-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2024-01-11
2022-11-21
💦💦💦
Niektórzy z tego typu lekturami wyczekują aż do grudnia. Inni już początkiem listopada zakopują się pod kocykiem, z kubkiem ciepłej herbaty i zaczytują w śnieżnych opowieści. Są też tacy, którzy jako wyznacznik rozpoczęcia czytania takich książek biorą pierwszy śnieg w danym roku (gorzej, jak on w ogóle się nie pojawia!). Ja za to należę do jeszcze innej grupy czytelników (zakładam z nadzieją, że tacy oprócz mnie istnieją!), bowiem nie ma dla mnie znaczenia to, czy jest grudzień czy lipiec, ja cały rok na okrągło mogę czytać świąteczne powieści. Muszę po prostu mieć na nie ochotę, a reszta nie gra dla mnie roli.
💦💦💦
Gdy ujrzałam okładkę książki “Wypożyczalnia Świętych Mikołajów” Agaty Przybyłek doszłam do prostego wniosku. Mianowicie, że będzie to wprost idealna pozycja do rozpoczęcia w tym roku maratonu z tego typu lekturami. W Sieci zbierała ona bardzo pozytywne opinie, więc tym bardziej byłam zachęcona do lektury. Zasiadłam wygodnie pod ciepłą pieżyną, pod ręką miałam ciasteczka i ciepłą herbatę (nie lubię gorącej) i zaczęłam przygodę. Niestety, dość szybko opadłam podczas tej przejażdżki.
💦💦💦
To będą z pewnością inne święta. Amanda przygotowuje się do nich z pewnym pietyzmem, zwłaszcza że za rok zasiądzie przy wigilijnym stole już ze swoim mężem, Tomkiem. Mikołaj ma za to dużo zobowiązań, za które cały czas musi teraz płacić. Wiecie, błędy młodości i może trochę zuchwałości. Pracuje więc w wypożyczalni świętych Mikołajów i każdego dnia zabawia kolejne dzieci, które mniej lub bardziej cieszą się z jego obecności. Do świąt przygotowuje się również Grzesiek, jakby nie patrzeć szef Mikołaja, które w przeszłości popełnił błąd, ale o tym, że podjął wtedy najgorszą decyzję przekonuje się dopiero po długich latach. Po pewnym wypadku, przez który całe życie stanęło mu przed oczami, stwierdza, że czas wziąć tego byka za rogi, a raczej bałwana i wyprostować wszystko, co swego czasu skrzywił własnymi rękami. Od rana krząta się również Justyna, która jak co roku stara się przygotować najlepszą rybę po grecku, jaką tylko świat widział i próbował. Próbuje żyć codziennością, teraźniejszością, za to w myślach niekiedy podróżuje do przeszłości. Jej serce oklejone jest plastrami na wszystkie strony, a mimo to nie potrafi zapomnieć o pewnym mężczyźnie. Dla Magdy i Kajtka to będą z pewnością dziwne święta. Ona po raz pierwszy spędzi je bez męża, a on bez ojca. Oboje nie potrafią pogodzić się z tą sytuacją, chociaż starają się żyć normalnie. Mówią, że święta to czas cudów, magii i spełniania wszelkich życzeń (nawet tych największych). Ale czy starczy ich dla wszystkich naszych bohaterów?
💦💦💦
Autorka posłużyła się tutaj naprawdę lekkim stylem pisania. Ciężko mi się było niekiedy oderwać od lektury. Uważam jednak, że okładka wprowadza czytelników trochę w błąd. Jest piękna i mam wrażenie, że bardzo przemyślana, że każdy jej element ma znaczenie. Przypomina kalendarz adwentowy i faktycznie wspólnie z bohaterami odliczamy dni do Wigilii i towarzyszymy im w sumie codziennych problemach i czynnościach, które i nas dotykają. Ale okładka sugeruje też, że to będzie świąteczna opowieść. Ja tej magii nie poczułam. Przykro mi to pisać, ale w powieści tej zabrakło tego uroku, jaki zawsze towarzyszy grudniowi, zabrakło tej ekscytacji, że to już, zaraz będą święta. Owszem, rozumiem, że dorośli też i w prawdziwym życiu się aż do tego stopnia nie cieszą z tego okresu, ale uważam, że powinno to być nieco bardziej podkreślone. Tak naprawdę dopiero na kilku ostatnich stronach dopiero można odczuć, że to faktycznie są święta, a nie jakiś inny, dowolny w roku okres.
💦💦💦
Bohaterowie dla odmiany zostali tutaj świetnie wykreowani. Polubiłam ich od razu, wystarczyły tak naprawdę pierwsze zdania, abym stwierdziła, że chcę trzymać za nich kciuki, by im się udało wszystko ułożyć po ich myśli. Nie zdołałam zapałać cieplejszymi uczuciami tylko do jednej osoby. Mianowicie Amandy. W moim odczuciu ona była aż do przesady oddana swojemu facetowi i zwyczajnie nie zauważała prostych sygnałów, że ten chłopak jej tak naprawdę nie kocha. Swoją drogą zadziała się tutaj dziwna rzecz. Mianowicie chociaż z reguły unikam takich osób, jaką był Tomek, narzeczony powyższej bohaterki, tak w tej powieści nie potrafiłam go znielubić. Z wypiekami na twarzy czytałam o jego spotkaniach z kochanką i nawet uważałam, że mu się nie dziwię. Możecie mówić, co chcecie, ale wyraźnie było widać różnicę pomiędzy spotkaniami z nią, a z Amandą. Z tą drugą było nudno, praktycznie nic się nie działo, brakowało także uczuć. Amanda była strasznie naiwna i żyła w jakiejś bańce mydlanej, którą sobie stworzyła. Sądziła, że Tomek ją kocha i tylko to tak naprawdę się dla niej liczyło, niczego więcej nie zauważała.
💦💦💦
Polubiłam niezwykle mocno także Mikołaja. Słuchajcie, to jest typ takiej osoby, którą chciałabym poznać w swoim życiu. Pomimo tego, że popełnił błędów bez liku to jednak później to zauważył i stanął na wysokości zadania. Myślę, że niejeden mężczyzna, będąc na jego miejscu, czmychnął by gdzie pieprz rośnie. Momentami nawet mu współczułam, bo jednak konsekwencje jego działań będą się ciągnąć za nim tak naprawdę już do końca życia.
💦💦💦
Autorka stworzyła tutaj historię fikcyjną, ale na każdym kroku miałam wrażenie, że mogłaby się ona wydarzyć każdemu z nas. Każdy z bohaterów nie był papierowy, czy sztuczny, a wręcz przeciwnie, wydawać się mogło, że zaraz wyjdzie z kart powieści i stanie naprzeciwko mnie. Pomiędzy wierszami zostało tutaj przemyconych kilka ważnych rad. Jedną z nich jest to, że w świętach najważniejsza jest obecność tej drugiej osoby. Nieważne, ile potraw będzie na stole, ile podarunków pod choinką. Bo co z tego, że będziemy opływać w luksusach, jak w głębi serca będziemy się czuć niezwykle samotni.
💦💦💦
Historia ta pokazuje także, że jesteśmy tylko ludźmi i niekiedy zdarzy nam się popełnić błąd. Nie warto się jednak tym przejmować, o ile później jesteśmy w stanie twardo podnieść czoło i przeć dalej do przodu. No i gdy jesteśmy zdolni do przeprosin bliskich naszych serc osób. Agata Przybyłek udowadnia tutaj jako kolejny autor, że święta to naprawdę magiczny czas. Grudzień sam w sobie ma coś takiego, co sprawia, że ludzie na ulicy uśmiechają się do siebie, ślą sobie życzenia i są bardziej dla siebie życzliwi.
💦💦💦
Bardzo spodobało mi się to, że autorka oddała w tej historii głos nie jednej postaci, a kilku. Dzięki temu jesteśmy od razu rzuceni na głęboką wodę, ale także łatwiej jest nam zrozumieć motywy postępowania danego bohatera. Początkowo obawiałam się, że się pogubię w tych imionach oraz w tym, kto jest kim dla kogo, ale to była tylko chwilowa obawa, która z początkiem lektury zaraz szybko odpuściła. Ponadto w moim przypadku taki układ książki zawsze sprawia, że o wiele szybciej mi się daną lekturę czyta. Tak też było i tym razem.
💦💦💦
Oczywiście, zagłębiając się coraz bardziej w tę lekturę byłam niezmiernie ciekawa jej zakończenia. Niektórzy bohaterowie byli pozytywnie przewidywalni, ale inni już nie do końca. Najbardziej ciekawiło mnie to, czy Amanda dowie się o zdradach Tomka, a jeśli tak, to w jaki sposób. Poza tym mój apetyt na ostatnie sceny zaostrzyły recenzje tej książki, na które co i rusz natrafiałam w odmętach Internetu i w których zgodnie twierdzono, że takiego zakończenia się nie spodziewali i że chcieliby już drugą część. No dobrze, a jak było ze mną? Nie mogę napisać, że zakończenie było zaskakujące, bo dla mnie wcale takie nie było. Przykro mi, ale takiego obrotu sprawy spodziewałam się praktycznie od samego momentu, jak tylko przekonałam się, co porabia sobie w wolnym czasie Tomek. Ale było na tyle dramatyczne, że doszłam do wniosku, że faktycznie jest tak, jak czytałam w opiniach innych: że od razu chciałabym sięgnąć po kolejną część przygód Amandy i reszty ferajny.
💦💦💦
Kompletnie nie spodziewałam się tego, że to nie będzie jednak zamknięta historia, tylko że kiedyś pojawi się jej kontynuacja. Z reguły jednak świąteczne powieści pojawiają się pojedynczo, a nie w seriach na ileś tomów. Ale tym bardziej jestem ciekawa, co też autorka jeszcze zgotuje swoim bohaterom i jak skomplikuje ich życiowe ścieżki. Za takie zakończenia autorom powinny należeć się srogie kary.
💦💦💦
A teraz mała chwila wyjaśnienia. Dlaczego do tej recenzji użyłam emotikon kropel deszczu a nie na przykład śniegu? Bo zwyczajnie dla mnie ta powieść była mało świąteczna. Wydaje mi się, że idealnie się ona nada dla tych osób, które jeszcze nie chcą czytać typowo około wigilijnych historii, a pomimo tego, chcą już poczuć trochę tego specyficznego klimatu. Rozpoczynając lekturę “Wypożyczalni Świętych Mikołajów” miałam ogromną nadzieję, że będzie to historia przesycona magią, lampkami, śniegiem i tym podobnymi rzeczami. W efekcie otrzymałam dość lekko napisaną powieść, gdzie autorka przemyciła sporo ważnych tematów, ale zapomniała o tym, że akcja dzieje się w grudniu. Dopiero pod koniec książki czytelnik dostaje wręcz niczym obuchem w twarz elementy świąteczne, takie jak gotowanie ryby po grecku, ubieranie choinki czy wzmianka o tym nieszczęsnym białym puchu. Dla mnie było tego za mało, ale wiem, że są osoby, którym to bardzo odpowiadało.
💦💦💦
W tym miejscu może was dziwić fakt, że oceniłam tę pozycję na aż dziewięć gwiazdek. To tym bardziej pokazuje, że to nie jest zła historia. Spodobała mi się jej fabuła oraz sami bohaterowie na tyle, że brak świątecznej atmosfery zszedł na dalszy plan i mocno nie przeszkadzał mi w odbiorze tej lektury. Na koniec powiem, że to jest taki typ lektury, w którym odłożenie jej na bok, bo musicie na przykład iść spać czy zamieszać zupę w garnku, sprawia wam fizyczny ból. Kiedy zaś miałam perspektywę poczytania “Wypożyczalni Świętych Mikołajów” to na mojej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech i już nie mogłam się wręcz doczekać, kiedy będę mogła to zrobić. Jak sami widzicie, nie jest to zła lektura. Śmiem nawet powiedzieć, że chciałabym takich historii poznawać, jak najwięcej.
💦💦💦
Podsumowując, “Wypożyczalnia Świętych Mikołajów” autorstwa Agaty Przybyłek to historia wzruszająca, niekiedy irytująca, ale także niezwykle dająca do myślenia. Nad pewnymi kwestiami się nie zastanawiamy, przyjmujemy je takimi jakimi są, a święta sprzyjają chwilom wyciszenia, spowolnienia i zastanowienia się nad pewnymi aspektami z naszego życia. Autorka przemyciła w tej historii sporo ważnych tematów, jak porzucenie przez ojca czy też zdrada. Książka utrzymana jest w bardzo lekkim stylu, a oprócz tego podzielono ją na kwestie konkretnych bohaterów, dzięki czemu można ją pochłonąć nawet w jeden wieczór. Bardzo lubię Boże Narodzenie i może to w tym przypadku mnie zgubiło. W moim odczuciu było tutaj zbyt mało tej magii, świąt jako takich i wspominek chociażby o zabawach na śniegu. Z tego też względu myślę, że spodoba się ona w szczególności tym osobom, które nie przepadają za przeładowaniem świątecznym w książkach.
💦💦💦
Niektórzy z tego typu lekturami wyczekują aż do grudnia. Inni już początkiem listopada zakopują się pod kocykiem, z kubkiem ciepłej herbaty i zaczytują w śnieżnych opowieści. Są też tacy, którzy jako wyznacznik rozpoczęcia czytania takich książek biorą pierwszy śnieg w danym roku (gorzej, jak on w ogóle się nie pojawia!). Ja za to należę do jeszcze innej grupy...
2022-10-31
😨😨😨
Wybierasz ciuchy, sprawdzasz czy masz bilet. Pakujesz namiot, buty na zmianę i śpiwór. I jesteś gotowa w drogę. Cieszysz się, jak małe dziecko na ten wyjazd. uwielbiasz zwiedzać nowe miejsca. Ale nie wiesz, że tuż za rogiem czai się zło w najczystszej swojej postaci… On wejdzie do namiotu. Weźmie cię siłą. Nie będzie zważał na twoje słowa protestu. A te staną się coraz słabsze. Będzie wchodził w ciebie głęboko i brutalnie. A gdy już skończy “robotę”, po prostu zapnie rozporek i pójdzie. Tak jakby nic złego się nie wydarzyło. A ty nie będziesz umiała z tym piętnem dalej żyć. Co zrobisz?
😨😨😨
Gdy swego czasu zgłaszałam się do booktouru u @n.czyta, zupełnie nie spodziewałam się tego, że to będzie aż tak mocna i wciągająca historia. Wcześniej o twórczości Marcela Mossa jedynie coś tam słyszałam, w większości pochlebne opinie, ale samej jakoś nigdy nie miałam okazji sięgnąć po chociaż jeden tytuł spod pióra tego pana. Niedawno się to zmieniło… Otworzyłam “Zaginionych” na pierwszej stronie i przepadłam totalnie!
😨😨😨
Czasem tajemnice są tak makabryczne, że nawet najtwardsza dusza nie może ich unieść… Jest rok 2007. Gabriela i Rafał, którzy od jakiegoś czasu tworzą dość zgraną parę postanawiają wybrać się pod namiot. W okolicy ich biwakowania akurat odbywa się rockowy koncert. To miał być romantyczny wypad we dwoje. Ale zamienił się w tragedię… Pewnego wieczoru zostają napadnięci we własnym namiocie. Gdy dziewczyna odzyskuje przytomność, okazuje się, że nigdzie nie ma Rafała. Podejrzenia od razu padają na Jacka, chłopaka, który był wrogiem zaginionego. Sąd stawia go w stan oskarżenia o zabójstwo i późniejsze ukrycie zwłok. Kilkanaście lat później, Jacek zgłasza się do Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych “Echo”. Twierdzi uparcie, że Rafał żyje, tylko gdzieś się ukrył. Proponuje Igiemu i Sandrze osiemdziesiąt tysięcy złotych za doprowadzenie tej sprawy naprawdę do końca i wyjaśnienie, co wydarzyło się tamtego pamiętnego wieczora. Tylko czy prawda nie weźmie ze sobą kolejnych ofiar?
😨😨😨
Autor zaskoczył mnie już od pierwszych kartek. Słuchajcie, tutaj fabuła jest skonstruowana w taki sposób, że nie można się oderwać od lektury. Od pierwszych stron czytelnik wpada w coś przypominającego głęboki lej, z którego kompletnie nie ma wyjścia. Co mam na myśli? Marcel Moss ma tę moc, która sprawia, że tworzy on magnetyczne powieści. Krok po kroku, rozdział po rozdziale czytelnik wspólnie z głównymi bohaterami odkrywa poszczególne elementy układanki, czyli prawdy. I dopiero na koniec, kiedy już trzyma w dłoniach wszystkie fragmenty może je poskładać w dobrze brzmiącą całość.
😨😨😨
W “Zaginionych” ważną, o ile nie najważniejszą, rolę odgrywają poszczególne postacie. Autorowi udało się ich wykreować w ten sposób, że każdy z nich (dosłownie!) ma swoje historie, problemy, ale także tajemnice z przeszłości, które wpłynęły na ich późniejszą codzienność. Na pierwszy plan z początku wychodzą Gabriela i Rafał, ale bardzo szybko oddają swoje miejsce pewnej osobliwej parze. Mam tu na myśli Igiego i Sandrę. On jest rozbity, bowiem ma żal do ojca, że przez to, że był pijakiem i nikogo nie szanował, to Tymon (jego młodszy brat) zaginął i do tej pory nie wiadomo, co się z nim stało. Ojciec próbuje naprawić swoje stosunki z Igim, jednak ten podchodzi do tego wszystkiego bardzo sceptycznie. Ona za to ma duszę i serce poorane żalem i wyrzutami sumienia, że przez nią i jej upór porwano jej siostrę, Lenę i również przez tyle lat kobieta musi żyć w niepewności, co się z nią dzieje. Te wyrzuty sumienia są uzasadnione: podczas wieczerzy wigilijnej do mieszkania rodziny Sandry wpada Skorpion i jego sługusy i zabijają jej ojca, a właśnie siostrę zabierają. Kobieta stara się jakoś po tym pozbierać, ale chociaż minęło już tyle lat, nie potrafi tego do końca osiągnąć. Jest także Gabriela i Rafał, którzy okazywali sobie naprawdę sporo uczuć. Myślę, że każdy z nas marzy o takiej drugiej połówce.
😨😨😨
Są też inni uczestnicy tamtejszej tragedii, tylko że wolą o niej milczeć i spróbować o wszystkim zapomnieć. Kto mnie w tej powieści najbardziej denerwował? Filip Nowak, mąż Gabrieli. Rozumiem doskonale, że po nawet największej tragedii człowiek w końcu musi stanąć na nogi, bo ileż można rozpamiętywać chwile, które wyszarpnęły nam serce z piersi. Ale nie pojmowałam, jak kobieta tak silna może być jednocześnie tak słaba, że tkwi u boku mężczyzny, który wręcz każdego dnia ją katuje… Przy każdej scenie z tą dwójką miałam wrażenie, że Filip traktuje swoją małżonkę niczym jakiś worek treningowy. Znienawidziłam go do granic możliwości.
😨😨😨
Najbardziej ze wszystkich bohaterów polubiłam chyba właśnie Sandrę i Ignacego. Byli bardzo wiarygodni, odnosiłam często wrażenie przy nich, że mogłabym takie osoby spotkać w prawdziwym życiu. Po cichu liczyłam na to, że ich relacja stanie się głębsza i że może stworzą w życiu prywatnym poważniejszy związek. Autor bardzo skrupulatnie nakreślił to, jak wygląda ich relacja. Możliwe, że sami przed sobą nie chcieli tego przyznać, ale bardzo się o siebie troszczyli, nawet jeżeli dzieliła ich znaczna odległość. I mieli świadomość, że gdyby działo się coś poważnego, to jednak zawsze mogą na siebie nawzajem liczyć.
😨😨😨
Marcel Moss udowadnia tutaj, że nie muszą pojawiać się w książce krwawe opisy zbrodni, aby wprawić czytelnika w spore zdumienie. W tym przypadku wystarczyło bohaterów wrzucić w odpowiednią historię, aby już od pierwszych stron nie móc się oderwać od czytania. Autor ukazał w tej historii smutną prawdę: nigdy nie wiemy, co nam przyniesie los w kolejnych dniach. Tak naprawdę rano może być dobrze, a już wieczorem tego samego dnia może nas spotkać coś strasznego i traumatycznego. Udowodnił także, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć w stu procentach tego, jak byśmy się zachowali w danej sytuacji. Jak to mówi jedno porzekadło: Nigdy nie mów nigdy.
😨😨😨
Na początku okładka tej książki wydawała mi się bardzo minimalistyczna. Zmieniłam jednak zdanie z dwóch powodów. Po pierwsze, będąc już po lekturze, stwierdzam, że jednak ta okładka w pełni oddaje całą historię, jaką autor chciał przekazać swoim czytelnikom. Po drugie, gdy się dobrze przypatrzyłam tej okładce to dopiero wtedy zauważyłam, że na namiocie widoczne są rozbryzgi krwi. I to też stanowi swego rodzaju symbolikę.
😨😨😨
Czy jest coś w tej powieści, co mi się kompletnie nie spodobało? Mogłabym się przyczepić, że książka ta mogłaby być dwa razy grubsza, bo naprawdę autor pisze w taki sposób, że chce się czytać i czytać. No i jest również zakończenie. Rzadko tak mam jak w tym przypadku. Z jednej strony mi się ono podobało i stanowiło dla mnie ukoronowanie tego napięcia, które odczuwałam przez większość lektury, ale z drugiej jest tak dramatyczne, że po przeczytaniu ostatniego zdania odczuwałam przemożną chęć sięgnięcia od razu po kolejną część, a tej przecież aktualnie nie ma. I jak czytelnik ma wytrzymać w takiej niepewności? Mam nadzieję, że Marcel Moss jednak zlituje się nad swoimi fanami (a tych z pewnością ma wielu, co widać chociażby na zdjęciach z poszczególnych spotkań autorskich z nim) i dość szybko napisze kolejną część przygód Sandry i Igiego.
😨😨😨
Samo wyjaśnienie sprawy sprzed lat okazało się dla mnie naprawdę zaskakujące. Oczywiście, podczas lektury miałam w głowie kilka swoich wizji na temat tego, co się wydarzyło, ale żadna z nich nie okazała się tą prawdziwą i tą, którą autor postanowił zaserwować. Książka ta okazała się dla mnie wprost idealną lekturą właśnie na okres jesieni, bowiem panujący za oknem mrok potęgował jeszcze bardziej wszelkie emocje, które odczuwałam podczas lektury.
😨😨😨
Teraz może was zdziwię, ale biorąc się za lekturę “Zaginionych” nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że to jest drugi tom serii “Echo”. Na żadnym etapie lektury nie odczułam, że czegoś nie wiem, nie pojmuję, po prostu niczego mi tu nie brakowało. Z bohaterami zżyłam się praktycznie od razu. Wcześniej nie omawiałam tej postaci, ale osobą, która mnie niemożebnie irytowała był też Jacek Kaftan. Z początku mu nawet współczułam, bo spędzić w więzieniu tyle lat i to jeszcze ze świadomością, że siedzi się za niewinność to jednak nic przyjemnego. I nawet mu kibicowałam, żeby faktycznie wyszło na to, co uważa i w co zaczął bardzo wierzyć, czyli, że jego domniemana ofiara nadal żyje, a całe te udawanie martwego to była tylko zemsta. Gdy przeczytacie tę książkę, to od razu zrozumiecie, że takiego osobnika jak Jacek raczej ludzie chcą omijać szerokim łukiem, żeby tylko nie nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. Z czasem, kiedy poznawałam jego dzieje przestałam mu współczuć. A później, kiedy pewne fakty wyszły na jaw to już nawet stwierdziłam, że zasłużył sobie na taką karę.
😨😨😨
Marcel Moss w “Zaginionych” igra sobie z czytelnikiem, bawi się nim i żongluje emocjami. Jest władcą słowa. I jak to w tego typu literaturze bywa, podrzuca co jakiś czas pewne smakowite kąski, a czytelnik się na nie bezwiednie łapie. Ja na przykład miałam kilka razy tak, że już myślałam, że wszystko rozgryzłam i już wiem, co się tam wydarzyło, po czym autor zrzucał istną bombę i ja czułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył obuchem w głowę. Z jednej strony jest to bardzo intrygujące i sprawia, że trzeba czytać dalej, a z drugiej też zaczyna w pewnym momencie irytować. Już na sam koniec tej recenzji tylko powiem, że bardzo bym chciała zobaczyć kiedyś wersję serialową bądź też filmową tego tytułu i sprawdzić, jak inni odbiorą tę powieść.
😨😨😨
Podsumowując, “Zaginieni” autorstwa Marcela Mossa to jest istna literacka uczta. Autor stworzył tutaj historię z głębią i przesłaniem. Z każdym kolejnym odsłonięciem tajemnicy konkretnego bohatera przed oczami czytelnika ukazuje się stopniowo makabryczna prawda. W książce tej ukazano, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć ani tego, co przyniesie nam los nawet kolejnego dnia ani tego, w jaki sposób zachowamy się w danej sytuacji. Jest to kryminał, który nie pozwoli wam zasnąć, dopóki nie dobrniecie do samego jego końca. Tu nie ma najmniejszego miejsca na nudę. Czytelnik z każdą stroną odczuwa coraz większy niepokój, który nawet nie mija wtedy, gdy już autor podaje rozwiązanie tej tragedii sprzed lat. Muszę koniecznie sięgnąć po inne książki tegoż autora, a wam polecam “Zaginionych”, jeżeli szukacie dobrego kryminału, który was zszokuje, ale nie krwawymi opisami zbrodni, a tym co niesie ze sobą prawdziwe życie. Na koniec tylko wspomnę, że chociaż to był drugi tom, a ja nie czytałam pierwszego jeszcze, to w żadnym razie nie odbierało mi to przyjemności z czytania.
😨😨😨
Wybierasz ciuchy, sprawdzasz czy masz bilet. Pakujesz namiot, buty na zmianę i śpiwór. I jesteś gotowa w drogę. Cieszysz się, jak małe dziecko na ten wyjazd. uwielbiasz zwiedzać nowe miejsca. Ale nie wiesz, że tuż za rogiem czai się zło w najczystszej swojej postaci… On wejdzie do namiotu. Weźmie cię siłą. Nie będzie zważał na twoje słowa protestu. A te staną się coraz...
2022-10-24
🤔🤔🤔
Jeśli spojrzycie na okładkę ‘Secretum” większość z was stwierdzi, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego. I do tego można śmiało powiedzieć, że jest ona minimalistyczna i że nie dzieje się tak naprawdę nic na niej. A mnie przechodzą dreszcze za każdym razem jak tylko na nią spojrzę. Ta dłoń, która wydaje się wychodzić prosto z ziemi, jest dla mnie naprawdę przerażająca. Po takiej okładce spodziewałam się równie mocnej historii. Czy ją jednak ostatecznie dostałam?
🤔🤔🤔
Anna Zielewska jest policjantką. Liczyła na jakieś mrożące krew w żyłach śledztwa, tymczasem jedyne z czym się musi borykać to z reguły pijani obywatele. Pociesz się jedynie tym, że chociaż w życiu prywatnym dobrze się jej wiedzie. Odnalazła mężczyznę, który chce z nią być i przy którym czuje się naprawdę bezpiecznie. Sielanka ta jednak nie trwa długo. Zostają odnalezione zwłoki bestialsko zamordowanej kobiety. Sprawę tę otrzymuje Anna, która wraz z początkującym na terenie komendy Zbyszkiem Dybieckim stara się odnaleźć sprawcę. Tymczasem to dopiero początek makabrycznych zdarzeń. Na domiar złego, jak już się sypie to po całości. Anna otrzymuje pewną wiadomość, która rozwala jej codzienność i kobieta ma w głowie straszny mętlik. Kompletnie nie wie, jaką decyzję powinna podjąć. Czy w tej historii może pojawić się happy end?
🤔🤔🤔
Zaczynając lekturę tej powieści miałam co do niej naprawdę dobre przeczucia. Wiecie, czasem jest tak, że rozpoczynacie daną książkę i już dosłownie od pierwszych zdań po prostu wiecie, że to będzie TO. Ja tak miałam w tym przypadku. Dodatkowo autorka dysponuje bardzo lekkim stylem pisania, więc czytelnik ledwo zauważa, jak przerzuca kolejne strony.
🤔🤔🤔
Nie przypasowała mi kreacja głównej bohaterki, czyli policjantki Anny Zielewskiej. Jeszcze na początku historii zachowywała się normalnie i potrafiłam zrozumieć jej kolejne motywy działań. W pewien sposób nawet jej kibicowałam, aby się jej wszystko ułożyło tak, jak ona by tego chciała. Niestety, ale później im dalej brnęłam w jej historię tym było z tą postacią tylko gorzej. Nie chcę za bardzo zdradzać o jaką sytuację mi konkretnie chodzi, żeby wam niepotrzebnie nie spojlerować, ale uważam, że autorka zrobiła z tej bohaterki kobietę dziecinną, która sama nie wie, jak ma się zachować i która woli od siebie wszystkich odepchnąć niż przyjąć czyjąkolwiek pomoc. Nie przemówiło to do mnie w żaden sposób i nadal się zastanawiam, jak można aż do tego stopnia zepsuć wykreowaną przez siebie postać.
🤔🤔🤔
Wojtka polubiłam. I pomimo tego, że był dość tajemniczy, a może właśnie dlatego, lubiłam nieliczne sceny z nim. Inne uczestniczki booktouru, w którym otrzymałam ten tytuł do przeczytania (@myreadingimagination, ogromnie dziękuję!), zaczęły go podejrzewać o najgorsze rzeczy. I w pewnym momencie zorientowałam się, że sama go o to podejrzewam. Prawie do samego końca byłam pewna, że to właśnie Wojtek, partner Anki jest mordercą. Wiecznie miał jakieś dziwne wymówki, aby nie zapraszać jej do siebie tylko zawsze wpraszał się do jej mieszkania i tym podobne podejrzane sytuacje sprawiły, że gdzieś z tyłu głowy zaświeciła mi się czerwona lampka.
🤔🤔🤔
Bardzo spodobała mi się kreacja Zbyszka Dybieckiego. To taki typowy praktykant, szaraczek, niby niepozorny, ale wiecie sami, że cicha woda brzegi rwie. Może ktoś wyglądać niewinnie, a skrywać w swej duszy ogromny mrok. I Zbyszek tak właśnie mi się jawił.
🤔🤔🤔
Ciekawymi elementami tej powieści są urywki z przeszłości mordercy. Określa siebie w nich jako ON i pokazuje czytelnikowi, jak trudne miał dzieciństwo. Dla mnie to było coś niewyobrażalnego to, co zrobiła mu matka. Ale czy to powinno prowadzić do tak makabrycznych zabaw, jakim się potem oddawał? A w ich wyniku i tego, że nikt tego w odpowiednim momencie nie zastopował, nie zatrzymał późniejsze brutalne morderstwa kobiet? Szczerze mówiąc, byłam w szoku, jak czytałam, co ON robił najpierw zwierzętom, a później kobietom. Nie wiem, jak można być takim oprawcą i jeszcze czerpać z tego tak ogromną radość.
🤔🤔🤔
Jeśli już przy tych opisach jesteśmy, to muszę to zaznaczyć i to wyraźnie, że z pewnością nie jest to książka dla wszystkich. Okładka może się złudnie wydawać niepozorna, ale zaręczam wam, że sama treść jest naprawdę mocna. Autorka nie boi się opisywać tego, co oprawca robi swoim ofiarom. Mało tego, te opisy nie są suche tylko tak plastyczne, że niekiedy można odnieść wrażenie, że to czytelnik stał się kolejną ofiarą. Nie ma tu miejsca na zastanawianie się nad tym, co można napisać, a czego nie, autorka po prostu nie ukrywa niczego. Podaje czytelnikowi wszystko na tacy, aby odczuwał jeszcze większe emocje. Nie brakuje tu ani krwi ani dość szczegółowych opisów tego, co oprawca robi swojej ofierze. Wiecie, co było dla mnie najbardziej przerażające w tej historii? Że w pewnym momencie oderwałam się na chwilę od lektury i pomyślałam, że mogłaby się ona wydarzyć w prawdziwym życiu! Ile to osób mijamy każdego dnia? Z pozoru wydają się niewinne i spieszące do pracy czy też żłobka, aby zdążyć odebrać dziecko. Ale pod powłoką tej zwyczajności niekiedy ukrywa się ogromne i wstrząsające zło. Autorka wręcz perfekcyjnie ukazała to właśnie w tej powieści. Nigdy nie wiadomo, kto nas obserwuje i co potem z uzyskanymi na nasz temat informacjami zrobi. Kilka dni temu jakoś po 19 już siedziałam w pracy. Ci co mnie obserwują od jakiegoś czasu to wiedzą, gdzie pracuję, ale może jest ktoś jeszcze, kto tego nie wie - pracuję jako rejestratorka w przychodni rehabilitacyjnej. No i wiecie, po tej 19 i to tak już grubo dość zostałam tylko ja i pani sprzątająca. I wszedł młody chłopak z pytaniem, czy może skorzystać z gniazdka, bo mu się telefon właśnie rozładował. Na dowód pokazał ten smartfon, a ja się zgodziłam. Czy moją pierwszą myślą było to, że to może być włamywacz abo morderca? No nie, bo zwyczajnie o takich rzeczach się nie myśli. A co bym zrobiła, gdyby mnie zaatakował? Ja bym odpowiedziała atakiem zębami teściowej? Możliwe…
🤔🤔🤔
No dobrze, ale ktoś mógłby zapytać, czy ta powieść ma jakieś większe minusy. I śmiem stwierdzić, że tak. Mianowicie, gdzieś tak do połowy tę historię naprawdę świetnie się czyta. Tak jak napisałam już wcześniej, ona jest tak skonstruowana, że czytelnik nie potrafi i nie chce oderwać się od lektury. Znajduje się on pod wpływem szeregu skrajnych emocji i może to właśnie powoduje, że nie dostrzega, jak w sumie jest przez autorkę trochę oszukiwany i zwodzony. Ale w połowie “Secretum” emocje na chwilę opadają i ten moment, te parę sekund wystarczy, aby ocknąć się z jakby letargu i stwierdzić, że coś tu jest nie tak. Mianowicie fabuła kręci się w kółko. Tu nie dzieje się nic nowego. Pod koniec lektury autorka skupia się wręcz na tym, co odczuwa Anna i na tym, jaką w końcu podejmie decyzję, a nie na samym śledztwie. Nie ma już potem zaskoczeń czy twistów, które spowodowałyby, że czytelnik nie potrafiłby pozbierać szczęki z podłogi.
🤔🤔🤔
Przechodząc do samego zakończenia “Secretum” to muszę powiedzieć, że dla mnie było ono mocno przewidywalne. Może już przeczytałam trochę za dużo książek, ale ostatnie sceny nie wywołały we mnie zbytniego zaskoczenia. Owszem, byłam zszokowana samą zaistniałą sytuacją, ale na przykład wyjaśnienie kto i dlaczego był mordercą w ogóle mnie nie zdziwiło. Mało tego, mogę powiedzieć, że autorka zdecydowała się wybrać motyw dość oklepany i często pojawiający się w książkach. Także u mnie braw za to nie będzie.
🤔🤔🤔
Nie oceniam jednak tej powieści zbyt nisko, bowiem nie potrafiłabym jej wystawić na przykład tylko czterech gwiazdek na dziesięć możliwych ze względu na powyższe zarzuty. Bo wiecie, czytywałam gorsze książki, na lekturze których wręcz zasypiałam i ziewałam. W tym przypadku zadziało się coś dziwnego. Pewne lementy powieści nie przypasowały mi, ale sama lektura nie męczyła mnie. Rozdziały są dość krótkie, a autorka dodatkowo zdecydowała się oddać głos mordercy. Myślę, że ten zabieg spowodował, iż czytelnik jeszcze lepiej może odebrać tę historię. Poza tym przez te urywki z przeszłości mordercy możemy lepiej poznać jego psychikę i mechanizmy jakie rządziły nim i powodowały, że zachowywał się on w taki, a nie inny sposób.
🤔🤔🤔
Podsumowując, “Secretum” autorstwa Katarzyny Grzegrzółki to była dobrze zapowiadająca się historia. Fabuła nie sprawiała wrażenia mocno zagmatwanej, a jednak wciąga od pierwszych stron i ciężko się od niej oderwać. Bohaterowie są tutaj dosyć specyficznie wykreowani. Nie spodobała mi się kompletnie Anna Zieleniewicz, chociaż z początku jeszcze trzymałam za nią kciuki. Jednak jej późniejsze zachowania okazały się dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Nie pojmowałam tego, co robi i dlaczego akurat takie podejmuje decyzje.
🤔🤔🤔
Uważam, że jest to dobry kryminał, chociaż kilka rzeczy, moim zdaniem, poszło trochę nie w tę stronę, w którą powinny. Kreacja Anny była tylko początkowo odpowiednia, bo później zmierzyła w totalnie złe strony. Zakończenie pozostawił u mnie swego rodzaju niedosyt. Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana tym, co otrzymałam. Nie uważam, by wyjaśnienie całego śledztwa i prowadzonego przez tyle stron było zaskakujące chociaż w małym stopniu. Ale jednocześnie jestem zdania, że “Secretum” przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy lubią mocniejsze historie kryminalne, nie tylko skupiające się na śledztwie, ale także na krwawych opisach miejsc zbrodni.
🤔🤔🤔
Jeśli spojrzycie na okładkę ‘Secretum” większość z was stwierdzi, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego. I do tego można śmiało powiedzieć, że jest ona minimalistyczna i że nie dzieje się tak naprawdę nic na niej. A mnie przechodzą dreszcze za każdym razem jak tylko na nią spojrzę. Ta dłoń, która wydaje się wychodzić prosto z ziemi, jest dla mnie naprawdę przerażająca. Po...
2022-10-21
🤭🤭🤭
Jest pani niezastąpiona! Musi mi pani pomóc. Jak nie pani, to już nie ma dla mnie ratunku!
Uwielbiam, kiedy ktoś tak mówi do mnie. Piastuję poważne stanowisko. Nazywa się oficjalnie Home Disaster Manager. Prawda, że pięknie? I jakże odpowiedzialnie! Każde zagrożenie jestem w stanie zamienić w coś pozytywnego.
Jasne. Jestem w stanie wszystko zrobić. Ale…
Tak? - głos jest pełen nadziei.
Wie pan, że moje usługi są kosztowne?
Oczywiście.
Na blacie mojego biurka ląduje pokaźna koperta. Uśmiecham się pod nosem. Tak to można żyć!
🤭🤭🤭
Lucja Słotka to kobieta sukcesu. Właśnie piastuje swoje stanowisko, którego nazwa padła już wyżej. W pierwszym odcinku Lucja zostanie od razu rzucona na głęboką wodę. Mianowicie ma zebrać w jednym pomieszczeniu wszystkich znajomych i rodzinę pewnego popularnego producenta filmowego, Tadeusza Walentego. Wyprawia on swoje sześćdziesiąte urodziny i pragnie, aby impreza ta była naprawdę huczna. Problem w tym, że nie wszyscy z gości siebie tolerują, a więc lepiej trzymać ich w pewnym oddaleniu. Poza tym w ostatnim momencie okazuje się, że kucharka, która miała przygotować potrawy na ten zacny wieczór, miała wypadek i leży w szpitalu cała dosłownie połamana. Ale co to dla Lucji Słotkiej, czyż nie? A poziom adrenaliny jeszcze bardziej się jej podnosi, kiedy goście odkrywają zwłoki… Kto i dlaczego dopuścił się tak makabrycznej zbrodni?
🤭🤭🤭
“Mężczyzna, który zjadł orzeszki” to pierwszy tom tak zwanego serialu literackiego, który wyszedł spod wspólnego pióra Marty Guzowskiej oraz Leszka Talko. Kiedy zobaczyłam na stronie wydawnictwa, że coś takiego wyjdzie nie przypuszczałam nawet, że ten twór zdobędzie aż tak wielką popularność. Wiecie, te książeczki (bo ciężko je inaczej nazwać!) są małego formatu, liczą sobie nieco ponad 120 stron i idealnie nadają się do czytania nawet jedną ręką! Nie wierzycie? To zamówcie chociaż jeden tom i przekonajcie się na własnej skórze o tym! Gwarantuję, że będziecie w pełni zadowoleni. Książeczka jest tak mała, że zajmuje niewiele miejsca w torebce czy plecaku i do tego możecie ją czytać nawet w zatłoczonym autobusie!
🤭🤭🤭
Nie spodziewajcie się jednak tutaj nie wiadomo czego. Te tomy naprawdę zostały stworzone w formie na kształt pojedynczych odcinków serialowych. Tu nie ma zbytnio miejsca chociażby na to, aby akcja jakoś specjalnie długo się rozwijała. To też nie tak, że coś nie zostało dopracowane do końca. Chodzi mi bardziej o to, że akcja następuje tu dość szybko. Owszem, czytelnik przez dobrą chwilę ma czas, aby poczuć pewien niepokój. Ale nie trwa to też zbyt długo. Jest początek, lekkie rozwinięcie historii, punkt kulminacyjny i już zaraz czuć, że dojdziemy do rozwiązania zagadki.
🤭🤭🤭
Sam pomysł na fabułę był intrygujący, ale też może ja go tak odebrałam, bo wcześniej raczej z czymś podobnym się w książkach nie zetknęłam. Podobała mi się kreacja poszczególnych bohaterów, ale najbardziej moje serce skradły poszczególne dialogi. To one stanowią taką przysłowiową wisienkę na torcie. To nimi się zachwycałam przez całą lekturę. Z miejsca polubiłam Lucję Słotką. Bo wiecie, to taka kobieta z krwi i kości, dobrze wie, czego chce od swojego życia i twardo po to zmierza. Nie daje sobie również w kaszę dmuchać, szczególnie brzydszej płci i wie, jakie pytania, w którym momencie warto zadać. Trochę mi przypominała Sherlocka Holmesa. On również miał bystry umysł, zwracał uwagę czasem na takie szczegóły, które zwykły człowiek by ominął i to szerokim łukiem, a do tego raczej był skrytym człowiekiem. Lucja Słotka raczej też nie należy do tych bardziej towarzyskich ludzi, chociaż musi na co dzień z nimi pracować.
🤭🤭🤭
Policja została tutaj przedstawiona dość schematycznie. Aby podkreślić cechy dobrego detektywa u Lucji, wykreowano policjanta, który jest ofermą, nic nie potrafi zrobić sam i pod niebiosa wychwala swojego szefa. Akurat te fragmenty były całkiem zabawne, ale jedynie na początku. Później, gdy się pojawiały, to wzbudzały coś na zasadzie zniecierpliwienia, bo ileż można o tym samym czytać.
🤭🤭🤭
Autorom udało się w “Mężczyźnie, który zjadł orzeszki” stworzyć całą plejadę barwnych postaci. Nie znajdziecie tutaj dwóch takich samych osób, każda z nich wyróżnia się czymś oryginalnym na tle pozostałych, co jeszcze bardziej jest uwidocznione praktycznie na sam koniec tej historii, kiedy to Lucja zastanawia się nad tym, kto z nich mógłby być mordercą.
🤭🤭🤭
Całość utrzymana jest w bardzo lekkim tonie, tak typowym dla komedii kryminalnych. Teraz, pisząc już tę recenzję, pomyślałam, że w sumie chciałabym zobaczyć wersję serialową tego tytułu. Mogłoby to być naprawdę interesujące. Fabuła też była ciekawa, ale dla mnie jednak ta historia trwała zbyt krótko. Wiecie, nie ma tu miejsca praktycznie na nic, więc autorzy spieszą z pokazaniem czytelnikowi wszystkiego na raz. Akcja od razu rusza z kopyta i nie zwalnia nawet na chwilkę, praktycznie do samego końca. W moim odczuciu autorzy za bardzo skupili się na początku, na rozwinięciu początku tej historii, chociażby powodów, dla których Lucja dostała takie a nie inne zlecenie, zaś później za szybko nastąpiło rozwiązanie całej zagadki, bo po prostu już zabrakło miejsca na rozwijanie innych wątków. Ale jeżeli bym oceniała ten tom nie jako książkę, tylko właśnie pojedynczy odcinek jakiegoś serialu to wypada on bardzo pozytywnie.
🤭🤭🤭
Samo zakończenie też nie mnie wbiło jakoś mocno w fotel. Wręcz przeciwnie, pomyślałam, że z tak trywialnego powodu zabijać kogoś to już jest spora przesada, nawet jak na kobietę i to zakochaną. Przepraszam, ale dla mnie to było tak wymuszone i sztuczne, że już chyba bardziej się nie da. I tak naprawdę to zabrakło mi takiego typowego dochodzenia do prawdy. Czytelnik nic takiego tutaj nie zazna. Autorzy po prostu w pewnej chwili postanawiają pokazać, kto jest mordercą i tyle. Potem to już krótka droga do ukazania, co będzie w kolejnym odcinku tego serialu literackiego. Nie przemówiło to do mnie zupełnie i myślę, że nie zostanie też na dłużej w mej pamięci.
🤭🤭🤭
Muszę za to pochwalić wydawnictwo Wielka Litera za redakcję tej książeczki, bowiem moje wprawne oko nie natrafiło na żadną literówkę czy też jakiś inny błąd w tekście. Całość naprawdę wygląda nieźle. Myślę, że gdyby dodać do tego wszystkiego jeszcze jakieś ciekawe ilustracje to historia ta zyskałaby zupełnie inny wymiar.
🤭🤭🤭
Myślę też, że inaczej bym tę historię odebrała, gdybym ją czytała podczas wakacji, jakiegoś wyjazdu czy opalania na plaży. A czytałam ją już, gdy za oknem nastały bure dni, pełne deszczu i zimnego wiatru. No jednak pogoda na zewnątrz też ma wpływ na odbiór przez nas danej lektury. “Mężczyzna, który zjadł orzeszki” to z pewnością świetna alternatywa dla tych osób, które są ciągle zabiegane i nie mają zupełnie czasu na czytanie. Wyobraźcie sobie, że jedziecie zatłoczonym pociągiem do pracy. Spędzacie w nim około godziny w jedną stronę. I w głowie pojawia wam się myśl, że przecież moglibyście spędzić ją właśnie na czytaniu. Tylko jak wyciągnąć książkę z torby? Albo telefon z kieszeni kurtki, kiedy z każdej strony ktoś na was napiera? Wtedy właśnie z pomocą przychodzi do Was Lucja Słotka. Mały format, mało stron, lekki styl napisania… Czego chcieć więcej? Wiadomo, że nie można mieć wszystkiego. Dlatego też tłum magicznie nie zniknie i nie znajdzie się dla Ciebie wolne miejsce do posiedzenia. Ale możliwość zatopienia się w barwnej historii to już zawsze jakiś plus, czyż nie?
🤭🤭🤭
Pomimo tego, że pewne rzeczy w tym tomie nie do końca mi podpasowały to ostatecznie oceniam go bardzo pozytywnie. Z pewnością taka forma to jest coś nowego na rynku wydawniczym i może ona zyskać spore rzesze fanów. Z ciekawości ktoś będzie chciał się przekonać o czym ta książeczka jest. Podoba mi się też oprawa graficzna. Nie wiem, czy mieliście okazję widzieć wszystkie dotychczasowe tomy razem, ale prezentują się one naprawdę malowniczo. “Mężczyzna, który zjadł orzeszki” ze swoją pomarańczową okładką nadaje się chociażby do sesji zdjęciowej w jesiennym klimacie, z dyniami w tle, które obecnie tak bardzo są modne.
🤭🤭🤭
Te książeczki mogą być też świetnym pomysłem na prezent dla osoby, która na przykład nie przepada za czytaniem, ale chciałaby to zmienić lub właśnie dla osoby, niemającej zbytnio czasu na obszerniejsze lektury. A akurat zbliżają się już święta Bożego Narodzenia to macie ode mnie jedną polecajkę.
🤭🤭🤭
Podsumowując, “Mężczyzna, który zjadł orzeszki” to pierwszy tom serialu literackiego, który powstał we współpracy dwóch autorów: Marty Guzowskiej oraz Leszka Talko. Główną bohaterką jest Lucja Słotka, która potrafi dosłownie każdego uratować z nawet ogromnych problemów. Jest to osoba dość specyficzna, z oryginalnym poczuciem humoru, ale z drugiej strony nie da się jej nie lubić. Szczerze mówiąc, to chciałabym mieć taką przyjaciółkę, bo z nią życie na pewno nie byłoby nudne. Myślę, że ta lektura jest idealna dla każdego fana wszelakich komedii kryminalnych. Dobra zabawa jest tutaj gwarantowana od pierwszej strony! I mam nadzieję, że tak zostanie już do końca tej serii. Ale tak czy siak, ja po nie na pewno sięgnę.
🤭🤭🤭
Jest pani niezastąpiona! Musi mi pani pomóc. Jak nie pani, to już nie ma dla mnie ratunku!
Uwielbiam, kiedy ktoś tak mówi do mnie. Piastuję poważne stanowisko. Nazywa się oficjalnie Home Disaster Manager. Prawda, że pięknie? I jakże odpowiedzialnie! Każde zagrożenie jestem w stanie zamienić w coś pozytywnego.
Jasne. Jestem w stanie wszystko zrobić. Ale…
Tak? - głos...
2022-10-15
😯😯😯
Siedzę obok twojego łóżeczka. Ty słodko śpisz. Ja przecieram oczy ze zmęczenia, ale nie chcę się kłaść. Nie mogę uronić ani chwili spędzonej z tobą. Jesteś całym moim światem. Mogę cię trzymać za rączkę, mogę głaskać po główce… Kocham cię Kruszyno tak mocno, że to aż boli, wiesz? targają mną sprzeczne emocje. Z jednej strony cieszę się, że jesteśmy już w domu, źle znosiłam pobyt w szpitalu, ale z drugiej strony jestem też przerażona. Jesteś taka maleńka. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę cię kochać, tulić i zachwycać się tobą każdego dnia. Miałam szczęście, że urodziłaś się nieco po terminie, że byłaś zdrowa, że nie miałaś żółtaczki, że wyszłyśmy ze szpitala w trzeciej dobie… A w tym samym czasie gdzieś jakaś kobieta przeżywa swój dramat, bo nie wie, co się dzieje z jej dzieckiem, bo właśnie wiozą je do innego szpitala…
😯😯😯
Gdy ujrzałam informację, że @karoo__linka właśnie z tą powieścią zorganizowała booktour nie potrafiłam się oprzeć i musiałam zgłosić swoją chęć udziału. Od samego początku przeczuwałam, że gdybym była teraz w ciąży nie byłabym w stanie jej przeczytać. A dlaczego? Przekonajcie się sami, czytając dalej moją recenzję.
😯😯😯
Emilia Kwiatkowska to młodziutka dziewczyna, która marzy o karierze modelki, a także o założeniu rodziny. I to dużej! Dziewczyna oddaje się swojej pracy z pasją i nawet nie przeczuwa, jakie piekło dla niej zgotuje los. Bohaterka zakochuje się powoli w fotografie, z którym przyszło jej czasem pracować, a ten odwzajemnia te uczucia. Para zamieszkuje razem. Dość szybko Emilii udaje się zajść w ciążę. Młodzi są przeszczęśliwi. Całkiem przypadkiem, na pierwszych zajęciach w szkole rodzenia okazuje się, że Emilia ma bardzo wysokie ciśnienie. Położna kieruje ją więc na oddział. Dziewczyna jedzie tam, zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje. A potem pada wyrok: Zatrucie ciążowe. Rzucawka. Pani organizm traktuje ciążę jako wroga. W tym momencie rozpoczyna się największa walka Emilii. O ukochaną córeczkę, ale także o samą siebie. Czy zdoła dać pstryczka w noc losowi?
😯😯😯
Rozpoczynając tę historię odczuwałam swego rodzaju rozczarowanie. Bo wiecie, początek był dość nudny. Autorka starała się wprowadzić czytelnika w to jaka jest główna bohaterka, jak wygląda jej życie, jak poznała swoją miłość i jak to w ogóle się stało, że zapragnęła ona dziecka. W moim odczuciu jednak było to zbyt mocno rozwleczone i w pewnym momencie poczułam zwyczajnie znużenie. Dobrze jednak, że nie mam w zwyczaju odrzucania już rozpoczętych lektur. Druga połowa książki to dopiero roller-coaster.
😯😯😯
Nie potrafię inaczej tego ująć niż po prostu tak, że ta historia rozjechała mnie totalnie. Serio. Nie dawałam tego czytać bez żadnych emocji. Tym bardziej po lekturze doceniam, że u mnie ciąża i poród przebiegły praktycznie bezproblemowo. Gorzej wspominam już sam pobyt na sali poporodowej o czym jeszcze będę wam pisać w innym poście, ale i tak moje przeżycia przy tych Emilii z tej książki to po prostu pikuś!
😯😯😯
Polubiłam główną bohaterkę, pomimo tego, że dość często pokazywała swoim zachowaniem, jak bardzo jest naiwna w stosunku do innych osób. Kibicowałam jej na każdym kroku. Jestem w totalnym szoku i podziwiam ją bardzo za to, że była w stanie tyle wycierpieć dla swojego dziecka. Z każdej strony w “1200 gramach szczęścia” emocje wyzierają praktycznie z każdej strony. Nie da się tej książki czytać bez jakichkolwiek uczuć. Autorka ma bardzo lekki styl pisania i dzięki temu odnosiłam wrażenie, że ktoś mi tę historię sączy prosto do ucha, a nie że ja ją sama czytam.
😯😯😯
Niezwykle mocno zżyłam się również z Jakubem, czyli partnerem Emilii. Ona przeżywała swój dramat w szpitalu, bo naocznie widziała, co się dzieje z jej Julcią, ale także i z nią samą. On za to miał nie mniejszy koszmar w domu, bowiem sam siedział w czterech ścianach i nie miał nawet komu się wyżalić ze swoich uczuć. Przecież dla swojej ukochanej musiał być wsparciem, bez względu na to, jak ona w danej chwili go traktowała.
😯😯😯
Ta historia dosłownie mnie przeczołgała po chodniku. Czułam się okropnie, była przytłoczona wszelkimi emocjami, moje serce rozpadło się na milion kawałków i to kilka razy. I pomyśleć, że ta historia jest oparta na faktach i o tym, że wiele kobiet każdego dnia musi przez takie piekło przechodzić… Serce aż się kraje, gdy o tym myślę. Po lekturze tym bardziej jestem wdzięczna, że mam zdrową Anię, że urodziła się w terminie, że dostała dziesięć punktów w skali Apgar, że ogólnie jest zdrowa… Jestem wdzięczna, że pojawiła się w moim życiu.
😯😯😯
Muszę się wam do czegoś przyznać: jak nie płaczę z reguły na książkach, tak tutaj wylałam morze łez. Serce mi pękało, gdy czytałam o tym, jak bardzo Emilia poświęcała się dla swojej malutkiej córeczki. Nie mogłam znieść jej bólu. Odczuwałam chęć podniesienia jej krzyża i chociaż na chwilę uśmierzenia jej bólu. Chciałam do niej podejść, przytulić z całych sił i szepnąć prosto na ucho, że wszystko będzie dobrze.
😯😯😯
Jestem pełna podziwu dla lekarzy z tamtejszego szpitala za to, ile wysiłku ostatecznie włożyli w to, aby i Emilia i Julia przeżyły to piekło. Dzięki im te dwie istoty mogą dzisiaj kroczyć wspólną ścieżką życia.
😯😯😯
Ta historia należy do tych, których nie powinno się oceniać. Pomimo tego, że jest lekko fabularyzowana, to jednak mocno opiera się na faktach. A przecież czyjegoś życia nie wolno nam oceniać. Ciężko mi tu pisać więc o tym, czy ta historia mi się podobała czy też nie. Bo jak mogę powiedzieć, że czyjeś piekło było wspaniałe? “1200 gramów szczęścia” to typ takiej historii, którą powinna przeczytać każda kobieta i każdy mężczyzna. Nikt nie jest przecież przygotowany na to, że jego dziecko będzie wcześniakiem.
😯😯😯
A opieka takimi maluchami jest jeszcze trudniejsza. Trzeba dosłownie na wszystko zwracać uwagę. Wszystko może okazać się dla nich niebezpieczeństwem. Autorce udało się ukazać tu wiele ważnych aspektów. Myślę, że ta historia podniesie na duchu niejedną kobietę, która akurat jest lub też była w podobnej sytuacji. Emilia przebywając tyle tygodni w szpitalu i to w pojedynczej sali myślała przez dłuższy czas, że jest osamotniona w swoim cierpieniu. A później przekonała się, że takich kobiet jak ona jest znacznie więcej. Przyjemnie się czytało o tym, jak dziewczyna była już w hoteliku i jak inne pacjentki się nawzajem wspierały i dodawały sobie otuchy.
😯😯😯
Autorka pokazała też tutaj różne sposoby radzenia sobie z cierpieniem. Emilia zamknęła się w sobie, nie chciała z nikim rozmawiać, skupiała się wyłącznie na swojej córce. Jakub, chociaż przeżywał swoje własne piekło, wolał trzymać się optymistycznych myśli, bo musiał być silny za siebie i ukochaną. Matka dziewczyny za to skupiała się na tworzeniu poszczególnych paczek dla Emilii, gdy ta jeszcze była w szpitalu, bowiem wtedy miała chociaż minimalną świadomość, że coś robi. Kobieta nie mogła znieść myśli, że jej córka cierpi, a ta nie może zupełnie nic dla niej zrobić.
😯😯😯
Marta Maciejewicz pokazała jak ważne jest wsparcie bliskich, ale także psychologa. Ukazała problem kobiet, które bojąc się, że usłyszą, że przesadzają, nie mówią nikomu o swoich uczuciach. Cierpią w samotności, często mają depresję poporodową, ale bagatelizują ją, bowiem ich otoczenie twierdzi, że najważniejsze, że dziecko żyje i na tym trzeba się skupić. Nikogo nie obchodzi to, że matka dziecka również przeszła piekło, że czasem naprawdę trudno to wszystko poukładać sobie w głowie. Ja to doskonale rozumiem, bowiem na początku było mi naprawdę ciężko z dzieckiem. I to nie tak, że nie kochałam Ani od początku. Ja ją pokochałam od pierwszych chwil. Tylko wiecie, poród później pobyt w szpitalu, jak dla mnie traumatyczny, sprawiły, że miałam czarne myśli. Nikt mnie nie zbywał, mam świadomość, że mogę o wszystkim porozmawiać chociażby z moją mamą, wiem, że mnie ona wysłucha i zawsze dobrze doradzi.
😯😯😯
Ta książka to także swego rodzaju kompendium wiedzy na temat tego, jak wyglądają procedury w szpitalu. W tym przypadku personel medyczny, moim zdaniem, stanął na wysokości zadania. To, ile pracy każdego dnia wkładali w opiekę tak malutkich dzieci oraz ich matek sprawiało, że odczuwałam przemożną wdzięczność.
😯😯😯
Wiecie, co mnie najbardziej w “1200 gramach szczęścia” wzruszyło? Moment, kiedy Emilia i Jakub mogli w końcu odebrać ukochaną córeczkę ze szpitala. Nie wiem, czy ta malutka istota wiedziała, co się dzieje wokół niej, ale sam opis wyjścia ze szpitala bardzo mnie wzruszył. Tak bardzo, że przez dłuższą chwilę szlochałam. Nie ze smutku, tylko ze szczęścia, że ta historia doczekała się ostatecznie szczęśliwego zakończenia. Z radości, że Jakub w końcu mógł zobaczyć swoją córeczkę. Że ta rodzina mogła być od tego momentu kompletna. Życzę tego każdej kobiecie, która pragnie mieć dziecko.
😯😯😯
Podsumowując, “1200 gramów szczęścia” to piękna historia matki i córki, które trafiły do piekła. To opowieść o miłości, szacunku, wsparciu, a także zawiści, bólu, strachu i wiecznym oddaniu. Wreszcie to historia o nadziei, która nigdy nie słabnie, nawet w obliczu najgorszego zagrożenia. Autorka pokazała tutaj do jakich poświęceń jest zdolna kobieta, która pragnie zostać matką. Nie da się obok niej przejść zupełnie obojętnie. Ja ryczałam jak bóbr. Zrozumiałam, że trzeba się każdego dnia cieszyć tym, co się ma, bo nigdy nie wiadomo, na jak długo los nam to wszystko dał… Powinna ją przeczytać każda kobieta, by wiedzieć, że nie jest sama.
😯😯😯
Siedzę obok twojego łóżeczka. Ty słodko śpisz. Ja przecieram oczy ze zmęczenia, ale nie chcę się kłaść. Nie mogę uronić ani chwili spędzonej z tobą. Jesteś całym moim światem. Mogę cię trzymać za rączkę, mogę głaskać po główce… Kocham cię Kruszyno tak mocno, że to aż boli, wiesz? targają mną sprzeczne emocje. Z jednej strony cieszę się, że jesteśmy już w domu, źle...
2022-10-06
😋😋😋
No cóż, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że jestem już totalną fanką Moniki Ligi i tego, co wychodzi za każdym razem spod jej pióra. Czytałam juz kilka jej powieści i każda z nich była na swój sposób oryginalna i zupełnie inna niż poprzednie. Widząc więc, że @zolza91_czyta organizuje kolejny booktour właśnie z “Workiem treningowym” to stwierdziłam, że chętnie wezmę w nim udział. Założyłam od razu i z miejsca, że to będzie wspaniała lektura. Czy tak faktycznie było?
😋😋😋
Magda jest po przejściach. Gdy była młodziutką dziewczyną związała się z pewnym chłopakiem. Myślała, że będą już razem na zawsze. Rodzice ostrzegali ją, by nie brała ślubu, że to przecież może poczekać, że nie ma co się z tym aż tak spieszyć. Ale ona wiedziała lepiej… Niestety, sprawdziło się wszystko, co rodzice jej próbowali wpoić. Związek ten może był szczęśliwy, ale tylko przez chwilę. W końcu Magda się rozwiodła. Chce zapomnieć o swoim byłym mężu i może o całym męskim świecie? Udaje się w tym celu na siłownię. I to właśnie tam, przy pewnym worku treningowym, który traktuje jak twarz swego byłego partnera spotyka jego. Emila. Faceta, który traktuje swoją pracę na siłowni jako okazję do zdobywania nowych dupeczek. Czy między Magdą a Emilem może zrodzić się szczere uczucie? Zwłaszcza, że do głosu znów dochodzą Krzysiek i Sandra, partnerzy z przeszłości?
😋😋😋
Autorka mnie ostrzegała. A ja i tak nie chciałam jej wierzyć. Niestety, książka ta mnie trochę rozczarowała. Spodziewałam się równie ostrej fabuły, co w poprzednio czytanych przeze mnie książkach tej pani, a to co zamiast tego dostałam to mogę określić jako deserek bez wisienki. Akcji tutaj tak naprawdę jak na lekarstwo. Dla mnie miejscami wręcz wiało nudą i miałam ochotę odłożyć tę książkę na bok, a nigdy wcześniej mi to nie zdarzało przy twórczości tej pani. Dziwne i specyficzne to jest uczucie.
😋😋😋
Nie myślcie tylko sobie, że uważam, że ta książka jest zła. Bo nie jest. Zrządzeniem losu mimo tego, że okazała się odrobinę gorsza to i tak pozaznaczałam w niej całkiem sporo ulubionych fragmentów. Myślę, że gdybym ją czytała w okresie wakacyjnym to też pewnie inaczej bym ją odebrała. Bo to taka, wiecie, lektura, stworzona do tego, aby zabrać ją właśnie w podróż czy na plażę i się po prostu przy niej zrelaksować. Wyobraźcie sobie, że leżycie na kocyku na plaży, słoneczko delikatnie smaży, wiaterek smaga wasze plecy, a wy zagłębiacie się powoli w relację Magdy i Emila… Sielski, prawda?
😋😋😋
No właśnie, tylko w tej powieści te uczucia i relacje tworzą się jak dla mnie zbyt szybko. Wiecie, ja nie wymagam, by książki tego typu liczyły po osiemset stron i by przez ich większość główni bohaterowie bawili się ze sobą w kotka i myszkę. Ale w tym przypadku jakoś tak miałam wrażenie, że Magda i Emil za szybko się na siebie rzucili i że to mało życiowo wygląda.
😋😋😋
Cały czas zastanawiałam się nad postacią Izy, kiedy czytałam "Wakacyjny Epizod". Myślałam nad tym, co takiego wydarzyło się w jej życiu, że w drugim tomie zachowuje się właśnie w ten konkretny sposób, a nie inny. I teraz czuję się ukontentowana. Autorka świetnie nadała odpowiedniego kierunku tej historii i dzięki temu, z przyjemnością jeszcze raz przeczytam "Wakacyjny Epizod".
😋😋😋
Książka ta liczy nieco ponad 200 stron. Nie jest ona jakoś specjalnie gruba, a więc może być idealnym pomysłem na prezent dla osoby, która na przykład chce dopiero rozpocząć swoją przygodę z czytaniem i z szeroko pojętą literaturą. Nie jest to z pewnością powieść wysokich lotów czy też poważna. To historia, która ma bawić czytelnika, a jednocześnie też pokazać między wierszami, jak łatwo jest zranić drugą osobę i jak szybko można wysnuć o kimś błędne wniosku, bazując tylko na tym co się widzi czy też słyszy.
😋😋😋
Rozdziały są tu dość krótkie, a styl autorki naprawdę lekki. Niektórzy jej lekturę mogą porównać do rejsu po nieco wzburzonym morzu. Bo wiecie, autorka nie byłaby sobą, gdyby co jakiś czas nie rzucała na ścieżkę przed czytelnikiem kolejnych smaczków.
😋😋😋
Rozczarowało mnie nieco samo zakończenie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego dlaczego takie musiało być. Ale spodziewałam się ogromnego BUM, jak to miało miejsce w poprzednich książkach tej pani. A tu nic takiego nie nastąpiło. Było za to przewidywalnie i w pewnym momencie aż nazbyt słodko. Lubię słodycze, ale nie chciałabym mieć przez to cukrzycy. Chyba rozumiecie o co mi chodzi?
😋😋😋
Podobało mi się za to, że autorka tutaj zastosowała już raczej popularny zabieg, a mianowicie oddała głos zarówno Magdzie jak i Emilowi. Zawsze to sprawia, że czytelnikowi łatwiej się jest połapać w tym, co się dzieje w danym momencie i nie musi się niczego domyślać, a także ma szerszy ogląd sytuacji, wie jakimi motywami dany bohater się kierował i może się z nim utożsamić bądź też nie.
😋😋😋
Czy są tutaj wulgaryzmy? No czasem i Monice się uleje 😂 Wiecie, musicie sobie zdawać sprawę, że są takie sytuacje (i w życiu także!), że inaczej niż przekleństwem tego klimatu się nie odda. No tak już jest i nic się na to nie poradzi. Ale gwarantuję, że autorka napisała te sceny zbliżeń naprawdę ze smakiem. Nie czuje się do nich ani obrzydzenia ani zniesmaczenia.
😋😋😋
Szkoda trochę, że ta książka jest tak krótka. Wolałabym, aby była ona odrobinę dłuższą, ale jednak bardziej niektóre wątki zostały rozwinięte. Chociażby znajomość Emila i Magdy. Oni tak naprawdę ze sobą nie rozmawiali. A wychodzę z założenia, że to dialog jednak jest najważniejszy w związku. A w tej powieści to miałam często wrażenie, że Emil i Magda zachowują się niczym jakieś niewyżyte króliki. Ciągle tylko rozmyślali o tym, jak tu zaciągnąć tę drugą stronę do łóżka (albo nawet niekoniecznie tam!).
😋😋😋
Ta książka, niestety, nie ma takiej głębi jak poprzednie powieści. Tutaj jest po prostu luźno i przyjemnie. Ta powieść może i niesie jakieś przesłania płynące z poszczególnych obrazów, ale nie jest to znów nic tak poważnego, że zostanie z czytelnikiem na dłużej.
😋😋😋
Serię o "Psycholu" autorka sama określa jako książki nie dla każdego. Faktycznie, są tam bardzo już brutalne sceny wykorzystania seksualnego i tym podobne. Czy zatem ta powieść nadaje się dla każdego typu czytelnika? Oczywiście, że… Tak! Jest to lekka historia o dwójce ludzi, którzy w pewnym momencie pogubili się w swoich szarych codziennosciach i którzy próbują je na nowo jakoś poskładać. Nie ma tu ani grama brutalności. Głównych bohaterów się lubi albo nie. Ja ich na swój specyficzny sposób polubiłam, chociaż niekiedy ich zachowania przyprawiały mnie o ból głowy.
😋😋😋
W związkach najważniejsza jest szczerość. Jeśli coś się dzieje, to idziemy do partnera i prowadzimy z nim dyskusję. Tego główni bohaterowie nie potrafili z początku zbytnio ogarnąć. Gdy coś się działo, coś widzieli lub usłyszeli o tym drugim zamiast to że sobą obgadać to oni woleli zamknąć się w sobie i zdusić te uczucia w zarodku. Jak wiadomo, to nigdy nie prowadzi do niczego dobrego.
😋😋😋
W przypadku Emila i Magdy najlepszym sposobem na rozładowanie emocji był właśnie seks. Może z czasem dojdzie do nich, że niekiedy rozmowa musi wystarczyć. Czy jest tu bohater, którego nie potrafiłam polubić? Tak, nawet dwójka: Krzysztof i Sandra. Były mąż Magdy ciągle z siebie robił taka ofiarę losu, że bez niej sobie nie poradzi i tym podobne. Uważam, że Magda bardzo dobrze zrobiła, że ostatecznie się od niego odcięła, bo był bardzo dla niej toksycznym człowiekiem. Sandrze za to na swój sposób współczułam. Sądziła, że jest taka idealna, a tu się okazało, że nie tylko perfekcyjny wygląd i super drogie perfumy mają znaczenie. Że trzeba zwyczajnie mieć to coś, co przyciągnie nas do drugiej osoby. Jej próby odzyskania chociaż na chwilę, dosłownie na moment Emila były strasznie desperackie i małostkowe. I w sumie nie było to wyjaśnione: czy robiła to, bo faktycznie chciała odzyskać swego gorącego ogiera czy jednak może miała zupełnie inny cel?
😋😋😋
O właśnie. Teraz sobie przypomniałam o jeszcze jednej postaci, którą z miejsca polubiłam. Mianowicie mam tu na myśli Marcina, przyjaciela Magdy. Stwierdzam, że przyjaciel gej to po prostu ideał. Sprawiał wrażenie faceta, który jest gotów dla swej przyjaciółki zrobić dosłownie wszystko. I udowadniał to na każdym kroku. A przy tym był niezwykle uroczym bohaterem i chciałabym przeczytać o nim osobna historię. O nim i o jego Teofili, rzecz jasna.
😋😋😋
Podsumowując, "Worek treningowy" to zupełnie inna powieść autorstwa Moniki Ligi. Nie ma tu za grosz brutalności ani zaskakującego zakończenia. Jest za to historia dwójki ludzi, którzy pragną miłości, chociaż może nawet jeszcze do końca nie zdają sobie z tego sprawy. Po różnych pułapkach życiowych starają się wyprostować swoje ścieżki codzienności. Tylko pytanie, czy w pewnym momencie spotkają się na tej drodze i dalej już pójdą razem? Pomimo tego, że ta powieść nieco mnie swoją lekkością rozczarowała to ostatecznie oceniam ją bardzo pozytywnie. Tylko zalecam czytanie jej jednak w okresie letnim, a nie teraz, kiedy za oknem powoli robi się polska jesień. Chociaż do rozpalania zmysłów nadaje się ona naprawdę idealnie!
😋😋😋
No cóż, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że jestem już totalną fanką Moniki Ligi i tego, co wychodzi za każdym razem spod jej pióra. Czytałam juz kilka jej powieści i każda z nich była na swój sposób oryginalna i zupełnie inna niż poprzednie. Widząc więc, że @zolza91_czyta organizuje kolejny booktour właśnie z “Workiem treningowym” to stwierdziłam, że chętnie wezmę w nim...
2022-09-25
😬😬😬
Musicie wiedzieć, że rzadko wystawiam przeczytanym książkom aż tak niskie oceny. Ale czasem trafiam na twór, który nawet nie wiem, jak nazwać. Po lekturze zaś mam totalny mętlik w głowie i non stop zastanawiam się, co ja w ogóle właśnie trzymałam w rękach. Nie zrozumcie mnie źle, jestem totalną romantyczką i uwielbiam wszelkie historie z miłością w tle. Czasem nawet na takowych zdarzy mi się uronić jedną albo dwie łezki. Ale kiedy mam ogromne oczekiwania względem danej historii, a ostatecznie otrzymuję nudny bełkot to czuję się zwyczajnie oszukana i zirytowana. Kiedy zobaczyłam, że @przeczytajzemna organizuje z tą książką booktour, postanowiłam się przekonać na własnej skórze o tym, czym się tak wszyscy zachwycają. Przykro mi, ale po lekturze nadal tego nie wiem.
😬😬😬
Lucas właśnie stoi przed swoją pierwszą poważną trasą koncertową. Oprócz zespołu ma z nim jechać jego dziewczyna, Lisa. Tuż przed umówioną godziną chłopak odkrywa na jej temat jednak coś, co wręcz rozrywa jego serce na drobne kawałeczki, których nie da się już nawet skleić za pomocą SuperGlue. Rusza więc w podróż z czarnymi myślami w głowie i złością w sercu. Nie przeczuwa nawet tego, że los szykuje dla niego być może najpoważniejszą lekcję w jego życiu.Pokaże mu bowiem, że czasem po prostu wystarczy kochać i docenić z całych sił osoby, które zawsze stoją u naszego boku.
😬😬😬
No wiecie, kto by nie chciał czytać o muzykach? Opis zaintrygował mnie na tyle, że naprawdę zapragnęłam poznać historię głównego bohatera, sprawdzić z jakimi problemami będzie musiał się on borykać. I z początku ta historia mi się podobała. Gdy przeczytałam jakieś kilkadziesiąt stron pisałam wam, że nie spodziewałam się tego, że ta historia aż do tego stopnia mnie wciągnie. Ale później coś poszło mocno nie w tę stronę, co trzeba. I zaczęłam odczuwać nudę, a w mojej głowie pojawiły się myśli, kiedy ja skończę to czytać.
😬😬😬
Przeczytałam kilka recenzji “Wystarczy kochać” na Lubimy Czytać i jestem mocno zdziwiona tym, że ta powieść aż tak się podoba. Ocena prawie 7,5 to naprawdę jest ten wyższy pułap, ale dla mnie to przesada. W tej powieści nie ma niczego ostatecznie, co można by aż do tego stopnia pokochać. No kurczę, fabuła ciągle kręci się wokół tego samego, bohaterowie są jacyś tacy mało życiowi i sporo przerysowani, zaś zakończenie jest tak przewidywalne, że już chyba bardziej nie mogłoby być. Autorka w pewnym momencie stara się bardziej wciągnąć czytelnika (szkoda, że następuje to tylko raz i dopiero praktycznie pod sam koniec lektury!) i wymyśla zmyślny twist. No ja nadal uważam, że nie był na tyle zaskakujący, aby podnieść moją ocenę chociaż o jedno oczko.
😬😬😬
Czy zdołałam polubić w tej historii chociaż jedną postać? Tak, rodziców Lucasa i Aurory. Sama chciałabym się opiekować swoją córką w taki sposób, w jaki oni troszczyli się o swoje pociechy. Gdy pojawiały się natomiast sceny, w których Caroline i Alex na przykład się ze sobą przekomarzali czy opowiadali o swojej miłości odczuwałam wręcz ich radość i dumę z tego, że udało im się stworzyć tak trwały i udany związek, mimo pewnych przeciwności losu. Lucasowi nie uwierzyłam do końca. Bo wiecie, z jednej strony przez jakiś czas był z Lisą, ta potem zrobiłam mu świństwo, ten się załamał i nagle co robi? Wyznaje miłość swojej przyjaciółce z dziecięcych lat! No ludzie, tak to raczej w prawdziwym życiu na pewno nie wygląda. Gaby za to wydała mi się taką niby laleczką prowadzoną na sznurkach, gdzie ją poprowadzą tam pójdzie i co powiedzą to to zrobi. Sprawiała wrażenie osoby wrażliwej, owszem, ale też mocno naiwnej i działającej pod wpływem emocji.
😬😬😬
To, co w tej książce mi się podobało to oddanie głosu dwójce głównych bohaterów, czyli Lucasowi i Gaby. Lubię taki zabieg w literaturze, bowiem wtedy o wiele łatwiej jest się połapać w emocjach, które odczuwają dane osoby. Czytelnik wszystko wie, a nie musi się domyślać chociażby motywów postępowania postaci, bo zostało to rzetelnie przedstawione.
😬😬😬
Zaskakujące w tej powieści jest to, że pomimo tego, iż w ogólnym rozrachunku mi się ona nie podobała to pozaznaczałam w niej naprawdę sporo fragmentów, co zresztą możecie zobaczyć na własne oczy na jednym ze zdjęć do tej recenzji. Nie mogę powiedzieć, że kibicowałam głównej parze, nie mogę napisać, że historia ta podbiła moje serce, ale mogę za to stwierdzić z pewnością, że autorka ma dar do stwierdzania rzeczy oczywistych w jakiś taki magiczny sposób. Nie mogłam się więc temu uczuciu oprzeć i zaznaczałam fragmenty jak szalona.
😬😬😬
Jest tu także druga para, która w jakimś stopniu zdobyła moje serce i nawet jej kibicowałam. Są to Aurora (swoją drogą, śliczne imię, prawda?) oraz Chris. Oj ta dwójka potrafiła dostarczyć powieści wielu emocji i to czasem bardzo skrajnych! To był rodzaj miłości, która rodzi się powoli i stopniowo, nie zawsze też idzie w tę stronę, w którą chcieliby podążyć sami bohaterowie, ale czytelnik nie potrafi ich obserwować inaczej niż z zapartym tchem. Ale i tak nie obyło się bez tego, iż Aurora mnie nie wkurzyła. Jej pewna decyzja była dla mnie idiotyczna wręcz i nie potrafiłam jej zrozumieć.
😬😬😬
Oprócz miłości pomiędzy kobietą a mężczyzną, jakiej tu pełno, autorka przedstawiła też inne oblicza tego uczucia. Jest więc Aurora i Lucas, czyli rodzeństwo. Pomimo tego, że czasem są dla siebie naprawdę uszczypliwi i złośliwi wręcz, to kiedy tylko sytuacja tego wymaga wspierają się wzajemnie. Pojawia się też tu już wspomniana delikatnie wcześniej miłość rodzicielska. Alex i Caroline to rodzice, którzy dysponują popularnością. A pomimo tego dają Lucasowi wolną rękę w tym, co będzie robił w swoim życiu. I co najważniejsze, chłopak za każdym razem, kiedy nawet tylko delikatnie upadnie, może liczyć na ich ramiona, na których będzie się mógł wspierać z całych sił. Wreszcie pojawia się, delikatnie i subtelnie zarysowana, miłość braterska. Chłopaki z zespołu - Lucas, James, Max, Chris - są tak różni od siebie, jak tylko można być. A mimo to na scenie grają tak, że do złudzenia może się wydawać, że tworzą po prostu jeden organizm. To jest piękne i niekiedy bardzo wzruszające. Każda z tych miłości jest inna, każda z nich niesie ze sobą inne ryzyko, ale nikt z nas nie chce żyć w samotności, więc woli podjąć tę rękawicę niż zostać samotnym wilkiem do końca życia.
😬😬😬
Ciekawym aspektem tej pozycji jest playlista, którą Emilia Szelest zamieściła na samym początku książki. Domyślam się, że słuchanie tych utworów sprawia, że czytelnik odbiera tę powieść na jeszcze zupełnie innym poziomie, niż miało to miejsce do tej pory. Osobiście, jeszcze nie próbowałam takiego sposobu poznawania historii, ale kiedyś muszę to w końcu zmienić.
😬😬😬
Fabularnie “Wystarczy kochać” wypada bardzo słabo. Historia opiera się wciąż na tym samym, czyli trasie koncertowej chłopaków i rozgrywających się w międzyczasie ich perypetii, ale tak naprawdę czynnikiem zmiennym jest wciąż tylko miasto, w którym zespół gra. Nic poza tym się tutaj nie dzieje. Nadal nie rozumiem fenomenu tej książki, bo dla mnie zwyczajnie nie ma czym się w niej zachwycać. Nie wiem, może czytałam ją w złym momencie w swoim życiu, może jednak jest skierowana do trochę młodszych czytelników niż ja i dlatego ta historia kompletnie do mnie nie trafia… Wynudziłam się na niej niemiłosiernie. Musiałam aż robić przerwy w jej czytaniu i sięgać po inny tytuł w międzyczasie, bo chyba bym tylko używała jej do zasypiania.
😬😬😬
Nie powiedziałam o tym na początku, to powiem to teraz. Okładka jest, moim zdaniem, raczej zniechęcająca i odpychająca niż zachęcająca do sięgnięcia po tę powieść. Podejrzewam, że gdybym ją zobaczyła w księgarni czy bibliotece to w życiu bym się nią głębiej nie zainteresowała.
😬😬😬
No dobrze, powiedzmy jeszcze coś sobie o samym zakończeniu. Dla mnie było ono do granic możliwości schematyczne i przewidywalne. Wątpię, że ktoś śledząc losy Lucasa i Gaby oraz ich przyjaciół spodziewałby się, że coś złego im się stanie. Ostatni rozdział okazał się dla mnie tortem zbyt słodkie i ze zbyt dużą polewą czekoladową. A na dodatek ktoś jeszcze postanowił do niej dodać posypki. Jestem romantyczką, lubię naprawdę szczęśliwe zakończenia, ale w tym przypadku było wszystkiego za dużo. Zwłaszcza że prawie pod koniec tej historii autorka zaserwowała jeszcze czytelnikom pewien twist, który miał zaskoczyć, a okazał się… zwyczajny i mdły!
😬😬😬
Podsumowując, “Wystarczy kochać” autorstwa Emilii Szelest to mogła być naprawdę historia. Z początku ona wciąga niczym narkotyk, ale potem nagle zaczyna od siebie odrzucać, żeby ostatecznie odepchnąć i to na znaczną odległość. Dla mnie praktycznie nic tu się nie działo, a zakończenie było schematyczne i łatwe do przewidzenia, nawet dla tych, którzy akurat po ten konkretny gatunek literacki sięgają rzadziej. Nie będę polecać jej nikomu.
😬😬😬
Musicie wiedzieć, że rzadko wystawiam przeczytanym książkom aż tak niskie oceny. Ale czasem trafiam na twór, który nawet nie wiem, jak nazwać. Po lekturze zaś mam totalny mętlik w głowie i non stop zastanawiam się, co ja w ogóle właśnie trzymałam w rękach. Nie zrozumcie mnie źle, jestem totalną romantyczką i uwielbiam wszelkie historie z miłością w tle. Czasem nawet na...
2022-09-20
🐱🐱🐱
Gdy @kryminalnatalerzu organizowała booktour z pierwszym tomem powyższej serii, czyli “Mamy morderstwo w Mikołajkach” to byłam pełna entuzjazmu przed lekturą. Niestety, ale w jej trakcie moje oczekiwania malały i malały, aż w końcu prawie całkiem zniknęły. Książka mnie rozczarowała tym, w jakim kierunku cała historia poszła oraz samym stylem pisania autorki. Kiedy natrafiłam na informacje, że @kryminalnatalerzu organizuje zabawę z kolejnym tomem przygód kotki o męskim imieniu Burbur zawahałam się. Bo, wiecie, po co brać coś, co już z początku przeczuwacie, że was rozczaruje? Jednak organizatorka zachęcała niestrudzenie do udziału w tej akcji, mówiąc, że “Taka tragedia w Tałtach: bardziej już przypomina wcześniejsze powieści Marty Matyszczak. W końcu dałam się skusić. Czy jednak dobrze zrobiłam?
🐱🐱🐱
Fabuła “Takiej tragedii w Tałtach” rozpoczyna się w momencie odnalezienia pewnych zwłok na brzegu jeziora. Okazuje się, że to mężczyzna, który dwa miesiące wcześniej brał udział w zabawie sylwestrowej wspólnie z kolegami. Sprawę prowadzi komisarz Paweł Ginter. Kto miał motyw, aby zabić ofiarę? Co pchnęło kogoś do tak makabrycznego czynu? Z czasem wychodzi na jaw, że nie tylko koledzy zamordowanego mężczyzny mieli powód, aby pokusić się na jego żywot. Tymczasem żona Pawła, Rosalia odnosi sukcesy w swojej lecznicy “Podaj Łapę”. Nic jednak nie trwa wiecznie. Na jaw wychodzi najmroczniejsza z tajemnic kobiety. Nie może jej zdradzić nawet swojemu mężowi. Ale ktoś zna ten brudny sekret i może w każdej chwili ją wydać. A jeśli tak się stanie to Rosalia najpewniej trafi do więzienia. Wszystkim tym wydarzeniom przygląda się z boku kotka o jakże męskim imieniu Burbur. Całe szczęście odnalazła nowe miejsce do prowadzenia swoich sekretnych zapisków. Co ludzie, by bez niej zrobili?
🐱🐱🐱
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam jakiś większych oczekiwań. Może przez to, jak się skończyła moja przygoda z “Mamy morderstwo w Mikołajkach”. I może właśnie dzięki temu aż tak dobrze odebrałam tę książkę. Z początku ponownie mi się ona jakoś dziwnie dłużyła, ale później im dalej w las tym okazywało się, że znajduję tam coraz więcej grzybów. Czyli interesujących wątków. Niezmiennie moimi ulubionymi fragmentami zostały te spisane pazurkiem jakże szalonej kotki Burbur. Jej spostrzeżenia odnośnie otaczającego ją świata i ludzi z jednej strony mnie bawiły, lecz z drugiej, kiedy na chwilę przystanęłam i się trochę zastanowiłam, to musiałam zwierzęciu przyznać rację.
🐱🐱🐱
Ten tom z pewnością o wiele bardziej mnie wciągnął i zaintrygował niż poprzedni. Tutaj autorka już aż do tego stopnia nie skupia się na odczuciach poszczególnych bohaterów, na ich życiu, ale większą uwagę poświęca samemu śledztwu. A te wcale nie jest takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Pierwszymi podejrzanymi, siłą rzeczy, stają się koledzy ofiary, bo przecież to z nimi spędzał ostatnie swoje chwile. Z czasem jednak okazuje się, że było na świecie więcej osób, którymi zamordowany mężczyzna zalazł za skórę i którego dosłownie wszyscy mieli dość. A propo tych kumpli, to żadnego z nich nie potrafiłam polubić. Serio, to był taki typ osobowości, od którego wolę trzymać się jednak z daleka. I przez większość lektury zastanawiałam się po co oni w ogóle utrzymują ze sobą kontakt, skoro każdy każdemu zazdrości i nie są zbyt mili dla siebie, a ich rozmowy są pełne uszczypliwości.
🐱🐱🐱
Mam wrażenie, że w tym tomie autorka jakby bardziej popłynęła i powieść stała się o wiele zabawniejsza niż poprzednia część. Dosłownie na każdej scenie, w której główną rolę odgrywała kotka Burbur śmiałam się do rozpuku. Tak jak w przypadku pierwszego tomu często z chęcią wręcz go odkładałam na bok, tak w przypadku “Takiej tragedii w Tałtach” przerywałam lekturę z ogromnym bólem serca i smutkiem wypisanym wręcz na twarzy. Oczywiście, jak to zazwyczaj ze mną bywa, ponownie dałam się wyprowadzić w pole przez autorkę. Miałam kilka swoich typów odnośnie tego, kto może być mordercą, ale żaden z nich nie okazał się tym prawidłowym. Autorka w tym przypadku zastosowała pełno zaskakujących twistów, które sprawiały, że tym bardziej ciężko było przerwać lekturę.
🐱🐱🐱
Jeśli chodzi o samych bohaterów, to w tej części kompletnie nie potrafiłam zrozumieć ich zachowania. Rozalia wciąż ukrywała pewną poważną rzecz przed mężem. Chyba nie potrafiła nad tym pomyśleć trochę dłużej i dojść do wniosku, że na dłuższą metę to nie ma sensu. Nie od dziś bowiem wiadomo, że każde kłamstwo ma krótkie nogi i że wcześniej, czy później wyjdzie ono na jaw. To ta uparcie dalej nic nie mówiła swojej połówce i liczyła na cud jakiś. A tu ten uparcie jakoś nie chciał nastąpić. Pawła za to miałam ochotę zamordować i to gołymi rękami. Nie potrafiłam pojąć, jak mógł zdradzić żonę. Zawsze w takich przypadkach wychodzę z prostego założenia: najpierw kończę jeden związek, żeby rozpocząć kolejny. A ten nie, poszedł w tango i to dość mocno, a potem niby miał wyrzuty sumienia, niby bał się, że Rozalia się o wszystkim dowie, ale z drugiej strony cały czas brnął dalej w tę znajomość. Ilony, czyli kochanki Pawła to już w ogóle nie potrafiłam polubić. Jaką trzeba być osobą, aby czerpać aż tyle radości z robienia komuś czegoś złego? Nie przejmowała się wcale, że namieszała w życiu innej kobiety.
🐱🐱🐱
Odnośnie kotki Burbur to odniosłam wrażenie, że to najbardziej zajęty zwierzak ze wszystkich kotów. Wiecznie gdzieś musiała biec, coś sprawdzić, a to skontrolować, czy jej służąca, Rozalia dobrze się zachowuje, a to komuś pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi. Jestem pod wrażeniem, że jej jeszcze starczało czasu na spanie i to takie porządne. Najbardziej chyba ubawił mnie fragment, w którym Burbur chciała zapolować na mysz, a ta w jej mniemaniu ostatecznie okazała się jakaś dziwna i jakby osowiała. Niemniej śmieszne było to, jak później chciała ten dar podarować jednemu z odwiedzających komisariat policji, gdzie pracował jej ukochany Pawełek. Takich zabawnych wydarzeń jest tutaj naprawdę pełno. To sprawia między innymi, że pomimo tego, że mamy tu do czynienia z morderstwem z zimną krwią, to jednak w ogólnym rozrachunku jest to bardzo ciepła historia.
🐱🐱🐱
Zakończenie bardzo mi się podobało. Śledztwo zostało wyjaśnione w stu procentach i mnie niezwykle zaskoczyło. Ale za to, co pojawiło się tutaj na ostatniej stronie, dosłownie w ostatnim zdaniu należałaby się sroga kara. jak czytelnik teraz ma wytrzymywać w tej nieświadomości, co wydarzy się dalej, co stanie się z Rozalią i jej mężem, a także oczekując na ostateczne wyjaśnienie sprawy z ich synem, Hubertem, który przecież nagle przemówił i to dość składnie. Chciałoby się móc od razu sięgnąć po kolejną część i sprawdzić szybko, co też autorka jeszcze zgotuje swoim bohaterom, a tu na półce pusto, brak na razie trzeciej części. Ciekawe, kiedy takowa się pojawi.
🐱🐱🐱
Interesującym aspektem “Takiej tragedii w Tałtach” był podział na cztery części. Każdą z nich autorka bardzo pieczołowicie opisała równoważnikami zdań. Wiecie, co mam na myśli? Że kolejne części nie mają swoich tytułów, ale za to autor nakreśla ich treść za pomocą krótkich sformułowań. Dzięki temu czytelnik może poczuć się odrobinę tak, jakby autor chwytał go za dłoń i później prowadził za nią przez cały rozdział. Uroczymi elementami tej powieści były dla mnie za to kocie mordki, które stanowiły przerywniki i wskazywały, kiedy zmienia się osoba/postać o której będziemy czytać w danym fragmencie.
🐱🐱🐱
Na koniec tylko chciałabym wspomnieć, że uwielbiam tę serię także za to, że jej fabuła została osadzona właśnie na Mazurach, w Mikołajkach i ich okolicach. Bardzo lubię samej tam jeździć, bowiem są to piękne okolice, a dzięki lekturze stają się jeszcze bardziej malownicze i do tego takie trochę mroczne. I okazuje się, że nawet Mazury nie są do końca takie sielskie i bezpieczne, jakby się mogło to wydawać. Teraz będę mogła zaplanować podróż do Mikołajek i okolic właśnie na podstawie tych dwóch książek. Myślę, że byłaby to naprawdę ciekawa wyprawa. I może dzięki niej poznałabym do tej pory nieznane tereny Mazur.
🐱🐱🐱
Podsumowując, “Taka tragedia w Tałtach” to drugi tom serii “Kryminał z pazurem”. W moim odczuciu jest to bardzo udana kontynuacja przygód kotki Burbur i jej ludzi, zwłaszcza że pierwszy tom nie bardzo przypadł mi do gustu. Ta książka to typowa komedia kryminalna, jakie właśnie ostatnio wprost uwielbiam czytać. Nie zabrakło tu wielu zabawnych scen (zwłaszcza z udziałem pewnej kotki o jakże męskim imieniu), ale także zaskakujących twistów, które wręcz niekiedy wbijały mnie w fotel. Powieść tę czyta się bardzo szybko i naprawdę ciężko się od niej oderwać. Myślę, że to idealny sposób na spędzenie miłego wieczoru, a także zniesienie dłuższej podróży. Z tą powieścią czas z pewnością biegnie o wiele szybciej!
🐱🐱🐱
Gdy @kryminalnatalerzu organizowała booktour z pierwszym tomem powyższej serii, czyli “Mamy morderstwo w Mikołajkach” to byłam pełna entuzjazmu przed lekturą. Niestety, ale w jej trakcie moje oczekiwania malały i malały, aż w końcu prawie całkiem zniknęły. Książka mnie rozczarowała tym, w jakim kierunku cała historia poszła oraz samym stylem pisania autorki. Kiedy...
2022-09-13
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
😵😵😵
Budzisz się nagle i gwałtownie. Siadasz na łóżku. Twoje serce bije tak mocno, że masz wrażenie, że zaraz wyskoczy ci z piersi. Chcesz krzyczeć, ale boisz się nowej rzeczywistości. Przy twoim łóżku ktoś siedzi, jakaś kobieta. Właśnie zorientowała się, że patrzysz na nią. Bierze cię za rękę i mówi, że… To niemożliwe! Nie kojarzysz tej osoby zupełnie! A ona mówi… “Jestem twoją matką”. A potem do sali, w której leżysz wchodzi drugi człowiek, tym razem mężczyzna. On za to utrzymuje, że jest twoim mężem. Jak to możliwe, że nie pamiętasz najważniejszego momentu w swoim życiu? Czy zdołasz to wyjaśnić?
😵😵😵
Melody budzi się w szpitalu. Niczego nie pamięta, w jej głowie jest jedna, wielka, czarna dziura. Przy jej łóżku są mąż i matka, ale dziewczyna traktuje ich jak obce oraz nieznajome osoby. Nie rozumie, co się z nią dzieje. gdy przychodzi lekarz, wyjawia jej, że miała wypadek, w wyniku którego straciła pamięć i swoje najskrytsze wspomnienia. Melody z początku jest przerażona. Ale później postanawia wziąć tego byka za rogi i zmierzyć się z nim. I to bez czerwonej płachty! Dziewczyna uważa siebie za dobrą osobę, a komentarze pod adresem jej męża, że jest fantastycznym człowiekiem i że jest w stanie dla niej zrobić dosłownie wszystko z czasem wywołują u niej odruch wymiotny. Powoli zaczynają wychodzić na jaw różne aspekty z życia bohaterki i zostaje ona zmuszona do zderzenia się z grubym murem rzeczywistości - okazuje się bowiem, że wcale nie była taka święta, jak się jej wydaje…
😵😵😵
Słuchajcie mnie, bo nie będę się powtarzać! Ta książka to istna petarda i jeśli jeszcze nie mieliście okazji jej przeczytać to marsz do najbliższej biblioteki albo księgarni i czytajcie ją, bo naprawdę warto! Przyznam szczerze, że największym minusem tej powieści jest… Jej oprawa graficzna. Gdy przyszła do mnie ta książka w ramach booktouru organizowanego przez @czytanje miałam sprzeczne odczucia. Z jednej strony chciałam jak najszybciej zacząć już jej lekturę, a z drugiej obawiałam się, że okaże się ona mega nudna. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w końcu zaczęłam ją czytać i stwierdziłam, że nie potrafię się od niej oderwać! Ta historia wkręciła mnie od pierwszych zdań. Ale gdybym natrafiła na nią przypadkiem w księgarni, czy w innym miejscu poświęconym literaturze to po samej okładce w życiu bym się nią nie zainteresowała. A byłaby to wielka szkoda.
😵😵😵
Z początku współczułam głównej bohaterce. Bo wiecie, obudzić się w szpitalu i niczego nie pamiętać, to z pewnością nie jest nic przyjemnego. Podawałam jej więc rękę, kiedy potrzebowała wstać z łóżka, przytulałam, kiedy miała już serdecznie dość swojej sytuacji, a także lekko potrząsałam i dawałam kopa do działania. Jednak, gdy zaczęły wychodzić stopniowo mroczne aspekty z jej wcześniejszego życia, powoli odsuwałam się od niej. Nie potrafiłam już żywić do niej cieplejszych uczuć, nie po tym, czego się o niej dowiedziałam. W pewnym momencie nawet stwierdziłam, że mam jej dość i odsunęłam ją od siebie na jakiś czas. Zwyczajnie musiałam odetchnąć od jej problemów, utyskiwań i tego wiecznego przekonywania wszystkich wokół, że ona jest taka dobra. Oględnie rzecz ujmując, ostatecznie nie polubiłyśmy się. Melody miała tę umiejętność robienia z siebie ofiary wręcz, kiedy tak naprawdę to ona stawała po stronie oprawcy i to ona znęcała się nad innymi osobami. Wszystkich miała w garści i rządziła nimi, niczym jakimiś marionetkami.
😵😵😵
Czy była tutaj w ogóle postać, co do której poczułam cieplejsze uczucia? Otóż, może was to zdziwi, zwłaszcza patrząc na moją wysoką ocenę książki, ale nie było takiej osoby. Przykro mi to pisać, ale wszyscy ci bohaterowie wydawali mi się jacyś tacy sztuczni, sztampowi i mało realni. Może to też kwestia tego, że książka ta jest stosunkowo cienka, bo liczy niecałe 300 stron. Może to kwestia tego, że akcja za szybko szła do przodu i nie udało się autorce skupić bardziej na samym kreowaniu bohaterów. Może gdyby książka była nieco grubsza, o wiele lepiej, by to wszystko wyszło?
😵😵😵
Ale pomimo powyższych mankamentów nie potrafię tej historii ocenić niżej. Autorka dysponuje bardzo lekkim piórem, więc przez powieść się dosłownie płynie, a obawiałam się, że pomimo tego, że nie jest ona długa to będę się z nią męczyć przez znaczny czas. Poszczególne rozdziały są dość krótkie, więc tym szybciej jeszcze czyta się “Melody”.
😵😵😵
Autorka potrafi bardzo umiejętnie budować napięcie. Przez większość lektury zastanawiałam się nad tym, co wydarzyło się przed wypadkiem Melody i co do niego bezpośrednio doprowadziło. Poznając, wraz z główną bohaterką, jej poszczególne dzieje, odczuwałam cały czas niepokój i ciągłą potrzebę oglądania się za siebie, w celu upewnienia się, czy aby nikt mnie nie śledzi. Opisy zostały tak skonstruowane, że czytelnikowi łatwo było sobie wyobrazić poszczególne sceny, a także odnosić wrażenie, jakby się towarzyszyło Melody w tym, co robi i jak próbuje dociec, co się w jej życiu wydarzyło. Niekiedy po plecach aż mnie ciarki przechodziły na samą myśl tego, co Melody robiła (a nie co robiono jej!).
😵😵😵
Fragmentem, który wręcz wycisnął mi z oczu łzy (a wiecie bardzo dobrze już, że jednak rzadko się to u mnie zdarza) był list napisany do brata Melody przez jego ówczesną partnerkę. W tym momencie dotarło do mnie dosadnie, jak perfidną osobą była Melody i egoistyczną także. Najważniejsze dla niej był jej osobisty komfort, a że osiągała go, idąc po trupach? Trudno, takie jest życie, silniejsi wygrywają, a słabsi przegrywają i lądują na dnie - tak sobie to wszystko tłumaczyła. Czy słusznie? Ja jestem zdania, że nie, że tak naprawdę była bardzo słabą osobą i dlatego tak się zachowywała.
😵😵😵
Oczywiście, byłam bardzo ciekawa zakończenia. Muszę się przyznać, że od razu, z góry założyłam, że to jest historia jednotomowa, więc spodziewałam się zamkniętego rozwiązania tego całego zamieszania wokół Melody. A w zamian za to dostałam… Potwierdzenie tego, że Melody była strasznie naiwna i głupia w pewien sposób. To jak dała się podejść i jak się wcale nie broniła przed wrogiem dowodzi tylko temu, że nie miała instynktu samozachowawczego. Czy podobało mi się to, w jaki sposób zakończyła się “Melody”? I tak i nie. Rozczarowałam się trochę, bo po takiej fabule, czyli wciągającej i pełnej jakiegoś takiego mrocznego niepokoju, spodziewałam się, że zakończenie wbije mnie w fotel i że długo jeszcze po lekturze nie będę mogła się pozbierać. A tutaj dostałam tak naprawdę takie masło maślane i ponowne wejście do tej samej rzeki. Czytelnik zostaje z pewnym rozwiązaniem, ale sam nie wie, czy jest to dobre zakończenie, czy wręcz przeciwnie.
😵😵😵
Poza tym jestem bardzo ciekawa, w jaki sposób autorka będzie chciała to rozwinąć (bo jednak na końcu książki jest wzmianka o tym, że to koniec pierwszej części), w jakim kierunku to pójdzie. Bo na razie to mam wrażenie, że Melody należy do tych bohaterek, które same pchają się w kłopoty, a potem mają pretensje do całego świata o to, że to je spotkało i że nikt, zupełnie nikt nie próbował ich uratować.
😵😵😵
Jest to historia przepełniona bólem, złośliwością, wyrzutami i tłumionymi wybuchami. To nie jest lekka opowieść o szczęśliwej miłości. To raczej książka o tym, że niekiedy nasze drogi komplikuje los, a nasze nogi się tak plączą, że nie jesteśmy w stanie iść dalej nawet o jeden krok. W pewnym momencie po prostu mamy dość, poddajemy się, albo podejmujemy szereg złych decyzji. Tak jak to robią bohaterowie stąd. W “Melody” z początku wydaje się, że wszystko dzieje się zrządzeniem losu, z przypadku. Nieco później okazuje się, że główni bohaterowie mieli jednak wpływ na swoją historię. I że, kiedy zauważyli, iż podążają w złym kierunku, było już za późno, aby zatrzymać wielką machinę zdarzeń.
😵😵😵
Podsumowując, “Melody” autorstwa Karoliny Milcarz to niezłe zaskoczenie w świecie literatury. Okazuje się tu prawdziwym porzekadło, żeby nie oceniać książki po okładce. To nie jest tani romans, ani erotyk. To historia przepełniona bólem, rozczarowaniem, brakiem zrozumienia i wsparcia, a także chęcią podążania w swoim, wyznaczonym lata temu kierunku. Wreszcie to opowieść o tym, jak czasem łatwo się w sobie zatracić, skupiać tylko na swoich potrzebach i przy tym nie zauważać, że się rani kogoś bliskiego. Myślę, że ta książka jest warta uwagi, pomimo tego, że nie zdołałam polubić głównej bohaterki. Kto wie, może zmieni się moje podejście do niej w ewentualnej drugiej części jej przygód? Czas pokaże.
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
😵😵😵
Budzisz się nagle i gwałtownie. Siadasz na łóżku. Twoje serce bije tak mocno, że masz wrażenie, że zaraz wyskoczy ci z piersi. Chcesz krzyczeć, ale boisz się nowej rzeczywistości. Przy twoim łóżku ktoś siedzi, jakaś kobieta. Właśnie zorientowała się, że patrzysz na nią. Bierze cię za rękę i...
2022-09-06
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🍆🍆🍆
Uwielbiam autorów, po których książki mogę śmiało sięgać w ciemno, bo i tak wiem, że mi się ta kolejna historia i tak spodoba. Tak mam już z twórczością Moniki Ligi. Nie potrafię obok tej kobiety przejść zupełnie obojętnie. Kiedy więc widzę, że ktoś organizuje kolejny booktour z powieścią tej pani, ja śmiało klikam w “skomentuj” i zgłaszam swoją gotowość. Tym razem nad całą zabawą czuwała @a.zetka.czyta, której z tego miejsca chciałabym bardzo podziękować za możliwość wzięcia udziału w tej zabawie oraz za cierpliwość w oczekiwaniu, aż skończę czytać tę historię, bowiem trochę to potrwało i się przedłużyło.
🍆🍆🍆
Jola właśnie ma za sobą pewien etap w życiu. Po dość długiej i skazanej raczej od samego początku wojnie w małżeństwie, postanowiła się rozstać z małżonkiem i odszukać na nowo jakiś uciech w codzienności. Niespodziewanie los daje jej taką szansę, kobieta bowiem dowiaduje się o spadku, jaki ni z gruchy ni z pietruchy pozostawił jej zmarły ojciec. Jola jedzie do odziedziczonego domku, chociaż gdzieś w duchu cały czas się zastanawia, dlaczego ojczulek zostawił go właśnie jej, skoro mężczyzna opuścił wspólne gniazdko, które niegdyś dzielił z nią i jej mamą. Na miejscu okazuje się, że ojciec miał przed rodziną jeszcze więcej tajemnic. Gdyby Joli było jeszcze za mało wrażeń i adrenaliny, to szybko przekonuje się o tym, że za płotem ma bardzo przystojnego sąsiada…
🍆🍆🍆
Rozpoczynając lekturę “Zimnego ognia” miałam mieszane uczucia. Musicie wiedzieć, że w pierwszym tomie tejże serii, czyli “Gorącym śniegu” (swoją drogą, czy te tytuły nie są fenomenalne? Z pewnością na dłużej pozostają w głowie czytelnika!) nie polubiłam Joli. Wydawała mi się oziębłą suką, która uważa, że wszystko się jej należy i że każdy powinien na około niej latać i spełniać tylko jej zachcianki. Miałam przeczucia, że druga część będzie opierać się właśnie na tej postaci między innymi, a mimo to, gdy ujrzałam pierwsze zdania i przekonałam się, że faktycznie tak jest poczułam lekkie rozczarowanie. Musicie zrozumieć, że po prostu nie lubię, kiedy główny bohater jest osobą wyniosłą i taką, do której do tej pory nie potrafiłam żywić cieplejszych uczuć.
🍆🍆🍆
Zaczęłam czytać… I przepadłam. Książka okazała się świetna i bardzo wciągająca. Jedyne, co tak naprawdę mi tu przeszkadzało to fakt, iż autorka w tym tomie z Joli zrobiła kompletnie inną osobę niż to wyglądało w poprzednim tomie. Zupełnie nie kupiłam tego, że najpierw bohaterka była zimna jak lód, nie potrafiłam okazywać swoich uczuć, a może po prostu tego nie chciała, ogólnie uważała, że ona tak bardzo się stara w swoim małżeństwie, że wiele robi, a Wojtek, jej mąż tego kompletnie nie docenia. Nie zważa ona na uczucia innych i przy okazji mocno rani osoby ze swojego otoczenia. W pewnym momencie nawet wydaje jej się, że woli kobiety, więc wdaje się w romans z Krysią, którą później notabene strasznie wykorzystuje tylko po to, by osiągnąć swój upragniony cel, czyli zemstę na Wojtku. Zaś w tym tomie mamy… Kobietę, która z jednej strony twierdzi, że nie jest pewna swej kobiecości, ale wszelkie jej czyny temu zdecydowanie przeczą oraz kobietę, która niczego się nie boi i lubi sprawdzać na co ją stać, odsuwając przy tym swoje granice coraz dalej od siebie.
🍆🍆🍆
I naprawdę ja bym się tego nie czepiała. Ale w moim odczuciu zbyt szybko ta przemiana nastąpiła. Mam wrażenie, że Jola z części i Jola z tego tomu to są dwie zupełnie inne bohaterki, a nie różne wcielenia tej samej postaci. Ale koniec o minusach, bowiem ileż można wypowiadać się źle o książce, która ostatecznie jednak mnie zachwyciła? Niewątpliwie na plus zasługuje sposób napisania scen łóżkowych. Tu nie ma wulgaryzmów, a wszystko jest takie zmysłowe, że sama zapragnęłam się rozebrać i rzucić na mojego partnera! Sceny erotyczne czytałam z wypiekami na twarzy.
🍆🍆🍆
Joli nie potrafiłam polubić z początku. Wciąż w głowie miałam jej obraz po lekturze pierwszego tomu. Za to Marcela, sąsiada kobiety pokochałam od razu z całego swojego serduszka. Był to ujmujący, szarmancki mężczyzna, który pomimo tego, że w takiej głuszy żył dość długo to jednak nie zapomniał o zasadach dobrego wychowania.
🍆🍆🍆
Monika Liga nie byłaby sobą, gdyby czymś nie zaszkodziła swoich wiernych czytelników. Tym razem znów stworzyła takiego twista, że o mało co nie dostałam kręćka. Słuchajcie, jeśli uważacie, że tytuł ten to tylko zwyczajny erotyk, jakich wiele na rynku to się grubo mylicie. Z początku jest to historia nieco obyczajowa, a także romantyczno-erotyczna. Ale później robi się z niej coś na kształt filmy sensacyjnego. Akcja tak leci na łeb na szyję, że ja niekiedy dostawałam zadyszki i musiałam na chwilę przystanąć, by złapać głębszy oddech. Zdecydowanie tu nie ma miejsca na żadną nudę.
🍆🍆🍆
Ale ponownie muszę się przyczepić do pewnego mankamentu. Bo wiecie, relacja pomiędzy Marcelem a Jolą rozwija się w swoim, wolniejszym tempie i jest to naprawdę zrozumiałe, ale także życiowe. Nawet kiedy w tej parze ujawnia się ten trzeci, to wywołuje to gwałtownych ruchów u Joli, raczej powoli musi się oswoić ze swoimi uczuciami i emocjami, a później także z tym, że jeżeli kobieta chce sobie sama zrobić dobrze to nie ma w tym nic złego i że ma do tego po prostu prawo. Ale samo zakończenie wygląda tak, jakby autorka chciała mieć jego ukończenie jak najszybciej za sobą. Na jaw wychodzą tam pewne fakty, które mogą zagrozić parze w byciu razem i nagle pojawia się ktoś, kto te wątpliwości rozwiewa i już można powiedzieć, że następuje szczęśliwe zakończenie. No nie kupiłam tego, w moim odczuciu nastąpiło to wszystko zbyt szybko, przez co miałam wrażenie, że zakończenie to jeden wielki chaos.
🍆🍆🍆
Aby tak nie narzekać ciągle, że książka ta jest zła, bo nie jest, skoro ją na maksymalną liczbę gwiazdek oceniłam, muszę jeszcze wspomnieć o tym, że kolejną rzeczą, która mi się spodobała w tej książce to dbałość o szczegóły, ale także o to, by nie było sztampowo i powtarzalnie. O nie! Tu jest oryginalnie i to bardzo! A zwłaszcza chodzi mi o to, co Jola odnajduje w swoim domku, po przyjeździe do niego. Kto już czytał ten tytuł ten wie, co tam było ukryte.
🍆🍆🍆
Bardzo mnie cieszy to, że końcówka “Zimnego ognia” daje nadzieje, że będzie kolejny tom tej serii. Myślę, że ta powieść idealnie nadaje się na wyjazd czy po prostu podróż, bo gwarantuję wam, że czyta się ją błyskawicznie. Ja nim się obejrzałam, a tu była już połowa powieści za mną! Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania, dzięki któremu naprawdę ciężko oderwać się od lektury. Niby Monika Liga twierdzi, że daje pełne pole do popisu swoim postaciom, a ona jest tylko nadwornym skrybą, ale myślę, że te czerpie dużo z obserwacji ludzi ze swojego otoczenia. Postacie, jak i sama historia są tak życiowe (a przynajmniej takie się zdają!), że każda z nas może tu z łatwością odnaleźć chociaż cząstkę siebie.
🍆🍆🍆
Jeśli szukacie książki lekkiej i przyjemnej to właśnie ją znaleźliście. Nie ma tu zbytnio przekleństw (no chyba, że są niezbędne!), a sceny erotyczne są tak opisane, że podczas lektury robiło mi się zwyczajnie gorąco. Nie każdemu autorowi pisanie erotyków wychodzi na dobre, jednak w przypadku Moniki Ligi apeluję, by nigdy nie przestała pisać, bo po prostu jej historie to kawał dobrej gatunkowo literatury.
🍆🍆🍆
Podsumowując “Zimny ogień” to drugi tom z serii “Żywioły” spod pióra Moniki Ligi. Nie spodziewałam się, że zupełnie, że aż tak zmienię zdanie o Jolce. Po pierwszym tomie bardzo jej nie lubiłam, ale może wpływ na to miał fakt, że w “Gorącym śniegu” autorka dość mało oddawała jej głos i nie miałam jak poznać bliżej tej bohaterki. Ostatecznie oceniam ten tom bardzo pozytywnie i nie mogę się doczekać tomu trzeciego! Niektóre sceny zmroziły mi krew w żyłach, jak chociażby ta z braniem prysznica na zewnątrz i później skakanie bezpośrednio w zaspę śnieżną! No ja bym w życiu czegoś takiego nie zrobiła. Nie zabrakło tu zabawnych scen, ale także tych bardziej emocjonujących. Po raz kolejny przekonałam się o tym, że Monika Liga potrafi tworzyć naprawdę dobre historie i z pewnością sprawia jej niezwykłą radość, wprawianie w zdumienie swoich czytelników wymyślnymi zakończeniami!
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🍆🍆🍆
Uwielbiam autorów, po których książki mogę śmiało sięgać w ciemno, bo i tak wiem, że mi się ta kolejna historia i tak spodoba. Tak mam już z twórczością Moniki Ligi. Nie potrafię obok tej kobiety przejść zupełnie obojętnie. Kiedy więc widzę, że ktoś organizuje kolejny booktour z powieścią tej...
2022-09-06
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🐶🐶🐶
Po pierwsze, kiedy widzę jakiś booktour organizowany przez @kryminalnatalerzu to już doskonale wiem, że po prostu warto w nim brać udział, bo byle czego ta dziewczyna na tego typu akcje nie przeznacza. Po drugie, kiedy widzę książkę autorstwa Marty Matyszczak to zwyczajnie nie ma innej opcji, jak po nią sięgnąć. W tym przypadku te dwa punkty się ze sobą połączyły, bowiem @kryminalnatalerzu zorganizowała booktour z książką spod pióra tejże pani. Zgłosiłam pospiesznie chęć zabawy i z niecierpliwością oczekiwałam paczki… Nie spodziewałam się tylko jednego. Ponownie bowiem dostąpiłam tego zaszczytu i byłam pierwszą uczestniczką booktouru. Niech nie zdziwi was więc ilość znaczników pozostawiona w książce! Już samo to pokazuje, jak fenomenalna okazała się ta historia.
🐶🐶🐶
Róża i Szymon Solańscy są właśnie świeżo po ślubie. Chcieliby gdzieś wyjechać i odpocząć w spokoju. Jako miejsce docelowe swej podróży poślubnej obierają więc Sopot. A jak wiadomo wszem i wobec, jest to miasto głośne, zwłaszcza po zmroku. Na miejscu przekonują się, że nie tylko oni obrali sobie taki kierunek podróży - są także Barański z partnerką, Potomek-Chojarską, a także niezastąpiona sąsiadka, Brygida Buchta. Małżeństwo z pewnością nie może liczyć na ciszę i odpoczynek. Już niedługo po przyjechaniu do wybranego pensjonatu, okazuje się, że jego właściciel nie żyje. Kto go zamordował? Dlaczego zdaje się, że zabójstwo odbyło się jakby w trzech aktach? I jaki związek ma ta sprawa ze śledztwem z dawnych lat, kiedy to milicja nigdy nie wyjaśniła tajemniczego zaginięcia dwóch przyjaciółek? Czas by Róża i jej ekipa (a co ważniejsze Gucio!) ponownie wzięła się do roboty!
🐶🐶🐶
Rozpoczynając tę lekturę miałam co do niej naprawdę ogromne oczekiwania. Pomimo tego, że nie czytałam wszystkich tomów z serii “Kryminał pod psem” to jednak te z nich, z którymi się już zdołałam zapoznać podbiły zdecydowanie moje serducho. I dokładnie tak samo było i z “Sopotem w trzech aktach”. Historia zaczyna się niewinnie, bo od opisu… zwłok. Możecie zastanawiać, co jest w tym sielskiego i przyjemnego. Ale jeśli macie za sobą chociaż jedną powieść Marty Matyszczak to doskonale mnie zrozumiecie. W wykonaniu tej pani opis zwłok potrafi być też zabawny. Całość utrzymana jest w bardzo lekkim stylu, dzięki czemu przez tę historię się płynie i na żadnym etapie nie ma się jej dość.
🐶🐶🐶
Powiem wam szczerze, że powieść ta mnie nieco zaskoczyła. Bo wiecie, po samej okładce i tytule książki spodziewałam się sielskiej komedii kryminalnej i takiej mocno wakacyjnej. I poniekąd taka ona właśnie była. Ale dodatkowo doszła jeszcze historia. Autorka bowiem postanowiła wpleść w fabułę “Sopotu w trzech aktach” fragmenty z dalekiej przeszłości, bowiem sięgające aż II Wojny Światowej. I dla mnie to był istny raj! Dla niektórych może źle zabrzmieć, ale uwielbiam wprost historie osadzone właśnie w tym burzliwym i makabrycznym okresie naszej historii.
🐶🐶🐶
Autorka bardzo umiejętnie budowała tu napięcie. Czytelnik może się poczuć podczas lektury tak, jakby układał swego rodzaju puzzle. Marta Matyszczak bardzo powoli odkrywa kolejne fragmenty z życia założycieli pensjonatu Józefiny, w którym zatrzymują się główni bohaterowie, Róż i Szymon. Przez to nie potrafiłam oderwać się od tej książki albo bardzo mozolnie mi to szło, bowiem cały czas przebywałam w stanie ciągłego napięcia, co też wydarzy się dosłownie za chwilę. Przewracałam kolejne strony z mocno bijącym sercem. Z pewnością podczas czytania tej historii kawa nie będzie potrzebna!
🐶🐶🐶
Tak jak w poprzednich tomach Różę nawet lubiłam, tak tutaj dość mocno mnie ona irytowała swoim podejściem i postępowaniem. Na przykład Solański śledził z pozostałymi pewną kobietę, którą uznał za podejrzaną, a ta z balkonu musi się drzeć i pytać, co jej mąż wyprawia! A prawie na każdej stronie chce uchodzić za profesjonalną żonę detektywa. Niezmiennie moim ukochanym bohaterem pozostaje Gucio. Borze szumiący, jaki on był przesłodki. Jego przemyślenia niezmiennie za każdy razem wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Moją ulubioną sceną pozostanie ta, w której Gucio zapragnął dostać się do fontanny i oddać tam mocz. Z racji jednak tego, że jest dość niskim psem, za żadne skarby nie mógł do niej wskoczyć, a nikt też się nie kwapił, by mu w tym pomóc. Jego bystre oczy jednak napotkały kubeczki z wodą, które ktoś poustawiał na pobliskim murku. Chyba się domyślacie, co było potem… Barański bardzo się ucieszył na ich widok.
🐶🐶🐶
Kolejną postacią, która tej powieści dodaje nieco pikanterii, ale i charakteru jest Brygida Buchta. Jest ona sąsiadką Solańskich, która miała nadzieję, że po remoncie ich mieszkania staną się wręcz współlokatorami. Niestety, wyszło inaczej… Brygida miała jechać z Solańskimi w podróż poślubną. Jednakże fakt, iż robotnicy trochę zepsuli ich remont, stwierdziła, że trzeba zostać na miejscu i wszelkich prac osobiście dopilnować. Solańscy mają inne plany… Sąsiadka jednak nie jest taka głupia i na nieszczęście małżeństwa dogania ich w ostatniej chwili na peronie. Z takiego wsparcia łatwo się domyślić, co wyjdzie… Niezmiennie bawiła mnie ta bohaterka. Słuchajcie, ona ze zwykłej przejażdżki kolejką potrafiła zrobić niezłą awanturę.
🐶🐶🐶
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak autorka oddała klimat dawnego Sopotu. W tej książce zderzają się dwa światy - ten z dalekiej przeszłości, historycznej wręcz i ten z teraźniejszości. Ewidentnie widać, o czym wtedy myśleli ludzie, czego się bali i na co mieli nadzieję. W teraźniejszym stopniu turyści raczej stawiają po prostu na odpoczynek i dobrą zabawę. Gdy dochodziłam do fragmentów opisujących najpierw czasy tuż przed wojną, a później również rzeczywistość wojenną moje serce aż przyspieszało rytm. Po raz już nie wiem, który zastanawiałam się, jak ja bym podczas wojny się zachowywała. Akurat tutaj autorka skupia się na czterech przyjaciółkach, które chociaż z tak różnych światów i rodzin to jednak potrafiły znaleźć ze sobą wspólny język.
🐶🐶🐶
Ale trwało to do czasu. W obliczu wojny człowiek boleśnie uczy się tego, kto faktycznie jest przyjacielem, a kto jednak wrogiem. W większości tego typu historii pomimo strasznych czasów ludzie starają się jednak nie tracić tego człowieczeństwa, które jeszcze mają w sobie. W “Sopocie w trzech aktach” też wydaje się, że mocnej przyjaźni dziewczyn nic nie jest w stanie pokonać. Ale w pewnym momencie pojawiają się zazdrość i buta. A te są niekiedy potężniejsze niż siostrzana miłość…
🐶🐶🐶
Podsumowując, “Sopot w trzech aktach” to już dziesiąty tom przygód Róży, Szymona, Gucia oraz reszty bohaterów. Tym razem nasi ulubieńcy trafiają do znanego, nadmorskiego miasta, w którym najważniejsze jest dobra zabawa i odpoczynek. Świeżo upieczone małżeństwo jednak nie może liczyć na upragniony spokój… Jest zabawnie, wzruszająco, ale także niektóre ze scen wywołują mocniejsze bicie serca. Od tej powieści nie da się, ot tak, oderwać. Na plus przemawiają, o czym wcześniej nie wspomniałam, krótkie rozdziały, których tytuły to fragmenty znanych piosenek Agnieszki Osieckiej. To również nadaje oryginalnego klimatu tej powieści. “Sopot w trzech aktach” to idealna historia do poczytania właśnie w okresie wakacyjnym (który, niestety się kończy). Na początku została umieszczona mapka z charakterystycznymi punktami, która skłania do spacerów po Sopocie i odnajdywania poszczególnych miejsc. Myślę, że to bardzo przyjemny pomysł na trasę wycieczki krajoznawczej, by jeszcze lepiej poznać to piękne miasto. Oczywiście, jeśli kogoś interesuje tu coś więcej niż molo i okoliczne bary. A samo zakończenie może nie wbiło mnie w fotel, ale jednak rozchyliłam trochę usta w zdumieniu…
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🐶🐶🐶
Po pierwsze, kiedy widzę jakiś booktour organizowany przez @kryminalnatalerzu to już doskonale wiem, że po prostu warto w nim brać udział, bo byle czego ta dziewczyna na tego typu akcje nie przeznacza. Po drugie, kiedy widzę książkę autorstwa Marty Matyszczak to zwyczajnie nie ma innej opcji,...
⛔UWAGA: Recenzja zawiera pewne spoilery, czytasz więc na własną odpowiedzialność!⛔
😶😶😶
Do tego, że sporo książek otrzymuję w ramach booktourów chyba już się zdążyliście przyzwyczaić. Kolejna akcja została zorganizowana przez @sania.czyta. Tym razem przeznaczyła ona na zabawę książkę “Ekscentryczka” autorstwa Melisy Bel. O samej książce słyszałam raczej dobre opinie, więc postanowiłam sama się przekonać, czy książki tej pani są właśnie dla mnie. Niestety, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie. Dawno nie męczyłam jakiejś powieści aż do tego stopnia… Ale, że cierpię na pewne schorzenie, które polega na tym, że nie potrafię odłożyć książki na bok, nawet jeżeli bardzo mi się ona nie podoba to męczyłam się z nią dość długo.
😶😶😶
Erotyka tutaj przedstawiona będzie zupełnie nowa: zmysłowa, niebanalna, psychologiczna… Bo przecież większość rzeczy w naszym życiu bierze się najpierw z naszych myśli i z tego, co mamy w głowie. Kinga jeszcze do niedawna żyła pod skrzydłami despotycznej matki. Teraz dziewczyna w końcu zaznała wolności. Próbuje więc na nowo ułożyć swoje życie. Przy okazji odkrywa, że nic nikomu do tego, co lubi lub chce osiągnąć w życiu. W tych zmaganiach towarzyszy Kindze, jej przyjaciółka, Alicja, która chce by ta pierwsza zobaczyła codzienność w innych barwach. Kinga ze swojej przeszłości wymazała wszystko: ukochane skrzypce, nieudany związek, rodzinny dom, jednak nie potrafi zapomnieć o pewnym przystojnym mężczyźnie, którego swego czasu niezbyt ładnie potraktowała. Dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego, że to przez jej katolickie wychowanie doszło do rozstania z Marcelem i przerwało powoli się rodzące uczucie między nimi, które mogło wywołać pożądanie i uczucie niezwykłej bliskości. Gdy dziesięc lat później Kinga w dość zabawnych okolicznościach wysyła do Marcela maila, nie spodziewa się zupełnie tego, że ów mężczyzna znów zawładnie jej zmysłami w dwustu procentach. Czy tym razem Kinga zawalczy o swoje szczęście? Czy będzie potrafiła przekroczyć własne granice? Czy zapomni o swoich obawach, a da się ponieść swoim pragnieniom i da się poprowadzić po nieznanym jej do tej pory świecie erotyki?
😶😶😶
Już na samym początku muszę napisać, że książka ta kompletnie mi nie przypasowała. Spodziewałam się, że ta historia będzie zabawna i wciągająca, a okazała się nudna do granic możliwości. W moim odczuciu w powieści stworzonej przez Melisę Bel nie działo się praktycznie nic. Bo musicie wiedzieć, że fabuła opiera się tutaj raczej na dość prostym schemacie. Jest dziewczyna, która próbuje na nowo odzyskać swoją codzienność, a za sobą zostawiła mroczne elementy przeszłości. Sprawia wrażenie mocno pewnej siebie, ale gdzieś w skrytości ducha jednak jest niepewną siebie osobą. U jej boku wiernie, niczym giermek stoi przyjaciółka. I nagle w życiu głównej bohaterki pojawia się On - czyli mężczyzna, z którym kiedyś mogła być szczęśliwa, ale coś poszło mocno nie tak, a po dziesięciu latach próbują odnowić swoją znajomość. I później następuje dłuższy fragment o tym poznawaniu na nowo, żeby na koniec dwójka bohaterów spotkała się osobiście.
😶😶😶
W moim odczuciu książka ta jest przepełniona jakimiś dziwnymi przemyśleniami głównej bohaterki na tematy wszelakie. Ileż można czytać o tym, jaka ona jest niepewna albo, którą bieliznę ma wybrać? Nie ma tu głównego trzonu historii. Wszystko jest nijakie i bez najmniejszego smaku. Tak naprawdę czytałam ten tytuł tylko po to, by przekonać się, jak to wszystko się zakończy. Nie ma tu dosłownie nic, co by na dłużej mogło przyciągnąć czytelnika.
😶😶😶
Jeśli chodzi o bohaterów to w jakimś stopniu polubiłam główną postać, czyli Kingę. W pewnym momencie zmieniła swoje podejście do siebie i do życia i doszłam do wniosku, że też bym tak chciała. Ale jest to raczej takie polubienie neutralne, bo nadal jej los był mi zupełnie obojętny. Irytowała mnie swoimi filozoficznymi przemyśleniami i tym, jak się zachowywała. A już najbardziej mnie wkurzyła, kiedy zrobiła karczemną awanturę Marcelowi o to, że ten od początku jej nie mówił, że nie chce mieć dzieci. Myślałam, że dlatego się zdenerwowała, bo sama pragnęła założyć rodzinę i mieć pociechy. Jakież było moje zdumienie, kiedy kilka stron później, notabene w rozmowie z Alicją wyszło na jaw, że Kinga tak naprawdę nie lubi dzieci, a swoje zdanie, że kiedyś sama się ich doczeka argumentowała wyłącznie tym, że wszyscy wokoło jej nagadali, że KAŻDA kobieta musi mieć dzieci. No jakże głupią trzeba być, żeby robić to co mówią inni, a przy okazji nie zważając na własne pragnienia.
😶😶😶
Sądziłam, że może zakończenie chociaż jakoś wbije mnie w fotel, tymczasem zawiodło mnie ono jeszcze bardziej. Tak naprawdę cała fabuła tej nieco ponad trzystu stronicowej powieści sprowadzała się do tego, że dwójka głównych bohaterów w końcu się spotyka ze sobą… I mając dla siebie jedynie trzy dni (i to niecałe, z tego co zrozumiałam!) zamiast chociażby poświęcić każdą chwilę na rozmowę, to ci się nie odzywają do siebie, spędzają czas osobno i zachowują się tak, jakby byli dla siebie współlokatorami. Nie przemówiło to do mnie zupełnie.
😶😶😶
Książka ta nie miała nic wciągającego w sobie. Owszem, polubiłam główną bohaterkę, ale nawet to nie podwyższy mojej oceny tej lektury. Tak naprawdę ostatnie sceny tej historii okazały się dla mnie w większym stopniu intrygujące. Ale raczej nie na tyle, bym już teraz i natychmiast chciała sięgnąć po trzeci tom (o ile takowy istnieje). Czy było zabawnie? Mogę śmiało napisać, że już lepiej bawiłam się na komediach kryminalnych niektórych autorów i że tam pojawiało się więcej zabawnych scen. W “Ekscentryczce” mogę takich dialogów i wydarzeń, na których zaśmiałam się w głos policzyć na palcach jednej ręki. Jak na tak nudną historię to muszę przyznać, że autorka miała ciekawe pióro pod takim względem, że niekiedy zwyczajne sytuacje z życia umiała opisać w dość oryginalny sposób. To sprawiło, że zaznaczyłam w tej powieści naprawdę sporo fragmentów, które chciałabym zapamiętać na dłużej.
😶😶😶
Podsumowując, “Ekscentryczka” Melisy Bel okazała się dziwaczną powieścią. Jej lektura dłużyła mi się niebotycznie, bohaterowie byli mi zupełnie obojętni, zaś zakończenie okazało się równie nudne co i cała reszta. Jedynie ostatnia, naprawdę ostatnia scena, a raczej spotkanie sprawiły, że podniosłam brwi w większym zdumieniu. Główną bohaterkę polubiłam, ale znacznie później, na pewno nie od razu i przez dłuższy czas było mi obojętne, jak jej losy się zakończą. Co dziwne, Melisa Bel umie bawić się słowem i zwyczajne sytuacje z życia potrafiła opisać w dość oryginalny sposób, co sprawiło, że zaznaczyłam w książce naprawdę wiele fragmentów, które chciałabym mimo wszystko zapamiętać na dłuższy czas. “Ekscentryczka” to z pewnością nie będzie tytuł, który będę polecała innym wszem i wobec.
⛔UWAGA: Recenzja zawiera pewne spoilery, czytasz więc na własną odpowiedzialność!⛔
😶😶😶
Do tego, że sporo książek otrzymuję w ramach booktourów chyba już się zdążyliście przyzwyczaić. Kolejna akcja została zorganizowana przez @sania.czyta. Tym razem przeznaczyła ona na zabawę książkę “Ekscentryczka” autorstwa Melisy Bel. O samej książce słyszałam raczej dobre opinie, więc...
2022-08-18
🤯🤯🤯
Nie słyszysz nic. Nie widzisz. Chcesz krzyknąć, lecz kiedy to robisz okazuje się, że twój głos jakoś tak męsko brzmi. Otwierasz powoli oczy i co widzisz? Opuszczoną fabrykę. Czujesz, że masz związane ręce. Chcesz nimi poruszyć, ale nie możesz. Ktoś krzyczy z oddali, ale nie potrafisz rozróżnić poszczególnych słów. Wpadasz w panikę. I wtedy ktoś do ciebie podchodzi i zarzuca na twoją głowę czarny worek. Znów ogarnia cię ciemność. Gdzie tym razem trafisz?
🤯🤯🤯
Czasem jest tak, że kontynuacje książek okazują się gorsze niż ich poprzedniczki. Ale niekiedy pojawiają się na rynku wyjątki, które sprawiają, że nadzieją na dobrą lekturę albo nie umiera albo umiera naprawdę jako ta ostatnia. Tak jak wspominałam już w przypadku pierwszego tomu, booktour z tą książką zorganizowała @potrafieczytac, za co bardzo w tym miejscu chciałabym jej podziękować 🤗 Nie wiem, czy już czytaliście moją recenzję "Obudź mnie zanim umrę", ale podobała mi się ona i na dłużej pozostała mojej głowie. Do części kolejnej zabierałam się jednak z pewnym sceptycyzmem i lekką obawą, że znów okaże się, iż kontynuacje zawsze muszą wyjść jako te gorsze pozycję. Ale zanim przejdziemy do moich wrażeń to poniżej opiszę pokrótce o czym ta historia jest.
🤯🤯🤯
Morderca wciąż jest na wolności i ma się naprawdę świetnie. W Chicago za to dochodzi do kolejnych dziwacznych zbrodni. Mijają miesiące, a policja nie potrafi ruszyć się choćby o milimetr w tej sprawie. Tymczasem młoda Rosalie Evans boryka się z dość poważnym problemem: otóż nawiedzają ja coraz bardziej realistyczne sceny niczym z horroru, w których ona sama "wciela się" w rolę ofiar i odczuwa wraz z nimi wszelkie emocje. Kobieta cały czas zastanawia się nad tym, czy te wizje ostatecznie pomogą jej odnaleźć zwyrodnialca. Po niedługim czasie sytuacja się jeszcze bardziej komplikuje: znika dyrektor szkoły, w którym uczyła się ofiarą, zamordowana dziewczyna. Na policję zaś nagle zgłasza się nieoczekiwany świadek. Czas ciągle upływa, a Rosalie zdaje sobie sprawie z tego, że za jakiś niedługo czas będzie musiała zmierzyć się ze swoimi demonami, ukrytymi gdzieś głęboko w jej duszy.
🤯🤯🤯
Niewątpliwie muszę przyznać, że ta książka mnie naprawdę mocno zaskoczyła. Nie nastawiałam się tutaj na nic jakoś mocno odkrywczego, a autorka ostatecznie zrzuciła na mnie bombę. Moim zdaniem, łatwiej było się tutaj wkręcić w akcję, fabułę czy też w końcu polubić bohatera lub bohaterów tej książki niz miało to miejsce w przypadku "Obudź mnie zanim umrę". Może było to związane z objętością danej książki, w końcu pierwszy tom liczył sobie nieco ponad 150 stron, więc też niezbyt standardowo; a tu jednak mamy do czynienia już z normalną ilością stron. W pierwszej części czytelnik mógł przywiązać się do bohaterów, po czym zaraz musiał się z nimi rozstawać. W " I zbaw mnie ode złego" dostajemy postacie "na talerzu" i mam wrażenie, że jest że w tym tomie było więcej akcji, co zadziałało jeszcze większym przywiązaniem czytelnika do bohaterów. Ta część zdecydowanie była lepsza niż poprzednia.
🤯🤯🤯
Sami bohaterowie w tym tomie jakoś bardziej potrafią o siebie zadbać i podjąć racjonalne decyzje. Chociaż nadal nie rozumiem pewnych decyzji Rosalie. A najbardziej tej, jak ledwo stoi na nogach, ale z większą siłą jeszcze wyrywa sobie wenflony. Dla mnie to co powie lekarz to świętość, słucham się zawsze jego poleceń, a Rosalie i tak zrobi po swojemu… Przecież ona wie lepiej! Będzie robić po swojemu i starannie. I ucieknie ze szpitala. Przecież ona się świetnie już czuje. Dla mnie to był szczyt głupoty takie zachowanie. Bruce za to jawił mi się jako taki dobry samarytanin, który dla każdego pragnie zrobić coś dobrego i przy okazji nie chce, aby ktoś mu się za to odwdzięczał.
🤯🤯🤯
Akcja tutaj zaskakująco w szybkim tempie szła. Przyznaję, że czasem niekiedy aż zapierało mi dech w piersiach. Obok tej książki nie da się przejść zupełnie obojętnie. Albo się ją kocha, albo nienawidzi, nie ma nic pomiędzy tym.
🤯🤯🤯
Jeśli chodzi o oprawę graficzną to szczerze mówiąc, widząc te okładki gdzieś w księgarni to w życiu bym nie zainteresowała się nią. W moim estetycznym poczuciu okładki zwyczajnie są brzydki i robione na styl dawniejszych okładek. Wydawnictwo powinno zmienić oprawy graficzne, chociażby po to, aby więcej osób zechciało przeczytać tę pozycję. Trochę to ujmuje całej historii i myślę, że o wiele mniej osób chce ją poznać, gdy widzi tak brzydkie okładki.
🤯🤯🤯
Książka została podzielona na dwanaście rozdziałów. Nie są one jakoś mocno długie, a dzięki temu że pojawia się perspektywa kilku osób, a nie tylko jednej, czytelnik ma szerszy ogląd na to, co rozgrywa się na jego oczach. Styl autorki jest bardzo lekki. Naprawdę, sądziłam, że się podczas lektury wręcz wynudzę, a tu mnie spotkała taka miła niespodzianka! Teraz jak piszę tę recenzję to przyszło mi do głowy, że sama okładka, ale także treść książki nieco przypominają twórczość Dana Browna.
🤯🤯🤯
Ciekawym pomysłem było wprowadzenie do jednej postaci faktu, iż ma problemy psychiatryczne. Opisy tajemniczych wizji Rosalie były bardzo plastyczne. Czytając je miałam wrażenie, że jestem obok tej bohaterki i razem z nią przeżywam to co i ona. Muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie.
🤯🤯🤯
Zakończenie tej historii okazało się dla mnie wbijające w fotel. Uważam wręcz, że za takie sceny powinny obowiązywać jakieś kary dla autorów. Bo wiecie, jak macie całą serię w domu na półce to macie świadomość, że jakie te zakończenie by nie było to w każdej chwili możecie sięgnąć po kolejny tom. I w przypadku "Obudź mnie zanim umrę" sprawdziło się to doskonałe właśnie, tak w przypadku "I zbaw mnie ode złego" to nie miało to najmniejszego sensu, bo wiem trzeciego tomu na razie wciąż nie ma.
🤯🤯🤯
Podsumowując, "I zbaw mnie ode złego" okazało się doskonałą kontynuacją pierwszego tomu. Polubiłam nawet Rosalie, która w pierwszej książce niezwykle mocno mnie irytowała. Ogólnie myślę, że ta lektura idealnie wpisuje się na letnie czytanie, bowiem trzyma w ciągłym napięciu i nie daje nawet chwili wytchnienia. Dzięki niej zrobi się wam gorąco, nawet wtedy gdy wieczór jest naprawdę ciepły. Tak jak już wspominałam: obok tej pozycji nie da się przejść tak zupełnie obojętnie.
🤯🤯🤯
Nie słyszysz nic. Nie widzisz. Chcesz krzyknąć, lecz kiedy to robisz okazuje się, że twój głos jakoś tak męsko brzmi. Otwierasz powoli oczy i co widzisz? Opuszczoną fabrykę. Czujesz, że masz związane ręce. Chcesz nimi poruszyć, ale nie możesz. Ktoś krzyczy z oddali, ale nie potrafisz rozróżnić poszczególnych słów. Wpadasz w panikę. I wtedy ktoś do ciebie podchodzi i...
2022-08-03
😳😳😳
Jesteś moja. Twoje ciało należy do mnie. Jesteś dla mnie tylko laleczką. Zrobię z tobą, co tylko będę chciał. Możesz uważać mnie za psychopatę. Może myśleć, że powinienem się leczyć psychiatrycznie. Ale każdy mężczyzna w skrytości ducha uważa tak samo jak ja. Że kobiety nadają się tylko i wyłącznie do usługiwania nam, panom świata. Brzydsza płeć może to ukrywać, może zaprzeczać. Ale robią to tylko ze strachu. Ja się niczego nie boję. Zobaczysz, zabawimy się na całego. Może nawet spodoba ci się to? Ale pamiętaj - wtedy zginiesz!
😳😳😳
Stali bywalcy na moim profilu już doskonale wiedzą, że uwielbiam brać udział w przeróżnych czytelniczych akcjach, a najbardziej w różnego rodzaju booktourach. Nie zdziwi was więc fakt, że gdy ujrzałam informację, iż @zolza91_czyta organizuje booktour z drugim tomem Psychola nie potrafiłam się oprzeć i koniecznie musiałam w nim wziąć udział. Zwłaszcza, że jest to kolejna książka spod pióra przecudownej i nigdy rozczarowującej Moniki Ligi. No nic nie poradzę na to, że książki tej pani, które dotychczas miałam okazję czytać jeszcze ani razu mnie nie rozczarowały, a raczej wbijały mnie coraz mocniej w ulubiony fotel. A jak było tym razem?
😳😳😳
Marta i Piotr w pierwszym tomie odnaleźli siebie, ale nie potrafili uwierzyć w siłę i obecność uczucia pomiędzy sobą. Na początku “Psychola. Spirali zła” spotykamy ich ponownie. Czytelnik ma okazję obserwować, jak główna para próbuje na nowo odnaleźć się w swoim starym życiu i jak obojgu to zupełnie nie wychodzi. Piotr ponownie zbiera klientów, aby udowodnić niewierność ich żon, ale jednocześnie wciąż powraca myślami do Marty i do tego, jak mu było z nią dobrze (pomimo faktu, że ich znajomość nie zaczęła się zbyt fortunnie). Marta także chodzi normalnie do pracy, do drogerii, ale nawet malując twarze kolejnych klientek, przed oczami ma oblicze jego. Mężczyzny, do którego jej serce zabiło mocniej. Jak tych dwoje się odnajdzie w nowej rzeczywistości? Czy będą potrafić żyć bez siebie? I co zrobi Piotr, kiedy dotrze do niego, że jego ukochana została ponownie porwana? I do jakich czynów będzie zdolna Marta, aby uratować nie tylko siebie, ale też istnienie drugiej kobiety?
😳😳😳
Ten tom z pewnością jest tak samo brutalny jak poprzedni. Nie brakuje tu ostrych scen seksu czy też znęcania się nad drugą osobą. Dlatego też z pewnością nie jest to lektura dla każdego. Może jestem dziwna i specyficzna, ale mnie osobiście właśnie te konkretne sceny pobudzały do tego, żebym dalej brnęła w tę historię, żebym dalej poznawała losy Marty i Piotra.
😳😳😳
W “Psycholu. Spirali zła” na nowo odkryłam za co pokochałam Piotra. Właśnie tutaj udowodnił i pokazał, jak bardzo kocha Martę i ile też jest w stanie dla niej poświęcić. Czy polubiłam Martę? Tak. Bo w końcu pokazała na co ją tak naprawdę stać. Może mam mylne wrażenie, ale w pierwszym tomie pomimo tego, co robiła innym mężczyznom, co uznawała za swego rodzaju zemstę, wcale nie wydawała mi się być twardą laską. Raczej miałką i czekającą za bardzo na to, co dostanie od losu. W tej części pokazała pazurki i udowodniła, że w jakimś większym stopniu pasuje do Piotra i że jednak potrafi zawalczyć o siebie. Tylko dlaczego to nastąpiło w aż tak dramatycznych okolicznościach?
😳😳😳
Postacią, którą czytelnik może tutaj poznać bardziej jest Marcel. Jest to postać, która przez całą lekturę wręcz mnie bardzo intrygowała. Dawno nie spotkałam takiego bohatera w literaturze, co do którego nie potrafiłabym powiedzieć, czy go lubię, czy jednak nie. Bo wiecie, Marcel jest policjantem, czyli jakby nie patrzeć powinien stać na straży prawa. Ale jednocześnie wplątuje się w swoim życiu w taki brudne sprawki, że niekiedy łapałam się za głowę z bezsilności. Chciałam stanąć z nim twarzą w twarz i nagadać o tym, jak powinien się zachowywać. Jeszcze z trzeciej strony autorka bardzo powoli odkrywa poszczególne karty z życia tego osobnika i są one niekiedy nawet wzruszające i sprawiają, że mi było po prostu żal tego gościa. Nie potrafię więc jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy polubiłam Marcela czy jednak wolałabym o nim jak najszybciej zapomnieć.
😳😳😳
Szczerze mówiąc, ten tom był dla mnie nieco gorszy od poprzedniego. Miałam wrażenie, że autorka zastosowała tutaj coś w stylu “odgrzewanego kotleta”. Owszem, fabuła miała nieco pozmieniane pewne elementy, jednak główna oś historii jak dla mnie była taka sama. Przez to, niestety, w pewnych momentach zaczynałam się zwyczajnie nudzić. Zabrakło mi też rozwinięcia kwestii rodzących się uczuć pomiędzy Piotrem, a Martą. Autorka ukazała jedynie przemyślenia zarówno jednej postaci, jak i drugi i tak naprawdę dopiero na sam koniec padły tylko słowa głębokich wyznań pomiędzy Martą a Piotrem. Ale raczej spodziewałam się tego, że będzie się to rozwijać powoli, stopniowo, a nie, że nastąpi nagle wybuch i już jednak stwierdzą, że chcą ze sobą być. Zwłaszcza, że na początku tyle rozmyślają na ten temat i się wahają. Nie mogę tutaj wspomnieć również o utworze Pauliny Przybysz, noszącym tytuł “Zima”, którego fragment tekstu autorka przytacza. Tak mi się on spodobał i wręcz miałam nawet wrażenie, że jest bardzo życiowy, że poczułam nieodpartą ochotę na posłuchanie go właśnie w momencie czytania tego konkretnego fragmentu.
😳😳😳
Już kończąc tę recenzję, chciałabym jeszcze wspomnieć o ostatnich scenach. BOMBA! Jak to u Moniki Ligi bywa często, spodziewaj się niespodziewanego. Czytając tę historię czytelnik ma nadzieję na happy end, ale w pewnym momencie zaczyna w niego wątpić. Właśnie to wychodzi znakomicie autorce. Zwodzi czytelników, pokazuje różne ścieżki, którymi bohaterowie mogliby podążyć, a na koniec i tak robią co chcą. W końcu, jak to Monika sama kiedyś ujęła - jej bohaterowie każą jej tylko spisywać ich losy, o całej reszcie decydują wyłącznie oni! I muszę dodać, że jestem zszokowana rozwiązaniem całej tej fabuły i czekam na tom trzeci!
😳😳😳
Podsumowując, “Psychol. Spirala zła” to poniekąd udana kontynuacja przygód Piotra i Marty. Szkoda tylko, że nie pojawia się tu nowy motyw, tylko coś, co czytelnik miał już okazję poznać w pierwszej części. Pomijając ten mankament, książkę czytało mi się naprawdę dobrze i bywały momenty, na których aż wstrzymywałam oddech z wrażenia. Część ta spodobała mi się na tyle, że już przebieram nóżkami na myśl o kolejnym tomie, bowiem jednak jestem ciekawa, co autorka będzie w stanie jeszcze tutaj wymyślić! A wam polecam z całego serca tę i inne powieści Moniki Ligi, bo są jednymi z lepszych książek, jakie mam okazję czytać w swoim czytelniczym żywocie.
😳😳😳
Jesteś moja. Twoje ciało należy do mnie. Jesteś dla mnie tylko laleczką. Zrobię z tobą, co tylko będę chciał. Możesz uważać mnie za psychopatę. Może myśleć, że powinienem się leczyć psychiatrycznie. Ale każdy mężczyzna w skrytości ducha uważa tak samo jak ja. Że kobiety nadają się tylko i wyłącznie do usługiwania nam, panom świata. Brzydsza płeć może to ukrywać, może...
2022-07-26
🤔🤔🤔
Czy to sen? Sama już tego nie wiesz. Nie potrafisz odróżnić jawy od mary nocnej. Boisz się. Twoje serce bije bardzo mocno. Zastanawiasz się, czy to co widzisz jest w ogóle możliwe. Czy może wzrok już płata ci figle? Budzisz się pod prysznicem. Czy przez całą noc leciała na Ciebie lodowata woda? Być może, ale wysokość rachunku za ten błąd to ostatnia rzecz, o której teraz myślisz. Nagle przed oczami staje ci ona. Ma blond włosy i niebieskie paznokcie. A potem widzisz ją w wieczornych wiadomościach obok informacji, że została brutalnie zamordowana… Co z tym zrobisz?
🤔🤔🤔
Czy lubicie nietuzinkowe kryminały? ten niewątpliwie właśnie taki jest. Książka jest niepozorna, dosyć cienka, ale to co ma w środku… Gdy ujrzałam, że @potrafieczytac organizuje booktour z obiema częściami tegoż cyklu nie potrafiłam się powstrzymać i zgłosiłam swoją chęć udziału w zabawie. Pierwszy tom może nawet skusić tych, którzy za czytaniem zbytnio nie przepadają. Liczy bowiem niecałe dwieście stron. Cieniutka z niej historia, prawda? Ale niech was to nie zwiedzie. To co autorka spisała na tych stronach jest naprawdę nieziemskie i wciągające!
🤔🤔🤔
Czy nie uważasz, że Twój umysł to labirynt? A co zrobisz, kiedy zapragniesz się z niego wydostać? W Chicago grasuje bestialski morderca, który działa w dość specyficzny sposób: swoje ofiary bowiem myje, ubiera i perfumuje, a na koniec zostawia je w zupełnie przypadkowych miejscach. Sprawa ta nie daje spokoju pani detektyw, Rosalie Evans. Jej rzeczywistość opiera się w większości na analizie najdrobniejszych poszlak, porankach spędzanych w samochodzie z mocną kawą w kubku, wpatrywaniu się w ścianę zapełnioną specyficznymi fotografiami ofiar oraz szklankach z wódką. Prawdziwy koszmar jednak rozpocznie się dopiero wtedy, kiedy kobieta zda sobie sprawę z tego, że krwawe wizje, których doświadcza rozgrywają się naprawdę.
🤔🤔🤔
Tak jak wspominałam na początku już, książka może sprawiać niepozorne wrażenie. Ale z pewnością jest to złudne wrażenie. Nie mogę napisać wprost, że jest to historia dla każdego. Bo tak po prostu nie jest. Autorka nie boi się bawić słowem, a więc sięga również po te mroczniejsze i mocniejsze opisy. Wszystko jest tu nazywane po imieniu, nie ma owijania w bawełnę.
🤔🤔🤔
Szczerze? Gdyby całkiem przypadkiem mój wzrok padł na tę książkę w księgarni czy bibliotece, to w życiu bym się nią nie zainteresowała na tyle, aby chociaż sprawdzić jej opis. Oprawa graficzna jest dla mnie zwyczajnie okropna i ohydna. No niestety, nie potrafię w tym momencie użyć innych, nieco lepszych słów do określenia tej okładki. Dla mnie książka powinna mieć taką oprawę, która przyciąga potencjalnego czytelnika, a nie że go odpycha czy zniechęca do przeczytania danej historii. Dlatego tym bardziej się cieszę, że jednak wzięłam udział w tej zabawie i udało mi się zapoznać z tym tytułem.
🤔🤔🤔
Nie wiem zupełnie, jak to się stało, ale autorce udało się stworzyć główną bohaterkę w taki sposób, że polubiłam ją praktycznie od pierwszych stron. Opisy tutaj są tak plastyczne, że czytając na przykład o wizjach, których doświadczyła główna bohaterka, miałam wrażenie, że sama wszystko widzę. I odczuwam też.
🤔🤔🤔
Nie jest to komedia, romans ani obyczajówka. Jest to za to mroczny i rasowy kryminał, w którym czasem krew się leje dość gęsto. Dzięki temu, że książka jest tak cienka, czytelnik nawet nie zdąży odczuć większej nudy. Zresztą ta historia jest bardzo zagmatwana miejscami, dość często się zastanawiałam o co tu tak naprawdę chodzi. Jeśli miałabym ją określić tylko i wyłącznie jednym słowem to z pewnością użyłabym słowa “oryginalna”. Nie spotkałam się jeszcze chyba ani razu z książką, która miałaby chociaż podobną tematykę do tej. To sprawia, że powieść tę można z łatwością zapamiętać na dłuższy czas.
🤔🤔🤔
Wątki tutaj plączą się z kolejnymi i w pewnym momencie miałam wrażenie, że faktycznie znalazłam się w czymś, co przypomina labirynt. Z każdą minutą oddychałam coraz szybciej i coraz intensywniej poszukiwałam wyjścia. Czy je ostatecznie odnalazłam? Z moją orientacją w terenie byłoby to naprawdę trudne.
🤔🤔🤔
“Obudź mnie zanim umrę” została napisana w bardzo lekki sposób. Nie spodziewałam się, że ta historia aż do tego stopnia mnie wciągnie. Czytałam ją z zapartym tchem i na każdym kroku odczuwałam coraz większą ciekawość tego, jak to wszystko się zakończy. I chociaż gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że przecież ta książka jest cieniutka, więc niemożliwe, aby już teraz autorka podała gotowe rozwiązanie, to jednak gdy dotarłam w końcu do ostatnich zdań odczułam swego rodzaju rozczarowanie. Takie zakończenia, jakie zaserwowała tutaj autorka powinny być poważnie karane.
🤔🤔🤔
Najbardziej przerażające dla mnie momenty były wtedy, kiedy Rosalie miała te swoje wizje. Zostały opisane w tak realistyczny sposób, że niejednokrotnie miałam wrażenie, jakbym sama je widziała. I w sumie się nie dziwię, że Rosalie nie wiedziała w pewnym momencie, co jest prawdą a co tylko ułudą.
🤔🤔🤔
“Obudź mnie zanim umrę” autorstwa Aleksandry Jonasz to udany początek naprawdę oryginalnej historii. Nie spotkałam się jeszcze z motywem swego rodzaju wizji u głównych bohaterów, które notabene mają odzwierciedlenie i w rzeczywistości. na tego typu scenach przechodziły mnie niezmiennie dreszcze. Autorce udało się stworzyć również świetną plejadę bohaterów, a zwłaszcza główną bohaterkę, Rosalie Evans. Opisy tutaj są tak plastyczne, że nie trzeba mieć zbyt dużej wyobraźni, aby zaczęły się wszelkie obrazy wyświetlać przed oczami. Zakończenie okazało się tak szokujące, że czym prędzej muszę wziąć się za drugą część tego cyklu i z pewnością to w niedługim czasie uczynię!
🤔🤔🤔
Czy to sen? Sama już tego nie wiesz. Nie potrafisz odróżnić jawy od mary nocnej. Boisz się. Twoje serce bije bardzo mocno. Zastanawiasz się, czy to co widzisz jest w ogóle możliwe. Czy może wzrok już płata ci figle? Budzisz się pod prysznicem. Czy przez całą noc leciała na Ciebie lodowata woda? Być może, ale wysokość rachunku za ten błąd to ostatnia rzecz, o której...
2022-07-19
🍑🍑🍑
Chcesz być aktorką. Robisz wszystko, aby te marzenie spełnić. Kończysz odpowiednie studia, podejmujesz pierwsze prace. I nagle dostajesz los od szczęścia. Udajesz się z ekipą filmową w pewne malownicze i historyczne miejsce, w którym będą kręcić film o pewnym znanym niegdyś mężczyźnie. O postaci, która nie bała się za wszelką cenę robić tego, co chce. Poznajesz również aktora, o którego masz za zadanie dbać, najbardziej pod względem charakteryzacji. Jest mrukiem, nie chce z tobą rozmawiać i ogólnie traktuje cię jak najgorzej. I wtedy twórcy filmu informują całą ekipę o pewnym eksperymencie, który chcą przeprowadzić. Ty ich słuchasz, a z każdym słowem coraz bardziej rozszerzasz oczy ze zdumienia. W głowie kołacze ci się tylko jedna myśl: czy dasz radę udźwignąć ten ciężar?
🍑🍑🍑
Główna bohaterka “Russella” wyjechała właśnie na plan filmowy o Janie Kalwinie. Twórcy tej produkcji wpadli na pomysł przeprowadzenia pewnego eksperymentu. Otóż w każdym baraku ma zamieszkać aktor i jego asystentka (albo aktorka i jej asystent). Ma to na celu bliższe poznanie się, ale także sprawdzenie, czy pewne charaktery nie pozabijają się przebywając razem na kilku metrach kwadratowych. Annie przypada Russell. Mężczyzna cały czas odpycha ją od siebie, a popołudnia spędzają oddzielnie - on na łóżku przed telewizorem, a ona za kotarą, w wydzielonym dla siebie miejscu, niczym dla jakiegoś psa. Jednak z czasem Russell dostrzega, jak bardzo rani tę młodziutką dziewczynę i zaczynają się do siebie oboje zbliżać. Tylko, czy ta historia może zakończyć się szczęśliwie?
🍑🍑🍑
Powieść zatytułowana zwyczajnie “Russell” okazała się dla mnie totalnym zaskoczeniem! Rozpoczynając lekturę, nie spodziewałam się, że otrzymam w środku taki rollercoaster emocji. Autorka serwuje swoim bohaterom przeróżne wydarzenia i akcje, a czytelnik im niejako w tym towarzyszy. Potrafiłam na jednej stronie wściekać się na Annie, zaś na kolejnej już stwierdzałam, że jest ona jednak fajną dziewczyną! Zaręczam, że obok tej książki nie da się przejść zupełnie obojętnie. I albo się ją pokocha z całego serca albo wręcz znienawidzi.
🍑🍑🍑
Bardzo spodobał mi się sam pomysł na fabułę, bowiem chyba jeszcze nie natrafiłam na książkę, której akcja rozgrywa się na planie filmowym… A nie, przepraszam. Kiedyś, bardzo dawno temu czytałam “Cząstkę pomarańczy” czy jakoś tak. Była to po pierwsze niezła cegła, która nadawała się do obrony, a po drugie była straszliwie nudna. Jedyne co pamiętam to kręcili tam “Zmierzch”. Ale na tyle stron, ile ta książka miała tam kompletnie nic się nie działo. I teraz zobaczcie. “Russell” posiada jedynie niecałe 300 stron, a zachwyca dosłownie każdą z nich, od samego początku do ostatniej literki.
🍑🍑🍑
Kocham tę powieść z całego serca! Myślę, że nie będę potrafiła o niej długo zapomnieć. Ma na to wpływ między innymi również sposób wykreowania bohaterów i tego, jacy oni po prostu byli. Russella na początku nie lubiłam. Był typem takiego mężczyzny od których wolę trzymać się z daleka. Jego relacja z Annie miała bardzo burzliwe początki. Aktor traktował swoją asystentkę niczym jakieś popychadło. W tych momentach miałam ochotę nim mocno potrząsnąć i powiedzieć, żeby się ogarnął. Kiedy poznałam jego motywy postępowania odrobinę zmiękłam, chociaż nadal nie podobało mi się to, z jaką łatwością wrzucał wszystkich do jednego worka. Sama Annie… Cóż, kompletnie nie pojmowałam jej sposobu bycia, naiwności i tego, że zawsze idzie pod prąd. Ciężko mi nawet stwierdzić, czy ją polubiłam. Prawie do samego końca, jej postać chyba była mi obojętna. Postacią, która wywarła na mnie największe emocje była przyjaciółka Annie, czyli Hanna. Oczywiście, negatywne. Ta dziewczyna była tak powierzchowna, że momentami miałam na nią odruch wymiotny. Gdy Annie pytała się jej, co ma zrobić z relacją z Russellem, Hanna potrafiła jedynie powtarzać, że nie rozumie, jak dziewczyna może się w nim zakochiwać, bo ten jest przecież brzydki, stary i gruby. I druga jej rada, żeby poszła do przystojnego kolegi z planu, który ciągle łypie na nią pożądliwym wzrokiem, co notabene zakończyło się dość tragicznie. Wybaczcie mi, ale ja bym za taką przyjaciółkę podziękowała i poszukała sobie innej.
🍑🍑🍑
Nie powiedziałam wam jeszcze o najważniejszym trzonie tej historii - czyli tym, że pomiędzy głównymi bohaterami jest aż 21 lat różnicy! W życiu prywatnym dla mnie jest to już naprawdę spora różnica wieku, chociaż nie wykluczam tego, że czasem i takie osoby potrafią się świetnie dogadywać ze sobą. Natomiast w powieści autorka tę informację przemyciła w bardzo delikatny sposób. I co najważniejsze, jak już raz to dobitnie zaznaczyła to nie wspominała o tym co trzy strony, w założeniu, że może chociaż jeden z czytelników cierpi na jakieś poważne zaniki pamięci i nie zdoła zapamiętać tak ważnej informacji, zwłaszcza tej dotyczącej głównych bohaterów.
🍑🍑🍑
Może i nie polubiłam zbytnio Annie, ale czytając o jej historii pragnęłam gdzieś w głębi serca szczęśliwego zakończenia i dla niej. Nie chciałam by więcej cierpiała przez mężczyzn i chciałam, aby w końcu spełniła swoje największe marzenia. To, co stworzyła w ostatnim rozdziale autorka to była… MASAKRA. Kompletnie się tego nie spodziewałam i może scena dla kogoś nie była mocno wzruszająca, ja uroniłam na niej kilka łez. Takie zakończenia właśnie zapamiętuje się najbardziej i najintensywniej.
🍑🍑🍑
Podsumowując, “Russell” to naprawdę przyjemna lektura, idealnie stworzona na wakacyjny okres w roku. Nie brakuje w niej skrajnych emocji, a także zaskakujących zwrotów akcji. Autorka stworzyła oryginalną fabułę, świetnie zarysowała poszczególnych bohaterów, a zakończeniem tej historii wycisnęła z moich oczu łzy (a jednak rzadko płaczę podczas lektury). Jeżeli tylko twoje serce zapragnie nietuzinkowej historii to koniecznie sięgnij właśnie po “Russella”.
🍑🍑🍑
Chcesz być aktorką. Robisz wszystko, aby te marzenie spełnić. Kończysz odpowiednie studia, podejmujesz pierwsze prace. I nagle dostajesz los od szczęścia. Udajesz się z ekipą filmową w pewne malownicze i historyczne miejsce, w którym będą kręcić film o pewnym znanym niegdyś mężczyźnie. O postaci, która nie bała się za wszelką cenę robić tego, co chce. Poznajesz również...
2022-07-02
😵😵😵
Gdy ujrzałam, że @ona.czyta organizuje booktour z tą właśnie książką w jakiś dziwny sposób nie potrafiłam się oprzeć chęci wzięcia w nim udziału. Nie wiem, czy kojarzycie, ale jeszcze nie tak dawno o tym tytule było naprawdę głośno. Lubię czasem sięgnąć po mocniejszą lekturę, która będzie trzymać mnie w napięciu chociaż przez większość historii. Z takimi też oczekiwaniami zaczęłam czytać "Podejrzaną". Szczerze? Powinnam się już nauczyć, że zawsze to się kończy tak samo… A jednak za każdym razem mam nadzieję, że może jednak teraz będzie inaczej i lektura mi podpasuje. No cóż, za naiwność się płaci.
😵😵😵
Dr Gretchen White jest psychologiem oraz kryminologiem. Specjalizuje się w dziedzinie antyspołecznych zaburzeń osobowości i przestępstw z użyciem przemocy. Detektyw Patrick Shaugnessy mógł już liczyć na jej wsparcie w wielu sprawach. Tak wielu, że często wszyscy zapominają o osobistej historii Gretchen: ona sama ma zdiagnozowaną socjopatię, a sama była podejrzana o zamordowanie własnej ciotki. Shaugnessy po dziś dzień uważa, że kobiecie uszło wszystko na sucho. Nowe i głośne śledztwo detektywa wydaje się być jednocześnie zamknięte jak i otwarte. Viola Kent, młodziutka dziewczyna zostaje oskarżona o brutalne pozbawienie życia własnej matki. Wszyscy od razu uwierzyli, że była ona zdolna do takiego czynu. Wszyscy oprócz Gretchen, która w dziewczynie widzi sama siebie z dawnych lat. Jeśli Viola została kozłem ofiarnym to kto odpowiada za tę zbrodnię? I co ukrywa? Aby to odkryć Gretchen musi wniknąć w czeluści nie tylko mroczne i bezlitosne, ale też bardzo znajome. Okazuje się bowiem, że w tę sprawę wplątana jest osobą, którą uważała do niedawna za swoją przyjaciółkę, a która jak się okazuje skrywała sporo mrocznych sekretów.
😵😵😵
Rozpoczynając lekturę byłam naprawdę pełna entuzjazmu. Styl autorki także mi niezwykle podpasował, więc myślałam, że im dalej to będzie tylko lepiej. Niestety. Historia ta miała spory potencjał. Wiecie, młoda dziewczyna oskarżona o makabryczny czyn, nikt wokół niej nie wierzy, tylko jedna psycholog uważa, że została ona wrobiona i jest gotowa zrobić wszystko, by to udowodnić. I to mogło się udać.
😵😵😵
Ale gdzieś po drodze autorka jakby zgubiła swój początkowy rytm i znacznie zwolniła. I o ile potrafię zrozumieć, że taki zabieg w tego typu książkach ma sens, tak uważam, że tylko niektórym autorom się on udaje wyśmienicie. W tym przypadku było zupełnie odwrotnie. Początkowo byłam zaciekawiona zarówno samą historią, jak i tym jak zachowują się poszczególni bohaterowie i tym, czemu akurat tak postępują. Jednak dość szybko straciłam całe zainteresowanie kolejnymi wydarzeniami, poczułam nudę i robiłam wszystko, by nie musieć znów sięgać po tę książkę. Możecie powiedzieć, że po co się męczyłam w takim razie. Mam, niestety, tak, że nie potrafię porzucić rozpoczętej lektury i będę się z takowa męczyć nawet miesiącami, ale w końcu ją dokończę. Tak też było w tym przypadku.
😵😵😵
W moim odczuciu działo się tu naprawdę zbyt mało, aby w stu procentach zainteresować czytelnika i to przez cały czas czytania. Przykro mi, ale nawet wyśmienite zakończenie nie sprawi, że napiszę, że będę polecać tę powieść dosłownie każdemu. No właśnie, bo przechodząc do zakończenia już to muszę stwierdzić, że było jednym z lepszych, z jakimi się spotkałam do tej pory. Zaskoczyłam was? No mam nadzieję!
😵😵😵
Gdzieś tam, w środku i podświadomie byłam ciekawa na swój sposób jak autorka postanowiła wyjaśnić całą tę sprawę i jak się ona ostatecznie zakończy. I muszę przyznać, że kompletnie nie spodziewałam się, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Gdy czytałam ostatnie trzy, cztery rozdziały oczy rozszerzały mi się coraz bardziej ze zdumienia. Uważam, że rozwiązanie jest genialne w swej prostocie. Może dla wytrawnych czytelników tego gatunku nie będzie ono zaskoczeniem, ale dla mnie było szokiem, że ktoś może coś takiego zrobić drugiej osobie i to z tak dziwacznych pobudek.
😵😵😵
Jeżeli chodzi o samych bohaterów to jedynie w jakimś tam stopniu polubiłam Gretchen. Ciągle określała siebie jako socjopatkę (w końcu taką miała diagnozę), ale gdzieś w głębi duszy potrafiła martwić się o osoby, na których jej zależało. Podobało mi się też to, w jaki sposób walczyła o Violę, chociaż zawsze też twierdziła, że wcześniej czy później kogoś ona zabije. Znienawidziłam za to wręcz Claire. Kurczę, w głowie mi się nie mieści, że można być aż taką okropną osobą i to nawet dla własnych dzieci! Reed za to jawił mi się jak taka totalna pipka! No ludzie, kobieta nim pomiata, robi z nim, co tylko jej się spodoba a ten nie potrafi jej powstrzymać. Reszta bohaterów była mi kompletnie obojętna.
😵😵😵
To, co sprawia, że książka ta nie nuży na dłuższą metę to jest fakt, iż rozdziały tutaj są naprawdę krótkie. Co ciekawe, autorka postanowiła na przemian pisać o teraźniejszych wydarzeniach i tych z przeszłości. Poznajemy więc perspektywę Gretchen, biorącej udział w śledztwie, ale także Freda, który był siłą rzeczy zamieszany we wszystkie poszczególne wydarzenia. Dzięki temu czytelnik ma szerszy ogląd na to, co się dzieje dosłownie przed jego oczami. Może brać udział w śledztwie, które jest aktualnie prowadzone, ale też widzieć, co do tych wydarzeń bezpośrednio doprowadziło.
😵😵😵
Podsumowując, "Podejrzana" miała być trzymającym w napięciu thrillerem, a okazała się średnią historią i do tego z dość słabym wykonaniem. Pomimo tego, że początkowo czytelnik jest naprawdę zainteresowany poszczególnymi wydarzeniami to jednak szybko zaczyna się nudzić. Zakończenie wszystkie te odczucia rekompensuje, ale z drugiej strony, czy warto męczyć się średnią lekturą, by tylko poznać dobre zakończenie? Na to pytanie musicie sobie sami odpowiedzieć.
😵😵😵
Gdy ujrzałam, że @ona.czyta organizuje booktour z tą właśnie książką w jakiś dziwny sposób nie potrafiłam się oprzeć chęci wzięcia w nim udziału. Nie wiem, czy kojarzycie, ale jeszcze nie tak dawno o tym tytule było naprawdę głośno. Lubię czasem sięgnąć po mocniejszą lekturę, która będzie trzymać mnie w napięciu chociaż przez większość historii. Z takimi też...
2022-06-27
🌻🌻🌻
Zostaniesz damą do towarzystwa. Zawiozę cię do pewnego mężczyzny, który nauczy cię jak postępować z tą specyficzną płcią. Jest to szansa dla ciebie. Zrozumiem jeśli odmówisz, ale pamiętaj, że to może być wielką szansą dla ciebie. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. One też są ważne. Ale oprócz nich zdobędziesz szacunek i prestiż, których w innej sytuacji nigdy mieć byś nie mogła. Zostaniesz najlepszą z żon. Każdego dnia pokażesz światu, że potrafisz zadbać o swego mężczyznę. Masz kilka dni na podjęcie decyzji. Powodzenia!
🌻🌻🌻
Co byście zrobili, gdyby ktoś skierował do was powyższe słowa? Zgodzilibyście się bez wahania? A może przez długie godziny zastanawialibyście się, co począć? Przed takim dylematem staje właśnie główna bohaterka "Damy i kochanki" autorstwa Moniki Ligi. Mam już za sobą dwie książki tej pani, ta jest trzecią, więc gdy tylko moje oczy natrafiły na booktour organizowany przez @daria.jedrzejek nie było innej opcji i musiałam wręcz się do niej zgłosić. Czy spodziewałam się tego, co otrzymam w tej lekturze? Kompletnie NIE!!
🌻🌻🌻
Ignacy to hulaka, dla którego najważniejsze jest picie i zabawy w łóżku z kolejnymi panienkami. Jego mama postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Z pobliskiego klasztoru sprowadza do domu młodą i bardzo piękną dziewczynę, którą uprzednio odpowiednio usposabia i edukuje. Czy dziewczynie uda się sprowadzić Ignacego na dobrą stronę i pokazać, że warto mieć żonę? A co jeśli to chłopakowi uda się pokazać kochance na czym polega dobry seks i tej przestanie zależeć na zamążpójściu? Wszelkie konwenanse, skromność i dobre obyczaje idą w kąt, tu wszelkie chwyty są dozwolone.
🌻🌻🌻
To, że Monika lubi zaskakiwać wiedziałam już z poprzednich jej książek, które miałam okazję przeczytać. Ale, że każda jej historia jest tak odmienna to było dla mnie zaskoczeniem. W tym przypadku autorka stworzyła wciągającą historię o tym, co było kiedyś ważne, o ile nie najważniejsze, w wyższych sferach. Praktycznie od pierwszych stron czytałam tę książkę z wypiekami na twarzy.
🌻🌻🌻
Jest to opowieść przepełniona nadzieją, miłością, ale także namiętnością. Z pewnością skierowana jest ona do starszych czytelników. Nie brakuje tu dość odważnych scen, chociaż na pewno nie są one aż tak brutalne, jak to miało miejsce w "Psycholog. Początku".
🌻🌻🌻
Ciężko jest przejść obok tej lektury zupełnie obojętnie. Autorka dysponuje bardzo lekkim piórem, co sprawia, że przez lekturę się po prostu płynie. Monika stworzyła po raz kolejny również bardzo ciekawych bohaterów. Do tej pory w jej książkach każdy bohater był zupełnie inny i oryginalny. Tak też było i tutaj. Ignacy niezwykle mnie irytował swoim sposobem bycia. Nie lubię ludzi, którzy uważają, że za kasę mogą wszystko i którzy skaczą z kwiatka na kwiatek, mając uczucia innych gdzieś. Marlenę, czyli dziewczynę przypisaną jakby do tego mężczyzny pokochałam od razu z całego serca. Jawiła mi się jako niezwykle sympatyczna i ciepła osóbka, która jest gotowa znieść wiele, byle tylko kogoś zadowolić. Ludwika, czyli mama Ignacego to była mądra kobieta i ostatecznie jednak chciała dobrze zarówno dla swego pierworodnego, jak i Marleny. Tomasz okazał się miłym facetem, ale za grosz nie potrafił zawalczyć o swoją miłość. Czytelnik w tej całej plejadzie postaci nie znajdzie dwóch takich samych osób, każda z nich jest zupełnie inna i to jest piękne.
🌻🌻🌻
Nie jest to z pewnością lektura dla wszystkich. Autorka nie boi bawić się słowem i to w naprawdę dosadny sposób. Nie zabrakło tutaj więc scen mocno erotycznych, w których padają niekiedy nawet wulgaryzmy. Mi osobiście one nie przeszkadzały, wręcz pobudzały i rozpalały moje zmysły. A przy okazji były tak plastyczne, że łatwo było sobie w trakcie lektury te wszystkie sceny wyobrażać, wyświetlać niczym film na ekranie tuż przed oczami czytelnika.
🌻🌻🌻
Czy Monice udało się mnie po raz enty zaskoczyć? Oczywiście, że tak! Zwłaszcza ostatnimi scenami. Mam tu na myśli Kaśkę i jej przygodę w lesie oraz to jak zakończyła się historia Ignacego i Marleny i jakie to miało dalsze konsekwencje. Przy tej pierwszej scenie nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby ten konkretny moment w życiu kobiety przeżywać w taki sposób. Jeszcze chyba nigdy z czymś takim się nie spotkałam w literaturze. W tej drugiej zaskoczył mnie bardzo rozwój sytuacji i jaki to miało wpływ na poszczególne osoby.
🌻🌻🌻
Czy chciałabym czytać więcej twórczości Moniki? No pewnie, że tak! Pisze ona tak różnorodne historie, że aż dziw bierze, że wszystkie wychodzą właśnie spod jej pióra, w sensie, że wszystkie napisała jedna i ta sama osoba. Autorka jest naprawdę wszechstronnie uzdolniona, a poza tym widać po tekście, że tworzenie poszczególnych historii sprawia jej moc przyjemności. Zwłaszcza, że jak sama twierdzi, ona tylko podąża za swoimi bohaterami, a to oni decydują o swoich losach. Sami, bez jej najmniejszej pomocy. Monika jest tylko od pisania 😂 Ręka pewnie sama jej chodzi, żeby nadążyć wszystko skrupulatnie spisać.
🌻🌻🌻
Podsumowując, "Dama i kochanka" to była dla mnie erotyczna uczta. Delektowałam się tutaj dosłownie każdą sceną. Były one dla mnie niczym najwykwintniejsze danie, które chce się smakować jak najdłużej. Autorka po raz kolejny mnie zaskoczyła swoją wyobraźnią i stylem, ale także odwagą, bowiem porusza tutaj szereg ważnych tematów. Nie zabrakło w tej historii erotyzmu. Nie wszystkim podpisują tego typu sceny i słownictwo, które czasem jest wulgarne. We mnie sprawiły one szereg różnorodnych emocji, a także podniesienie ciśnienia i ciepłoty ciała. Muszę koniecznie poznać inne powieści tej pani, bo jestem ciekawa, czym jeszcze będzie w stanie mnie wbić w fotel.
🌻🌻🌻
Zostaniesz damą do towarzystwa. Zawiozę cię do pewnego mężczyzny, który nauczy cię jak postępować z tą specyficzną płcią. Jest to szansa dla ciebie. Zrozumiem jeśli odmówisz, ale pamiętaj, że to może być wielką szansą dla ciebie. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. One też są ważne. Ale oprócz nich zdobędziesz szacunek i prestiż, których w innej sytuacji nigdy mieć byś nie...
2022-06-17
🍹🍹🍹
Czy znacie te uczucie, kiedy sięgacie po coś zupełnie wam nieznanego? Nie wiecie, czego konkretnie możecie się spodziewać po tym czymś, staracie się też nie mieć większych oczekiwań względem tej rzeczy. Ja właśnie w ten sposób czułam się, kiedy ujrzałam post u @zaminionkowana, w którym ta wspaniała dziewczyna zachęcała do udziału w pewnej jej akcji. Polegała ona na tym, że w booktourach wędruje kilka książek, a uczestnicy ją czytają, zaznaczają ulubione fragmenty i później posyłają ją dalej. Nie widzicie nic w tym dziwnego? A jednak ta akcja różniła się nieco od tych, w których dotychczas miałam okazję wziąć udział. Mianowicie, nie wiedziałam tak naprawdę, co to za książka. Owszem, @zaminionkowana nakreśliła odrobinę, o czym dany tytuł jest (a puściła ich aż pięć!), ale nic więcej nie chciała zdradzić! Niedobra, prawda? Nie znalazłam tytułu ani autora. Nie wiedziałam, jaką okładkę ma ta powieść, ani nie mogłam zapoznać się z jej opisem. Zwyczajnie brałam książkę w ciemno.
🍹🍹🍹
Co z tego wynikło? Obawiałam się, że ta przygoda skończy się podobnie jak w przypadku poprzedniej tego typu akcji. Wtedy historia, którą otrzymałam kompletnie mi nie podeszła, wynudziła mnie wręcz. Podświadomie więc nastawiałam się, że i tym razem tak będzie. Jakże się myliłam!
🍹🍹🍹
Niezwykle ciężko mi będzie wam opisać te książkę, skoro tak naprawdę nie mogę wam o niej zdradzić nic. Ani nie mogę napisać jak nazywali się bohaterowie stąd, ani zdradzić nieco opisu fabuły. Jedyne, o czym mogę się z wami podzielić to moje odczucia względem tej historii. A patrząc po samej ocenie z początku tej recenzji możecie łatwo wywnioskować, że to była świetna i fenomenalna lektura! 😍
🍹🍹🍹
Zabierając się za tę lekturę nie spodziewałam się w najdrobniejszych życzeniach, że to będzie tak wspaniała lektura! Borze szumiący, ile tu było emocji! Początkowo akcja posuwa się powoli, niczym listek na wietrze. Nikomu się nigdzie nie spieszy, wszyscy są zadowoleni z tego, co robią. Jest sielsko i jakoś tak wakacyjnie. Dość szybko jednak ciemne chmury zasnuwają niebo głównemu bohaterowi. I zaczyna się dziać tak naprawdę wszystko.
🍹🍹🍹
Jednocześnie płakałam i się śmiałam. Co przerażające, to fakt, że nie potrafiłam nad tymi odczuciami w najmniejszym stopniu zapanować. Niekiedy miałam wrażenie, że to jakaś druga osoba czyta tę książkę, a ja ją tylko obserwuję z pewnej odległości. Autor spisał to wszystko za pomocą bardzo lekkiego stylu, co powoduje, że jeszcze szybciej tę powieść się pochłania. Rozdziały są krótkie i kończą się tak, że odczuwa się wręcz przymus przeczytania jeszcze kolejnego i następnego. Polubiłam praktycznie wszystkie postaci, oprócz jednej, która okazała się kimś w rodzaju wampira energetycznego. Od początku wydawała mi się podejrzana i niestety, nie pomyliłam się.
🍹🍹🍹
Nie potrafiłam pojąć chociażby tego, jak główny bohater mógł aż tak spieprzyć sobie życie. Chciałam go porządnie walnąć w głowę. Niektórych zachowań do tej pory nie potrafię zrozumieć. Są dla mnie okropnie raniące drugą osobę i takie już pozostaną na zawsze raczej.
🍹🍹🍹
Całość oceniam niezwykle pozytywnie. Jest to bardzo mądra opowieść o tym, jak czasem zapominamy, co jest ważne w życiu i jak łatwo się zagubić w szarej rzeczywistości. Po lekturze już znalazłam książkę w wyszukiwarce Google, co nie jest specjalnie trudne, bowiem wystarczy wpisać imię i nazwisko głównego bohatera plus słowo książka. Spojrzałam na wyniki szukania i znów oniemiałam. Tyle razy zdarzało mi się ten tytuł widywać i w księgarni i nawet w internecie, a nigdy jakoś nie zapałałam głębszą chęcią, by ją poznać. Nie raz i nie dwa, kiedy byłam na zakupach w księgarni mój wzrok dosłownie tylko się ślizgał po jej okładce i szłam dalej.
🍹🍹🍹
Autorowi naprawdę zgrabnie udało się wpleść między wierszami bardzo mądre przesłanie. Uważam, że między innymi z tego powodu pozostanie ona na dłużej w mej pamięci. No kurczę, nie da się obok niej przejść obojętnie. Jednych może znudzić, drugich rozkochać w sobie a trzecich wzruszyć i wywołać potok łez, chociaż należą do grona tych osób, które rzadko przy czytaniu płaczą. Ta powieść jest niezwykle uniwersalna. Mogliby ją przeczytać ludzie, którzy żyli podczas II Wojny Światowej i wynieśli by z niej coś dla siebie. A mogliby ją przeczytać współcześni czytelnicy i też by w jej treści znaleźli coś dla siebie. Niezwykłe, prawda?
🍹🍹🍹
Bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałam się na udział w tej zabawie, zorganizowanej przez @zaminionkowana. Dzięki nie poznałam bardzo wartościową książkę, która z pewnością pozostanie ze mną na dłużej. Muszę zaznaczyć, że Daria do tych akcji nie wybiera powieści byle jakich. Przeznacza na nie tytuły, które jej zdaniem zasługują na większy rozgłos. W przypadku tej powieści zgadzam się z nią w dwustu procentach. Zdecydowanie historia ta nie miała takiego rozgłosu na jaki faktycznie zasłużyła.
🍹🍹🍹
Abstrahując już od tej konkretnej inicjatywy to lubicie sięgać po coś w ciemno? Pojawia się w sieci coraz więcej chociażby boxów niespodzianek, w których możecie wskazać na przykład tylko tytuł książki, jaki chcielibyście otrzymać, albo nawet i tyle nie. Myślę, że to jest ciekawy sposób na popularyzowanie czytelnictwa. Nie wiem, jak wy, ale ja jestem okładkową sroką. Mianowicie, gdy książka ma piękną oprawę graficzną przestaje mnie interesować jej środek. W sensie, że przy zakupie już się nim za bardzo nie kieruję. Wiele razy tylko na podstawie samej okładki kupiłam dany tytuł. Czasem, choć nie zawsze sięgam po opis, aby przekonać się, czy ta konkretna historia może być dla mnie. Czytanie w ciemno jest więc dla mnie za każdym razem czymś nowym i intrygującym. Zauważyłam na przykład, że czytając w ten sposób większą uwagę poświęcam samym bohaterom czy poszczególnym wydarzeniom. Mam wrażenie, że wtedy bardziej potrafię wniknąć w opowiadaną powieść. Polecam każdemu taką zabawę 🥰
🍹🍹🍹
Czy znacie te uczucie, kiedy sięgacie po coś zupełnie wam nieznanego? Nie wiecie, czego konkretnie możecie się spodziewać po tym czymś, staracie się też nie mieć większych oczekiwań względem tej rzeczy. Ja właśnie w ten sposób czułam się, kiedy ujrzałam post u @zaminionkowana, w którym ta wspaniała dziewczyna zachęcała do udziału w pewnej jej akcji. Polegała ona na tym,...
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam co do niej żadnych oczekiwań, ba, bardziej obawiałam się tego, że będę miała trudności, aby przebrnąć przez jej treść. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy w końcu zaczęłam czytać tę pozycję i odkryłam, że to jest naprawdę dobry kryminał! Jest małe miasteczko, las, który skrywa pewne tajemnice oraz zaginięcie małej dziewczynki sprzed kilku lat. Co się wtedy wydarzyło naprawdę w lesie? Czy to było morderstwo czy może wypadek? Czy ból w sercu ojca, który stracił ukochaną córeczkę w końcu zmaleje? Autorka pisze bardzo plastycznie i barwnie. Każdy jej opis lasu, a raczej tego, co skrywa pomiędzy wszechogarniającymi gałęziami wywoływał u mnie niezmiennie dreszcze. Podobało mi się tutaj to, że Aleksandra Jonasz-Zakrzewska postanowiła też sięgnąć po elementu słowiańskości. Ale tutaj mam również największy zarzut. Autorka gdzieś w połowie wrzuca postacie pochodzące właśnie z naszych wierzeń i liczyłam, że wyjaśnienie całej sprawy również będzie się na tej słowiańskości opierać. A tu zakończenie okazało się dla mnie być z jednej strony aż do bólu życiowe i faktycznie mocno prawdopodobne, ale z drugiej strony zabrakło mi pewnych elementów oderwanych od rzeczywistości odrobinę. Ale i tak oceniam tę książkę na maksymalną ilość gwiazdek, bo zwyczajnie jej lektura sprawiła mi całe mnóstwo przyjemności, bohaterowie zostali tak wykreowani, że nie dało się obok nich zupełnie obojętnie przejść, zaś skończenie, choć nie do końca mnie usatysfakcjonowało, to jednak uważam, że autorka zasługuje na ogromnego plusa za to, iż potrafiła tak pociągnąć za kolejne sznurki tej opowieści, aby wszystko ze sobą stanowiło spójną całość. I teraz jak tak piszę tę opinię to treść tej pozycji trochę mi przypomina "Gałęziste" Artura Urbanowicza, które swoją drogą też gorąco polecam!
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam co do niej żadnych oczekiwań, ba, bardziej obawiałam się tego, że będę miała trudności, aby przebrnąć przez jej treść. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy w końcu zaczęłam czytać tę pozycję i odkryłam, że to jest naprawdę dobry kryminał! Jest małe miasteczko, las, który skrywa pewne tajemnice oraz zaginięcie małej dziewczynki sprzed...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to