Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-01-02
2012-08-14
2013-04-02
Świetny pomysł na prezent dla jakiegoś świrusa muzycznego!:)
Świetny pomysł na prezent dla jakiegoś świrusa muzycznego!:)
Pokaż mimo to2011-08-07
Kontrowersja. Brak skrupułów. Stereotypy. Pastisz. Te słowa najlepiej określają pierwszą książkę Szczygielskiego z cyklu „Kroniki nierówności”.
Mamy Pawła – geja, który szuka pomocy u psychoterapeutki, aby dowiedzieć się, dlaczego nie potrafi zbudować trwałego związku i zadowala się facetami na jedną noc. Mamy Annę - starszą panią, prawdziwą „moher maiden”, której robi się pod beretem gorąco, kiedy tylko przekroczy próg kościoła i żuje miętówki, aby przy komunii mieć świeży oddech.
Głównym problemem jest fakt, że „zboczony pedał, Żyd” i „ta wstrętna baba” (jak określają siebie nawzajem) są sąsiadami, mieszkają drzwi w drzwi. Ogień i woda, piekło i niebo. Czy te dwa bieguny mogą w spokoju żyć obok siebie? Odpowiedź jest oczywista. Zaczyna się zabawa. Kto kogo bardziej upokorzy, zniszczy?
„Jak to się tak można nie wstydzić, że się jest innym od normalnych ludzi?” – pyta pani Anna. A Paweł może i ma „inną” orientację, ale ma te same marzenia co my wszyscy: bycie zdrowym, kochającym i kochanym. Jest zmęczony szukaniem, zmęczony czekaniem na tego jedynego. „Proszę, żebyś to był właśnie ty. Proszę, żebym ja był właśnie tym, kogo szukasz…” – czy te słowa nie odzwierciedlają pragnień każdego z nas? Jednak według moherki, kara spadnie na tych, którzy „za podszeptem szatana” folgują dewiacjom i zboczeniom.
Wzajemna nienawiść i pokrętny los sprawiają, że dwójka tych skrajnie innych od siebie osób znajduje się w ciężkiej sytuacji, w której jedno drugiemu musi pomóc. Bo kto pomoże, jeśli nie sąsiad?
Czy z opałów wyjdą silniejsi? Czy Paweł nadal będzie podrywał przypadkowych mężczyzn, a może stwierdzi, że lepiej najpierw poznać czyjeś myśli i życie, i dopiero potem iść do łóżka? Że drugi człowiek to nie bufet – nie wpada się do niego, aby coś przekąsić. Czy skrajna katoliczka odnajdzie wreszcie dystans do siebie i do 30-letniej córki, którą wciąż traktuje jak dziecko? Czy bohaterowie będą potrafili poznać i pokochać najpierw siebie samych, aby umieć później pokochać drugą osobę?
Nie jest to książka dla wszystkich, ze względu na kontrowersyjnych bohaterów, ostry język. Sporo jest scen seksu – oczywiście męsko-męskiego. Jeśli więc ktoś nie ma ochoty na zapoznawanie się z łóżkowymi zabawami dwojga seksownych facetów, ostrzegam, że kilka fragmentów może zniesmaczyć. Natomiast osoby bardzo religijne mogą czuć się urażone przytaczanymi kościelnymi kazaniami, które są tak przerysowane, że aż śmieszne.
Sięgając po tę książkę lepiej odłożyć na bok wszelkie uprzedzenia. Wtedy zrozumiemy, że każdy z nas może mieć jakieś patologie, wobec których jesteśmy równie bezradni. Gej, anorektyczka, bezdomny, schizofrenik, twój sąsiad – każdy może wziąć udział w tej zabawie w berek. Bo styl, jakim napisana jest ta opowieść sprawia, że postaci wydają się nie być fikcyjne, ale że żyją gdzieś obok nas, piętro wyżej, ulicę dalej. A może odnajdziemy w nich samych siebie? Osobiście nie mam wątpliwości – z pewnością sięgnę po kolejne tomy cyklu „Kroniki nierówności”.
Książkę dostałam od portalu kobieta20.pl
Kontrowersja. Brak skrupułów. Stereotypy. Pastisz. Te słowa najlepiej określają pierwszą książkę Szczygielskiego z cyklu „Kroniki nierówności”.
Mamy Pawła – geja, który szuka pomocy u psychoterapeutki, aby dowiedzieć się, dlaczego nie potrafi zbudować trwałego związku i zadowala się facetami na jedną noc. Mamy Annę - starszą panią, prawdziwą „moher maiden”, której robi...
2014-05-05
2004-01-01
2008-01-01
2007-01-01
2012-09-01
2015-05-06
2011-04-26
2008-01-01
2013-12-09
Niezbyt często sięgam po książki dla dzieci, ale ta mnie zachęciła, bo autorem jest Neil Gaiman ("Nigdziebądź", "Księga cmentarna"). Jakiś czas temu chciałam się wziąć za jego literaturę. Okazja przeczytania jego najnowszego dzieła to dobry moment.
Lepszego momentu i lepszego tytułu nie mogłam wybrać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak chichotałam przy lekturze. Książka jest skierowana do dzieci, ale uwierzcie - cieszyłam się na myśl, że zaraz po przeczytaniu podrzucę ją mamie i polecę koleżankom. Problem wymyślania prezentu pod choinkę dla moich małych kuzynów mam z głowy – kupię im „Na szczęście mleko…”, i chętnie poczytam wspólnie z nimi.
Dzieciaki występujące w książce codziennie jedzą chrupki z mlekiem na śniadanie. Któregoś ranka okazuje się, że nie ma mleka… Tragedia! Tato wychodzi do sklepu, i się zaczyna…
Nie napiszę wiele o książce, którą przeczytałam w jakieś 40 minut. Powiem tylko, że to było 40 minut rozrywki na najwyższym poziomie, i powtórzę, że to rozrywka nie tylko dla dzieci. Fabuła nieźle pokręcona, postaci genialne (np. fioletowe krasnoludy z doniczkami na głowach) i pobudzające wyobraźnię, dowcip idealnie wpasował się w mój gust („Nie właź do smoły, skarbie, i tak się lepię do ciebie”). Do tego ilustracje Chrisa Riddella. Dam sobie rękę uciąć, że główny bohater – tato, to sam Neil Gaiman, wystarczy spojrzeć na zdjęcie autora i głównego bohatera książki - podobieństwo uderzające.
„Na szczęście mleko…” to gratka dla osób ceniących sobie dobre opracowanie graficzne. Jako dziecko nie potrafiłabym tego docenić, ale jako dorosły czytelnik - ślę pochwały.
Tytuł może wydawać się niejasny, ale niepozorny karton mleka odgrywa ważną rolę w przygodzie taty. Pomyślcie tylko, co ma w głowie facet, który w jednej książeczce umieszcza mleko, dinozaury i piratów!
Niezbyt często sięgam po książki dla dzieci, ale ta mnie zachęciła, bo autorem jest Neil Gaiman ("Nigdziebądź", "Księga cmentarna"). Jakiś czas temu chciałam się wziąć za jego literaturę. Okazja przeczytania jego najnowszego dzieła to dobry moment.
Lepszego momentu i lepszego tytułu nie mogłam wybrać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak chichotałam przy lekturze. Książka jest...
2011-08-30
Do tej wciągającej książki wprowadza nas fragment znanej wszystkim „Akademii Pana Kleksa”. Czy lektura, którą pamiętamy ze szkoły podstawowej nie pasuje do tematyki? A skądże! Właśnie dzięki tym kilku linijkom zrozumiemy tytuł książki.
Kuba, student z Warszawy, trafia przypadkiem na imprezę. Imprezę, na której aż roi się od indywidualistów, spędzających większość czasu na rozmowach o sztuce i słuchaniu ambitnej muzyki. Jednym słowem – off’owe towarzystwo.
Kuba jest sam, szuka swojej drugiej połówki i … właśnie ją zauważa. Dziewczyna w krótkiej sukience, z czarnymi, lekko kręconymi włosami i inteligencją wymalowaną na twarzy. Jakie jest jego zdziwienie, gdy owa piękność okazuje się być… mężczyzną organizującym imprezę. Emil. Posiada mnóstwo przyjaciół, ciuchów, brudnych myśli i ciętych ripost. Jest „sympatycznie irytujący, odpychająco zabawny”. Wszyscy do niego lgną, interesują się jego wypowiedziami, pocieszają gdy jest smutny. Jest bardzo seksualną osobą. O nocy z nim spędzonej marzą zarówno jego kumple, jak i koleżanki. Co takiego ma w sobie ten wychudzony trans?
Kuba nie może dopuścić do siebie myśli, że spodobał mu się facet. Przez cały wieczór próbuje go unikać, w rozmowie z nim czuje się zawstydzony intelektem Emila. Po pewnym czasie Kuba stwierdza, że nie uchroni się od zauroczenia Emilem. Dostaje ataków gorąca, gdy tylko otrą się ramionami, gorączkowo szuka odpowiedzi na zadawane pytania, żeby tylko były choć w niewielkim stopniu tak oryginalne i trafne, jak każde słowo wypowiedziane przez Emila!
Czy inteligentny, znający się na sztuce i zakochany w sobie Emil będzie potrafił stworzyć związek ze zwykłym mężczyzną, nieśmiałym i niemającym pojęcia o sztuce nowoczesnej?
Osobiście szkoda mi Kuby. Zdecydowanie to on jest kobietą w tej relacji, mimo że to Emil nosi damskie ciuszki i wyzywający makijaż. Kuba jest zagubiony, niknie w cieniu „trans-diwy”, podporządkowuje się, boi się odezwać czy skrytykować, żeby tylko nie wszcząć awantury. Obawia się coming out’u, z rodzicami w ogóle na ten temat nie rozmawia. Zdaje sobie sprawę, że obiekt jego uczuć jest przez wszystkich pożądany i doceniany.
W czasie, gdy swoje pięć minut mają takie osobowości jak Madox czy Michał Szpak, mężczyźni chodzący po ulicach w kolorowych piórach i koturnach budzą coraz mniejsze poruszenie. Myślę, że ta książka, jak i inne przedstawiające gejów jako normalnych ludzi z uczuciami, pomogą w budowaniu tolerancji. Ale tolerancji dla zwykłego istnienia tych ludzi w społeczeństwie, bez przesadnego afiszowania się, bez parad równości i tym podobnych. Bo sam Emil twierdzi, że na paradę nie pójdzie, bo do niczego mu to nie potrzebne. Popieram jego podejście.
Muszę jeszcze wspomnieć, że autorka jest osobą budzącą mój podziw jeśli chodzi o obeznanie z muzyką i oczytanie. Trafnie wplata w tekst fragmenty piosenek, najczęściej w języku angielskim, niestety nie są przetłumaczone w przypisach na język polski. Przyda się zatem znajomość języka angielskiego. W moich głośnikach dzięki tej książce właśnie leci „Lullaby” The Cure, a w poczekaniu są już następne, genialne kawałki. Muzyczne i literackie doznania gwarantowane!
Książkę otrzymałam od portalu kobieta20.pl
Do tej wciągającej książki wprowadza nas fragment znanej wszystkim „Akademii Pana Kleksa”. Czy lektura, którą pamiętamy ze szkoły podstawowej nie pasuje do tematyki? A skądże! Właśnie dzięki tym kilku linijkom zrozumiemy tytuł książki.
Kuba, student z Warszawy, trafia przypadkiem na imprezę. Imprezę, na której aż roi się od indywidualistów, spędzających większość czasu na...
2016-11-16
Jak ja mam kogokolwiek namówić do przeczytania książki liczącej 1050 stron, którą sama czytałam przez kilka miesięcy, no jak? A jednak - namawiam bardzo! Genialna historia. I wcale nie trzeba czytać tak długo. Nawet przyjemniej wyszło, bo czuję, jakby Theodor Decker, główny bohater "Szczygła", był obecny w moim życiu przez kilka miesięcy.
Coś w stylu "Zbrodni i kary". Plus gratka dla historyków sztuki i osób zajmujących się renowacją mebli. Nie, naprawdę - jakby to powiedział Theodor - rewelacyjna książka!
Jak ja mam kogokolwiek namówić do przeczytania książki liczącej 1050 stron, którą sama czytałam przez kilka miesięcy, no jak? A jednak - namawiam bardzo! Genialna historia. I wcale nie trzeba czytać tak długo. Nawet przyjemniej wyszło, bo czuję, jakby Theodor Decker, główny bohater "Szczygła", był obecny w moim życiu przez kilka miesięcy.
Coś w stylu "Zbrodni i kary". Plus...
2012-02-07
W księgarniach szał na Służące trwa, zapewne za sprawą filmu o tym samym tytule. Mój egzemplarz czekał sobie spokojnie na przeczytanie od lata zeszłego roku. W końcu się doczekał!
Są lata 60. ubiegłego wieku, miasteczko Jackson w stanie Missisipi. Segregacja rasowa trwa w najlepsze. Czarne kobiety służą białym paniom, Murzyni mają inne sklepy, biblioteki, korzystają z osobnych ubikacji. Służąc białym ludziom, mają wyuczony szereg zasad, którymi muszą się posługiwać w pracy. Są to zasady typu „biali nie są twoimi przyjaciółmi” – trzymasz się z dala od ich problemów i nie dzielisz się swoimi, „jak gotujesz jedzenie dla białych, próbuj inną łyżką”, „codziennie korzystaj z tego samego kubka, widelca i talerza”. Za najmniejszy błąd, jaki popełni służąca, może być ona bez skrupułów wyrzucona z pracy i pozbawiona perspektywy zdobycia następnej – biała pani może rozpowiedzieć o slużącej, że jest np. pyskatą złodziejką. Żadna biała pani nie chciałaby, żeby w jej kuchni pełnej sreber przebywała złodziejka.
Głównymi bohaterkami książki są dwie służące: dobroduszna Aibileen i pyskata Minny, które się przyjaźnią, oraz panienka Eugenia Skeeter Phelan, biała młoda kobieta, która jako jedyna w okolicy po cichu sprzeciwia się segregacji rasowej. Chociaż właśnie to po cichu z czasem zmienia się w akcję, która zrzesza służące w wspólnym celu: opowiedzenia o pracy, jaką wykonują, w jakich warunkach, o tym, jak wyglądają ich relacje z białymi paniami, o tym, jak są traktowane. Rzecz w tym, że panienka Skeeter, początkująca dziennikarka, postanawia przeprowadzić wywiady ze służącymi, a następnie wydać książkę. Nie jest to przedsięwzięcie bezpieczne, po co się wychylać i narażać siebie, a przede wszystkim służące, na stracenie pracy i ataki białych. Jednak chęć ukazania prawdy sprawia, że do panienki Skeeter oprócz Aibileen i Minny, zgłasza się więcej służących chętnych do opowiedzenia własnych historii.
Nie są to historie tylko złe. Niektóre służące wcale nie skarżą się na swoją pracę. Jednak często czytając, miałam wrażenie, że białe panie przedstawione są jako osoby bardzo ograniczone, pełne nienawiści lub nawet głupie (np. panienka Celia, u której pracuje Minny – niezbyt rozumna, ale wzbudzająca sympatię), których jedynym zajęciem jest strojenie się, granie w brydża i lakierowanie włosów (jedna z białych pań każe sobie nawet myć włosy, jakby sama tego nie potrafiła).
Aibileen, Minny i Skeeter w tajemnicy przed wielkim światem spędzają ze sobą coraz więcej czasu, ciesząc się, że ich historie ujrzą światło dzienne, a jednocześnie obawiając się o swoje bezpieczeństwo. Jednocześnie w narracji Minny i Aibileen poznajemy ich życiowe rozterki, rodzinę, poglądy. Bajki opowiadane przez Aibileen swojej małej podopieczniej Mae Malbo, opowiadające o równości ludzi i dobroci, są cudowne. Niepohamowany język i czarny humor Minny wywołuje uśmiech. Przy tym obie Murzynki używają takiego swojskiego języka, że książkę czyta się naprawdę z przyjemnością. Te wszystkie dzisiej, wczorej, tera, nadają bohaterkom autentyczności. Bo służące są prawdziwe w każdym calu. Wszystkie w okolicy się znają i szanują, prawdziwie się przyjaźnią, nie muszą przed sobą niczego ukrywać, mogą liczyć na swoją pomoc i dobre słowo. A ich odwaga, która bierze górę nad wątpliwościami i strachem sprawia, że człowiek przypomina sobie, jak wiele zależy od niego. Natomiast przyjaźń wśród białych pań… no cóż, wystarczy, że któraś z pań będzie miała inne poglądy polityczne, a już zostanie odepchnięta na margines i samotna, stanie się obiektem drwin i krzywych uśmiechów.
Bardzo jestem ciekawa filmu. Książka jest naprawdę dobra i mam nadzieję, że film też. Chociaż oglądając trailer, zauważyłam, że bohaterki z wyglądu zupełnie nie odpowiadają moim wyobrażeniom podczas czytania. Cóż, magia książki… Którą z serca polecam!
W księgarniach szał na Służące trwa, zapewne za sprawą filmu o tym samym tytule. Mój egzemplarz czekał sobie spokojnie na przeczytanie od lata zeszłego roku. W końcu się doczekał!
Są lata 60. ubiegłego wieku, miasteczko Jackson w stanie Missisipi. Segregacja rasowa trwa w najlepsze. Czarne kobiety służą białym paniom, Murzyni mają inne sklepy, biblioteki, korzystają z...
2008-01-01
2014-04-23
Piotr Kaczkowski – wszyscy wiemy kto to (prawda? Prawda?!). „42 rozmowy” to zbiór wywiadów, które Kaczkowski przeprowadził ze znanymi artystami w latach 1999-2004.
Dzisiaj przeczytałam większość. W autobusie, w tramwaju, na parapecie, na podłodze. Nie mogłam się oderwać. Zazdroszczę miliarda spotkań z wybitnymi muzykami, możliwości porozmawiania z nimi. Bardzo podoba mi się sposób prowadzenia rozmów, przygotowanie Kaczkowskiego do każdego spotkania... Chciałabym kiedyś wiedzieć o muzyce i o artystach tyle, co on.
Kilka luźnych przemyśleń i zaraz spadam, serio.
Wybór muzyków – znakomity. Same wielkie osobowości. Nie przypuszczałam, że Piotr Kaczkowski rozmawiał z Peterem Gabrielem, Mobym, Tori Amos, Robertem Plantem, Markiem Knopflerem. Co ja wiem o świecie... Chyba nic!
Te wywiady mają dla mnie ogromną wartość, szczególnie te z muzykami, których ubóstwiam. Ale nie tylko! Dzięki Kaczkowskiemu zwróciłam uwagę na Tori Amos, której nigdy nie słuchałam, jakoś mi nie podchodziła, a dzisiaj słucham już drugiego jej albumu i jestem pod wrażeniem. Tak bardzo zainteresowało mnie to, co mówiła w wywiadach, że po prostu od razu, natychmiast, chciałam poznać jej muzykę.
Rozmowy z muzykami utwierdziły mnie również w przekonaniu, że artyści zapamiętują twarze. Zapamiętują twarze swoich oddanych fanów, którzy zjawiają się na wielu koncertach. Zapamiętują twarze dziennikarzy. Według mnie to jest niesamowite, ogromnie miłe.
Znaczące jest także to, że wywiady zostały zarejestrowane 10 i więcej lat temu. Jak na dłoni widać, że rynek muzyczny - ba! - świat ogólnie rzecz biorąc! - od tego czasu zmienił się baaardzo. Przykład? Moby, chwalący się, że ma takie fajne urządzonko – iPad, na którym mieści się tysiąc utworów. W dobie smartfonów i gadżeciarstwa posiadanie iPada chyba nikogo już nie dziwi.
Jest nawet wywiad z wokalistą Budgie; do tej pory nie wpadło mi do głowy, żeby poczytać coś o Shelleyu, a przecież między innymi na Budgie się wychowałam.
Piotr Kaczkowski zwrócił moją uwagę na artystów, których może nie do końca znam, a właśnie dzięki tym rozmowom mam ochotę poznać ich twórczość
Piotr Kaczkowski – wszyscy wiemy kto to (prawda? Prawda?!). „42 rozmowy” to zbiór wywiadów, które Kaczkowski przeprowadził ze znanymi artystami w latach 1999-2004.
Dzisiaj przeczytałam większość. W autobusie, w tramwaju, na parapecie, na podłodze. Nie mogłam się oderwać. Zazdroszczę miliarda spotkań z wybitnymi muzykami, możliwości porozmawiania z nimi. Bardzo podoba mi...
2015-12-01
2015-06-26
Autorka Lesley-Ann Jones, urodziwa dziennikarka muzyczna, znała osobiście Freddiego, świadczą o tym między innymi wspólne zdjęcia. Może dzięki temu nie obawia się wygłaszać własnych domysłów, poglądów, obserwacji. Jej uwagi są świetnym uzupełnieniem faktów, które przedstawia, co bardzo umila czytanie. Zwroty typu „Według mnie”, „Uważam, że…” sprawiają, że biografia to nie tylko zbiór suchych, wymienionych po sobie faktów, ale też bardzo przyjemna lektura. Odniosłam wrażenie, że autorka to bardzo wyluzowana babka, z którą można o wszystkim pogadać i przybić pionę, właśnie w taki sposób pisze. Czasem też, w bardzo pozytywnym sensie czułam, jakby tekst traktował o kumplu autorki, a nie o wielkiej gwieździe rocka.
W większości Biografia legendy oparta jest na wypowiedziach osób, które miały styczność z Freddiem. Mnóstwo wypowiedzi Briana Maya, Rogera Taylora, Jima Huttona (partnera Freddiego) i wielu, wielu innych. Lista osób, dzięki którym powstała książka, jest naprawdę długa. Historię wokalisty poznajemy od samego dzieciństwa spędzonego na Zanzibarze, poprzez dorastanie w szkole z dala od rodziców, ucieczkę do wielkiego świata, niestrudzone dążenie do sukcesu, wreszcie czasy kariery i smutne zakończenie. Cieszę się, że autorka nie zakończyła książki po opisaniu ostatnich dni Freddiego, ale poświęciła sporo miejsca na późniejsze losy zespołu, który przecież nadal istnieje. Historia Queen jeszcze się nie skończyła, ba, nie sądzę, żeby kiedykolwiek się skończyła! Ponad 20 lat po śmierci Freddie i jego muzyka nadal jest żywa w sercach fanów.
Kilka osób już opisywało życie i twórczość Mercury’ego. Czy w takim razie warto sięgnąć po świeżo napisaną, kolejną biografię? Według mnie tak. Lesley-Ann Jones przedstawia wiele wydarzeń w nowym świetle, niektóre z nich, dotąd uchodzące za niezaprzeczalne fakty, bez skrupułów obala. Dzięki niej poznałam na kartach książki osobę, która prywatnie była zupełnie inna, niż na scenie. Freddie: nieśmiały, ze wstydem zakrywający swoje zbyt duże i wystające zęby i spuszczający wzrok, kiedy poznaje nowe osoby? To właśnie on. Ten sam, który potrafił porwać setki tysięcy fanów na koncertach, który nabijał się z publiczności. Ten sam, a tak różny. Miło Cię poznać, Farrokh.
Obok prywatnego życia Freddiego autorka opisuje też twórczość Queen. Dowiedziałam się, które utwory skomponował wokalista, a które Brian May czy John Deacon. Trochę brakowało mi interpretacji i genezy tekstów piosenek, ale to niczyja wina. Freddie chciał, aby każdy interpretował utwory Queen po swojemu i odnosił do własnego życia. Jest za to rozdział w całości poświęcony Bohemian Rhapsody. Piosenka – arcydzieło. Jeżeli jest jakiś utwór, o którym można mówić i mówić, pisać i pisać, i którego można słuchać przez lata za każdym razem wzruszając się i zastanawiając o co chodzi w tekście, to właśnie Bohemian Rhapsody.
Dopełnieniem treści są zdjęcia, jest ich sporo: Freddie z zespołem, Freddie z kochankiem, Freddie z Mary Austin, Freddie w królewskiej pelerynie, Freddie z kotem. Jest co oglądać. A gdyby po przeczytaniu książki umknęło komuś coś ważnego z życia artysty, wystarczy zajrzeć na ostatnie strony. Są na nich wymienione chronologicznie ważne wydarzenia z życia piosenkarza oraz dyskografia zespołu Queen. Dobra robota, mówiąc krótko.
Autorka Lesley-Ann Jones, urodziwa dziennikarka muzyczna, znała osobiście Freddiego, świadczą o tym między innymi wspólne zdjęcia. Może dzięki temu nie obawia się wygłaszać własnych domysłów, poglądów, obserwacji. Jej uwagi są świetnym uzupełnieniem faktów, które przedstawia, co bardzo umila czytanie. Zwroty typu „Według mnie”, „Uważam, że…” sprawiają, że biografia to nie...
więcej Pokaż mimo to