-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2021-12-27
2021-12-18
Zabierając się za lekturę tej książki podchodziłam do niej trochę niepewnie. Okładka jest co prawda bardzo subtelna i minimalistyczna (co mi się naprawdę podoba!), ale przez to ciężko czytelnikowi ocenić o czym tak naprawdę będzie ta historia. Obawiałam się, że ta historia mnie wynudzi, że nie będzie w niej nic dosłownie, co mogłoby mnie do niej przyciągnąć i że ogólnie zanudzę się jak mops. I, niestety, poniekąd tak się stało.
Ella to dziewczyna, której raczej każdy z nas by współczuł. Chociaż ma obydwoje rodziców to jednak czuć w niej jakiś smutek. Bo zarówno mama jak i ojciec nie interesują się nią zbytnio i wychodzą z założenia, że za pieniądze można kupić dosłownie wszystko. Dlatego Ella boi się kogokolwiek dopuścić do swego serca… Jonasz z kolei to chłopak, który ma kochającą rodzinę, w której ciągle jest gwarno. Każdy każdego zaczepia, coś do kogoś mówi i ogólnie jest spory rozgardiasz. Kiedy poznaje on Ellę jest na rozstaju dróg - jego ukochana, Lily, zdradziła go, a on włóczy się po Poznaniu. Czy tych dwoje tak różnych osób może stworzyć udany i kochający się związek?
Powieść ta od pierwszych stron mnie w ogóle nie porwała. Nie pojawiło się w niej nic, co by mnie przyciągnęło czy zaciekawiło w niej. Czytałam ją dalej tak naprawdę tylko dlatego, że byłam ciekawa zakończenia. Nie polubiłam za bardzo żadnej z postaci, które tutaj się pojawiały. Rodziców Elli znienawidziłam z miejsca, Ellę podziwiałam za upór i za swego rodzaju ostrość, ale z drugiej strony nie miałam czegoś takiego, że musiałam jej kibicować i że liczyłam na jej szczęście. W sumie ze wszystkich bohaterów polubiłam najbardziej chyba Jonasza, bo od samego początku emanował pozytywną energią i takim ciepłem, jaki daje na przykład ciepły zimowy kocyk, pod którym chętnie spędza się zimowe, zimne wieczory. Dlaczego jednak dałam odrobinę wyższą ocenę tej książce? Za zakończenie właśnie. Za takie ostatnie zdania i słowa autorzy powinni ponosić kary i to ogromne! Zostawiać czytelników w tak dramatycznej scenie? Końcówka tej powieści okazała się niezwykle emocjonująca i obfitująca w wiele wydarzeń, na których nie raz i nie dwa łapałam się za serce.
Podsumowując, “To nie jest, do diabła, love story” to bardzo życiowa historia dwójki młodych ludzi, którzy próbują odnaleźć swoje szczęście. Przypadkowo spotykają się i tak zaczyna się ich wspólna opowieść. Zaletą tego tytułu jest niewątpliwie lekki styl pisania Julii Biel, ale gdybym mogła decydować, to skróciłabym go o połowę. Tak naprawdę dopiero pod koniec zaczyna się coś dziać i akcja leci na łeb na szyję. Nie odradzam tej lektury, ale też jakoś mocno nie zachęcam do sięgnięcia po nią.
Za możliwość przeczytania dziękuję @wroclawianka.czyta, która zorganizowała ten booktour.
Zabierając się za lekturę tej książki podchodziłam do niej trochę niepewnie. Okładka jest co prawda bardzo subtelna i minimalistyczna (co mi się naprawdę podoba!), ale przez to ciężko czytelnikowi ocenić o czym tak naprawdę będzie ta historia. Obawiałam się, że ta historia mnie wynudzi, że nie będzie w niej nic dosłownie, co mogłoby mnie do niej przyciągnąć i że ogólnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-13
Po raz piąty mamy okazję towarzyszyć Maciejowi Gromskiemu w kolejnym śledztwie. Tym razem to jego własna matka zmusza go do odnalezienia zabójcy pewnej kobiety… Matka Macieja oraz jej przyjaciółka, Ewelina od lat spędzają 2 listopada podobnie - chodzą po cmentarzach. W tym roku jednak mają pecha, bowiem natrafiają pomiędzy nagrobkami na ciało kobiety. Z początku tli się w nich nadzieja, że może poczuła się ona słabo i zemdlała, jednak jeden rzut fachowego oka Eweliny wyprowadza je szybko z tego. Kto zabił kobietę? Czy była to zbrodnia zaplanowana a może popełniono ją w afekcie? Tego już musi się dowiedzieć Maciej Gromski, który jednocześnie dalej poszukuje tajemniczej i nieuchwytnej Karoliny Wąs.
Przyznam szczerze, że już trochę zaczynają mnie te historie nużyć. One były fajne i intrygujące na początku, kiedy stanowiły one nowość, coś z czym rzadko się czytelnik może zetknąć. Teraz, kiedy już wiemy co nieco o głównym bohaterze, chcielibyśmy chyba czegoś więcej, niż tylko króciutka historyjka na kilkanaście stron. Raczej wolałabym, aby wszystkie te drobne opowiadania zostały połączone w jednolitą całość, żeby można to było czytać ciągiem, a nie że przeczytam do końca i potem muszę czekać tak długo na kolejną część. Sama historia też jakoś mocno średnio wypadła na tle tych wszystkich, które ukazały się wcześniej. Coś mi tu ewidentnie nie zagrało, tylko ciężko mi określić, co konkretnie. Pomysł na fabułę był naprawdę interesujący, tylko to wykonanie… Można było tę historię bardziej rozkręcić. Bo tak wyszło masło maślane trochę. Wiecie, chodzi mi o to, że na początku dość długo wszystko się rozkręca, a potem nagle przyspiesza, i bum! nagle koniec i czekaj znów czytelniku na kolejną część. Mam nadzieję, że w przyszłości faktycznie te opowiadania zostaną złączone w całość i wydane w jednym egzemplarzu.
Podsumowując” “Krwawy wieczór listopadowy” to dalszy ciąg przygód Macieja Gromskiego. Tym razem to jego matka natrafia na zwłoki i jest tym bardzo przejęta. Ogólnie opowiadanie te czytało się w miarę porządku, ale czegoś tu ewidentnie zabrakło, żeby mówić o tym, że opowieść ta jest świetna. Fanom kryminałów może się jednak spodobać, tak więc nie odradzam, ale próbujesz na własną odpowiedzialność.
Po raz piąty mamy okazję towarzyszyć Maciejowi Gromskiemu w kolejnym śledztwie. Tym razem to jego własna matka zmusza go do odnalezienia zabójcy pewnej kobiety… Matka Macieja oraz jej przyjaciółka, Ewelina od lat spędzają 2 listopada podobnie - chodzą po cmentarzach. W tym roku jednak mają pecha, bowiem natrafiają pomiędzy nagrobkami na ciało kobiety. Z początku tli się w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-10
Po raz czwarty możemy spotkać się z Maciejem Gromskim i towarzyszyć mu znów w śledztwie. Mężczyzna ów nie wiem, jak to robi, ale wszędzie tam, gdzie się pojawi zjawiają się również zwłoki. Tym razem nasz bohater jedzie w okolice Jodłowa, aby znów spróbować odnaleźć tajemniczą Karolinę Wąs. Planuje również odrobinę się zrelaksować i pochodzić po tamtejszych górach. Na miejscu okazuje się jednak, że biały puch bezczelnie chce pokrzyżować jego plany, zaś córka jego kumpla, u którego się zatrzymał, Maja, natrafia przypadkowo (bo w końcu zboczyła tylko ze ścieżki za potrzebą, a że zauważyła coś podejrzanego to musiała zajrzeć, prawda? No kto by nie zajrzał?) na zwłoki mężczyzny zakopane w śniegu i zakryte gałęziami świerku. Maciej Gromski bierze tę sprawę na klatę, chociaż tak naprawdę mógłby chociaż ten jeden raz odpuścić. Ale, nie, to jest silniejsze od niego. W międzyczasie próbuje również dowiedzieć się czegoś na temat Karoliny Wąs, a raczej jej miejsca obecnego pobytu. Kto zabił mężczyznę? Czemu go schował w krzakach? I gdzie jest Karolina?
Przyznam szczerze, że te opowiadanie odrobinę mniej mi przypadło do gustu niż poprzednie. W sumie ciężko mi stwierdzić dlaczego. Może dlatego, że w moim odczuciu akurat w tej krótkiej historii tak naprawdę nic się nie działo? Bo sami spójrzcie, na początku mamy przyjazd Macieja do jego przyjaciela i rodziny, potem niewiele się dzieje, wieczorem tego samego dnia już jest morderstwo, potem trochę śledztwa i przemyśleń Macieja, jego przygoda w zajeździe, potem znów trochę rozmyślań i bach! Rozwiązanie zagadki. Jakoś w poprzednich historiach lepiej to było rozwinięte. Tutaj mi czegoś zabrakło, abym mogła napisać, że w stu procentach ta historia mi się spodobała.
Podsumowując, “Zwłoki pod październikowym śniegiem” to kolejne przygody naszego ulubieńca, czyli Macieja Gromskiego. Ponownie natyka się on na zwłoki, znów bierze udział w śledztwie, ale jakby nastąpiło w tej opowieści spowolnienie akcji. Praktycznie nic się nie dzieje, a po kilku stronach następuje rozwiązanie sprawy. Niemniej całościowo oceniam te opowiadanie pozytywnie i zabieram się za czytanie kolejnej odsłony przygód sympatycznego Macieja.
Po raz czwarty możemy spotkać się z Maciejem Gromskim i towarzyszyć mu znów w śledztwie. Mężczyzna ów nie wiem, jak to robi, ale wszędzie tam, gdzie się pojawi zjawiają się również zwłoki. Tym razem nasz bohater jedzie w okolice Jodłowa, aby znów spróbować odnaleźć tajemniczą Karolinę Wąs. Planuje również odrobinę się zrelaksować i pochodzić po tamtejszych górach. Na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-09
Nie spodziewałam się po tej powieści, że będzie aż tak poważna. Bardziej myślałam, że okaże się ona wesołą historią, od której nie będę potrafiła się oderwać, ale i nie będę umiała przestać się śmiać. Tymczasem było zgoła inaczej…
Antonina i Marcel zagubili się i na rozstaju swojej wspólnej drogi zaczęli iść w zupełnie inne strony. Ona już ma dość Wigilii, stresu, czy wszystkie potrawy dobrze wyjdą. Poza tym ma dość tej mrocznej tajemnicy, którą skrywa na dnie swego serca. Marcel za to ukrywa przed żoną, że otrzymał propozycję dobrej pracy, ale z jej powodu będzie musiał wyjechać z ich miasta. Też od jakiegoś czasu ma dość Wigilii, Świąt i tych wszystkich ludzi, aż tak kochają ten okres w roku. Czy tych dwoje będzie umiało na nowo się odnaleźć? Czy magia grudnia tutaj zadziała?
Nie mam pojęcia, jak Natasza Socha to uczyniła, ale pokochałam dosłownie każdego bohatera. Miałam wrażenie, że dwójka głównych bohaterów ma do przebycia konkretną drogę, na której spotkają pewnych ludzi, potrzebujących ich pomocy. Jest szalona Bronia, która kocha wszystkie zwierzęta, a nie potrafi obdarzyć uczuciem swojego syna. Jest Marianna, której się wydaje, że się zakochała, ale jej ukochany nagle się na nią obraża, a ta nie rozumie dlaczego. Wreszcie jest ukochana córka Antoniny i Marcela, która potrzebuje ich ogromnego wsparcia. Tych wszystkich ludzi z początku nic nie łączy, źle z czasem potrafią się ze sobą zaprzyjaźnić i każdy na każdego może liczyć. Czytałam ich przygody z zapartym tchem i chociaż historia ta okazała się nad wyraz poważna, to nie żałuję ani minuty spędzonej na jej lekturze. Czytelnik odczuwa całą gamę emocji, od wzruszenia do radości, że wszystko może być dobrze. Autorce udało się stworzyć sporą plejadę postaci, a jednak nie ma tutaj dwóch takich samych osób. Każdy z tego tłumu wyróżniał się czymś oryginalnym, a dzięki temu nie da rady się pogubić w tym, kto jest kim. Książkę tę czytałam z niezwykłą przyjemnością. Intrygującym okazał się pewien zabieg, którego dopuściła się Natasza Socha, a mianowicie poprzeplatanie teraźniejszości z przeszłością. Ale dzięki temu, czytelnik mógł krok po kroku, bardzo stopniowo odkrywać tajemnice z przeszłości Antoniny. Mnie najbardziej w zdumienie wprawił początek, jak i zakończenie tej historii. Ten pierwszy, bowiem w pierwszej chwili nawet nie załapałam o co w tym chodzi i nawet nie od razu zauważyłam w tym coś specjalnego. Ale nieco później dotarło do mnie, co chciała osiągnąć autorka. Mianowicie pragnęła ukazać, że niekiedy łatwiej jest nam rozmawiać z kimś zupełnie obcym, kto nas nie zna, nie wie, co lubimy, a czego wręcz nie znosimy niż z osobą, która powinna być najbliższa naszemu sercu. Ta historia okazała się niezwykle mądrą i pouczającą opowieścią o trudach życia, o zagubieniu się w tym wielkim świecie, dążeniu do tego, aby wszyscy wokół byli zadowoleni, a zapominaniu o sobie. A przecież my również jesteśmy tak samo ważni. To opowieść o powolnym oddalaniu się od siebie, o coraz rzadszym rozmawianiu o codzienności, o problemach w pracy czy o tym, że ekspedientka nie chciała nam czegoś sprzedać. To wreszcie historia małżeństwa, które gdyby nie przeszłość i nie pewne wydarzenia może nawet, by nie istniało. Autorka stworzyła mądrą powieść o dwóch sercach, którym nie było do siebie blisko. Zakończenie zaskoczyło mnie dlatego, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego. W tym przypadku mam wrażenie, że to swoista furtka dla każdego z nas, kto czyta tę opowieść, aby wyrobił sobie samemu zdanie na temat tego, jak się to zakończyło.
Podsumowując, “Wigilia z nieznajomym” to zaskakująca i pełna emocji historia dwojga ludzi, tworzących małżeństwo. Żyją razem, a jakby osobno. Tu cierpienie przewija się ze śmiechem przez łzy. A co może wydarzyć się w grudniowy wieczór? Wszystko.
Nie spodziewałam się po tej powieści, że będzie aż tak poważna. Bardziej myślałam, że okaże się ona wesołą historią, od której nie będę potrafiła się oderwać, ale i nie będę umiała przestać się śmiać. Tymczasem było zgoła inaczej…
Antonina i Marcel zagubili się i na rozstaju swojej wspólnej drogi zaczęli iść w zupełnie inne strony. Ona już ma dość Wigilii, stresu, czy...
2021-12-04
Czy bylibyście w stanie zrobić dla swojego ukochanego dziecka dosłownie wszystko? Gdy wiecie, że musicie rozpocząć makabryczną grę i w sumie wyścig z czasem i ze śmiercią? Na takie pytanie próbuje odpowiedzieć Przemysław Piotrowski w swojej książce “Krew z krwi”.
Niezbyt popularny pisarz Daniel Adamski kiedyś miał wszystko. Ukochaną żonę, a później również synka, poza którym świata nie widział. Jednak to, co dobre szybko się kończy (zazwyczaj, chociaż czasem są wyjątki od tej reguły). Żona go zostawiła i wyjechała gdzieś na koniec świata, sam dobrze nie wie dokąd, a syn ciężko zachorował - ma SMA, a jakby tego było mało to zaatakował go również paskudny nowotwór - szyszyniak. Mężczyzna stara się przychylić malcowi nieba, pracuje na Uberze do oporu, ale nie jest w stanie uzbierać tyle pieniędzy, aby móc zakupić lek, który lekarze określają jako jedyną możliwą opcję wyzdrowienia Leosia. Nagle w jego mieście zaczyna grasować morderca, który popełnia zbrodnie do złudzenia podobne do tych, opisanych w książkach Daniela Adamskiego. Kto to jest? A może to sam pisarz morduje, aby jego książki lepiej się sprzedawały, a tym samym więcej mógł otrzymać w wydawnictwie wypłaty?
Cóż, ta książka to z jednej strony kryminał z dobrym śledztwem w tle, a z drugiej strony obyczajówka skupiona przede wszystkim na emocjach głównych postaci. Życie Daniela Adamskiego z pewnością nie jest usłane różami. Nie nudziłam się podczas lektury i na każdym kroku zadawałam sobie pytania, kto jest mordercą? Sceny z małym Leosiem to istne wyciskacze łez. Sama jestem teraz mamą i nie nawet nie chcę sobie wyobrażać, co musiał czuć ten bohater każdego dnia po przebudzeniu, kiedy docierało do niego, że znów od nowa musi rozpocząć walkę o życie synka. Niby ta książka nie była zła, bo często odczuwałam niepewność i napięcie, co wydarzy się dalej i w ogóle jak zakończy się ta historia. Ale z drugiej strony było kilka rzeczy, które mnie męczyły. Pierwszą z nich były dość częste powtórzenia faktów z życia czy to Daniela czy innych osób z jego otoczenia. Prosty przykład: na jednej stronie autor pisze, że pisarz słyszy głosy małych bawiących się na placu zabaw dzieci. Żeby za kilka stron znów to powtórzyć, i potem również i jeszcze raz za kilka stron. Albo jest wzmianka, że żona Daniela odeszła i że brała udział w maratonach, a za kilka stron znów te powtórzenia. Teraz po lekturze jestem w stanie do pewnego stopnia zrozumieć ten zabieg, ale nie zmienia to moich odczuć. Równie irytujące i deprymujące były zbyt długie zdania. Autor ma jakąś skłonność żeby je rozciągać niemiłosiernie, niekiedy docierając do końca danego zdania, nie pamiętałam już, co było na jego początku i musiałam wracać, żeby sobie to przypomnieć. Całościowo książka ta okazała się mocno średnią historią miłości rodzica do dziecka. Uczuciem, które jest w stanie zwalczyć wszystko (dosłownie). Przechodząc już do zakończenia to szczerze pisząc, do pewnego stopnia wprawiło mnie w zdumienia, nie spodziewałam się takiego właśnie obrotu sprawy.
Podsumowując, “Krew z krwi” to opowieść o ojcu, który nie zawiódł. O synu, który podjął heroiczną walkę. O matce, która uciekła daleko, ale miała swój powód (ci którzy przeczytali ten tytuł będą wiedzieć o co chodzi). Wreszcie to historia o nadziei i poświęceniu. I chociaż w moim odczuciu była taka sobie, to i tak uważam, że każdy powinien ją przeczytać.
Za możliwość udziału w booktourze bardzo dziękuję @czerwonakaja :)
Czy bylibyście w stanie zrobić dla swojego ukochanego dziecka dosłownie wszystko? Gdy wiecie, że musicie rozpocząć makabryczną grę i w sumie wyścig z czasem i ze śmiercią? Na takie pytanie próbuje odpowiedzieć Przemysław Piotrowski w swojej książce “Krew z krwi”.
Niezbyt popularny pisarz Daniel Adamski kiedyś miał wszystko. Ukochaną żonę, a później również synka, poza...
2021-11-30
Dzięki booktourowi zorganizowanemu przez @ona.czyta miałam okazję poznać kolejną powieść. Czy wspaniałą to zaraz się przekonacie, ale muszę przyznać, że na pewno była ona lekka, w takim sensie, że dość szybko się ją czytało. Ale czy to jedyne plusy? Zanim odpowiem na to pytanie, przybliżę wam pokrótce o czym ta historia jest.
Georgia to zwyczajna dziewczyna. Popija wino i ogląda różnorodne programy po pracy. Jednak pewnego dnia jej życie znacznie się zmienia. Dowiaduje się, że jej siostra Amy jest ciężko chora oraz że ta przygotowała dla siebie pewną listę, a że sama nie może jej już zrealizować przemienia ją w listę dla Georgii. Ta jest początkowo w szoku, ale dość szybko dochodzi do siebie i zaczyna realizować ten niezwykły prezent. Rozpoczyna od pechowej randki na Tinderze… Ale czy faktycznie pechowej? Musicie przeczytać, aby się o tym przekonać!
Sama historia okazała się przyjemna. Obawiałam się, że zanudzę się na śmierć, a było zupełnie odwrotnie. Pomimo tego, że takie listy typu sto rzeczy, które muszę zrobić przed śmiercią, są już dość popularne, to ta historia zaintrygowała mnie na tyle, że dałam się jej wciągnąć. Okazała się do pewnego stopnia niezwykle emocjonująca. Georgii nie polubiłam od razu. Na początku denerwowała mnie swoim podejściem do życia i innych osób i tym ciągłym narzekaniem. Jednak z czasem zmieniła się na lepsze, udowodniła innym, a przede wszystkim sobie, że stać ją na więcej i, że potrafi robić rzeczy, o których wcześniej by myślała nawet z przerażeniem. Niezwykle pokochałam Jacka za to, jakim uczuciem obdarzył główną bohaterkę. To było urocze, chociaż niekiedy dochodziłam do wniosku, że jest strasznym idiotą, że tak daje się traktować Georgii. Doszłam do wniosku, że sama otrzymawszy taką listę nie wiedziałabym jak się zachować. I na przykład niektórych rzeczy bym na pewno nie zrealizowała. Nie odważyłabym się chociażby na skok ze spadochronem, bo wiem, że to zupełnie nie moja bajka. Nie potrafiłabym wyjść ze swojej strefy komfortu. A Georgia się jednak odważyła. Za tą odwagę właśnie ją chyba pokochałam. Sama Amy nie wzbudziła we mnie większych emocji, chociaż niekiedy współczułam jej, że los zgotował dla niej taką, a nie inną historię. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co musiała czuć, kiedy miała gorszy dzień i nie miała siły chociażby wstać z łóżka. Znienawidziłam Biankę, która robiła z siebie najważniejszą osobistość w kraju, niczym jakaś damulka z pałacu. A to jak w pewnym momencie zachowała się względem Georgii (ci, co czytali to wiedzą o którym fragmencie mówię) sprawiło, że zapałałam do niej jeszcze większą złością. W tym momencie podziwiałam Georgię za jej decyzję. Czy są tutaj jakieś wady? Jedyne, co mnie irytowało to fakt, że zamiast publikować stopniowo realizowane punkty z listy Georgii i dopiero na koniec ukazać ją w całej okazałości to ciągle wszystko było umieszczane, nawet te niezrealizowane punkty. Podobnie rzecz się miała z osiągnięciami w bieganiu głównej bohaterki. Ta historia ukazuje niezwykłą siłę miłości do bliskich, pokazuje, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla dobra naszej ukochanej osoby, a nawet osób, których kompletnie nie znamy. I to jest piękne. Autorka, jak wielu przed nią i pewnie wielu po niej, zapragnęła opowiedzieć o czymś ważnym za pomocą lekkiej i przyjemnej komedii romantycznej. I udało się jej to wyśmienicie.
Podsumowując, “Lista, która zmieniła moje życie” to niezwykle wzruszająca historia o sile miłości. Tej partnerskiej, siostrzanej, rodzicielskiej, ale także tej do bliźniego, która sprawia, że jesteśmy w stanie góry przenosić. Wzrusza, a jednocześnie daje nadzieję, że nigdy nie wiesz, kiedy może nastąpić ten lepszy moment w twoim życiu. Polecam ją gorąco.
Dzięki booktourowi zorganizowanemu przez @ona.czyta miałam okazję poznać kolejną powieść. Czy wspaniałą to zaraz się przekonacie, ale muszę przyznać, że na pewno była ona lekka, w takim sensie, że dość szybko się ją czytało. Ale czy to jedyne plusy? Zanim odpowiem na to pytanie, przybliżę wam pokrótce o czym ta historia jest.
Georgia to zwyczajna dziewczyna. Popija wino i...
2021-11-23
II Wojna Światowa. Brutalny okres w naszej historii. Wywołujący morze wzruszenia, ale i gniewu na to, jak człowiekowi mógł zgotować takie piekło. Czytając tego typu literaturę jedyne nad czym potrafię się zastanawiać, to to, co sama bym zrobiła, gdybym pewnego dnia zbudziła się odgłosami nadlatujących samolotów wojskowych. Ale jak to bywa w tego typu książkach jednym autorom wychodzą one lepiej, a innym gorzej. A jak było w przypadku Barbary Wysoczańskiej? W tej recenzji postaram się wam odpowiedzieć na to pytanie.
Hania Wolińska spędza lato 1938 roku w ukochanym Gdańsku. Przebywa tam jako dama do towarzystwa starszej pani Irene von Richter. Kobieta ta nie może słuchać swoich rodaków, wychwalających Hitlera i bardzo lubi towarzystwo młodziutkiej dziewczyny. Ostatniego dnia swego pobytu w mieście Hania wybiera się na spacer, aby po raz ostatni przywitać wschód słońca. Niestety, natyka się na patrol gestapo i zostaje aresztowana. Z opresji ratuje ją niezwykle przystojny wnuczek pani Irene, Johann von Richter. Pomiędzy tym dwojgiem rodzi się powoli uczucie. Tylko, czy ma rację bytu? Czy Polka może pokochać Niemca? Nazistę?
Powieść ta jest przesiąknięta emocjami. Nie da się jej przeczytać w ciszy i nastawionym zupełnie neutralnie. Od samego początku polubiłam Hanię, chociaż miejscami zdawała się być ona niezwykle naiwna. Próbowała z początku bronić się przed uczuciem do młodego nazisty, ale nie potrafiła go zwalczyć. W końcu miłość nie wybiera, prawda? Chociaż fabuła to w większości historia fikcyjna, to jednak autorka osadziła ją w pewnych historycznych ramach burzliwej polskiej historii. Zrobiła to bardzo sugestywnie i umiejętnie, tak opisywała wszelkie emocje bohaterów, że czułam, jakbym sama je odczuwała. Nie raz i nie dwa cisnęły mi się łzy do oczu, bo na przykład jakim prawem można od tak po prostu zaplanować sobie, że zaatakuje się szpital pełen personelu medycznego i chorych, którzy nie mają jak uciec, bo zwyczajnie nie mają na to sił i się ich wszystkich pozabija? Kim trzeba być, żeby uczynić piekło z życia innej osoby? Kibicowałam Johannowi i Hani i pomimo tego, że ten pierwszy był nazistą to potrafiłam zrozumieć ich oboje. Czasem nie ma się wyboru i trzeba czynić cokolwiek, aby tylko przeżyć. Niektórych bohaterów najchętniej sama bym zabiła, chociażby ojca Johanna, który uważał się za najmądrzejszego. Podobnie jak narzeczona Johanna, Suzanne, która w pewnym momencie okazała się niezłą suką. Książka mi się w ogólnym rozrachunku podobała, ale mam z nią pewien problem. Mianowicie, były w niej takie momenty, że miałam wrażenie, jakby sama autorka nie za bardzo miała pomysł, co dalej napisać. I wtedy tempo akcji spadało, podobnie jak i moje zainteresowanie.
Podsumowując, “Narzeczona nazisty” to wiele realistyczna historia miłości młodej pary, na której drodze stanęła wojna. A wtedy każdy radzi sobie, jak może, byleby przeżyć. Pełno tutaj skrajnych emocji. Osobiście najbardziej wzruszyło mnie zakończenie. Takie właśnie jest nasze życie. Pisze niespodziewane scenariusze. Szczerze polecam tę książkę wszystkim fanom powieści, których fabuła oparta jest o historię.
II Wojna Światowa. Brutalny okres w naszej historii. Wywołujący morze wzruszenia, ale i gniewu na to, jak człowiekowi mógł zgotować takie piekło. Czytając tego typu literaturę jedyne nad czym potrafię się zastanawiać, to to, co sama bym zrobiła, gdybym pewnego dnia zbudziła się odgłosami nadlatujących samolotów wojskowych. Ale jak to bywa w tego typu książkach jednym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-21
Alek Rogoziński przyzwyczaił mnie już do swoich pełnych ciepła i dobrego humoru historii. Za każdym razem, kiedy sięgam po jego książki czuję się wręcz rozpieszczana. Znacie to przysłowie, że przez żołądek do serca? To u mnie ono się sprawdza idealnie, ale odnośnie literatury. Wszak dobra książka jest jak świetna maseczka na twarz - poprawia humor, odciąga od szarej rzeczywistości i relaksuje. Czy i tym razem Alek Rogoziński stworzył historię ku pokrzepieniu serc?
Emilia wspólnie z Marią trafiają do domu spokojnej starości. Są pewne, że jedyne co teraz ich czeka to powolne oczekiwanie pożegnania z tym światem. Co dziwniejsze, takie same myśli krążą po głowie Justynie, młodszej od nich o dobre trzydzieści lat kobiety, będącej dyrektorką rzeczonego domu, a jednocześnie przebywającej właśnie na rozstaju dróg w swoim życiu, bo w trakcie rozwodu. Jedyną bohaterką, która nie traci jeszcze nadziei na to, że coś dobrego ją w życiu może spotkać jest Lena - wolontariuszka, która opiekuje się pensjonariuszami w każdej swojej wolnej chwili. Kiedy na jaw zaczynają wychodzić tajemnice poszczególnych osób, do wszystkich dotrze, że jesień życia wcale nie musi być nudna, tylko wszystko zależy od nas samych i od naszego podejścia. W pewnym momencie do wszystkiego jeszcze wmiesza się Amor, a wtedy… Okaże się, że placówce, którą wszyscy zaczęli traktować jak własny dom, grozi zamknięcie… Ale właśnie zbliża się okres cudów, miłości i niespodzianek. Okres, kiedy wszystko jest możliwe, tylko trzeba mocno chcieć.
Po raz kolejny okazało się, że Alek Rogoziński potrafi pisać i to jak! Tym razem zadziałał w duecie z Anną Kasiuk, co sprawiło, że historia jeszcze bardziej była wciągająca. Ten tytuł to pierwsza książka, o tematyce trochę świątecznej, dzięki której zaczęłam powoli się wprowadzać w tą magiczną atmosferę i klimat. Sama powieść, pomimo tego, że niekiedy dotyczy ważnych tematów, jak na przykład oddawanie swoich bliskich do tego typu placówek, to jednak cały czas utrzymywana jest w bardzo lekkim stylu. Bohaterów nie sposób jest nie polubić. W książce pojawia się ich sporo, a każdy z nich jest bardzo oryginalny na tle pozostałych. Jest Benedykta, która twierdzi, że nigdy nie podsłuchuje, a tylko przypadkowo przechodzi obok i słyszy pewne rzeczy. Jest Maria, która próbuje rozkręcić całe towarzystwo. Jest Emilia, dla której to będą wyjątkowe Święta, bowiem po raz pierwszy spędzi je bez męża. Jest także Lena, młodziutka dziewczyna, która źle się czuje w swojej rodzinie i w głębi serca bardzo pragnie miłości. Niby tak różni są oni od siebie, ale z drugiej strony również bardzo podobni. Myślę, że ta historia niesie wiele nadziei i ciepła, pokazuje, że nigdy nie należy się poddawać i zawsze czerpać z życia pełnymi garściami. Jedynym minusem tej książki jest fakt, że rozdział dwunasty z niewiadomych przyczyn powtarza się dwa razy! Aż musiałam się podczas lektury wrócić, bo coś mi się nie zgadzało. Czytałam też opinie, że pojawia się w powieści sporo literówek. U mnie również były, ale czy było ich aż tak dużo? Nie sądzę.
Podsumowując, “Dom (nie) spokojnej starości” to świetna lektura na grudniowe wieczory. Pokazuje, że nigdy nie jest za późno na odnalezienie szczęścia i miłości. Jest niezwykle ciepła i przyjemna w odbiorze, chociaż niekiedy i łza wzruszenia pojawiła się w moim oku. Nie ma w niej miejsca na nudę, akcja pędzi na łeb na szyję, a intryga pogania kolejną. Po twórczość Alka Rogozińskiego mogę już śmiało sięgać w ciemno. Polecam gorąco!
Alek Rogoziński przyzwyczaił mnie już do swoich pełnych ciepła i dobrego humoru historii. Za każdym razem, kiedy sięgam po jego książki czuję się wręcz rozpieszczana. Znacie to przysłowie, że przez żołądek do serca? To u mnie ono się sprawdza idealnie, ale odnośnie literatury. Wszak dobra książka jest jak świetna maseczka na twarz - poprawia humor, odciąga od szarej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-18
To, że uwielbiam książki spod pióra Małgorzaty Starosty stało się już chyba faktem. Jej historie zawsze są pisane z humorem i ciepłem. Za każdym razem mam wrażenie, że bohaterowie z danej powieści to moi dobrzy przyjaciele. Co tym razem zgotowała autorka swoim postaciom z Babiboru?
Cztery przyjaciółki - Alicja, Julka, Basia oraz Lilka - starają się jak najlepiej zadomowić w Babiborze. Niestety, albo stety, i tym razem, kiedy wszyscy przygotowują się do świętowania Dziadów, trup ściele się gęsto. A do makabrycznej zbrodni przyznaje się filigranowa Rita Roszak, która dopiero co zawitała do tej malowniczej mieściny na Podlasiu. I niby byłoby to wielce wygodne, aby tak szybko rozwikłać tę zagadkę, ale jednak kilka rzeczy się nie zgadza. Co tym razem spotka cztery przyjaciółki, które swego czasu wygrały szczęśliwy los?
Co tu dużo mówić, historia ta wciągnęła mnie od samego początku. Już sama okładka przyciąga czytelnika i zachęca do sprawdzenia, co to za historia. Jest barwna, jesienna, w stu procentach taka, jaka powinna być idealna oprawa książki. Spotykamy tutaj zarówno starych przyjaciół, z którymi już zdołaliśmy się zżyć w pierwszym tomie, ale pojawiają się także zupełnie nowi bohaterowie. Przykładem tego ostatniego jest między innymi kuzynka Alicji, jednej z czterech przyjaciółek prowadzących Siedlisko. Dziewczyna zjawia się nagle, tuż przed Dziadami i za bardzo nie chce wyjawić po co tak naprawdę przyjechała. Z miejsca zapałałam do niej niezbyt ciepłymi uczuciami, bowiem sprawiała wrażenie przemądrzałej i opryskliwej. Drugą nową postacią jest Rita Roszak, która równie nagle przyjeżdża do Babiboru, pod pretekstem odziedziczenia domu po zmarłej krewnej. Czy coś łączy te dwie kobiety? Muszę przyznać, że pomysł na fabułę to autorka miała świetny. Wszystko razem stanowiło spójną całość i miało sens. Samo śledztwo było ciekawe i nie raz i nie dwa dałam się wyprowadzić na manowce i do samego końca nie przeczuwałam, co tak naprawdę się wydarzyło. W pewnym momencie to nawet myślałam, że może autorka faktycznie postawiła na siły paranormalne i tak naprawdę nikt nie okaże się mordercą. Z niecierpliwością czekam na trzeci tom przygód mieszkanek Siedliska i całego Babiboru, bowiem zakończenie tej części… Powinno być karane! Bo jak tu wytrzymać w tej niepewności, co też wydarzyło się dalej? Jak można w ogóle w takim momencie zostawić czytelnika? I chociaż pojawiały się subtelne odniesienia do poprzedniej części to uważam, że można tę przeczytać również bez znajomości poprzedniczki. Czytelnik na pewno się nie pogubi.
Podsumowując, “Miłość i inne klątwy” to bardzo udana kontynuacja poprzedniego tomu o przygodach czterech przyjaciółek, którym udało się spełnić największe marzenie. Miło było wrócić do starych bohaterów, niczym do swoich znajomych, ale także poznać tych nowych. Historia była ciekawa, a akcja bardzo szybko nabierała tempa (chociaż na rzeczonego trupa trochę trzeba było poczekać!). Myślę, że to jest idealny prezent dla osoby, która lubi komedie kryminalne, bo dobra zabawa w tym przypadku jest gwarantowana.
To, że uwielbiam książki spod pióra Małgorzaty Starosty stało się już chyba faktem. Jej historie zawsze są pisane z humorem i ciepłem. Za każdym razem mam wrażenie, że bohaterowie z danej powieści to moi dobrzy przyjaciele. Co tym razem zgotowała autorka swoim postaciom z Babiboru?
Cztery przyjaciółki - Alicja, Julka, Basia oraz Lilka - starają się jak najlepiej zadomowić w...
2021-11-16
Myślałam, że lektura tego tytułu to będzie komedia, na której nie będę w stanie powstrzymać głośnego śmiechu. A tymczasem ta niepozorna książeczka przyniosła mi tyle trudu podczas lektury, co wniesienie lodówki na dziesiąte piętro.
Eleonorze nie udaje się NIC. Nikt nie wie, co jej jest, ani jej psychiatra, ani jej rodzice czy przyjaciele. Ona sama też nie wie. Najlepiej jej wychodzi kładzenie się na dywanie i zamykanie w sobie. Poza tym rozrywką można również nazwać brania kilkunastu tabletek (jak nie więcej!) dziennie i wykorzystywanie swojego faceta, który tak naprawdę nawet jej w najmniejszym stopniu nie pociąga. Poza tym w głowie kobiety zalęgły się natarczywe muchy i nie da się ich stamtąd wyplenić. Czy Eleonora odnajdzie w końcu szczęście?
Ta książka to był koszmar. Praktycznie zero akcji. Eleonora to był typ kobiety, z który nie chciałabym mieć styczności, nawet gdyby mi za to płacili grube miliony. Nie lubiłam jej od samego początku i do samego końca tak zostało. Nie rozumiałam jej zachowania, nie pojmowałam po co trzyma się rzeczonego Wojciecha, skoro tak naprawdę go nie kocha i nigdy niczego do niego nie poczuje. Nie pojmowałam, jak można narzekać na życie, bo nie jest zajebiste! I jak można twierdzić, że jeżeli coś jest choć trochę zajebiste to już jest jednak złe. Nie pojmowałam w tej książce nic. Nie rozumiem, po co w ogóle powstała. Pamiętacie, jak na początku napisałam, że myślałam, że to będzie komedia? Uwaga, zaskoczenie… Nie zaśmiałam się ani razu. Nie polubiłam tutaj żadnej postaci, może jedynie wszystkim współczułam takiego miałkiego podejścia do życia. Przykro mi, ale ta książka okazała się najgorszą pozycją, jaką miałam do tej pory okazję przeczytać. Nie nazwałabym jej komedią, a raczej dramatem połączonym z tragedią. Nie ma tu żadnego powodu do chociażby małego uśmiechu, tu trzeba siąść i płakać.
Podsumowując, “Zasupłane myśli” okazały się lekturą, która potrafi zmęczyć niczym najdłuższy wycisk na siłce. Nie ma tu nic, co mogłoby mnie przytrzymać na dłużej, albo sprawić, że zmieniłabym zdanie o tym tytule. Rozumiem zamysł autorki, że chciała poruszyć ważne tematy, ale wykonanie okazało się bardzo słabe. Nie polecam tej książki nikomu. No chyba, że już faktycznie naprawdę niczego nie macie do czytania.
Myślałam, że lektura tego tytułu to będzie komedia, na której nie będę w stanie powstrzymać głośnego śmiechu. A tymczasem ta niepozorna książeczka przyniosła mi tyle trudu podczas lektury, co wniesienie lodówki na dziesiąte piętro.
Eleonorze nie udaje się NIC. Nikt nie wie, co jej jest, ani jej psychiatra, ani jej rodzice czy przyjaciele. Ona sama też nie wie. Najlepiej jej...
2021-11-09
Jestem totalnie zdumiona tą książką. Zszokowała mnie, wbiła w fotel, wzruszyła, wzburzyła, spowodowała, że miejscami pragnęłam krzyknąć porządnie na głównych bohaterów. Ta powieść to istna petarda, o której jeszcze długo nie będę potrafiła zapomnieć!
Celia Temple marzy o wakacjach, takich jak dawniej. Czyli w willach, ze swoją ukochaną rodziną, z mężem… Tylko, że ten ostatni nie żyje, u jej bliskich wydarzyło się wiele złego, a ona sama ma zbyt wyidealizowany obraz swej rodziny. Co wydarzyło się w roku 2002, co tak drastycznie odcisnęło się na wszystkich tych osobach?
Książka mnie totalnie zaskoczyła i sobą kupiła. Dlaczego? Bowiem z jednej strony akcja tutaj niezwykle powoli, można nawet powiedzieć, że sielsko się rozgrywa, a tego w książkach nie lubię. Z początku nawet nie dowierzałam, że ta powieść przypadnie mi do gustu. Na okładce bowiem widnieje napis, że to trzymający w napięciu thriller, a ja początkowo myślałam, że będzie to jakiś rodzaj obyczajówki. Jakże się myliłam! To, że akcja nie pędziła na łeb na szyję to tylko jeden z atutów tej historii. Kolejnym jest stopniowe odkrywanie kart, zarówno z przeszłości (roku 2002), jak i tego, co dzieje się u bohaterów obecnie (czyli w 2018 roku). Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik nie dostaje wszystkiego od razu na tacy, musi przebrnąć przez całą powieść, aby ostatecznie dowiedzieć się, co się wydarzyło naprawdę. Trzecią zaletą tego tytułu są sami bohaterowie i ich kreacja. Kurczę, no było to po prostu dobre! Autor tak ich wszystkich przedstawił, że miałam miejscami wrażenie, że to ludzie z krwi i kości. Mocno przywiązałam się do Ivy, doskonale ją rozumiałam, chociaż sama prawie rok temu zostałam mamą. Wiem, jak to jest wstawać milion razy w nocy, denerwować się tym, że nie chce spać, tym, że niczego dosłownie nie można zaplanować, bo właśnie wtedy dziecko będzie mieć zupełnie inne plany. Cała fabuła tak skonstruowana, że nie spodziewałam się, jak to wszystko zostanie wytłumaczone. A kiedy już dotarłam do ostatnich słów… Nie mogłam w to uwierzyć! Poczułam się odrobinę tak, jakby autor wystrychnął mnie na dudka. Przez całą historię bawił się ze mną w kotka i myszkę, dawał drobne znaki, które ja łykałam jak zdrowy pelikan. A na koniec i tak się okazało, że było zupełnie inaczej.
Podsumowując, “Retrospekcja” to książka, idealnie ukazująca to, jak czasem zachowują się bogaci ludzie. Na przykładzie Celii łatwo zauważyć, że wolą oni żyć w swoim świecie i to bardzo wyidealizowanym. Niby mogą mieć wszystko, ale życie ukazuje, że nawet oni mogą ulec wypadkowi czy ktoś może ich szantażować. Powieść ta to także historia młodej matki, która nie potrafiła sobie poradzić z macierzyństwem, to było dla niej zwyczajnie zbyt duże obciążenie psychiczne, zwłaszcza po tym, co ją spotkało. To niesamowity thriller, który zaskakuje na każdym kroku. Po raz kolejny dzięki @kryminalnatalerzu mogłam przeczytać świetny tytuł w ramach jej booktouru. Czekam na kolejne!
Jestem totalnie zdumiona tą książką. Zszokowała mnie, wbiła w fotel, wzruszyła, wzburzyła, spowodowała, że miejscami pragnęłam krzyknąć porządnie na głównych bohaterów. Ta powieść to istna petarda, o której jeszcze długo nie będę potrafiła zapomnieć!
Celia Temple marzy o wakacjach, takich jak dawniej. Czyli w willach, ze swoją ukochaną rodziną, z mężem… Tylko, że ten...
2021-11-01
Czy zdarzyło wam się sięgnąć po książkę, której nie czytaliście opisu, ani nie widzieliście okładki? Daria z @zaminionkowana postanowiła stworzyć taką akcję z kilkoma książkami, które jej się spodobały, a które jej zdaniem miały za mały rozgłos. Niedawno jedna z tych książek trafiła do mnie. Nie mogę wam o niej napisać dosłownie nic. Nie mogę nawet zdradzić chociaż jednej bohaterki czy bohatera. Jedyne, co mogę wam opisać to moje odczucia po jej lekturze. A są… No dość słabe. Jestem zwyczajnie rozczarowana tą książką. Niby dotyczy przejmującej opowieści, ale jednocześnie tak mnie wynudziła, że cieszę się, że już mam ją za sobą. Przez większość lektury jedyne, co miałam ochotę zrobić to rzucić nią o ścianę albo przez okno, że już nie musieć jej czytać. Sama historia niby wydaje się mega optymistyczna, pobudza do myślenia, a z drugiej nuży, bo ma się wrażenie, jakby po pierwsze czytało się poradnik (a za tymi jakoś mocno nie przepadam), a po drugie jakby wiecznie była o tym samym. Osobiście miałam wrażenie, że autorka wałkuje wciąż ten sam temat, ale dobierając za każdym razem trochę inne słowa. Jestem na NIE, jeśli chcecie mogę podać wam na priv, co to za książka. Szczerze? Gdybym ją zobaczyła w księgarni, to mój wzrok prześlizgnął by się po jej okładce i poszłabym dalej. Moich odczuć nie zmieniło to, że czytając tą książkę nie znałam jej oprawy graficznej, opisu ani tytułu. To była jedna z nudniejszych książek, które miałam okazję czytać. Takich pozycji w swoim czytelniczym dorobku chciałabym mieć jak najmniej. Może wyjdę na osobę, która nie ma uczuć, ale ta książka była po prostu nudna. Rozumiem zamysł autorki i to, że tą pozycją chciała dać pociechę osobom, które znalazły się w złym położeniu i myślą, że nie dadzą czegoś przezwyciężyć, ale mi osobiście ona nie dała nadziei. Jedyne, co miałam ochotę zrobić podczas jej lektury to rzucenie o ścianę albo wręcz przez okno. Może czytałam ją w złym czasie, a może to po prostu pozycja nie dla mnie.
Podsumowując, książka ta okazała się w moim przypadku ogromnym niewypałem. Ale nie mówię “nie” następnym tytułom, biorącym udział w akcji “Booktour w ciemno”. Tę książkę oceniam na 3/10.
Czy zdarzyło wam się sięgnąć po książkę, której nie czytaliście opisu, ani nie widzieliście okładki? Daria z @zaminionkowana postanowiła stworzyć taką akcję z kilkoma książkami, które jej się spodobały, a które jej zdaniem miały za mały rozgłos. Niedawno jedna z tych książek trafiła do mnie. Nie mogę wam o niej napisać dosłownie nic. Nie mogę nawet zdradzić chociaż jednej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-26
Lubicie się zarówno bać, jak i nieźle uśmiać podczas lektury? To myślę, że komedie kryminalne są stworzone dla was! Po książki Małgorzaty Starosty już mogę sięgać w ciemno. Serio, akurat przy tej autorce mam pewność, że kolejny tytuł spod jej pióra mi się spodoba. Przyzwyczaiłam się, że w jej książkach jest zabawnie, sympatycznie, tak domowo, że czytelnik sam chciałby znaleźć się w jakiejś chatynce, chwycić kubek z ciepłą herbatą i zatopić w jakiejś fajnej historii, ale niekiedy autorka lubi zrzucać nam na głowy istne bomby, które zazwyczaj okazują się tymi straszniejszymi wydarzeniami. Czy tak było również w przypadku “Winy wina”?
Zanim odpowiem na to pytanie, opowiem króciutko o czym ta powieść w ogóle jest. Agata Śródka ma plan. Nie jakiś maluczki, czy taki, który może poczekać nie wiadomo ile. Ów plan to marzenie, które natychmiast trzeba spełnić. Kobieta postanawia założyć winnicę w gościenieckim pałacyku. Co z tego, że trzeba sporo tam remontować? Ma zaufanych ludzi do tego. Jeszcze nie wie, że przez te plany niechcący wplącze się w makabryczną intrygę. Najpierw zbrodnia na torcie, a później już może być tylko gorzej… Zwłaszcza, jak Agata podczas wycieczki po miejscowej winnicy spotka byłego męża, jego nową żonę i starą znajomą…
Ta książka to istne cudo i miód na oczy czytelnika. To z niej powinno się wytwarzać maseczki relaksujące. Zaręczam wam, że podczas lektury zapomnicie o całym świecie - nie będzie się liczyć gotowanie, odebranie dzieci ze szkoły, pozmywanie naczyń, no zupełnie nic! Bohaterów pokochacie z całego serca, bo zostali stworzeni w taki sposób, że każdy z nas łatwo może odnieść wrażenie, że te osoby można by spotkać gdzieś po drodze do pracy czy na spacerze. Pokochałam Agatę Śródkę, która nie boi się robić tego, co tylko przyjdzie jej akurat do głowy. Ale i tak uważam, że całą powieść robi tutaj Michel Blanc! O matko i córko, ale się nagimnastykowałam, żeby przeczytać jego kwestie i chętnie bym zobaczyła jak na przykład w serialu lub filmie musi to zrobić aktor. To właśnie on sprawiał, że powieść ta była nieziemsko ciepła i taka po prostu do przytulenia do serduszka. Oczywiście, nie zabrakło tutaj także makabrycznych scen, w których moje serce stawało na chwilę, a później rozpoczynało na nowo szaleńczy bieg. Pomiędzy wszystkimi scenami przeplatały się gustowne degustacje królewskiego trunku. A dlaczego to wszystko była wina wina? Przekonacie się, jak sami przeczytacie tę pozycję :) A na końcu czekać na was będzie fajny dodatek - kilka smacznych przepisów.
Podsumowując, “Wina wina” to świetna komedia kryminalna, w której nie brakuje tempa i dobrze wykreowanych postaci. Podczas lektury czytelnik śmieje się przez łzy i to dosłownie! Fani tego typu książek nie będą rozczarowani :)
Lubicie się zarówno bać, jak i nieźle uśmiać podczas lektury? To myślę, że komedie kryminalne są stworzone dla was! Po książki Małgorzaty Starosty już mogę sięgać w ciemno. Serio, akurat przy tej autorce mam pewność, że kolejny tytuł spod jej pióra mi się spodoba. Przyzwyczaiłam się, że w jej książkach jest zabawnie, sympatycznie, tak domowo, że czytelnik sam chciałby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-21
Niedawno miałam okazję przeczytać “Jego wysokość” autorstwa Beaty Majewskiej, czyli pierwszy tom serii o przygodach sympatycznej i mocno stąpającej po ziemi Izabeli. Jak pewnie pamiętacie pisałam wam, że lektura ta była wspaniała, odświeżająca, egzotyczna. Jednym słowem okazała się ona zupełnie inna od tego, co zazwyczaj czytam na codzień. A jak na tym tle wypadł drugi tom?
“Jego druga żona” rozpoczyna się od tego, że Izabela pragnie wrócić do Polski. Niedługo po ślubie, kiedy szczęśliwa przebywa w pałacu Omara, dowiaduje się, że nie jest jedyną wybranką serca swego ukochanego. Jest zrozpaczona i czuje się rozdarta… Z jednej strony chciałaby jak najszybciej wyjechać do swego rodzimego kraju, a z drugiej jej serce pragnie wciąż Omara. Co zrobi? Czy zdoła zaprzyjaźnić się z pierwszą żoną Omara? Jakie przygody tym razem czekają na obie dziewczyny?
Przyznam szczerze, że lektura ta okazała się ponownie bardzo ciekawa i wciągająca. Czytałam ją dosłownie z wypiekami na twarzy. Beata Majewska tworzy swoje historie w sposób nietuzinkowy, niebanalny i na pewno oryginalny. Jej postacie są wyraziste i często wiedzą czego chcą. Ale… W tym tomie nie polubiłam Izabeli, czyli głównej bohaterki. Z początku podobała mi się jej hardość, to że nie pozwalała Omarowi robić wszystkiego z nią, czego tylko chciał. Lecz, jak to się mówi - im dalej w las tym ciemniej i gorzej. Izabela ze strony na stronę stawała się coraz bardziej bezwolna. Miałam wrażenie, że przeistacza się w laleczkę, którą ktoś zwyczajnie steruje. Polubiłam bardzo Aiszę, może dlatego, że nieco przypomina mnie samą. Okazała się pełną ciepła dziewczyną. Niekiedy sprawiała wrażenie, że jest małą dziewczynką, ale robiła to w tak słodki sposób, że nie raziło to w najmniejszym stopniu. I trzeba to przyznać, ona naprawdę była młoda, dzieliło ją od Izabeli około dziesięć lat, a więc spora różnica w wieku. Omara znielubiłam totalnie, w sumie nawet nie dawał zbytnio do tego powodów, ale miał coś w sobie, co powodowało u mnie złość na niego. Gdzieś tam w skrytości ducha kibicowałam całej tej trójce, aby ich losy w końcu się poukładały pomyślnie, chociaż jakoś mocno kciuków za to nie trzymałam. W tej części autorka się totalnie rozkręciła i pojawia się więcej scen seksu. I chociaż są one wciąż napisane z niezwykłym smakiem, to jednak czasem wywoływały we mnie ogromne zdziwienie, że dziewczyny w ogóle się na to zgadzały. Po raz kolejny nastąpiło zderzenie tej specyficznej kultury z naszą, polską. Wiele rzeczy, które dla muzułmanów są normalne i często spotykane, u nas budzą zdumienie, złość i sprzeciw. Podobnie miało to miejsce u naszej Izabeli, ale co z tego, skoro i tak łatwo było przewidzieć, jak to się skończy. Dobijając do brzegu, chciałam jeszcze tylko nadmienić, że za takie zakończenie, jakie zaserwowano czytelnikom w “Jego drugiej żonie” autorka powinna zostać srogo ukarana (może tym pejczykiem Omara? :P)! Tak się po prostu nie robi!
Podsumowując, “Jego druga żona” to udana kontynuacja przygód Izabeli, Omara i Aiszy. Problemy piętrzą się na ich wspólnej ścieżce, a oni starają się je zwalczać, jak tylko umieją najlepiej. Powieść ta wciąż jest egzotyczna, oryginalna, inna. Autorka serwuje ponownie ciekawostki na temat Arabii Saudyjskiej, a czytelnicy mogą się tylko łapać za głowę na ich widok. Wiele rzeczy nie rozumiemy i chyba nigdy nie zrozumiemy. Podobnie jak muzułmanie naszej kultury nie pojmują, wiele naszych zwyczajów pewnie również zdaje się dziwna. Książka ta była poruszająca, wzruszająca, niekiedy zabawna, ale również szokująca. Mi się osobiście bardzo podobała i czekam na trzeci tom (bo ten koniecznie musi się pojawić!) ;)
Niedawno miałam okazję przeczytać “Jego wysokość” autorstwa Beaty Majewskiej, czyli pierwszy tom serii o przygodach sympatycznej i mocno stąpającej po ziemi Izabeli. Jak pewnie pamiętacie pisałam wam, że lektura ta była wspaniała, odświeżająca, egzotyczna. Jednym słowem okazała się ona zupełnie inna od tego, co zazwyczaj czytam na codzień. A jak na tym tle wypadł drugi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-20
Po raz drugi miałam okazję przeczytać książkę o przygodach Gucia. Nie ma to jak zaczynać serię od praktycznie końca. Dzięki @kryminalnatalerzu znów zostałam porwana przez wartką akcję oraz barwnych bohaterów.
“Noc na blokowisku” dzieje się tuż po ślubie Róży Kwiatkowskiej i Szymona Solańskiego. Mężczyzna znika bez śladu, zaś jego świeża żona zastanawia się, co też się wydarzyło i co skłoniło dorosłego chłopa do ucieczki. Pomaga jej w tym nieoceniony i trójnogi psiak, Gucio. W międzyczasie pod balkonem aspiranta Barańskiego, czyli przyjaciela Solańskiego zostają odnalezione zwłoki. Kim była ofiara? Kto ją zamordował i jaki miał motyw? Szybko okazuje się, że ta sprawa ma ścisły związek z przeszłością, kiedy to w tym samym bloku również doszło do tragicznego wypadku… Pytanie, jakie należy sobie postawić brzmi: czy to faktycznie był tylko przypadek i zrządzenie losu?
Książkę tę odebrałam niezwykle ciepło. Ciekawym zabiegiem były wtrącenia w gwarze śląskiej, dzięki której poznałam kilka ciekawych zwrotów. Spokojnie, autorka na bieżąco wszystko tłumaczy, tak, aby czytelnik na żadnym kroku nie poczuł chociaż małego zagubienia. To już dziewiąty tom serii i można by uznać, że autorka wyczerpała wszelkie pomysły na zbrodnie, morderców czy przygody głównej pary, ale nic bardziej mylnego. Nie odczułam w żaden sposób, że coś tutaj zostało wymyślone i napisane na siłę. Wszystko miało swój sens, a razem poszczególne elementy powieści tworzyły spójną całość. Czytelnik jest prowadzony powoli, niczym za rękę dziecko, przez poszczególne wydarzenia i to zarówno te przeszłe jak i teraźniejsze. Nie ma tu miejsca na nudę. Bywa makabrycznie, ale częściej jest po prostu zabawnie. Ponownie bardzo mi się podobało to, w jaki sposób autorce udało się oddać postać psiaka, to jak on odbiera wszystko, co mu się przytrafia, ludzi go otaczających oraz to co mówią. Przy fragmentach z perspektywy Gucia czułam się dosłownie tak, jakbym siedziała mu w głowie. Odrobinę minusem dla mnie okazała się sprawa z przeszłości. Nie wydawała mi się jakoś mocno prawdopodobna, bardziej sztuczna, a tym samym nieprawdopodobna. Zdziwiłam się, że z powodu komputera, samej chęci posiadania go można zrobić COŚ takiego. No nie przemówiło to do mnie totalnie. Chociaż może się po prostu nie znam i czepiam za bardzo. Resztę oceniam mega pozytywnie.
Podsumowując, “Noc na blokowisku” to kolejny tom przygód Róży, Szymona, Gucia i innych osób. Jest to umiejętnie skonstruowana komedia kryminalna, w której nie zabraknie zarówno śmiechu jak i trafnych spostrzeżeń odnośnie naszego zwyczajnego życia. Autorka po raz kolejny udowodniła, że miała świetny pomysł na fabułę oraz wykreowanie poszczególnych bohaterów. Bo musicie wiedzieć, że nikt tu nie jest taki sam, wszyscy są oryginalni. I trzeba przyznać, że nikogo nie da się nie lubić. Każda postać ma coś w sobie, co sprawia, że odczuwa się do niej cieplejsze uczucia. Myślę, że ten tytuł to idealny upominek dla osoby, która lubi komedie kryminalne albo takiej, która właśnie teraz potrzebuje lekkiej lektury albo wreszcie osoby, która chciałaby rozpocząć przygodę z czytaniem, ale sama nie wie, od czego mogłaby zacząć :) Drobna uwaga: jak dla mnie nie trzeba czytać tych części po kolei, aby wyłapać sens danej historii.
Po raz drugi miałam okazję przeczytać książkę o przygodach Gucia. Nie ma to jak zaczynać serię od praktycznie końca. Dzięki @kryminalnatalerzu znów zostałam porwana przez wartką akcję oraz barwnych bohaterów.
“Noc na blokowisku” dzieje się tuż po ślubie Róży Kwiatkowskiej i Szymona Solańskiego. Mężczyzna znika bez śladu, zaś jego świeża żona zastanawia się, co też się...
2021-10-14
Nie mogę uwierzyć, że to było już czwarte spotkanie z doktorem Hunterem i jego przygodami. Od razu pragnę nadmienić, że po poprzednim tomie miałam mieszane odczucia. Jeżeli pamiętacie moją recenzję, to pisałam wam, że przez połowę książki czułam się rozczarowana i nieco znudzona, bowiem to nie był taki Beckett do jakiego przywykłam! Ale pod koniec akcja znów nabrała takiego tempa, że musiałam mocno się trzymać fotela, bo inaczej spadłabym z niego z wielkim hukiem. A jak było w przypadku czwartego tomu przygód doktora Davida?
Początkowo akcja ukazana jest na podstawie tego, co wydarzyło się osiem lat wcześniej. Zostaje odnaleziony grób młodej i bestialsko zamordowanej kobiety. Doktor Hunter bada jej ciało. Jednocześnie do zabicia czterech kolejnych dziewczyn przyznaje się odrażający mężczyzna. Przyznaje do winy, obiecuje, że pokaże, gdzie je pochował, ale udaje mu się uciec. Dochodzenie zostaje ostatecznie przerwane, a inni wracają do normalnego życia. Ale, niestety, w życiu naszego bohatera wydarzy się coś, co zmieni jego życie i to diametralnie. Kolejne wydarzenia zostały ukazane już na bieżąco. Morderca znów przebywa na wolności. Doktor David zostaje wezwany do Dartmoor. To samo mroczne miejsce, te same wrzosowiska i torfowiska. Ta sama mgła, a co najważniejsze, ci sami ludzie, z którymi David Hunter pracował osiem lat wcześniej. Ta sama pani psycholog policyjna, która sprawia obecnie wrażenie, jakby się czegoś bardzo obawiała… I ten sam morderca, na wolności, który jest zdolny do wszystkiego. Gęstnieje przeszłość i stare sprawy. Znowu każdy może być ofiarą i każdy może być mordercą…
Tę część czytało mi się znacznie lepiej niż poprzednią. Od samego początku czułam niepokój i zarazem ciekawość, powodowaną tym, co też się wydarzy za chwilę, dosłownie na kolejnej stronie. Ciekawym zabiegiem było najpierw pokazanie wydarzeń z przeszłości, ukazanie emocji Davida, skupienie się na tym, co miało wtedy na niego aż tak silny wpływ, że stał się potem tym kim się stał. Z początku czułam się lekko zagubiona z tego powodu, myślałam nawet, że może pomyliłam tomy i czytam, coś, po co powinnam sięgnąć na samym początku. Jednak z każdą stroną coraz więcej rzeczy stawało się jasnych i zrozumiałych. W tej części miałam wrażenie, że autor bardziej się skupił na tym, żeby przekazać jak najlepiej emocje, które rządziły zarówno głównym bohaterem, ale też postaciami, które spotykał on na swej drodze. Dzięki temu powstał świetny thriller psychologiczny. Czy spodziewałam się zakończenia? Oczywiście, że nie! I chociaż byłam w wielkim szoku, jak autor postanowił to rozwiązać, to po zapoznaniu się z ostatnimi zdaniami, mogę śmiało stwierdzić, że było to w stu procentach logiczne. Nie mam pojęcia, jak Beckett to robi, ale udaje mu się stworzyć w taki sposób bohaterów, że każdego z nich lubię. Nawet, jeżeli ktoś jest mega negatywny, to nie potrafię do niego żywić złych uczuć. Całość wypada bardzo dobrze, zwłaszcza na tle trzeciego tomu. Czy pojawiły się jakieś krwawe opisy? Nie. Mogę te książki czytać osoby bardziej wrażliwe. Chociaż po raz kolejny Simon Beckett udowadnia, że doskonale wie, o czym pisze. Ukazał znów, ile można wyczytać z samych kości, ich wyglądu czy ułożenia, co jest bardzo ciekawe, zwłaszcza dla osób, które interesują się bardziej około medycznymi kwestiami.
Podsumowując, “Wołanie grobu” to udana kontynuacja przygód doktora Huntera. W tym tomie czytelnicy poznają przeszłość głównego bohatera, będą mogli mu towarzyszyć podczas wydarzeń, które ukształtowały go jako starszego mężczyznę. Książkę tę czyta się niezwykle szybko i lekko, chociaż tematyka nie jest wcale łatwa. To z pewnością dobry prezent dla osób, które interesują się kwestiami medycznymi. Bardzo dziękuję @gruszka.czyta za zorganizowanie BT z tym tytułem :*
Nie mogę uwierzyć, że to było już czwarte spotkanie z doktorem Hunterem i jego przygodami. Od razu pragnę nadmienić, że po poprzednim tomie miałam mieszane odczucia. Jeżeli pamiętacie moją recenzję, to pisałam wam, że przez połowę książki czułam się rozczarowana i nieco znudzona, bowiem to nie był taki Beckett do jakiego przywykłam! Ale pod koniec akcja znów nabrała takiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-11
Słuchajcie! Mój mózg po lekturze tej książki zamienił się w jakąś miałką papkę. Nie potrafię zapomnieć o fabule, bohaterach… Jestem pełna podziwu dla autora, że stworzył coś takiego.
Akcja rozgrywa się w Lublinie. Dochodzi tam do tajemniczych zaginięć kobiet. Ich rodziny za to otrzymują dziwacznie brzmiące listy. Śledztwo w tej sprawie ma prowadzić nieprzyjemny w obyciu komisarz Eryk Deryło. Niedługo zostają odnalezione pierwsze zwłoki, zaś na mieszkańców pada blady strach, że może coś takiego spotkać każdego z nich. Tropów jest wiele, ale co z tego, skoro nie prowadzą do niczego konkretnego? Podejrzanych również nie brakuje, a w pewnym momencie zamiast strachu pojawia się panika. Na jednym z lubelskich cmentarzy policja natrafia na zbezczeszczone i upozowane ciało kobiety. Morderca jest geniuszem, bowiem za każdym razem znajduje się o krok przed policją. Do sprawy włącza się Miłosz Tracz, będący profilerem i mający ułatwić odnalezienie mordercy. Czy w tej sprawie cokolwiek ma sens? Czy komisarzowi Erykowi Deryło uda się rozwikłać zagadkę porwań i zabójstw niewinnych kobiet? A może one giną, bo są w pewnym sensie winne?
Na wstępie chciałabym napisać, że już sama okładka mnie zachwyciła. Ona ukazuje, że nie musi się na oprawie dużo dziać, nie musi być kontrastowa, aby przyciągnąć wzrok. Wystarczy dobry pomysł i świetne wykonanie. W tym przypadku mamy rysę ala rana i jakby spływające krople krwi. Małe elementy, ale jednak sprawiają, że aż dreszcz przechodzi po plecach od patrzenia. Przynajmniej u mnie. Poza tym ta lektura nie jest dla wszystkich,a raczej skierowana jest do ludzi o mocnych nerwach. Autor bowiem nie boi się mocnych i brutalnych opisów morderstw i tego, co sprawca robi swoim ofiarom. Alkohol przy lekturze z pewnością byłby wielce pomocny. Bardzo podobał mi się styl pisania Maxa Czornoja, jest zarazem lekki, ale również bardzo plastyczny, tak że czytelnik ma wrażenie, jakby sam brał udział w opisywanych zdarzeniach. Może się wydawać to dziwne, ale polubiłam komisarza Deryło. Tak, wiem jest oschły, nieprzyjemny i na wszystkich przeważnie warczy. Ale ma coś takiego w sobie, co mnie do niego przyciąga i sprawia, że mogłabym mieć takiego kumpla. Zakończenie w moim odczuciu jest niespotykane, oryginalne. Może nie wbijające w fotel (a uwielbiam to uczucie!), ale takie, które mnie usatysfakcjonowało.
Podsumowując, “Grzech” to dopiero pierwszy tom przygód komisarza Deryło. Trzeba to przyznać, historia ta jest brutalna, na pewno nie ocieka słodyczą. Przez to sprawia wrażenie bardziej życiowej, chociaż zarazem przeraża świadomość, że ktoś taki jak morderca z tej książki mógłby żyć za ścianą w naszym bloku. Kryminał ten czyta się z zapartym tchem, czytelnik nigdzie się nie nudzi, wręcz przeciwnie czuje się jakby jechał na rollercoasterze. Uwielbiam takie mroczne i przytłaczające wręcz lektury. Ale podkreślam - nie jest to powieść idealna dla każdego. Dlatego dobrze się zastanów, zanim sięgniesz po “Grzech” i dostaniesz zaproszenie… do samego centrum piekła!
Słuchajcie! Mój mózg po lekturze tej książki zamienił się w jakąś miałką papkę. Nie potrafię zapomnieć o fabule, bohaterach… Jestem pełna podziwu dla autora, że stworzył coś takiego.
Akcja rozgrywa się w Lublinie. Dochodzi tam do tajemniczych zaginięć kobiet. Ich rodziny za to otrzymują dziwacznie brzmiące listy. Śledztwo w tej sprawie ma prowadzić nieprzyjemny w obyciu...
2021-10-08
Na początku muszę od razu napisać, że nie spodziewałam się aż tak dobrej lektury. Jestem przekonana, że gdyby nie booktour organizowany przez @kryminalnatalerzu to w życiu bym się nie skusiła na tę książkę. Okładka jest mało zachęcająca, nie przyciąga w ogóle mojego wzroku, czyli w księgarni widząc ten tytuł na pewno nie sięgnęłabym po niego, przeszłabym obok niego zupełnie obojętnie. I jakże bym potem żałowała…
Samuel Hoening zarabia na życie tym, co robi w nim najlepiej, czyli odpowiadając na trudne pytania swoich klientów. Do tej pory jednak wyzwania stawiane przez jego klientów nie były takie trudne. Dodatkowo nasz bohater ma zespół Aspergera, dzięki któremu zwraca uwagę na pewne szczegóły, których zdrowi ludzie, by nawet nie zauważyli. Pewnego dnia odwiedza go zleceniodawca z dziwacznym z pozoru pytaniem: co się stało z zamrożoną głową z Instytutu Krioniki Garden State? Samuelowi w tej sprawie towarzyszy nowa znajoma, pani Washburn. Razem jadą na miejsce zbrodni, aby dokładniej się przyjrzeć tej specyficznej sprawie. Szybko okazuje się, że oprócz kradzieży miało tam miejsce również… morderstwo! Z każdym krokiem pojawia się coraz więcej wskazówek, które tylko wprowadzają w błąd. Czy Samuel odkryje prawdę?
Sam skradł moje serce. Była to postać pocieszna, ale też wzbudzająca wiele podziwu. Pomimo zespołu Aspergera starał się normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Z uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak próbuje się on nauczyć znaczenia poszczególnych min innych bohaterów oraz w jaki sposób uczył się samemu okazywać poszczególne emocje. A nie było to dla niego łatwe, zwłaszcza, że pewnych reakcji kompletnie nie pojmował. Autorzy mieli świetny pomysł na fabułę oraz wykreowanie poszczególnych postaci. Myślałam, że będę się nudzić podczas lektury, a tu czas podczas niej minął mi niezwykle szybko. Było i zabawnie i mrocznie oraz niepokojąco. Ta historia trochę skojarzyła mi się z twórczością Agathy Christie. Ona też lubiła zamknięte pomieszczenia, w których przebywa na przykład dziesięć osób, a wśród nich ukrywa się morderca. Tu w sumie było podobnie, bowiem większość akcji dzieje się w Instytucie Krioniki Garden State. Czy to sprawiło, że książka była miejscami nudna? Nic z tego! Czytałam ją z wypiekami na twarzy, ciekawa co też wydarzy się dosłownie za chwilę. Uwielbiam komedie kryminalne, a ta z pewnością zalicza się do jednych z lepszych. Oprócz przyjemności z czytania, pojawia się również nauka. Autorzy bowiem prowadzą czytelnika przez meandry zespołu Aspergera, wyjaśniają poniekąd specyficzne zachowanie osób chorych na niego, pokazują na co ci ludzie zwracają uwagę. Zdecydowanie jest to doskonały sposób na łączenie przyjemnego z pożytecznym.
Podsumowując, “Tajemnica brakującej głowy” to niewątpliwie historia, która zaskakuje. Czym? Swoim kunsztem, kreacją bohaterów i samym pomysłem na fabułę. Nie ma tu miejsca na nudę, tu wiecznie się coś dzieje. Gwarantuję wam, że kiedy tylko rozpoczniecie lekturę nie będziecie potrafili jej przerwać. A na koniec autorzy przygotowali coś, co mogę nazwać wisienką na torcie. Nie spodziewałam się tego zupełnie, a nadało to jeszcze innego znaczenia tej powieści. Nie mogę się doczekać drugiego tomu!
Na początku muszę od razu napisać, że nie spodziewałam się aż tak dobrej lektury. Jestem przekonana, że gdyby nie booktour organizowany przez @kryminalnatalerzu to w życiu bym się nie skusiła na tę książkę. Okładka jest mało zachęcająca, nie przyciąga w ogóle mojego wzroku, czyli w księgarni widząc ten tytuł na pewno nie sięgnęłabym po niego, przeszłabym obok niego zupełnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-01
Czasem jest tak, że uczeń przerasta mistrza. W świecie książkowym może zdarzyć się tak, że parodia będzie lepsza od oryginału. I tak właśnie było w tym przypadku. Ta książka to istna petarda, która poniesie was w przestworza!
Czy marzyło się wam kiedyś, aby być na miejscu Laury i żeby jakiś mafioso was uprowadził? Czy marzyłyście o seksie w każdej konfiguracji z przystojnym facetem, zwłaszcza takim, który będzie w stanie was obronić przed największym złem tego świata? Grażynka właśnie tak ma. Dlatego nic dziwnego, że w swoje urodziny udaje się do kina na seans “365 dni”, swojego ulubionego erotyku. Lecz to, co się dzieje na sali kinowej przechodzi ludzkie pojęcie! Na skutek bardzo nieszczęśliwego splotu przypadkowych zdarzeń traci przytomność i nagle budzi się w ramionach…. Massimo! Od tego momentu jej życie pędzi na łeb na szyję, a na czytelnika czeka mnóstwo okazji… do śmiechu, rzecz jasna!
Książka ta okazała się świetnym lekarstwem na zły humor oraz sposobem na spędzenie wolnej chwili na przykład podczas wakacyjnego wyjazdu. Na prawie każdej stronie autor umieścił takie sformułowania, opisy postaci czy same wydarzenia, podczas których naprawdę ciężko się powstrzymać chociaż od uśmiechu. Aż dziw bierze, że Grażynka od tylu upadków i uderzeń w głowę nie nabawiła się miliona guzów. Jest to książka zupełnie inna niż “Królik w lunaparku”, ale równie dobra. Nie ma tu miejsca na nudę, a myślę, że nie jedna z czytelniczek chciałaby się znaleźć na miejscu tytułowej Grażynki. I tylko zakończenie pozostaje takim pstryczkiem w nos bohaterki, bo raczej nie tego by oczekiwała od swojego życia. Całość oceniam jako coś lepszego i to o wiele od oryginału. No słuchajcie, tu nawet sceny seksu są tak zabawne, że nie unikniecie posikania się ze śmiechu. Nie lubisz scen łóżkowych? Gwarantuję, że Michał Biarda sprawi, że pokochasz je i to z wzajemnością :)
Podsumowując, “365 dni Grażynki” to bardzo udana parodia znanej powieści Blanki Lipińskiej. Myślę, że autorka ta nie ma co się obrażać, że ktoś postanowił wyśmiać poniekąd to co stworzyła, bowiem przy okazji czytelnicy i tak będą wspominać jej książkę, bo przecież był to pierwowzór. Czytało się miło i bardzo lekko, tylko szkoda, że zakończenie takie łatwe do przewidzenia.
Czasem jest tak, że uczeń przerasta mistrza. W świecie książkowym może zdarzyć się tak, że parodia będzie lepsza od oryginału. I tak właśnie było w tym przypadku. Ta książka to istna petarda, która poniesie was w przestworza!
Czy marzyło się wam kiedyś, aby być na miejscu Laury i żeby jakiś mafioso was uprowadził? Czy marzyłyście o seksie w każdej konfiguracji z przystojnym...
Po lekturze w zeszłym roku “Uwierz w Mikołaja” również autorstwa pani Magdaleny Witkiewicz czułam się oczarowana, otulona niczym najcieplejszym kocem i pozostałam w poczuciu, że czas spędzony na lekturze tej powieści, nie okazał się czasem straconym. Tym bardziej byłam pewna, że kiedyś na pewno jeszcze sięgnę po coś tej autorki i nastąpiło to stosunkowo szybciej niż zakładałam. Czy “Drzewko szczęścia” również daje od siebie tyle ciepła i rodzinnej atmosfery, co “Uwierz w Mikołaja”? Przekonajcie się sami…
Kornelia Trzpiot obserwuje swoją rodzinę z przerażeniem. I chociaż wszyscy dookoła niej sądzą, że ona to już niczego nie dostrzega, ta jednak widzi najmniejsze mankamenty. Pewnej wieczerzy wigilijnej postanawia uderzyć dłonią w stół (tak mocno, że śledzie prawie tracą swoją pierzynkę!) i zaprotestować. Oraz dać rodzinie coś, co sprawi, że chociaż na chwilę będą musieli ze sobą na nowo zacząć współpracować. Oznajmia wszystkim, że dopóki jej rodzina nie znajdzie w swoim drzewie genealogicznym jakiegoś herbu, to ona nie zamierza umrzeć! Z początku wszyscy biorą to za istne żarty, ale szybko się okazuje, że herb po prostu musi się znaleźć. Czy jednak jego poszukiwania pozwolą scalić na nowo rodzinę Kornelii?
Muszę przyznać, że powieść ta oczarowała mnie ponownie i dała poczucie, że rodzina to jednak powinna być najważniejsza. Nikt nie chce spędzać szarej codzienności samotnie. Magdalena Witkiewicz z niezwykłą starannością, ale także ciepłem stworzyła swoich wszystkich bohaterów. Tutaj nawet, jak ktoś się źle zachowuje, to nie da się go nie lubić. Najbardziej pokochałam Kornelię, to chyba wybór oczywisty. Chciałabym mieć taką babcię, której wszędzie pełno i każdego dnia ma jakieś ciekawe pomysły na spędzanie czasu wolnego. Ale również w odpowiednich momentach jest gotowa rzucić wszystko i biec na ratunek na przykład na ratunek swojej ukochanej wnuczce. Albo chciałabym w tak zacnym i pięknym wieku, dziewięćdziesięciu kilku lat tryskać energią, być niezależną i pełną pasji babcią. Historia poniekąd również dotyka ważnych tematów, o których w dzisiejszych czasach mówi się jeszcze trochę za mało. Mianowicie dotyczy LGBT, tego jak są postrzegane takie osoby, jak otoczenie na nie reaguje (chociaż w książce zostało to niezwykle sympatycznie wspomniane), a także dotyczy trudnych niekiedy relacji pomiędzy matką a córką, ale ukazująca jednocześnie, że kiedy taka relacja całkowicie zaniknie ma to nieodwracalny skutek na rozwój i postrzeganie świata przez dziecko. Niezwykle intrygującym momentem okazały się fragmenty z krową Felicją, do której wszyscy uwielbiali się przytulać, co pomagało ogarnąć trudy życia. Najbardziej jednak w napięciu trzymały wzmianki o tajemniczym Szkocie, który szykował się właśnie do wyjazdu, tylko nie wiadomo z kim i po co… A wyjaśnienie tego było po prostu mistrzowsko poprowadzone! Warto było na nie czekać cierpliwie, bez zaglądania na koniec!
Podsumowując, “Drzewko szczęścia” to niezwykła historia o rodzinie, która gdzieś po drodze zaplątała się w niuanse życia. Nie potrafią już doceniać tego, co mają i kogo mają u swego boku (albo nigdy tego nie robili?), prą tylko do przodu i dla jednych liczy się tylko przygoda i poznawanie nowości, a dla drugich kariera i wspinanie się po drabinie awansów (a ta, zdaje się, że nie ma końca…). W końcu uświadamia czytelnikom w bardzo subtelny sposób, co powinno być najważniejsze w ich życiu, na czym warto się skupić, a co jednocześnie odrobinę odpuścić…
Po lekturze w zeszłym roku “Uwierz w Mikołaja” również autorstwa pani Magdaleny Witkiewicz czułam się oczarowana, otulona niczym najcieplejszym kocem i pozostałam w poczuciu, że czas spędzony na lekturze tej powieści, nie okazał się czasem straconym. Tym bardziej byłam pewna, że kiedyś na pewno jeszcze sięgnę po coś tej autorki i nastąpiło to stosunkowo szybciej niż...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to