tato mówił, że konie odzwierciedlają energię otaczających je ludzi. Jeśli jesteś przerażony, koń będzie się ciebie bał. Jeśli wątpisz w siebie, wykorzysta cię. Jeśli nie ufasz samemu sobie, on też ci nie zaufa. One są wykrywaczami kłamstw.
Mojżesz z początku książki był typowym męskim bohaterem powieści z gatunku New Adult, który ostatnimi czasy podbija światowe rynki - tajemniczy, niebezpieczny, odrzucony przez społeczeństwo, nieziemsko przystojny z sekretem, który może zmienić wszystko. Historia wszystkim znana. Jednak w trakcie lektury zaczęłam odkrywać, że bohater ten z pozoru schematyczny, zyskuje na wielowymiarowości oraz decyzjach, które podejmuje. Jego wątek, dość istotny w kontekście całej historii, wychodzi poza ramy realizmu, jednak w żaden sposób nie ujmując przy tym całej historii. Występowanie jego nadnaturalnego daru nie jest czymś co zaburza całość, czy też wydaje się nie na miejscu, wręcz przeciwnie - to element krajobrazu, który idealnie się w niego wpasowuje, dodając mu atrakcyjności.
Co do Georgii jej nachalność względem głównego bohatera, skupianie się na fizyczności, nawet w najbardziej absurdalnych sytuacjach nie zaskarbiło sobie mojej sympatii, choć przypuszczam, iż ukazanie jej w ten sposób miało pewien cel. Miało ukazać kontrast między Georią przed, a Georgią po. Mimo tego wniosku, bohaterka niesłychanie mnie irytowała. Jednak w późniejszym etapie lektury, tak jak zresztą Mojżesz, zyskała ona moją sympatię. Na jej przykładzie zdecydowanie bardziej widać upływ czasu. Dojrzałość jaką dzięki życiowym doświadczeniom pozyskała. Również relacja między głównymi bohaterami stała się realniejsza, bardziej przemyślana.
Kiedy śnimy, nie wiemy o tym, że śnimy. W snach mamy normalne ciała i możemy dotykać, całować, biegać i odczuwać. Nasze myśli w jakiś sposób kreują rzeczywistość.
Dzieło Amy Harmon zawiera wiele, życiowych cytatów, które zapadają w pamięć. Sama książka jest napisana niezwykle płynnym oraz przyjemnym językiem, który sprawia, że lektura przebiega bardzo szybko. Krótkie rozdziały również nadają opowieści dynamiczności. Książka przedstawia czytelnikowi skrawek, nieprzerysowanego ludzkiego życia, naznaczonego bólem, cierpieniem, niespełnioną miłością oraz przeszłością, z którą niekiedy ciężko jest nam żyć. Ta historia porusza w człowieku wiele stron, ponieważ mimo jednego, wykraczającego poza realizm wątku ta historia jest do bólu prawdziwa. Zżywamy się z bohaterami i razem z nimi kroczymy naprzeciw cierpieniu, prawdzie oraz uczuciu, które dało początek serii, nie zawsze wzniosłych zdarzeń.
Mimo początkowej niechęci, książka ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie jest tak schematyczna, na jaką się zapowiadała. Jednak moim zdaniem, wchodząc w dyskusję z napisem na okładce - to historia jest smutna, nie samo zakończenie. Uważam jednak, że to sama opowieść pozostawia w czytelniku nutkę melancholii, podczas gdy zakończenie niesie nadzieję, którą nie raz na kartach tej powieści odbierano. Wszystko zostało rozwiązane w sposób idealny - nie przerysowane, zbytnio szablonowe czy też przewidywalne. Na pewno nie jest to książka wybitna, lecz niewątpliwie dająca do myślenia. Warto po nią sięgnąć, nie zniechęcać się pierwszymi 150 stronami i zgłębić historię Mojżesza oraz Georgi. To pozycja, w której w trakcie lektury widać nie tylko dojrzewanie głównych bohaterów, lecz również pióra autorki, jej daru kreacji oraz opowiadania historii.
Napis na okładce dzieła Amy Harmon sugeruje czytelnikowi, by ten zaopatrzył się w pudełko chusteczek, wodoodporny tusz w przypadku płci pięknej oraz nastawienie, będące gotowością na wszechogarniający smutek, mogący być efektem ubocznym lektury tej pozycji. Happy end - w moim odczuciu często przerysowany, nierealny twór występujący w historiach miłosnych; wymysł nawet nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rodzimy się i umieramy - to, co pomiędzy wydaje się być tylko niewiele znaczącym mgnieniem. Gdy znikamy, świat się nie zatrzymuje, czas nie zwalnia swojego biegu, natomiast inni żyją dalej, by wciąż samodzielnie mknąć ku niechybnemu końcowi. Ale co jeśli nie umieramy? Czy nie jest tak, że dopóty ktoś o nas pamięta, dopóty pozostaniemy częścią świata, który ponoć pozostawiliśmy? Co jeśli rozczepiamy się na niezliczone części, które odciskają swe piętno w życiach osób z nami powiązanych? Zostajemy więc, czy znikamy? Zostawiamy ś l a d y, czy zabieramy wraz ze swoim końcem każdą cząstkę nas samych?
Świat kończy się, a potem pędzi dalej.
Kalejdoskop ludzkich żyć - pełnych przemijalności oraz chaosu, rozpoczyna Tadeusz Markiewicz, którego los zbyt szybko oraz okrutnie pozbawia możliwości. Umiera z rozerwaną głową na wojnie, jednak wciąż trwa - zarówno w ludziach, którzy żyli tuż obok niego oraz tych, których nigdy nie zdołał poznać. Niczym cień przenika przez ich egzystencje. Czytelnik kolejno stawia czoła, krótkim historiom życia, w pewien sposób powiązanych ze sobą ludzi. Poznaje wiejskiego grajka - Chwaściora, mężczyznę, który chciał wszystkiego i został z niczym leżąc sparaliżowany w szpitalu, chłopca na rowerze, który żył z konsekwencjami błędów ojca oraz między innymi Bożenę Czerską, światowej sławy modelkę, która miała wszystko, ostatecznie tracąc to co najważniejsze. Te epizody z żyć ludzkich, prowadzą czytelnika między skomplikowane meandry życia, śmierci oraz śladów jakie po sobie pozostawiamy.
Jakub Małecki to jeden z najbardziej docenianych, współczesnych, polskich pisarzy. Potwierdza tę tezę chociażby fakt, iż jego Dygot został uznany za najlepszą polską książkę, w kategorii literatury pięknej w roku 2015 na portalu Lubimy czytać. Tytuł ten wedle wielu jest jedną z najlepszych polskich dzieł ostatnich lat. Byłam bardzo ciekawa twórczości tego autora, zważywszy na liczne wyróżnienia oraz pozytywne recenzje jakie wciąż wpływają na konto Jakuba Małeckiego. Moje pierwsze spotkanie z jego pracą odbyło się właśnie podczas lektury poddanych tutaj recenzji Śladów. Była to pozycja, które już niemal od pierwszych zdań zdołała mnie zaskoczyć językiem oraz formą użytą do przedstawienia historii Tadeusza Markiewicza oraz opowieści po nim następujących. Książka ta zrobiła na mnie nie lada wrażenie, czym zdecydowanie przeskoczyła odgórnie nałożone oczekiwania.
Ślady są skonstruowane w bardzo specyficzny sposób - każdy, stosunkowo krótki rozdział zaznajamia nas z historią kolejnej z postaci. Ich życia mkną między stronami, nie opowiadając jednak o chwili, lecz często o znacznych częściach z życia wyjętych, które dynamicznie przemijają, by ustąpić kolejnym, w pewien sposób powiązanym, mającym ujrzeć światło dzienne. Wgłębiając się w rozdziały coraz więcej rozumiemy, coraz więcej dostrzegamy, łączymy fragmenty tej samej nici, którą pozostawił autor - odnajdujemy tytułowe ślady. Wszystkie historie są do bólu prawdziwe. Rozprawiają o życiu, śmierci, przemijaniu - o tym co dotyczy każdego z nas. Jednak szybkość z jaką czytelnik zostaje zaznajomiony z cieniami i blaskami wszystkich trzech, zapiera dech. Na pierwszej kartce nowego rozdziału, czy też nowego życia poznajemy bohatera, na szóstej przychodzi nam zderzyć się z jego śmiercią. Na jednej stronie przyglądamy się codzienności małego chłopca, na kolejnej obserwujemy jak pokutuje za błędy swojego ojca. Te historie są nieprzewidywalne, proste i skomplikowane, nagłe i odzwierciedlające naturalny bieg rzeczy, bolesne, lecz prawdziwe. Po prostu ludzkie.
Życie jest bardziej jak zbiór opowiadań. Poszarpane, nieprzewidywalne. Uwierz mi, mojego czy twojego życia nikomu nie chciałoby się czytać.
Chaos. To również określenie, które można użyć w kontekście obrazu życia, jaki namalował w swej powieści autor. Często krążymy między wyrywkami z życia bohaterów, cofamy się w przeszłość, powracamy do teraźniejszości, by po chwili pochylić się nad sędziwym starcem, którego życie skończyło się dawno, dawno temu pod ruinami pewnej kamienicy. Autor ukazuje dzięki temu jaki wpływ ma jedna chwila na całe nasze życie. Jakim szybkim, przemijającym epizodem jest nasze życie. Na przykładzie z pozoru zwyczajnych mieszkańców naszego kraju, autor rozpościera koleje ludzkiego losu, nadając swym bohaterom piętna, na podstawie których przemyca ważne życiowe spostrzeżenia. Ten zbiór opowiadań jest jednak również czymś w rodzaju... pochylenia się nad jednostką - uchwycenia różnorodności życia, chwil oraz ludzi. Przecież dla każdego koniec świata wygląda inaczej - jest mgnieniem świateł, rykiem nadjeżdżającego samochodu, codziennym jednakowym widokiem szpitalnej sali, kakofonią wojny
Historie kolejno przemijają, subtelnie się przeplatając oraz ukazując siłę ludzkiego jestestwa, czy też raczej tego co zostaje po jego przeminięciu. Każdy z nas zostawia ślady. Te w umyśle i te namacalne; wydźwięk wspomnienia ze wczesnego dzieciństwa, zbiór ulubionych opowiadań, echo radosnego śmiechu w umyśle bliskiej nam osoby, zamyślone spojrzenie uchwycone w obiektywie aparatu, czy też wymyślone przezwisko przyjaciela na długo jeszcze funkcjonujące w jego rodzinie. Ślady to zdecydowanie nostalgiczna podróż między ludzkimi życiorysami, które uświadamiają nas o istocie chwili, śmierci, życia oraz nieśmiertelności. Wbrew wszystkiemu trwamy jeszcze na długo po tym jak oddamy światu ostatnie tchnienie. Trwamy w innych ludziach, rzeczach, wspomnieniach. Non omnis moriar.
Bohaterowie są bardzo różni, niekiedy poznajemy ich jako postacie drugoplanowe danego opowiadania, by następnie przyjrzeć się ich historii bliżej, kilkanaście stron dalej. Są bardzo wyraźnie zarysowane mimo, iż niekiedy poświęcone im zostają tylko nieliczne strony rozdziału. Widzimy ich życia, ich charaktery, sytuacje, które miały na nie wpływ - te błaha i te, które wdarły się do ich życia gwałtem. Ten zbiór opowiadań, łączący się poniekąd na wspólną opowieść jest pełen emocji, które wypływają spomiędzy nasiąkniętych nimi wersów. Jest również echem przeszłości, która wyraźnie odciska swe piętno w teraźniejszości; chociażby Adam, który wciąż jest nawiedzany przez duchy przeszłości, w pokucie za to co uczynił za młodu, natomiast pewne bohaterka wciąż jest prześladowana przez obraz pięciu martwych mężczyzn, któremu nadal musi stawiać czoła.
Język jakim napisana jest ta książka zdecydowanie nie należy do prostych. Ma w sobie coś co na długo pozostaje w pamięci i jest na tyle charakterystyczne, że pozwala odróżnić go na tle innych. Sam styl, jak i pomysł są poprowadzone po mistrzowsku. Ten pierwszy ma w sobie nutę poetyczności, drugi intryguje i sprawia, że czytelnik oczarowany oraz poruszony brnie przez kolejne egzystencje składając kolejne, poszarpane elementy układanki. Czytając książkę czuje się, że coś jest ukryte pomiędzy wierszami. Coś trwa z tyłu głowy podpowiadając, że historia prowadzona jest również pomiędzy wersami i tylko od czytelnika zależy czy ją dostrzeże. Przez wzgląd na to sądzę, że ten zbiór opowiadań nie jest przeznaczony dla każdego. Trzeba mieć w sobie tę nutę wrażliwości oraz umiejętności dostrzegania rzeczy, nie powiedzianych wprost.
Początek świata często wygląda podobnie.
Myślę, że Ślady Małeckiego to idealna lektura na nostalgiczne, jesienne wieczory. To pełna refleksji książka o indywidualnych końcach świata, o życiu oraz przemijalności. W swej prostocie niezwykła oraz urzekająca, choć miejscami niezwykle szokująca. To historia dosadna i metaforyczna, w swej formie piękna oraz historii melancholijna. Zdecydowanie warta poznania. Jej lektura jest stosunkowo szybka, jednak historie w książce zawarte na długo nie opuszczają myśli. Mocna, intrygująca oraz angażująca. Już pierwszy rozdział jest niezwykłą zapowiedzią tego co czego Was na dalszych etapach. Szczerze polecam tym, którzy lubią trochę pomyśleć oraz pochylić się nad życiem jednostki.
czy świat umrze trochę
kiedy ja umrę
patrzę patrzę
ubrany w lisi kołnierz
idzie świat
nigdy nie myślałam
że jestem włosem w jego futrze
zawsze byłam tu
on - tam
a jednak
miło jest pomyśleć
że świat umrze trochę
kiedy ja umrę
(Halina Poświatowska)
Rodzimy się i umieramy - to, co pomiędzy wydaje się być tylko niewiele znaczącym mgnieniem. Gdy znikamy, świat się nie zatrzymuje, czas nie zwalnia swojego biegu, natomiast inni żyją dalej, by wciąż samodzielnie mknąć ku niechybnemu końcowi. Ale co jeśli nie umieramy? Czy nie jest tak, że dopóty ktoś o nas pamięta, dopóty pozostaniemy częścią świata, który ponoć...
więcej Pokaż mimo to