-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel17
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik272
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Baśniarz" początkowo jawi się bardzo tajemniczo, okładkowy opis nie precyzuje gatunki ani tego, o czym właściwie jest owy zlepek kartek, jedynie naprowadza czytelnika na trop dość wyraźnego wątku romantycznego, przez co dość łatwo można zaszufladkować książkę, jako jeszcze jedną młodzieżówke. Jednak czym jest tajemnicza baśń, którą snuje jeszcze bardziej enigmatyczny Abel? "Baśniarz" jest niesamowicie gorzką historią dwójki ludzi, w której czytelnik tonie do głębi i śledzi z zapartym tchem.
"Ale za słowami czyhała ciemność, ciemność jaka panuje we wszystkich baśniach. Dopiero później, dużo później, zbyt późno zrozumie, że ta baśń była śmiertelnie niebezpieczna."
Ich znajomość zaczyna się niewinnie - od szmacianej lalki z naderwaną sukienką. Odkąd Anna ją znalazła i oddała Ablowi, gdyż, jak się okazało, należała do jego młodszej siostry, nie może o nim zapomnieć. Stara się zbliżyć do szkolnego wyrzutka wszelkimi sposobami, po początkowym odrzuceniu ich znajomość pogłębia się i stopniowo przekształca w coś, czego sami do końca nie rozumieją - przynajmniej początkowo. Autorka wprowadza czytelnika stopniowo, począwszy od błahych spraw związanych ze szkołą i maturą przechodzi do problemów bohaterów, które bynajmniej nie są banalne. Wszystko przeplata baśń snuta przez Abla, która jest równie tajemnicza, co jej twórca. Czy to rzeczywistość czy czysta fikcja?
Anna jest postacią, jakich wiele - grzeczna córeczka, dobra uczennica, niespecjalnie ładna. Na co dzień mało kto ją zauważa, a i ona izoluje się od świata żyjąc w swojej bańce i domu pełnym niebieskiego światła. Autorka nie zadała sobie zbytniego trudu przy kształtowaniu jej postaci, jednak nadrabia to świetną kreacją drugiego z głównych bohaterów - Abla. Do samego końca nie miałam pojęcia, co tak naprawdę ukrywa. Jego postać jest bardzo złożona i zmienna, przez co nie można przewidzieć, jak zachowa się w danej sytuacji. Jego przyjazne zachowanie w mgnieniu oka może przejść w chłodny dystans, jednego dnia śmieje się z Anną, by drugiego udawać, że jej nie zna. Jest kochającym bratem, handlarzem narkotyków, wyrzutkiem, ale też...przyjacielem? Ma też inne oblicza, które ujawnia dopiero z biegiem czasu. Kim tak naprawdę jest Abel Tannatek?Drugoplanowe postaci są zarysowane dość wyraźnie, jednak przy tym są dość schematyczne. Przyjaciele Anny są odbici z jednego szablonu stereotypowego nastolatka - pijącego, palącego i ćpającego. Nie podobało mi się ukazanie młodzieży w taki sposób, to swoista generalizacja, której nie lubię, lecz z drugiej strony miało to stanowić kontrast dla głównej bohaterki odcinającej się od swoich rówieśników.
"Czasami mam problem z odróżnieniem szczęścia od smutku –szepnęła- Czy to nie dziwne? Czasami po prostu nie wiem, czy jestem szczęśliwa, czy smutna. Tak jest jak myślę o Tobie."
Jak już wspomniałam, "Baśniarz" to historia gorzka. Dosłownie, słowo to idealnie opisuje wszystko, co się dzieje na kartach tej powieści. Autorka nieustannie gra na uczuciach czytelnik i choć wybrała znany schemat - dwójkę ludzi pochodzących z różnych światów - innowacyjny sposób, w jaki przedstawiła ich losy, chwyta za najbardziej skamieniałe serca. Klimat, mroczny, romantyczny, ale też nieco chaotyczny, potęguje odbiór i pozwala jeszcze bardziej utonąć w baśni snującej się między kartkami. Czytelnik zagłębia się coraz bardziej, dąży do końca z nadzieją odbicia się od dna, jednak dzieje się coś zupełnie innego - dno pochłania go bez reszty. Tak właśnie dzieje się w przypadku "Baśniarza".
Nawet tak poruszająca książka nie ustrzegła się od kilku wad. Największą są chyba dziury logiczne w całej historii. Czasem miałam wrażenie, że autorka zapomniała, co napisała kilkanaście stron wcześniej, tak też Anna nie mogła zdecydować się czy "Mamy tylko po 17 lat", czy też 18 sto stron dalej. Innym przykładem są tabletki, które rzekomo wyrzuciła zaraz po zakupie, by potem, przeżywając załamanie, dziarsko wyciągnąć je z plecaka. Są to błędy widoczne, lecz w moim odczuciu zupełnie nieutrudniające lektury, a co najważniejsze, nie irytujące. Tak bardzo wciągnęłam się w fabułę, że ignorowałam wszystko inne. Świetnie prowadzona historia maskuje nielogiczność niektórych sytuacji, jak i sporadyczne ubytki w stylu pisania autorki.
"Powiem chwili... - szepnęła - ..zatrzymaj się, jesteś tak piękna."
"Baśniarz" jest książką wyjątkową, taką, która na długo zapada w pamięć. Po przeczytaniu ostatniego zdania jeszcze długo nie mogłam wyrzucić jej ze swoich myśli, co zdarza mi się bardzo rzadko. Wszystko, co się na nią składa - niezwykła historia, jej nie idealność, bohaterowie i zakończenie - coś we mnie zmieniło. Może nie w znacznym stopniu, jednak ta pozycja pozostawiła we mnie ślad, który zostanie ze mną do końca życia. Dla takich książek warto czytać.
http://somethingforread.blogspot.com/2015/07/tytu-basniarz-tytu-oryginalny-der.html
Baśniarz" początkowo jawi się bardzo tajemniczo, okładkowy opis nie precyzuje gatunki ani tego, o czym właściwie jest owy zlepek kartek, jedynie naprowadza czytelnika na trop dość wyraźnego wątku romantycznego, przez co dość łatwo można zaszufladkować książkę, jako jeszcze jedną młodzieżówke. Jednak czym jest tajemnicza baśń, którą snuje jeszcze bardziej enigmatyczny Abel?...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Idealna Chemia" to książka należąca do coraz bardziej popularnego gatunku, jakim staje się New Adults. Gatunek ten traktuje, w przeciwieństwie do Young Adults, z którego wyewoluował, o nieco starszej grupie społecznej i do takowej też jest kierowany. Autorki ukazują nam bohaterów zmagających się z problemami związanymi z szeroko rozumianym wchodzeniem w dorosłość - kończenie szkoły, uniezależnianie się od rodziców i, co najważniejsze, rozterki miłosne. "Idealna Chemia" nawet na milimetr nie odbiega od wytycznych swojego gatunku.
Ostatni rok szkoły. Życie Brittany Ellis dla postronnego obserwatora wydawałoby się idealne - piękna, bogata, kapitan drużyny cheerleaderek, inteligentna - jej jedynym zmartwieniem jest wybór odpowiedniego koloru błyszczyka od Bobbi Brown. Pod tą perfekcyjną otoczką skrywa się jednak coś więcej - Brittany nie ma lekko w domu z powodu swojej niepełnosprawnej siostry i lekko niezrównoważonej rodzicielki. Ponadto musi być najlepsza - najwyższe oceny są jej potrzebne, by dostać się na uniwersytet. Tu pojawiła się przeszkoda na jej idealnej życiowej ścieżce - przystojny meksykanin - Alex Fuantes - znany z olewania wszystkiego i wszystkim i przynależności do lokalnego gangu, z którym główna bohaterka została zobligowana do wykonania projektu z chemii.
"Lubię być sama. Przed nikim nie muszę wtedy udawać."
Pierwsze, co przychodzi na myśl po lekturze "Idealnej Chemii" to jej niesamowita schematyczność i przewidywalność. Wszystko zbudowane jest na zasadzie kontrastu - dwójka zupełnie różnych ludzi, pochodzących i wychowanych w innych środowiskach i posiadających odmienne priorytety w życiu. Początkowo łączy ich tylko szkolny projekt, jednak z czasem ich znajomość coraz bardziej się pogłębia. Brzmi znajomo? Z pewnością, gdyż autorka nie wykazała się zbytnią kreatywnością, zarówno historia przewodnia jak i bohaterowie są dość często widziani w literaturze młodzieżowej. ONA - piękna i idealna, jednocześnie skrywająca tajemnice, którą dostrzega tylko ON - ten zły i niebezpieczny, z którym nikt nie chce się zadawać. Mimo iż pani Elkeles starała się wyjść nieco z szablonu i pogłębić kreacje postaci przez dodanie im sekretu/tragicznej historii/poważnych pobudek (patrz siostra głównej bohaterki i powód przynależności Alexa do gangu), to pozostają oni wciąż płascy, niewyróżniający się na tle setek im podobnych.
Akcja toczy się dość szybko i na kartach tej pozycji nie znajdziemy zaskoczenia, z łatwością przewidywałam, co stanie się zarówno kilka stron dalej jak i na samym końcu. Prym wiedzie wątek romantyczny, który spycha wszytko inne na drugi plan, a chemia jest tylko pretekstem, by coraz bardziej go rozwijać. Sprzyja temu również styl autorki - jest lekki, jak to bywa w literaturze tego pokroju, dość zwyczajny - język nie jest udziwniony, ale prosty i nie przykuwający uwagi, co jednocześnie sprawia, iż książkę czyta się bardzo szybko - to na plus.
"Idealna Chemia" to pierwsza książka New Adults, jaką przeczytałam w życiu. Nie mogę uznać, iż był to udany start, co, jak na razie, skutecznie zniechęciło mnie do sięgania po kolejnych przedstawicieli owego gatunku. Uznać jednak mogę, że zapewniła mi zajęcia na kilak ładnych godzin i pozwoliła odpocząć mojej głowie zaprzątniętej zakończeniem roku szkolnego.
http://somethingforread.blogspot.com/2015/07/simone-elkeles-idealna-chemia.html
"Idealna Chemia" to książka należąca do coraz bardziej popularnego gatunku, jakim staje się New Adults. Gatunek ten traktuje, w przeciwieństwie do Young Adults, z którego wyewoluował, o nieco starszej grupie społecznej i do takowej też jest kierowany. Autorki ukazują nam bohaterów zmagających się z problemami związanymi z szeroko rozumianym wchodzeniem w dorosłość -...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z trylogią o walecznej Achai zapoznałam się już dość dawno temu. Mój wiek oscylował wtedy około 15 lat i do dziś seria ta należy do kanonu moich ulubionych. Z perspektywy czasu sama nie wiem, czy była to lektura ówcześnie do końca odpowiednia dla mnie, jednak wyszłam z tego cało i postanowiłam przekonać się, czy powrót do świata Achai udał się panu Ziemiańskiemu, czy wręcz przeciwnie. Dość sceptycznie podchodziłam do "Pomnika Cesarzowej Achai", czytałam wiele negatywnych recenzji, a mi samej wydawało się to lekkim "odgrzewaniem kotleta". W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i ponownie wkroczyłam do świata, jaki znałam z "Achai"
Tysiąc lat po śmierci Achai królestwo Arkach stało się potężnym imperium, które jednak przeżywa wewnętrzny kryzys - szereg niepowodzeń w walkach z tajemniczymi Potworami znacznie osłabił armię. Jednocześnie okazuje się, iż świat, z którym Ziemiański zaznajomił nas w poprzedniej serii jest większy, niż myśleliśmy - od innej, bardziej zaawansowanej cywilizacji, cesarstwo dzielą Góry Bogów. Rzeczpospolita, bo dokładnie o tym kraju mówimy, znalazła sposób, by sforsować nieprzebyte góry - dochodzi do konfrontacji dwóch, skrajnie różnych kultur. Dodatkowo wszystko przeplatają wątki dziwnych inżynierów, Pomnika Cesarzowej Achai, który zdaje się grać kluczową rolę, i walki z Potworami, różnorodności autorowi odmówić nie można.
Fabuła, jak to u Ziemiańskiego była, jest wielowątkowa. Poznajemy trójkę głównych bohaterów: Tomaszewskiego porucznika marynarki wojennej RP, który wraz z załogą, nie do końca świadomie, przekroczył Góry Pierścienia. Dochodzi wtedy do pierwszego zetknięcia z tutejszą ludnością. Tak też wątek drugiej z głównych bohaterów - czarownicy Kai, splata się z losami polskich marynarzy, a szczególnie jednego z nich, jak łatwo można się domyślić.
Ostatnią z postaci, którą autor wyróżnił jest Shen. Córka prostego rybaka, która uciekła z domu, by szukać lepszej przyszłości w imperialne armii.
Wszyscy bohaterowie są różnorodni, rozbudowani i dopracowani, jednak miałam też wrażenia, iż autor lekko inspirował się postaciami z "Achai" tworząc nową serię. Shen, która ze swoim wojskowym życiem nieco przypominała mi samą Achaję właśnie, nie do końca przypadła mi do gustu - jej historia nie zaciekawiła mnie i rozdziały z jej perspektywy były nudniejszymi w całej książce. Moim ulubieńcem jest Tomaszewski, który chyba najbardziej wybija się przed szereg. Kai, która z początku wydawała się całkiem obiecującą postacią, z czasem zaczęła lekko denerwować mnie swoją arogancją i pociągiem do władzy, jednak nie osiągnęło to takiego pułapu, by uznać ją za postać negatywną.
"Gra prowadzona przez istoty wyższe jest zawsze dla nas niepojęta, a jej objawy odczytywane jako cuda. My nigdy nie poznamy reguł tej gry, ani choćby jak się szachruje. Ale zawsze możemy ukraść coś ze stołu..."
Styl pisania Ziemiańskiego pozostał taki sam, jaki pamiętam z Achai - ciekawy, niebanalny, przetykany humorem, ironią i sarkazmem. Mogą znaleźć się osoby, którym kompletnie nie przypadnie do gustu, jednak dla mnie jest on świetny, a przez to książkę czyta się szybko i przyjemnie. Nie raz i nie dwa śmiałam się w głos z dialogów bohaterów! Widać jednak, nie nazbyt wielką, ale zmianę - autor z pewnością ograniczył ilość wulgaryzmów, krwawych opisów i scen seksu, które były niemal flagowe dla poprzedniej serii. Ogólnie rzecz ujmując, można rzec, iż "Pomnik" jest bardziej ugrzecznioną wersją, przeznaczoną z pewnością do nieco szerszego grona. Czasem łapałam się na tym, iż brakuje mi owych brutalnych i gwałtownych scen, jednak w ogólnym rozrachunku wyszło to dość dobrze - klimat pozostał, jednak w każdej strony nie krzyczą dosadne epitety.
Jak już wspomniałam, przygody Achai czytałam już dość dawno, więc trudno wymagać, bym pamiętała całą historię ze szczegółami. "Pomnik" jako swoista kontynuacja pełen jest nawiązań do trzech poprzednich tomów, jednak cała historia układa się w całość bez konieczności wygrzebywania z pamięci zamierzchłych szczegółów, co również przypadło mi do gustu. Nie lubię uczucia zagubienia, kiedy wracam do dawno czytanej serii i kompletnie nie wiem, co, gdzie i dlaczego, a nic nie układa się w ciąg przyczynowo - skutkowy, bo nie pamiętam wszystkiego.
Podsumowując, "Pomnik Cesarzowej Achai" to godny następna "Achai". Może nie idealny, czy wciągający tak samo, jednak wciąż dobry. Fani prozy Ziemiańskiego powinni zaspokoić swoje czytelnicze gusta i nie doznać kompletnego zawodu, jak to często bywa, kiedy autor porywa się z motyką na słońce i powraca do swojego dawnego dzieła.
http://somethingforread.blogspot.com/2015/04/andrzej-ziemianski-pomnik-cesarzowej.html
Z trylogią o walecznej Achai zapoznałam się już dość dawno temu. Mój wiek oscylował wtedy około 15 lat i do dziś seria ta należy do kanonu moich ulubionych. Z perspektywy czasu sama nie wiem, czy była to lektura ówcześnie do końca odpowiednia dla mnie, jednak wyszłam z tego cało i postanowiłam przekonać się, czy powrót do świata Achai udał się panu Ziemiańskiemu, czy wręcz...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Roześmiała się łagodnie. Jej wściekłość wzięła dłuższy urlop. Jednnak, pomyślał Paul, znając Annie Wilkes, mogła wrócić nieoczekiwanie, praktycznie lada chwila, z walizkami w dłoni: Nudziło mi się, ejże, jak się masz?"
Autora "Misery" raczej nie trzeba przedstawiać. O Stephenie Kingu słyszał chyba każdy, kto miał do czynienia ze środowiskiem literackim - i tak przez jednych ogłoszony geniuszem, kiedy inni kręcą nosem i wypowiadają się krytycznie o jego twórczości. Ja sama jestem gdzieś po środku, King ma swoje perełki jak i całkowicie nieudane pozycje. "Misery" to czwarta książka tego autora, którą przeczytałam ale też...najlepsza!
"Ten pomysł był na tyle szalony, że wydawał się całkiem sensowny."
Głównym bohaterem jest Paul Sheldon - sławny pisarz, którego cykl o tytułowej Misery oblega pułki bestsellerów. Paul prowadzi dość rozwiązły tryb życia, a z okazji wydania ostatniej książki z owego cyklu, postanowił nieco zaszaleć i wybrać się na przejażdżkę samochodową po dość znacznym spożyciu alkoholu. Połączywszy jego stan z nagłą burzą śnieżną przewidywalnym efektem był wypadek, który stał się początkiem jego prywatnego koszmaru. Wybawczynią głównego bohatera stała się bowiem NAJWIĘKSZA fanka jego twórczości - Annie Wilkes. Annie postanowiła troskliwie zająć się Paulem, który złamał obie nogi podczas wypadku, bo jak można by zmarnować szansę obcowania ze swoim idolem zawożąc go do szpitala? Niestety, delikatnie mówiąc, niezbyt spodobała się jej wieść o śmierci ulubionej postaci - Misery. Od tej pory życie Paula przybrało makabryczny obrót - jest zdany na łaskę szalonej kobiety i jej nagłych wybuchów gniewu. wszystko podsyca wszechobecny ból, którym nieustannie pulsują dwie groteskowo powykręcane kończyny, które kiedyś były jego nogami. Pisarz powoli popada w coraz głębsze uzależnienie od leków przeciwbólowych, a nadzieja na jakikolwiek ratunek powoli w nim umiera.
Kreacja bohaterów, zwłaszcza pod względem psychologicznym, to majstersztyk! Szaleństwo Annie jest doskonale wykreowane, każda część jej złożonego charakteru odgrywa ważną rolę. Zmienność jej humorów i nieprzewidywalność, jaką za sobą niesie, tworzy wokół niej otoczkę swoistej tajemnicy i grozy - nigdy nie można przewidzieć, czy oczekiwać z jej strony napadu szału, czy "miłej" pogawędki. Przerażająca jest konsekwencja z jaką działa, nic nie umyka jej uwadze - niesubordynacja i złe zachowanie jej podopiecznego są surowo karane. Zawiłość i złożoność jej psychiki jest doprawdy ogromna, czego już nie można powiedzieć o Paulu. Również jest to postać ciekawa, jednak już nie w takim stopniu jak sama Annie. Jego kreacja stoi na wysokim poziomie - nie jest schematyczny, wyidealizowany czy przerysowany. King pod tym względem stworzył wyjątkowo realistycznego bohatera, który ma swoje wady i po prostu stara się przeżyć.
Mistrz horroru stworzył w "Misery" niesamowitą atmosferę - klimat grozy i napięcia towarzyszy czytelnikowi na każdym kroku. Jest to jedna z niewielu książek, która aż tak mnie wciągnęła podczas czytania - dosłownie przejmowałam emocje od bohaterów. Kiedy Annie uderzyła pięścią w resztki tego, co kiedyś było kolanem Paula, aż mnie samą zabolało. King serwuje nam dość drastyczne opisy, które świetnie dopełniają całość. Z tegoż powodu nie jest to książka dla wszystkich, bowiem co delikatniejszych czytelników niektóre sceny mogą odrzucać. Wszystko to sprawia, że pędzi się do przodu oczekując na zakończenie - czy Paul wyjdzie z tego cało czy jednak Król nie oszczędzi nikogo?
Całość prezentuje się wspaniale, poszczególnie części są do siebie dopasowane, nie odnotowałam też szczególnie przynudzającyh fragmentów, jak czasem zdarza się u Kinga. Nawet początek nie jest monotonny, a w przypadku tego autora jest to spore zaskoczenie, bo ma jego dzieła mają tendencję do długo rozkręcających się historii.
Jeśli szukasz grozy, to pozycja idealna dla Ciebie - z każdej kartki wyziera przerażenie i niepewność. a morał jest krótki i Paulowi znany: Strzeżcie się zabijania głównych bohaterek Waszych książek!
http://somethingforread.blogspot.com/2015/04/stephen-king-misery.html
"Roześmiała się łagodnie. Jej wściekłość wzięła dłuższy urlop. Jednnak, pomyślał Paul, znając Annie Wilkes, mogła wrócić nieoczekiwanie, praktycznie lada chwila, z walizkami w dłoni: Nudziło mi się, ejże, jak się masz?"
Autora "Misery" raczej nie trzeba przedstawiać. O Stephenie Kingu słyszał chyba każdy, kto miał do czynienia ze środowiskiem literackim - i tak przez...
O Eboli każdy coś tam kiedyś słyszał. W zeszłym roku telewizja nie próżnowała, zewsząd byliśmy bombardowani informacjami o nowym, śmiertelnie groźnym wirusie, który sieje spustoszenie w krajach Afryki. Ludność europy nie przejęła się owymi wieściami, większość potraktowała to jako ciekawostkę, która w żadnym wypadku nie zagraża ich życiu. Jaka jest jednak prawda?
"Strefa Skażenia" to podróż przez historie eboli, bardzo skrupulatna zresztą - autor starał się zawrzeć każdy szczegół w bardzo dokładny sposób i dobrze mu to wyszło. Całość jest bardzo rzetelna, poszczególne części historii są dopasowane i tworzą dość przerażającą całość. Uczucie potęguje dodatkowo jeden fakt - wszystko to rzeczywistość, a nie fikcja literacka. Ebola to śmiertelnie niebezpieczny wirus, a autor serwuje nam dokładny opis jego ewolucji i działania, jednak wzbogaca czytelnika o coś jeszcze - świadomość zagrożenia, jakim dla ludzkości może być ten niepozorny twór. I właśnie to jest przerażające.
Wbrew temu, czego można by się spodziewać, książka ta nie jest pełna naukowego bełkotu i możliwie jak najtrudniejszych słów, wśród których przeciętny Kowalski zgubi się w przedbiegach. "Strefa" napisana jest przystępnym językiem, który daje jasny obraz tego, co składa się na ebolę - historia, specyfikacja, zagrożenie jakie za sobą niesie. Styl, którym posługuje się autor jest godny pochwały - w odpowiednich momentach stopniowo buduje napięcie, by potem przejść na bardziej naukowy ton, wyjaśniając zawiłości wirusa. Ponadto autor nie szczędzi czytelnikowi dość makabrycznych opisów, dla niektórych mogą być zbyt drastyczne, ale właśnie takie mają zadanie - wstrząsnąć czytelnikiem i pokazać mu, że niepozorne wirusy, na które nie zwraca uwagi, są śmiertelnie groźne.
Całość dopełnia realność, która przebija się na każdej stronie. Bohaterowie, ich historie i same fakty o eboli są prawdziwe, nie są wytworami wyobraźni autora, jak zdążyłam przywyknąć, a ludźmi z
krwi i kości. Co za tym idzie, wszystkie przerażające informacje o eboli również są prawdziwe. Autor na każdym kroku to podkreśla - wirus jest realnym zagrożeniem dla ludzkości, nie jest to coś, co naukowcy sobie wymyślili. "Strefa Skażenia" to książka, która daje czytelnikowi wiedzę i świadomość zagrożenia. Po tej lekturze nikt nie będzie już tak obojętny na choroby i epidemie, które wybuchają w odległych krajach. Warto sięgnąć po tą pozycję, by dowiedzieć się czegoś więcej o czymś, co potencjalnie może być jednym z największych zagrożeń dla ludzkości.
Za możliwość przeczytania książki dziękuje wydawnictwu SQN.
http://notreportefeuille.blogspot.com/2015/04/richard-preston-strefa-skazenia.html
O Eboli każdy coś tam kiedyś słyszał. W zeszłym roku telewizja nie próżnowała, zewsząd byliśmy bombardowani informacjami o nowym, śmiertelnie groźnym wirusie, który sieje spustoszenie w krajach Afryki. Ludność europy nie przejęła się owymi wieściami, większość potraktowała to jako ciekawostkę, która w żadnym wypadku nie zagraża ich życiu. Jaka jest jednak prawda?
"Strefa...
Zapewne ten podniosły i poważnie brzmiący tytuł, jakim jest "Lalka" przypomina większości czasy szkole, kiedy srogi nauczyciel kazał czytać to straszące grubością tomiszcze. Dzieło Prusa znane jest najbardziej właśnie z bycia obowiązkową lekturą szkolą, a tych przywykliśmy nienawidzić ot tak, dla zasady. Mimo mojej miłości do książek, lektury szkole wciąż nie rzadko pozostają dla mnie wyzwaniem - ciężko zagłębić mi się w historię z dawnych epok, styl pisania wielkich autorów też nie należy do łatwych. To wszystko sprawia, iż będąc na profilu humanistycznym, jestem bombardowana przez lektury, połowy których nie dokańczam - czasem nie daje rady przebrnąć przez dany tytuł, czasem brak mi czasu, zawsze jednak zaczynam i próbuję.
Z "Lalką" było podobnie, jednak nieco inaczej - świat, w którym romantyzm styka się z pozytywizmem porwał mnie bez reszty i z chęcią wczytywałam się w dalsze losy Wokulskiego. Irracjonalna miłość do kobiety, która nie ma nic, prócz wyglądu, wielkie pieniądze i jeden człowiek, który z jednej strony ma wielkie, romantyczne serce, działa impulsywnie w pogoni za miłością, zaś z drugiej jest człowiekiem pracy - działa racjonalnie i logicznie w swoich interesach. Wszystko to sprawia, iż jego zawiłe losy są niezmiernie ciekawe, a książka z nudnej lektury staje się czymś, co przenosi czytelnika do zupełnie innego świata.
"Lalka" należy niewątpliwie do dzieł klasycznych, które każdy chociaż raz w życiu powinien przeczytać. Do gustu przypadła mi się twarda okładka, która jest bardzo wygodna przy czytaniu - dodatkowo doznania estetyczne też nie są byle jakie. Powieść Prusa naprawdę warto przeczytać - zapoznanie się z tym burzliwym światem i jego bohaterami na pewno będzie ciekawym doświadczeniem dla każdego.
Za możliwość przeczytania ksiązki dziękuje wydawnictwu MG.
http://notreportefeuille.blogspot.com/2015/03/lala-bolesaw-prus.html
Zapewne ten podniosły i poważnie brzmiący tytuł, jakim jest "Lalka" przypomina większości czasy szkole, kiedy srogi nauczyciel kazał czytać to straszące grubością tomiszcze. Dzieło Prusa znane jest najbardziej właśnie z bycia obowiązkową lekturą szkolą, a tych przywykliśmy nienawidzić ot tak, dla zasady. Mimo mojej miłości do książek, lektury szkole wciąż nie rzadko...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z twórczością pana Ćwieka już dane było mi się spotkać. Nie były to spotkania złe, ale też nie świetne. Rzekłabym: ot, dobre. Jednak wciąż nie było mi po drodze z jego sztandarowym i chyba najbardziej wychwalanym dziełem, jakim jest oczywiście sławetny "Kłamca", aż wreszcie nadarzyła się okazja i nie zastanawiając się długo, przygarnęłam debiutanckie dzieło owego autora.
"Kłamca", podobnie jak przeczytane już przeze mnie "Dreszcz" i "Chłopcy", jest zbiorem opowiadań. Opowiada o Lokim - adoptowanym synu Odyna, który po upadku Valhalli przechodzi na stronę pierzastych (nie)przyjaciół, a dokładniej rzecz ujmując - dostaje pracę. Od tej pory Loki wykonuje brudną robotę dla anielskich zastępów. Sprawdza się idealnie w swojej roli - jako bóg oszustwa i kłamstwa stosuje metody dość...niekonwencjonalne, lecz zawsze skuteczne. Loki jest o tyle ciekawą postacią, że na pierwszy rzut oka wydaje się być pozbawionym zasad moralnych egoistą, który wiecznie działa na swoją korzyść. W końcu czegóż spodziewać się po patronie oszustów? Taka postać, choć powinna wzbudzać w czytelnikach negatywne odczucia, działa całkowicie odwrotnie - tytułowego Kłamcy i jego usposobienia po prostu nie da się nie lubić. Zasługą tego jest świetna kreacja jego postaci, zresztą obecna również przy innych bohaterów - cała trójka archaniołów ma swoje charaktery, są wyjątkowi i inni od siebie, co staje się dość zabawne, kiedy spotykają się razem i ścierają się ich różne poglądy.
Dużą zaletą książki, jest również mnogość motywów, jakie w niej występują. mamy tutaj mieszankę chrześcijaństwa, wierzeń nordyckich, a gdzieś po drodze zahaczamy nawet o te perskie. Wszelakie motywy zaczerpnięte z owych kultur przenikają się wzajemnie tworząc jedną, zwartą całość. Zdawać by się mogło, że z połączenia tych, dość różnych, motywów nie wyniknie nic dobrego, jednak jest zupełnie inaczej - wszystko przysłowiowo "gra i śpiewa". Autor wyraźnie ma wiedzę, o poszczególnych mitach i wierzeniach, którą wykorzystuje bardzo dobrze - kreuje świat, który jest ciekawy i różnorodny,a przy tym nie przesadzony - nie mamy wszechobecnego chaosu, gdzie bóstwa pochodzące z różnych religii hasają sobie bez ładu i składu.
Styl pisania autora jest lekka, ale nie nazbyt uproszczony. Loki zawsze ma na podorędziu jakąś kąśliwą uwagę, a ironiczny ton jego wypowiedzi wszystko ładnie podkreśla. I choć występują tutaj różnorakie wątki z innych kultur, nie ma dziwnych nazw i niezrozumiałych aluzji (np. do mitów), których zrozumienie byłoby konieczne, by w pełni pojąć sens danej wypowiedzi - wszystko napisane jest tak, by było zrozumiałe dla każdego. Innym aspektem stylu pisarza, który dość przeszkadza mi przy dwóch poprzednich jego dziełach, są przekleństwa. Jakub Ćwiek znany jest z dość licznych wulgaryzmów w swoich książkach, i choć sama do świętych nie należę, to w książkach ich nadmiar mi przeszkadza. W przypadku "Kłamcy" bardzo pozytywnie się zaskoczyłam - przekleństwa są, owszem, ale jest ich dużo mniej, niż choćby w "Chłopcach", a jeśli już się pojawią, to są dobrze wpisane w kontekst, tak, by tylko podkreślać wypowiedz danego bohatera, a nie być zwyczajnym "przerywnikiem".
"Kłamca" pióra Jakuba Ćwieka to książka lekka i przyjemna, którą czyta się w ekspresowym tempie - nie jest zbyt długo, a lekki styl autora tylko sprzyja jeszcze szybszemu pochłanianiu stronic. Jest to zbiór opowiadać, więc poszczególne historie różnią się poziomem - jednak są świetne, drugie zaś czytałam z obojętnością, co jednak jest czymś zupełnie naturalnym w przypadku takiej formy książki. Jeśli oczekujecie chwili rozrywki to przygody Lokiego będą dla Was lekturą idealną. tymczasem ja rozpoczynam już polowanie na tom drugi, a kto wie, może w moje łapki wpadnie od razu reszta, bo cała seria z pewnością jest godna przeczytania.
http://notreportefeuille.blogspot.com/2014/11/jakub-cwiek-kamca.html
Z twórczością pana Ćwieka już dane było mi się spotkać. Nie były to spotkania złe, ale też nie świetne. Rzekłabym: ot, dobre. Jednak wciąż nie było mi po drodze z jego sztandarowym i chyba najbardziej wychwalanym dziełem, jakim jest oczywiście sławetny "Kłamca", aż wreszcie nadarzyła się okazja i nie zastanawiając się długo, przygarnęłam debiutanckie dzieło owego autora....
więcej mniej Pokaż mimo to
Warren Ellis pisarzem nie jest. A przynajmniej nie był i to z pewnością nie książkowym. Znany jest za to z szerokiej komiksowej działalności i to nie byle jakiej, bo pracował przy takich seriach jak m,in.: X-Men czy Wolverine. Jak widać komiksy wychodzą mu nie najgorzej, w tej kwestii nie ma wątpliwości (ww. tytuły zna chyba każdy), ale jak jest z książkami, których styl i sposób pisania różni się od komiksu? Ano właśnie mamy okazję się przekonać, bo "Wzorzec zbrodni" to właśnie jego książkowy debiut. Dodatkowo jest to bardzo dobrze zapowiadający się debiut, bo sam pomysł jest oryginalny i ciekawy - bronie układające się w tajemniczy wzór, który nosi niemal znamiona religijności. Z każdej z nich zabito jednego człowieka - temat idealny pod kryminał.
Tak też lądujemy w świecie Johna Tallowa - policjanta, który własnie miał okazję zobaczyć mózg swojego partnera spływający ze ściany. Jest to człowiek wyobcowany, typ samotnika, który uwielbia czytać. W swojej pracy w większej mierze opierał się na partnerze - bez niego jest raczej miernym, niedocenianym gliniarzem. Cóż począł, kiedy go zabrakło? Usiłuje rozwiązać sprawę tajemniczego składu broni, który został odkryty w tej samej akcji, kiedy to zginął jego przyjaciel. I tak oto śledzimy świat oczami Tallowa, który do grona najsympatyczniejszych ludzi raczej nie należy.
Z drugiej zaś strony autor zaserwował nam coś nowatorskiego - narracja została podzielona, a oprócz tej standardowej - oczyma policjanta, mamy ukazany świat oczyma zabójcy. Ellis postanowił dać czytelnikowi wszystko na tacy - nie mamy tu pytań: kto zabił, lecz dlaczego to robi, co nim kieruje? To dość nowatorskie, jak już wcześniej wspomniałam, rozwiązanie sprawdziło się co najmniej dobrze we "Wzorcu Zbrodni". Czytelnik może obserwować zmagania przeciwnych stron - tej dobrej i tej nieco gorszej. Ciekawy jest również sam zabójca, bo wydaje się być nieco szalony, nie widzi świata takiego, jaki jest naprawdę, ale wszystko przeplata mu się z Manhattanem z czasów Indian.
" A ty, detektywie, zwyczajnie znalazłeś nowojorski adres samego Szatana, który teraz przeprowadził się gdzie indziej."
Z pozytywnych aspektów książki mamy również obrazowość narracji głównego bohatera. Tallowa jest dobrym obserwatorem, a autor z równą skutecznością przelewa owe obserwacje na papier, dzięki czemu otrzymujemy wizje dość przytłaczającą, bo mroczną i depresyjną stronę Nowego Jorku. Nie jawo się on jako miejsce przyjemne, ale jako betonowa dżungla pełna niebezpieczeństw, raczej nieprzyjemna i zawiła. Dobrym dodatkiem są krótkie wstawki z policyjnego radia - informacje o makabrycznych zabójstwach są nieco przerażające tym bardziej, że ich ilość jest dość znaczna. W połączeniu z cynizmem głównego bohatera, specyficznymi przyjaciółmi, solidną dawką przekleństw i czarnym humorem tworzy się ciężki klimat, który nadaje książce wyrazu - dość mrocznego i przytłaczającego, ale wciąż ciekawego i intrygującego.
Nic jednak nie jest idealne. "Wzorzec Zbrodni" nie spodobał mi się tak bardzo, jak myślałam, że to się stanie. Owszem, bohaterowie są dość ciekawie wykreowani, nie schematyczni i papierowi, ale coś kuleje przy fabule - a więc przy jednym z najważniejszych aspektu książki. Nie byłam w stanie wciągnąć się w całą historię, była raczej biernym obserwatorem, fabuła przelatywała gdzieś obok mnie. Irytowały mnie zastoje, które się zdarzały - było jakieś bum, bohater do czegoś doszedł, po czym wszystko jakby rozchodziło się po kościach, znów wracało powolne tempo całej historii i długie rozmyślania Tallowa. Przez to oryginalny pomysł nie wykorzystał swojego potencjału - cała historia jest raczej płytka i ciężka w odbiorze. Tutaj mogę zaznaczyć, że znacznie bardziej podobały mi się rozdziały z perspektywy zabójcy niż obrońcy prawa - Tallowa. Brak wartkiej akcji i wątków pobocznych również nie należą do pozytywnych aspektów. Podsumowując - można pokusić się o stwierdzenie, że fabuła jest najsłabszym aspektem tej pozycji.
"Wzorzec Zbrodni" ni jak nie mógł mnie wciągnąć, czytałam, czytałam, a tu większego zainteresowania brak. Powiedzieć, iż się zawiodłam, byłoby zbyt dużo, bo książka, mimo swoich mankamentów, wciąż posiada plusy - plastyczne opisy świata i ciekawi bohaterowie, a wszystko okraszone ciężkim klimatem wielkiego miasta, jednak nie do końca spełniła ona moje początkowe oczekiwania. Jak na debiut kogoś, kto do tej pory zajmował się komiksami, pozycja ta plasuje się i tak dość wysoko, warta jest przeczytania choćby ze względu na ciekawą kreacje Nowego Jorku. Może okaże się, że cała historia zafascynuje Was o wiele bardziej niż mnie?
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu SQN.
http://notreportefeuille.blogspot.com/2014/11/ellis-warren-wzorzec-zbrodni.html
Warren Ellis pisarzem nie jest. A przynajmniej nie był i to z pewnością nie książkowym. Znany jest za to z szerokiej komiksowej działalności i to nie byle jakiej, bo pracował przy takich seriach jak m,in.: X-Men czy Wolverine. Jak widać komiksy wychodzą mu nie najgorzej, w tej kwestii nie ma wątpliwości (ww. tytuły zna chyba każdy), ale jak jest z książkami, których styl i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pierwszy tom przygód o niejakim Jakubie Wędrowyczu mile mnie zaskoczył, dlatego naturalnym jest, iż druga część prędzej czy później również wpadnie w moje ręce. "Czarownik Iwanow" to, podobnie jak pierwsza część, jest zbiorem opowiadań, jednak tutaj dominuje jedno, tytułowe, i 4, które są krótkim dodatkiem. Jest to coś nowego, do tej pory wszystkie opowiadania związane z barwną postacią egzorcysty amatora były raczej luźne i niepowiązane ze sobą, więc dłuższy tekst posiadający stały, ciągnący się wątek wielce mnie zainteresował.
"Wrócili do domu. Iwanow nadal był nieprzytomny. Z jego ust wydobywał się nikły błękitny płomień. Jakub wzruszył ramionami i postawił czarownikowi czajnik na twarzy.
-Nu, niech się zagotuje - powiedział."
Stary Wędrowycz nie zmienił się nic a nic od ostatniej części. Nadal jest pozbawionym wszelakiej kultury i moralności bimbrownikiem, który w wolnych chwilach, ku rozpaczy zwierzyny leśnej, lubi upolować co nieco na linkę hamulcową a między czasie przebija trupy osikowym kołkiem, by te nie wysysały krwi mieszkańców wsi. Postać Jakuba nie uległa żadnej ewolucji i bardzo dobrze. gdyby autor zaczął kombinować, zmieniać jego charakter, podejrzewam, że nie skończyłoby się to zbyt dobrze. A tak to mamy poczciwego dobrego amatora napoi wyskokowych w swoim najlepszym wydaniu, przy czym pozostaje on wciąż postacią niezwykle wyrazistą, zachowującą swą oryginalność i satyryczne rysy. Przyznam szczerze, że w całym swoim czytelniczym życiu nie spotkałam i raczej nie spotkam bohatera takiego, jak Jakub - pozostanie on na szczycie listy moich ulubionych, dziwacznych postaci chyba na wieki.
Sam Jakub nie uległ zmian, jednak autor postanowił nieco skomplikować, czy też ułatwić, wedle uznania, jego życie wplatając w nie kobietę. I to nie byle jaką, bo młodziutką studentkę - Monikę, która pisze prace magisterską nie o kim innym, a właśnie o Jakubie. Nie martwcie się jednak, jakieś dziwne zawirowania między owymi bohaterami nie maja miejsca (czy tylko mi ten nieco obrzydliwy scenariusz przeleciał przez głowę, kiedy czytałam o przybyciu Moniki do wsi Jakuba?).
Szczerze powiedziawszy, nowa postać nie wnosi niczego ciekawego do książki. Ot, to tu to tam Jakub ma z kim porozmawiać, a i można zaobserwować u niego pełgający płomyczek troski o drugą osobę. Monika nie wnosi wiele pozytywnego, ale jednocześnie jej postać nie była nazbyt denerwująca, co już samo w sobie jest ogromnym plusem. Nie zdzierżyłabym, gdyby zaserwowano mi kolejną głupiutką bohaterkę.
Jak już wspominałam wcześniej, drugi tom przygód nieustraszonego egzorcysty równi się nieco od pierwszego, albowiem przeważa w nim dłuższa historia, która tworzy jedną całość.Z początku wydawało mi się to świetnym rozwiązaniem, bo skoro luźniejsza całość wypadła dość dobrze, to większa historia z pewnością będzie strzałem w dziesiątkę. I tu niestety największe rozczarowanie. Pierwsze kartki były jak zwykle - przepełnione tym, co w Jakubie lubię najbardziej, jednak im dalej tym wszystko stawało się bardzo nużące. Niezwykle męczyła mnie walka egzorcysty z czarownikiem, była bardzo monotonna - co rusz Jakub łapał Iwanowa, by ten za chwile uciekł. I tak w kółko. Niby pomiędzy coś tam się działo, niby było śmiesznie, ale już nie było "tego czegoś".
Doszło do tego, że z utęsknieniem oczekiwałam na koniec, kiedy wreszcie te "przepychanki: bohaterów dobiegną końca. I doczekałam się, a tam czekały na mnie, również wcześniej wspomniane, 3 opowiadania, które w zamyśle miały być dodatkiem do właściwej historii, a w rzeczywistości stały się, przynajmniej w mojej opinii, głównym atutem całej książki.Były śmieszne, ciekawe i niekonwencjonalne, czyli właśnie takie, jakie lubię.
Choć z przykrością muszę stwierdzić, ze "Czarownik Iwanow" jest książka słabszą w porównaniu do pierwszej części, to ogólnie nie jest aż tak źle. Początkowe oczekiwania, które miałam dość wysokie, nie zostały zaspokojone, co mnie nie pociesza, jednak również nie powstrzyma przed sięgnięciem po kontynuację przygód Jakuba Wędrowycza. Pierwsza część mnie przypadła mi do gustu, druga rozczarowała. Żywię tylko nadzieję, iż trzecia powali mnie na kolana. Wszak nadzieja matką...
głupich?
bohaterów?
http://notreportefeuille.blogspot.com/2014/11/andrziej-pilipiuk-czarownik-iwanow.html
Pierwszy tom przygód o niejakim Jakubie Wędrowyczu mile mnie zaskoczył, dlatego naturalnym jest, iż druga część prędzej czy później również wpadnie w moje ręce. "Czarownik Iwanow" to, podobnie jak pierwsza część, jest zbiorem opowiadań, jednak tutaj dominuje jedno, tytułowe, i 4, które są krótkim dodatkiem. Jest to coś nowego, do tej pory wszystkie opowiadania związane z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pan King ma na swoim koncie kilka rewelacyjnych i wiele bardzo dobrych książek. Jednak nie od razu Rzym zbudowano, tak i nie od zawsze owy autor królem pisania był. "Wielki Marsz" to jedna z jego pierwszych książek, dlatego stanowi ciekawy przykład tego, jak autor rozwija się przez lata. I tu pojawia się pytanie - jak wyglądały jego debiutanckie dzieła? Pewne jest, iż King od początku zwykłym pismakiem nie był, gdyż zarówno "Wielki Marsz" jak i "Carrie", również jedna z jego pierwszych książek, trzymają poziom, jednak wciąż widać przepaść, jaką przebył, by wzbić się na obecny poziom kunsztu literackie.
Ciekawym aspektem jest również sam pseudonim literacki autora - Richard Bachman. King zadał sobie tyle trudu, by nawet stworzyć owej postaci własną, dość tragiczną, biografię. I tak oto Richard stał się człowiekiem cierpiącym na bezsenność, który po nocach pisze swoje powieści, dodatkowo był on ojcem, jednak jego córeczka utopiła się w studni w wieku 6 lat. Kingowi było jednak mało i dorzucił mu raka mózgu i nagłą śmierć na rzadką odmianę schizonomii. Jedno tylko ciśnie się na usta: How Sweet.
"W tej właśnie chwili jesteśmy zajęci umieraniem."
Koncepcja "Wielkiego Marszu" sama w sobie nie jest zbyt oryginalna czy wielce interesująca. Stu młodych chłopców maszerujących w równym tempie aż do ostatniego. Jeśli zwolnisz, zginiesz. Żadna filozofia - albo przebierasz nogami, albo zapoznajesz się bliżej ołowiem. Meta jest tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Cóż więc tak przyciągającego i urzekającego jest w tej książce? Zdawałoby się, że na podwalinach tak płytkiego pomysłu nie da się zbudować książki, która nie ciągnęłaby się w nieskończoność. A jednak, nigdy nie mów nigdy, szczególnie w odniesieniu do Króla Stefana.
Świat przedstawiony nie jest zbyt dobrze zarysowany, nie wiemy dokładnie, jaka jest geneza samej idei marszu, skąd wziął się wielki major i dlaczego ma aż tak wielki autorytet, lecz nie jest to wielka wada, choć mnie osobiście ciekawiło, jak doszło do wykształcenia się tak makabrycznej rozrywki. Bo tym własnie "Wielki Marsz" jest. Wielkim show, rozrywką dla całego kraju. Im więcej krwi, im straszniejsza śmierć uczestnika tym lud bardziej zadowolony. Brzmi strasznie, czyż nie? A jednak wiedząc o tym wszystkim, co roku zgłasza się dość spora liczba uczestników, Dobrowolnych, rzecz jasna. Co nimi kieruje? Jakie mają cele, zamiary? Czy są szaleńcami, czy nie mają nic do stracenia w życiu? A może są tak zadufani w sobie, że nie wyobrażają sobie przegranej, a śmierć jest dla nich pojęciem abstrakcyjnym?
"To prawie samobójstwo, tyle że normalne samobójstwo jest szybsze."
To właśnie jest jednym z aspektów tej małej, niepozornej książeczki, który mnie urzekł. King zmienił stu ludzi, sto worków mięsa powłóczących wycieńczonymi kończynami, w zbiór intencji, celów i zamiarów nimi kierujących. Oczywiście nie poznajemy każdego z uczestników w tak bliski sposób, bo na łanach tej, dość krótkiej, pozycji, byłoby to niemożliwe, jednak grupę bliższą głównemu bohaterowi, King prześwietla na wylot. Każdy z nich ma swoją historię, którą mniej lub bardziej chętnie dzieli się z innymi, ma cel i idee. Dzięki temu ten, bezcelowy zdawałoby się, marsz, swoista rzeź, nabiera nowych kształtów. W świetle ich nadziei, celów na przyszłość i różnorakich innych powodów zdawałoby się nawet, że warto. Warto wziąć udział w czymś takim, byle tylko spełnić marzenia, pomóc żonie, czy po prostu dla znalezienia sensu w życiu.
Przedstawianie bohaterów poprzez ich idee nadaje im różnorodności i sprawia, że nie są tacy sami, nie powielają schematów. Każdy jest wyjątkowy, od innych odróżnia go jego historia.
Kreacji bohaterów w "Wielkim Marszu" nie można niczego zarzucić. Mają swoje charaktery, swoje myśli i wypowiadają je na głos, bo cóż innego mogliby robić? Dzięki temu czytelnik jeszcze lepiej ich poznaje, a w samej książce postacie dzielą się na te bardziej normalne, ludzkie, i na tych nieco szalonych, których nikt nie lubi. I tak głośne przemyślenia kompanów głównego bohatera od czasu do czasu przerywa okrzyk "Zatańczę na Twoim grobie!", czy też inne urozmaicenia, jakie serwują nam poboczne postaci.
Przechodząc do dosłownego znaczenia słowa "marsz" nie kojarzy się ono z wielkim wysiłkiem. "Wielki Marsz" to już zupełnie inna liga. Czytając tę książkę zdawało mi się, że czuję, dosłownie chłonę wielkie cierpienie, przez jakie przechodzą uczestnicy. Było to nieludzkie. Wyobraźcie sobie, że musicie iść, przynajmniej 5km/h ZAWSZE. Nie możecie zwolnić. Nie możecie się zatrzymać. Dzień noc, dzień noc. Słońce, deszcz, wiatr. Jecie, śpicie, załatwiacie potrzeby fizjologiczne nieprzerwanie idąc. To już swoiste przesuwanie granicy ludzkich możliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzili uczestnicy, mimo licznych opisów odczuć głównego bohatera, to wciąż poza moim umysłem. Nie czujesz swoich stóp, nie czujesz swoich nóg, a jednak wciąż przesz do przodu. Dlaczego? Sam już nie wiesz. Taki ogrom cierpienia zmienia ludzi. King dobrze to ujmuje, swoista ewolucja postaci widoczna jest świetnie ukazana, pewni siebie i swego zwycięstwa tracą wiarę i nie liczy się dla nich nic, poza pulsującym obszarem bólu, w jaki zmieniły się ich nogi. Niektórzy wariują, inni zaś wpadają w panikę. Jeszcze inni są na tyle zdesperowani, by mimo żołnierskiej eskorty na czołgach szukać drogi ucieczki. Ryzykują własnym życiem, byle tylko zdobyć choć cień szansy na odpoczynek.
Nigdy nie wiesz, co zrobi z Tobą ból i wyczerpanie. Cierpienie. Nigdy.
"Garraty przyglądał się temu apatycznie i myślał, że nawet groza powszednieje. Nawet śmierć bywa płytka."
Jak wszystko na tym ziemskim padole, książka ta posiada słabe strony. Pomniejszą z nich, są, chwalone wyżej, różnorakie przemyślenia i głośne rozmowy uczestników, książka jest nimi przepełniona. W większości się bardzo mi podobały, były ciekawe i twórcze, jednak trafiło się kilka dialogów, czy też osobistych myśli głównego bohatera, które były nieco pozbawione sensu, czy też po prostu monotonne i nużące. Nie było tego dużo, raptem 2 czy 3 pomniejsze epizody, ale jednak.
Jest to jednak nic, zdaje się być niezauważalnym w porównaniu do głównej ujmy książki, mianowicie zakończenia. Parłam do przodu równo z uczestnikami, by przekonać się, cóż to będzie na końcu. Z dobrą książką wiązałam zakończenie, które będzie swoistą puentą i podsumowanie całego marszu. A cóż dostałam? Ano szybki finał, który nie wnosił nic a nic do lektury, dodatkowo zdawał się być pozbawiony celu. Chęć mordu wywołują u mnie takie zakończenia. To aż się prosi o coś bardziej pasującego do całości.
Podsumowując "Wielki Marsz" jest książką dobrą, ogólne wrażenie zaburza tylko feralny finał, ale jako całość, książka plasuje się dość wysoko. Bardzo dobra lektura dla kogoś, kto lubi obserwować zmiany, jakie zachodzą w ludzkich zachowaniach. Król Stefan nie bez powodu nazywany jest mistrzem i nawet jedna z pierwszych jego publikacji mogłyby pretendować grona jego najbardziej udanych książek.
http://notreportefeuille.blogspot.com/2014/11/stephen-king-wielki-marsz.html
Pan King ma na swoim koncie kilka rewelacyjnych i wiele bardzo dobrych książek. Jednak nie od razu Rzym zbudowano, tak i nie od zawsze owy autor królem pisania był. "Wielki Marsz" to jedna z jego pierwszych książek, dlatego stanowi ciekawy przykład tego, jak autor rozwija się przez lata. I tu pojawia się pytanie - jak wyglądały jego debiutanckie dzieła? Pewne jest, iż...
więcej mniej Pokaż mimo to
Postaci pana Pilipiuka chyba przedstawiać nie muszę, bo jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych autorów w kręgach polskiej fantastyki. Andrzej Pilipiuk 9-krotnie (!) nominowany do nagrody Zajdla, aż wreszcie uhonorowany nią w 2002 r, głęboko zakorzenił się w kanonach polskiej literatury fantazy. Cykl o przygodach Jakuba Wędrowycza jest chyba jednym z najpopularniejszych, a zarazem najbardziej znanych dzieł w dorobku pisarza. Sama odniosłam wrażenie, że jest to książka, którą się albo kocha, albo nienawidzi. Opinie na jej temat są naprawdę skrajne, jedni kręcą głowami i dziwią się, jak komukolwiek mogą podobać się wypociny pana Pilipiuka, kiedy drudzy opiewają zalety przygód egzorcysty amatora pod niebiosa. Wiedziona ciekawością i zamiłowaniem do polskiej fantastyki, postanowiłam się przekonać, cóż między kartkami piszczy.
"Jakub myślał przez chwilę.
- Ciapuś! - wrzasnął wreszcie. - Gdzie jesteś, zdechlaku?
- Przecież nie masz psa - zdziwił się morderca.
Dwumetrowy pyton wystrzelił spod łóżka i owinął mu się wokół nóg.
- Co to jest? - zawył.
- Zdziwiony? To jest właśnie Ciapuś. Ciapuś, uduś pana."
"Kroniki Jakuba Wędrowycza", jak sama nazwa wskazuje, opowiadają właśnie o owym Jakubie. któż to taki? Profesji jak przydomków ma wiele, jednak najbardziej znany jest jako egzorcysta - amator, jeden z najlepszych w kraju (albo i na świecie), zaprawiony kłusownik i bimbrownik. Zmora okolicznych władz, ale też również wszelakich istot nadnaturalnych. Tutaj muszę się zatrzymać i oddać głęboki ukłon w stronę autora, gdyż wykreował niesamowicie oryginalną postać. Jakub Wędrowycz to postać niepowtarzalna i bardzo wyróżniająca się na tle innych. Sama odniosłam wrażenie, że jest to bardzo przerysowana i uwydatniona wizja stereotypowego mieszkańca małej polskiej wsi. Prosty chłop, mieszkający w starym domu, nie za bardzo przejmujący się jutrem, a co dopiero władza i moralnością. W dodatku chroniczny alkoholik (czyż to już nie standard w przedstawianiu polaków w większości zagranicznych filmów?). Jakub Czytając dzieło pana Pilipiuka trudno stwierdzić, czy stary Wędrowycz to geniusz czy szaleniec. A może jedno i drugie? Tak tajemnej wiedzy chyba nikt nigdy nie dostąpi, tymczasem tytułowy bohater na pewno na długo zostanie mi w pamięci.
"Kroniki" są zbiorem opowiadań, a jak to już z takowymi zbiorami bywa, jedne opowiadania są lepsze niż inne. W przypadku tejże pozycji do grona tych lepszych należą te obszerniejsze teksty. Niektóre, szczególnie te krótsze wydają się być bardziej wtrąceniami. Niektóre czytałam bez większego zaciekawienia i jakichś większych emocji lekturze towarzyszących, a inne zaś wciągnęły mnie bez reszty. Ogólnie całość prezentuje cię dość dobrze, choć gdyby książka była dłuższa, to na samo wspomnienie bimbru rozbolałaby mnie głowa ( i to bez wcześniejszego spożywanie tegoż trunku), bo na każdej stronie znajduje się odniesienie do napojów wysokoprocentowych. Jest to raczej w żartobliwym kontekście, ale na dłuższa metę po prostu nudnym stałoby się powtarzanie tego samego w kółko. Przygody Wędrowycza raczej są dość niecodzienne i pasują do jego postaci. Różnorakie dziwne egzorcyzmy, zakładanie hotelu w ruderze i więzienie w jego podziemiach satanistów, czy też wytapianie metali z bomby atomowej do sprzedaży na złom to dla niego chleb powszedni.
Akcja jest raczej nieprzewidywalna, nigdy nie wiesz, co się zdarzy i jest to duży plus. Przy lekturze na pewno nie pozujecie się znudzeni ani senni, a to naprawdę coś. Wiele książek wywołuje u mnie niepohamowane uczucie "chcę spać" i z pewnością "Kroniki" nie należą do tego grona.
"- Zrobili Cię proboszczem w Dębince Dworskiej?
- Tak.
- Co przeskrobałeś?
- Egzorcyzmowałem punków w Jarocinie.(...)"
Język, jakim napisana jest książka, stylizowany jest na prostą, wiejską mowę, jednak widać, że przy budowie takiego języka autor nieźle się namęczył. Wypowiedzi bohaterów są ciekawe, dowcipne i niestandardowe. Parę przekleństw również się znajdzie, jednak panu Pilipiukowi w tej kwestii do Ćwieka daleko. Bardzo dużo osób zarzuca, że dialogi przeładowane są owymi żartami, które nie są śmieszne, a tylko na takie się silą. Cóż, swoim skromnym zdaniem sądzę, że jest to raczej kwestia gustu.Ktoś lubi tego typu humor (hamburgery z psa, polowanie na wszystko co się rusza za pomocą linki hamulcowej etc) to nie będzie miał do tego zastrzeżeń, inni zaś zarzucać będą prymitywność i brak ogłady.
Mnie osobiście język bardzo się podoba, jest lekki, a jednocześnie śmieszny w odbiorze i dobrze dopełnia się z niekonwencjonalnymi bohaterami i satyrycznym światem przedstawionym.
Podsumowując "Kroniki Jakuba Wedrowycza" to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy lubują się w polskiej fantastyce. Zdaję sobie sprawę, że jest to książka dość specyficzna i, tak jak mówiłam na początku, albo się ją lubi albo nienawidzi. Jedyne co pozostaje, to sięgnąć po nią i przeczytać choć pierwszy rozdział.
Ja osobiście gorąco polecam, gdyż na mnie przygody starego egzorcysty wywarły bardzo pozytywne wrażenie i obecnie kończę już drugi tom.
Postaci pana Pilipiuka chyba przedstawiać nie muszę, bo jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych autorów w kręgach polskiej fantastyki. Andrzej Pilipiuk 9-krotnie (!) nominowany do nagrody Zajdla, aż wreszcie uhonorowany nią w 2002 r, głęboko zakorzenił się w kanonach polskiej literatury fantazy. Cykl o przygodach Jakuba Wędrowycza jest chyba jednym z...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Powstańcie, póki możecie."
Oto nadeszła ta chwila, moja przygoda z "Przeglądem Końca Świata" dobiega końca. Serię ową odkryłam dość niedawno, bo niedługo przed wakacjami i wciągnęła mnie bez reszty. Poszczególne tomy czytałam praktycznie hurtowo, więc nieco dziwnie się czuje wiedząc, że tak szybko zakończyłam całą serię i nie ma już do czego wracać, nie ma oczekiwania na następny tom.
Ileż to czasu minęło, odkąd poznaliśmy Shauna i Georga uciekających na motocyklu przed zgrają zombie? Cały ich świat składał się z bloga i tykania nie-do-końca-umarłych patykiem, kiedy teraz od nich zależą losy całego świata. Niewyobrażalna odpowiedzialność. I niewyobrażalne kłopoty.
"Przegląd Końca Świata" to seria wyjątkowa i niepowtarzalna, dopracowana w niemal każdym szczególe.
Druga jej część, mianowicie "Deadline", zostawiła czytelnika z opadniętą szczęką i pytaniami kłębioncymi się w głowie. Pani Grant nieźle namieszała i, jak już pisałam w recenzji drugiej części, przy "Blackout" będzie musiała się bardzo postarać, by wszystko wypadło logicznie i wiarygodnie.
"Kiedy masz wybór między życiem a śmiercią, wybierz życie.
Kiedy masz wybór między dobrem a złem, wybierz dobro.
Kiedy masz wybór między potworną prawdą a pięknym kłamstwem, zawsze wybieraj prawdę"
"Przegląd Końca Świata" to seria o bardzo wysokim jak i wyrównanym poziomie. Poszczególne tomy serwują nam dawkę przygód i trzymających w napięciu intryg. "Blackout" nie jest wyjątkiem, autorka snuje pajęcza sieć spisków politycznych połączonych w misterną pajęczynę. Bohaterów również nie oszczędza, rzuca ich w wir najgorszych kłopotów, jakie mogliby sobie wyobrazić. Wydawałoby się, że nie może być już gorzej, ale owszem, może. Po wybuchu epidemii na Florydzie strefa ta została odcięta od reszty kraju i spisana na straty. Kochane CZKC bardzo wygodnie zrzuciło winę na "Przegląd Końca Świata" co w konsekwencji zaowocowało uznaniem ich na bioterrorystów. Prze to muszą się ukrywać - wraz z doktor Abbey, nieco szaloną, ale genialną panią naukowiec. Nigdzie nie mogą być bezpieczni. Jednak nie zamierzają być bierni, postanawiają działać - cała ekipa rozdziela się, by sprostać innym zadaniom.
Cóż, fabułę nieco trudno streścić tak, by nie psuć innym lektury spoilerami, Ktoś, kto przeczytał już drugą część na pewno zrozumie, jak bardzo szokująca i przepełniona akcją była, pozostałym nie będę psuła zabawy i ograniczę się do tak ogólnikowego zarysu fabuły.
Mira Grant znana jest z rozbudowanej i bardzo realistycznej kreacji świata. Trzecia część serii nie odbiega od poziomem od wcześniejszych pod tym względem - świat przedstawiony wciąż zaskakuje swoją perfekcją i niesamowitą logiką. Kunszt autorki w dopasowywaniu elementów świata tak, że nie można doszukać się choćby jednej nielogicznej rzeczy, jest naprawdę warty docenienia.
Konsekwencją bardzo plastycznych i dokładne opisów niemal wszystkiego, co się wokół dzieje, co tworzy ten właśnie rozbudowany i realistyczny świat jest nieznaczne rozwleczenie akcji. Może inaczej: dla mnie nieznaczne, bo wiem, że spora grupa osób narzeka na rozwlekłą fabułę.
Mi osobiście to nie przeszkadza, lubię dobrze wykreowany świat, w który mogę "wejść", jednak nie każdemu może to przypaść do gustu, gdyż preferuje szybką akcję
George. Shoun, Maggie, Mahir i inni członkowie Przeglądu Końca Świata, niezbyt się zmienili. Shoun może trochę dojrzał, zmieniły mu się priorytety i ogólne postrzeganie świata. Ogólnie bohaterowie od samego początku byli bardzo dobrze wykreowani i myślę, że nie potrzebna tu była ich wewnętrzna ewolucja i przemiana. Nie mamy tu do czynienia z ideą "hej, mamy po 16 lat, kochajmy się i chodźmy ratować świat, bo jesteśmy tacy wyjątkowi", jak to bywa w większości młodzieżowych książek. Tutaj bohaterowie są dorośli i obce im są irracjonalne zachowania, przy czym nie są idealni - popełniają błędy. "Przegląd Końca Świata" to jedna z niewielu książek, w której żaden z bohaterów nie przyprawia mnie o chęć mordu, a już na pewno jedyna, w której nikt mnie nie irytuje. Każda postać jest oryginalna, ma swoje przyzwyczajenia, dziwactwa i dziwne zachowania,ale w żadnym wypadku nie mamy tutaj powielanych schematów.Cięte komentarze i specyficzny humor postaci nadal pozostały bez zmian i wciąż świetnie wzbogacają jeżyk książki, która sam w sobie trzyma bardzo wysoki poziom. Mimo iż książka zawiera wiele aspektów z zakresu medycyny i wirusologi, to nie przeszkadza to w czytaniu. Autorka bardzo zwinnie wplata w dialogi pytania mniej "wyedukowanych" postaci, dzięki którym wszystko jest wytłumaczone w najbardziej przystępny sposób.
"(...) Jeśli otrzymacie kiedyś wysokie stanowisko, a wasze decyzje mogą zaważyć na całym społeczeństwie, konsultujcie się z sześciolatkami. Jeśli patrzą na was z przerażeniem w oczach i mówią, że do końca życia dostawać będziecie rózgi zamiast prezentów, zapewne czas na zmiany."
Kiedy pierwsza część serii ma za zadanie zapoznać czytelnika ze światem i postaciami, ostatniej przypadło chyba jeszcze trudniejsze zadanie - musi zamykać wszystkie wątki, spajać to, co dotychczas było niejasne i zapewnić finał, dzięki któremu czytelnik zapamięta serie na długo po tym, jak skończy ją czytać.
"Blackout" spełniło swoje zadanie, jako ostatniego tomu, dość dobrze. Wątki zakańczane są stopniowo, nie występuje tu zjawisko, gdzie w dwóch ostatnich rozdziałach wszystko domykane jest "na wariata". Jednocześnie wszystko nadal jest logiczne, nie ma dziwnych sytuacji, z których autor najwyraźniej nie wiedział jak wybrnąć. Pierwsza połowa książki dzieli akcję na dwie perspektywy, które potem łączą się w jedną całość i pozostają nieprzerwane do końca. Jak dla mnie nie stanowiło to problemu, w obu przypadkach fabuła była ciekawa i nie dłużyło mi się oczekiwanie na "wielkie spotkanie".
W natłoku powłóczących nogami zombie i intryg politycznych nie zabrakło miejsca na...wątki romantyczne. Jednak są one ukazane w sposób, który najbardziej lubię - nie są wyraźnie, nie znajdują się na pierwszym planie, a gdzieś w tle nie ingerując w fabułę. Na tym planie w trzeciej części autorka nieco nas zaskoczy. Nie chcę tu spoilerować, jednak myślę, że część czytelników (tak jak ja) domyślała się tego od 1 części, lecz znów - w postępowaniu postaci ten mały "aspekt" niczego nie zmienia.
Finał również przypadł mi do gustu, może tylko dalsze losy postaci, jak dla mnie, były nieco zbyt "spokojne", myślałam, że autorka bardziej namiesza im w życiorysie i zrobi jakieś "bum", ale usatysfakcjonowało mnie to, co dostałam.
Mira Grant miała dość śmiałą wizję fabuły i widać, że udźwignęła ciężar własnych pomysłów, bo wszystko prezentuje się bardzo dobrze. Do osób zrażonych tematem zombie w książkach - nie lękajcie się! Książka nie samym zombie (nie) żyje, stanowią one tło, które ubarwia i komplikuje świat i naprawdę nie warto omijać tej świetnej pozycji tylko ze względu na umarlaki.
A przeczytać naprawdę warto, serie tak dobrze napisane i o tak jednolitym poziomie trafiają się naprawdę rzadko, a "Przegląd Końca Świata" do takich rzadkości właśnie należy.
Z nieskażonym sumieniem mogę polecić tę książkę naprawdę każdemu, bo warto (przy okazji będziecie wiedzieć, jak zachować się w przypadku apokalipsy zombie!)
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu SQN.
http://notreportefeuille.blogspot.com/2014/10/mira-grant-blackout.html
"Powstańcie, póki możecie."
Oto nadeszła ta chwila, moja przygoda z "Przeglądem Końca Świata" dobiega końca. Serię ową odkryłam dość niedawno, bo niedługo przed wakacjami i wciągnęła mnie bez reszty. Poszczególne tomy czytałam praktycznie hurtowo, więc nieco dziwnie się czuje wiedząc, że tak szybko zakończyłam całą serię i nie ma już do czego wracać, nie ma oczekiwania na...
Zeszłoroczna okrągła rocznica Powstawania Warszawskiego spowodowała wysyp wszelakich treści patriotyczny - od filmów aż do książek właśnie. Trudno się dziwić, jubileusz tak podniosłego wydarzenia nie mógł przejść bez echa, na które w pełni zasługuje. "Galop 44" jest przykładem powieści skierowanej do młodzieży, ze wszystkimi typowymi dla niej cechami - prostym językiem, wartką akcją i niezbyt skomplikowaną kreacją bohaterów, jednak traktuje o dużo poważniejszym temacie, niż ten, który zwykle spotykamy w powieściach młodzieżowych.
Wojtek i Mikołaj to bracia, jednak na tym ich pokrewieństwo się kończy, gdyż ich charaktery ekstremalnie się różnią, w związku z czym na co dzień nie dogadują się zbyt dobrze. Wyjazd ich rodziców obarczył starszego z nich - Wojtka - obowiązkiem opieki nad młodszym bratem, a co się z tym łączy, wspólną wizytą w Muzeum Powstania Warszawskiego w dzień rocznicy jego wybuchu. Dziwnym splotem wypadków, Mikołaj, wędrując sztucznymi kanałami w muzeum, trafia w sam środek powstania, tym samym ściągając za sobą poszukującego go Wojtka.
Dwójka braci musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Czy postanowią walczyć, czy wrócić do swoich czasów? Jakie decyzje podejmą?
Jako osoba interesująca się historią nie oczekiwałam, że będzie to książka składająca się z samych faktów, ale właśnie ukazanie ważnych dla naszego kraju wydarzeń i młodzieżowym opakowaniu i to też otrzymałam. "Galop 44" czyta się bardzo szybko, książka napisana jest prostym, acz przystępnym językiem, który sprzyja przyswajaniu wiedzy o przeszłości zakamuflowanej w historii Mikołaja i Wojtka. Bardzo podobał mi się natłok realnych postaci, na które bohaterowie co rusz się natykali - głowni przywódcy powstania, ciekawe postacie, jak m.in jedyny czarnoskóry jego uczestnik czy angielski pilot RAF-u - Janek. Poszczególne etapy powstania i jego ogólne realia są również w miarę dobrze odwzorowane, autorka prowadzi czytelnika po tych szczególnych dla Polski chwilach, jednak w moim mniemaniu nie udało jej się dokładnie odwzorować klimatu, a wszystko jest mocno złagodzone.
"-Jak leci? - krzyknął Wojtek[...]
-Prosto z nieba! - odkrzyknął niewiele starszy od niego chłopak. - Równo co piętnaście minut."
Sama kreacja dwóch głównych postaci, ich rodzice i normalne życie są zbudowane bardzo prosto i widać, że autorka nie poświęciła temu zbytniej uwagi skupiając się na wątku samego powstania. Sposób, w jaki chłopcy odbyli podróż w czasie i wszystkie okoliczności temu towarzyszące - rocznica powstania, wyjazd rodziców (dwukrotny) - są jakby aż nazbyt sprzyjające, więc nieco ciężko w nie uwierzyć, aczkolwiek można łatwo przymknąć na to oko, gdyż nie to jest tematem książki.
Jak już wcześniej wspomniałam, całość to kawałek poważnej historii opakowany w młodzieżowe opakowanie i tu, moim zdaniem, jest to nieco zbyt młodzieżowe. Autorka spłyciła powagę owego wydarzenia tak, że wszystko przypomina nieco bardziej przygodę dwóch nastolatków, a nie coś, co wydarzyło się naprawdę. Jest to moim zdaniem największa wada owej pozycji, bo owszem, uczy czegokolwiek o Powstaniu Warszawskim, ale w trakcie czytania nie odczuwa się znaczenia wydarzeń, które są opisywane i łatwo można zapomnieć, o czym tak naprawdę książka opowiada.
"Galop 44" to dobra propozycja dla kogoś, kto do tej pory nie interesował się zbytnio tematami historycznymi i chciałby zacząć, lecz niekoniecznie chce sięgać po napakowane suchymi faktami książki, a po coś, co pozwoli przyswoić mu wiedzę w przystępny i łatwy sposób. Czyta się szybko i przyjemnie, więc nawet młodsi czytelnicy nie powinny mieć problemu, by przebrnąć przez cała historię, a zawsze warto dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości własnego kraju.
http://somethingforread.blogspot.com/2015/08/monika-kowaleczko-szumowska-galop-44.html
Zeszłoroczna okrągła rocznica Powstawania Warszawskiego spowodowała wysyp wszelakich treści patriotyczny - od filmów aż do książek właśnie. Trudno się dziwić, jubileusz tak podniosłego wydarzenia nie mógł przejść bez echa, na które w pełni zasługuje. "Galop 44" jest przykładem powieści skierowanej do młodzieży, ze wszystkimi typowymi dla niej cechami - prostym językiem,...
więcej Pokaż mimo to