rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

To trzecia przeczytana przeze mnie książka Rainbow Rowell, a jednocześnie kolejna, w której zakochałam się po uszy. Nie mam pojęcia, jak autorce udaje się przenieść do swoich dzieł tak wiele miłości i magii, ale na mnie to działa w stu procentach. I po czymś takim na pewno wypróbuję wszystkiego, co napisała.

Nie poddawaj się jest swego rodzaju kontynuacją Fangirl, jeśli więc ta druga przypadła wam do gustu, bądź zwyczajnie zaintrygowała was ukochana seria Cath, Nie poddawaj się jest czymś w sam raz dla was. Bo tak właśnie było ze mną – zakochałam się w Fangirl, a możliwość poznania historii Simona i Baza o wiele dokładniej była dla mnie spełnieniem marzeń.

Nie jest to coś innowacyjnego, to na pewno. Od początku wiadomo, że cała ta historia będzie inspirowana serią o Harrym Potterze, jednak według mnie nie jest to jej wadą. Jeśli już coś ma ujmować całej tej historii, to jest to jej przewidywalność, bo naprawdę wielu rzeczy da się domyślić. Choć mi to nie przeszkadzało, rozumiem, iż dla niektórych czytelników może być to irytujące.

Zdecydowanie największymi plusami tej powieści są bohaterowie oraz świat, w jakim przyszło im żyć. Simon nie jest idealny, ma swoje zalety, ale też nie brak mu wad. To zwykły chłopak, który musi stanąć twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem i przeżyć. Natomiast Baz... jest idealny. Przypominał mi nieco Draco z HP, i szaleję za nim równie bardzo jak za Malfoyem. Uwielbiam jego cięty język oraz to, że z pozoru wydaje się okrutny, a tak naprawdę ma ogromne serce. Rainbow Rowell to moja osobista mistrzyni tworzenia dialogów. Jej styl pisania jest naprawdę dobry, ale to właśnie wymiany zdań między bohaterami tworzy najlepiej. Dzięki temu Nie poddawaj się czytało mi się bardzo szybko i cierpiałam za każdym razem, kiedy musiałam odłożyć ja na bok.

Jeśli nie lubicie young adult ficion, nie polubiliście Rowell a tym bardziej Fangirl, to ta książka najprawdopodobniej również nie przypadnie wam do gustu. Natomiast jeżeli nie spełniacie tych warunków, to gwarantuję wam, iż nie zawiedziecie się lekturą Nie poddawaj się. Mamy tu Wybrańca, który nie nadaje się do bycia Wybrańcem, jego odwiecznego wroga, który okazuje się być kimś więcej, podejrzanego Mistrza, Dziewczynę starającą się uwolnić z narzuconych na siebie więzów oraz wiele wiele mrocznych tajemnic czekających tylko na ich odkrycie.
Powieść niezwykle przyjemna i wciągająca. Gwarantuję, że złapie za serce każdą fangirl. Gorąco polecam!

To trzecia przeczytana przeze mnie książka Rainbow Rowell, a jednocześnie kolejna, w której zakochałam się po uszy. Nie mam pojęcia, jak autorce udaje się przenieść do swoich dzieł tak wiele miłości i magii, ale na mnie to działa w stu procentach. I po czymś takim na pewno wypróbuję wszystkiego, co napisała.

Nie poddawaj się jest swego rodzaju kontynuacją Fangirl, jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy dowiedziałam się, że Matthew Quick wydał nową powieść, która w dodatku zostaje wydana w Polsce, a jej opis brzmi niesamowicie ciekawie, od razu wiedziałam, iż na pewno po nią sięgnę. Poradnik pozytywnego myślenia wywarł na mnie ogromne wrażenie i dlatego wobec jego nowej książki miałam dość spore oczekiwania. I w gruncie rzeczy nie zawiodłam się.

Na pewno wielu czytelników utożsami się z główną bohaterką Wszystkiego tego, co wyjątkowe. Nanette jest outsiderką, uwielbia czytać i pewnego razu zostaje jej podsunięta powieść, która całkowicie zmienia jej życie – Kosiarz balonówki. Dziwny tytuł, dziwna treść, dziwny też autor. To właśnie wokół tej książki kręci się cała fabuła nowego dzieła Quicka. Dzięki niej Nan pozna Bookera, Olivera i Alexa. Te trzy osoby w bardzo krótkim czasie staną się jednymi z najważniejszych w całym jej życiu. To oni będą dyskutować o sensie życia, wspierać się nawzajem w trudnych chwilach, przeżywać razem istotne jak i te mniej ważne problemy, rozmawiać o literaturze, czytać autorskie wiersze. Aż nadejdzie wydarzenie, które wystawi ich przyjaźń na próbę.

,,A potem któregoś dnia zaczniesz szukać siebie w lustrze i nie będziesz w stanie się zidentyfikować - będziesz widzieć jedynie wszystkich innych. Będziesz wiedział, że zrobiłeś to, czego inni po tobie oczekiwali. Zasymilujesz się. Znienawidzisz się za to, bo będzie za późno."

Już od samego początku pokochałam klimat tej historii. Wszystko to, co wyjątkowe już od pierwszych stron zachwyca lekkim podejściem do ciężkich tematów. To książka o dojrzewaniu, zrozumieniu, rezygnacji, o trudnych decyzjach, jakie muszą podejmować młodzi ludzie, ale przede wszystkim o pozostaniu sobą, choćby walił się świat. Jestem pełna podziwu – na niespełna 260 stronach udało się Quickowi stworzyć tak wyrazistą, piękną i refleksyjną powieść. Może nie odmieni ona waszego życia, ale na pewno spędzicie przy niej miłe chwile, złapie was ona za serce i pozwoli zastanowić nad wieloma rzeczami. Jeśli czasy liceum macie już za sobą, przypomni wam o młodzieńczych problemach i wahaniach, jeżeli natomiast w liceum jesteście bądź ten okres jeszcze przed wami, da wam zrozumienie. Jest szczera, prawdziwa i lekka, nie sposób się w niej nie zakochać. Gorąco wszystkim polecam, a w szczególności fanom filmów takich jak Keith czy też Charlie.

Kiedy dowiedziałam się, że Matthew Quick wydał nową powieść, która w dodatku zostaje wydana w Polsce, a jej opis brzmi niesamowicie ciekawie, od razu wiedziałam, iż na pewno po nią sięgnę. Poradnik pozytywnego myślenia wywarł na mnie ogromne wrażenie i dlatego wobec jego nowej książki miałam dość spore oczekiwania. I w gruncie rzeczy nie zawiodłam się.

Na pewno wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/08/pozostao-ich-dziewiecioro-zasady-ulegy.html)

Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki, a teraz, kiedy lekturę mam już za sobą, kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak długo czekać musiała na moją uwagę, bo Klucz Niebios spełnił wszystkie moje oczekiwania. Pierwszy tom oczywiście przypadł mi do gustu, ale miałam względem niego kilka zastrzeżeń. Natomiast jego kontynuacja okazała się idealna.

,,Nie ma ozdrowienia bez ran. Nie ma oczyszczenia bez brudu. Nie ma przebaczenia bez śmierci."

Akcja Klucza Niebios pędzi na łeb na szyję, ciągle coś się dzieje i autorzy nie dają nam nawet chwili na zaczerpniecie oddechu. Ta książka wciąga już od pierwszej strony i nie pozwala się od niej oderwać, aż do momentu gdy dowiadujemy się, kto zdobył drugi klucz (szczerze mówiąc, nie jestem zbyt zachwycona, że trafił on w ręce akurat tej osoby). Co jeszcze mamy w tej części? Malutki romans, który jednak znajduje się na dalekim planie tej historii – jest całkiem niezły, choć nie przepadam za jego żeńską częścią. Więcej sojuszy, więcej wrogów, większe napięcie, więcej morderstw oraz tajemnic z przeszłości. Rozdziały pisane z perspektywy Hilala – na myśl o nich nadal czuję niepokój. Wywoływały go u mnie nawiązania do Biblii, Mojżesza, Aarona, Stwórcy, Dnia Sądu i Arki Przymierza. To wszystko było bardzo creepy, a jednocześnie intrygowało tak, jak cokolwiek innego nie potrafi.

Polubiłam też całą ekipę a CIA. Dużo ciętych języków, przekleństw i potrafili zażartować nawet w dość kiepskim momencie. Przez to że w drugim tomie było mniej bohaterów (z prostego powodu), łatwiej przychodziło skupienie i wgryzienie się w fabułę. Styl pisania Freya również uległ znacznej poprawie, co niezwykle mnie ucieszyło. Szkoda tylko, iż moi faworyci Endgame musieli zginąć, przez co zostałam zmuszona do wybrania sobie nowych.

,,Dobro jest jedynie fasadą.
Nic, co warte trudu, nie trwa wiecznie.
(...) Szczęście, satysfakcja, zadowolenie – wszystko to tworzy cieniutki całun, który narzucamy na cierpienie. Ale ból zawsze się pod nim kryje. Czeka.
(...) Strach to jedyny constans, dlatego powinniście się mu poddać, przyjąć do siebie, zatrzymać, pokochać.
Wielkość bierze się ze strachu, Uczniowie. Z jego pomocą będziemy walczyć. Z jego pomocą zwyciężymy."

Jeśli więc czytaliście pierwszy tom i przypadł wam do gustu, to koniecznie sięgnijcie po Klucz Niebios, najlepiej natychmiast. Nie przychodzi mi do głowy żaden element tej powieści, który nie przypadł mi do gustu. Jest cudna. Naprawdę. Oby trzeci tom okazał się jeszcze lepszy!

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/08/pozostao-ich-dziewiecioro-zasady-ulegy.html)

Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki, a teraz, kiedy lekturę mam już za sobą, kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak długo czekać musiała na moją uwagę, bo Klucz Niebios spełnił wszystkie moje oczekiwania. Pierwszy tom oczywiście przypadł mi do gustu, ale miałam względem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/08/odebraa-zycie-w-zamian-musi-oddac-serce.html)

Myślę, że kłamstwem nie będzie stwierdzenie, iż Sarah J. Maas podbiła swoją twórczością świat. Już od jakiegoś czasu słyszałam zewsząd zachwyty na temat jej Szklanego tronu, a następnie Dworu Cierni i Róż. Ja na pierwszą styczność z tą autorką wybrałam ten drugi tytuł – czy słusznie?

,,Niektórzy szukają mnie przez życie całe, lecz nigdy się nie spotykamy,
Pocałunek zaś ofiarowuję tym, którzy nie depczą mnie swymi stopami.
Niektórzy mówią, że łaskami swymi obdarzam mądrych i gładkich,
Lecz me błogosławieństwo jest dla tych, którym nie brak odwagi.
Zazwyczaj me działanie zdaje się wszystkim darem cudnym,
Lecz wzgardzona staję się potworem do pokonania trudnym
I chociaż każdy cios mój góry kruszyć by pozwolił,
Gdy zabijam, robię to bardzo powoli..."

Już po kilku pierwszych przeczytanych rozdziałach tej książki w oczy rzucają się pewne aspekty – pozytywne, jak i negatywne. Do tych drugich z pewnością mogę zaliczyć tłumaczenie DCiR, które niezbyt przypadło mi do gustu. Podczas lektury nie raz odnosiłam wrażenie, że lepiej byłoby przeczytać ją w oryginale, bo polski język czasami ujmował jej nieco sensu (człeczyno?). Niezwykle pozytywnie zaś zaskoczył mnie styl pisania Sarah, ba! – śmiem twierdzić, iż jest to jeden z lepszych z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia, a już w szczególności jeśli chodzi o młodzieżówki. Dwór Cierni i Róż jest poetycki, a jednocześnie mroczny i... Zabawny. Nie raz zdarzyło mi się zaśmiać ze słownych przepychanek wykreowanych przez J. Maas bohaterów.

,,– Czy nie sypiasz nocami, aby przygotować sobie świeży zapas ciętych ripost na kolejny dzień?"

Niewątpliwie ogromnym plusem tej powieści jest również stworzony przez autorkę świat. Mamy tu krainę zwaną Prythianem rządzoną przez siedmiu książąt mieszkających w siedmiu dworach. Pochodzą oni z Wysokiego Rodu Faerie, a więc posiadają moce magiczne, o jakich człowiek nawet nie marzy. Pięćdziesiąt lat temu na tych ziemiach pojawiła się pewna skaza, która teraz pragnie zebrać swoje żniwa. Jest też pewna Ona – tajemnicza kobieta wzbudzająca strach nawet w władcach dworów.

Feyra trafia do Dworu Wiosny, pod opiekę księcia Tamlina. Tam poznaje sekrety Prythianu, niejednokrotnie poddaje próbie swoją odwagę, by ostatecznie wyruszyć na krwawą misję. Nie jest to irytująca bohaterka, ale też nie zapałałam do niej ogromną sympatią. Podobnie z resztą wygląda mój stosunek do Tamlina. Dwoma postaciami, które rzeczywiście bardzo polubiłam, są Lucien oraz Rhysand – za ich honor, poświęcenie i czarny humor. Tak naprawdę niewiele da się powiedzieć na temat bohaterów DCiR bez spoilerów, ponieważ to właśnie ich tajemnice przeszłości stanowią najważniejsze wątki książki.

,,– Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych, którzy nie czują już nic."

A jednak Dwór Cierni i Róż nie jest idealny. Właściwie, to przez pierwsze 350 stron byłam zawiedziona tym, co czytam. Fabuła nie pędziła na łeb na szyję i nie mogłam się w nią kompletnie wkręcić. Bałam się, że to będzie kolejna kompletnie nieangażująca lektura. Ale ostatnie 150 stron... I te zakończenie... Coś pięknego.

,,– Nadziei potrzebujemy w równej mierze co chleba i mięsa – wszedł mi w słowo i spojrzał na mnie bystrym wzrokiem, co u niego było rzadkością. – Potrzebujemy nadziei, bo ona daje nam siłę, by trwać."

Dwór Cierni i Róż wywołał u mnie mnóstwo sprzecznych emocji, a mimo to finalnie przypadł mi do gustu. Nie jest wybitny, niejednokrotnie denerwuje (a w szczególności romans [#teamRhysand]), lecz warto po niego sięgnąć. To baśniowa historia, pełna prastarej magii, miłości i cierpienia, prawdy oraz kłamstw. Już nie mogę doczekać się kontynuacji, która, jeśli wierzyć zagranicznym recenzentom, jest jeszcze lepsza!

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/08/odebraa-zycie-w-zamian-musi-oddac-serce.html)

Myślę, że kłamstwem nie będzie stwierdzenie, iż Sarah J. Maas podbiła swoją twórczością świat. Już od jakiegoś czasu słyszałam zewsząd zachwyty na temat jej Szklanego tronu, a następnie Dworu Cierni i Róż. Ja na pierwszą styczność z tą autorką wybrałam ten drugi tytuł – czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mitologia
To jeden z tych aspektów, który tak naprawdę przyciągnął mnie do tej książki. Kocham mitologię i uwielbiam, kiedy w literaturze znajduję odwołania do niej. I muszę przyznać, że pomysł Kristin Cast był naprawdę dobry – Hades, Tartar, Furie... Jednak to wszystko spaliło się na panewce przez wady, jakie Bursztynowy dym posiada. A są to:

• absurdalność – Niektóre wydarzenia działy się za szybko i nie miały żadnego sensu, główna bohaterka podejmowała wręcz głupie decyzje, wszystko przedstawione zostało w najprostszy z możliwych sposobów.

• bohaterowie – Nie czuję się przywiązana do któregokolwiek z nich. Poznajemy ich w dziwnym momencie i nawet po zakończeniu książki złapałam się na tym, że kompletnie nic o nich nie wiem.

• podobieństwa do Domu Nocy – DN się zakończył, finito, zabierając się za tę powieść, liczyłam na coś nowego, oryginalnego, a tymczasem bohaterowie niesamowicie przypominali mi tych z DN, a akcja tej książki rozgrywała się nigdzie indziej jak w... Tulsie. Dlaczego nikt nie powiedział Kristin, że po dwunasto-tomowej serii (+4 dodatki) większość osób ma już dość tego miejsca!?

• objętość – Czyli chyba największa wada tej książki. 240 stron. Po skończeniu Bursztynowego dymu puknęłam się tylko w głowę. Już dawno nie miałam styczności z tak niedopracowaną powieścią. Autorka wymyśliła sobie ciekawy pomysł na świat, ale nie przekazała mi z niego czegokolwiek ciekawego. Zostałam wrzucona do tej rzeczywistości i nikt nie wytłumaczył mi, dlaczego tak naprawdę to wszystko się dzieje, dlaczego pozwolono na to, by zło dotarło do świata ludzi.

• wątek kryminalny i miłosny – Wątek kryminalny mógłby być dobry, gdybym mogła poznać więcej szczegółów dotyczących samego jego źródła. A oczywiście tak się nie stało. Natomiast wątek miłosny był strasznie mdły i schematyczny. Jak zwykle okazuje się, że chłopak jest połączony magiczną mocą z dziewczyną i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. No błagam...

,,Czas to zmienna bestia. Nie ma ustalonego początku ani końca, nie biegnie też jednostajnie, jak sobie wyobrażają śmiertelni. Zamiast tego zagina się i rozszczepia pod powierzchnią niczym korzenie drzewa. Wystarczy spojrzenie w złym kierunku, źle zrobiony krok, niewłaściwie wybrany towarzysz, a czeka cię inna przyszłość."

Mam wrażenie, iż Kristin Cast kompletnie nie przyłożyła się do tej książki. Wymyśliła świetny początek i równie dobre zakończenie, a na środek machnęła ręką. Powieść czyta się szybko i nie jest napisana złym stylem, ale jej chaotyczność nie pozwoliła mi na bycie usatysfakcjonowaną tym, co przeczytałam. Bursztynowy dym polecam tylko i wyłącznie fanom Domu Nocy, bo jeśli nie polubiliście tamtej serii, ta na pewno nie przypadnie wam do gustu. Sama będę musiała się zastanowić, czy sięgnę po kolejny tom cyklu Uciekinierzy. Bardzo zawiodłam się na tej pozycji.

Mitologia
To jeden z tych aspektów, który tak naprawdę przyciągnął mnie do tej książki. Kocham mitologię i uwielbiam, kiedy w literaturze znajduję odwołania do niej. I muszę przyznać, że pomysł Kristin Cast był naprawdę dobry – Hades, Tartar, Furie... Jednak to wszystko spaliło się na panewce przez wady, jakie Bursztynowy dym posiada. A są to:

• absurdalność – Niektóre...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ostatnio mam w zwyczaju czytać zapierające dech w piersiach historie – tak było i tym razem. Bo Imperium ognia rzeczywiście jest tak zachwycające, jak zarzekali booktuberzy, chwalili blogerzy. Dosłownie przez całą lekturę starałam się nadążać nad akcją, a jednocześnie zbierać moją szczękę z podłogi. A oto dlaczego:

Po pierwsze – wykreowany przez autorkę świat
Niezwykły, gdyż przywodził mi on na myśl Starożytny Rzym – wojsko jako legiony rzymskie, żołnierze – gladiatorzy. Krwawe wojny doprowadziły do podziału społeczeństwa na gorszych i lepszych, plebs oraz elitę. Wojanie pokonali Scholarów, a teraz traktują ich gorzej niż śmieci. Dzieci i dorośli pracują dniami i nocami, by zarobić na swoje przetrwanie, martwiąc się przy tym, czy zza rogu nie wyskoczy im patrol bezwzględnych Masek. Natomiast przechodząc wieczorem po targu można usłyszeć legendy o dżinach, ghulach, ifrytach i innych tajemniczych stworzeniach. Jednakże nie należy zapomnieć o jednym – każda legenda ma w sobie ziarnko prawdy...

więcej: http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/07/poki-trwa-zycie-jest-nadzieja-imperium.html

Ostatnio mam w zwyczaju czytać zapierające dech w piersiach historie – tak było i tym razem. Bo Imperium ognia rzeczywiście jest tak zachwycające, jak zarzekali booktuberzy, chwalili blogerzy. Dosłownie przez całą lekturę starałam się nadążać nad akcją, a jednocześnie zbierać moją szczękę z podłogi. A oto dlaczego:

Po pierwsze – wykreowany przez autorkę świat
Niezwykły,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/06/potega-ma-jednak-swoja-cene-cien-i-kosc.html)

Nawet po samym opisie można wywnioskować, iż nie jest to powieść oryginalna. I muszę to przyznać – schemat goni tu schemat, ale tak ładnie jest to napisanie, tak piękny świat wykreowała Bardugo, że nie mogłam się nie zakochać!

Przeczytałam dużo dobrych książek, jednak już od jakiegoś czasu czekałam na taką, która rozpali tę malutką iskierkę ekscytacji w moim sercu i muszę przyznać, że podczas czytania Cienia i kości nawet straż pożarna nie dałaby rady ugasić tego ognia podniecenia, jaki we mnie wybuchł.
To było tak cudowne!

,,Problem z pragnieniem polega na tym, że przez nie jesteśmy słabi."

Wszystkie te pałace, potwory, tajemniczy Griszowie: Korporalnicy, Eterealnicy, Materialnicy... Autorka wykreowała genialny, przepiękny, skomplikowany świat, który spodoba się każdemu fanu fantasy. Opisy są barwne i sprawiają, że czytelnik z łatwością może wyobrazić sobie Os Altę, Niemorze oraz inne miejsca w Ravce.

,,– O czym wy w ogóle rozmawiacie? (...)
– O normalnych rzeczach. O życiu. Miłości. Temperaturze topnienia rudy żelaza."

Główna bohaterka, Alina, przypominała mi w tym tomie Julkę z Dotyku Julii w pierwszej części – taka kluska bez grama pewności siebie. Czasami podejmowała niemądre decyzje, ale właśnie przez to wydawała się ludzka, nie wyidealizowana. Typowa bohaterka z fantasy YA, zwykła dziewczyna, nagle okazuje się, iż posiada niezwykłą moc itd. Ani jej nie lubię, ani nie nienawidzę. Mam nadzieję, iż z biegiem czasu przejdzie ona przemianę na lepsze.
Wiecie, czego również nie brak tej książce? Fantastycznego czarnego charakteru. Poznajcie Darklinga – mrocznego, tajemniczego, przystojnego Griszę nad Griszami, który potrafi zabić machnięciem ręki. Kolejny crush do kolekcji!

,,– Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ludzie chcą mnie zabić.
– Naprawdę? Ja już prawie nie zwracam na to uwagi."

Cień i kość czyta się szybko oraz przyjemnie, i choć czasami miałam wrażenie, że niektóre wyjaśnienia podsuwane przez autorkę są absurdalne, nie odebrało to książce jej magicznego uroku. Nie ma tu trójkąta miłosnego, mimo iż występuje typowy zestaw 2+1 (chociaż może przez parę stron jest, ale potem... Never mind). Wątek romantyczny zaskoczył mnie a tym samym przypadł do gustu. Koniec książki jest świetny, niespodziewany i pozostawiający u czytelnika ogromną chęć na więcej.

Z całego serca polecam wam Cień i kość. To niezwykła, intensywna powieść o strachu oraz odwadze, pełna tajemnic i zwrotów akcji, a podobno najgorsza z dorobku Bardugo, dlatego wprost nie mogę się doczekać kolejnych dwóch tomów!

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/06/potega-ma-jednak-swoja-cene-cien-i-kosc.html)

Nawet po samym opisie można wywnioskować, iż nie jest to powieść oryginalna. I muszę to przyznać – schemat goni tu schemat, ale tak ładnie jest to napisanie, tak piękny świat wykreowała Bardugo, że nie mogłam się nie zakochać!

Przeczytałam dużo dobrych książek, jednak już od jakiegoś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piękne, ale też mroczne Hollywood, pieniądze, sława, kłamstwa, zaginięcia, a może nawet morderstwa – to wszystko i jeszcze więcej znajdziecie na kartach "Niezrównanych" Alyson Noël. To właśnie ów klimat przyciągnął mnie do tej powieści, skojarzył mi się nieco z Pretty Little Liars czy też Gossip Girl.

Ira, pewien bogaty właściciel kilku klubów w Hollywood Boulevard, ogłasza konkurs, w którym do wygrania są spore pieniądze. Polega on na tym, iż z pośród wszystkich zgłoszonych kandydatów wyłonionych zostaje dwunastka młodych, pięknych i ambitnych. Każdy z nich zostanie przydzielony do jednego z trzech klubów i jego zadaniem będzie przyciągnięcie do niego jak największej ilości osób. Pod koniec każdego tygodnia promotor z najmniejszą liczbą punktów zostanie wyeliminowany, a ten z największym dorobkiem punktowym zdobędzie gotówkę, którą będzie mógł wydać na reklamę i imprezy w swoim klubie. Konkurs wygra promotor z największą liczbą punktów pod koniec wakacji. W ten sposób poznajemy trójkę naszych głównych bohaterów: Laylę, Aster oraz Tommy'ego. Każdy z nich jest inny, a jednak wszyscy dążą do tego samego celu: wygrać konkurs, a tym samym zabłysnąć w blasku fleszy.

Layla to zwykła dziewczyna z Hollywood. Gardzi gwiazdami i obsmarowuje je na swoim blogu. Ma kochającego ojca, cudownego chłopaka, a do szczęścia brakuje jej tylko pieniędzy na spłacenie rachunków oraz swoich wymarzonych studiów dziennikarskich. To ostra zawodniczka o ciętym języku, zdeterminowana by osiągnąć swój zamiar za wszelką cenę.

Aster jest inna. To dziewczyna obdarzona wręcz anielską urodą, której nikt nie może się oprzeć. Pochodzi z bardzo bogatej rodziny, a konkurs Iry ma pomóc jej zacząć karierę aktorki. Problem w tym, że rodzice Aster to dość ciężki przypadek. Nie pozwalają jej chodzić w skąpych ubraniach, nawet po domu, o seksie przed małżeństwem (oczywiście upozorowanym przez nich) nie ma co nawet myśleć. A jednak pojawia się dla niej szansa, bo rodzice wyjeżdżają na wakacje...

Tommy z kolei to typowy chłopak ze wsi próbujący osiągnąć karierę muzyczną w Hollywood. Właśnie w tym celu przyjechał do tego miasta, ale spełnianie marzeń niekoniecznie dobrze mu wychodzi. Choć bardzo zdolny, ugrzęzł w sklepie muzycznym i nie wie, co robić dalej. Aż w końcu i on spotyka na swojej drodze Irę Redmana.

Bohaterowie są ogromnym plusem tej książki. Pomimo tego, iż nie brak im wad, od razu wciągnęłam się w ich intrygującą historię. Pierwszy raz czytałam coś w takim stylu i nie zawiodłam się. Nie spodziewajcie się fajerwerków – "Niezrównani" nie wstrząsną wami i nie przewrócą waszego świata do góry nogami, ale to naprawdę przyjemna powieść, idealna do odprężenia się na wakacjach. Lekki i swobodny styl pisania autorki oraz krótkie rozdziały to główne przyczyny tego, że książkę pochłania się w zastraszająco szybkim tempie. Mamy tu genialnie ukazany świat show biznesu oraz niesamowite, niekoniecznie nawet pozytywne zakończenie, po którym czuję ogromny niedosyt i zdecydowanie chcę więcej.

Noël w tej powieści ukazała nam, że świat celebrytów nie składa się z samych zalet i nie każdy człowiek jest taki, na jakiego wygląda. Okazuje się, iż gwiazdy również mają problemy z akceptacją samego siebie i nawet one muszą ponosić konsekwencje swoich czynów. "Niezrównani" to naprawdę dobra książka, wciągająca, mroczna, chwilami też zabawna, którą polecam każdemu z was w szczególności na ten wakacyjny okres :)

Piękne, ale też mroczne Hollywood, pieniądze, sława, kłamstwa, zaginięcia, a może nawet morderstwa – to wszystko i jeszcze więcej znajdziecie na kartach "Niezrównanych" Alyson Noël. To właśnie ów klimat przyciągnął mnie do tej powieści, skojarzył mi się nieco z Pretty Little Liars czy też Gossip Girl.

Ira, pewien bogaty właściciel kilku klubów w Hollywood Boulevard,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/05/kiedy-swiat-ma-jedenascie-stop.html)

,,Mama łapie mnie za kciuki i je ściska.
– Jesteśmy jak bohaterowie książki, a on nie chce jej dać nikomu do poczytania."

Nie jestem wierną wyznawczynią zasady najpierw książka, potem film, ale tym razem poczułam silną potrzebę zapoznania się na początku właśnie z pierwowzorem dzieła. To Oscar dla Brie Larson, która dała wielki popis w Ex Machinie, przyciągnął mnie do postaci małego Jacka oraz jego Mamy. Teraz przyszedł czas, abym to ja przekonała was do przeczytania "Pokoju" – a musicie to zrobić, bo ominięcie takiej lektury byłoby grzechem.

"Pokój" to historia młodej dziewczyny, która w wieku dziewiętnastu lat została uprowadzona i zamknięta w małym pokoiku na podwórzu Starego Nicka. Jeśli kiedyś było wam szkoda małego Harry'ego zmuszonego do spędzenia połowy swego dzieciństwa w komórce pod schodami, to uwierzcie mi – jego historia nie umywa się do tego, jak żyć musieli główni bohaterowie powieści Emmy Donoghue. Cała książka przedstawiona jest z perspektywy Jacka, pięcioletniego chłopca, dla którego cztery ściany Pokoju były wszystkim. To właśnie on opisze nam wygląd pomieszczenia, Mamę, swoje przyzwyczajenia, jadłospis, wytłumaczy nam, dlaczego śpi w szafie, liczy stęknięcia łóżka, swoje zęby, co to jest Niedzielna Rozpusta i inne tak istotne w jego życiu rzeczy. Wyglądem nie różni się bardzo od normalnego chłopca, może poza tym, że jego włosy sięgają niemal pasa. Potrafi czytać i pisać, ale nigdy nie widział prawdziwego świata, jego Nazewnątrz. Do czasu.

,,Myślę, że czas się rozprowadza po świecie cienko jak masło, po drogach i domach i placach zabaw i sklepach, tak że na każdym miejscu jest tylko troszkę rozsmarowanego czasu, a potem każdy musi pędzić do następnej porcji."

Ta pozycja nie nada się dla osób o słabych nerwach. Jest mocna, a przede wszystkim prawdziwa i właśnie to nadaje jej tak bardzo przerażającego wydźwięku. Mamy tu niesamowicie ukazaną relację mama–syn, dwie uzależnione od siebie osoby, w tym kobietę, która tak naprawdę wykreowała dla swojego dziecka odrębną rzeczywistość. Dzięki "Pokojowi" możemy dowiedzieć się jak wyglądało życie Jacka i jego Mamy w zamknięciu, ale też jakie konsekwencje w psychice dwojga tych ludzi wywołało długotrwałe odcięcie od świata.

Na pochwałę zasługuje też kunszt pisarski autorki, jak i tłumaczki – Ewa Borówka odwaliła kawał wyśmienitej roboty. Poznawanie tej historii z perspektywy Jacka było niesamowitym przeżyciem, bo dzięki temu oprócz głównego wątku otrzymaliśmy też ciekawy wątek poboczny, jakim był sam Jack, jego dziecięce przemyślenia i zagwozdki. Fenomenalny zabieg autorki zdecydowanie jest warty podziwu, ponieważ wszystkie poprzestawiane szyki zdań jak i błędy stylistyczne czy też językowe wypadły niezwykle naturalnie, jakby rzeczywiście słowa do tej książki układało dziecko, inteligentne jak na swój wiek, ale wciąż dziecko.

,,Jak wydmuchuje nos, składam chusteczkę, żeby nikt nie zobaczył smarków, to taka tajemnica."

Nie łatwo jest ująć w ładny, a czasami nawet zabawny sposób tak trudny temat, jednak Emmie Donoghue się to udało. Wciąż przeraża mnie fakt, iż takie historie zdarzają się i nawet wracając do domu ze szkoły/pracy, możemy spojrzeć i pominąć Pokój, ludzi, którzy potrzebują ratunku. Książkę gorąco polecam wszystkim fanom powieści zahaczających o tematykę typowo psychologiczną. Warto, naprawdę warto przeczytać, gdyż tak niezwykle oddziałującej na czytelnika lektury nie spotkałam już od dawna.

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/05/kiedy-swiat-ma-jedenascie-stop.html)

,,Mama łapie mnie za kciuki i je ściska.
– Jesteśmy jak bohaterowie książki, a on nie chce jej dać nikomu do poczytania."

Nie jestem wierną wyznawczynią zasady najpierw książka, potem film, ale tym razem poczułam silną potrzebę zapoznania się na początku właśnie z pierwowzorem dzieła. To Oscar...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/04/ku-zagadzie-swiata-tu-i-teraz-ann.html)

Już na samym początku mogę potwierdzić, że Tu i teraz ma w sobie sporo schematyczności, ale nie oszukujmy się - znaleźć w tych czasach oryginalną dystopię nie jest łatwo. Sama nie uważam tego za wadę tej historii, nie znalazłam w niej czegoś całkowicie ściągniętego z chociażby Igrzysk Śmierci czy też Niezgodnej. Byłam na to całkowicie przygotowana, a nawet w pewnym sensie na to liczyłam, ponieważ stęskniłam się już za tymi mrocznymi wizjami świata.

,,Może to wcale nie zdemoralizowanie czy chciwość czyni nas tchórzliwymi. Może nie słabość, cierpienie czy nawet strach - lecz miłość."

Po raz pierwszy przeczytałam książkę, w której jednym z najistotniejszych wątków jest epidemia komarów niszcząca wszystko i wszystkich. Nie słyszałam o żadnej podobnej powieści, choć na pewno coś podobnego już kiedyś powstało, więc ogromny plus za pomysłowość autorce się nie należy, jednak mi się ta wizja spodobała. (W sensie była ciekawa. Nie pragnę żadnych śmiercionośnych komarów.) Bardzo mroczna, przerażająca, a co najgorsze - prawdopodobna. Z bólem serca myślę o tym, że kiedyś nastaną takie czasy, gdzie nagła strata rodziny, przyjaciół, będzie tak naturalnym następstwem.
Z podziwem czytałam również o nowoczesnych wynalazkach. Jedne zainteresowały mnie bardziej, drugie mniej, za to większość z chęcią zobaczyłabym już teraz na rynku.

Motyw, który po prostu uwielbiam w literaturze, czyli podróże w czasie. Ludzie żyjący w latach 90 XXI w. uciekają do przeszłości w celu dalszego uniknięcia śmierci. Muszą być bardzo ostrożni, posłuszni, unikać bliskich kontaktów ze społeczeństwem pochodzącym z początku tego stulecia, nauczyć się mówić tak jak oni i upodobnić się do nich w jak największym stopniu, nie wykorzystywać zdobytej wiedzy o tym, co ma się stać oraz przede wszystkim utrzymać w tajemnicy fakt o możliwości podróżowania w czasie.
Jednakże po co są reguły, jeśli nie po to, by je łamać?

,,Prawda jest silna. W przeciwieństwie do kłamstwa z czasem staje się coraz silniejsza i ma moc łączenia rozmaitych uczuć i idei w taki sposób, w jaki kłamstwo nie potrafi."

Tu i teraz to napisana lekkim piórem historia o dziewczynie, która staje przed trudnym wyborem. Musi zdecydować, co jest dla niej najważniejsze i jakimi zasadami powinna się kierować w życiu. Prenna nie irytowała mnie swoją postawą, była raczej normalną bohaterką, popełniała jakieś drobne błędy, ale to sprawiało, że wydawała się bardziej realistyczna - w końcu nikt nie jest idealny. Wiele przeszła, podobnie z resztą jak Ethan. Myślę, że ten chłopak może wiele czytelników zaskoczyć, bo to wcale nie kolejny dobrze zbudowany facet z zdecydowanie za wysokim poziomem testosteronu. Jego inteligencja przydała się w wielu przypadkach, a oprócz tego był zabawny, odpowiedzialny i wyrozumiały.

Pomimo wielu negatywnych opinii na temat tej książki, proszę was o zastanowienie się nad tą lekturą. Mnie nie zawiodła, w niektórych aspektach nawet pozytywnie zaskoczyła. Jak na jednotomówkę Ann Brashares dobrze poradziła sobie z ukazaniem wykreowanej przez siebie wizji świata, choć ja chętnie przeczytałabym więcej o podróżowaniu w czasie, życiu podróżników oraz ich samych. Klimat Tu i teraz przyniósł mi na myśl Dotyk Julii, także fani Tahereh Mafi mogą być zadowoleni.
Jeśli ktoś lubi dystopie bądź ma ochotę na powieść z tego gatunku, to jak najbardziej polecam.

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/04/ku-zagadzie-swiata-tu-i-teraz-ann.html)

Już na samym początku mogę potwierdzić, że Tu i teraz ma w sobie sporo schematyczności, ale nie oszukujmy się - znaleźć w tych czasach oryginalną dystopię nie jest łatwo. Sama nie uważam tego za wadę tej historii, nie znalazłam w niej czegoś całkowicie ściągniętego z chociażby Igrzysk Śmierci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wspinaczka po drzewie genealogicznym rodziny Roux była dla mnie nie lada przeżyciem. Trwała ona lata, ale nawet przez moment nie wydawała mi się nudna czy też nieciekawa. W małej francuskiej wiosce oraz jej całkowitemu przeciwieństwu, czyli Manhattanie, poznałam Emilienne oraz jej osobliwe rodzeństwo. Właśnie tam po raz pierwszy (i niestety nie ostatni) ujrzałam oczami wyobraźni kobietę naznaczoną bólem ogromnej straty. Nikomu, nawet najbardziej znienawidzonemu bohaterowi literackiemu, nie życzyłabym przeżyć tyle zła, ile doświadczyła babcia Avy, bo to o niej mowa. Jej magiczne umiejętności... Cóż, nie bez powodu, nawet pomimo jej wewnętrznej siły i dobroci, nazywano ją wiedźmą.

Następnie w małym domku na wzgórzu Seattle pojawiła się Viviane, matka Avy. Ta kolejna niesamowita kobieta dorastała pośród nieustannego zapachu pieczonego chleba oraz innych wyśmienitych wypieków. Jej kontaktów z matką nie można nazwać dobrymi, nawet normalnymi - były one specyficzne, a jednak Emilienne kochała córkę ponad życie. Tak samo wielką miłością obdarzyła później swoją wnuczkę, tytułową Avę Lavender, skrzydlatą dziewczynę. Czy Ava w wolnym czasie wzbijała się w przestworza w pełni akceptując swój los? Przekonajcie się sami.

A warto, bo nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek czytająca to osoba choć trochę nie zainteresowała się tą powieścią. Nie brak w niej uroków natury, duchów przeszłości, aniołów, mocy przeznaczenia i cudownego, wręcz niebiańskiego klimatu. Realizm magiczny został w niej ukazany w pełnej krasie. To przepięknie przedstawiona historia nietuzinkowej rodziny zamieszkującej w Ameryce XX w. Smutna, głęboko przejmująca, ale też delikatna niczym piórko. Niezwykła. Genialna. Już dawno jakakolwiek książka nie zadziałała na mnie w taki sposób. Dzieje tych kobiet poruszyły mnie i mam nadzieję, że takich dzieł pojawi się niegdyś na rynku wydawniczym o wiele więcej. Z przyjemnością ujrzałabym ją na dużym ekranie. Polecam wszystkim, bez wyjątku, chociaż w szczególności fanom rodzinnych sag. Mam wrażenie, iż Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender spodobają się każdemu, jednakże w innym stopniu. Ja przepadłam.

Wspinaczka po drzewie genealogicznym rodziny Roux była dla mnie nie lada przeżyciem. Trwała ona lata, ale nawet przez moment nie wydawała mi się nudna czy też nieciekawa. W małej francuskiej wiosce oraz jej całkowitemu przeciwieństwu, czyli Manhattanie, poznałam Emilienne oraz jej osobliwe rodzeństwo. Właśnie tam po raz pierwszy (i niestety nie ostatni) ujrzałam oczami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/04/skonczyc-studia-znalezc-prace-byc.html)

Niestety, ale zawiodłam się na tej historii. Nie chodzi o to, iż była totalnie zła, beznadziejna, trzymajcie się od niej z dala, nie polecam itd. Po prostu okazała się słabsza, niż myślałam, że będzie. Jej główną wadą jest przede wszystkim wlokąca się akcja. Kompletnie nie mogłam się w nią wciągnąć, Całkiem zabawna historia prawie w ogóle na mnie nie oddziaływała. Nie współczułam głównemu bohaterowi i jego rodzinie (no, może było mi ich troszkę szkoda), a przecież powinnam. Styl pisania Neda Vizzini również nie powala, co mnie niezwykle zawiodło, bo w takich psychologicznych książkach język, jakim historia jest napisana, może zdziałać wiele.

,,Dobra robota, żołnierzu. Cieszę się, że nadal jesteś z nami.
Wcale nie jest mi z tym lepiej.
W życiu nie chodzi o to, żeby było ci lepiej; masz po prostu wykonać swoje zadanie."

A kim jest Craig? Nikim specjalnym, zwykłym nastolatkiem mieszkającym w Nowym Jorku, który postanowił zdać bardzo trudny egzamin, by dostać się do jednej z najlepszych szkół w NJ - Liceum Kadr Kierowniczych. Poziom był wysoki, a jednak zaliczył ów egzamin śpiewająco. Craig lubi jarać trawkę i sikać, swego czasu poważnie myślał nad zostaniem kartografem, pochodzi ze szczęśliwej rodziny. Zapomniałam chyba jeszcze wspomnieć, że ma piętnaście lat i depresję.

I to właśnie strasznie przeraziło mnie w tej książce - wiek głównych bohaterów. Zdaję sobie sprawę, że w tym wieku można już przeżyć załamanie psychiczne, próbę samobójczą, okaleczenia i tym podobne. Jednakże nie w tym mój problem. Zastanawiam się, jak to jest możliwe, by w wieku piętnastu lat czymś normalnym było uzależnienie od narkotyków czy też seksu. Wiem, że w tym wieku mnóstwo nastolatków miało już z tym styczność, ale w Całkiem zabawnej historii wszystko to miało zasięg na tak ogromną skalę, że, kurczę, nie mogłam w to uwierzyć. Właśnie przez ten wiek większości bohaterów, przez to, iż wyobrażałam sobie ich jako uczniów drugiej klasy gimnazjum, cała historia wykreowana przez Neda Vizziniego wydawała mi się trochę nieprawdopodobna.

A jednak, choć nie brak jej wad, nie żałuję, że ją przeczytałam. Mimo wszystko jest to mądra lektura, traktująca tematy załamania psychicznego, a jednakowoż presji, co wzbudziło moją sympatię. Przeczytałam już trochę książek, lecz w żadnej z nich nie był przedstawiony ten ważny problem, jakim jest presja ze strony szkoły. Ta trudność jest mi wyjątkowo bliska, gdyż sama się z nią borykam, a jednak mam wrażenie, iż wszyscy udają, że ona nie istnieje. A presja ze strony szkoły jest czymś okropnym, bo sama dotychczas nie znalazłam sposobu, by jej uniknąć lub sobie z nią poradzić.

,,Przyglądam się rysunkowi. Od razu widać, że to mapa, a nie rysunek mózgu; są tu przecież autostrady, rzeki, skrzyżowania. Ale potrafię sobie wyobrazić, że ktoś dostrzega w tym schemat mózgu, neurony niczym kręte drogi, po których poruszają się uczucia pobudzające życie w całym mieście. Działający prawidłowo mózg przypomina zapewne sieć autostrad. To zepsute mózgi, takie jak mój, są zablokowane, pełne ślepych uliczek i robót drogowych."

Całkiem zabawna historia jest książką, z której można wynieść mnóstwo dobrych rzeczy. Autor ukazał w niej, że nie można nikogo z góry odrzucać, trzeba dawać ludziom szanse, że należy żyć pełnią życia i nie poddawać się, że nawet wśród szaleńców da się odnaleźć. Główny problem w niej ukazany jest powszechny dla XXI wieku - teraz co piąty nastolatek ma myśli samobójcze. Mamy młodzieńczą miłość i dziwny głos kapitana w głowie Craiga. To całkiem zabawna oraz całkiem dobra historia, także jeśli szukacie czegoś takiego, to jak najbardziej polecam.

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/04/skonczyc-studia-znalezc-prace-byc.html)

Niestety, ale zawiodłam się na tej historii. Nie chodzi o to, iż była totalnie zła, beznadziejna, trzymajcie się od niej z dala, nie polecam itd. Po prostu okazała się słabsza, niż myślałam, że będzie. Jej główną wadą jest przede wszystkim wlokąca się akcja. Kompletnie nie mogłam się w nią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Obaw przed przeczytaniem "Idź, postaw wartownika" z mojej strony było mnóstwo, bo przez internet przewijało się ogrom raczej średnich opinii na temat tego dzieła, wiele osób również żałowało przeczytania owej lektury. I szczerze powiem wam, iż nie dziwię się, że są osoby, które wolałaby usunąć z pamięci wszystko to, co Harper Lee zrobiła na początku, bo przecież to "Idź, postaw wartownika" powstało jako pierwsze, a "Zabić drozda" to efekt jego licznych przeróbek. Radziłabym jednak najpierw przeczytać "Zabić drozda", a dopiero potem "Idź, postaw wartownika", gdyż taka kolejność (to strasznie masochistyczne, wiem) przyniesie o wiele większy ból. Inaczej tego nazwać nie potrafię, ta książka po prostu boli, ponieważ jej bohaterów się kocha i ciężko jest pogodzić się z tym, co przyniósł im los. Dlatego sięgając po tę powieść najlepiej od razu nastawić się na to, że Harper Lee cios za ciosem łamać nam będzie serce.

,,Przyjaciele, Jean Louise, potrzebują cię najbardziej wtedy, gdy są w błędzie. Nie jesteś im potrzebna, gdy racja znajduje się po ich stronie."

"Idź, postaw wartownika" to kompletnie inne ukazanie wykreowanych przez Lee postaci oraz samego Maycomb, które przeszło ogromną przemianę. Typowy rasizm, choć ciągle czyha się po kątach, nie jest teraz na pierwszym planie - to polityka gra główne skrzypce. Główny konflikt przejawia się tu pomiędzy zwolennikami nadania Murzynom pełni praw obywatelskich, a przeciwnikami. I uwierzcie mi, że wasze początkowe poglądy podczas lektury zostaną wystawione na próbę, bo sensowne argumenty, co zaskakujące, moim zdaniem były po obu stronach.

A jednak, pomimo tego, iż nie mogłam się pogodzić z całym tym złem, które spotkało Jean Louise, Atticusa, Jema, Calpurnię, zakochałam się w "Idź, postaw wartownika" i nie żałuję, że ją przeczytałam. To właśnie ona umacnia wszystkie wartości, jakie chciała przekazać nam autorka, a także jej niezwykły talent. I warto było czekać 55 lat na premierę kontynuacji losów Skaut Finch, bo okazała się ona równie fenomenalna, co "Zabić drozda", za to dojrzalsza i trudniejsza. Jean Louise została poddana wręcz torturom, musiała zmierzyć się z bolesną rzeczywistością i zacząć prawdziwie widzieć świat, który ją otacza. Zrozumiała, że nie poradzi sobie bez wartownika, jakim jest sumienie, że to nim powinna się kierować. Dojrzała na tyle, by stwierdzić, iż wieczne poleganie na autorytecie ojca nie jest dobre, a to odmieniło ja całkowicie.

,,Nie odróżniasz kolorów, Jean Louise. Zawsze tak było i zawsze będzie. Dostrzegasz tylko niektóre różnice dzielące ludzi: w wyglądzie, w inteligencji, w charakterze i tak dalej. Nikt cię jednak nie nauczył spoglądania na nich jako członków tej czy innej rasy, a dziś, gdy rasa to temat dnia, nadal nie potrafisz myśleć takimi kategoriami. Widzisz po prostu ludzi."

Cała gama bohaterów okazała się kompletnie nieidealna, wręcz pełna ówczesnych wad. Otwarte zakończenie jak najbardziej zadowala. To dzieło na pewno dołączy niedługo do wszystkich klasyków literatury, nie wyobrażam sobie innego wyjścia. Ciągła walka bieli z czernią złości i szokuje, poddaje w wątpliwość wszystkie wcześniejsze opinie pojawiające się na kartach książek Lee. Choć Atticus przeszedł na rasistowską stronę, ciężko mi było nie zgodzić się z nim chociażby w tej kwestii: na tak ważną rzecz jak obywatelstwo każdy powinien sobie zasłużyć.
Harper Lee, jak mogłaś nas zostawić ze świadomością, iż nie dowiemy się niczego więcej?

,,- Teraz zrobię to, co każda młoda, świeża, biała, chrześcijańska dziewica z Południa powinna uczynić, gdy czuje się niedysponowana.
- Co takiego?
- Położę się do łóżka."

Obaw przed przeczytaniem "Idź, postaw wartownika" z mojej strony było mnóstwo, bo przez internet przewijało się ogrom raczej średnich opinii na temat tego dzieła, wiele osób również żałowało przeczytania owej lektury. I szczerze powiem wam, iż nie dziwię się, że są osoby, które wolałaby usunąć z pamięci wszystko to, co Harper Lee zrobiła na początku, bo przecież to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/03/gdzie-przebiegaja-granice-ludzkiej.html)

Uwielbiam poznawać klasyki. Podczas ich czytania mam takie wrażenie, że skupiam się w stu procentach, że zwracam uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół, myślę, zastanawiam się, zaznaczam fragmenty. Żyję lekturą, oddycham przewracanymi kartkami, jedyne, co wtedy pragnę widzieć, to słowa. A w szczególności, kiedy lektura jest tak wyśmienita, genialnie przedstawiona, ubarwiona fantastycznymi bohaterami i niezwykle interesującymi wątkami. Oto Zabić drozda.

,,- Wolałbym, żebyś strzelał do puszek na podwórzu, ale wiem, że będziesz wolał celować do ptaków. Strąć tyle sójek, ile dusza zapragnie, jeśli uda ci się trafić, ale pamiętaj, że grzechem jest zabić drozda."

Główna bohaterka, Jean Louise Finch, niezwykle bystra oraz spostrzegawcza ośmiolatka, to postać, której nie da się nie lubić. Czytając Zabić drozda przyglądamy się temu, jak dziewczynka kończy z dziecinną beztroską, zaczyna poznawać świat i wyciągać wnioski, iż życie nigdy nie było, nie jest i nie będzie sprawiedliwe, że ludzie rzadko kiedy okazują sobie nawzajem szacunek. Za wszelką cenę stara się nie przynosić ojcu kłopotów oraz być damą, jak to na dziewczę w jej wieku przystało. Tylko że Skaut nigdy nie była zwykłą dziewczynką. Obserwowała powolną przemianę w jej starszym bracie Jemie, z dzieciaka bawiącego się w teatrzyk na podwórku, w nastolatka. Zamiast narzekać na jego ciągłe dziwne zachowania i zmiany nastroju, ta próbowała wejść w jego skórę i zrozumieć tok myślenia młodego Fincha. Na co dzień spotykała się z powszechnym w latach 30 XX wieku rasizmem wobec Afroamerykanów, ciągle próbowała pojąć, dlaczego większość mieszkańców Maycomb, pospolitego miasteczka leżącego na południu USA, nie akceptuje Murzynów.
Jej ojciec, Atticus Finch, adwokat, wdowiec, spisał się w roli rodzica idealnie. Był ze swoimi dziećmi zawsze szczery, przekazywał im prawidłowe wartości, próbował wychować ich na dobrych oraz tolerancyjnych ludzi. Jego postawa nie raz wzbudzała we mnie ogromny podziw. Atticusa ciężko było wytrącić z równowagi, zawsze chciał rozwiązywać problemy drogą pokojową. Takich ojców brakuje w dominującej teraz literaturze young adult, a szkoda, bo dzięki temu typowi bohaterowie ów gatunku na pewno uniknęliby popełnienia wielu błędów...

,,Ale ja, zanim będę mógł żyć w zgodzie z innymi ludźmi, przede wszystkim muszę żyć w zgodzie z sobą samym. Jedyna rzecz, jaka nie podlega przegłosowaniu przez większość, to sumienie człowieka."

W Zabić drozda występują dwa główne wątki: pierwszy, związany z Atticusem i jego sprawą dotyczącą rzekomego gwałtu Murzyna na młodej białej dziewczynie oraz drugi, skupiający się na fascynacji trójki dzieciaków (Skaut, Fincha i Dilla, ich przyjaciela) Boo Radleyem, mężczyźnie będącym sąsiadem Finchów, którego ojciec więzi w domu, a który w tajemniczy sposób próbuje nawiązać kontakt z dziećmi. Obywa dwa wątki były niezwykle dobrze skonstruowane, po ich rozwiązaniu same nasuwały nam się odpowiednie wnioski, i oby dwa związane były z tytułowym zabiciem drozda, skrzywdzeniem czegoś, co jest niewinne i co nie zrobiło nic złego otoczeniu.

,,Jeśli istnieje tylko jeden rodzaj ludzi, to dlaczego nie możemy żyć ze sobą w pokoju? Skoro wszyscy są tacy podobni, czemu schodzą czasem z dobrej drogi i zaczynają gardzić sobą nawzajem?"

Zakochałam się w Zabić drozda. To powieść ponadczasowa, dramatyczna, smutna, ale niezwykle prawdziwa, z ujmującym klimatem i równie wspaniałymi bohaterami. Niezwykle naturalnie napisana, czemu trudno się dziwić wiedząc, iż zawiera liczne autobiograficzne zagadnienia. Historia wciąga już od pierwszej strony. Żałuję, że nie znajduje się ona w kanonie lektur szkolnych, bo każdy, bez wyjątku, powinien ją przeczytać. Na pewno nie raz wrócę do niej w przyszłości, bo dzieło Harper Lee zachwyca, zmusza do przemyśleń oraz przyczynia się do tego, iż kawałek naszej duszy na zawsze pozostaje w Maycomb, na huśtawce Finchów, w ogrodzie Radleyów, wśród azalii panny Maudie.

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/03/gdzie-przebiegaja-granice-ludzkiej.html)

Uwielbiam poznawać klasyki. Podczas ich czytania mam takie wrażenie, że skupiam się w stu procentach, że zwracam uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół, myślę, zastanawiam się, zaznaczam fragmenty. Żyję lekturą, oddycham przewracanymi kartkami, jedyne, co wtedy pragnę widzieć, to słowa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/aby-schwytac-hakera-potrzebujesz-hakera.html)

Różne opinie słyszałam na temat twórczości Jamesa Dashnera. Jedni chwalą i zakochują się w jego nietypowym stylu pisania, a inni wręcz przeciwnie - nie mogą go ścierpieć. Dlatego po jakimś czasie moje nastawienie do W sieci umysłów zmieniło się na dosyć sceptyczne. Bałam się, że będę jedną z tych osób, które wręcz nie dobrną do jej końcówki. Ale to w końcu sci-fi będące przedmiotem mojego ogromnego uwielbienia. Czy więc było aż tak źle?

Zgadzam się z wszystkimi osobami uważającymi styl pisania Dashnera za specyficzny, bo taki właśnie jest. Ciężko jest mi go nawet opisać, za to z łatwością mogę wymienić jego przykre skutki - ale to za chwilę. Szczerze mówiąc, zawiodłam się na tej książce, gdyż liczyłam na coś znacznie lepszego pod względem jakościowym. Fabuła jest dobra, nie mam się czego przyczepić, podoba mi się ten wykreowany przez autora świat, VirtNet, hakerzy - czuję się swobodnie czytając o takich rzeczach, ponieważ dla mnie są one interesujące. Muszę też na tym polu Dashnera pochwalić, bo kilka razy mnie zaskoczył i wszystko dopracował w nawet najmniejszym szczególe (a byłam czujna i cały czas analizowałam jego postępki, by tylko stłamsić go za jakiś drobny błąd - bez powodzenia).

,,– Wszystko jest względne. – Mężczyźnie nie drgnął ani jeden mięsień. – Nóż to dar niebios dla człowieka w pętach, ale śmierć dla człowieka w łańcuchach."


Jednakże zabrakło mi w W sieci umysłów czegoś, czego chyba każdy czytelnik poszukuje w książce - emocji. Już dawno nie spotkałam się z tak bardzo papierową historią oraz papierowymi bohaterami. Nie znalazłam tam ani krzty klimatu, którego tak bardzo zapragnęłam poczuć czytając tę powieść. Dlatego za nic w świecie nie nazwałabym tej książki thrillerem, nawet młodzieżowym, a co dopiero porównała ją do Matrixa (no ja przepraszam bardzo, ale to już jest chyba lekkie przegięcie). Bohaterowie są strasznie nijacy, jak takie bezbarwne kukiełeczki w teatrze, aż chciałam nimi potrząsnąć i wrzasnąć Zróbcie coś, żebym wreszcie się wami zainteresowała!, choć i tak nie wierzyłam, by Dashner naprawił ten ogromny błąd.
Nie naprawił.

A jednak sięgnę po drugi tom dla samej historii, nie bohaterów (chociaż polubiłam Kaine'a, który był głównym czarnym charakterem), nie świetnego stylu pisania. Zakończenie W sieci umysłów jak najbardziej mi się spodobało, nastąpił ogromny zwrot akcji oraz rozwiązała się pewna tajemnica, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. A ostatnie zdanie tej książki, cóż, powaliło mnie na łopatki, a nawet wywołało uśmiech na mojej twarzy (szkoda tylko, że tak późno).

W sieci umysłów jest całkiem dobrą książką, jednak nic poza tym. Czytanie jej mogłabym porównać do słuchania syntezatora mowy - zero jakichkolwiek uczuć, a mimo to rewelacyjna cyfrowa rzeczywistość. Być może zbyt wiele od niej oczekiwałam, bardzo prawdopodobnym jest też, że wam spodoba się ona bardziej niż mi. Polecam zagorzałym fanom Dashnera oraz książek takich jak Starter, Aplikacja.

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/aby-schwytac-hakera-potrzebujesz-hakera.html)

Różne opinie słyszałam na temat twórczości Jamesa Dashnera. Jedni chwalą i zakochują się w jego nietypowym stylu pisania, a inni wręcz przeciwnie - nie mogą go ścierpieć. Dlatego po jakimś czasie moje nastawienie do W sieci umysłów zmieniło się na dosyć sceptyczne. Bałam się, że będę...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nick i Norah. Playlista dla dwojga Rachel Cohn, David Levithan
Ocena 5,9
Nick i Norah. ... Rachel Cohn, David ...

Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/dziekuje-muzyko-dziekuje-tu-i-teraz.html)

Miałam już okazję poznać duet Levithana oraz Cohn i zakochałam się w ich twórczości bez reszty. Ta dwójka bezsprzecznie tworzy niesamowite, wciągające historie, kreuje zapadających w pamięć bohaterów i dopełnia to wszystko zniewalającymi stylami pisania. Teraz śmiało mogę stwierdzić, iż Księga wyzwań Dasha i Lily to nie był pojedynczy przypadek, gdyż Nick i Norah. Playlista dla dwojga również wkradła się do mojego serca i pozostanie tam jeszcze na długo.

,,(...) niczym dobrze naoliwiony mechanizm łączę to, co nazywamy melodią, z tym, co nazywamy rytmem. Tykam jak zegar, pulsuję. Tworzę podstawę tej chwili, od początku do końca. (...) To ja wyznaczam kierunek , ja jestem generatorem. Słucham i nie słucham jednocześnie, nie zastanawiam się nad tym, co gram - czuję to całym sobą."

Myślę, że tym razem bardzo mocno podziałał na mnie sam klimat powieści. Nowy Jork oraz rock'n'roll, czyli kawał dobrej muzyki - nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Mój gust muzyczny przeżywał orgazm z każdą kolejną wymienianą na kartach Nicka i Norah piosenką. Nie zabrakło Tiny Turner, Beatlesów, Green Daya (♥♥), The Smiths czy też Louisa Armstronga. Rozpływałam się podczas wysłuchiwania cudownych utworów, a przy tym zagłębiania się w lekturę.

Jednakże największym plusem tej książki są bohaterowie, a w szczególności Norah. Szczerze mówiąc zdziwiłam się, iż to własnie do niej od razu zapałałam sympatią, ponieważ zazwyczaj to w bohaterach-mężczyznach zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Tym razem sytuacja przyjęła odwrotny obrót. Na początku nie byłam przekonana co do Nicka. W pełni potrafiłam zrozumieć, że miał on złamane serce, jednak niepotrzebnie ciągle wracał do tych smutnych chwil ze swoją eks, zamiast cieszyć się tym, kogo spotyka na swojej drodze w teraźniejszości. To jego zatracanie się w smutku trochę mnie drażniło, jednak z czasem przeszło mu i stał się od razu przyjemniejszą istotką.
A Norah? Norah to jedna z najlepszych książkowych bohaterek, jakie kiedykolwiek było mi dane poznać. Pod wieloma względami się z nią utożsamiałam (choć nie brakło między nami też różnic) i dlatego tak cudownie czytało mi się rozdziały pisane z jej perspektywy. Jej humor oraz sposób patrzenia na świat wzbudzały we mnie ogromny szok, a jednocześnie podziw. Poza tą dwójką jest jeszcze mnóstwo bohaterów drugoplanowych, których również w jakimś stopniu polubiłam, m.in. była dziewczyna Nicka, czyli Tris, ochroniarz-króliczek Dany i przyjaciel-gej Dev (czy jest jakaś książka Levithana, w której nie ma jakiegoś homoseksualisty? Nie żebym miała coś przeciwko, ale zastanawia mnie to uwielbienia autora do homosiów).

,,– Chwila! Ale była z tobą inna laska, prawda? Widziałem was, obściskiwaliście się.
– Można tak powiedzieć.
– I ja właśnie to zrobiłem.
– Ale co?
– No, powiedziałem. Można tak powiedzieć, więc powiedziałem.
Logika Deva w najlepszym wydaniu. Mój geniusz."

Ach, właśnie! Humor Nicka i Norah powalił mnie na łopatki. Nie każdemu przypadnie on do gustu, ale ja nie raz i nie dwa zanosiłam się śmiechem. Co mnie zdziwiło, wesołość tej książki jest strasznie współczesna, mimo iż w oryginale została ona wydana w 2006. A więc dziesięć lat temu ludzie mieli podobne poczucie humoru do dzisiejszego, czy to tylko Levithan z Cohn potrafią wymyślić coś podobnego? (Nie jestem w stanie stwierdzić, bo dziesięć lat temu byłam sześciolatką.)

,,Silnik nie chce zapalić, a moje życie stoi w miejscu, tak jak to auto. Zdezelowane yugo z metalowym stelażem, który wystaje z rozdarć w tapicerce i drapie mnie w udo, relikt zimnej wojny, który kompletnie ignoruje Nicka i kluczyk przekręcany w stacyjce, auto jak pieprzona metafora mojej żałosnej egzystencji: kompletny ZGON."

Nick i Norah. Playlista dla dwojga to bardzo specyficzna książka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli jednak tak jak ja uwielbiacie rock and rolla oraz cięty język u bohaterów, jest wysoce prawdopodobne, iż przypadnie wam do gustu. To historia o niespodziewanej młodzieńczej miłości, o leczeniu złamanego serca oraz poznawaniu drugiego człowieka poprzez muzykę. Mi jak najbardziej przypadła do gustu i polecam zaryzykować z jej przeczytaniem (tym bardziej fanom tego kawałka popkultury).

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/dziekuje-muzyko-dziekuje-tu-i-teraz.html)

Miałam już okazję poznać duet Levithana oraz Cohn i zakochałam się w ich twórczości bez reszty. Ta dwójka bezsprzecznie tworzy niesamowite, wciągające historie, kreuje zapadających w pamięć bohaterów i dopełnia to wszystko zniewalającymi stylami pisania. Teraz śmiało mogę stwierdzić, iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/tajemnica-zotego-telefonu-linia-serc.html)

Zacznijmy może od dwóch informacji: Linia serc to pierwsza powieść Rainbow Rowell, jaką przeczytałam, a w dodatku jest to historia kierowana raczej do starszych czytelników, niżeli konkretnie młodzieży. Co nie oznacza oczywiście, że nastolatkowie nie mogą jej przeczytać - dowodem mogę być chociażby ja, nastolatka, która jak najbardziej docenia tę książkę.

Jednakże śmiem twierdzić, iż właśnie do starszych czytelników ta powieść trafi bardziej, gdyż to właśnie oni będą mogli się z nią bardziej utożsamić. Bo Linia serc jest o miłości, ale nie tej szalonej, młodzieńczej, a tej prawdziwej miłości, która wiąże dwójkę ludzi na kilkanaście a nawet kilkadziesiąt lat. To książka o trudnym temacie będącym czymś powszechnym we współczesnym świecie - poświęcaniu rodziny dla pracy. Każdy z nas widzi ten problem na co dzień, być może nawet sam musi się z nim zmagać, a Rowell ukazała te zmartwienie dokładnie takie, jakie jest na prawdę.

,,Wkrótce będzie z Nealem dłużej, niż była bez niego. Będzie znała samą siebie jako jego żonę lepiej niż jako kogokolwiek innego.
Myślenie o tym ją przerastało. Zobowiązania, niczym kamienie, wydały się nagle zbyt ciężkie do udźwignięcia."

O czym jeszcze jest Linia serc? O sporach w małżeństwie oraz ich najgorszym skutku - zwątpieniu. I o tym, jak się wtedy człowiek czuje, jak sobie z tym radzi. To właśnie przez tą trudność autorka przedstawiła nam w zniewalający sposób jak ważny jest sam akt rozmowy. Mówmy. Dyskutujmy. Rozmawiajmy, ale tak szczerze, bez zbędnego owijania w bawełnę. Bowiem czasami tak mała, banalna rzecz, potrafi zdziałać naprawdę wiele.

Choć, jak wspomniałam, książka ta pokazuje wiele istotnych wartości, nie brak też jej wad. Fabuła nie przekonała mnie w stu procentach. Podobało mi się to, czym zajmowała się główna bohaterka, ponieważ pierwszy raz czytałam o osobie, która jest scenarzystką i której pasja jest pisanie żartów. Wszelkie nawiązania do popkultury: filmów, seriali, piosenek, a szczególnie Władcy Pierścieni dodały tej historii smaczku i uradowały moje geekowskie serduszko. Mimo to, kurczę, czasami wszystko to strasznie się wlokło. Nie chodzi mi o te gwałtowne przeskoki z teraźniejszości do przeszłości (jakoś niekoniecznie mi przeszkadzały), a bardziej o zbędne rozwlekanie niektórych tematów oraz równie niepotrzebne powtarzanie ich (tak jakbym za pierwszym razem ich nie zrozumiała (cóż, myślę, że każdy czytelnik zrozumiałby za pierwszym razem)).

,,– Pójdę mu się przedstawić. I powiedzieć, jak bardzo podobają mi się jego prace,
– Będziesz tego żałować – ostrzegł ją Seth. – To ponurak. Najmniej sympatyczny hobbit w całym Shire.
– Przestać do mnie gadać Tolkienem. Jedyne, co pamiętam, to: ,,Frodo żyje". (...) Idę. Się. Przedstawić. – Wstała z kanapy.
– Jak sobie chcesz – naburmuszył się Seth. – Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi. Dwójka rozkosznych hobbitów ze stadkiem pulchnych hobbiciątek."

Muszę też was przestrzec, że jeśli nie lubicie przemyśleń bohaterów, to pod tym względem możecie nie czuć się usatysfakcjonowani, bo Georgie dużo myślała o miłości i wszystkim, co z nią związane. Sporo jest też dialogów, szczególnie na początku oraz w końcówce, dialogi dialogami przeplatane, ale dobre, naturalne, aż czuć było, że Rowell pisała je z lekkością i bez żadnych problemów. Podobnie było z bohaterami - nie mieli nic wspólnego z sztucznością. Georgie - 30-latka, mężatka, matka dwójki dzieci, scenarzystka pracująca nie tylko w godzinach pracy, albowiem kto wie, kiedy pomysł wpadnie do głowy? Neal - jej mąż, bez którego nie wyobraża sobie życia, wspaniały ojciec i niezwykle utalentowany człowiek. Uwierzcie mi - każda z nas chciałaby spotkać w życiu takiego Neala. Ich związek nie jest i nigdy nie był idealny, a akcja Linii serc rozgrywa się głównie podczas ich kryzysu.
Jest też i Seth, przyjaciel Georgie. Można by powiedzieć, iż pomiędzy nimi nastąpił friend zone, lecz trudno sprecyzować z której strony on właściwie wyszedł. To jednak bardzo pozytywna postać i miło mi się o niej czytało, tak samo jak o siostrze, matce oraz ojczymie Georgie - te postaci i ich odrębne problemy stanowiły nad wyraz ciekawe wątki.

,,– Czy uważasz, że to jest śmieszne? Snoopy'emu wydaje się, że jest Snoop Doggiem, i za każdym razem, gdy Charlie Brown daje mu jeść, mówi: ,,Dzięki, ziom..."."

Pragnę ponarzekać jeszcze na dwie rzeczy: zakończenie, które moim zdaniem było za słodkie, a powinno stać się słodko-gorzkie oraz przeklęty żółty telefon, najbardziej tajemniczy element fabuły, coś, co miało ogromny potencjał, niestety w moich oczach nie spełniony. Za mało wyjaśnień, za mało konkretów. Rowell nie dopracowała tego tak, jak powinna i zawiodła mnie tym faktem przeogromnie.

Podsumowując: Linia serc była bardzo dobrą książką, przy której miło spędziłam trzy wieczory. Szczególnie polecam ją dojrzałym czytelnikom, ponieważ nie jest to lekka opowiastka o nastoletnich problemach. Rainbow Rowell w grudniowy tydzień 2013 ukazała nam prawie całe życie miłosne małżeństwa, od czasów ich poznania, do teraźniejszości. To niezwykle prawdziwa opowieść o trudnych wyborach, przyjemna w odbiorze i idealna dla mam, jak i córek.

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/tajemnica-zotego-telefonu-linia-serc.html)

Zacznijmy może od dwóch informacji: Linia serc to pierwsza powieść Rainbow Rowell, jaką przeczytałam, a w dodatku jest to historia kierowana raczej do starszych czytelników, niżeli konkretnie młodzieży. Co nie oznacza oczywiście, że nastolatkowie nie mogą jej przeczytać - dowodem mogę być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/wszyscy-umrzecie-ale-nic-nie-szkodzi.html)

Są takie historie, które oddziałują na czytelnika z niewiarygodnie dużą intensywnością. Każdy z nas ma swój gust i każdego z nas poruszają inne tematy. Jednak z tymi tematami jest trochę jak z jedzeniem - dobra potrawa, nie ważne jak podana i tak będzie smakować, jednak kiedy ktoś ułoży ją nam na talerzu estetycznie, przyjemnie dla oka, to od razu przyjdzie nam na nią większa ochota i pochłoniemy ją z większym apetytem. Ja jestem typem czytelnika, który uwielbia czytać książki o smutnej i trudnej fabule. Potrafię dostrzec w nich piękno, ale tylko wtedy, gdy zostaną mi właśnie tak pięknie podane do stołu.
Pod tym względem Zgubiono, znaleziono nie zawodzi.

Millie jest bohaterką, której nie da się nie polubić. To niesamowite dziecko, bardzo mądre, z ogromnie bujną wyobraźnią będącą nie raz i nie dwa przedmiotem podziwu z mojej strony. Jako realistka z krwi i kości zachwycam się tym, że dzieci są tak beztroskie, za małe, by zauważyć otaczające je zło. Dlatego zawsze poruszają mnie historie skrzywdzonych dzieci, tych dopadniętych przez chorobę bądź pozostawionych na pastwę losu. A Millie mimo tego, co jej się przydarzyło, potrafiła cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy. Może i nie zarażała wszystkich wokół optymizmem (bo mówienie komuś w twarz Umrzesz nie jest optymistyczne, ale tak bardzo prawdziwe, że pokochałam ją przez to jeszcze bardziej), jednak zmuszała do myślenia i zastanowienia się nad swoim życiem.

,,– Im nie przybędzie już lat – mówi [Agatha]. Szczypie się w policzki. – Tak jak przybędzie nam, którzy przeżyliśmy."

I do takiej refleksji zmusiła dwójkę przebojowych starców - Agathę i Karla. Nie chcę wam dużo o nich napisać, bo tę dwójkę lepiej poznać samemu, lecz uwierzcie mi - nie miałam nawet pojęcia, iż tacy zakręceni staruszkowie w ogóle istnieją. Agatha to taka starsza wersja Katniss, kick-ass postać z miliardem zmarszczek (wszystkie co do jednej odnotowane w jej dzienniku), natomiast Karla Maszynopiszącego trudno jest mi porównać do jakiegokolwiek innego bohatera, bo był on jedyny w swoim rodzaju. Chociażby przez jego powalającą na kolana bezpośredniość.

,,– Jesteśmy tutaj tylko z powodu seksu, wiesz? A ty się tego wstydzisz. Wszyscy się wstydzicie. Ty i ty. I ty. I ty też. I ty. Tak, ty. Odbądźcie stosunek płciowy – zwraca się do pary młodych ludzi siedzących przy sąsiednim stoliku. Zerka na Manny'ego w poszukiwaniu wsparcia. Jest przekonany, że Manny pokazuje mu wzniesiony kciuk. – Nie – mówi. – Nie stosunek. Ruchajcie się po prostu. Ruchajcie się."

To właśnie jest magiczne w Zgubiono, znaleziono - ta historia może nas rozśmieszyć i zasmucić. Występuje w niej ogromna skrajność emocji. Akcja w niej nie pędzi, jest raczej dosyć powolna, więc jeśli przeszkadzają wam opisy życia, powroty do przeszłości, liczne rozmyślania oraz wnioski bohaterów - to nie jest książka dla was. Jeśli zaś, podobnie jak ja, delektujecie się przemyślanami postaci, to zdecydowanie znajdziecie tu coś dla siebie.

,,Na tekturce napisała najstaranniej, jak mogła: ,,Pająk, ? - 2011".
Przesunęła palcem po kreseczce między pytajnikiem a rokiem śmierci pająka. W tę i z powrotem, w tę i z powrotem. Dziwne, pomyślała, że ta kreska - prosta i długa - była wszystkim, co dało się powiedzieć o jego życiu."

Brooke Davis pokazała problemy współczesnego świata, z jakimi spotykamy się na co dzień, w genialny sposób. Stworzyła książkę tak poruszającą, głęboką i prawdziwą, o śmierci, o przywiązaniu, miłości, przyjaźni, zamiłowaniach, zatraceniu. O tym, że nie powinno się uciekać, a próbować zrozumieć i ponownie odnaleźć szczęście. Zgubiono, znaleziono to jedna z tych lektur, po które można sięgać w gorszy dzień, aby poprawić sobie humor. Zmusza czytelnika do zastanowienia się nad swoim życiem razem z Karlem, Agathą i Millie. Dała mi solidnego kopniaka w tyłek, bo w końcu żyje się tylko raz i powinniśmy czerpać z tego, co nas otacza garściami. Upewniła mnie w przekonaniu, że wszystko da się zrobić, że nigdy nie powinnam się poddawać i nie wątpić w słowa Terencjusza, bo rzeczywiście, Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce. Takich właśnie słodko-gorzkich powieści drogi potrzebuję więcej. Gorąco polecam!

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/02/wszyscy-umrzecie-ale-nic-nie-szkodzi.html)

Są takie historie, które oddziałują na czytelnika z niewiarygodnie dużą intensywnością. Każdy z nas ma swój gust i każdego z nas poruszają inne tematy. Jednak z tymi tematami jest trochę jak z jedzeniem - dobra potrawa, nie ważne jak podana i tak będzie smakować, jednak kiedy ktoś ułoży ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/01/krotka-dysputa-o-nocnych-owcach-miasto.html)

Do napisania tej "recenzji" zbierałam się prawie trzy tygodnie, co jest chyba moim recenzenckim rekordem. Przyczyniło się do tego kilka czynników, m.in. brak czasu i... książkowy kac, może nie jakiś ogromny, ale jednak. Z drugiej strony mam wrażenie, że o tej książce wszystko zostało już powiedziane, mimo to czuję potrzebę sklecenia paru zdań na jej temat, bo to przecież Miasto kości!

Naprawdę ciężko byłoby mi uwierzyć, że ktoś ANI RAZU nie natknął się na tę okładkę, ten opis. Świat (a raczej jego większa część) szaleje za serią Dary Anioła, więc ja razem z Mikołajem stwierdziliśmy, iż nie ma co zwlekać - on podrzuca mi ją pod choinkę, ja czytam. A w końcu obietnicę daną Mikołajowi koniecznie należy dotrzymać. Na początku stycznia z zapałem się za nią zabrałam... I przepadłam.

Ale kto by się tego nie spodziewał? Ostatecznie mało kto nie docenił świata wykreowanego przez Clare, a ja zdecydowanie nie należę do tej grupy. Zakochałam się w uniwersum Nocnych Łowców bez reszty. Wszystkie te magiczne stworzenia, czarownicy, wampiry, wilkołaki, faerie, no i RUNY o mój boże runy RZĄDZĄ!

Styl pisania Cassandry Clare również przypadł mi do gustu, jest ciekawy i raczej nietypowy, jednak podczas czytania troszeczkę odczuwało się (tym bardziej na początku książki), że jest to debiut, było kilka takich malutkich potknięć, które raczej nie wyszły z winy tłumacza. To taki malutki mankamencik nie przeszkadzający zbytnio w odbiorze lektury, po prostu rzucił mi się oczy. Śmiało jednak mogę stwierdzić, że Clare jest mistrzynią dialogów.

Jeśli zaś chodzi o bohaterów - mogą być oni największym plusem, ale też minusem Miasta Kości. Bo, oczywiście, mamy Jace'a będącego jednym z najlepszych bohaterów książkowych ever, zakochałam się w nim, w jego cynizmie i sposobie patrzenia na świat. Tak samo Lightwoodowie, rodzeństwo, którego nie da się nie ubóstwiać (Izzy rządzi!). Nie mam też nic przeciwko Simonowi, naprawdę pozytywny bohater, Valentine - jak na razie super czarny charakter, szereg innych drugoplanowych bohaterów - ich też polubiłam.
Tylko, kurczę, nie strawiłam i nadal nie trawię Clary. To ten typ głównej bohaterki, która kiedy znajduje się przy jakimś innym bohaterze, jest do zniesienia. Ale kiedy już nie ma obok albo, co gorsza, ona wyraża swoje zdanie i przemyślenia, to aż mi się chce wymiotować. Żałuję, że podczas czytania pierwszego tomu Darów Anioła nie wypisałam sobie wszystkich beznadziejnych momentów Clary, bo byłaby to długa lista. W niektórych sytuacjach bywała aż nie do zniesienia. Zero rozumu, zero inteligencji. Mam takie wrażenie, że jakbym ją przeskanowała z dołu do góry, to przy czaszce wyświetliłby się napis Error 404 - brain not found.

Paru rzeczy się domyśliłam, w parę rzeczy nie uwierzyłam (a już na pewno nie w to, co stało się pod koniec tej książki, chociaż argumenty Clare wymyśliła sobie dobre, nie powiem), a większość mnie zaskoczyła. Jestem zauroczona tą książką, rozpoczęłam ten rok z genialną lekturą i po prostu MUSZĘ dorwać kolejny tom, bo jestem tak strasznie ciekawa tego, co będzie się działo dalej, że słowa nie są w stanie tego wyrazić.

Także jeśli jeszcze nie czytałeś DA ani DM to koniecznie musisz nadrobić zaległości! Miasto kości wciąga czytelnika i w stu procentach angażuje w lekturę. Nie można się od niego oderwać. A porządna dawka śmiechu oraz dobrej zabawy gwarantowana!

(http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/01/krotka-dysputa-o-nocnych-owcach-miasto.html)

Do napisania tej "recenzji" zbierałam się prawie trzy tygodnie, co jest chyba moim recenzenckim rekordem. Przyczyniło się do tego kilka czynników, m.in. brak czasu i... książkowy kac, może nie jakiś ogromny, ale jednak. Z drugiej strony mam wrażenie, że o tej książce wszystko zostało już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/01/powrot-do-podziemia-gregor-i.html

Za drugi tom serii Kroniki Podziemia zabrałam się z miłą chęcią, ponieważ pierwszy pozytywnie mnie zaskoczył i czytało mi się go bardzo miło. Może nie jest to ambitna literatura, bo jednak pierwszy cykl Suzanne Collins jest skierowany raczej do młodszych czytelników, ale ja i tak bawiłam się przy nim świetnie. A jaki był drugi tom?

Na pewno satysfakcjonujący. Wracamy do tego samego, niesamowitego świata, jaki wykreowała autorka już w pierwszej części - pełnego gadających nietoperzy, karaluchów, szczurów i dziwnych ludzi. Podziemia, bo tak zwie się owa kraina, nie da się nie polubić. Wszystko w nim jest ciekawe i inne. Po raz kolejny nasi główni bohaterowie, Gregor oraz jego młodsza siostra Botka, wracają do tego magicznego miejsca przez jeszcze gorszą od poprzedniczki, Przepowiednię Zagłady. To właśnie przez nią ta część stała się bardziej mroczna, tajemnicza i niebezpieczna, ponieważ tak naprawdę nie mamy pojęcia, co może przytrafić się naszym ulubionym postaciom za kilka chwil.

,,Kiedy dziecię martwe, wojownik bez mocy,
W jego sercu pustka, w duszy otchłań nocy.
Pokój w niebyt odejdzie,
Zębacz władzę zdobędzie."

W Gregorze i Przepowiedni Zagłady mamy również możliwość bardziej poznać życie codzienne Gregora w Nowym Jorku oraz działalność Podziemia - kto czym rządzi, jakie są między nimi stosunki, rodzina królewska, obyczaje. Pojawiają się także nowe postacie, takie jak chociażby Howard, kuzyn Luksy, który stał się jednym z moich ulubionych bohaterów. Moje opinie na temat kilku charakterów po tej części uległy zmianie (niestety na gorsze).
Pomysł z poszukiwaniem Mortifera był moim zdaniem okej, może nie jakiś bardzo zaskakujący, jednak dobrze mi się o nim czytało. A sam finał wyprawy wywołał u mnie najpierw zaskoczenie, potem wzruszenie, a na końcu śmiech. Ciekawie to sobie Collins wymyśliła, nie powiem, tego się nie spodziewałam i to było ogromnym plusem tej powieści.

Zakończenie jest może nawet lepsze niż w pierwszym tomie, gdyż zostawia czytelnika z swego rodzaju niepokojem i niepewnością. Mimo tego, Gregor i Przepowiednia Zagłady podobał mi się odrobinkę mniej, niż pierwszy tom. Samej ciężko jest mi stwierdzić dlaczego. Być może to przez to, że w pierwszej części Podziemie było dla mnie nowością i ogromnym zaskoczeniem, a tym razem nie odczułam już takiego szoku, kiedy Gregor ponownie pojawił się w tej krainie. Być może przez to, że czasami zachowania niektórych bohaterów mnie irytowały (wbrew pozorom nie byli to ci młodsi bohaterowie). Być może to przez to, że przez końcówkę już wiem czego mogę się spodziewać po następnym tomie, a misja przedstawiona w tym była dla mnie niespodzianką.

Ostatecznie drugi tom Kronik Podziemia mnie nie zawiódł. Po raz kolejny z uśmiechem na ustach było mi dane śledzić losy Gregora i Botki, obserwować jego zmagania i podejmowanie kolejnych trudnych decyzji. Jeśli czytaliście pierwszy tom, czyli Gregora i Niedokończoną Przepowiednię, to koniecznie musicie sięgnąć po kontynuację. Jeśli zaś jeszcze nie sięgnęliście po pierwszą serię autorki Igrzysk Śmierci, to gorąco wam ją polecam. To książki pełne radości, ale też smutku, strachu i ekscytacji. Tego typu lekka fantastyka sprawdzi się idealnie dla młodszych, jak i starszych czytelników. A ja już zacieram rączki, albowiem dzięki wydawnictwu IUVI mam już Gregora i klątwę Stałocieplnych, czyli trzeci tom serii i nie mogę się doczekać, aby się za niego zabrać :)

http://ksiazkowniaa.blogspot.com/2016/01/powrot-do-podziemia-gregor-i.html

Za drugi tom serii Kroniki Podziemia zabrałam się z miłą chęcią, ponieważ pierwszy pozytywnie mnie zaskoczył i czytało mi się go bardzo miło. Może nie jest to ambitna literatura, bo jednak pierwszy cykl Suzanne Collins jest skierowany raczej do młodszych czytelników, ale ja i tak bawiłam się przy...

więcej Pokaż mimo to