-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
-
ArtykułyBracia Grimm w Poznaniu. Rozmawiamy z autorkami najważniejszego literackiego odkrycia tego rokuKonrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać5
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownikaUczta! Prawdziwa uczta! Clarke cudownie łączy naukę, ducha przygody, filozofię i teorie na temat powstania życia balansując na krawędzi realizmu i wielkiej wizji. W tej części udawadnia również jak świetny jest w opisywaniu ludzkich relacji, jak dobrze umie rozegrać sytuację grupy ludzi skazanych na siebie w ciasnej przestrzeni statku kosmicznego, bawiąc się różnicami kulturowymi i politycznymi. To jest po prostu literatura na najwyższym poziomie. Ale co jest dla mnie absolutnie NAJ to opisy kosmosu, które tak realistycznie oddają jego absolutne piękno. Bez zbędnych przymiotników, bez osuwania się w kicz. Clarke opisuje Jowisza tak jakby opisywał wschód słońca, jak rzecz, którą widuje się codziennie przy śniadaniu. Chociażby dla tych fragmentów warto przeczytać tę książkę. To czysta poezja. Czytając te opisy można poczuć się całkowicie wolnym, jak ptak, który swobodnie szybuje po nieskończonym niebie.
Uczta! Prawdziwa uczta! Clarke cudownie łączy naukę, ducha przygody, filozofię i teorie na temat powstania życia balansując na krawędzi realizmu i wielkiej wizji. W tej części udawadnia również jak świetny jest w opisywaniu ludzkich relacji, jak dobrze umie rozegrać sytuację grupy ludzi skazanych na siebie w ciasnej przestrzeni statku kosmicznego, bawiąc się różnicami...
więcej mniej Pokaż mimo toNic dodać nic ująć. Superzabawna. Jak zawsze. Arystokratka. Mam nadzieję na kolejne tomy. Od śmiechu boli mnie przepona. I wszystko. Idę napić się orzechówki. Prozac niepotrzebny aż do następnego tomu. Poproszę o Nobla dobrego humoru dla pana Bocka. Świat jest wspaniały, różowy, beżowy...
Nic dodać nic ująć. Superzabawna. Jak zawsze. Arystokratka. Mam nadzieję na kolejne tomy. Od śmiechu boli mnie przepona. I wszystko. Idę napić się orzechówki. Prozac niepotrzebny aż do następnego tomu. Poproszę o Nobla dobrego humoru dla pana Bocka. Świat jest wspaniały, różowy, beżowy...
Pokaż mimo to
Wiecie, że Arystoteles uważał kobietą za istotę gorszą od mężczyzny, bo ma mniej zębów?!
Wiecie, że św. Tomasz z Akwinu twierdził, że dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów i że są rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny?!
Brawo chłopaki!
Więc my, dziewczyny, biegajmy sobie z wilkami. I bądźmy dzikie! Co nam szkodzi. Może wyrośnie nam więcej zębów ;).
Wiecie, że Arystoteles uważał kobietą za istotę gorszą od mężczyzny, bo ma mniej zębów?!
Wiecie, że św. Tomasz z Akwinu twierdził, że dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów i że są rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny?!
Brawo chłopaki!
Więc my, dziewczyny, biegajmy sobie z wilkami. I bądźmy dzikie! Co nam...
2023-01-30
Polecam z całego serca tę malutką rozmiarem, ale gęstą od znaczeń i refleksji książeczkę Jolanty, córki Ireny, wnuczki Bronisławy, prawnuczki Ludwiki. „Błony umysłu” nienachalnie, choć intensywnie, zachęcają nas do przyjrzenia się od innej strony naszemu istnieniu, naszemu istnieniu w świecie i w samych sobie.
„Zapatrzeni w szybkie zmiany, ufając tylko temu, co się żywo rusza, w gruncie rzeczy skazujemy się na migotanie” - pisze autorka, zwracając uwagę na „dynamikę bezruchu”, który, według niej, jest nam niezbędny, by poczuć siebie i świat. Zatrzymać się. Wsłuchać. Wczuć. Być.
Polecam z całego serca tę malutką rozmiarem, ale gęstą od znaczeń i refleksji książeczkę Jolanty, córki Ireny, wnuczki Bronisławy, prawnuczki Ludwiki. „Błony umysłu” nienachalnie, choć intensywnie, zachęcają nas do przyjrzenia się od innej strony naszemu istnieniu, naszemu istnieniu w świecie i w samych sobie.
„Zapatrzeni w szybkie zmiany, ufając tylko temu, co się żywo...
Czytanie Grosmana jest dla mnie jak pływanie. Najpierw wchodzenie do wody, powoli, tak żeby oswoić się z temperaturą. Pierwsze słowa są obce, dziwne. Chwila wahania przed zanurzeniem głowy. Słowa zaczynaja napierać, frazy szarpią za kostki, ciągną na głębszą wodę. Zaczerpnięcie oddechu. Zanurzenie. Zdania oplatają mnie, wciagają jak wir w rzece. A potem, potem kładę się już tylko na falach i daję się unosić. Staję się wodą, prądem i płynę. Proza Grosmana hipnotyzuje mnie, oszałamia. Prowadzi zawsze w najbardziej ukryte zakamarki ludzkiej duszy, a jednocześnie jest tak gęsta i piękna. Trzeba trudu, żeby ją czytać. Bezkompromisowego oddania. Ale nagroda jaką się dostaje jest warta każdego wysiłku. Tom „Ciałem rozumiem“ składa się z dwóch opowiadań. Pierwsze, zatytułowane „Gorączka“, jest oryginalną, intensywną, pełną namiętności i szaleństwa pieśnią o miłości. Druga, „Ciałem rozumiem“, subtelnie poprowadzoną opowieścią o odnajdywaniu bliskości między córką a umierającą matki. Mistrzowska robota!
Czytanie Grosmana jest dla mnie jak pływanie. Najpierw wchodzenie do wody, powoli, tak żeby oswoić się z temperaturą. Pierwsze słowa są obce, dziwne. Chwila wahania przed zanurzeniem głowy. Słowa zaczynaja napierać, frazy szarpią za kostki, ciągną na głębszą wodę. Zaczerpnięcie oddechu. Zanurzenie. Zdania oplatają mnie, wciagają jak wir w rzece. A potem, potem kładę się...
więcej mniej Pokaż mimo toAbsolutnie cudowna ksiażeczka. Zabawna, pomysłowa i interaktywna. Muminek wraca do Mamy z kanką mleka, ale po drodze błądzi przechodzac przez wycięte w kolejnych stronach różnej wielkości i kształtu otwory. Ta książeczka to prawdziwe dzieło sztuki, idealna symbioza słowa, obrazu i formy. Dziełko kompletne. I mądre, bo to rodzaj opowieści inicjacyjnej: mleko symbolizuje dziecięctwo, podróż - odcięcie od matki, usamodzielnienie się, dojrzewanie. Kiedy Muminek wraca do domu okazuje się, że mleko się zsiadło, ale Mama zarządza, że w takim razie od teraz bedą pili sok (co w tym przypadku brzmi prawie jak kawa albo alkohol). Muminek przestaje być maluchem.
Absolutnie cudowna ksiażeczka. Zabawna, pomysłowa i interaktywna. Muminek wraca do Mamy z kanką mleka, ale po drodze błądzi przechodzac przez wycięte w kolejnych stronach różnej wielkości i kształtu otwory. Ta książeczka to prawdziwe dzieło sztuki, idealna symbioza słowa, obrazu i formy. Dziełko kompletne. I mądre, bo to rodzaj opowieści inicjacyjnej: mleko symbolizuje...
więcej mniej Pokaż mimo to
W „Cyberiadzie“ Lem przechodzi samego siebie. Jego pomysłowość, zabawa konwencją literacką, umiejętność skondensowania wielkich treści do rozmiaru błyskotliwej anegdoty osiągają tu absolutne wyżyny. Choć kocham i szanuję wszystkie książki Lema (a przynajmniej ich większość ;) rozumiem po przeczytaniu „Cyberiady“ dlaczego uważał ją za swoje największe osiągnięcie. Filozofia i etyka, psychologia i socjologia, cybernetyka i astronautyka, wszystko to w pigułce, z humorem, lekkością, inteligentnie i zachwycająco. A tak naprawdę to o nas, o nas ludziach, żebyśmy przyjrzeli się sobie w tym krzywym zwierciadle, które nam Lem podstawia. A my nie chcemy, odwracamy wzrok, wrzucamy Lema do szufladki „science fiction“, „nieczytane ramoty“, „nudne i trudne“. Powtarzam do znudzenia: więcej pożytku by nasz Naród miał z czytania Lema niż innych tzw. klasyków (patrz kanon lektur szkolnych).
Nie ma w tym tomie opowiadań słabych, ale oczywiście mam swoich faworytów, jak np:
jedno z mikroopowiadań snutych przez szafę-szecherezadę o bycie, co powstał ze starego garnka i zmoczonych przewodów, czy opowieść drugiego Odmrożeńca z opowiadania „Edukacja Cyfrania“ o potyczkach z losem pewnego gatunku na planecie Siemia (genialne genialne!), czy wreszcie opowieść o królu Hipolipcie, co chciał Boże dzieło, czyli świat, poprawić... a Trurl z Klapaucjuszem skonstruowali mu w wyniku prób i błędów świat pozbawiony materii, czasu i przestrzeni...
W „Cyberiadzie“ Lem przechodzi samego siebie. Jego pomysłowość, zabawa konwencją literacką, umiejętność skondensowania wielkich treści do rozmiaru błyskotliwej anegdoty osiągają tu absolutne wyżyny. Choć kocham i szanuję wszystkie książki Lema (a przynajmniej ich większość ;) rozumiem po przeczytaniu „Cyberiady“ dlaczego uważał ją za swoje największe osiągnięcie. Filozofia...
więcej mniej Pokaż mimo to
To najpiękniejsze wspomnienia, jakie kiedykolwiek czytałam. Wróciłam do nich po latach i odkryłam na nowo. Czysta poezja! Nic dodać nic ująć!
Niczym nie ograniczona wyobraźnia Tove Jansson w połączniu z rzadkim u dziecka zmysłem obserwacji i trafnego nazywania rzeczy po imieniu dają jakość jedyną w swoim rodzaju. Poza tym fascynująco jest tropić proces powstawania Muminków. Poznawać pierwowzory muminkowych postaci. I zanurzać się znowu i znowu bez końca w ten bezpieczny i cudowny świat.
To najpiękniejsze wspomnienia, jakie kiedykolwiek czytałam. Wróciłam do nich po latach i odkryłam na nowo. Czysta poezja! Nic dodać nic ująć!
Niczym nie ograniczona wyobraźnia Tove Jansson w połączniu z rzadkim u dziecka zmysłem obserwacji i trafnego nazywania rzeczy po imieniu dają jakość jedyną w swoim rodzaju. Poza tym fascynująco jest tropić proces powstawania Muminków....
Wyruszyłam w podróż z Tiziano Terzanim. I to była jedna z najlepszych podróży w moim życiu, nie ze względu na ciekawe miejsca, nie ze względu na niezwykłe krajobrazy, nie ze względu na fascynujące wydarzenia nawet ... Szczerze mówiąc mogłabym z nim pojechać wszędzie, do Pcimia, Pacanowa, Bedonia, gdziebądź. Tiziano Terzani jest magnetyczną osobowością, jest mądry, wrażliwy, otwarty... ma te wszystkie cechy, jakie powinien posiadać dobry reportażysta. Ale przede wszystkim jest (był) człowiekiem, którego chce się słuchać, ktoremu chce się dać prowadzić. Bo mu się wierzy. W tym co i jak pisze jest wiarygodny i szczery. Jego lewicowa wrażliwość na drugiego człowieka łączy się z zdolnością do obserwacji i analizy zjawisk w oderwaniu od własnych poglądów. To właśnie buduje jego wiarygodność. I dzięki temu właśnie stworzony przez niego obraz rozpadajacego się Zwiazku Radzieckiego jest tak przejmujący i głęboki. A prognoza dalszych wydarzeń w tej części świata (fanatyzm islamski) zaskakująco przenikliwa. Teraz zamykam oczy i na ślepo wyciągam z półki kolejną książkę Tiziano Terzaniego. Nie pytam dokąd jedziemy. Szybko pakuję plecak. I mam tylko jedno życzenie. Żeby trwała jak najdłużej.
Wyruszyłam w podróż z Tiziano Terzanim. I to była jedna z najlepszych podróży w moim życiu, nie ze względu na ciekawe miejsca, nie ze względu na niezwykłe krajobrazy, nie ze względu na fascynujące wydarzenia nawet ... Szczerze mówiąc mogłabym z nim pojechać wszędzie, do Pcimia, Pacanowa, Bedonia, gdziebądź. Tiziano Terzani jest magnetyczną osobowością, jest mądry,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-21
Każdy ma swoje demony, także paszczaki, filifionki, i włóczykije, a nawet wuje Truje… „Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał.” Muminki czytam od dzieciństwa i za każdym razem znajduję w nich coś ważnego. I mądrego. „Dolina Muminków w listopadzie” to najbardziej dorosła część cyklu. Do Doliny Muminków ciągną samotnicy i rozmaici nieszczęśliwcy, ale pechowo rodziny Muminków akurat nie ma w domu (są na wyspie, patrz: "Tatuś Muminka i morze"). Jest listopad. Ponuro i zimno. W piecu nie napalone. Każdy z bohaterów, łaknąc ciepła i bliskości Muminków, musi skonfrontować się z samym sobą. Jest to też, przewrotnie, konfrontacja z mitem, jaki stworzyła Tove Jansson. Surowa i mroczna, ale dająca nadzieję, finałowa część cyklu. Znakomite do posłuchania (ach ten głos Krzysztofa Kowalewskiego) w listopadowy wieczór pod kocykiem z kubkiem gorącej herbaty z imbirem i w ogóle zawsze. Cud!
Każdy ma swoje demony, także paszczaki, filifionki, i włóczykije, a nawet wuje Truje… „Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał.” Muminki czytam od dzieciństwa i za każdym razem znajduję w nich coś ważnego. I mądrego. „Dolina Muminków w listopadzie” to najbardziej dorosła część cyklu. Do Doliny...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-09
Toni Morrison nie potrzebuje wielkich słów, by pisać o rzeczach najważniejszych: nierówności, niesprawiedliwości, niemiłości. Opowiada po prostu historie. Ale jak ona to robi! Co chwila wyciąga asa z rękawa. „Dom” to niewielkich rozmiarów i pozornie prosta historia rodzeństwa, które ratuje swoje człowieczeństwo dzięki wzajemnej miłości. Tylko miłość może nas zbawić? Co za banał! Ale nie wtedy, gdy bierze go na warsztat taka mistrzyni jak Toni Morrison. Brat i siostra. Frank jest weteranem wojny w Korei, Cee ofiarą lekarza podejrzanej konduity. W świecie, który ich bezlitośnie wystawia na próby (stres pourazowy, rasizm, nierówności), okazują się dla siebie tytułowym domem. Cudowna, przejmująca, zniuansowana, mądra historia, w której Tony Morrison po raz kolejny zadaje pytania o istotę człowieczeństwa. I zostawia nam, dziś, w świecie złych zakończeń, światełko nadziei. Mistrzostwo!
Toni Morrison nie potrzebuje wielkich słów, by pisać o rzeczach najważniejszych: nierówności, niesprawiedliwości, niemiłości. Opowiada po prostu historie. Ale jak ona to robi! Co chwila wyciąga asa z rękawa. „Dom” to niewielkich rozmiarów i pozornie prosta historia rodzeństwa, które ratuje swoje człowieczeństwo dzięki wzajemnej miłości. Tylko miłość może nas zbawić? Co za...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-18
„Dom dzienny, dom nocny” jest książką niepomiernie piękną. Mądrą. I magiczną. Bohaterka/ Narratorka wprowadza się z mężem do starego, poniemieckiego domu na Dolnym Śląsku. A tam, zewsząd, z każdego kąta, łaszą się do niej nieopowiedziane historie niczym spragnione czułości zwierzątka. Nie ma tu jednolitej fabuły, historie zazębiają się tworząc obraz mikro- i makrokosmosu Bohaterki. Olga Tokarczuk tą książką znowu zagląda pod podszewkę rzeczywistości. Podważa nasze racjonalne myślenie. Odwraca bieg czasu. Schodzi w głąb. Zadaje podstawowe pytania. Dotyka tego, co niewypowiedziane, duchowe, co wymyka się tzw. "zdrowemu rozumowi". Wzbudza we mnie jakąś tkliwość, wobec świata i wobec mnie samej. „Dom dzienny, dom nocny” czytany przeze mnie po latach nabiera nowego blasku rzucanego przez późniejsze książki Tokarczuk, chociażby „Biegunów” czy „Księgi Jakubowe”. Twórczość Olgi Tokarczuk jest bowiem kompatybilna, kolejne książki uzupełniają się, wzbogacają się nawzajem i dyskutują ze sobą. A ich język budzi nieodmiennie mój zachwyt. Dla mnie to jest piękno w stanie czystym.
UWAGA DLA NIEPRZEKONANYCH: można czytać bez obaw, nie ma w tej książce ani słowa o polskich mordercach Żydów!
„Dom dzienny, dom nocny” jest książką niepomiernie piękną. Mądrą. I magiczną. Bohaterka/ Narratorka wprowadza się z mężem do starego, poniemieckiego domu na Dolnym Śląsku. A tam, zewsząd, z każdego kąta, łaszą się do niej nieopowiedziane historie niczym spragnione czułości zwierzątka. Nie ma tu jednolitej fabuły, historie zazębiają się tworząc obraz mikro- i makrokosmosu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-09
Najlepsza, przeczytana przeze mnie, książka o Kambodży. Tiziano Terzani swoje serce oddał Azji, a szczególnie uważnie i z zaangażowaniem, ze względu na swoje lewicowe poglądy, śledził losy tego właśnie kraju. Najpierw z entuzjazmem, potem z coraz większym zwątpieniem, rozczarowaniem i przerażeniem. Z korespondencji, które składają się na „Duchy”, wyłania się najnowsza historia z Czerwonymi Khmerami w roli głównej. Teksty Terzaniego pisane dla rozmaitych gazet europejskich są krótkie, treściwe, zawierają samo sedno. Są to teksty dziennikarza, który nawet w krótkich prasowych notatkach, zostawia piętno swojej wrażliwości. Ale przede wszystkim są to relacje na żywo, na gorąco, oddające atmosferę, strach i troskę. Puls wydarzeń, które sprawiły, że Tiziano Terzani nie był już tym samym człowiekiem.
Najlepsza, przeczytana przeze mnie, książka o Kambodży. Tiziano Terzani swoje serce oddał Azji, a szczególnie uważnie i z zaangażowaniem, ze względu na swoje lewicowe poglądy, śledził losy tego właśnie kraju. Najpierw z entuzjazmem, potem z coraz większym zwątpieniem, rozczarowaniem i przerażeniem. Z korespondencji, które składają się na „Duchy”, wyłania się najnowsza...
więcej mniej Pokaż mimo toMiłość zwycięża wszystko, nawet śmierć. Żydowski mistycyzm, tajemnica, głębia. Piękne.
Miłość zwycięża wszystko, nawet śmierć. Żydowski mistycyzm, tajemnica, głębia. Piękne.
Pokaż mimo to2021-09-23
Skala się kończy, gwiazdek brak. Spotkanie z Sandorem Marai’em to dla mnie w równym stopniu przeżycie intelektualne, jak i duchowe. Chcę czytać Marai’a. Oddychać Marai’em. Myśleć Marai’em. Czuję wielką, ludzką bliskość z nim. „Dziennik 1943-1948” jest świadectwem nie tylko postawy moralnej pisarza, ale także świetnym obrazem powojennych czasów, ich klimatu intelektualnego, moralnego i politycznego. Marai był przenikliwym obserwatorem, wiele dalszych procesów bardzo trafnie przewidział. Nie brakowało mu sarkastycznego poczucia humoru. Był też niekwestionowanym przedstawicielem swojej klasy, mieszczaństwa, w pozytywnym sensie tego słowa, i inteligencji. Dlatego „Dziennik” daje nam możliwość spojrzenia na pewne sprawy, przede wszystkim kwestie obyczajowe, polityczne, kulturalne, nie z perspektywy naszego współczesnego myślenia , dzisiejszego świata oraz aktualnego stanu wiedzy, lecz okiem bystrego świadka/obserwatora. Dla pisarza nowy, wspaniały świat, jaki urządzali w „swojej” części Europy sowieci był czymś absolutnie nie do przyjęcia. Wyjechał z Węgier w 1948 i nigdy nie wrócił. Na szczęście nigdy też, począwszy od 1943 roku aż do samobójczej śmierci w 1989 roku, nie przestał pisać swojego dziennika. Świadomość, że mam w zapasie kolejne cztery tomy jego rozmyślań, powoduje, że myślę z niecierpliwoscią o długich, ponurych, ciemnych jesiennych i zimowych wieczorach. Nie będę się śpieszyć. „Dziennik” nie jest lekturą do czytania, to jest książka do przemyślenia i przeżywania. Wspaniała!
Skala się kończy, gwiazdek brak. Spotkanie z Sandorem Marai’em to dla mnie w równym stopniu przeżycie intelektualne, jak i duchowe. Chcę czytać Marai’a. Oddychać Marai’em. Myśleć Marai’em. Czuję wielką, ludzką bliskość z nim. „Dziennik 1943-1948” jest świadectwem nie tylko postawy moralnej pisarza, ale także świetnym obrazem powojennych czasów, ich klimatu intelektualnego,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-06
Zaczęłam czytać „Dziennik 1949-1956” Sandora Marai’a w 2020 na fali entuzjazmu po lekturze pierwszego tomu dzienników. I jakoś utknęłam. Nie dlatego, że było słabe, czy mi się nie podobało, jakoś tak wyszło, że odłożyłam i nie mogłam wrócić. Pomyślałam sobie jednak, że to będzie świetna lektura na przełom roku. I nie myliłam się. Trzeba tylko wejść w rytm tych krótkich akapitów, skrótowych zapisków, point, utrat, tęsknoty i goryczy… Ten drugi tom koncertuje się głównie na całym spektrum problemów i tematów związanych z byciem wygnańcem ze swojego kraju, kultury i języka, czyli z emigracją, najpierw do Włoch, potem do Stanów. Analizy polityczne i refleksje Marai’a czasem są, z perspektywy czasu, bardzo trafne, czasem jednak trudno dla nas dziś akceptowalne, jak na przykład jego zdanie na temat ludzi innych ras, czy, jak pisze, „pederastów”. Trzeba jednak pamiętać zanim zaczniemy oceniać i się oburzać, że jest to świetny obraz epoki, nie tylko w kwestii opisów rzeczywistości, ale też sposobu jej opisywania, używanych określeń, utartych przekonań, emocji. Sandor Marai był przedstawicielem swojej klasy społecznej, bogatego mieszczaństwa, które miało przemożny wpływ na kulturę europejską. Sam zresztą miał świadomość tego, że należy do świata, który odchodzi do lamusa. „Przyszło mi żyć w wieku, do którego nie byłem przygotowany. Zostałem ukształtowany na XIX wiek. Pewnie jestem śmieszny”. Pewnie jak każdy z nas, w swojej skali. Nowe zawsze nas zaskakuje, czasem wkurza, często przeraża. „Dziennik” Maraia’a to wspaniała podróż, intelektualna i emocjonalna. Cieszę się, że pisarz nie odpuścił tej formy do końca życia. Dzięki temu mam przed sobą jeszcze trzy tomy. Cieszę się na nie jak dziecko.
Zaczęłam czytać „Dziennik 1949-1956” Sandora Marai’a w 2020 na fali entuzjazmu po lekturze pierwszego tomu dzienników. I jakoś utknęłam. Nie dlatego, że było słabe, czy mi się nie podobało, jakoś tak wyszło, że odłożyłam i nie mogłam wrócić. Pomyślałam sobie jednak, że to będzie świetna lektura na przełom roku. I nie myliłam się. Trzeba tylko wejść w rytm tych krótkich...
więcej mniej Pokaż mimo to
Odświeżam sobie znajomość z Gombrowiczem i po wysłuchaniu „Dziennika. 1953-1956“ (Andrzej Chyra czyta wybornie!) czuję się jakbym wzięła chłodny prysznic w gorący dzień. „Wielki Boże, wyzwól nas z bzdury“. Więc słucham Gombrowicza i moje myśli ledwo dyszą, by dotrzymać tempa wielości tematów i błyskotliwości gombrowiczowskiego dyskursu. Gombrowicz jest doskonałą odtrutką na narodowe i w ogóle wszelkie intelektualne wzdęcia, fantastyczny jest jego tekst, w którym na podstawie twórczości Sienkiewicza robi wiwisekcje polskiej duszy. „Nie dopracujemy się nigdy ani urody, ani cnoty polskiej, póki nie ośmielimy się odkryć polskich grzechów i polskiej brzydoty“. Zastanawiam się dlaczego Gombro nie stał się nigdy w Polsce idolem młodzieży. Symbolem buntu. Pasuje przecież idealnie. Niegrzeczny. Podważający ogólnie przyjęte wartości. Zaczepny. Negujący. Prowokacyjny. Seksualnie niejednoznaczny i rozwichrowany. Intelektualnie niesamowicie ożywczy. I tu stop. Może zbyt intelektualny. Zbyt abstrakcyjny. Zbyt ekstrawagancki. Za trudny?! A może po prostu wciąż drzemie w nas Sienkiewicz, który każe lukrować polską duszę i polską historię, który każe w każdym Polaku widzieć bohatera, a w każdym grzechu polskim widzi zaledwie niewinny grzeszek doprawiony cnotą.
„Dzienniki“ Gombrowicza są kapitalne, żadna w tym odkrywczość. Z czasem nabierają koloru i smaku jak dobre wino. Wciąż drażnią, wciąż wiercą, wciąż intelektualnego spokoju nie dają.
Dają za to doskonałe pole do refleksji, na przykład na temat tego jak wyglądałoby życie intelektualne, w tym literackie, w Polsce gdyby nie wojna. Punkt widzenia Gombrowicza przechodzi przez traumatyczne doświadczenia wojenne Polaków, w tym swoim polskich kolegów po piórze, niczym przez niewidzialną ścianę. Gombrowicz co trochę nawiązuje do międzywojnia, które w świadomości jego rodaków wojna oddaliła o wieki świetlne. Nową rzeczywistość literacką (socrealizm, podporządkowanie jednej słusznej linii partii) komentuje pośrednio odnosząc się do niej poprzez lekturę m.in. „Zniewolonego umysłu“ Miłosza. Umysłowość i podejście do literatury Gomrowicza ukształtowało miedzywojnie i to do niego często odnosi się żyjąc w intelektualnej izolacji w Argentynie. Dzięki tej unikatowej sytuacji umysł Gombrowicza pozostał jakby komar zatopionym w bursztynie, ale o dziwo, komar żyje! I co, do diabła, z nim począć? Chyba do dziś nie wiemy, to wyrzucając go, to wstawiając na nowo do kanonu lektur. A ja powiadam Wam: czytajcie Gomrowicza. Jako i ja zamierzam.
Odświeżam sobie znajomość z Gombrowiczem i po wysłuchaniu „Dziennika. 1953-1956“ (Andrzej Chyra czyta wybornie!) czuję się jakbym wzięła chłodny prysznic w gorący dzień. „Wielki Boże, wyzwól nas z bzdury“. Więc słucham Gombrowicza i moje myśli ledwo dyszą, by dotrzymać tempa wielości tematów i błyskotliwości gombrowiczowskiego dyskursu. Gombrowicz jest doskonałą odtrutką na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zaczęłam rok 2017 z Lemem, a kończę, niczym niewierna żona, z Arthurem C. Clarkiem. Ale to nie jest to o czym myślicie... wiem wiem każda przyłapana in flagranti żona to mówi ☺. Nadrabiając zaległości z zakresu literatury science-fiction siłą rzeczy musiałam natrafić na takiego klasyka jak Arthur C. Clarke. Nie byłam rzecz jasna zbyt oryginalna sięgając po pierwszą z kolei „Odyseję kosmiczną“. Wciąż mam w pamięci, jak powracającą mantrę, początek filmu, przez który nigdy nie udało mi się przebrnąć. Tym większe było moje ODKRYCIE. Wow! To książka genialna, piękna, wielka. Wizjonerska! A wizja Clarke’a jest mi niezmiernie bliska zarówno intelektualnie jak i duchowo. I myślę sobie: jak dobrze, że pan Clarke nie dożył dzisiejszych czasów. Lem nieraz wyrażał się jak najgorzej o tzw. ludzkości, odnoszę jednak wrażenie, że Clarcke miał więcej wiary w potencjał człowieka. Tym większe byłoby jego rozgoryczenie gdyby widział jak cywilizacja zwija się niczym rolka papieru, jak ludzkość zamiast podejmować wielkie wyzwania wraca do atawizmów i konfliktów, jak PR i pieniądz skutecznie wypychają jakiekolwiek idee poza zainteresowanie tzw. ludzkości. Czy dziś powstaje jeszcze literatura proponująca nam intelektualne i duchowe koncepcje? Na miarę Lema czy Clarke'a? A przecież, o ironio!, obaj panowie działali na niwie literatury science-fiction, którą dzisiaj zawojowały na dobre „Gwiezdne wojny“. O świecie!
Zaczęłam rok 2017 z Lemem, a kończę, niczym niewierna żona, z Arthurem C. Clarkiem. Ale to nie jest to o czym myślicie... wiem wiem każda przyłapana in flagranti żona to mówi ☺. Nadrabiając zaległości z zakresu literatury science-fiction siłą rzeczy musiałam natrafić na takiego klasyka jak Arthur C. Clarke. Nie byłam rzecz jasna zbyt oryginalna sięgając po pierwszą z kolei...
więcej Pokaż mimo to