Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Decyzje. Tak niewiele trzeba by zmienić historię, by decydować, nawet nieświadomie, o losie własnym jak i innych. Pojedynczy gest, słowo, spojrzenie. Tylko tyle wystarczy by poruszyć machinę, której nie można już zatrzymać. Tylko tyle trzeba by zmienić świat.

„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem i rozpęta piekło.”*

Opadł pył po 74 Głodowych Igrzyskach, okrywając cierpienie, ból, tęsknotę rodzin poległych trybutów. Jednak czas nie stoi w miejscu. Życie toczy się dalej. Katniss i Peeta próbują pozbierać się po przeżyciach na arenie, jednocześnie nadal stawiając czoło Kapitolowi i okrutnemu prezydentowi. Wyruszają w Tournée Zwycięzców po wszystkich dystryktach Panem. Dostrzegają zmiany zachodzące w ludziach. Widzą w ich oczach nikłą nadzieję na lepszą przyszłość. Niestety to nie wszystko. Nieubłaganie zbliżają się kolejne Igrzyska. Tym razem jest to trzecie ćwierczwiecze i organizatorzy na Kapitolu szykują dla wszystkich niespodziankę. Katniss musi wrócić na arenę...

„W pierścieniu ognia” to drugi tom pasjonującej trylogii Suzanne Collins, w której zabiera nas do postapokaliptycznego świata Panem, gdzie po wielkim, krwawo stłumionym buncie przeciwko władzy, co roku odbywają się Głodowe Igrzyska, które zapobiec mają kolejnym rebeliom. Jednak tym razem zamiast jednego zwycięzcy, śmiertelne starcie wygrywa dwójka trybutów. I od tego czasu wszystko się zmienia.

Po naprawdę dobrej pierwszej części i całkiem ciekawym filmie przyszła kolej na kontynuację. Książka nadal utrzymana na tym samym poziomie. Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Katniss sprawia, że oglądamy świat Panem i Głodowych Igrzysk od środka, nie jesteśmy biernymi obserwatorami, przeżywamy wszystko razem z nią. Całą gamę uczuć bohaterki, która ocalała, która wygrała. Ale czy naprawdę tak jest? Czy wspomnienie 22 istnień, które musiały zgasnąć by ona mogła żyć, pozwoli jej naprawdę być Zwycięzcą? Do tego nakłada się stres spowodowany tournée, spotkanie z rodzinami ofiar, napięcie w dystryktach, a także osobiste rozterki Katny, która musi znów stać się silna, znaleźć w sobie odwagę na kolejne starcie z okrutnym wrogiem jakim jest Kapitol i jego krwawe prawo.
Książka ta jak mało która sprawia, że nie można się od niej oderwać, a kiedy odłoży się ją na jakiś czas, nie da nam spokoju dopóki nie wrócimy do lektury. Suzanne Collins w swojej powieści nadal wstrząsa, nadal wzrusza i szokuje. Świat Panem jest czymś czego nie chcielibyśmy nigdy doświadczyć, wiemy że jest nierzeczywisty, jednak gdzieś w środku tkwi coś co mówi nam, że tak może być, bo historia pokazała już że człowiek zdolny jest do wszystkiego i często nie zwraca uwagi na ofiary swoich czynów w drodze do upatrzonego celu. Bo wszystko ma jakiś cel, czyż nie?
„W pierścieniu ognia” nadal sprawia, że w napięciu czekamy na rozwój akcji, która w szybkim tempie mknie do przodu. Poznajemy nowych bohaterów. Każdy swoją osobą ciekawi i intryguje. Na światło dzienne wychodzą nowe informację, napięcie rośnie. Wszystko: ludzie, fakty, zdarzenia kumulują się by dojść do najważniejszego momentu, który zaskoczy nas wszystkich.

Jednak to już nie jest to czego doświadczyłam w „Igrzyskach Śmierci”. Mimo iż książka jest naprawdę świetna, to jednak chciałabym czegoś nowego. Autorka jakby nie miała pomysłu na tą część. Nie spodobało mi się powtórzenie zabawy z Głodowymi Igrzyskami, choć niewątpliwie wykreowane to było z mistrzowska precyzją. A już w ogóle najgorsze ze wszystkiego były uczuciowe zawirowania naszej bohaterki. Oczywiście nieśmiertelny trójkąt miłosny i wynikające z niego problemy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że wybije się to na pierwszy plan i zdominuje fabułę.

Ostatnio mało która książka sprawia, że czytam ją niemal od razu od deski do deski, a potem żałuję że to zrobiłam bo nie mogę już doświadczyć tego uczucia odkrywając daną historie po raz pierwszy. Jednak „W pierścieniu ognia” mimo malutkich minusów, należy właśnie do takich pozycji. Wiem doskonale że wracać będę do niej jeszcze nie raz, choć to już nigdy nie będzie to samo co za pierwszym razem. Polecam książkę wszystkim zainteresowanym bo naprawdę warto, a szczególnie tym którym spodobała się pierwsza część, a jeszcze nie mieli okazji przeczytać kolejnych. W końcu malutkimi, bo jeszcze malutkimi zbliża się premiera kolejnego filmu z tej serii. Mi pozostaje jedynie zabrać się za „Kłosogłosa” co odkładam ile się tylko da, ale chyba już dłużej nie wytrzymam.

* fragment „W pierścieniu ognia” str. 26

z: http://magiastron.blogspot.com

Decyzje. Tak niewiele trzeba by zmienić historię, by decydować, nawet nieświadomie, o losie własnym jak i innych. Pojedynczy gest, słowo, spojrzenie. Tylko tyle wystarczy by poruszyć machinę, której nie można już zatrzymać. Tylko tyle trzeba by zmienić świat.

„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ewa kolejny raz narusza zasady i ponownie zostaje wydalona ze szkoły. Zawsze żyjąca na uboczu, „inna” niż wszyscy, nie potrafiąca dogadać się ze swoją rodziną. W końcu znajduje idealne rozwiązanie swoich problemów. Szkoła z internatem dla uzdolnionej młodzieży to jest to! Jednak początkowe sielskie życie w nowym otoczeniu oraz z nowymi znajomymi zaczynającymi ją akceptować, zaczyna się powoli psuć. Jej geniusz, a także ogromna ciekawość doprowadzają do dramatycznych wydarzeń. Ewa ociera się o śmierć, by w końcu spotkać Setha, który przybywa do szkoły w ściśle określonym celu, nie spodziewając się co zastanie na miejscu.

„Gorączka” Dee Shulman przenosi nas w dwa (a nawet trzy) różne światy. W Londinium 152 roku Sethos Leontis, jeden z najlepszych gladiatorów, ulubieniec publiczności w krótkim czasie doświadcza gamy różnorodnych uczuć, zyskuje bezcenny skarp by zaraz stracić go przypuszczalnie bezpowrotnie. Ewa Koretsky mieszka w dzisiejszej Anglii, zmaga się z codziennością osoby wybitnie inteligentnej, zawsze odstającej od grupy. Chroniąc się przed bólem i rozczarowaniami, odsuwa się od wszystkich przez co jest ogromnie samotna. W St Magdalene''s znajduje spokojną przystań wśród, wydać by się mogło ludzi podobnych do niej. Ale czy na pewno?

Książka podzielona jest na rozdziały z określonym czasem zdarzeń i oddzielnymi tytułami (co bardzo lubię jednak tu wydawało mi się, że często nie były one adekwatne do treści), a także na trzy części, które w pewien sposób oddzielają etapy tej historii. Lawirujemy między rokiem 152 i narracją trzecioosobową pisaną z perspektywy Setha, a teraźniejszością z pierwszoosobowym opisem Ewy.

Szczerze mówiąc zachęcona wspaniałą okładką, intrygującym opisem, a także faktem, że książka należny do cyklu historii „Poza czasem”, którego inne części zbierają bardzo pozytywne oceny, spodziewałam się czegoś zgoła innego. Początkowo za wielki plus przyjęłam fakt, że główni bohaterowie nie spotykają się już w pierwszym rozdziale. Pomyślałam „Wow! To coś nowego!”. Jednak coraz bardziej odwlekająca się ta chwila, która fakt faktem jest jednym z ciekawszych momentów każdej książki, zaczęła mnie lekko irytować. I chyba właśnie dzięki temu tak szybko przeczytałam tą książkę. Z każda mijającą stroną zastanawiałam się czy to już. W rezultacie doczekałam się naprawdę ciekawego i emocjonującego finału, na który warto było czekać. Jednak wracając myślą do początku „Gorączki” uważam, że autorka inaczej mogła to sformułować (np. akcje dziejąca się w Londinium wstawić jako retrospekcje), bo w rezultacie wyszła jej trochę nużąca historia, która może zniechęcić potencjalnych czytelników. I taki odkrywanie niemal natychmiast prawie wszystkich kart też sprawia, że książki nie czyta się już z takim zaciekawieniem.
Starożytny świat przedstawiony jest też moim zdaniem lekko pobieżnie. Niby są niemal nadzy gladiatorzy z niebezpiecznymi zabawkami, stateczni obywatele, wspaniałe budowle itd. Jednak ja nie czułam tego klimatu tamtych czasów. Wydawać by się mogło, że autorka nie dołożyła starań w odpowiednie przygotowanie materiału na ten temat.

Co do samych bohaterów jako takich to niestety też nie podbili mojego serca. Bardziej do gustu przypadła mi jednak Ewa. Bardzo oryginalna osoba, pełna ciągle tłumionych emocji, z chyba wrodzoną „sympatią” do wszelakich kłopotów (niektóre ściągała na siebie sama, w inne wpadała zupełnie niespodzianie). Jednak minusem jest tu niemal ciągle wspominanie jaka to ona jest inna i nieszczęśliwa, aspołeczna i w ogóle istna Sierotka Marysia... Seth zaś był jak dla mnie trochę zbyt idealny. Przystojny, umięśniony, inteligentny, co tylko dusza zapragnie. Może i tacy perfekcyjni panowie czasami mi się podobają tu jednak nie przypadło mi to do gustu.
Część z postaci drugoplanowych była jednak całkiem ciekawa i bardzo dobrze się o nich czytało.

Na temat tytułowej gorączki nie można powiedzieć zbyt dużo. Cała fabuła krąży gdzieś wokół niej. Watek ten owiany jest jednak wielka tajemnicą. Na wiele pytań nie odnajdujemy odpowiedzi i mam nadzieje, że stanie się to w kolejnym tomie.

Podsumowując: książka okładkę ma wspaniałą i tylko dla niej warto ją przeczytać… A tak na poważnie to „Gorączka” Dee Shulman mimo swoich wad warta jest przeczytania. Mnie osobiście zaciekawiła. Ostatnie strony zrekompensowały mi lekką nudę początku tej opowieści i naprawdę zaciekawiły, pozostawiając w oczekiwaniu na kontynuację. Więc jeśli macie ochotę na lekką lekturę o wielkiej miłości, tajemnicy niebezpiecznego wirusa, a nawet podróżach w czasie to polecam ta pozycję. Może nie zapałacie do niej wielką miłością, ale miło spędzicie z nią czas.

Z: http://magiastron.blogspot.com

Ewa kolejny raz narusza zasady i ponownie zostaje wydalona ze szkoły. Zawsze żyjąca na uboczu, „inna” niż wszyscy, nie potrafiąca dogadać się ze swoją rodziną. W końcu znajduje idealne rozwiązanie swoich problemów. Szkoła z internatem dla uzdolnionej młodzieży to jest to! Jednak początkowe sielskie życie w nowym otoczeniu oraz z nowymi znajomymi zaczynającymi ją akceptować,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jim Morrison powiedział kiedyś, że „przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą”. Wydaje mi się, że przyjaźń jest nieodłącznym elementem naszego życia i bez niej po prostu jest nam źle. Nawet samotnicy, którzy nie przepadają za towarzystwem tez potrzebują bliskiej osoby, która pomorze w potrzebie, razem z nim będzie się śmiać i płakać. Gorzej jeśli ma się wypaczony pogląd na przyjaźń.

Lato 1983
Andie, Julie i Raven to nierozłączne przyjaciółki. Mimo iż każda z nich jest zupełnie inna, to wszystkie trzy zawsze trzymają się razem. Jednak wydarzy się coś co rozdzieli je na bardzo długo jeśli nie na zawsze.
Pewnej nocy kiedy wszystkie trzy wałęsają się po okolicy słyszą tajemnicza muzykę dochodząca z któregoś z domów. Postanawiają ją zignorować. Jednak sytuacja powtarza się i nie daje im to spokoju. Chcą to sprawdzić i zakradają się do z pozoru opuszczonego budynku z którego słuchać muzykę. Są świadkami wydarzeń, których piętnastoletnie dziewczęta nigdy nie powinny oglądać. Mimo iż widok ten wstrząsną ich psychiką to jeszcze wielokrotnie wracają by obserwować perwersyjną, erotyczną grę Pana i Pani X.

Jednak Andie, która obawia poważnie obawia się o życie Pani X, postanawia wyjawić całą sprawę policji, która niestety nie bierze tego poważnie, a po pewnym czasie jest już za późno na jakiekolwiek działania.

Po piętnastu latach przyjaciółki znów są razem. Jednak nie dane jest im zaznać spokoju. Historia z tamtego pamiętnego lata powraca , a Pan X wybiera kolejna ofiarę.

Z Ericą Spindler spotkałam się już przy okazji książki „Pętla” (w nowym wydaniu „Zabić Jane”). Książka ogromnie mi się spodobałam i bez wahania wzięłam z bibliotecznej półki kolejna jej powieść. Lubię poczytać czasami książki z dreszczykiem, z ukryta tajemnicą (która i tak przeważnie odkrywam zanim autorka opisze rozwiązanie).

„Z ukrycia” czytało mi się bardzo lekko i szybko. Narracja z punktu widzenia narratora wszechwidzącego pozwala nam obserwować i przezywać wydarzenia z różnych punktów widzenia. A najbardziej interesujące są oczywiście emocje trzech przyjaciółek. Wszystkie trzy tak odmienne. Ukształtowane w końcu przez środowisko w których się wychowały, a które zostawiło w nich trwałe ślady, ukrywane pod pozorem normalności.
Wszystkie wydarzenia są ciekawie wykreowane. Sceny erotyczne opisane subtelnie, jeśli można tak określić sadomasochistyczne zabawy.

Akcja książki dzieje się w dwóch płaszczyznach: przeszłości i teraźniejszości. Jest nawet podzielona na odpowiednie części. Wita nas jednak prolog z 1998 roku i kolejne strony prowadzić nas będą powoli właśnie do wydarzeń w nim zawartych. Fabuła pełna jest tajemnic i fałszywych tropów oraz pobocznych wątków. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Historia trzech przyjaciółek jest bardzo zawiła i interesująca.

Co do oprawy graficznej to ja czytałam wydanie drugie. Z różową okładką (co bardzo mnie irytowało przy mojej awersji do tego koloru) z dramatycznie przewróconym krzesłem, sznurem i uchylonymi drzwiami. Wszystko ładnie się komponuje, a te cienie sprowadzają wiele tajemniczości. Choć muszę przyznać, ze okładka nowego wydania jest bardzo interesująca to jednak nie tak ciekawa (och gdyby nie ten różowy!).

Podsumowując: „Z ukrycia” to książka dla wielbicieli nie tylko kryminałów. Osoby z dusza romantyka znajda tu też coś dla siebie mimo iż mniej niż w typowym romansie. Jednak czy taka miłość doprawiona nutką sensacji nie jest równie pasjonująca? Książka może nie powaliła mnie na kolana ale jest naprawdę warta poświęcenia jej chwili czasu, szczególnie, że jak już pisałam czyta się ją ekspresowo.

z: http://magiastron.blogspot.com

Jim Morrison powiedział kiedyś, że „przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą”. Wydaje mi się, że przyjaźń jest nieodłącznym elementem naszego życia i bez niej po prostu jest nam źle. Nawet samotnicy, którzy nie przepadają za towarzystwem tez potrzebują bliskiej osoby, która pomorze w potrzebie, razem z nim będzie się śmiać i płakać. Gorzej jeśli ma się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Los jest nieprzewidywalny. Jego zachcianki często psuja nam nasze idealne plany. Nigdy nie jesteśmy pewni co spotka nas jutro czy pojutrze, a co dopiero za kilka, kilkanaście lat. To gdzie będziemy, jacy będziemy i co najważniejsze, czy będziemy szczęśliwi jest dla nas jedna wielka niewiadomą, którą będziemy stopniowo odkrywać każdego dnia.

Marta znalazła się na życiowym zakręcie. Właśnie rozstała się z partnerem i straciła pracę. Postanowiła wracać z Niemiec do Polski skąd kilka lat wcześniej wyjechała po śmierci swojej matki. Pod wpływem impulsu nie wsiada jednak do pociągu do ojczyzny, lecz do autobusu, który powiezie ja w nieznane.
Tak trafia do Tauburga. Małego, zapomnianego miasteczka, w którym nie za bardzo ceni się przyjezdnych, w dodatku cudzoziemców. Ma to być tylko przystanek w jej podróży. Dostaje jednak prace na zamku, który góruje nad miasteczkiem. Ma zająć się Adelą von Tauburg, która po śmierci męża doznała poważnego wylewu i teraz powoli wraca do zdrowia. Przed Martą długa druga, pełna przeszkód i zasadzek.

„Twoje dzisiaj które tak bardzo cenisz, jest tylko punktem pomiędzy tym, co było, a przyszłością. Niekiedy ważnym lub tak pięknym jak ten kończący się właśnie dzień, który na pewno zapamiętam. Innym razem niewiele znaczącym, ale zawsze z następstwami dla dni, które przyjdą. Nie da się żyć tylko tymi punktami, jakby stały w miejscu, oddzielnie i nieruchomo. Życie jest linią, może spiralą, po której posuwamy się do przodu…”*

„Za plecami anioła” po raz pierwszy zobaczyłam na półce u mojej koleżanki. Spodobał mi się za równo tytuł, jak i w miarę interesujący blurb. Agnieszka szansy książce nie dała i zwróciła ja do biblioteki nie przeczytana. Ja dałam rade zapoznałam się z nią od deski do deski.

Razem z Martą trafiamy do Tauburga. Miasteczka trzeba powiedzieć kierującego się swoimi własnymi zasadami. Szerzy się tu ksenofobia, nadal darzy się wielkim szacunkiem, wręcz czcią rodzinę mieszkająca na zamku, a szczególnie z wielka niechęcią podchodzi się do jakichkolwiek zmian. Życie toczy się swoim mocno utartym torem. Ludzie wpadli w rutynę i każde odstępstwo od niej traktują z wielka podejrzliwością.

To jednak właśnie tu nasz bohaterka znajduje swój dom, przyjaźń na może nawet miłość. Zaprzyjaźnia się z panią Adela, też Polką, która przed wielu laty wyszła za właściciela zamku i w nim zamieszkała. Marta w Engelhaus, domku pod ogrodniku w którym zamieszkała, odkrywa swoje ukryte pragnienia i marzenia. Postanawia zrobić wszystko by w końcu być szczęśliwą. Nie jest to jednak łatwe, bo wiele osób nie jest jej przychylnych i tylko czeka na jakiś jej błąd by ją zniszczyć.

To nie tylko młoda Polka jest tu ważną bohaterką. Poznajemy również wiele ciekawych postaci mniej lub bardziej istotnych w tym mieszkańców zamku i poszczególnymi mieszkańcami z miasteczka. Redaktorem, pastorem i jego żoną, a nawet starą plotkarę Gretę Simon, która wytyka w bardzo brutalny sposób błędy innych nie dostrzegając rys na własnym życiorysie.

Książką ta to bardzo ciekawa powieść obyczajowa. Obserwujemy historię Marty, która niejedno już w życiu przeszła i jeszcze wiele przed nią. Stara się trwać mimo licznych niepowodzeń. Trafia do miejsca, które właśnie teraz przechodzi wiele zawirowań. Mieszkańcy Tauburga są zaściankowi, większość z nich myśli tylko o własnych interesie, nie patrząc na sytuacje całego miasteczka. Nie dostrzegają zagrożenia ze strony neonazistów, którzy wiążą ogromne plany z zamkiem, gdzie tez za dobrze się nie dzieje. Atmosfera pełna pretensji, kłamstw i niedomowień nagromadzonych przez lata sprawia, że życie rodziny von Tauburg staje się nie do zniesienia. Czy poradzą sobie z tym wielkim kryzysem uczuciowym?

Występuję tu narracja trzecioosobowa i mimo iż narrator jest wszechwiedzący to opowiada bieg zdarzeń z perspektywy jednego bohatera, co chwile go jednak zmieniając. „za plecami anioła” podzielone jest na tak jakby osiem rozdziałów odpowiednio zatytułowanych.

Musze powiedzieć, że książkę czytało mi się okropnie, mimo całkiem interesującej fabuły. Niemal cała książka składała się z retrospekcji. Wszystkie ważne wydarzenia obserwowaliśmy we wspomnieniach bohaterów. Przyznaje zabieg jest ciekawy i całkiem pożyteczny jeśli chce się wprowadzić napięcie np. pod koniec książki, ale całą akcje prowadzić w ten sposób to już jednak za dużo. A to wszystko okraszone wprawdzie pięknymi, ale jakże licznymi opisami. Czasami miałam wrażenie, że to wszystko jest tylko po to by książka składała się z jak największej liczby stron, a spokojnie można by ją zmieścić w połowie tego, a i drzew więcej by się ostało.

Ogromnym, ale to gigantycznym minusem jest kompletne niedopracowanie techniczne. Czy ta książka w ogóle przechodziła korektę? Błędy, literówki, pozjadane słowa, zdania niczym z kosmosu. Strasznie razi to w oczy i na pewno nie umila czytania. I czy tylko mi ta pani z okładki przypomina pewną aktorkę?

Podsumowując: książka naprawdę ciekawa, mimo iż fabuła całkiem lekka i nieskomplikowana. Mimo iż ja tę powieść przemęczyłam i już na pewno po nią więcej nie sięgnę, to jednak wiem, że niektóre osoby można ona zaciekawić, więc im szczególnie ją polecam.

Moja ocena: 5/10.

*cytat str. 536

Z: http://magiastron.blogspot.com

Los jest nieprzewidywalny. Jego zachcianki często psuja nam nasze idealne plany. Nigdy nie jesteśmy pewni co spotka nas jutro czy pojutrze, a co dopiero za kilka, kilkanaście lat. To gdzie będziemy, jacy będziemy i co najważniejsze, czy będziemy szczęśliwi jest dla nas jedna wielka niewiadomą, którą będziemy stopniowo odkrywać każdego dnia.

Marta znalazła się na życiowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy wiecie może dlaczego na cmentarz, na groby bliskich nosi się kwiaty? Zdecydowana większość pewnie nie zdaje sobie sprawy, że początek tego zwyczaju był bardzo praktyczny. Zapach roślin zagłuszać miał przykrą woń wydawana przez okładające się ciała zmarłych. Często podążamy za tradycją nie wiedząc jednak czemu ona służy i skąd się wywodzi. O tych kwiatach to sama się dowiedziałam dopiero z książki Łukasza Śmigla „Decathexis”.

Jon Pendergast kieruje Inspektoratem powołanym przez królową Kirkegaardu. Ma on ca celu zmianę obrządków pogrzebowych i ograniczenie pozycji Kościoła Morii w państwie. Jego zadanie jest niestety bardzo ciężkie, bo najwyższy kapłan kardynał La Roche, nie ma zamiaru pozwolić na ograniczenie swojej władzy.
W kraju dzieją się jednak nadzwyczajne rzeczy. Z grobów w tajemniczych okolicznościach znikają ciała. Królowa zaniepokojona sytuacją zleca sprawdzenie sprawy Pendergastowi, któremu pomaga jego przyjaciel, Tancerz Danse Macabre.

„Człowiek posiada swoją godność z racji bycia człowiekiem, a ta zasada nie przestaje być aktualna nawet po jego śmierci.”*

Autor zaprasza nas do surrealistycznego świata gdzie zapomniano o ważnych wartościach, a panią wszystkiego jest Śmierć. Jej wizerunek to już nie szkielet obleczony w łachmany, a piękna kobieta dzierżąca kosę. Całe społeczeństwo zostało opanowane przez zabobony i absurdalne wierzenia. Mimo iż to królowa sprawuje najwyższą władze, to jednak Kościół Morii kontroluje wszystkich mieszkańców kraju. Czy czegoś wam to nie przypomina?

Wprawdzie kilka razy w tekście wspomniane zostało słońce, ja jednak ciągle przed oczami miałam ponure miasto, z zachmurzonym niebem pod którym działy się rzeczy przechodzące ludzkie pojęcie. Nieboszczyków traktowano niczym świętych. A obrzędy pogrzebowe były zupełnie inne niż te znane nam dotychczas. Jedna z grup religijnych uważała, że posiądzie cząstkę tak drogiego im zmarłego tylko wtedy kiedy zje jakąś jego część. Uznawano też że dziecko poczęte na czyjejś mogile posiądzie w jakimś stopniu wiedzę zmarłego.
Z wszystkim tym chciała walczyć królowa. Niestety kardynał La Roche, blokował wszystkie te posunięcia, w wyniku czego dochodziło do sądu Dies Irae, na którym Tancerze, w walce na śmierć i życie, zwyciężali dla swojego pana (tu królowej lub kardynała) słuszności jego decyzji. Jak będzie i tym razem, kiedy to głowa państwa chce wprowadzić obowiązkową kremacje zwłok?

„Decathexis” napisana jest z punktu narratora wszechwiedzącego, dlatego tez nie podążamy tylko za głównym bohaterem lecz obserwujemy tez knowania wrogich mu osób. Mamy tez tu kilka wstawek z dziennika Jona, mówiących nam dużo o jego przeszłości.
Tytuł powieści to nazwa procesu zachodzącego po śmierci bliskiej nam osoby w czasie którego uświadamiamy sobie i godzimy się z jej odejściem.

„Przyszedłeś na świat i niedługo znowu cię tu nie będzie. Nie boisz się świata sprzed twoich narodzin, a zatem nie masz powodu obawiać się tego, jak świat będzie wyglądał po twojej śmierci. Świat się nie zmieni. To ciebie nie będzie.”**

Książka niestety nie dla wszystkich. Jednych będzie zdecydowanie odrzucać, bo większość opisanych scen jest bardzo realistyczna, sugestywna, a wręcz obrzydliwa. Nie znajdą tu nic (no może maleńki okruszek) osoby lubujące się w romansach (niezależnie czy paranormalnych czy tych całkiem zwyczajnych). Znajdziemy tu elementy fantastyki, steampunku, szczyptę horroru i dużo tanatologii (nauka, która mówi o objawach śmierci, dzięki niej można zobaczyć kto jeszcze dycha, a kto już nie). Ogromnym plusem są wspaniałe ilustracje (dla osób które czytają tylko książki z obrazkami ;)), ogromnie podoba mi się wizerunek Pendergasta, wykreowany przez panią Agatę Cholewę. Kolejna sprawa to duża czcionka sprawiająca, że książkę czyta się bardzo sprawnie. Okładka trochę mroczna i nie trafi do listy moich ulubionych, ale bardzo tematyczna.

Osobiście rzadko kiedy czytam książki tego typu. Ta była miłym urozmaiceniem wśród tych wszystkich zakochanych istot fantastycznych. Nie powiem, ze jestem bardzo zachwycona, zakochana i czytać to będę w kółko, ale książka naprawdę mnie zaciekawiła. Szkoda tylko że skończyła się w takim momencie i nie wiem czy liczyć na kontynuacje. Uważam, że to co zawarte jest w tej historii nadaje się jako pierwsza część jakiegoś grubszego tytułu a nie jako oddzielna pozycja wydawnicza.

*cytat z książki str. 41
**cytat z książki str 147

Czy wiecie może dlaczego na cmentarz, na groby bliskich nosi się kwiaty? Zdecydowana większość pewnie nie zdaje sobie sprawy, że początek tego zwyczaju był bardzo praktyczny. Zapach roślin zagłuszać miał przykrą woń wydawana przez okładające się ciała zmarłych. Często podążamy za tradycją nie wiedząc jednak czemu ona służy i skąd się wywodzi. O tych kwiatach to sama się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy na ekrany polskich kin wchodził film „Jestem numerem cztery” od razu miałam ochotę się na niego wybrać. Niestety moje plany nie wypaliły i odłożyłam obejrzenie go na ewentualną przyszłość. Gdzieś później o uszy obiło mi się, że jest, ale nie bardzo zawracałam sobie tym głowę. Teraz jednak dostałam w swoje łapki tom drugi tej serii i za nic nie mogłabym sobie darować gdybym nie zaczęła czytać od początku.

Daniel jest na imprezie na łódce znajomego. Świetnie się bawi kiedy w pewnej chwili czuje przeszywający ból łydki i już wie, że musi uciekać. Wie, że Numer Trzy nie żyje a on jest kolejny. Mieszka na Ziemi już od dziesięciu lat i ucieka przed wrogami, którzy zabili mu rodzinę.
Teraz już nie jest danielem. Staje się Johnem Smith'em. Przeprowadza się do miasteczka Paradise w Ohio i tu zaczyna nowe życie naznaczone ciągłym strachem, gotowością do ucieczki i oczekiwaniem na wrodzone dziedzictwa.

„Jeśli straciłeś nadzieję, straciłeś wszystko. A kiedy ci się wydaje, że wszystko stracone, kiedy wszystko wygląda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest nadzieja.” *

Muszę przyznać, ze spodziewałam się czegoś zupełnie innego a dostałam całkiem przyjemną historię z kosmosem w tle. Opowieść o wielkim poświęceniu, walce o własne ja. John (umówmy się, ze będę go nazywała jego aktualnym imieniem) pochodzi z innej planety. Żyje w świadomości, że jest jednym z niewielu, którzy mogą uratować Lorien, ich rodzimą planetę. Jednak chłopak praktycznie wychował się na Ziemi i nie zna innego życia. Nie wie tak naprawdę o co ma walczyć. Jednak wszystko się zmieni, kiedy w końcu uaktywnią się jego dziedzictwa.

John jest zarówno głównym bohaterem jak i narratorem książki. To on stopniowo wprowadza nas w swoją historię. Przez niego poznajemy Henriego, jego opiekuna, osobę która podtrzymuje w nim wiarę w Lorien. Razem z nim przeżywamy wszystko troski i rozczarowania. Widzimy, ze nie jest wcale bohaterem, choć w przyszłości będzie musiał uratować swoją cywilizację. Chciałby być normalnym chłopakiem, którego jedynym zmartwieniem byłyby oceny, przyjaciele, dziewczyna.

Jednak nasz bohater nie jest sam. Towarzyszy mu kilka przyjaznych istot. Henri, który jest dla niego jak dawno utracony ojciec. Wspaniałego, wiernego psa Berniego Kosara. Zwariowanego na punkcie obcych przyjaciela Sama, a także piękną Sarę, z która łączy go uczucie. A często nawet w zaciętych wrogach odnajduje przyjaznych ludzi.

Muszę powiedzieć, że „Jestem numerem cztery” to wspaniała książka, która naprawdę mi się podobała. Dynamiczna, trzymająca w napięciu akcja, barwni, interesujący bohaterowie. Ciekawa fabuła, która pozwoliła odpocząć trochę od tych wszystkich magicznych istot. A co tam, kosmici też są fajni! Autorzy ciekawie przedstawili cała opowieść, ukazali historię Lorien i atak Mogadorczyków. Jest tu trochę magi, tajemnicy i dużo, dużo równych emocji. Jednak ciągle kością w gardle stoi mi fakt, że tak do końca nie wiadomo po co ci straszni Mogadrczycy za nimi podążają z chęcią ich zagłady? Ale wnioskując po ich zachowaniu oni już po prostu tacy są.

W książce brakuje mi jednak opisu bohaterów. John opisał tylko niektóre postaci. Wiadomo nie miał powodu opisywać na przykład siebie. Jednak nie mogłam sobie go wizualizować i przed oczami z oczywistych powodów stał mi ciągle Alex Pettyfer.

Co do samej książki i jej oprawy graficznej. Moja miłość czyli wypukłe litery i za to wielki plus. Okładka z filmowym bohaterem. Średni pomysł szczególnie, że z jakąś taką dziwną on jest miną, a w filmie było dużo lepszych ujęć :D. Znalazłam jednak mnóstwo literówek i złych form gramatycznych („Nawet gdybyśmy ścigali wampirów, po co ci, do diabła, modelina?”), co mnie niestety ciągle dekoncentrowało.

Książka jednak jak najbardziej godna polecenia. Nie jest to może rasowe sciene-fiction, jednak zdecydowanie dużo fantastyki, sensacji i romansu. Powinny po nią sięgnąć osoby, które oglądały film. Książka jest czymś zupełnie innym i moim zdaniem lepszym. Koniec sprawił, ze z tym większą radością zasiądę do kolejnych części.

z: www.magiastron.blogspot.com

Kiedy na ekrany polskich kin wchodził film „Jestem numerem cztery” od razu miałam ochotę się na niego wybrać. Niestety moje plany nie wypaliły i odłożyłam obejrzenie go na ewentualną przyszłość. Gdzieś później o uszy obiło mi się, że jest, ale nie bardzo zawracałam sobie tym głowę. Teraz jednak dostałam w swoje łapki tom drugi tej serii i za nic nie mogłabym sobie darować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam lekcje historii. Może teko nie widać, patrząc na moje oceny, ale tak jest. Lubie książki historyczne (ich nie chodzi tu wyłącznie o romanse :D), ale tylko te które napisane są z całym oddaniem i pasją. Niestety nie można tego powiedzieć o dzisiejszych podręcznikach do historii. Czasami (bardzo rzadko!) kiedy coś mnie najdzie i zacznę się uczyć do sprawdzianu to... Nawet szkoda słów. Płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma chyba lepszego sposobu na szybki sen niż mój podręcznik. A potem jest krzyk, że młodzież tępa i nie zna historii własnego kraju. Dlatego cieszy mnie wydanie książki Wiktora Trojana „Axis Mundi”.

Głównym bohaterem jest Witold Bohuszewicz, którego poznajemy (częściowo) już w dniu jego narodzin. Nie przebiegają one łatwo, więc wezwana zostaje wiedźma, która pomaga chłopakowi przyjść na świat. Mały Wituś chowa się pod czujnym okiem mamki i tajemniczego sługi. Stary Kmita jest największym bohaterem, niemal półbogiem małego podrostka.
Nadchodzi dzień postrzyżyn kiedy to dziecko z chłopca staje już pełnoprawnym mężczyzną. Ojciec Witolda, Fedor postanawia, że ma podjąć on służbę na dworze u Radziwiłów. Młody Bohuszewicz wyrusza w świat pełen przygód. Kimta na odchodne wręcza mu tajemniczy talizman, który odegra ważną rolę w życiu bohatera.
Dorasta u Radziwiłów, a następnie podejmuje naukę na Akademii Krakowskiej. Okazuje się zdolnym i pojętym uczniem. Niestety popada w kłopoty, które owocują pobytem w więzieniu. Wyciąga go stamtąd Olbracht Łaski. Losy obu tych panów połącza się ze sobą na wiele wiele lat.
Wybawiciel okazuje się sprytnym, inteligentnym, intrygantem. Łaknie władzy i pieniędzy. Celem jego życia jest zdobycie Mołdawii. Nic i nikt nie może stanąć na jego drodze do spełnienia. Niejednokrotnie to właśnie Witold będzie narzędziem w ręku Łaskiego.

Czytając „Axis Mundi” przenosimy się do XVI-wiecznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Podróżujemy wraz z Witoldem. Doświadczamy wraz z nimi tragedii i okrucieństw wojny. Wypływamy wraz z nim do Londynu.
Poznaje on wiele ciasnawych osobowości. Ważnych magnatów, piękne kobiety, tajemniczych czarnoksiężników.
Zatapiamy się w świat pogoni za bogactwem, władzą, przyjemnościami. Odkrywamy tajemnice alchemii, kiedy to największym pragnieniem niektórych bohaterów jest ołów przemieniony w złoto.
Bohuszewicz zostaje w plątany w wiele niefortunnych wydarzeń i intryg. Nieraz ociera się o wielkie niebezpieczeństwo.

W powieści tej mamy prawdziwe zatrzęsienie różnorodnych postaci. Historycznych, takich jak np. Stefan Batory, Jan Zamoyski czy John Dee, ale też i całkowicie zmyślonych. Sam Witold Bohuszewicz jest wprawdzie postacią jak najbardziej realną, ale całe jego życie i przygody opisane w książce są zdecydowanie zmyślone.

„Axis mundi” jest niesamowitym utworem. Mimo iż rzadko sięgam po tego typu literaturę, to jestem zdecydowanie zadowolona z tej lektury. Autor ma niesamowity talent do snucia historii. Czyta się w ekspresowym tempie. Język jest co prawda lekko charakterystyczny jak dla tamtych czasów jednak w porównaniu z naszymi polskimi noblistami (mam na myśli Reymonta i Sienkiewicza) to bardzo miła i przyjemna opowiastka. Pan Trojan po prostu podbił moje serce. Jego gawędziarski styl jest cudowny. Z samych tylko wstępu i przypisów, uczynił coś niesamowitego (wyglądałam ich chyba bardziej niż całego rozwoju akcji :D). Krótko mówiąc uwielbiam tego człowieka i doczekać się wprost nie mogę aż zostaną wydane kolejne jego książki (bo mam nadzieje, że zostaną :D).

Cała oprawa graficzna „Axis mundi” jest przepiękna. Zarówna okładka jak i rysunek autora przed stroną tytułową nawiązujący do słowiańskich wierzeń. Papier tez jest fajny. Niby taki zwykły, ale wydaje mi się, że czymś się różni od innych książek. Niestety minusik mały za to, że materiał (papier dziecko, papier) z którego zrobiona jest okładka jest strasznie miękka i podatna uszkodzenia. Ale obrazek na niej jest boski.

Polecam naprawdę każdemu, bo książka warta jest naprawdę wielkiej sławy. Absolutnie domagam się zwolnienia z funkcji lektury szkolnej „Krzyżaków” lub „Potop” („Quo vadis” było całkiem niezłe więc je zostawmy) i zastąpienia ich ta oto pozycją.

z: www.magiastron.blogspot.com

Uwielbiam lekcje historii. Może teko nie widać, patrząc na moje oceny, ale tak jest. Lubie książki historyczne (ich nie chodzi tu wyłącznie o romanse :D), ale tylko te które napisane są z całym oddaniem i pasją. Niestety nie można tego powiedzieć o dzisiejszych podręcznikach do historii. Czasami (bardzo rzadko!) kiedy coś mnie najdzie i zacznę się uczyć do sprawdzianu to......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wampiry zawładnęły dzisiejszą literaturą fantastyczną. Saga Zmierzch otworzyła bardzo szeroko drzwi wszystkim innym krwiopijcom, ale też i pozostałym nadnaturalnym istotom. Nie może tu zabraknąć wilkołaków od dawna uważanych za największego wroga wampirów. W „Drżeniu” nie mamy jednak do czynienia z odwieczną wojną raz.

Grace jako mała dziewczynka zostaje zaatakowana przez stado wilków. Od pewnej śmierci ratuje ją właśnie jedno z tych zwierząt. Tajemniczy wilk później często obserwuje dziewczynkę z lasu. Grace uważa go za przyjaciela mimo iż jeszcze nigdy nie pozwolił się dotknąć. Jednak sama jego obecność jest wystarcza.
Mijają lata. Dochodzi do straszliwego zdarzenia. Nastolatek zostaje zagryziony przez wilki. Mieszkańcy miasta żyją w strachu i straszliwym napięciu. Zaczyna się polowanie, które wiele zmieni w życiu Grace.

Książka ta chodziła za mną od kiedy tylko zobaczyłam jej zapowiedź w internecie. Nie mogłam doczekać się kiedy trafi w moje ręce. Porównywaniu do „Zmierzchu” jeszcze bardziej rozpaliły moją ciekawość. W końcu nadszedł dzień w którym mogłam spokojnie usiąść i zagłębić się w lekturze, która wciągnęła mnie i zachwyciła.

Obserwujemy historię Grace i Sama. Ich rodzącą się miłość, problemy czyhające na nich z każdej strony, strach przed nadchodzącą zimą, która może rozdzielić ich na zawsze. Książka jest pełna emocji, wzruszająca, ale jednocześnie delikatna (jeśli można powiedzieć tak o książce).

Narracja jest pierwszoosobowa, prowadzona z dwóch punktów widzenia (Grace i Sam). Pozwala nam to dokładnie poznać bohaterów, oraz w moim przypadku, całkowicie się w nich zakochać. Grace jest typem samotnika. Wiecznie zaganiani rodzice, którymi to ona bardziej się opiekuje niż oni nią. Od czasu ataku uwielbia wilki, a szczególnie tego „swojego”, przez co często jest nierozumiana przez otoczenie, a po ostatnich wydarzeniach wręcz znienawidzona. Bardzo inteligenta i wrażliwa.
Sam to postać w dużej mirze bardzo tajemnicza (straciłby pewnie cały swój urok gdyby taki nie był). Bardzo skrzywdzony przez życie. Można pomyśleć że nie ma chłopak charakteru. Był strasznie słodki i nie umiem nie określić go inaczej niż jako osobę nad wyraz cichą. Jednak wśród bohaterów odznaczających się silną osobowością, postać Sama była miłym wiaterkiem świeżości, odmiany.
W „Drżeniu” mamy do czynienia jeszcze z wieloma innymi postaciami. Każda jest na swój sposób inna, ciekawa i nie do końca taka jaka wydawać się może na pierwszy rzut oka.

W samej książce mimo dużej ilości stron nie za dużo się dzieje, i można nawet uznać, że czasami nawet powiewa nudą. Ja jednak nie mogłam się doczekać kolejnej strony, kolejnego rozdziały, mimo iż zbliżało mnie to do nieuchronnego końca. Akcja w dużej mierze skoncentrowana jest na samych wilkach, głównych bohaterach i ich przeszłości, a najbardziej na ucieczce przed coraz szybciej zbliżająca się zimą.

Bardzo spodobał mi się styl pisania autorki. Jej twórczość czyta się szybko i lekko. Potrafi zaciekawić czytelnika, zbudować odpowiednią atmosferę, wykreować wspaniałych bohaterów.
Bardzo podobał mi się pomysł dołączenia temperatury, która była na dworze w danym momencie akcji powieści, pozwoliło mi się to bardziej wczuć w opisaną rzeczywistość (czasami aż strząchało mnie z zimna mimo iż czytałam pod kocem z ciepłą herbatką w ręku).

Okładka bardzo ciekawa i estetycznie wykonana. Ten czerwony parasol i napis z tytułem ładnie odbijają się od tła i przyciągają wzrok. Wypukłe elementy, sprawiają bardzo przyjemne wrażenie. Nazwisko autorki jednak umieścić można było gdzieś indziej i bardziej je zaznaczyć.

Książkę polecam wszystkim zainteresowanym. Jest naprawdę piękna i magiczna, a nade wszystko romantyczna i aż nie mogę się doczekać kiedy przeczytam ja jeszcze raz, a tym bardziej kiedy znajdę czas na zapoznanie się z drugim tomem pt „Niepokój”.

z: http://magiastron.blogspot.com/

Wampiry zawładnęły dzisiejszą literaturą fantastyczną. Saga Zmierzch otworzyła bardzo szeroko drzwi wszystkim innym krwiopijcom, ale też i pozostałym nadnaturalnym istotom. Nie może tu zabraknąć wilkołaków od dawna uważanych za największego wroga wampirów. W „Drżeniu” nie mamy jednak do czynienia z odwieczną wojną raz.

Grace jako mała dziewczynka zostaje zaatakowana przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka naprawdę interesująca. Trzyma w napięciu, zaskakuje. Koniec pozostawia niedosyt i gorączkowe oczekiwanie na kolejne części.

Więcej w mojej recenzji na: www.magiastron.blogspot.com

Książka naprawdę interesująca. Trzyma w napięciu, zaskakuje. Koniec pozostawia niedosyt i gorączkowe oczekiwanie na kolejne części.

Więcej w mojej recenzji na: www.magiastron.blogspot.com

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo lubię, kiedy w książkach zagranicznych (i to nie tych czerpiących z II Wojny Światowej) pojawiają się polskie motywy. Taka duma z własnej narodowości (patriotyzm?). Nie wiem dlaczego, ale już tak mam. Kiedy w tekście odkrywam odwołanie do naszego kraju, od razu robi mi się cieplej na duszy. Wiem, wiem dziwna jestem... :D
Autor książki „Na spa urok” też wplótł w swoją opowieść coś polskiego. Może nie do końca ukazał to w jasnym świetle (nie oczerniał Polski, co to to nie), ale mimo wszystko podobało mi się.

Atticus O'Sullivan wygląda młodo. Ma rude włosy i taką samą kozia bródkę. Jeździ rowerem. Ma psa, wilczarza irlandzkiego, wabi się on Oberon (och przepraszam Oberon-czan ;)). Posiada też własny sklep. Wszystko wyglądałoby normalnie, gdyby nie sekret szczelnie ukryty przed zwykłymi szaraczkami.
Mimo młodego wyglądu bohater już dawno przekroczył drugie milenium. Jest druidem. Rozmawia ze swoim psem. W swoim sklepie sprzedaje rzeczy, których zastosowanie znają tylko nieliczni. I na jego głowę czyha nie jeden rozwścieczony bóg...

„- Myślałam, że to terytorium boga chrześcijan.
- W zasadzie tak, ale chrześcijanie mają takie niejasne pojęcie o swoim bogu, że ma on duże trudności z ucieleśnieniem się pod inną postacią jak boga ukrzyżowanego, a sama rozumiesz, że to żadna przyjemność, więc rzadko tu zagląda. Maryja pojawia się częściej. Ta to umie dokonywać niezłych sztuczek, jeśli tylko jest akurat w nastroju. Zwykle jednak siedzi po prostu i emanuje miłością i łaską.” *

Już od pierwszych stron trafiamy zostajemy wciągnięci w wir niezwykłych wydarzeń. Akcja jest napięta niemal do ostatniej strony i pędzi na zwiększonych obrotach, pełna energii. Nie mamy niemal żadnej chwili na odpoczynek. Raz za rogu wyskakuje banda motocyklistów gotowa zabić bohatera i odebrać mu bardzo cenną rzecz, o której mowa jest przez całą książkę, kolejny raz zaskakuje nas coś innego (np. naga bogini w kuchni Atticusa :D). Ciągle coś tu się dzieje, a wszystko okraszane świetnymi tekstami druida i jego psa.

Mimo iż zdecydowanie dominują tu wierzenia celtycki, to jednak niejednokrotnie wspominani się bogowie i postacie z innych panteonów. Spotkamy tu wampiry, wilkołaki, wiedźmy (ten polski akcent!), a to tylko część całej barwnej kawalkady drugoplanowych bohaterów. Magia aż iskrzy w powietrzu. Ostatniego druida na Ziemi czeka je jedna kłoda podrzucona mu pod nogi przez przewrotny los.

Uwielbiam Atticusa. Jego poczucie humoru, niecodzienne podejście do najbardziej beznadziejnych sytuacji. I ta cała awersja do wiedźm. („Jak ja nie cierpię wiedźm!”). Oczywiście wydaje mi się, ze obraz jego postaci nie byłby by pełny bez boskiego Oberona. Ich dialogi są po prostu epickie i zapadną mi w pamięci na długi czas (ach te nieszczęsne francuskie pudlice).

Krótko mówiąc jestem zachwycona książką 'Na psa urok” i doczekać się wprost nie mogę kiedy będę miała czas na kolejne tomy. Autor odwalił kawał świetnej roboty tworząc te postaci i ich przygody.

Pochwały nalezą się też wydawnictwu. Oprawa graficzna jest świetna. Dzięki wielkie za pozostawienie oryginalnego projektu. Pan na okładce, adekwatny do bohatera (nawet tatuaże są). Bardzo podoba mi się pasek w kształcie naszyjnika na którym umieszczona jest nazwa serii. Małym minusikiem jest użycie srebrnej farby na tytuł. Jak zawsze starła się już po pierwszym czytaniu.

Tak więc polecam tą książkę naprawdę wszystkim (chyba że ktoś szczególnie nie lubi fantastyki). Romantyczki niestety mają pecha bo nie ma tu wielkiej i pasjonującej miłości (ach, sama też się lekko tym zawiodłam, ale jest naprawdę dobrze).

cytaty z książki „Na pasa urok”

z: http://magiastron.blogspot.com

Bardzo lubię, kiedy w książkach zagranicznych (i to nie tych czerpiących z II Wojny Światowej) pojawiają się polskie motywy. Taka duma z własnej narodowości (patriotyzm?). Nie wiem dlaczego, ale już tak mam. Kiedy w tekście odkrywam odwołanie do naszego kraju, od razu robi mi się cieplej na duszy. Wiem, wiem dziwna jestem... :D
Autor książki „Na spa urok” też wplótł w swoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka wstrząsająca i poruszająca coś w środku. Jedna z lektur na którą nie można psioczyć w stylu "co ona robi w kanonie". Wprawdzie trochę opornie się ją czyta, ale warto poświęcić ten czas.

Książka wstrząsająca i poruszająca coś w środku. Jedna z lektur na którą nie można psioczyć w stylu "co ona robi w kanonie". Wprawdzie trochę opornie się ją czyta, ale warto poświęcić ten czas.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pani poznaje Pana. Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wpadają się w wir namiętności, z którego Panią wyrywa odkrycie mrocznego sekretu ukochanego. Mianowicie Pan nie jest takim sobie zwykłym mężczyzną. Potrafi nie dokonywać rzeczy niemożliwych i niepojętych dla pospolitych szaraczków. A jakże! Jest w końcu czarnoksiężnikiem. Pani wpada w panikę i daje nogę. Problem polega na tym że nie uciekła sama. Na świat przychodzi córka Pani i Pana, która wydaje się być normalnych dzieckiem. Do czasu...

W wieku 12 lat Sophie dowiaduje się, że jest czarownicą. Krótko mówią nie radzi sobie z tym za bardzo. Po czterech latach i masie wpadek z używaniem magii, zapada decyzja by umieścić ją w Hekate Hall, szkole z internatem dla czarownic, wilkołaków i elfów. Bycie nową w jakimś miejscu nie jest przyjemnym doświadczeniem. Sophie jest to tego przyzwyczajona, w końcu mieszkała już w kilkunastu stanach. Jednak tym razem to doświadczenie jest o wiele gorsze. Sytuacji nie poprawia fakt, że mieszka z wampirzycą (jedyną w szkole), a ktoś atakuje uczniów i na ich szyjach pozostawia dwa małe otworki...

Wydawać by się mogło nic nowego. Bohaterka trafia do nowego środowiska. Już od wejścia robi sobie wrogów w postaci trzech najbardziej wpływowych czarownic. W dodatku chłopak jednej z nich (zauważyć tu trzeba, że najładniejszej), jest najprzystojniejszym facetem w szkole i (o zgrozo!) wpada w oko Sophie. Jest też i nowa przyjaciółka, która odgrywa ważną role w całej fabule. Czy my już gdzieś tego nie czytaliśmy? Ależ oczywiście, że tak (i to pewnie nie raz :D). Trzeba jednak przyznać, że historia ta, mimo iż lekko oklepana ma w sobie trochę nowości i naprawę warto po nią sięgnąć.

Pierwszy plus to bohaterowie. Nie są mdli i nijacy. Spohie to nie kolejna Bella niewiedząca co ze sobą zrobić. Jest konkretna, ciągle komuś dogryza lub pakuje się w jakieś kłopoty. Inteligentna, sprytna i lekko zagubiona w nowym świecie, z nowymi umiejętnościami. Musi zmierzyć się z prawdą o sobie samej, chociaż nie jest ona najsłodsza. Znajduje się w obcym, rządzącym się własnymi prawami świecie. Do tej pory wychowywała ją matka, zwykła śmiertelniczka. Nie wpajano jej od maleńkości odpowiednich zwyczajów i zachowań. Nie przygotowano ją na moc, która się u niej objawiła, nie nauczono się nią posługiwać. Jest to jedna z nielicznych kobiecych postaci literackich, która naprawdę mi się podobała. Większość niestety zachowuje się... jak się zachowuje i to mnie kompletnie od nich odpycha i drażni.
I w końcu pora na postać męską. Archer Cross. Och to jest gość! Wprawdzie nie było go tu tyle ile bym chciała, ale to wystarczyło by trafił na listę bohaterów w których jestem bez pamięci zakochana. Tajemniczy, przystojny, wysportowany, wrażliwy. Oczywiście obiekt wielu rozterek głównej bohaterki. Pozostaje lekko na uboczu by pod koniec zaskoczyć nas kompletnie i zwiać, pozostawiając niedosyt i oczekiwanie na kolejny tom.

W „Dziewczynach z Hex Hall” występuje narracja pierwszoosobowa. Całą historię obserwujemy oczami Sophie, możemy poznać targające nią emocje oraz wiele zabawnych komentarzy do aktualnych wydarzeń. Właśnie język, którym napisana jest książka sprawia, że ten tytuł jest tak ciekawy. Czyta się naprawdę sprawnie. Żadnych skomplikowanych zwrotów, ciągnących się w nieskończoność opisów. Wszystko toczy się dynamicznie i bez zbędnych komplikacji. Poznajemy funkcjonowanie Hekate Hall, historię Sophie, prawdę o pochodzeniu jej mocy. Śledzimy sprawę, z tajemniczymi atakami na uczniów, uczucie rodzące się między dziewczyna a Archerem. Tu na uwagę zasługuje fakt, że watek miłosny nie jest dominujący. Z niecierpliwością czeka się na jakąś kolejną scenę z tym dwojgiem w roli głównej. Ostatnia najlepsza (ale pewnie nie tylko ja tak uważam :D).

Ogromnie interesującą sprawą był świat Progidium (to ta cała gromada nadnaturalnych stworzeń) i historia ich początków. Rzekomo cała bajka o aniołach od których pochodzą wilkołaki, czarownice i ta cała reszta stada, już gdzieś była, jednak ja najwidoczniej tamtej książki nie czytałam i jest to dla mnie zdecydowana nowość.

Jeszcze słów kilka o okładce. Jak dla mnie średnia. Panie te wyglądają dziwnie, sztucznie, tandetnie. Ten napis z autorem to mniejszy już chyba być nie mógł. Plusik za czcionkę, bo jest naprawdę fajna i jak mniemam ma przedstawiać Diable Szkoło. Tło jest bardzo ładne i kolorystycznie i kompozycyjnie. Miało potencjał zepsuty przez te trzy dziewczęta.

Mi „Dziewczyny z Hex Hall” podobały się bardzo, mimo lekko nudnawego początku i powielaniu schematu. Książka napisana z humorem. Nie raz się pośmiałam. Polecam wszystkim choć trochę zainteresowanym i fanom gatunku. Cudo to może nie jest, ale warte poświęconego czasu. Nie mogę się już doczekać, kiedy zdobędę drugi tom.

Z: http://magiastron.blogspot.com

Pani poznaje Pana. Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wpadają się w wir namiętności, z którego Panią wyrywa odkrycie mrocznego sekretu ukochanego. Mianowicie Pan nie jest takim sobie zwykłym mężczyzną. Potrafi nie dokonywać rzeczy niemożliwych i niepojętych dla pospolitych szaraczków. A jakże! Jest w końcu czarnoksiężnikiem. Pani wpada w panikę i daje nogę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Człowiek już tak ma, że zawsze posiada jakieś zainteresowania. Mogą to być pocztowe znaczki, manga, postaci historyczne, gwiazdy rocka... lub seryjni mordercy.

John Cleaver ma 15 lat. Wychowuje go matka, która wraz z siostra prowadzi zakład pogrzebowy. Ociec zostawił ich, gdy chłopiec miał 8 lat. Całości rodzinki dopełnia starsza siostra, która nie za bardzo potrafi dogadać się z matką. John zaczyna liceum. Ma przyjaciela Max'a, a nawet zaczął oglądać się za pewną dziewczyną.
Opis zwykłego amerykańskiego nastolatka, którym bohater nie jest. Co czwartek spotyka się z psychoterapeutą by analizować jego fascynację seryjnymi mordercami. Jest socjopatą, który dzięki wyćwiczonemu systemowi zasad, próbuje przetrwać każdego dnia, bez wypuszczania do tej pory szczelnie zamkniętej bestii. Jednak w miasteczku zaczyna dochodzić do makabrycznych zbrodni. Giną kolejni niewinni ludzie i panika zaczyna powoli ogarniać mieszkańców. John zamierza rozwikłać zagadkę tego mordercy, który zabiera ofiarom części ich ciała a na miejscu pozostawia nieidentyfikowany ciemny płyn. Wie też, że nie poradzi sobie bez pomocy drzemiącego w nim potwora.

„- To nie było zabójstwo – odpowiedziałem – tylko seryjne morderstwo.
- Jest jakaś różnica?
- Oczywiście, że jest (…). Zabójstwo jest... po prostu inne. Zabójcami są na przykład pijacy albo zazdrości mężowie; mają powody, aby coś takiego zrobić.
- Seryjni mordercy nie maja powodów?
- Powodem jest samo zabijanie – odparłem. - Seryjni morderca odczuwa w sobie głód lub pustkę, a zabijanie to zaspokaja. Nazywanie tego zabójstwem jest... pospolite. Powoduje, że brzmi to jakoś banalnie.”*

Wnikamy w umysł niezwykłego nastolatka, który mimo iż najchętniej pociąłby znienawidzoną osobę na kawałki prawi jej komplementy. Bo taką ma zasadę. A ta zasada pozwala mu nie wprowadzić w czyn swoich wyobrażeń. Zdecydowanie byłby do tego zdolny. Jest socjopatą. Nie odczuwa ludzkich emocji. Zakłopotanie, wstyd, nieśmiałość jest dla niego czymś kompletnie obcym. Wydawać by się mogło, że jedynym uczuciem, które tak naprawdę rozpoznaje u innych, to ogarniający ich strach. Napawałby się nim w nieskończoność. Nie pozwala sobie na to, bo wie, że tym karmi się zło, które pragnie nim zawładnąć.

Zostaje popełnione pierwsze morderstwo. Mija miesiąc i ginie kolejna osoba. Potem następna i jeszcze jedna. John jest świadkiem bestialskiego morderstwa. Wie kto jest sprawcą i postanawia nie dopuścić do kolejnego rozlewu krwi. Czeka go jednak trudne zadanie. Przeciwnikiem nie jest zwykły człowiek, to coś o wiele gorszego niż istota ludzka.

Spodziewałam się, że książka będzie swego rodzaju thrillerem psychologicznym (i jest). Planowałam, że oderwę się na chwilę od wszech-otaczającej fantastyki. Jednak ten element paranormalny nie jest tu tak do końca nie realny. Demonem jest tu w końcu morderca, który z zimną krwią wypruwa ofiarom wnętrzności.

Narratorem jest sam bohater. Dzięki czemu możemy poznać jego sposób myślenia, trzeba przyznać że ciekawego myślenia, szalejących w nim emocji, walki i zachowanie granicy, której nie powinnyście przekraczać. W „Nie jestem seryjnym mordercą” można wyróżnić dwie części. W początkowych rozdziałach poznajemy samego Johna. To kim jest i jak toczy się jego życie. A potem John jest świadkiem morderstwa i od tej pory zaczyna się pogoń za demonem. Z każdym rozdziałem coraz bardziej wciągająca. Dan Wells opisuje wszystko z taką swobodą, że po pewnym czasie od książki nie można się oderwać, dopóki nie pozna się zakończenia. Jest tu wiele drastycznych scen. Autor nie boi opisywać się zmasakrowanych ciał czy nawet dokładnego procesu balsamowania martwego ciała. Nie jednemu z pewnością podejdzie kolacja do gardła (bo książka zdecydowanie do czytania wieczorem, w dzień nie ma takiej atmosfery :D). Niektóre sceny są naprawdę okrutne, a wręcz obrzydliwe. Książka na pewno nie spodoba się każdemu. Ale jeśli lubisz sensację, napięcie i kryminalne nuty to coś zdecydowanie dla ciebie.

Na wielką pochwałę zasługuje też oprawa graficzna. Świetny pomysł z tym ketchupem rozsmarowanym w kształt głowy, znalazło się nawet kilka frytek, a w to wszystko wkomponowana taśma policyjna i lekarskie akta. Pierwsza strona też się wyróżnia. Grafika sprawia wrażenie jakby kartka była lekko pogięta i zachlapana. Można znaleźć też informację, ze książka z pewnością spodoba się fanom „Dextera”. Nie wiem, nie oglądałam (choć obiło mi się o uszy), ale teraz zdecydowanie planuje.

Historia Johna Cleavera pozostawiła mi pewien niedosyt i z ogromnym napięciem wyczekuje premiery drugiego tomu, pt. „Pan Potwór”.

z: http://magiastron.blogspot.com

Człowiek już tak ma, że zawsze posiada jakieś zainteresowania. Mogą to być pocztowe znaczki, manga, postaci historyczne, gwiazdy rocka... lub seryjni mordercy.

John Cleaver ma 15 lat. Wychowuje go matka, która wraz z siostra prowadzi zakład pogrzebowy. Ociec zostawił ich, gdy chłopiec miał 8 lat. Całości rodzinki dopełnia starsza siostra, która nie za bardzo potrafi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Działanie wielkiej inkwizycji było jednym z najczarniejszym okresów w historii Europy. Zapłonęła ona światłem niejednego stosu, na którym płonęli niewinni ludzie (bo sąsiadce krowa nie dała mleka). Ofiarami padali jednak nie tylko ludzie, ale i książki wertowane przez oko bezwzględnej cenzury. Ile to wielkich, wartościowych dzieł nigdy nie ujrzało światła dziennego, z powodu wciągnięcia ich na listę tych zakazanych.

Rzesza Niemiecka. Rok 1499
Piętnastoletni Amos trzy lata wcześniej stracił rodziców, został rozdzielony z siostrą i trafił pod skrzydła bezwzględnego stryja. Jego jedyną oazą spokoju jest stary młyn, w którym mieszka Valentin Kronus. Wziął on chłopka pod swoje skrzydła i dopuścił do największego sekretu. Mianowicie tworzy on tajemniczą „Księgę duchów” zawierającą cztery opowiadania, których przeczytanie sprawi, ze człowiek posiądzie niezgłębioną wiedzę, a także nauczy się posługiwać magią. Kronus chce by dotarła do jak największej liczby odbiorców. Po drodze jednak czeka na niego przeprawa z cenzorem, który musi dopuścić tekst do druku. Sprawy jednak nie idą po myśli uczonego. Przybywają po niego żołnierze inkwizycji, po drodze bezwzględnie rozprawiając się z mieszkańcami zamku na którym mieszka Amos. Jemu jedynemu udaje się przeżyć. Ma on teraz do wykonania niezwykle ważną misje. Musi dostarczyć „Księgę duchów” w odpowiednie ręce. Jednak krok w krok podążają za nimi łowcy książek. Gotowi na wszystko by zniszczyć ten „diabelski” tekst.

„Zakazana księga” to pierwszy tom duologi „Opus” pisarza Andreasa Goesslinga. Trzecioosobowa narracja idealnie łączy przeżycia głównego bohatera jak i sposób działania łowców książek, którzy gotowi są na wszystko by osiągnąć swój zamierzony cel. Doskonałym tłem akcji jest ówczesna Rzesza Niemiecka. Idealnie zostały oddane realia tamtych czasów. Bohaterowie również przedstawieni są w sposób barwny i szczegółowy. Historia bardzo dynamiczna. Na młodego Amosa czeka wiele przygód i niespodzianek. Autor doskonale połączył tu rzeczywistość z magicznym światem, co sprawia, że cała opowieść jest spójna i przejrzysta.

Język jakim napisany jest książka jest bardzo prosty i dzisiejszy, że tak się wyrażę. Wydawać by się mogło, że „Opus” przepełniony będzie archaizmami, na co wskazywać może czas akcji, ale tak nie jest. Każdy czytelnik ma możliwość zrozumienia tekstu bez zastanawiania się co znaczy to lub tamto słowo.

„Zakazana księga” to magiczna opowieść o walce z destrukcyjnymi zasadami, walce o wolność ludzkiej wyobraźni. Poznajemy nie tylko okrutną inkwizycję, ale także bractwo Opus Spirytus , dla którego to właśnie Kronus pisał dzieło swojego życia. Ogromnie spodobała mi się ta książka, choć muszę przyznać, ze czytało mi się trochę opornie. Siedziałam nad nią dwie, trzy godziny, a byłam zaledwie sto stron dalej. Jednak zdecydowanie polecam zapoznanie się z tym tytułem, bo bezsprzecznie warto.
Znajda tu też coś dla siebie panie lubiące historie miłosne. Do Amosa w jego niebezpiecznej podróży dołącza zielonooka Klara. Tych dwoje nastolatków połączy miłosne uczucie, które jak się okaże będzie musiało wiele przejść.

Jak najszybciej chwiałabym się zapoznać z dalszym ciągiem tej historii zawartym w tomie drugim pt „Łowcy księgi” wydanym w listopadzie ubiegłego roku.

Muszę jeszcze dodać, ze szalenie podoba mi się okładka książki. Ta poraniona ręka trzymająca tajemnicza księgę, wygląda wspaniale, a ta od tomu drugiego tym czerwonym światłem bardzo mnie intryguje.

z: www.magiastron.blogspot.com

Działanie wielkiej inkwizycji było jednym z najczarniejszym okresów w historii Europy. Zapłonęła ona światłem niejednego stosu, na którym płonęli niewinni ludzie (bo sąsiadce krowa nie dała mleka). Ofiarami padali jednak nie tylko ludzie, ale i książki wertowane przez oko bezwzględnej cenzury. Ile to wielkich, wartościowych dzieł nigdy nie ujrzało światła dziennego, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z czym kojarzy nam się pozytywizm? Prawdopodobnie z kolejną epoką literacką wałkowaną na lekcja języka polskiego w liceum. Powieść związana z tym okresem to bez sprzecznie „Lalka” Bolesława Prusa. Przyznam się szczerze, że nie przeczytałam tej lektury i cichutko liczę na to, ze nie trafi mi się ona na maturze. Utwór „Na fali” Marii Rodziewiczówny przywiódł mi na myśl właśnie „Lalkę” (bo coś tam z lekcji do mnie dodarło).

Józef Reni to młody człowiek, student prawa, utalentowany skrzypek. Poszukuje on stancji, która byłaby nie droga i znajdowała się możliwe blisko uczelni. Jeden z jego przyjaciół proponuje mu wizytę u niejakiej profesorowej, która mieszka wraz z córkami i gotowa jest wziąć Józefa pod swój dach (w końcu już jednego lokatora ma). To właśnie tu młody Reni poznaje swoją imienniczkę Józefę, na która wszyscy mówią Pepi. Otoczona jest ona wianuszkiem adoratorów, więc początkowo nie zawraca sobie nią głowy. Jednak z biegiem czasu ta młoda osóbka coraz bardziej zaprząta mu myśli. Wydaje się, że Pepi odwzajemnia gorące uczucia Józefa. Wspólnie organizowany teatr zbliża do siebie młodych kochanków. W tym, jak się później okaże, doskonałym momencie wkracza wieloletni przyjaciel naszego bohatera, Łukasz. Zabiera go w tułaczą podróż. Wędrują pieszo, śpią pod gołym niebem, graja na skrzypcach dla przypadkowych widzów. Jednak w sercu Józefa nadal obecna jest rozpaczliwa tęsknota za ukochaną. Mimo protestów Łukasza postanawia wracać do domu, do Pepi. Tu spotyka go ogromny szok i rozczarowanie. Pana Józefa pod jego nieobecność przygruchała sobie nowego adoratora, a względem Reniego zachowuje się jakby namiętne pocałunki za teatralna kotarą nie miały nigdy miejsca.

Występuje tu narrator trzecioosobowy (wszechwiedzący jak to mawia moja polonistka :D) wie wszystko o licznych bohaterach. Akcja rozgrywa się w mieście, którego nazwa nie jest podana, ale prawdopodobnie jest to Kraków, gdzie autorka umiejscawia wydarzenia w wielu swoich utworach. Głównych bohaterem jest tu oczywiście Józef Reni. Młody mężczyzna, bardzo delikatny, wielki romantyk. Jako dziecko w krótkim czasie stracił rodziców. Pozostał mu tylko brat Piotr i ciotka z mężem. Piotr to wielki lekkoduch, uwielbia kobiety, różnorakie zabawy, niemal ciągle po uszy w długach. Ma jednak smykałkę do pracy w młynie, który należał do jego dziadka, a teraz przypadł w udziale ciotce.
Małżeństwo Mariców (ciotka i wuj Józefa i Piotra), żyją ze sobą jak kot z psem. Oboje równie pazerni i skąpi. Jedno przed drugim ukrywa pieniądze. Pani Maricowa wykorzystuje to, że młyn należy całkowicie do niej.
Pepi mimo iż odgrywa bardzo ważną rolę w utworze nie jest przedstawiona nader szczegółowo. Tak naprawdę mało co o niej wiadomo. Całkiem ładna, utalentowana kokietka, uwielbia bawić się mężczyznami. I tyle. Rzadko kiedy występuje sama ona. Częściej raczej we wspomnieniach Józefa.
Spotykamy tu również tą trzecią. Liza wnuczka Maltasa. To z nią żeni się bohater odrzucony przez ukochaną. Zawiodłam się na tej postaci. Spodziewałam się spokojnego, milutkiego dziewczątka zakochanego na zabój w Renim. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna

Nie jest to idealnie pozytywistyczna powieść (w niej powinna się przecież znaleźć praca u postaw, pragmatyzm, altruizm, agnostycyzm i cała rzesza innych skomplikowanych zagadnień). Uwydatniony jest tu kult pracy, związany z młynem Mariców. Głównym wątkiem jest jednak zachwianie wiary bohatera w jego wartości, upadek ideałów. Józefa niczym Izabela Łęcka wodzi go za nos, by w końcu zadrwić z niego i pchać w nieszczęśliwe małżeństwo, a mimo to Józef nie może wyzbyć się uczuć do ukochanej kobiety. Utalentowany skrzypek zostaje stłamszony i po kilku latach nie umie już nic zagrać. Nie żyje już, a wręcz egzystuje.

Bardzo spodobała mi się powieść „Na fali” mimo iż nie znalazłam tu tego czego przeważnie szukam w czytanych książkach. Stosunkowo krótka historia, napisana językiem charakterystycznym dla przełomu XIX i XX wieku, jednak nietrudnym w odbiorze. Zdecydowanie sięgnę po kolejne książki Marii Rodziewiczówny (na końcu wydawca zamieścił kilka okładek i opisów jej powieści). Sama okładka jest bardzo ładna i nastrojowa, Oddaje choć trochę klimat powieści (co ostatnimi czasy rzadko się zdarza).

Moja ocena: 8/10

z: http://magiastron.blogspot.com

Z czym kojarzy nam się pozytywizm? Prawdopodobnie z kolejną epoką literacką wałkowaną na lekcja języka polskiego w liceum. Powieść związana z tym okresem to bez sprzecznie „Lalka” Bolesława Prusa. Przyznam się szczerze, że nie przeczytałam tej lektury i cichutko liczę na to, ze nie trafi mi się ona na maturze. Utwór „Na fali” Marii Rodziewiczówny przywiódł mi na myśl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bycie człowiekiem niesie ze sobą odpowiedzialność za swoje czyny. W końcu jesteśmy stworzeniami myślącymi i możemy przeanalizować wszystkie za i przeciw, a następnie podjąć decyzję dobrą lub złą. Co jeśli jednak na szali leży ludzkie życie? Czy mamy prawo dla większych wartości wystawić na zniszczenie niewinna ofiarę? W czym jesteśmy lepsi od zwierząt, kiedy czasami zachowujemy się dużo gorzej niż one?

„Bahama yellow” Marty Magaczewskiej opowiada o losach mieszkańców tajemniczego zakładu DOPC. Nie jest dokładnie powiedziane czym się on zajmuje, ale nie trudno zgadnąć, że jest to szpital psychiatryczny. Zostaje popełnione w nim morderstwo. Każdy może być winny. Nad Zakładem wisi groźba jego zamknięcia. Bohaterowie postanawiają odnaleźć zabójcę i oddać go władzom by uniknąć najgorszego.

Z budynku niewątpliwie pełnego ludzi poznajemy tylko garstkę bohaterów o niezwykłych imionach. Koffel to nie umiejący się wysłowić, poczciwy pijaczek. Wycofał się z życia, próbuje je przetrwać będąc w stanie ciągłego upojenia alkoholowego. Zajc to starszy duchowny, który widzi w kobietach doskonałe dzieło Boga. Tabiołka jest głównodowodzącą tego całego kramu jakim jest Zakład. Ma opresje na punkcie własnego dziecka i rozpaczliwie próbuje zajść w ciążę. Lala to jej nieudany eksperyment, adoptowała dziewczynę lecz nie obdarzyła uczuciami. Pracuje ona w Zakładzie jako sprzątaczka i we wszystkim widzi prawdziwa matkę, której niestety nie pamięta.
Następny jest Lelech i jego dążenie do poznania ludzkiej duży za pomocą sekcji zwłok. Możliwość rozcięcia klatki piersiowej, wyjęcia serca i zbadania go pod mikroskopem jest dla niego niczym raj na ziemi. I jeszcze Kauk... Sadystyczny były wojskowy. Uciekając przed karą za swoje zbrodnie wojenne schronił się w Zakładzie, gdzie urządza bitwy pająków.

Na koniec zostawiłam sobie jak mi się wydaje najbardziej ciekawą osobowość. Skomroch to mężczyzna jakich mało. Czuły, troskliwy, delikatny. Kocha zwierzęta i doskonale umie się z nimi dogadać. Pragnie miłości kobiety lecz one jakby go nie rozumieją. Zamiast podziwiać i wychwalać go za odwagę, kiedy rzuca się za dzieckiem, które wypadło z pociągu, uznają go za ekscentryka i dziwaka. Łaknie uwagi i akceptacji. To sprawia, że do nikogo się nie odzywa. Zawsze milczy, porozumiewa się jedynie gestami i sporadycznie pisaniem na kartce. Polubiłam go bardzo i z drżeniem serca obserwowałam rozwój kolejnych wydarzeń.

Cała akcja utworu dzieje się jakby w koszmarnym śnie. Mamy stary zniszczony budynek, pełen kurzu i pająków (one odgrywają tu niemal równą role z bohaterami). W pobliżu znajduje się cmentarz. Uciekając z Zakładu mamy dwie możliwości. Albo udać się w stronę drapieżnej pustyni, albo do miasta, które otacza wieczny smog, równie niebezpiecznego jak ogromne połacie pisaku.

Bohaterowie stają przed niezwykle ważnym wyborem. Nie potrafią odkryć kto jest prawdziwym mordercą, ale winnego trzeba znaleźć przed przybyciem władz. Piekielny upał, zapach śmierci roznoszący się po korytarzach, cele i motywacje postaci, negatywnie wpływają na zdrowy osąd.
I czy dziwić może w tej sytuacji, że za wyborem stać będzie urażona duma wzgardzonej kobiety?

Trzecioosobowa narracja wprowadza nas w surrealistyczny świat, w którym nie ma miejsca na sprawiedliwość. Racja ogółu jest tu ważniejsza niż rzetelna prawda. Czytając „Bahama yellow” zastanawiałam się dlaczego ta książka nie znajduje się jeszcze w kanonie lektur książek. Może nie dlatego, że jest jakaś strasznie wybitna, lecz na równi z np. „Ferdydurkę” czy „Procesem” oderwana od rzeczywistości. Niestety nie przepadam za takimi utworami.

Okładka prezentuje się średnio. Na pewno nie zachęca czytelnika, ale może ma na celu selekcje ich tak, alby po książkę sięgnęli tylko ci odpowiednio uduchowieni (do których ja chyba nie należę). Książkę na pewno polecam osobom lubiącym klimaty z lekka abstrakcyjne, nadrealistyczne. Przesłanie powieści dla każdego może wyglądać inaczej. Więc odczytywanie utworu pozostawiam, każdemu potencjalnemu czytelnikowi.

z:www.magiastron.blogspot.com

Bycie człowiekiem niesie ze sobą odpowiedzialność za swoje czyny. W końcu jesteśmy stworzeniami myślącymi i możemy przeanalizować wszystkie za i przeciw, a następnie podjąć decyzję dobrą lub złą. Co jeśli jednak na szali leży ludzkie życie? Czy mamy prawo dla większych wartości wystawić na zniszczenie niewinna ofiarę? W czym jesteśmy lepsi od zwierząt, kiedy czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak będzie wyglądał świat za pięćdziesiąt, sto lat? W jakiem kierunku podąży technika, jaka mentalność będzie cechowała ludzi? Wielu zadaje sobie to pytanie. Niektórzy widzą świetlaną przyszłość. Jednak jest i druga strona medalu. Może nie doczekamy się tego i już w przyszłym roku nastąpi tyle razy zapowiadany Koniec Świata? A może spełni się czarny scenariusz reżyserów i autorów książek o tej tematyce?

Jedną z takich wizji poznajemy z pierwszego tomu trylogii Suzanne Collins.

Książka ta już od bardzo dawna mnie intrygowała. Czytałam wiele pozytywnych opinii i już nie mogłam doczekać się kiedy do mnie trafi. Niestety lista zakupów książkowych długa jak z Warszawy do Łodzi, ale kierując się na wschód. Jakaż była moja radość kiedy szkolna biblioteka została obdarowaną paczką od wydawnictwa Media Rodzina, a w niej „Igrzyska śmierci”.
Mimo iż czekały na mnie stosy innych pozycji, zabrałam się za lekturę tej powieści i nawet się nie spostrzegłam, kiedy ku mojemu rozczarowaniu zabrakło tekstu. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu, a niestety jego zakup muszę odłożyć na jakiś czas. Jedyna nadzieja w bibliotekach.

Odległa przyszłość. Świat nawiedziły liczne kataklizmy i zniszczyły Ziemię. W miejscu dawnej Ameryki Północnej powstało państwo Panem rządzące przez Kapitol. Otoczony on jest przez dystrykty w których zmusza się ludzi do niewolniczej pracy na rzecz stolicy. Powstanie było tylko kwestią czasu. Władze jednak brutalnie stłumiły zamieszki. Od tego czasu na przestrogę mieszkańcom Panem organizowane są Głodowe Igrzyska. Z każdego dystryktu losowani są trybuci. Chłopiec i dziewczyna w wieku od dwunastego do osiemnastego roku życia. Walczyć będą oni z trybutami z pozostałych dystryktów na śmierć i życie ku uciesze kapitolskiej gawiedzi.

Katniss Everdeen mieszka w dwunastym, najbiedniejszym dystrykcie. Musi wykarmić matkę i młodsza siostrę. Pełni rolę głowy rodziny choć sama ma zaledwie szesnaście lat. Pomaga jej w tym przyjaciel, Gale, który tak jak ona walczy o przetrwanie własne i swoich bliskich.
Jednak tego roku w dniu dożynek, które poprzedzają Głodowe Igrzyska, wszystko się nieodwracalnie zmienia.

Powieść ta dosłownie rzuciła mnie na kolana. Świat przedstawiony szokuje, przeraża i skłania cichutkich modlitw, próśb by nigdy do tego nie doszło. Trafiamy do miejsca gdzie nie liczy się absolutnie nic, nic poza przetrwaniem. Dzieciństwo, które z złożenia powinno być beztroskie zostaje przerwane w najokrutniejszy sposób, a niewinni młodzi ludzie rzuceni na arenę gdzie muszą wykazać się przebiegłością, sprytem, bezwzględnością i pozbawić życia ludzi zanim oni zabiją ich.

„- Katniss, to tylko polowanie. Nie znam lepszego myśliwego od ciebie – mówi Gale.
- Igrzyska to coś więcej niż łowy. Oni są uzbrojeni. Myślą – mówię.
- Tak jak i ty. Ale ty masz większą wprawę. Naprawdę polowałaś – upiera się. - Dobrze wiesz, jak zabijać.
- Nigdy nie zabiłam człowieka.
- A właściwie co to za różnica? - pyta Gale ponuro.
Najgorsze jest to, że jeśli zdołam zapomnieć, że poluje na ludzie, nie będzie żadnej.”*

Suzanne Collins z zadziwiającą zręcznością zastosowała tu kontrast. Z jednej strony mamy państwo rozwinięte cywilizacyjnie do granic możliwości, wynalazki o jakich marzą dzisiejsi naukowcy, miasto Kapitol niczym obraz z filmów science – fiction. Z drugiej zaś prymitywne warunki życia mieszkańców poszczególnych dystryktów, brak leków, szkolnictwo opiera się jedynie na podstawowych czynnościach jak pisanie czy czytanie, aż wreszcie walki na arenie niczym w starożytnym Rzymie.

Narracja pierwszoosobowa sprawia, że mamy możliwość poznania emocji, myśli, przeżyć głównej bohaterki. Katniss nie jest zwykłą dziewczyną myśląca o chłopcach i pocałunkach. Życie boleśnie ją doświadczyło. Musiała szybko dorosnąć, objąć domowy ster, a przecież sama była tylko dzieckiem.
Akcja utworu jest bardzo dynamiczna. Pędzi przed siebie niczym strzała wypuszczona z łuku, nie omijając jednak ważnych wydarzeń. Jednocześnie opisanych jest wiele szczegółów. Autorka zaskakuje opisywanymi scenami niemal na każdym kroku. Czytelnik z mocno bijącym sercem czeka na kolejne niespodzianki na następnych stronach, a ustawione są one do samego końca.

Nie zapominajmy jednak, że Katniss to nie jedyna bohaterka „Igrzysk Śmierci”. Mamy tu do czynienia z paletą różnorodnych osobowości. Od zabiedzonych mieszkańców dwunastego dystryktu, poprzez różowowłosą Effie Trinket, niemal ciągle pijanego Haymitch'a, kolorową ludność Kapitolu (w tym niezwykłego stylistę Cinne) do Peety Mellarka.
Wszyscy oni są wyjątkowi. Niektórzy wzbudzają podziw, inni współczucie, a jeszcze inny prawdziwą niechęć. Moim faworytem jest Haymiych. Uwielbiam tego człowieka, i mimo iż nie jest on przystojny, ani w ogóle atrakcyjny, darzę go wielką sympatią (mam nadzieje, że mi go tam w kolejnych tomach nie zabiją). Chciałam napisać, że rozumiem jego zachowanie, ale w sumie nigdy nie przeżyłam (i mam nadzieję, że nie przeżyję) tego co on, lecz wiele go tłumaczy i ja to akceptuje.

Okładka ze skrzydełkami również jest niezwykła. Niby nic ciekawego, ale przyciąga wzrok. Uwielbiam kiedy litery są wypukłe, tu mamy jeszcze taki obrazek. Minusikiem jest jedynie farba jaką wydrukowane jest nazwisko autorki. Niestety po jednym czytaniu lekko się starła. Wspaniała oprawa graficzna nie kończy się jednak na okładce. W środku również co nieco. Ładne grafiki. Oryginalne oznaczenia rozdziałów. Wszystko jest perfekcyjne. Książkę tylko wypożyczyłam, ale na pewno trafi ona na moja półkę.

Recenzja ta nie oddaje wszystkich moich odczuć związanych z „Igrzyskami Śmierci”. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu pt „W pierścieniu ognia”, ale również filmu, który zawita w kinach w marcu 2012 roku.

Moja ocena 10/10

* fragment "Igrzysk Śmierci"

z: http://magiastron.blogspot.com

Jak będzie wyglądał świat za pięćdziesiąt, sto lat? W jakiem kierunku podąży technika, jaka mentalność będzie cechowała ludzi? Wielu zadaje sobie to pytanie. Niektórzy widzą świetlaną przyszłość. Jednak jest i druga strona medalu. Może nie doczekamy się tego i już w przyszłym roku nastąpi tyle razy zapowiadany Koniec Świata? A może spełni się czarny scenariusz reżyserów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biegniesz nocą przez las, a drzewa wyciągają po ciebie swoje gałęzie niczym macki. Otaczają cię ze wszystkich stron. Z mroku wyłaniają się niewyraźne postaci. Jedna straszniejsza od drugiej. Wiesz, że są już coraz bliżej, zaraz cię dopadną, serce wali ci z siłą dzwonu, krew szumi w uszach. Czujesz, że coś łapie cię za kostkę...
I nagle siadasz na swoim łóżku, serce nadal galopuje przed siebie, ciągle strach trzyma cię w swoim uścisku. Ale przychodzi też wielka ulga. To tylko sen, koszmar. Wiesz, że nocny majak nie jest rzeczywistością. Upiorne drzewa zamieniają się w znajome, przytulne ściany pokoju.

Niestety Alex Sawyer nie miał tyle szczęścia. Trafił do koszmaru, który rozgrywał się na jawie.

Nasz bohater jest zwykłym chłopcem mieszkającym w Wielkiej Brytanii. Ma niestety to nieszczęście, że żyje w okolicy, w której grasują różnorodne gangi, przestępcy i inne ciemne typki.
Alex również coraz bardziej zanurza się w tym mrocznym świecie. Nie jest złym chłopcem. Może to złe towarzystwo, może zwykła nuda sprawiają, że zaczyna kraść.

Kolejny pewny skok. Właścicieli nie ma w domu, a w środku mnóstwo sprzętu elektronicznego i pieniędzy. Jednak to właśnie wtedy życie Alexa zamieniło się w piekło. Toby, jego najlepszy przyjaciel nie żyje, a jego samego szuka policja. Kiedy w końcu trafia do aresztu, nikt nie daje wiary jego zapewnieniom, że jest niewinny i ktoś próbuje go wrobić. Nawet jego rodzice odwracają się od niego.
Krótka rozprawa. Wszystkie dowody świadczą przeciwko niemu. Sąd jest nie ugięty. Po wydarzeniach mających miejsce kilka lat wcześniej, kiedy to ulice spłynęły krwią, młodzi ludzie mordowali bez cienia wyrzutów sumienia, rząd wprowadził program w którym nieletni przestępcy nie mogli liczyć na jakąkolwiek litość. Zostaje wybudowane więzienie o zaostrzonym rygorze, przed którym drżą wszyscy bez względu na wiek. I właśnie tam wyrok dożywocia odsiadywać będzie zaledwie czternastoletni Alex.

Alexander Gordon Smith jest autorem wielu poczytnych horrorów. Widać, że zna się na tym co robi, bo „W potrzasku” to fenomenalna powieść trzymająca w napięciu, zaskakująca i przeszywająca lękiem. Pierwszoosobowa narracja pozwala nam przeżywać wszystkie wydarzenie tak mocno jak główny bohater. Jest to tylko dziecko i miejsce do którego trafił jawi mu się niczym najstraszniejszy nocny koszmar. W dodatku czuje wielkie rozgoryczenie niesprawiedliwością jaka go spotkała. Musi resztę życia spędzić w tak okropnym miejscu za grzechy, których nie popełnił, otoczony takimi samymi bezbronnymi dzieciakami jak on.

Autor doskonale wykreował miejsce wydarzeń. Więzienie opisane jest bardzo szczegółowo i dreszczem strachu napawa obraz wyłaniający się z tekstu. Dodać do tego należy jeszcze ogromnych strażników o okrutnych stalowych oczach, naczelnika, który wygląda jak wysłaniec piekieł wraz z jego psami, krwiożerczymi bestiami bez skóry, zabiającymi nieposłusznych więźniów oraz nienaturalne monstra w skórzanych płaszczach z maskami gazowymi przyszytymi do głowy.
Nikt z nas nie chciał by mieć choć raz takiego koszmaru, a Alex trafił tam na kolejne kilkadziesiąt lat.

Książka napisana jest przyjemnym i łatwym w odbiorze językiem. Jest to pewna wada, ponieważ nie uświadczymy tu slangu, ani przekleństw, a przecież więzienie w większości zamieszkane jest przez zdemoralizowanych kryminalistów. Wynika z tego, że w Wielkiej Brytanii mają przestępców wyrażających się tylko i wyłącznie poprawnie, bez żadnych upiększeń.

Bohaterowie przedstawieni są tu bardzo ogólnikowo. Niemal do samego końca pozostają bardzo tajemniczy. Nie spotkamy się ze szczegółowymi opisami poszczególnych postaci. Nie mamy więc możliwości ich sobie zwizualizować. O tym wiemy, że ma zielone oczy, a o tamtym, że posiada znamię na ramieniu. I tyle. Sprawia to, że każdy z nas może się wczuć w sytuację głównego bohatera, bo w końcu jest on zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się nastolatkiem.

Smith przedstawia nam świat okrucieństwa, strachu, rozpaczy. Świat w którym ludzie okazują się nic niewartymi przedmiotami, które można usunąć z tego świata jednym prostym gestem. Więźniowie stają się własnością naczelnika, którą dysponuje wedle własnego uznania. Pozostaje on bezkarny w swoich poczynaniach.

Polecam ją każdemu, kto lubi dobre horrory z elementami science-fiction. Nie czytałam jeszcze książki tego typu napisanej tak dobrze. Akcja mknie do przodu, wciąga już od pierwszej strony i nie raz zaskakuje. Zakończenie jest wręcz idealne, by rozpalić w czytelniku ogień ciekawości, by z niecierpliwością oczekiwał kolejnego tomu.

Książka podoba się również fanom serii 'Tunele”. Bardzo podobny motyw zejścia pod powierzchnię ziemi, gdzie życie toczy się zupełnie innym torem.

Okładka może wydawać się trochę makabryczna, ale według mnie idealnie pasuje do utworu. Oddaje całą atmosferę i grozę, którą czuje się w każdym rozdziale.
Czy mówiłam już jak lubię, kiedy każdy rozdział nosi inny tytuł? Jeśli nie, to właśnie o tym wspominam i „W potrzasku” otrzymuje ode mnie za to dodatkowe punkty. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom, który jak mam nadzieje wydawnictwo planuje wydać.

Z: http://magiastron.blogspot.com

Biegniesz nocą przez las, a drzewa wyciągają po ciebie swoje gałęzie niczym macki. Otaczają cię ze wszystkich stron. Z mroku wyłaniają się niewyraźne postaci. Jedna straszniejsza od drugiej. Wiesz, że są już coraz bliżej, zaraz cię dopadną, serce wali ci z siłą dzwonu, krew szumi w uszach. Czujesz, że coś łapie cię za kostkę...
I nagle siadasz na swoim łóżku, serce nadal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Druga część była równie pasjonująca, a może nawet lepsza co pierwsza. Z niecierpliwością oczekuje trzeciego tomu.

Recenzja na magiastron.blogspot.com

Druga część była równie pasjonująca, a może nawet lepsza co pierwsza. Z niecierpliwością oczekuje trzeciego tomu.

Recenzja na magiastron.blogspot.com

Pokaż mimo to


Na półkach:

I żyli długo i szczęśliwie...

Tak przeważnie kończą się wszystkie opowieści czytane nam w dzieciństwie. Przyznać jednak trzeba, że życie to nie bajka. Nie jest czarno-białe, nie zawsze dostajemy to czego chcemy i często musimy zadowolić się tym co mamy. Życie składa się z całej masy wyborów, od których zależy szczęście nasze i naszych najbliższych.

Daisy jest piękna, młoda, żywiołowa, przez wszystkich lubiana. Jest niczym dziecko szczęścia. Wszystko czym się zajmuje zawsze jej wychodzi. Dusza towarzystwa, dowcipna, inteligentna i elokwentna. Wręcz idealna.
Kit to przystojny dziedzic dużego majątku. Uwielbia podróżować po Dalekim Wschodzie. Trochę tajemniczy i zamknięty w sobie, co sprawia, ze jest jeszcze bardziej atrakcyjny. Po uszy zakochany w Daisy.
Na pierwszy rzut oka są doskonała parą. Oboje młodzi, piękni i co najważniejsze zakochani w sobie. Niestety ich wspólne szczęście stoi pod wielkim znakiem zapytania. Ona już po słowie z innym, on niestety ma kłopoty finansowe i jego ojciec nalega na ślub z zamożną panną, którą jego wybranka niestety nie jest.
Mamy tu też tą drugą.
Matty, kuzynka Daisy, jako pięciolatka straciła rodziców i trafiła do swojego wujostwa na wychowanie. Niestety okazała się dzieckiem chorowitym i tolerowanym jedynie przez wzgląd na jej majątek pozostawiony przez rodziców. Niestety los nie obdarował jej urodą. Życie sprawiło że stała się oschła i niedostępna, pełna kompleksów.
W przypływie jakiejś niezrozumiałej odwagi, proponuje Kitowi małżeństwo.

Czy czy możliwe jest przetrwanie związku w którym on kocha inną?

„Pomyśl o lilii” to pełna emocji saga rodzinna. Nie skupia się tylko na trójkącie miłosnym głównych bohaterów. Mimo iż akacja dzieje się w latach 1929-1932, to przenosimy się również na pola pierwszej wojny światowej na której walczył Sir Rupert – ojciec Kita. Obserwujemy również losy jednej z sióstr głównego bohatera, Flory. Młodej dziewczyny, która wkrawa w dorosłość i odkrywa świat gwałtownych namiętności. Przenosimy się w przeszłość, do tragicznych wydarzeń mających wpływ na zachowanie bohaterów.

Autorka wspaniale ukazuje atmosferę małej angielskiej miejscowości w dobie kryzysu. Maluje słowami barwne wiejskie tło pod całą fabułę utworu. Odkrywamy rodzinne sekrety i tajemnice otoczeni różnorodną, bujną roślinnością. Razem z Matty przedzieramy się przez gąszcz poplątanych gałęzi by odkryć piękną rzeźbę kobiety z małym dzieckiem. Wśród ogrodowych drzew dostrzegamy ulotny cień małej dziewczynki i po chwili nie jesteśmy pewni czy nam się przypadkiem nie wydawało.

Bohaterowie wykreowani z prawdziwą dokładnością. Bardzo ludzcy. Nie są do szczętu źli czy dobrzy. Moją ulubioną bohaterką jest zdecydowanie Matty, która jednak często niezwykle irytuje. Do Daisy załapałam prawdziwą niechęcią już w ostatnim akapicie pierwszego rozdziału, mimo iż dalej nie była taka zła.

Książką podzielona jest na trzy części, które w pewien sposób wyznaczają ery danego bohatera. Rozdziały napisane są w narracji trzecioosobowej oprócz występujących od czasu do czasu wstawek pewnego tajemniczego Harry'ego, którego tożsamość z biegiem stron powoli rozszyfrujemy.

„Pomyśl o lilii” to nie jest zwykły romans. Nie wiem czy w ogóle można przyporządkować tą pozycję do tego gatunku. Jest to przepiękna powieść obyczajowa, którą bardzo polecam. Mimo dużej objętości czyta się naprawdę szybko, nawet nie zauważając nudnawych fragmentów o kwiatach i ogrodach. Jeśli kogoś to interesuje to tym bardziej trafił w dziesiątkę. Nie jest to może poradnik o ogrodnictwie, ale można się stąd dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy.

Z pewnością sięgnę po inne tytuły tej autorki. Urzekła mnie swoim stylem i lekkością słowa. Ta uczuciowa opowieść o miłości i zdradzie, zniszczeniu i odbudowie, odkrywaniu czegoś pięknego i drogocennego w samym środku zapomnianego ogrodu na trwałe przywiązało mnie do tej autorki.



z: magiastron.blogspot.com

I żyli długo i szczęśliwie...

Tak przeważnie kończą się wszystkie opowieści czytane nam w dzieciństwie. Przyznać jednak trzeba, że życie to nie bajka. Nie jest czarno-białe, nie zawsze dostajemy to czego chcemy i często musimy zadowolić się tym co mamy. Życie składa się z całej masy wyborów, od których zależy szczęście nasze i naszych najbliższych.

Daisy jest piękna,...

więcej Pokaż mimo to