-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2014-12-01
2014-07
2014-11
2014-08
2014-06-13
2014-06-10
2014-05-05
2014-04
2014-03-05
2014-03-13
2014-02-22
Jak bardzo rozumiem Piotra i Kasię! Nawet kostka do gry na gitarze złapana po koncercie sprawia im mega radość. A spotkanie z idolem, krótka rozmowa z nim i zrobienie wspólnego zdjęcia, to już są wyżyny dobrego samopoczucia. Lepsza może być tylko chwila, kiedy będąc na koncercie artysty któryś raz z kolei, ten artysta zaczyna cię rozpoznawać. Kowiescy opowiadają o sytuacjach, w których Lars Ulrich, James Hetfield czy Rob Trujillo – członkowie Metalliki – zaczęli kojarzyć tę parę stałych bywalców barierek pod sceną. To już jest naprawdę szczyt szczęścia, którego również doświadczyłam. Wprawdzie nie była to gwiazda takiego formatu jak James Hetfield, ale chodzi o sam fakt… Taaak, doskonale wiem, co czują autorzy W pogoni za Metallicą w takich chwilach.
Oprócz obszernych relacji z kolejnych koncertów, jest dużo kolorowych zdjęć (a całość na papierze kredowym) z koncertowych wyjazdów, koncertowych pamiątek (setlisty, koszulki, skany biletów) i ogólnie… z wszystkiego koncertowego. Znalazłam niestety kilka edytorskich niedociągnięć, w tym redakcyjnych, ale tak czy inaczej, jestem fanką takich fanów! Chętnie spotkałabym się kiedyś z Piotrem i Kasią pod sceną!
Jak bardzo rozumiem Piotra i Kasię! Nawet kostka do gry na gitarze złapana po koncercie sprawia im mega radość. A spotkanie z idolem, krótka rozmowa z nim i zrobienie wspólnego zdjęcia, to już są wyżyny dobrego samopoczucia. Lepsza może być tylko chwila, kiedy będąc na koncercie artysty któryś raz z kolei, ten artysta zaczyna cię rozpoznawać. Kowiescy opowiadają o...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-16
2014-02-10
2014-02-07
Dzięki tej książce poznałam człowieka, który nie był przystosowany do życia, a powodem tego wcale nie były odchyły psychiczne, tylko kariera. Fenomen człowieka, który był skromny i nieśmiały, do wszystkich zwracał się „tak, proszę pana”, miał kompleksy, a jednocześnie wystarczyło, że kiwnął małym palcem (dosłownie!), a rzesze fanek mdlały. Mówiąc o nieprzystosowaniu do życia, mam na myśli, że będąc królem, miał swój dwór. Elvis i jego świta. Kumple, którzy dotrzymywali mu towarzystwa, załatwiali mu kobiety, zamawiali torby hamburgerów, w jego imieniu wykonywali telefony. Kiedy już zrobił karierę, Elvis nie musiał robić nic związanego ze „zwyczajnym” życiem.
Trochę mało jest cytatów Elvisa i prawie wcale nie zarysowano obrazu muzycznego światka tamtych czasów, do czego przyzwyczaiły mnie inne biografie. Nie wiem też, na jakich modelach gitar grał on i jego zespół, ale nie szkodzi. Życie Elvisa było na tyle bogate, że takie „okołoelvisowe” kwestie wcale nie musiały być poruszone w książce, a i tak jest o czym, a raczej o kim, czytać.
Każdy fan Elvisa powinien przeczytać tę książkę :)
Dzięki tej książce poznałam człowieka, który nie był przystosowany do życia, a powodem tego wcale nie były odchyły psychiczne, tylko kariera. Fenomen człowieka, który był skromny i nieśmiały, do wszystkich zwracał się „tak, proszę pana”, miał kompleksy, a jednocześnie wystarczyło, że kiwnął małym palcem (dosłownie!), a rzesze fanek mdlały. Mówiąc o nieprzystosowaniu do...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-02
2014-01-11
Pierwszy rzut oka na książkę wskazuje na to, że jest to autobiografia sir Eltona Johna. NIE. Spytacie „Jak to? Przecież na okładce jest jego portret?”. No, jest. Notka na okładce również na to wskazuje: „Bardzo osobista historia życia wspaniałego artysty i po prostu dobrego człowieka”. Warto jednak spojrzeć niżej i doczytać, że „to jedna z najlepszych książek o AIDS”, jak przekonuje Jolanta Kwaśniewska. Tym tropem idźmy dalej i poznajmy oryginalny tytuł książki: „Love is the cure. On life, loss, and the end of AIDS”, i wszystko staje się jasne – to książka o stracie wszystkich osób, które zmarły na AIDS. To książka o AIDS, napisana przez wybitnego artystę, jednego z najbardziej rozpoznawalnych muzyków na świecie, w której mimochodem opowiada o sobie, ale przede wszystkim o innych.
Czytałam i z każdą stroną utwierdzałam się w przekonaniu, że to publikacja bardzo potrzebna! Jeśli nazwisko i popularność Eltona Johna skłoni polskich czytelników do sięgnięcia po książkę, to bardzo dobrze! Nie przypominam sobie, abym w szkole podstawowej, gimnazjum czy liceum miała jakieś pogadanki na temat AIDS. Nie przypominam sobie, aby ktoś mi o tym zbyt wiele opowiadał. Nie przypominam sobie, abym trafiała na artykuły na ten temat, ale z drugiej strony – pewnie nie trafiałam, bo sama nie interesowałam się tematem. Ostatnio o AIDS słyszałam chyba na Regałowisku w 2012 roku, gdzie stoisko miała jakaś organizacja non-profit. Zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce nie mówi się głośno o AIDS. Mówi się o nowotworach, mówi się o eboli, mówi się o „Rodzić po ludzku”, mówi się o przeszczepach (Religa), ale AIDS? Albo się nie mówi, albo to ja jestem głucha.
Wreszcie ktoś przemówił, i to nie byle kto, tylko sir Elton. Dzięki niemu nadrabiam zaległości informacji o AIDS, choć sam gwiazdor nie uważa siebie za eksperta w tej dziedzinie. Elton John w 1992 roku założył EJAF (Elton John AIDS Foundation). Opowiada w książce o działalności tej oraz innych organizacji walczących z AIDS. Opowiada o swoich przyjaciołach, którzy zmarli na AIDS. O tym, jak wielki wpływ na walkę z tą chorobą mają rządy, przemysł farmaceutyczny i Kościół. Mówi o tym, jak wiele już zrobiono, ale jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Przybliża historie z życia wzięte, które uświadamiają czytelnikowi, w jak wielkim odosobnieniu muszą żyć osoby mające HIV i AIDS, oraz jak potężny i wciąż aktualny jest ten problem. Elton John mówi o tym wszystkim bez gwiazdorstwa, bez takiego odczucia, że jest kolejną gwiazdą, która założyła lub wspiera jakąś fundację „bo tak wypada”, i po prostu wykłada pieniążki, żeby świat zobaczył, jak pomocnym jest człowiekiem. Nic z tych rzeczy. Przez tego artystę przemawia wewnętrzna potrzeba misji – on naprawdę wiele robi, nie tylko mówi. Przemawia przez niego wdzięczność, bo przecież w przeszłości, jako człowiek uzależniony od narkotyków i często zmieniający partnerów seksualnych, był w gronie największego ryzyka zakażenia, a jednak jest zdrowy. Co więcej, on żałuje, że stracił tyle czasu na nałóg, zamiast już wtedy działać. Jest wdzięczny, że ktoś wyciągnął do niego pomocną dłoń, dzięki czemu on teraz może pomóc komuś innemu. Dobro rodzi dobro, a miłość jest lekarstwem.
Elton John nie szczędzi słów krytyki rządom poszczególnych krajów oraz Kościołowi katolickiemu. Pisze o Ukrainie, o USA, o krajach afrykańskich. Ciekawa byłam, czy wspomni coś o Polsce, ale jedyną wzmianką okazały się słowa krytyki wobec papieża: „Choć przyjęło się na całym świecie obdarzać papieża Jana Pawła II miłością i adoracją, ja nie potrafię mu wybaczyć braku konkretnych działań w kwestii AIDS”.
Książkę Eltona Johna czyta się tak, że czytelnik ma ochotę zawołać „jest problem!”. Wcale mi nie przeszkadzało, że te 250 stron stanowi jego ciągły monolog o tej samej tematyce. Jak widać, o AIDS można napisać wiele i poruszyć przy tym serce czytającego. Good job, sir Elton. Ale jeszcze nie mission completed. Misją jest miłość i współczucie. Nieustające.
Pierwszy rzut oka na książkę wskazuje na to, że jest to autobiografia sir Eltona Johna. NIE. Spytacie „Jak to? Przecież na okładce jest jego portret?”. No, jest. Notka na okładce również na to wskazuje: „Bardzo osobista historia życia wspaniałego artysty i po prostu dobrego człowieka”. Warto jednak spojrzeć niżej i doczytać, że „to jedna z najlepszych książek o AIDS”, jak...
więcej Pokaż mimo to