rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Tchnięta głęboką wewnętrzną potrzebą Katarina pakuje się i wsiada do pociągu relacji Zagrzeb – Osijek. Silne przeczucie i intuicja każą jej wracać do domu rodzinnego, by spotkać się z matką. Gdy do niego dociera okazuje się, że ta właśnie umarła. Smutne wieści przekazuje kobiecie Frau Józefina, kobieta ściśle przez lata związana z rodziną Kati. Pobyt w rodzinnej miejscowości, w pustym domu budzi w trzydziestosześciolatce wspomnienia z lat dziecinnych. To szczątkowe migawki z życia ważnych dla kobiety osób pod postacią wypłowiałych wspomnień, niedopowiedzeń, niewypowiedzianych słów i latami skrywanych tajemnic. Budzić się będą do życia dzięki starym fotografiom, dociekliwości Katariny i pomocy Frau Józefiny, która początkowo niepewnie, w końcu coraz śmielej poprowadzi kobietę poprzez meandry życia poszczególnych członków jej rodziny.

 „Pewnego dnia tajemnice zaczęły wyskakiwać ze wszystkich stron, jak rwący potok, lawina, jak zgniecione prześcieradło i kołdra upchnięte do ciasnej skrzynki na pościel. Już nikt i nic nie mogło ich złapać i włożyć z powrotem do ciemności, do udawanego zapomnienia.”

„Unterstadt” to poruszająca saga rodzinna, w której Ivana Šojat splata losy czterech pokoleń kobiet mieszkających w chorwackim Osijeku. Ich życie boleśnie naznaczone będzie drugą wojną światową a później rządami Tity. Wojenna zawierucha, tożsamościowa nienawiść, niesprawiedliwe osądy okolicznej społeczności wywrą na nich bezpośredni wpływ, bezwzględnie je okaleczając i powodując, iż  latami nie będą chciały przywoływać duchów przeszłości. Swoje prawdziwe korzenie i poczucie tożsamości skrzętnie zamkną w czeluściach niepamięci, co będzie się stopniowo acz skrupulatnie nawarstwiać, by finalnie przeistoczyć się głębokie traumy i zatruć ich egzystencję.

„Człowiek musi nauczyć się wybaczać drobne nieporozumienia, kłótnie strzepnąć z siebie jak zasuszone błoto. Inaczej sam ugrzęźnie, utonie w bagnie.”

Chorwatka snuje gęstą opowieść o grozie wojny, głównie z kobiecego punktu widzenia. To przez pryzmat kobiecych portretów ukaże toczącą się nienawiść pomiędzy poszczególnymi nacjami. Mężczyźni, aktywnie uczestniczący w konfliktach lub też wręcz przeciwnie – emigrujący z kraju, pozostaną tak naprawdę niemymi świadkami tragedii, których, chcąc nie chcąc, pozostaną integralną częścią a nawet ich przyczyną. To powieść o kobietach, ich zagubieniu, samotności i niesprawiedliwości, która toczy ścieżki ich życia.

Šojat pokaże, iż nie można tożsamości definiować zero-jedynkowo. Odwrócone zostaną tutaj role kata i ofiary. Wzorem rasistowskiego i jakże krzywdzącego „Untermensch” stworzy się tytułowy „Unterstadt”, miejsce, w którym główną drogą do przeżycia okaże się wyparcie własnych korzeni i okrycie przeszłości zasłoną milczenia. Istotną rolę odegra komunistyczny obóz pracy w Valpovo. Kluczowy okaże się tym samym aspekt niemieckości. Bycie Niemcem będzie bowiem równoznaczne z noszeniem tożsamościowego piętna. „To nie są czasy, aby mieć dzieci, właściwie to nie są czasy dla ludzi”, padnie jakże trafne i deprymujące jednocześnie stwierdzenie. „Każdy naród ma swoich zbrodniarzy”, ktoś skonstatuje. Wszystko to zaś celnie odda ducha historycznych zawirowań i uwarunkowań, które stały się kanwą niniejszej powieści.

Mroczne społeczno-historyczne realia złagodzone zostaną poetyckim językiem. Chorwatka snuje tę opowieść w sposób eteryczny, ujmująco piękny, co doskonale oddaje przekład Sinišy Kasumović. Groza wojny zmiękczona zostaje tutaj rutynową prozą życia, niepozbawioną scenami pełnymi czułości, jak chociażby scena oświadczyn Klary i Petera. Mocną stroną będą tutaj metafory, dzięki nim głos bohaterów „przytłoczony upałem, będzie zmieniał swą teksturę” a ich oczy przypominać będą przykładowo „szklane kulki”. Sam powrót do domu narratorki Katariny będzie zaś nosić znamiona katharsis, oczyszczenia, które, dzięki i za sprawą Frau Józefiny – strażniczki pamięci jej przodków – pozwoli kobiecie poznać prawdę, przepracować ją, w pełni zrozumieć, a finalnie odciąć się od niej. Piękna i jednocześnie dojmująco smutna powieść, w której zmowa milczenia, niczym węzeł gordyjski, splata losy spokrewnionych ze sobą osób.

www.bookiecik.pl

Tchnięta głęboką wewnętrzną potrzebą Katarina pakuje się i wsiada do pociągu relacji Zagrzeb – Osijek. Silne przeczucie i intuicja każą jej wracać do domu rodzinnego, by spotkać się z matką. Gdy do niego dociera okazuje się, że ta właśnie umarła. Smutne wieści przekazuje kobiecie Frau Józefina, kobieta ściśle przez lata związana z rodziną Kati. Pobyt w rodzinnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jego babcia ma na imię Rosemarie. Kim twierdzi, że kiedyś była potworem. Pragnie tym samym rozumieć jak to jest być nią i z czego wynikać może ów chłód, który spowija jej osobę. Przychodzi mu to jednak z trudem. Ona cierpi bowiem na demencję, leży w szpitalu i nie sposób już czegokolwiek jej dopytać. Pozostają wspomnienia – jego własne oraz jego Matki – niespełnionej życiowo fryzjerki, kobiety przeczesującej nie tylko włosy klientów ale również drzewo genealogiczne swojej rodziny. Migawki z życia bliskich Kima łączyć będą się z zapiskami na temat przodków, osoba autorska zaś w gąszczu rodowych anegdot poszukiwać będzie własnej tożsamości. „Drzewo krwi” to opowieść nie tylko o poszukiwaniu korzeni, ale przede wszystkim o poszukiwaniu własnego „ja”, szczególnie, gdy to „ja” długo pozostaje nieokreślone i niejednoznaczne.

W swej debiutanckiej powieści Kim de l’Horizon przywołuje historię osoby niebinarnej. Osoba autorska cały czas poszukuje swojej tożsamości. Boi się własnego ciała, czuje do niego pogardę, ma wrażenie, że ono nie jest jego własnością. „Jestem w języku obcym”, mówi o sobie. Jako dziecko nie potrafi zdecydować kim jest. Nie chce być chłopcem, gdyż zdaniem matki mężczyźni są ordynarni i traktują kobiety jak przedmioty. Nie chce też być kobietą, choć podoba mu się ich emocjonalność i fakt, iż mogą o siebie dbać. Nie wierzy jednak w płcie, dlatego też decyduje, że będzie płciowo niewidzialne. W narracji tej Kim próbuje wyrazić to, co czuje i jak doszło do momentu, w którym zdał_ sobie sprawę kim tak naprawdę jest.

„Drzewo krwi” to nie tylko powieść o poszukiwaniu siebie. To przede wszystkim dojmująco smutna narracja o ciężkim bagażu przeszłości, o opresji rodziny, rozczarowaniach, strachu i wstydzie, których doświadczają kobiecie postaci, a które przedkładają się na życie i wybory osoby autorskiej. Kim cały czas ma wrażenie, że matka chce ukarać go za swoje niepowodzenia, a on_ , studiując_, spełnia jedynie jej niespełnione marzenia. Istnieje nie dla siebie, a dla niej. Lodowate relacje pomiędzy nim a Matką zaś, wynikają z jej oziębłych i bezdusznych relacji z własną matką a babcią Kima. Stosunki między nimi pozostają nad wyraz chłodne i nieczułe, co przedkłada się w znacznej mierze na tożsamościowy chaos mentalny Kima, jego zagubienie i osamotnienie.

„Bo przecież faktycznie nigdy nie był_m gejem, bo bycie gejem jest możliwe jedynie wówczas, gdy człowiek wierzy w to, że istnieją dwie płcie, a człowiek leci na tę samą (…)”, stwierdzi pewnego dnia, raz za razem próbując znaleźć odpowiednie słowa, by wyrazić i zdefiniować nimi siebie. W tych wyznaniach będzie dużo dosadności i bezpośredniości, ale zwierzenia te pozostaną bardzo intymne, niejednokroć bolesne, wstrząsające i przeszywające na wskroś. To psychiczna ekspozycja osoby mentalnie poharatanej i pokaleczonej. Kiedy zdecyduje się finalnie wyjawić Babce to, kim jest i kim się przez lata stawał, z obawy przed jej gniewem i reakcją decyduje się w listach do niej na wykorzystanie języka angielskiego, który najlepiej Kima definiuje, ale którego nie jest w stanie zrozumieć Rosemarie.

Zarówno odważny i niecodzienny sposób narracji, w której to odnajdziemy dwa różne sposoby zapisu języka niebinarnego (poprzez stosowanie podkreślnika „_” , np. „pojechał_m” lub / i stosowania języka neutratywnego „pojechałom”), jak i kreacja postaci, w której ogromną rolę odgrywa wewnętrzne rozedrganie, tożsamościowa sporność, ogrom rodowych sekretów i legend, tak pełnych chłodu, niesprawiedliwości oraz tajemnych i magicznych powiązań z naturą, sprawiają, iż odbiór powieści jest doświadczeniem osobliwym. To eksperymentalna forma, obcowanie z którą wprawi w pewien dyskomfort psychiczny, zakłopotanie czy też poczucie zagubienia.

Uczucia te pogłębi dodatkowo zabieg tłumaczki Elżbiety Kalinowskiej, która nieszablonowo i zupełnie eksperymentalnie, w przypadku przekładu rozdziału w języku angielskim, wspomagała się narzędziem ChatGPT. Chwyt ów wpędza dodatkowo w poczucie niepewności, wzmaga odczucie mentalnej aberracji. To zdecydowanie lektura, która wymaga umiejętności wyjścia poza szeroko przyjęte ramy heteronormatywnego myślenia oraz wyjścia poza ogólnie przyjęte normy „naturalności” i mentalnego bezpieczeństwa. Powieść odważnie przesuwająca granice, ciekawa w formie, niejednoznaczna i świeża, wymagająca jednak skupienia i otwartego, tolerancyjnego umysłu.

www.bookiecik.pl

Jego babcia ma na imię Rosemarie. Kim twierdzi, że kiedyś była potworem. Pragnie tym samym rozumieć jak to jest być nią i z czego wynikać może ów chłód, który spowija jej osobę. Przychodzi mu to jednak z trudem. Ona cierpi bowiem na demencję, leży w szpitalu i nie sposób już czegokolwiek jej dopytać. Pozostają wspomnienia – jego własne oraz jego Matki – niespełnionej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wszystko płynie” to powieść, w której Wasilij Grossman opisuje losy pięćdziesięcioletniego Iwana Grigorjewicza, mężczyzny, który po trzydziestoletnim czasie spędzonym w sowieckich łagrach odzyskuje wolność i próbuje od nowa dostosować się do życia w Związku Radzieckim. Adaptacja przychodzi mu z trudem, z jego dawnego życia pozostało bowiem niewiele. Relacje ze stryjecznym bratem okazują się oziębłe, spowodowane głównie jego obawami o swoją karierę naukową. Żona zaś wyszła ponownie za mąż. Łagiernik nie może przywyknąć do otaczającej go rzeczywistości. Czuje się samotny i wyobcowany, tuła się po kraju, a pamięcią wraca do czasów spędzonych w zamknięciu.

„I oto nastały dla niego dni życia na wolności, a on ciągle czeka na powrót czegoś dobrego, młodego.
Tamtego ranka w pociągu obudził się z poczuciem beznadziejnego osamotnienia. Był rozgoryczony po spotkaniu ze stryjecznym bratem, a Moskwa ogłuszyła go i przytłoczyła. Bryły wieżowców, strumień samochodów, sygnały świetlne, tłumy snujące chodnikami – wszystko to było mu obce, wydawało się dziwne.”

Uderzająca jest alienacja Grigorjewicza. Dojmująca samotność, poczucie oderwania od rzeczywistości, która płynie, a z której latami mężczyzna był wyłączony są dlań obezwładniające i opresyjne jak i opresyjny jest system, który skazał go najpierw na pobyt w obozach a później na tułaczą wędrówkę po kraju. Ten niewiele ma mu już do zaoferowania, prócz bolesnych wspomnień i gorzkich refleksji na temat totalitarnych rządów Stalina. Tym samym „Wszystko płynie” staje się historiozoficznym świadectwem zniewolenia jednostki przez ustrój, który przedkłada dobro państwa nad dobro jednostki oraz, który stawia na wykonanie założonego planu, nie zważając na dobrobyt swoich obywateli.

„(…) pali się, niebo się pali, ziemia się pali! (…) Nie, nie paliło się niebo, to życie się paliło.”

To powieść przepełniona migawkami z życia obywateli ZSRR epoki Stalina. Życie Iwana Grigorjewicza splatać się tutaj będzie z licznymi dygresjami, począwszy od przedstawienia brutalnej polityki wobec kułaków a w konsekwencji przywołania Hołodomoru, po próbę osądzenia wszelkich donosicieli i szpicli działających na usługach partii. Wasilij Grossman łączy tutaj konwencje, od poruszającego i wstrząsającego monologu współlokatorki głównego bohatera – Anny Sergiejewnej na temat Wielkiego Głodu w latach 1932-1933, po formę dramatu, w którym oskarżyciel pod osąd poddaje „Judaszów” i tajnych współpracowników systemu, przedstawiając ich pobudki, motywy działania i punkt widzenia.

„Ale czy wiecie, co jest najwstrętniejsze w szpiclach i donosicielach? Myślicie, że zło, które w nich tkwi?
Nie! Najstraszniejsze jest tkwiące w nich dobro, najsmutniejsze jest to, że są pełni zalet i cnót.
To kochający, czuli synowie, ojcowie, mężowie… Zdolni do dobrych uczynków, heroicznej pracy.”

Styl dzieła Wasilija Grossmana jest oszczędny lecz paraliżująco celnie i dosadnie dokumentujący realia życia w stalinowskim reżimie. Autor stroni od emocji, wiele obrazów przywołanych zostaje w reporterski sposób. Nie ograbia to jednak książki z historycznej prawdy. Wręcz przeciwnie, „Wszystko płynie” pozostaje bezapelacyjnym świadectwem stalinowskich zbrodni, traktatem na temat bezwzględności prowadzonej przez niego polityki oraz aktem oskarżenia wobec bezduszności opresyjnego systemu. To porażająca powieść drogi, w której jednostka zniewolona zostaje przez państwo, a towarzyszące jej poczucie strachu pozostaje uczuciem hipnotyzującym, odbierającym niejednokrotnie zdolność logicznego myślenia, a tym samym człowieczeństwo i przyzwoitość.

„Gdzie z jest epoka rosyjskiej wolnej duszy ludzkiej? Kiedyż nadejdzie? A może jej nie będzie, może nie nadejdzie nigdy?”, pyta Grossman, a pytanie to, w obliczu współczesnych wydarzeń na linii rosyjsko-światowej, pozostaje nie tylko zaskakująco, ale jednocześnie zatrważająco aktualne. Książka, obezwładniająca, wzmagająca czujność oraz poczucie strachu o współczesność. Wszak, jak pisze autor: „Po śmierci Stalina dzieło Stalina nie umarło. Tak jak w swoim czasie nie umarło dzieło Lenina. Żyje zbudowane przez Stalina państwo pozbawione wolności.”

www.bookiecik.pl

„Wszystko płynie” to powieść, w której Wasilij Grossman opisuje losy pięćdziesięcioletniego Iwana Grigorjewicza, mężczyzny, który po trzydziestoletnim czasie spędzonym w sowieckich łagrach odzyskuje wolność i próbuje od nowa dostosować się do życia w Związku Radzieckim. Adaptacja przychodzi mu z trudem, z jego dawnego życia pozostało bowiem niewiele. Relacje ze stryjecznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mona Tarrile-Byrne to urodzona w Peru wykształcona Latynoska. Jej debiutancka powieść okrzyknięta została mianem „radykalnego zjawiska”, ona sama zyskuje tym samym uznanie i rozgłos. Zaproszona zostaje na najbardziej prestiżowy festiwal literacki w Szwecji, podczas którego wręczona zostaje ważna dla literackiego świata Nagroda Basske-Wortza. Wraz z dwunastoma innymi finalistami nagrody bierze udział w „Meetingu”, zamkniętym wydarzeniu z licznymi sesjami, panelami, wykładami i autorskimi przemowami. Literaci prowadzą dysputy na temat własnej twórczości i kondycji literatury, a ich przemowom przyświeca jeden cel: zgarnięcie zwycięskiej statuetki oraz 200 tysięcy euro głównej nagrody.

„Cicha bitwa pióra i atramentu jednoczy nas w oddział przyjaciół i kochanków”

Mona jest w trakcie pisania drugiej powieści, co spala ją do cna. Wspomaga się licznymi używkami, nie obcy jest jej alkohol, marihuana, ambien, ketamina czy valium. Dodatkowych doznań poszukuje poprzez sesje wirtualnego (i nie tylko) seksu. Nieustająco balansuje między jawą a snem, poszukując, jak sama mówi, „alkoholowej ekstazy i barbituranowej życzliwości”. Uczestnictwo w festiwalu jest dla niej okazją zakosztowania „Prawdziwego Życia”, co jednak nie pomaga jej w odnalezieniu psychicznego spokoju. Prowadzenie w kuluarach pozornie nieszkodliwego i przyjaznego „small talku” z kolegami i koleżankami po fachu wyzwoli w kobiecie głęboko skrywane demony a także sprawi, iż na światło dzienne wyjdzie mroczna tajemnica z przeszłości.

„My pisarze, jesteśmy dowodem na to, że życie jest książką i że się pisze.”

W swojej książce Pola Oloixarac brutalnie obnaża hipokryzję świata literatów, którzy zarówno podczas luźnych i niezobowiązujących rozmów oraz w trakcie oficjalnych przemów nieustająco taksować będą się wzrokiem i poddawać wzajemnym, krytycznym ocenom. Na wierzch wypłynie ich egoistyczna i megalomańska szczerość, przekonanie o własnej wyjątkowości i wyższości oraz powierzchowność ich wzajemnych relacji. Ta okaże się podszyta czystą zazdrością w stosunku do siebie nawzajem i odnoszonych sukcesów. To wszystko wyzwoli w zaproszonych gościach potrzebę obopólnej konfrontacji. Pisarze i pisarki, poeci i poetki będą nieustająco się zwodzić i uwodzić, ironizować i snuć insynuacje, po których nie jeden i nie jedna z nich odczuje psychiczny dyskomfort oraz niepewność. Nie zabraknie tutaj ciętych ripost i bolesnych przytyków, wszystko zaś pod otoczką pozornie przyjaznej, niezobowiązującej i luźnej atmosfery.

„Google to antypowieść dla ludzkiej powieści”.

Argentynka dodatkowo pochyla się nad poczuciem zagubienia początkujących literatów, nad którymi ciąży presja środowiska, by kolejna powieść okazała się lepsza od debiutu. Ów nacisk sprawia, iż tytułowa bohaterka często czuje „przypływ emocji, wzbierające nagle wewnętrzne burze, które próbowała stłumić za wszelką cenę”. Jednocześnie podjęta zostaje problematyka pisarskich osobowości, które ocenione zostają w kategorii przezroczystych i nijakich oraz braku w środowisku pisarskim świeżej krwi. Środowisko przedstawione zostaje jako megalomańskie i skoncentrowane na sobie i własnym dorobku. Wypunktowana zostaje tematyka twórczości, przesiąkniętej ideologicznymi pobudkami, polityką i nienawiścią, czy też odtwórczymi i nużącymi refleksjami na temat szeroko pojętej współczesności.

„Nigdy nie wiemy, czym jest prawdziwa poezja, ale to, co z wiersza robi poezję, to wrażenie, że cię z czegoś okrada (…)”.

To jednocześnie narracja o powolnej acz konsekwentnej dezintegracji osobowości oraz uprzedmiotowieniu nie tylko ciała ale też tożsamości. Wyniszczające się zatracanie w narkotycznym uniesieniu tytułowej bohaterki będzie silą napędową akcji „Mony”. Jej finał okaże się równie wstrząsający co nieprzewidywalny. Nie zabraknie w nim groteski, na pewno jednak pozostawi czytelnika w poczuciu niepewności. To bez wątpienia zakończenie podlegające wielu dyskusjom i możliwościom interpretacyjnym.

„Nienawiść sprawia, że pewne grupy stają się widoczne, a dyskursy czytelne”.

„Mona” to powieść zwodnicza. Oloixarac mistrzowsko łączy to, co rzeczywiste z tym, co halucynogenne i fantasmagoryczne. Erotyczne uniesienia, wspomnienia i fantazje bohaterki tak płynnie i zgrabnie splatać będą się z jawą, iż dociekanie co jest prawdą a co li narkotycznym uniesieniem okaże się trudem próżnym i z marszu spalonym na panewce. Dosadny i nieprzejednany język nie ułatwi sprawy. To utwór bezkompromisowy a jednocześnie niepozbawiony zapadającego w pamięć charakteru.

www.bookiecik.pl

Mona Tarrile-Byrne to urodzona w Peru wykształcona Latynoska. Jej debiutancka powieść okrzyknięta została mianem „radykalnego zjawiska”, ona sama zyskuje tym samym uznanie i rozgłos. Zaproszona zostaje na najbardziej prestiżowy festiwal literacki w Szwecji, podczas którego wręczona zostaje ważna dla literackiego świata Nagroda Basske-Wortza. Wraz z dwunastoma innymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pewnego majowego dnia na wyspę Uznam w poszukiwaniu grobu barona Alberta Maksymiliana Randy, przybywa Woldemar Skawronsky. Baron zwany potocznie Aleksem był bratem jego babci, w 1942 roku zmarł na Pomorzu. Okazuje się, iż jego nagrobkiem, mimo upływu wielu lat, nadal ktoś się opiekuje. Pochodzący z Bukowiny mężczyzna pragnie odnaleźć ową osobę, by porozmawiać o przodku, który nieustannie, z niejasnych przyczyn zaprząta mu głowę. Jego postać jest dla Woldemara swego rodzaju obsesją, niejasne okoliczności jego samobójczej śmierci swoistą idée fixe. Czuje dziwną mentalną łączność z przodkiem, dlatego też pragnie rozwikłać tajemnicę jego życia. Po nitce do kłębka trafia na staruszka nazwiskiem Heisert, który przekazuje mu trzydzieści zeszytów, będących pamiętnikami Randy, w których spisał przejmującą historię swojego życia. Jaką tajemnicę skrywał naukowiec, jaką prawdę o sobie i świecie, w którym żył odsłonił?

„Mówiłem jedynie prawdę. Ale prawda jest zawsze obszerniejsza od tego, co jesteśmy w stanie powiedzieć…”

Oleg Serebrian wykreował wielowymiarowego i niejednoznacznego zarazem bohatera, który wraz z kolejnymi etapami życia, traumatycznymi przeżyciami przechodzi niewyobrażalną a w swym finale dramatyczną transformację. Młody Aleks, jako obiecujący matematyk, docent na uniwersytecie w Getyndze, później prawa ręka dyrektora laboratorium matematyki i aerobalistyki centrum badawczego w Peeneműnde, mieszczącego się podczas II wojny światowej na Pomorzu to wielka nadzieja świata nauki. Ten uzdolniony naukowiec jako rasowy arystokrata za wszelką cenę chce uciec jednak od łatki prowincjusza, pragnie być człowiekiem towarzyskim i światowym, często podróżuje, zawodowo bywa przy tym niezdyscyplinowany, określany przez współpracowników jako osoba bez poczucia odpowiedzialności.

„Naprawdę obawiałem się samotności, broniłem się przed nią, ale nie dlatego, że pociągało mnie towarzystwo. W życiu nie zawsze szukamy rzeczy, które nam się podobają i nie zawsze uciekamy jedynie od tych, które wyzwalają nasz strach. Uciekamy jeszcze od tego, co kochamy, a wielkie, czyhające na nas niebezpieczeństwa tam właśnie się kryją.”

Ale to nie uniwersum naukowe doprowadzi tak naprawdę do upadku mężczyzny. W zapiskach padnie stwierdzenie, iż baron „miał niezwykle wrażliwą i delikatną strukturę psychiczną.” To człowiek o naturze lunatyka, istota „jakby lewitują w innym świecie”, człowiek o umyśle jasnym ale „i całkowicie zdewastowanym”. Delikatny, z romantyczną wizją świata, dla którego kluczowa staje się obsesyjna potrzeba przywiązania do drugiego człowieka. Najpierw będzie to zażyła przyjaźń z Enno, później małżeństwo z Doris, by swą finalną i destrukcyjną formę przybrać w relacjach pomiędzy Irminem oraz Wolfem Heisertami. Matematyk niczego bardziej nie będzie pragnął jak uchronić najbliższe mu osoby przed całym złem świata, a jako że dobrymi chęciami piekło jest brukowane, w sam środek owego piekła trafi.

Każda jedna z tych bliskich relacji okaże się bowiem tragiczna w skutkach, kluczowym momentem okaże się gorączkowe wyznanie Aleksa skierowane w kierunku Irmina: „powiedziałem więcej niż było trzeba, a zarazem za mało, żeby zostać zrozumianym tak, jak chciałem”. Baron czuć będzie się samotny, zagubiony, porzucony a świat pozostanie dlań miejscem obcym i nieprzyjaznym. Przepełniony nieszczęściem, bólem i niezrozumieniem bohater próbować będzie negatywne emocje przysłonić wewnętrzną potrzebą hedonizmu. W głębi duszy na zawsze pozostanie jednak dzieckiem, z głową pełną marzeń i poczuciem, iż winien do kogoś przynależeć i czuć się kochanym. Obezwładni go samotność, jak sam stwierdzi gorzko „wszędzie w powietrzu wyczuwałem gorzki smak końca. Wiedziałem dobrze, że wszystko jest ostatni raz (…)”.

Pulsująca podskórnie trwoga, targające wewnętrzne udręki, wynikające zarówno z przeobrażeń politycznych i społecznych, jakich będzie świadkiem (obie wojny światowe) jak i kolejne niepowodzenia w życiu prywatnym, zrodzą w nim z jednej strony wstyd za niemieckość a nawet antynazizm, z drugiej zaś spowodują definitywne zamknięcie w sobie intymności i prawa do wyrażania głośno własnych uczuć i poczucia szczęścia. Nie bez znaczenia będzie tutaj domniemanie środowiska odnośnie jego orientacji homoseksualnej, pozostającej od początku do końca li jedynie w sferze domysłu, niedopowiedzenia i iluzji oraz relacje z tak bardzo bliską dlań rodziną Heisertów. Wizja ostateczności, krańca i upadku, zarówno III Rzeszy jak i własnego pogrążać będą mężczyznę w coraz większym mroku i depresji.

Oleg Serebrian z niesłychanym pietyzmem i kobiecą niemal wrażliwością odmalowuje powolny proces przeobrażeń mentalnych bohatera. Wskazuje jak subtelne a nawet umowne są granice miłości, jak łatwo posądzić o ich przekroczenie, a tym samym zrujnować czyjeś życie. Opowiada jak mała jest granica między miłością i nienawiścią i jak wielce uczucia te się przenikają, a także podkreśla jak nawet największe i najszczersze relacje obrócić mogą się w proch i przekształcić w iluzoryczną mrzonkę.

Jednocześnie „Pod prąd” pozostaje epicką panoramą europejskiej rzeczywistości w najburzliwszym jej okresie, począwszy od relacji z barwnej Odessy i sielskich Czerniowic u progu XX wieku poprzez okres gospodarczej hossy w międzywojniu oraz rozkwitu nauki z echem najlepszych naukowców epoki (Einstein, Born czy Oppenheimer) po pełne grozy czasy drugiej wojny światowej z bezwzględnymi bombardowaniami Kolonii i Lubeki, na obozie zbrodniczych eksperymentów medycznych w Sachsenhaussen skończywszy. Mołdawski polityk kreśli pełne realizmu obrazy, w których nie brak zarówno malowniczych krajobrazów bałtyckiego Pomorza czy Bukowiny jak i wiarygodnego przedstawienia okrutnych realiów obozu koncentracyjnego. Rzeczywistość oddana zostaje w sposób plastyczny, malarski, co tylko wzmacnia opisywane w sposób szczery i wiarygodny przeobrażenia społeczne, zmiany mentalne i kulturowe.

„Pod prąd” to bowiem poruszająca powieść o przełomowych dla Europy dekad, kiedy brała
„ostatnie hausty powietrza przed śmiercią”. Historia, w której podczas gdy cała konstrukcja świata drżeć będzie w posadach, on sam pozostanie światem ruin i miejscem „do góry nogami”, podczas gdy cienie przeszłości wyglądać będą zewsząd, w centrum pozostanie człowiek jako istota wyobcowana i porzucona, niezrozumiana szerzej jednostka poszukująca pokoju i spokoju. Opowieść o skomplikowanej historii Europy oraz złożonej ludzkiej emocjonalności. Enigmatyczna i tragiczna, nad wyraz jednak piękna, o tym, iż „wielkie odejścia z naszego życia są, tak naprawdę bezgłośne” a „szczęście też ma swój zapach”.

Pewnego majowego dnia na wyspę Uznam w poszukiwaniu grobu barona Alberta Maksymiliana Randy, przybywa Woldemar Skawronsky. Baron zwany potocznie Aleksem był bratem jego babci, w 1942 roku zmarł na Pomorzu. Okazuje się, iż jego nagrobkiem, mimo upływu wielu lat, nadal ktoś się opiekuje. Pochodzący z Bukowiny mężczyzna pragnie odnaleźć ową osobę, by porozmawiać o przodku,...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

"Policzone” Miklosa Bánffy’ego to pierwszy tom imponującej objętościowo „Trylogii Siedmiogrodzkiej” (kolejne tomy o tytułach „Zważone” i „Podzielone” ukażą się nakładem Wydawnictwa Officyna w kolejnych latach). Już otwarcie trylogii w doskonałym przekładzie Ireny Makarewicz stanowić będzie prawdziwie wielkie czytelnicze wyzwanie i – dla lubiących powieści pisanych w klasycznym, „starym” stylu, porównywalnym do największych dzieł Lwa Tołstoja – ucztę jednocześnie. To bowiem składająca się z sześciu części monumentalna historia o splatających się losach kuzynostwa węgierskich arystokratów, dla których głównym motorem napędowym okażą się dwie dziedziny: życie towarzyskie oraz polityka.

Dni młodzieńczego życia głównych bohaterów: Lászla Gyeröffy’a oraz Bálinta Abády’ego oraz ich rodzin upływać będą przede wszystkim na uciechach życia doczesnego. Ich codziennością okażą się liczne polowania, wyścigi konne, proszone obiady, przyjęcia i bale. Nieobce będą też pojedynki, wizyty w kasynach i szeroko pojęty karciany hazard. Daleko będzie im jednak do osiągnięcia pełni szczęścia. Tego, głównie na miłosnej niwie, nie osiągną. Dojrzewają bowiem w świecie konwenansów i aranżowanych małżeństw, co siłą rzeczy sprawi, iż na ich życiorysy cieniem nałożą się potajemne miłosne schadzki, mające na celu wypełnić powstałą siłą rzeczy uczuciową lukę. Podczas gdy Lászlo będzie szukał szczęścia w ramionach Kláry, Bálint spełnienia poszukiwać będzie u boku Adrienne.

Jak prawdziwe uczucia arystokratycznego kuzynostwa z marszu skazane będą na porażkę, tak również scena polityczna, której częścią zapragnie być głównie idealistycznie patrzący na rządzenie Bálint, okaże się miejscem dlań rozczarowującym. Scena rządzących Węgrami polityków okaże się bowiem miejscem karierowiczów, podburzających sąsiednich narodów, w tym Austriaków, Chorwatów czy Rumunów . Tym samym polityczne nastroje okażą się tożsame z powolnym schyłkiem Węgier: „Panował gorący, bojowy nastrój, z ostrzem wymierzonym w Wiedeń, a przy tym wciąż triumfowała wiara tłumu we własną siłę, i tylko liderzy partyjni zaczęli się niepokoić długotrwałym kryzysem rządowym, lecz pozostali bezradni – mieli przeciwko sobie opinię publiczną, rozgorączkowaną od patriotycznych sloganów”.

Miklos Bánffy w detalach przedstawił pogłębiający się węgierski kryzys polityczny w latach 1904-1905. „Policzone”, prócz dokumentowania kluczowych dla historii Węgier wydarzeń początku XX wieku, to jednocześnie barwna narracja o bujnym życiu towarzyskim ówczesnych arystokratycznych utracjuszy, dla których nieudolne próby zarządzania majątkiem, bankructwo oraz źle lokowane uczucia wraz z towarzyszącymi im dylematami oraz rozczarowaniami okażą się zasmucającą codziennością. „Za każdym razem, gdy coś się psuje, trafia się ktoś, kto jednak odnosi dzięki temu korzyść”, padnie stwierdzenie, które też zaskakująco trafnie opisze rzeczywistość sportretowanej w powieści klasy społecznej i okaże się zarówno kwintesencją jak i puentą „Policzonych”.

Pierwsza część „Trylogii Siedmiogrodzkiej” to powieść napisana kwiecistym stylem. Bánffy nie stroni od drobiazgowych opisów, które to – choć piękne, zdobne i drobiazgowo tworzące tło historii – mocno retardują samą i tak już powolną akcję. To powieść, w której tło społeczno-historyczne wespół ze stylem artystycznym przodują nad samym rozwojem fabuły. Dlatego też jest to książka wymagająca skupienia, poświęcenia jej zarówno czasu jak i uwagi, optymalna do niespiesznej lektury. Idealna dla fanów klasycznej XIX-wiecznej powieści.

www.bookiecik.pl

"Policzone” Miklosa Bánffy’ego to pierwszy tom imponującej objętościowo „Trylogii Siedmiogrodzkiej” (kolejne tomy o tytułach „Zważone” i „Podzielone” ukażą się nakładem Wydawnictwa Officyna w kolejnych latach). Już otwarcie trylogii w doskonałym przekładzie Ireny Makarewicz stanowić będzie prawdziwie wielkie czytelnicze wyzwanie i – dla lubiących powieści pisanych w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Alicja Mort charakteryzuje się pewną specyficzną umiejętnością. Na podstawie mimiki, drobnych drgań mięśni twarzy, bezwarunkowych zachowań potrafi odczytać czy jej rozmówca, rozmówczyni kłamie. Kobieta pracuje w roli specyficznej pani detektyw, testuje zdradzających mężczyzn. Nie zawsze jednak trudniła się tym zawodem. Kiedyś pracowała w policji, pod okiem mentora Edwarda Górskiego. Sprawa sprzed lat, zabójstwo dziecka, wraca do niej wraz z tajemniczą przesyłką. Tym samym przeszłość splecie się z teraźniejszością, tajemnice sprzed lat wypływać zaczną na światło dzienne. Alicja zmuszona będzie nawiązać kontakt z miłością sprzed lat co zaprowadzi ją…

Tego oczywiście nie zdradzę.

„Asymetria” Bartosza Szczygielskiego to książka, którą trudno odłożyć. Czyta się praktycznie sama. Bardzo mocny i intrygujący początek i tajemnicza zagadka sprzed lat sprawiają, że historię tę chłonie się „na raz”. Nic nie jest tutaj oczywiste, wszystko pogmatwane, próżno samemu dociec o co chodzi. Końcówka, w moim odczuciu, dużo słabsza, akcja w szpitalu dość nieprawdopodobna i wydumana, ciąg przyczynowo-skutkowy nie do końca logiczny.

Przyjemny kryminał, bez epatowania brutalnością. Trochę obyczaju. Kreacja Alicji bardzo, bardzo na plus. Ciekawa jestem ciągu dalszego, bo to początek serii. Czekam zatem na kontynuację.

Alicja Mort charakteryzuje się pewną specyficzną umiejętnością. Na podstawie mimiki, drobnych drgań mięśni twarzy, bezwarunkowych zachowań potrafi odczytać czy jej rozmówca, rozmówczyni kłamie. Kobieta pracuje w roli specyficznej pani detektyw, testuje zdradzających mężczyzn. Nie zawsze jednak trudniła się tym zawodem. Kiedyś pracowała w policji, pod okiem mentora Edwarda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wawrzyniec Hyska debiutuje brawurowo. Fabułę „Ciągu zbieżnego” rozwija nie tylko konsekwentnie ale też zaskakująco odważnie. Zaczyna niewinnie i niepozornie, śmiało przekraczając kolejne granice. Odważnie wikła swojego bohatera – Marka Lipke – w ciąg zdarzeń, które rozwiją się, prowadząc do zaskakującego i kontrowersyjnego finału. Wszystko zaś swój bieg bierze z chwilą, gdy do jego matki – Heleny Lipke dzwoni telefon z informacją, iż jej pracującego w szkole wyższej męża Henryka aresztowała policja. Podejrzany miał zdefraudować uczelniane pieniądze. Zdruzgotana kobieta postanawia na czas nieobecności męża przenieść się do syna, który od jakiegoś czasu nie mieszka już z rodzicami. W tym momencie rozpocznie się iście rodzinny galimatias, który zaprowadzi Marka do punktu, z którego nie będzie już odwrotu.

Ojciec skazany zostaje na areszt a Marek i Helena na siebie. Wizyta rodzicielki wwyzwoli w mężczyźnie potrzebę uprzątnięcia swojego otoczenia. Jak nadmiarowe okaże się towarzystwo Heleny, tak i niepotrzebne staną się nagromadzone latami rzeczy. Marek Lipke rozpocznie tym samym projekt oczyszczania życia ze zbędnych przedmiotów, począwszy od nagromadzonych w portfelu kuponów promocyjnych do sieciowych sklepów, poprzez uprzątnięcie mieszkania z niepotrzebnych sprzętów i utensyliów. Stopniowo zacznie pozbywać się wszystkiego tego, co go w jakikolwiek sposób wiąże i ogranicza. Początkowa moda na ograniczenie zakupów i minimalizm otoczenia przerodzi się w swego rodzaju uzależnienie od sprzątania życia i towarzyszącemu mu poczucia straty. Porządki staną się jego sposobem na pozbywanie się nagromadzonego wyposażenia, a także – lub przede wszystkim – balastu mentalnego, psychicznego.

Potrzeba przemiany bohatera będzie miała bowiem swe źródło daleko w dzieciństwie, które – choć pozornie idealne – rzutować będzie mocno na zachowanie dorosłego już Marka, w oczach matki pozostającego zawsze niedoścignionym wzorem ojca, niedościgłym ideałem do naśladowania. Walka o odzyskanie wolnej przestrzeni okaże się dla Marka tak naprawdę walką o własne ja i wolność swojego życia. Jego powolne dojrzewanie, by ograniczać potrzeby i rozczarowania okażą się tak naprawdę próbą oderwania się od korzeni, walką o siebie i odzyskanie poczucia indywidualności i sprawczości. Istotny wpływ będą miały dodatkowo toksyczne relacje z Heleną, kobietą zgorzkniałą, sfrustrowaną, udręczoną, wścibską i marudną, często posiłkującą się w relacjach z synem szantażem emocjonalnym.

To powieść, w której autor pochyli się nad zakłamaniem w relacjach rodzinnych, pełnych niespełnionych oczekiwań zarówno ze strony rodziców jak i dzieci. Podejmie problematykę wyrachowana na niwie zawodowej, począwszy od korporacyjnego modelu biznesowego, niestroniącego od wyzysku i ułudnego poczucia zawodowego spełnienia po pełną wyrachowania kradzież służbowych pieniędzy. Wypunktuje zaś przede wszystkim społeczeństwo konsumpcyjne i korporacyjne, dla którego ważniejsze jest „posiadać”, aniżeli „trwać” czy „być”. To społeczeństwo podprogowo wychowane na remarketingu internetowym, uzależnione od rzeczy, będące niewolnikiem zakupów i przyjemności, nastawione na krótkie przyjemności, galopującą modę nawiązywania relacji poprzez Tindera, typu friends with benefits, nastawionych na maksimum korzyści przy minimum zaangażowania. Bohater „Ciągu zbieżnego” ostentacyjnie i idealistycznie zerwie z tym trendem. Jego poczynania będą z jednej strony zrzucaniem skumulowanych frustracji jednostki, z drugiej zaś swego rodzaju krzywym zwierciadłem naczelnych przywar współczesnego społeczeństwa konsumenckiego i hedonistycznego.

Wawrzyniec Hyska to nie tylko uważny i czuły obserwator współczesnej rzeczywistości, lecz również pisarz o dobrym uchu, charakteryzujący się lekkim piórem. Kapitalne okażą się dialogi: żywe, wiarygodne i zabawne. Lektura „Ciągu zbieżnego” to przyjemność w swej najczystszej formie. Książka momentami, szczególnie w kulminacyjnym punkcie, być może nazbyt mało prawdopodobna i przejaskrawiona, finalnie jednak refleksyjna a jednocześnie wyjątkowo przyjemna. To powieść napisana ze swadą, odważna, prowokująca, niepozbawiona jednak swej ludycznej cechy. Proza uczciwa, szczera i zaskakująca.

Wawrzyniec Hyska debiutuje brawurowo. Fabułę „Ciągu zbieżnego” rozwija nie tylko konsekwentnie ale też zaskakująco odważnie. Zaczyna niewinnie i niepozornie, śmiało przekraczając kolejne granice. Odważnie wikła swojego bohatera – Marka Lipke – w ciąg zdarzeń, które rozwiją się, prowadząc do zaskakującego i kontrowersyjnego finału. Wszystko zaś swój bieg bierze z chwilą, gdy...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Białość” to monolog wewnętrzny i gonitwa myśli człowieka, którego owładnęła nuda i który postanawia coś z nią zrobić. Wsiada więc w samochód, skręca raz w lewo, raz w prawo, albo też odwrotnie, by finalnie ugrząźć samochodem na leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Jako, że z nudą walczy, a bezczynne siedzenie w samochodzie nudne bywa, wysiada z pojazdu i rusza przed siebie. Przez zaspy, w las, w coraz gęstszy, bujniejszy, coraz bardziej zasypany śniegiem las. Cały czas bije się z myślami. Ogarnia go lęk, wie, że nie powinien brnąć dalej, ale prze przed siebie, by znienacka znaleźć się poniekąd w sytuacji granicznej. Dokąd go ten spacer zaprowadzi?
Nie zdradzę.
Opowiadanie to cechuje zachwycająco melodyjna fraza. Ma wyczuwalny rytm. To fraza, która pulsuje, płynie i rezonuje, głównie za sprawą licznych powtórzeń. Dobrze się tego słucha. Dobrze się też czyta (słuchałam audiobooka, chwilami patrzyłam też w tekst). W tym momencie chylę czoła w kierunku tłumaczki – Iwony Zimnickiej. Świetnie oddała tę słowną rytmiczność.
Jest tu też klimat. Wszelkie odcienie bieli i czerni, szarości. Jest zimno. Sennie. Klaustrofobicznie. Onirycznie i halucynogennie. To takie balansowanie między jawą a snem, między tym co namacalne a tym co ulotne. Nie do końca wiadomym jest co jest tu prawdziwe, a co li jedynie sennym majakiem. Te niedopowiedzenia sprawiają, iż opowiadanie te rodzi wiele pytań, wiele możliwości interpretacyjnych.
Jest jednak dość przewidywalne. Zakończenie noweli mnie rozczarowało, bo takiego finału można było się spodziewać. Czuję też pewien niedosyt, ale to chyba głównie dlatego, iż opowiadania mają to do siebie, że pozostawiają po sobie pewien głód, pole do snucia rozważań jakby ta historia mogła potoczyć się dalej, gdyby autor pozwolił jej rozkwitnąć.

„Białość” to monolog wewnętrzny i gonitwa myśli człowieka, którego owładnęła nuda i który postanawia coś z nią zrobić. Wsiada więc w samochód, skręca raz w lewo, raz w prawo, albo też odwrotnie, by finalnie ugrząźć samochodem na leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Jako, że z nudą walczy, a bezczynne siedzenie w samochodzie nudne bywa, wysiada z pojazdu i rusza przed siebie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Próżno dawać wiarę, iż historia ta inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Niemniej jednak. W dniu 24 sierpnia 1985 francuska telewizja INA podała do informacji publicznej iż ciało sławnej, choć już emerytowanej modelki Marcelle Pichon odnalezione zostało w jej paryskim mieszkaniu. 64-letnia kobieta popełniła samobójstwo, najstraszniejsze z możliwych, głodząc się na śmierć. Swoją powolną agonię zapisywała w dzienniku, który odnaleziony został przy jej zmumifikowanym ciele dziesięć miesięcy później. Na taką informację trafia główny bohater książki „Serce nie ustaje” pióra francuskiego pisarza Grégoire’a Bouilliera.

Cierpiący na depresję, niespełniony pisarz G. B. Baltimore, zawany dalej Bmore, mocno zafrapowany wspomnianą historią, postanawia przyjrzeć się bliżej sprawie i dociec przyczyn i motywów tak dramatycznego i desperackiego kroku Pichon a uzyskane wnioski wpleść w powieść swojego życia. W tym celu zakłada agencję detektywistyczną „Bmore & Investigations”, kolejne tygodnie swojego życia poświęcając na analizę szczątkowych skrawków życia modelki i ich rekonstrukcję. Wraz ze swoją pracownicą Penny przemieszczać się będzie w czasie i przestrzeni, by podążać śladami modelki i dogłębnie studiować jej drzewo genealogiczne. Jego prywatne śledztwo oraz rodząca się obsesja w temacie poskutkują wieloma zaskakującymi, niejednokrotnie wstrząsającymi odkryciami, zarówno na niwie prywatnego życia Pichon, swojego własnego jak i samego zagadnienia głodu na świecie na przestrzeni stuleci.

„Serce nie ustaje” to bowiem swego rodzaju kontekstualizacja historii Pichon i osadzenie jednostkowej tragedii w szerokim ujęciu, zarówno literackim jak i historycznym. Grégoire Bouillier sięga daleko wstecz, by udowodnić, wzorem francuskiego przysłowia, że „podczas gdy biedni szukają pożywienia, bogaci szukają apetytu” oraz, iż „żadna moralność nie oprze się głodowi”. Dlatego też w powieści przytacza zarówno dzienniki Henryka IV pisane podczas oblężenia Paryża w 1590 r. czy akty kanibalizmu podczas Hołomodoru na Ukrainie w 1933 r., by wzorem „Głodu” Martína Caparrósa ukazać jego współczesny, paraliżujący wymiar.

W swoich rozważaniach na temat głodu oraz kondycji psychiki ludzkiej odwołuje się, między innymi, do utworów Balzaca, Camusa, Dostojewskiego, Flauberta, Hemingwaya, Hugo, Kafki, Plath, Schopenhauera, Zoli czy Wilde’a, udowadniając, iż głód jako stan i dyskomfort organizmu cofa człowieka do aktów barbarzyństwa. „Głód to być może najgorsze uczucie, jakiego istota ludzka może w życiu doświadczyć”, podkreśla. Tym samym powieść ta to swego rodzaju obszerny traktat o głodzie oraz ludzkiej psychice, dla którego opowieść o Marcelle Pichon jest li jedynie punktem wyjścia a „Głód” Knuta Hamsuna swego rodzaju inspiracją.

W powieści tej nie brak jednak stawiania pytań o bohaterkę, która inspiruje do działań Bmore’a. Czy dobrowolne morzenie się głodem, poddawanie zabójczym torturom i prowadzenie dziennika agonii mogły być formą manifestu? Manifestu przeciwko czemu lub/i komu? Czy było poświęceniem siebie, celem wskazania szerszego problemu? Czy było posłużeniem się wspólnej, społecznej sprawie? Rzuceniem światła na problematykę głodu? Mogło być wołaniem o pomoc? A może było jedynie indywidualną próbą zapanowania i zatryumfowania nad własnym ciałem oraz głodem w drastycznej formie rytualnego samobójstwa? Czy skompilowane dzieciństwo bohaterki mogło mieć wpływ na powzięte kroki? Ile w jej życiu przypadku a ile świadomie powziętych decyzji? Co jest prawdą a co fałszem?

Bouillier wprawnie balansuje między dokumentalistyką a fikcją literacką. Fakty dotyczące wspomnianej tragedii, liczne dokumenty źródłowe dotyczące Marcelle Pichon oraz w tematyce głodu a także wycinki z literatury klasycznej ścierać będą się tutaj z czystą fikcją literacką, chaotycznymi domysłami bohatera. Nie zabraknie również zdecydowanej zabawy formą i konwencją. To książka stylizowana na powieść autobiograficzną, traktat filozoficzny i reportaż jednocześnie.

„Jeśli istnieje jakiś dobry żart, to jest nim życie. Na polu komedii nie ma sobie równych”.

„Serce nie ustaje” to dodatkowo swego rodzaju próba wypunktowania sposobu pracy dziennikarzy i maniery przekazywania przez nich wiadomości. Krzykliwe i utarte w przesłaniu nagłówki, wskazujące na obojętność społeczeństwa na pogłębiającą się samotność Marcelle Pichon zdają się irytować narratora powieści. Ich jednomyślność i przedstawienie sprawy jednostronnie – poprzez obarczanie winą społeczeństwa za śmierć celebrytki, co finalnie sprowadza się do pozbawienia jej jednostkowości oraz obdarcia z intymności doprowadzają Bmore’a do obłędu. Sam postanawia zerwać z tą narracją i ukazać zagadnienie w innym świetle. Zdaje sobie sprawę, iż nawet sąsiedzi nie są niczyimi „bliskimi” i nie mają obowiązku na siłę pomagać, gdy wskazana osoba sobie pomocy nie życzy, świadomie wybierając samotność. Kontrowersyjnie czy też nie, Pichon ową samotność wybrała z własnej woli i nie należy opowiadać jej tragedii poprzez zbiorową odpowiedzialność społeczeństwa, a poprzez dramat jednostki.

To obszerny i monumentalny obraz, dość gorączkowy, momentami zbyt rozwlekły, być może nawet nadto ironiczny, splatający wiele nici tematycznych. Choć wydawać by się mogło, iż Grégoire Bouillier nad nimi nie panuje, finalnie okazuje się, że nic bardziej mylnego. Całość połączy bowiem głośne dzieło Oscara Wilde’a oraz zadane w punkcie kulminacyjnym pytanie, wieńczące jego dziewięciuset stronicowy utwór, prześladujące finalnie czytelnika: „Jaka klątwa ciąży nad tym przebrzydłym światem?”. Odpowiedź czy będzie to klątwa obojętności i przymykania oczu na samotność jednostki czy też może klątwa obojętności w tematyce głodu samego w sobie pozostanie w gestii każdego z odbiorców osobiście.

Próżno dawać wiarę, iż historia ta inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Niemniej jednak. W dniu 24 sierpnia 1985 francuska telewizja INA podała do informacji publicznej iż ciało sławnej, choć już emerytowanej modelki Marcelle Pichon odnalezione zostało w jej paryskim mieszkaniu. 64-letnia kobieta popełniła samobójstwo, najstraszniejsze z możliwych, głodząc się na...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: ,

Kolejny typ książki, z którą mam problem. Z jednej strony czytałam z wypiekami na twarzy, połknęłam dosłownie w dwa dni, słuchając po 4h dziennie. Z drugiej zaś mam w sobie uczucie, którego nie lubię, a mianowicie, że autor mocno zagrał na moich emocjach, takim niestety tanim kosztem. Ale do rzeczy.
„Chłopiec z latawcem” to historia, szczególnie do połowy jest absolutnie porywająca, bo opowiada o przyjaźni dwóch chłopców, dorastających w Afganistanie: Amira i Hassana. Chłopcy nie mają matek, jedna zmarła przy porodzie, druga odeszła. Wychowuje ich ojciec Amira. Na przyjaźni pojawia się poważna rysa z chwilą, gdy Amir staje się świadkiem brutalnego napadu na przyjaciela. Nie udziela mu pomocy, nie opowiada o zdarzeniu ojcu, udaje, że nic nie zaszło. Co więcej, z zazdrości doprowadza do tego, iż Hassan wraz ze swoim ojcem, który jest służącym w domu Amira, musi go opuścić. Po jakimś czasie opuścić będzie musiał Afganistan również on sam, gdyż do kraju wkroczą wojska radzieckie i w Kabulu rozpęta się piekło. W tym momencie fabuła zrobi się niestety bardziej naciągana i nudna, niemniej nadal słuchałam powieści z zainteresowaniem.
To, co bardzo mnie urzekło, to tło historyczne i społeczne Afganistanu, zarówno tego przed rewolucją jak i tego pod rządami Talibów. Nie wiem na ile Khaled Hosseini odmalował je wiarygodnie, może bowiem razić czarno-białe przedstawienie kraju i ich mieszkańców. Dla mnie to jednak na tyle abstrakcyjny świat, że mnie mocno zainteresował. Przede wszystkim zaś zmusił do szukania informacji na temat burzliwej historii regionu, co uważam za wartość dodaną, nawet jeśli ta strona powieści gdzieś merytorycznie kuleje (nie wiem czy tak jest, ale tego nie wykluczam).
Interesująca jest też psychologiczna strona powieści, a mianowicie targające Amirem latami wyrzuty sumienia, z którymi nie potrafi sobie poradzić, które mocno rzutują na jego życie i które doprowadzają do jego powrotu do kraju lat dziecięcych.
Nie podobała mi się końcówka powieści, typowy happy end w iście hollywoodzkim stylu,mocno wydumany, wręcz nieprawdopodobny. Wkurzający. Irytujące było też to nawarstwienie zła skumulowanego na dzieciach, trochę w stylu „Małego życia” Yanagihary. Z wiekiem coraz bardziej jestem na to wyczulona. Tym bardziej dziwię się, że z takim zapałem słuchałam tego audiobooka. Ot, magia tego typu literatury, pisana tak, by przyciągnąć uwagę. Nawet jeśli potem człowiek ma poczucie, iż autor uczynił to ciut podstępnie, grając na emocjach. Może niektórzy to lubią.
Ja już chyba nie.
Książka wielokrotnie wznawiana, pewnie jesteście już dawno po lekturze. Ciekawa jestem czy podzielacie moje wątpliwości czy wręcz przeciwnie – jest to książka, którą wspominacie z rozrzewnieniem. Jeśli nie czytaliście, koniecznie wypróbujcie wersję audio. Czyta rewelacyjny Filip Kosior. Idealna powieść do przyswojenia w takiej właśnie formie.

Kolejny typ książki, z którą mam problem. Z jednej strony czytałam z wypiekami na twarzy, połknęłam dosłownie w dwa dni, słuchając po 4h dziennie. Z drugiej zaś mam w sobie uczucie, którego nie lubię, a mianowicie, że autor mocno zagrał na moich emocjach, takim niestety tanim kosztem. Ale do rzeczy.
„Chłopiec z latawcem” to historia, szczególnie do połowy jest absolutnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wędrowiec śląski” to zbiór esejów traktujących o Śląsku w szerokim słowa tego znaczeniu. Henryk Waniek opowie o tym barwnym regionie w panoramicznym kontekście, nie tylko geograficznym czy politycznym, ale przede wszystkim historycznym. Udowodni, iż nigdy nie był to region mocno związany z historią Polski, a miejsce na mapie Europy posiadające własne dzieje, żyjące odrębną historią. Dodatkowo wskaże, iż Śląsk to okręg sięgający geograficznie zdecydowanie poza współczesny Górny Śląsk, Śląsk Opolski i Dolny Śląsk, łączący w sobie nie tylko krew śląską, polską, czeską i niemiecką. Bohaterem jego esejów będzie Śląsk jak długi i szeroki, od Oświęcimia po Zgorzelec. W jego oczach to region barwny, nieoczywisty i fascynujący, bo łączący w sobie ogrom historycznej spuścizny, obdarty niestety ze swojej autochtonicznej śląskości przez, jak pisze „powojenną ślepą rzeczywistość”, jaką była „kuźnia PRL-u”.

Swoimi wspomnieniami sięgnie nostalgicznie nie tylko do lat dziecięcych, które mijały niczym Cioranowi w Rumuni, pod szyldem „kulturowej bylejakości”. Wszak określenie to na długie lata określało również Śląsk i śląskość. Artysta będzie sięgać zdecydowanie dalej wstecz i przetrząsać historyczne dzieje od czasów Cesarstwa Rzymskiego, czy nawet migracji Celtów i Germanów, by przykładowo udowodnić, iż odnaleziona w Ziembicach rzymska cegła nie znalazła się tam przypadkiem. By dowieść, iż Śląsk to nie „kraj szeroki na trzy dni jazdy, a długi na dziesięć”, jak wskazano w literalnym opisie regionu dołączonego do pierwszej w historii mapy Śląska autorstwa Martina Helwiga z 1561 roku a kraina geograficznego relatywizmu. Przedstawi postać Mikołaja z Oświęcimia a nawet przywoła mongolską napaść na Śląsk, jaka miała miejsce w XIII w. Dogłębnie przypatrzy się etymologii poszczególnych nazw własnych, które w dobie transformacji społeczno-kulturowych na przestrzeni wieków przeobrażano, a w dobie powojennej Polski i PRL-u z chęcią spolszczano, nadając często mało wyszukane czy nieodpowiadające oryginałowi formy (Ząbkowice Śląskie vs Frankenstein, Góry Złote vs Góry Sowie itd.). Wszystko po to, by dać namacalne dowody na to, iż z jednej strony Śląsk to region pokrzywdzony przez „rodzaj pielęgnowanej niewiedzy”, z drugiej zaś, iż jest to część Europy niejednoznaczna, ale jednak kulturowo bogata.

Przytoczone wyżej przykłady to jedynie mikro wycinek tego, co Henryk Waniek swym „Wędrowcem Śląskim” oferuje. To wszak bogate erudycyjnie eseje drogi, w których śląski malarz i grafik, sportretuje krainę, w której żyje, poprzez wrażliwe odmalowywanie jej dziejowego bogactwa, barwnych choć zapomnianych bohaterów, kluczowe choć przykurzone miejsca i ważniejsze wydarzenia. Jest to treść mocno osadzona w kontekście historycznym, treść jednocześnie przesycona interesującymi anegdotami, ludowymi przekazami i podaniami. Ta sprawiać może wrażenie hermetyczności, wszak dotyczy geograficznie stosunkowo niewielkiego regionu, który absorbować może procentowo niewielką rzeszę odbiorców. Przedstawiona została jednak w sposób błyskotliwy i erudycyjny, z baśniową a nawet mitologiczną nutą, co finalnie sprawia, iż „Wędrowiec śląski” to nie tylko prawdziwa kopalnia wiedzy ale fascynująca legenda o Śląsku.

www.bookiecik.pl

Wędrowiec śląski” to zbiór esejów traktujących o Śląsku w szerokim słowa tego znaczeniu. Henryk Waniek opowie o tym barwnym regionie w panoramicznym kontekście, nie tylko geograficznym czy politycznym, ale przede wszystkim historycznym. Udowodni, iż nigdy nie był to region mocno związany z historią Polski, a miejsce na mapie Europy posiadające własne dzieje, żyjące odrębną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początkowo nie będzie wierzyła w jego śmierć. Dopatrywać będzie się w niej jakiegoś absurdu, czystej abstrakcji. Nie będzie rozumiała dlaczego świat cały czas się kręci, skoro jej zawalił się bezpowrotnie. Będzie stać nad grobem ojca ale łzy nie popłyną. Odczuwać będzie tylko dojmujący smutek i wściekłość, obezwładniający chłód kwietniowego słońca, które nie będzie dawało ciepła, a które idealnie odzwierciedli emocje całego jej dotychczasowego życia. Bo Védís nie będzie odczuwać tak naprawdę nic, nauczona przez lata, by nie okazywać swych uczuć. Dorastanie w świecie niedopowiedzeń, w świecie nieczułym, w świecie emocjonalnego chaosu, w świecie, w którym pozostawanie ze swoimi myślami w pojedynkę okaże się dla niej katastrofalne. Védís będzie „morzem kamieni”, jej rzeczywisty świat zaś odpłynie „okropnie, okropnie daleko”.

Samotność i alienacja ogrywają w autobiograficznej narracji islandzkiej prozaiczki i poetki Elísabet Jökulsdóttir, jaką jest „Chłód kwietniowego słońca” kluczową rolę. Są to stany obezwładniające, które latami pielęgnowane, kumulują się. Bohaterka powieści – Védís miesiącami skrywa uczucia, nie potrafi ich okazywać, co okaże się dla niej zgubne. Od dziecka nie mówi o tym, co czuje, ukrywa swe myśli. Boi się podejmowania jakichkolwiek decyzji, nie potrafi odnaleźć „mostu między językiem a myślą”. Jej życie to „gra w ułudę”. Jest mistrzynią udawania, że nic się nie dzieje, dzieckiem, które nigdy nie miało śmiałości dorosnąć. Cierpienie wynikające z poczucia braku czułości ze strony najbliższej rodziny kumuluje się w jej wnętrzu, niczym kula śniegowa narasta, by finalnie przetoczyć się przez jej życie z niszczycielską siłą pod postacią choroby psychicznej.

Jökulsdóttir stworzyła przejmującą narrację o bólu istnienia wynikającym z niedostatku miłości i akceptacji mającym swe źródło w latach dziecięcych. Védís pochodzi bowiem z klasy średniej aspirującej do klasy wyższej. To rodzina z kompleksami, które rzutują na wychowanie dziewczynki, głównie w oparach alkoholu i braku czułości, zrozumienia czy akceptacji. Dlatego też, gdy w życiu dorastającej dziewczyny pojawi się Kjartan, będący absolutnym przeciwieństwem jej rodziców, będący przedstawicielem ludzi barwnych i otwartych, kobieta zapragnie zaspokoić głód miłości, będzie tym samym kochać przesadnie, obezwładniająco i obsesyjnie. Miłość dosłownie i w przenośni przewróci jej w głowie, zagrabi jej odrębność i osobowość, nawet jeśli będzie to uczucie złudne. „Człowiek szuka różnych sposobów, żeby objaśnić świat, i ma szczególne podejście do ułudy”, podkreśli sama bohaterka, świadoma problemu.

W tej mikropowieści nie zabraknie również refleksów islandzkiej rzeczywistości lat 80-tych. Reykjavik przedstawiony zostanie jako miejsce nieprzychylne do życia, pozbawione ciepła i ludzkiej wylewności. Braki owe społeczność rekompensować będzie używkami, od alkoholu po haszysz. Stolica Islandii okaże się zaś miejscem tłumionych i niestabilnych emocji, które przeradzać będą się w długo pielęgnowane traumy i przemoc domową, bezpośrednim świadkiem i ofiarą których okaże się Védís.

„Chłód kwietniowego słońca” to przejmująca opowieść o psychicznej zapaści, w której autorka przedstawi dramat jednostki i wstrząsający proces postępującej choroby afektywnej dwubiegunowej. Ból głowy, bełkotliwe i paranoiczne myśli, strzępki wspomnień, balansowanie pomiędzy jawą a snem, dwoma światami i dwoma „ja”, będący nieustanną wewnętrzną walką – chaos ów odczuć będzie można niemalże namacalnie. Historia ta okaże się jednak pozornie bezładna. Jest to bowiem rzecz niezgrabnie pulsująca w rytmie narastającego obłędu, w pełni i wiarygodnie odzwierciedlająca zagubienie bohaterki, a tym samym oddająca podstępny przebieg choroby psychicznej.

Islandzka pisarka stworzyła zdystansowaną i chłodną narrację, która wespół z niejednokrotnie poetycką frazą okaże się wymagająca w odbiorze. Przeszłość mieszać będzie się z teraźniejszością, wspomnienia zazębią się z paranoją bohaterki. Niełatwo będzie kluczyć w meandrach psychotycznych myśli, balansować pomiędzy rwaną frazą, przeskokami w czasie. Warto jednakże podjąć ów trud, gdyż okaże się on doświadczeniem szczególnym i osobliwym. Książka surowa w swej formie, wyzwalająca jednak ogrom emocji.

Początkowo nie będzie wierzyła w jego śmierć. Dopatrywać będzie się w niej jakiegoś absurdu, czystej abstrakcji. Nie będzie rozumiała dlaczego świat cały czas się kręci, skoro jej zawalił się bezpowrotnie. Będzie stać nad grobem ojca ale łzy nie popłyną. Odczuwać będzie tylko dojmujący smutek i wściekłość, obezwładniający chłód kwietniowego słońca, które nie będzie dawało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia ta traktuje o wchodzącej w dorosłe życie młodej kobiecie, żonie, matce i kochance, która nie radzi sobie z własnymi emocjami. W konsekwencji popada w anoreksję, która staje się jej sposobem na odzyskanie kontroli nad utraconym życiem. Bo nad swoim życiem bohaterka owa kontroli nie ma za grosz. Źródłem problemów zdają się być jej odwrócone relacje z matką, która nigdy dla kobiety nie była oparciem, raczej opresją i osobą do matkowania.
Opresyjna jest tutaj również jej relacja z mężem, skupiająca się głównie na problemach z pożyciem małżeńskim. Seks odegra tutaj znaczącą rolę i jak początkowo wydawać się mógł czymś zupełnie naturalnym, tak w pewnym momencie staje się jednym z czynników chorobotwórczych. Kolejnym okaże się również relacja bohaterki z Kościołem i religią, w której łapczywie poszukiwała miłości oraz Michałem, księdzem, u którego szukała przyjaźni i emocjonalnego wsparcia. Gwoździem do trumny okaże się dodatkowo poważna choroba syna – białaczka.
Plusem powieści jest jej dosadność, obrazowość i wpisana między wiersze prawda. Niedojrzałość emocjonalna bohaterki może irytować, ale w moim odczuciu, w obliczu sytuacji, w jakiej się raz za razem znajduje, jest wiarygodna. Dużo w tej książce zła, niezrozumienia, samotności. Odrobinę za dużo jak na jedną młodą istotę, tak bardzo zagubioną.
Ta książka to nieustająca próba bohaterki w poszukiwaniu pocieszenia i bratniej duszy, a także odnalezienia kontroli nad własnym życiem początkowo odnajduje w religii i w Bogu, później zaś w chorobliwym kontrolowaniu własnego jedzenia.
Mocny, sugestywny i porażający przekaz.

Historia ta traktuje o wchodzącej w dorosłe życie młodej kobiecie, żonie, matce i kochance, która nie radzi sobie z własnymi emocjami. W konsekwencji popada w anoreksję, która staje się jej sposobem na odzyskanie kontroli nad utraconym życiem. Bo nad swoim życiem bohaterka owa kontroli nie ma za grosz. Źródłem problemów zdają się być jej odwrócone relacje z matką, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Vannevar Bush, Alan Turing, John von Neuman, J.R.C. Licklider, Doug Engelbart, Robert Noyce, Bill Gates, Steve Wozniak, Steve Jobs, Tim Berners-Lee Larry Page.
Pierwsze kalkulatory, tranzystory, myszki, klawiatury i komputery, gry i systemy operacyjne.
Języki oprogramowania. Zalążki sieci, grup dyskusyjnych i for internetowych.
Różnice biznesowe firm Apple (zintegrowane oprogramowanie ze sprzętem), Microsoft (możliwość zakupu osobno sprzętu i oprogramowania), Bell Labs – twórów systemu UNIX (z możliwością współtworzenia oprogramowania przez odbiorców).
Różne osobowości, droga jedna: ciężka praca, przedsiębiorczość, kreatywność, współpraca i odwaga w podejmowaniu decyzji. A także podkradanie sobie pomysłów i rywalizacja.
Książka, z której dowiecie się jak zaczynali najwięksi innowatorzy XX wieku. Będzie między innymi o tym, że grzebali po śmietnikach w poszukiwaniu wydruków kodów oprogramowania, by go później rozgryźć. Że łamali hasła i systemy. Że potrafili trzy doby z rzędu pracować w pocie czoła żywiąc się tylko ciasteczkami, by czwartą przespać całą i ponowić proces po raz wtóry, tylko po to, by ukończyć coś, co rodziło się w ich głowach. Że konstruowali tak swoje konsorcja, by miały jak najwięcej korytarzy, które umożliwiały przypadkowe spotkania, pomagające w burzy mózgów i rozwojowi kreatywnej współpracy. Że pozwalali w pracy na korzystanie z jacuzzi. Że bywali nerdami i geekami, ale raczej nie kończyli studiów wyższych. Że byli zafiksowani na tym, nad czym pracowali i często dawało to zaskakujące efekty.
Kolejny dowód na to, że jeśli się chce to można. Niezależnie od okoliczności. Inspirująca lektura, jak zawsze w przypadku książek Waltera Isascsona.

Vannevar Bush, Alan Turing, John von Neuman, J.R.C. Licklider, Doug Engelbart, Robert Noyce, Bill Gates, Steve Wozniak, Steve Jobs, Tim Berners-Lee Larry Page.
Pierwsze kalkulatory, tranzystory, myszki, klawiatury i komputery, gry i systemy operacyjne.
Języki oprogramowania. Zalążki sieci, grup dyskusyjnych i for internetowych.
Różnice biznesowe firm Apple (zintegrowane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno, dawno temu zaczytywałam się w kryminałach Charlotte Link. Większość jest do siebie podobna, opiera się na podobnym szkielecie – wrzosowiska, odludne plaże, domy na odludziu, samotne kobiety, psychopatki i psychopaci obok. Wielu podejrzanych, wiele motywów. Dużo domysłów, mało epatowania przemocą. Twórczość Niemki jest bardzo charakterystyczna ale też po kilku książkach okazuje się wtórna. Niemniej przyjemna i tego teraz potrzebowałam. Przyjemnej i niezobowiązującej, ale zajmującej lektury.
Czy „Samotna noc” dała mi to, czego szukałam? I tak i nie.
Tak, bo pod względem konstrukcji powieści i klimatu do czynienia mamy z typową Charlotte Link. Niezdecydowane, rozchwiane emocjonalnie bohaterki i bohaterowie, zbrodnia (i to nie jedna) w tle i śledztwo, którym po raz kolejny kieruje Kate Linville. Trochę nieudolnie, mało profesjonalnie, pod wpływem kobiecego impulsu, ale jednak, kieruje.
A zaczyna się od tego, że w bardzo śnieżny grudniowy wieczór jedna z bohaterek - Anna Carter wraca do domu opustoszałą, zaśnieżoną i mało przejezdną drogą. Przed nią jedzie czerwony samochód, który w pewnym momencie gwałtownie hamuje, bo zagradza mu drogę tajemniczy mężczyzna, który wsiada do auta. Annę przepełniać zaczynają złe przeczucia, jest pełna obaw, ale odjeżdża z miejsca zdarzenia. Następnego dnia okazuje się, że kobietę z czerwonego samochodu brutalnie zamordowano. W samochodzie policja odnajduje odciski palców, które prowadzą do niewyjaśnionej sprawy sprzed lat, do brutalnej napaści na chorobliwie otyłego nastolatka. Do akcji wkracza Kate Linville, czy uda rozwikłać się jej zagadkę śmierci Diane oraz ustalić, co zaszło kilkanaście lat wcześniej?
Plus za typowy dla autorki, klaustrofobiczny klimat kryminału, za bezkresne odludzia, zaśnieżone wrzosowiska, opustoszałe domy. Plus za skrzywione, pełne niejednoznaczności i tajemnic charaktery i życiorysy bohaterów i bohaterek. Plus za podjętą tematykę chorobliwej otyłości młodych ludzi i ich szykanowania, zarówno ze strony ich rodzin jak i równolatków. Plus za podjętą tematykę klubów na singli jako miejsc dla usilnego zabicia poczucia samotności i znajdywania na siłę partnera.
Minus za totalną nieudolność i amatorkę policji (wkurzająca na maksa), niepotrzebne rozwlekanie akcji i pogmatwane na siłę wątki. Minus za naiwność kobiet, które zawsze ale to zawsze poniekąd na własne życzenie lądują w tarapatach (to tak jak w niektórych kryminalnych serialach na Netflixie – zawsze któraś w pojedynkę rusza na poszukiwania do lasu, najczęściej po ciemku lub w deszczu). Nie wszystko mi się kleiło i nie wszystko wydało mi się wiarygodne.
Ale! Ale audiobooka w interpretacji Joanny Jeżewskiej słuchało mi się z przyjemnością i tego właśnie szukałam w tej książce: (nie)bezpiecznego świata, który mnie niczym nie zaskoczy, a ukołysze swoją przewidywalnością i znanym klimatem.

Dawno, dawno temu zaczytywałam się w kryminałach Charlotte Link. Większość jest do siebie podobna, opiera się na podobnym szkielecie – wrzosowiska, odludne plaże, domy na odludziu, samotne kobiety, psychopatki i psychopaci obok. Wielu podejrzanych, wiele motywów. Dużo domysłów, mało epatowania przemocą. Twórczość Niemki jest bardzo charakterystyczna ale też po kilku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W swoim najnowszym utworze „Lolobrygida” Przemysław Walczak przywołuje bliźniaczo podobnych bohaterów do tych, z którymi zbratał nas już w swej debiutanckiej powieści – „Wądołach”. Tym razem będzie jednak bardziej kameralnie i minimalistycznie, nadal jednak z wyraźnym akcentem na portretowanie Polaków bez lukru i zbędnego retuszu, nie tylko z wyrazistym punktowaniem ich przywar ale ze skupieniem się na głęboko skrywanych traumach. Wrocławski Brochów zamieni na wrocławskie Nadodrze, całą dzielnicę zaś na ponurą poniemiecką kamienicę zamieszkałą przez wachlarz barwnych osobistości.

Jedną z nich będzie tytułowa Lolobrygida, święta Jadwiga „od kotów”, kobieta samotna, otoczona mruczącym towarzystwem, nawiedzana przez zjawę Niemki Grety, przywołującej ducha swego męża Lothara, przystojnego oficera SS. Kolejnym będzie złorzeczący na cały świat Waldemar, utyskujący szczególnie na „komputery, smartfony i Internety, i największe pieniądze”, mężczyzna rozgoryczony, nad wyraz kochający jednak swoją matkę. Sąsiadować będzie z nimi irytujący Darek, łysy czterdziestolatek siejący postrach wśród imprezujących na poddaszu studentów, dla wzmocnienia swojego niecnego charakteru nienawidzący dodatkowo snujących się po budynku kotów Lolobrygidy. Kamienicę zamieszkuje również rozkochana w lateksie i nocnych rozrywkach Lajla a także narratorka niniejszego podania – Magda, niespełniona pisarka, żyjąca głównie dzięki regularnemu zażywaniu xanaxu.

„Jeśli nie wiesz co robić, rób to, co wszyscy, więc robię. I chwalę się na Facebooku wakacjami. Wklejam na Instagramie znalezione w Internecie randomowe zdjęcia dzieci, bo własnych dzieci nie mam, relacjonuję urlop, dzielę się widokiem talerza z kolacją, dodaję selfiki, fotki kota, psa, świnki morskiej albo papugi, umieszczam kolejny fragment książki, zdjęcia ze spotkań autorskich… I czekam na lajki, buźki, serduszka. Niech mnie jeszcze do śniadaniówki zaproszą.”

Osobistości pomieszkujące w kamienicy zdają się na wskroś różne, finalnie okzaując się po wieloma względami figurami mocno do siebie przystającymi. Bohaterowie żyć będą razem, ale jednak osobno. Ich ścieżki nieszczególnie będą się przecinać. Łączyć ich będzie jednak przymusowe sąsiedztwo oraz wpisany w ich żywoty marazm, nieszczęście snujące się po ich mieszkaniach, dojmująca samotność, życiowe niespełnienie i zaprogramowana niechęć do otoczenia i polukrowanej jego wirtualnej wersji.

Pociechy poszukiwać będą w dających złudne poczucie dostatku chomikowaniu podrobów i parówek kupionych promocyjnie w dyskontach, w bezrefleksyjnym wpatrywaniu się w opery mydlane czy w przywoływaniu pstrokacizny lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Oglądanie „Dynastii” czy „Mody na sukces”, zawieszanie na ścianach plakatów z magazynów „Bravo” czy „Popcorn” paradoksalnie okażą się zarówno oknem na „lepszy świat” jak i źródłem narastających frustracji. Podobnym katalizatorem okaże się Internet wraz z modnymi mediami społecznościowymi, zakrzywiającymi i ubarwiającymi rzeczywistość. Koloryt świata będzie gdzieś „tam”, „obok”, ale nie tu i teraz, nie w tej posępnej, wrocławskiej kamienicy.

Walczak śmiało punktuje współczesne społeczeństwo, koncentrując się głównie na jego przywarach i słabościach. Odważnie przedstawia polskość w jej najmniej chlubnej, słabowitej formie. Prozaiczni bohaterowie, niczym w powieści Lidii Amejko podciągnięci zostają do rangi „świętych” osiedlowych. Jak już zdołał udowodnić w „Wądołach”, Wrocławianin jest gorzki i surowy w swej ocenie, nie szczędzi swoim bohaterom nieszczęścia. To postaci odrętwiałe, apatyczne, zrezygnowane. Bywa w tym wszystkim oślepiające przejaskrawienie, bolesna dobitność oraz zdecydowany brak instagramowego retuszu. Jest też odrobina ironii ale przede wszystkim smutne, mocno krytyczne odbicie rzeczywistości w kolorach brudnej szarości. Konsumpcjonizm, bezrefleksyjność, zazdrość oraz próżność kontra samotność, rozczarowania i odrętwienie – ot, kwintesencja prozy Walczaka.

Szkoda, iż autor pozostaje jednostronny i wtórny w tym portretowaniu społeczeństwa wrocławskich osiedli. Tym bardziej, iż cechuje go przecież lingwistyczne wyczucie. Wprawnie przywołuje skrajne rejestry języka. Bywa ujmująco poetycki, jest zaskakująco wulgarny, w tym wszystkim wrażliwy i wyczulony na otoczenie. Zdziera z niego całą warstwę powierzchowności. Koncentruje się na jednym, aberracyjnym jego wycinku, niemalże mitologizując go. Nie dba o to, by odnaleźć dlań równoważący kontrapunkt, nie dba też o zazębianie relacji swoich bohaterów, co sprawia, iż przedstawiony obraz pozostaje rażący ale jednak wybiórczy i chaotyczny.

„Lolobrygida” to jeśli nie kontynuacja „Wądołów”, to jej skromniejsza, bardziej okrojona forma. To ponowne odkrywanie świata już wcześniej odkrytego, bez jakiejkolwiek próby znalezienia dlań jakiejkolwiek optymistycznej przeciwwagi lub szerszego kontekstu. To mikropowieść będą luźnym zbiorem portretów ludzi przybitych i niepogodzonych z życiem, niepotrafiących się nim cieszyć, taplających się w swym rozgoryczeniu. Jakkolwiek trafne te oceny by nie były, w tej niepogłębionej formie pozostają szablonowe. A może takim właśnie autor chce je widzieć?

W swoim najnowszym utworze „Lolobrygida” Przemysław Walczak przywołuje bliźniaczo podobnych bohaterów do tych, z którymi zbratał nas już w swej debiutanckiej powieści – „Wądołach”. Tym razem będzie jednak bardziej kameralnie i minimalistycznie, nadal jednak z wyraźnym akcentem na portretowanie Polaków bez lukru i zbędnego retuszu, nie tylko z wyrazistym punktowaniem ich...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: ,

Kawał bardzo dobrego reportażu, w którym każdy z nas, tak myślę, odnajdzie kawałek lub nawet kawał własnej historii. Czasem jest zatrważająco i wstrząsająco, czasem zaskakująco. Jedno jest pewne: nasze pra- i babki nie miały łatwego żywota.

Kawał bardzo dobrego reportażu, w którym każdy z nas, tak myślę, odnajdzie kawałek lub nawet kawał własnej historii. Czasem jest zatrważająco i wstrząsająco, czasem zaskakująco. Jedno jest pewne: nasze pra- i babki nie miały łatwego żywota.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Punkt zwrotny” to książka, w której Peter Englund zebrał historie 40 osób, które przeżyły kluczowy i przełomowy dla rozwoju II wojny światowej listopad 1942 roku.

Książka zainteresowała mnie nie tylko tematycznie, ale również kompozycyjnie. Znajdziemy w niej bowiem relacje i punkty widzenia 40 skrajnie osób, z całego globu. Różni ich wiek, płeć, pozycja społeczna, ale też rola, jaką mieli do odegrania w konflikcie lub odwrotnie, sytuacja, w jakiej się znalazły z powodu działań wojennych. Łączy zaś jedno: pamiętny listopad, kiedy to przekonanie iż państwa Osi zwyciężą zaczęło trząść się w posadach a sytuacjach na poszczególnych frontach zaczęła diametralnie się odwracać.

Czyje relacje odnajdziemy w zbiorze? Wachlarz i przekrój osobowościowy jest naprawdę szeroki. Wśród wspomnień wojskowych (np. szeregowca oraz porucznika piechoty pod Stalingradem, majora i spadochroniarza w Afryce Północnej, strzelca bombowca Lancaster, oficera, w drodze na front wschodni, czołgisty w Afryce Północnej, sierżanta piechoty w Nowej Gwinei, białoruskiego partyzanta czy lekarza wojskowego), korespondentów wojennych, znajdziemy głosy kobiet (matek, gospodyni domowych, studentek, doktorantki fizyki w Chicago, uciekinierek, dziennikarek). Nie brakuje również punktu widzenia faszysty dezertera, więźnia w obozie zagłady w Treblince, zajmującym się wyrywaniem złotych zębów zabijanych ludzi, niewolnicy seksualnej w japońskim domu publicznym oraz samego Alberta Camusa, przebywającego wówczas w Le Panelier, pracującego nad „Obcym i „Dżumą”.

>>„Uwięzieni jak szczury!”, pisze w swoim pamiętniku Albert Camus. Nieczęsto używa wykrzykników. Do rzadkości należy również zamieszczenie przez niego daty, 11 listopada. Podobnie jak miliony innych ludzi, trzymał się z boku, w nadziei, że wkrótce wszystko się skończy, tak jak inni rozmyślał o tym, by „coś zrobić” – to jego własne słowa – być może, jak wielu innych, w chwilach słabości wolał nie interesować się wojną, żywiąc absurdalną nadzieję, że dzięki temu wojna nie zainteresuje się nim.<<

Ogromnym plusem publikacji jest jej przekrojowość. Przytoczone przekazy są różnorodne, a swym zasięgiem obejmują niemal cały świat. Osoby w swych wspomnieniach, przytoczonych pamiętnikach, listach starają się opisać jak wyglądało życie w tamtych czasach, sam autor zaś nie podejmuje próby wyjaśniania czym II wojna światowa była i jakie polityczne czy też techniczne mechanizmy nią rządziły. To opisy ówczesnej rzeczywistości z jednostkowych punktów widzenia, z uwzględnieniem skrajnych emocji: obaw, traum i nadziei indywidualnych osób rozsianych po różnych punktach globu, znajdujących się w skrajnie różnych, nierzadko granicznych sytuacjach. Wspomnienia bywają bardzo osobiste, są mocno niejednorodne, dają jednakże sumaryczny podgląd na globalną sytuację zwykłych i zwyczajnych ludzi, tym, którym dane było przeżyć najważniejszy miesiąc II wojny światowej.

W moim odczuciu reportaż ma jeden minus. Wspominki poszczególnych osób nie następują po sobie, są rwane i się przeplatają. To wprowadza chaos, trudno podążać za poszczególnymi ścieżkami, łatwo się pogubić w strzępkach poszczególnych wspomnień i odmiennych perspektywach, tym bardziej, iż nie mamy do czynienia z relacjami kilku osób, a kilkudziesięciu. Szkoda również, iż załączone w publikacji zdjęcia nie dokumentują poszczególnych opowieści, a zebrane zostały hurtem, w jednym miejscu.

Niemniej publikacja warta uwagi, chociażby ze względu na swoją eksperymentalną formę i zgrabny język a także obraz wojny widziany okiem zwykłego obywatela świata.

„Punkt zwrotny” to książka, w której Peter Englund zebrał historie 40 osób, które przeżyły kluczowy i przełomowy dla rozwoju II wojny światowej listopad 1942 roku.

Książka zainteresowała mnie nie tylko tematycznie, ale również kompozycyjnie. Znajdziemy w niej bowiem relacje i punkty widzenia 40 skrajnie osób, z całego globu. Różni ich wiek, płeć, pozycja społeczna, ale...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: ,

W grudniu 1921 roku dostaje zlecenie, by wyruszyć na Powołże i na własnej skórze przekonać się, jak głód dziesiątkuje Republikę Radziecką, gdyż z raportów wynika, iż „głoduje 25 milionów ludzi, z czego jedna trzecia dzieci”, głównie w dorzeczu Wołgi. Na miejscu zastaje apokaliptyczny obraz. Chaty, szpitale, szkoły w większości są opuszczone, pola i obory puste, ludzie gnieżdżą się w jednym miejscu. Ich spojrzenia są obojętne i apatyczne, ciała chorobliwie chude lub chorobliwie opuchnięte. „Nie ma dziś miejsca dla dzieci – nigdzie!”, stwierdza główna bohaterka „Eszelonu do Samarkandy”, Komisarz Biała z Komisji do Spraw Dzieci. Pokaźnej grupie sowieckich sierot, przebywających jednym z przytułków, które odwiedza postanawia pomóc. Wraz z weteranem wojennym – Diejewem, podejmuje się karkołomnego zadania: przewiezienia pociągiem dzieci do Samarkandy w Turkiestanie, gdzie jest łagodniejszy klimat oraz dostęp do pożywienia.

„Stan jest katastrofalny. Niemowlęta szybko umierają, a dzieci, które jakimś cudem stanęły na nogach, jedzą co popadnie: skórzane paski, sznurki, kapcie, w konsekwencji dusząc się. Dziesiątkują je choroby, od tyfusu po cyngę, mają wrzody i robaki w ustach.”

„Trzeba im do słońca i chleba”, podkreśla Diejew. Czy wraz z drużyną, jaką zebrał, ponad osiemdziesięcioletnim starcem, gromadką kwok w podeszłym wieku i kucharzem-niemową oraz felczerem uda się mu wyżywić i dowieźć cało pięćset skrajnie wycieńczonych, chorych, często leżących, cierpiących na gorączkę i puchlinę dzieci w tym niemowlęcia oraz ciężarnej dziewczynki? Czy pasażerowie jego eszelonu przeżyją kilkumiesięczną podróż na południe, przez połacie radzieckich republik, podczas srogiej i bezwzględnej zimy?

„Kości dzieci wydawały się łamliwe niczym chrust. Skóra delikatna jak pajęczyna. Obawiał się każdego niezręcznego ruchu, żeby przypadkiem nie złamać cieniutkiego kręgosłupa albo żebra. Wszystko wywoływało strach: kiedy dzieci otwierały oczy (czy coś się nie stało?) i kiedy je zamykały (czy otworzą je znowu?), kiedy oddychały głośno (niedobrze im?) i cicho (czy w ogóle oddychają?), kiedy leżały nieruchomo i kiedy się poruszały”.

Guzel Jachina, na podstawie historycznych przekazów odtworzyła wstrząsający obraz sowieckiej rzeczywistości na początku XX wieku. Będący powieścią drogi „Eszelon do Samarkandy” to literacka próba oddania hołdu bezimiennym i najbardziej bezbronnym ofiarom sowieckiego reżimu – bezdomnym, wyrzuconym na margines społeczeństwa dzieciom. Tatarska pisarka pochyla się nad ich losem z kobiecą czułością, obdziera ich z dotychczasowej anonimowości, by każdemu z pięciuset nieletnich bohaterów nadać właściwy dla jego charakteru i osobowości przydomek. Od „Zardzewiałego Profesora” po „Burczymuchę”, „Bobika Lenia”, „Kukułczątko” po „Olię Złodziejkę Ikon”, każde jedno z pięciuset zostaje w powieści przywołane, by swoją skalą porazić. Choć przedstawiona rzeczywistość pozostaje ledwie fragmentarycznym wycinkiem całości, a opis ekstremalnej, morderczej podróży ewakuowanych dzieci ukazuje ledwie cząstkę zdziesiątkowanego skrajnym głodem radzieckiego społeczeństwa, daje ona wbrew pozorom szerszy pogląd na cała sytuację panującą w kraju.

Urodzona w Kazaniu pisarka przedstawia bowiem zarówno tragedię zbiorowości jak i jednostki. Samotność dorosłych, głównie Diejewa oraz komisarz Białej będzie obezwładniająca. Mężczyznę nawiedzać będą wątpliwości. Zdawać będzie sobie sprawę, iż przewozi dzieci chore i bezbronne, że brakuje mu odpowiedniego zapasu pożywienia, opału, lekarstw. Strach go obezwładni, będzie jednak świadom, iż nie ma wyboru. Paraliżować go będzie również myśl, że nawet jeśli dowiezie dzieci cało do Turkiestanu i zapewni im nowy dach nad głową, to jednego nie przywróci nigdy: rodziców oraz nowej pamięci. Ta świadomość go przytłoczy, tym bardziej, iż podróż sprawi, że dzieci staną mu się coraz bliższe i drogie, z każdym wygranym kilometrem podróży jego przywiązanie do nich będzie wzrastać . Nadludzkim wysiłkiem, jak na naczelnika eszelony przystało, będzie walczyć o transport, choć bezsilność niejednokrotnie okaże się obezwładniająca.

„Diejew był człowiekiem prostym i lubił proste rzeczy. Lubił, kiedy mówiono prawdę. (…) Lubił czuć się częścią zbiorowości – armii, kraju i całej ludzkości. (…) Nie lubił ran i krwi. (…) Nie lubił głodować i patrzeć, jak głodują inni. (…) Innymi słowy, Diejew lubił życie i nie lubił śmierci. (…) Ludzie po prostu stworzeni są dla życia. Człowiek rodzi się, aby się pocić w pracy, jeść jabłka, chodzić boso po trawie, kłócić się, godzić, kochać kogoś i komuś pomagać, budować, naprawiać – oto do czego. Nie do leżenia nago w bratniej mogile z dziurką w czaszce. (…) Człowiek rodzi się po to, żeby istnieć.”

Mężczyzna będzie siłą napędową karkołomnego przedsięwzięcia, jakiego się podjął. Zdaniem komisarz Białej, zadanie to z marszu spisane jest na niepowodzenie, Diejew zaś to człowiek niespełna rozumu. Weteran początkowo widzieć będzie w niej kobietę wampira, wysysającego energię. Ona sama do życia podchodzi wszak bez emocji, ma tę rzadką umiejętność „kartkowania stronic”, jak mawia o sobie, czyli „zdolność do przechodzenia od jednego życiowego etapu do innego bez wątpliwości i bólu”. Na takie zachowanie ogromny wpływ ma jej przeszłość, co będzie nie bez znaczenia dla jej życiowych wyborów. Jachina pochyli się również nad ich relacjami, które wraz z upływem podróży będą ewoluować i się zacieśniać.

„Eszelon do Samarkandy” to wstrząsające świadectwo skrajnie trudnych warunków do życia, jakie panowały w latach dwudziestych XX wieku w Związku Radzieckim. Bezdomność, włóczęgostwo, wyniszczający głód i idące za nimi marazm i apatia dzieci i ich konających rodziców – Jachina śmiało przywołuje te obrazy a ich sugestywność przytłacza. Przeciwwagą dla nich okaże się odwaga i heroizm jednostek pokroju Białej i Diejewa, których moralna postawa daje nadzieję i wiarę nie tylko w dobro i sprawiedliwość, ale przede wszystkim w drugiego człowieka. Przejmująca i jednocześnie piękna powieść drogi, kolejna obok „Zulejka otwiera oczy” oraz „Dzieci Wołgi”, po którą warto sięgnąć.

www.bookiecik.pl

W grudniu 1921 roku dostaje zlecenie, by wyruszyć na Powołże i na własnej skórze przekonać się, jak głód dziesiątkuje Republikę Radziecką, gdyż z raportów wynika, iż „głoduje 25 milionów ludzi, z czego jedna trzecia dzieci”, głównie w dorzeczu Wołgi. Na miejscu zastaje apokaliptyczny obraz. Chaty, szpitale, szkoły w większości są opuszczone, pola i obory puste, ludzie...

więcej Pokaż mimo to video - opinia