-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus7
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
Biblioteczka
Seria na F/AKTACH od Wydawnictwa Od Deski Do Deski zalicza się do moich ulubionych. Po lekturze znakomitej Czarnej oraz Bestii – studium zła – wiem, że znajdę tu interesujące tytuły inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. I tym razem również się nie zawiodłam. Gdy tylko otworzyłam przesyłkę z powieścią Anny Fryczkowskiej zatytułowaną Równonoc i przeczytałam kilka stron, wiedziałam, że nie odłożę tej książki, dopóki nie skończę. Po kilku minutach z książką spojrzałam na blok kartek i poczułam rozczarowanie, że zostało mi tak niewiele stron. Chciałabym więcej, dużo więcej.
Choć Równonoc jest powieścią, fikcją literacką, to jednak autorka stworzyła ją na podstawie wspomnień i informacji związanych z autentycznymi wydarzeniami. Pod koniec lat 90. w województwie zachodniopomorskim zanotowano serię tajemniczych zaginięć nastoletnich chłopców. Wszystkie zaginięcia miały miejsce w czasie, gdy zima ustępowała miejsca wiośnie, a chłopcy, którzy zaginęli, byli do siebie uderzająco podobni, niemal jak bracia.
Nie myślcie jednak, że mamy do czynienia z kryminałem. Nie ma tu emocjonującej akcji ani obrazowego śledztwa. Ta powieść jest jak spotkanie z rodzicami zaginionych nastolatków. W czasie lektury czytelnik czuje się tak, jakby siedział naprzeciw pogrążonych w rozpaczy rodziców i uczestniczył w niewyobrażalnie bolesnej rozmowie. Jakby słuchał dramatycznej opowieści, jak znika dziecko, jak pęcznieje strach, jak do bolącego serca dociera przykra, obezwładniająca prawda, jak powoli gaśnie nadzieja, ale mimo to każdego dzwonka u drzwi człowiek uczepia się jak tratwy ratunkowej.
Powieść Anny Fryczkowskiej zrobiła na mnie duże wrażenie. Nie potrafiłam czytać jej bez emocji, bo i tematyka trudna i wykonanie świetne, niby proste, oszczędne w słowach, a jednak skłaniające do refleksji. Czasami natrafiam na książki, które skłaniają mnie, bym sięgnęła po inne pozycje autora. I to jest właśnie taka książka. Bardzo gorąco Wam polecam!
Seria na F/AKTACH od Wydawnictwa Od Deski Do Deski zalicza się do moich ulubionych. Po lekturze znakomitej Czarnej oraz Bestii – studium zła – wiem, że znajdę tu interesujące tytuły inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. I tym razem również się nie zawiodłam. Gdy tylko otworzyłam przesyłkę z powieścią Anny Fryczkowskiej zatytułowaną Równonoc i przeczytałam kilka stron,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPiękna i niezwykła jest powieść Jacobsena. Niezwykła i inna. Niespieszna, wolno snująca się opowieść, tak różna od emocjonujących zwrotów akcji, wartkich dialogów i barwnych opisów współczesnej literatury. Niewidzialni to książka surowa jak krajobraz wyspy, na której żyją jej bohaterowie. Pozbawiona dialogów, z leniwie snującą się historią. I przez to ciekawa, intrygująca tak, że ciężko się oderwać.
Piękna i niezwykła jest powieść Jacobsena. Niezwykła i inna. Niespieszna, wolno snująca się opowieść, tak różna od emocjonujących zwrotów akcji, wartkich dialogów i barwnych opisów współczesnej literatury. Niewidzialni to książka surowa jak krajobraz wyspy, na której żyją jej bohaterowie. Pozbawiona dialogów, z leniwie snującą się historią. I przez to ciekawa, intrygująca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Odziedziczony po nieznanym pradziadku domek nad jeziorem staje się dla Kitty schronieniem, gdy kobieta próbuje uciec przed problemami małżeńskimi. Wydaje się, że będzie idealnym miejscem, by choć na chwilę zapomnieć o zdradzie męża i przemyśleć dalsze kroki. Kitty rzuca się w wir pracy, aby przywrócić domek do jakiego takiego stanu. Gdy natrafia na cenny, wysadzany klejnotami stary naszyjnik, postanawia dowiedzieć się więcej o człowieku, po którym odziedziczyła chatkę. Rodzinny sekret sięga głębiej, niż mogłaby przypuszczać. Do 1914 roku, gdy wielka księżna Tatiana z rodu Romanowów zakochała się w rannym oficerze kawalerii…
Któż z nas nie słyszał o dramatycznej historii Romanowów, bestialsko zamordowanych pewnej lipcowej nocy. Przez lata nie milkły spekulacje dotyczące członków rodziny carskiej. Zastanawiano się, czy możliwe jest, aby ktokolwiek z rodu Romanowów przetrwał tę masakrę, pojawiały się osoby podające się za cudownie ocalałe księżne, przeprowadzano badania, inscenizacje. Gill Paul zafascynowała ta historia. Jak sama autorka wspomina w posłowiu, także i ona miała nadzieję, że ktoś rzeczywiście przeżył tę noc. I w swoich nadziejach Gill Paul poszła o krok dalej, serwując nam opowieść z gatunku „co by było, gdyby...”. Bo co by było, gdyby księżnej udało się uciec? Gdyby jej ukochany nie zginął pod Carycynem, jak podają źródła historyczne?
Akcja w powieści Paul biegnie dwutorowo, ale przyznaję, że najbardziej do gustu przypadła mi do gustu część historyczna i nie mogłam się doczekać, kiedy nastąpią rozdziały poświęcone Tatianie i Dymitrowi. Nie to, że wątek Kitty był nudny czy źle napisany, po prostu takich historii czytałam już wiele, nie wzbudził więc we mnie większych emocji. Bardzo ciekawa za to byłam, jak potoczą się losy bohaterów sprzed stu lat i te rozdziały książki czytałam z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Historia nie była dla nich łaskawa, na kartach powieści Gill Paul otrzymali od losu szansę, by odwrócić nieszczęśliwą kartę. Czy rzeczywiście to zrobili? Przekonacie się, jeśli przeczytacie Sekret Tatiany. Ja na pewno będę obserwować literackie poczynania autorki i trzymać kciuki, historia Tatiany i Kitty nie była ostatnią wydaną na polskim rynku książką Paul.
Odziedziczony po nieznanym pradziadku domek nad jeziorem staje się dla Kitty schronieniem, gdy kobieta próbuje uciec przed problemami małżeńskimi. Wydaje się, że będzie idealnym miejscem, by choć na chwilę zapomnieć o zdradzie męża i przemyśleć dalsze kroki. Kitty rzuca się w wir pracy, aby przywrócić domek do jakiego takiego stanu. Gdy natrafia na cenny, wysadzany...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-02
Znacie legendę o Szczurołapie? Człowieku, który przybył do Hameln i za godziwą opłatę zgodził się wypędzić niszczące miasto szczury, a kiedy przekonał się, że został oszukany, zemścił się w okrutny sposób, uprowadzając za pomocą swojej niezwykłej muzyki wszystkie dzieci? To opowieść, która nie raz wzbudzała we mnie dreszczyk grozy. Odwołania do niej pojawiają się w wielu książkach i filmach, np. w Sadze o Ludziach Lodu. Tym razem po tę niezwykłą legendę sięgnęli Jay Asher oraz Jessica Freeburg.
Powieść Ashera – 13 powodów – zrobiła na mnie spore wrażenie, kiedy więc zauważyłam zapowiedź Szczurołapa, wiedziałam, że muszę przeczytać tę pozycję. Przyznaję, że zaskoczyła mnie forma powieści graficznej, ale już po chwili nie potrafiłam się oderwać. Historia Magdaleny i tajemniczego przybysza z fletem pochłonęła mnie od pierwszych stron. Asher i Freeburg stworzyli niezwykłą wersję opowieści o szczurołapie. Ujęło mnie to, że nie skupili się wyłącznie na postaci wędrowca z fletem, ale także na mieszkańcach miasteczka, odsłaniając ich jasne i ciemne strony. Oraz to, jak bardzo uniwersalna i ponadczasowa okazała się ich historia. To, o czym opowiada, pasuje i do wydarzeń sprzed wieków i do tego, co dzieje się wokół nas na co dzień.
Kluczową postacią jest tu Magdalena. Głucha dziewczyna, odrzucona przez prawie całe społeczeństwo, obiekt drwin i agresji. Jej historia pokazuje, jak niewiele zmieniło się na przestrzeni wieków. Niepełnosprawni, inni, biedni, mniej ładni, mniej inteligentni, mniej sprytni, oj, długo by wymieniać – nadal spotykają się z szykanami i atakami. Czy nie o tym pisał Asher w swoich 13 powodach? Czy nie z tym zmagają się miliony dzieci, nastolatków i dorosłych na całym świecie? Magdalena z opowieści o Szczurołapie jest postacią fikcyjną, ale tak naprawdę spotkamy ją tuż za rogiem.
Nie odłożyłam, dopóki nie doczytałam. Podczas lektury towarzyszyły mi różne emocje i refleksje, nie zawsze przyjemne, a po zamknięciu książki wielokrotnie wracałam do niej myślami. I nadal wracam, choć minął tydzień, odkąd odłożyłam ją na półkę. Może zadziałała magia starych legend, może przemówiły do mnie problemy dnia współczesnego, nie wiem. Ale wiem, że polecam Wam gorąco.
Znacie legendę o Szczurołapie? Człowieku, który przybył do Hameln i za godziwą opłatę zgodził się wypędzić niszczące miasto szczury, a kiedy przekonał się, że został oszukany, zemścił się w okrutny sposób, uprowadzając za pomocą swojej niezwykłej muzyki wszystkie dzieci? To opowieść, która nie raz wzbudzała we mnie dreszczyk grozy. Odwołania do niej pojawiają się w wielu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Molestowanie seksualne, wulgarne zaczepki, gwałty – życie naszych babek i prababek nie było usłane różami. Kobiety żyjące w przedwojennej Polsce mało kiedy mogły liczyć na obronę i sprawiedliwość. Nawet jeśli przełamywały wstyd i miały odwagę opowiedzieć o krzywdzie, jaka je spotkała, uznawano, że wina leży po ich stronie, że przedstawione wydarzenia są wytworem ich wyobraźni, a jeśli zasądzano jakieś wyroki, to były one śmiesznie niskie. O przestępstwach seksualnych czy dewiacjach się nie mówiło. Był to temat tabu, lepiej było udawać, że takie rzeczy w ogóle nie mają miejsca. A pokrzywdzeni? Cóż, skoro zazwyczaj nie mogli liczyć na zrozumienie ze strony swoich najbliższych, nie powinna dziwić obojętność a nawet wrogość społeczeństwa, prawda?
W swojej najnowszej książce Kamil Janicki bierze pod lupę dwudziestolecie międzywojenne i obdziera je z ładnego, kolorowego papierka. Epoka, którą wielokrotnie przedstawia się jako niezwykle barwną, kulturalną i wyrafinowaną, w rzeczywistości nie była taka idealna i obfitowała w straszliwe zbrodnie seksualne. I bynajmniej nie były one udziałem tak zwanego marginesu społecznego czy biedoty. Owszem, w takim środowisku z pewnością było się na napaść bardziej narażonym, ale „wstydliwe występki” zdarzały się także w dobrych i majętnych domach. Choć naturalnie na wypadało o tym wspominać.
Kamil Janicki odsłania przed nami nie tylko brud opisanej epoki, ale wskazuje również demoralizację społeczeństwa, które w wielu przypadkach nie widziało w podobnych przestępstwach niczego zdrożnego czy dziwnego. W niektórych kręgach uznawane za normalne było to, że służące świadczą chlebodawcom seksualne usługi, zupełnie jakby nie były one ludźmi, ale sprzętami ustawionymi w domu dla wygody państwa. Również prasa – zamiast piętnować podobne występki – niejednokrotnie czyniła je tematem żartów, frywolnych opowiastek czy wierszyków. Wszak gwałt to świetna zabawa, można się pośmiać, czyż nie?
Nie będę ukrywać: to nie jest przyjemna książka. To lektura, przy której wszystko aż skręca od środka, zaciska się zęby z bezsilności i kręci głową z niedowierzaniem. Niby wiemy, że gwałt nie jest znakiem naszych czasów, że i przed laty molestowało się dzieci i rozpowszechniano treści pornograficzne, niby nie powinno to dziwić, ale i tak boli. Nie sposób przeczytać książki Janickiego bez emocji i tego wewnętrznego bólu. Przynajmniej ja nie potrafiłam, a już przy rozdziałach poświęconych wykorzystywaniu dzieci i zwierząt, musiałam robić przerwy w czytaniu, bo nie dawałam rady. Książka Kamila Janickiego jest mocna i bezkompromisowa. Odsłania to, co przez lata próbowano ukryć. Takie pozycje są potrzebne, bo choć w niewielkim stopniu oddają sprawiedliwość tym, których krzywdzono i tym, którym sprawiedliwości przed laty odmówiono.
Molestowanie seksualne, wulgarne zaczepki, gwałty – życie naszych babek i prababek nie było usłane różami. Kobiety żyjące w przedwojennej Polsce mało kiedy mogły liczyć na obronę i sprawiedliwość. Nawet jeśli przełamywały wstyd i miały odwagę opowiedzieć o krzywdzie, jaka je spotkała, uznawano, że wina leży po ich stronie, że przedstawione wydarzenia są wytworem ich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-10
Ta książka od razu zafascynowała mnie tytułem. Wiosennym, pachnącym i kobiecym. I choć nieczęsto sięgam ostatnimi czasy po powieści obyczajowe, tę zapragnęłam przeczytać. Skusiła mnie obietnica klimatycznego Krakowa lat dziewięćdziesiątych, czyli i mojej nastoletniej młodości, Krakowa tak przeze mnie uwielbianego, tajemniczego i intrygującego. A losy Alicji okazały się nie mniej zajmujące.
Ale od początku. Jedno upalne popołudnie, dzwonek do drzwi, a w progu on. Niewidziany od ponad dwudziestu lat, zupełnie inny, a jednak znajomy. Ta wizyta budzi w Alicji wspomnienia burzliwej historii miłosnej, która stała się ich udziałem w czasach studenckich. Kobieta przypomina sobie pewną rozgrywkę pokera, kiedy jej serce rozdarło się na pół i podzieliło między dwóch mężczyzn. Czy po latach odzyska utraconą miłość?
W cieniu magnolii to piękna i wciągająca powieść o miłości, pożądaniu i trudnych wyborach, jakich przychodzi nam dokonać. Główna bohaterka miota się między dwoma mężczyznami: narzeczonym Leszkiem i nowo poznanym Jankiem, który pochodzi z zupełnie innego świata, ale szybko staje się jej bliski. My, czytelnicy, obserwujemy jej zmagania i rozterki i kibicujemy, by Alicja zrozumiała, kogo powinna wybrać. I chociaż znając wstęp książki, jesteśmy w stanie przewiedzieć, jak potoczą się studenckie losy Ali i Janka, historia trzyma w napięciu do końca. Poza tym wciąż możemy mieć nadzieję, że odnajdą się po latach, prawda? Powieść Anny Płowiec to także opowieść o toksycznym związku, który niszczy. Trudno pozostać obojętnym, czytając, jak główna bohaterka jest traktowana przez swojego wybranka. Czy przejrzy na oczy?
Niezwykły klimat Krakowa lat dziewięćdziesiątych, nagrzanych słońcem ulic, studenckich klubów i odrapanych kamienic doprawiony subtelnym zapachem magnolii i miłością. Ta powieść spodoba się wszystkim, którzy cenią romantyczne, ale nieoczywiste historie. Mnie ujęła niezwykłą atmosferą, oraz lekkim i przyjemnym piórem autorki, która wie, jak snuć swą opowieść, by zaintrygować czytelnika. Trudno mi napisać więcej, by nie zdradzić zbyt wiele, więc po prostu polecam!
Ta książka od razu zafascynowała mnie tytułem. Wiosennym, pachnącym i kobiecym. I choć nieczęsto sięgam ostatnimi czasy po powieści obyczajowe, tę zapragnęłam przeczytać. Skusiła mnie obietnica klimatycznego Krakowa lat dziewięćdziesiątych, czyli i mojej nastoletniej młodości, Krakowa tak przeze mnie uwielbianego, tajemniczego i intrygującego. A losy Alicji okazały się nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy myślimy o adopcji, przed oczyma mamy radosny happy end, który pokrzywdzonym przez los dzieciakom zapewnia wymarzony dom. Daje rodzinę, miłość rodzicielską, troskliwą opiekę, o jaką trudno w placówkach, gdzie przebywa równocześnie zbyt wiele dzieci, by wychowawcy byli w stanie każdemu poświecić tyle uwagi, ile potrzeba. Mało kiedy myślimy o trudnościach, z jakimi muszą zmagać się rodzice adopcyjni i ich dzieci.
Magdalena Majcher po raz kolejny bierze na tapetę niełatwy i ważny temat. Jej bohaterowie przeżywają swój osobisty dramat: nie mogą mieć dzieci. Dojrzewają jednak do myśli o adopcji i decydują się przysposobić dziecko. W ich życiu pojawia się dziewięcioletni Piotruś. Ma być ich wymarzonym synkiem. Ale droga, którą przyjdzie im pokonać nie będzie usłana różami. Chłopiec cierpi na FAS – alkoholowy zespół płodowy, zmaga się z licznymi deficytami rozwojowymi i trudnymi zachowaniami. Czy mimo obaw Ewelina, Adrian i mały Piotruś stworzą szczęśliwą rodzinę?
Po spokojnej jesieni i trzymającej w napięciu zimie przychodzi emocjonująca wiosna. I jak na wiosnę przystało niesie nadzieję nowego życia, nowych porządków i uczuć. W tym wypadku uczuć szczególnych, rodzicielskich, ale niełatwych. Rodzice czekający na swoje dziecko dziewięć miesięcy, mają czas, by oswoić się z emocjami. Towarzyszą swojemu maleństwu od pierwszych dni, obserwują, jak kształtuje się jego charakter, rozwijają zdolności i ujawniają deficyty. Ewelina i Adrian wprowadzają pod swój dach w pewnym stopniu ukształtowanego człowieka. Są świadomi trudności, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć. W teorii. A jak wiadomo od teorii do praktyki daleka droga. Droga wyboista, podlana łzami po obu stronach, najeżona wrzaskiem, strachem i wątpliwościami.
Kolejna ważna rzecz, którą Majcher porusza w swojej powieści to FAS – alkoholowy zespół płodowy. O tym wciąż mówi się bardzo mało, a przecież co roku rodzą się tysiące maluszków z uszkodzeniami poalkoholowymi. Wciąż można spotkać się z opiniami, że lampka wina czy małe piwo w ciąży nie zaszkodzi. Tymczasem nawet malutka ilość alkoholu spożyta przez przyszła matkę wywiera ogromny wpływ na stan płodu i grozi nieodwracalnymi konsekwencjami.
Podsumowując: Wszystkie pory uczuć Wiosna autorstwa Magdaleny Majcher to emocjonująca obyczajówka mocno nakreślające ważny problem społeczny. Przystępny styl, lekkość pióra autorki i umiejętnie wplecione wątki retrospekcyjne uprzyjemniają lekturę. Lada dzień premiera czwartej odsłony cyklu, z nowymi bohaterami i kolejną ważną historią. Znając upodobanie autorki do uciekania od schematów, możemy być pewni, że po raz kolejny nas ona zaskoczy.
Kiedy myślimy o adopcji, przed oczyma mamy radosny happy end, który pokrzywdzonym przez los dzieciakom zapewnia wymarzony dom. Daje rodzinę, miłość rodzicielską, troskliwą opiekę, o jaką trudno w placówkach, gdzie przebywa równocześnie zbyt wiele dzieci, by wychowawcy byli w stanie każdemu poświecić tyle uwagi, ile potrzeba. Mało kiedy myślimy o trudnościach, z jakimi muszą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Colmstock. Nieduże senne miasteczko, w którym perspektywy do życia są gorsze niż kiepskie. Brak pracy, rozwinięty handel narkotykami. Zaczyna się od pożaru sądu, w którym zginął powszechnie lubiany nastolatek, ale prawdziwa panika wybucha w chwili, gdy na progu kilku domów pojawiają się porcelanowe lalki do złudzenia przypominające mieszkające w nich dziewczynki. Rodzi się teoria mówiąca o pedofilu, który w ten sposób oznacza przyszłe ofiary. Miasteczko pogrąża się w strachu, a w mieszkańcach budzą się najgorsze instynkty. Młoda, ambitna dziewczyna marząca o karierze dziennikarki zamierza wykorzystać okazję, stworzyć temat życia i wyrwać się do wielkiego miasta. Nie wszystkim podoba się to, co robi.
Powieść Anny Snoekstra obudziła we mnie sprzeczne uczucia. Już intrygujący opis, obiecujący zagadkowy thriller osadzony w klimatycznym miasteczku, wzbudził moje zainteresowanie. Ta historia zapowiadała się naprawdę wspaniale i miałam wobec niej dość wysokie oczekiwania. Z jednej strony książka sprostała moim wymaganiom co do odprężającej lektury. Nie zabrakło tu dynamicznej akcji, która nawet na moment nie pozostaje w zawieszeniu i nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Autorka trzyma w napięciu do samego końca, a co więcej: potrafi zaskoczyć zupełnie nieoczekiwanymi twistami. A przynajmniej nieoczekiwanymi dla mnie, więc biorę to zdecydowanie za atut tej powieści.
Niestety, lekturze tej książki niemal cały czas towarzyszyło mi uczucie, że nie wykorzystano potencjału tej historii. Przede wszystkim jest to bardzo prosty thriller, prosta jest tu fabuła, prosty jest także język i styl autorki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie musi być wadą książki, czyta się lekko i szybko, powiedziałabym nawet, że za lekko. Gdyby rozbudować niektóre z wątków, dać pewnym wydarzeniom drugie dno, zagłębić się trochę w psychikę wybranych bohaterów – wyszłaby z tego mroczna, klimatyczna opowieść, która niejednemu czytelnikowi podniosłaby włoski na karku.
Anna Snoekstra operuje bardzo prostym, lekko przyswajalnym językiem. Owszem, potrafi na swój sposób odmalować klimat małego, pozbawionego perspektyw miasteczka, ale czyni to bardzo oszczędnie. W czasie lektury zwróciłam uwagę na krótkie zdania, jakimi operuje autorka. Przeważają te jednoczłonowe, nierozbudowane, zupełnie jakby autorka czuła awersję do znaków interpunkcyjnych czy spójników. A mam wrażenie, że gdyby te zdania trochę rozwinęła, treść książki mogłaby na tym zyskać, stałaby się głębsza, zdania nabrałyby miękkości. Nie zawsze tak jest. Czasami pojawiają się dłuższe, bardziej rozbudowane treści. I w takiej sytuacji zawsze zastanawiam się, ile w przełożonej książce jest z autora a ile z tłumacza.
Są autorzy, których po jednej książce, po jednym spotkaniu z ich piórem, wyobraźnią i zdolnością budowania historii, wyglądam w zapowiedziach. Ta autorka niestety nie trafi do ich grona. Nie mówię jej stanowczego nie, jednak na chwilę obecną nie przewiduję, byśmy się zaprzyjaźniły. Polecam czy odradzam? Ani jedno ani drugie – wiem, że ta książka znajdzie swojego czytelnika i w pełni to rozumiem. Jest dość wciągająca, intrygująca, zagadkowa, ale zupełnie "nie moja". Macie ochotę się przekonać?
Colmstock. Nieduże senne miasteczko, w którym perspektywy do życia są gorsze niż kiepskie. Brak pracy, rozwinięty handel narkotykami. Zaczyna się od pożaru sądu, w którym zginął powszechnie lubiany nastolatek, ale prawdziwa panika wybucha w chwili, gdy na progu kilku domów pojawiają się porcelanowe lalki do złudzenia przypominające mieszkające w nich dziewczynki. Rodzi się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-03
Lubię książki Winstona Grahama. Już powieści „Ross Poldark” i „Demelza” ujęły mnie rewelacyjnie oddanym klimatem XVIII – wiecznej Kornwalii. Kiedy dowiedziałam się, że ukazywać się będzie kolekcja tych książek, stwierdziłam, że nie może zabraknąć ich w mojej biblioteczce. „Jeremy Poldark” to trzecia odsłona tej emocjonującej sagi, osadzona w latach 1790-1792. Historia skupia się wokół małżeństwa Poldarków, nad którym zbierają się czarne chmury. Ross staje przed sądem, Demelza szuka dla niego ratunku. Wzajemnie niezrozumienie prowadzi do utarczek i przykrości. Autor trafnie ukazał oblicze małżeństwa, które nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią dziecka i kłopotami finansowymi. Pokazuje to, co niby jest wiadome, a często również zapominane: szczera rozmowa potrafi rozwiązać wiele problemów, a wielu przypadkach nawet im zaradzić.
Lubię książki Winstona Grahama. Już powieści „Ross Poldark” i „Demelza” ujęły mnie rewelacyjnie oddanym klimatem XVIII – wiecznej Kornwalii. Kiedy dowiedziałam się, że ukazywać się będzie kolekcja tych książek, stwierdziłam, że nie może zabraknąć ich w mojej biblioteczce. „Jeremy Poldark” to trzecia odsłona tej emocjonującej sagi, osadzona w latach 1790-1792. Historia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Springer to w moim odczuciu jeden z lepszych polskich reporterów. Mało kto potrafi tak snuć opowieści o ludziach, miejscach i przedmiotach, skupiając się na pozornie nic nie znaczących detalach. Pokochałam go za Miedziankę, cenię za niesamowity zmysł obserwacji i wyłapywania dziwnych zdarzeń, które tkają tę naszą polską rzeczywistość. I za ironię, z którą opisuje to, co widzi. „Miasto archipelag” już na etapie zapowiedzi wylądowało na mojej liście książek do przeczytania. Nie mogło być inaczej po wspaniałej przygodzie z „Miedzianką” i po „Wannie z kolumnadą”, która w tak udany sposób obrazuje nasze otoczenie. Niestety, tym razem czegoś mi u Springera zabrakło. Ale od początku.
Od Białej Podlaskiej poprzez Kalisz, Leszno, Radom i Sieradz do Zamościa. Trzydzieści jeden polskich miast, które do 1999 roku pełniły rolę stolic swoich województw, a następnie zostały jej pozbawione. Pozbawione i w większości przypadków pozostawione samym sobie, z rosnącym bezrobociem, pogłębiającą się beznadzieją, niżem demograficznym, rozlatującymi się budynkami użyteczności publicznej, umierającą kulturą. Filip Springer wyruszył w podróż po kraju, przemierzył go wzdłuż i wszerz, odwiedzając dawne miasta wojewódzkie, rozmawiając z mieszkańcami, politykami i artystami. Z tych spotkań i opowieści wynurzył się obraz Polski współczesnej, jej problemów, nadziei, rozczarowań i sukcesów. Nie wszędzie jest źle, nie wszędzie jest dobrze, gdzieniegdzie jest dziwnie.
Z pewnością jest to pozycja interesująca, z której czytelnik dowiaduje się wielu ciekawostek na temat byłych miast wojewódzkich i mniej więcej zyskuje pogląd na to, jak jak wygląda w nich życie obecnie. W moim przypadku jednak czegoś zabrakło. Za mało było zwyczajnych ludzkich historii, niektóre miasta były zaledwie muśnięte lub spojrzano na nie tylko pod kątem sztuki i polityki. A mnie najbardziej interesowałyby relacje zwykłych najzwyklejszych ludzi, który te zmiany dotknęły. Spotkania i rozmowy z byłymi politykami/urzędnikami z czasem stały się nużące i z utęsknieniem zaczęłam wypatrywać przerywników, czyli rozdziałów zatytułowanych „w drodze”. One kojarzyły mi się ze Springerem, jakiego znam z FB, bystrym obserwatorem, mistrzem ciętej riposty. I takiego Springera będę wypatrywać w kolejnych książkach. A wam radzę się przekonać, czy Miasto Archipelag do was przemawia.
Springer to w moim odczuciu jeden z lepszych polskich reporterów. Mało kto potrafi tak snuć opowieści o ludziach, miejscach i przedmiotach, skupiając się na pozornie nic nie znaczących detalach. Pokochałam go za Miedziankę, cenię za niesamowity zmysł obserwacji i wyłapywania dziwnych zdarzeń, które tkają tę naszą polską rzeczywistość. I za ironię, z którą opisuje to, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-22
„Całe miasto o tym mówi” to opowieść o mieszkańcach małego miasteczka w Missouri. Elmwood Springs jest tak sielskie i miłe, jak wskazuje na to jego nazwa, ma również niezwykle sympatycznych mieszkańców. Poznajemy ich w chwili, gdy założyciel miasta i hodowca krów, Lordor Nordstrom przekazuje osadzie pięknie położoną działkę i zakłada na niej cmentarz pod nazwą Spokojne Łąki. Osada jest malownicza, powietrze czyste, ziemia żyzna, czego może więc brakować w tak wspaniałym miejscu? Okazuje się, że… kobiet! Za namową sąsiadów pragnący zawrzeć związek małżeński Lordor poszukuje żony za pośrednictwem gazety. Na jego ogłoszenie odpowiada Katrina, Szwedka pracująca w charakterze służącej. Po dłuższej korespondencji młoda dama wyrusza do Missouri, aby na miejscu przekonać się, czy z tej mąki będzie chleb. Okazuje się, że nie tylko chleb, ale także dzieci. Rodzina Nordstromów rozrasta się, a wraz z nią rozrasta się także miasteczko, w którym stopniowo pojawiają się kolejne budynki, udogodnienia i atrakcje. Sąsiedzi żyją ze sobą w zgodzie, okazują sobie życzliwość i pomagają. Dzieci rosną i zakładają własne rodziny. Czas płynie, aż w końcu na Spokojne Łąki trafia pierwszy lokator…
I w tym miejscu następuje to, co odróżnia powieść Fannie Flagg od innych małomiasteczkowych opowieści. Okazuje się, że Spokojne Łąki nie są zwykłym cmentarzykiem. Mieszkańcy miasta budzą się tam po śmierci i ze swoich kwater obserwują życie toczące się u stóp wzgórza. Zawzięcie plotkują na temat mieszkańców, dziwią się dokonującym zmianom i czekają na wizyty swoich bliskich. Wraz z mieszkańcami Elmwood Springs oraz niezwykłymi lokatorami Spokojnych Łąk przyglądamy się nie tylko życiu miasteczka, ale także wydarzeniom o znaczeniu światowym: wojnom, lotom kosmicznym, zmianom politycznym i postępowi technologii. Tłem dla nich jest zwykła małomiasteczkowa codzienność, która pachnie dżemem z fig, świeżo skoszoną trawą i lakierem do włosów. Nie znam chyba drugiej autorki, która z tych okruchów codzienności potrafiłaby stworzyć taki wyjątkowy klimat. A u Flagg nie brakuje zwykłych ludzkich historii, które w jednej chwili przywodzą nas o śmiech, w drugiej sprawiają, że ściska się gardło albo płynie łza. A miasteczka z jej powieści to miejsca, w których niejeden z nas chciałby zamieszkać lub po prostu zjawić się przejazdem.
I tak. Wiem, że to obraz jak z bajki, który pewnie niewiele wspólnego ma z rzeczywistością. Zdaję sobie sprawę, że zarówno postaci jak i tło są mocno przejaskrawione, a wątek z reinkarnacją jest nierealny. I zupełnie mi to nie przeszkadza. Przez trzy dni byłam częścią społeczności Elmwood Springs i wraz z mieszkańcami miasteczka przeżywałam radości, smutki i dramaty. Obserwowałam zmiany zachodzące tym miejscu, raz z dumą, innym razem z troską. Spotkałam bohaterkę znaną z innej książki Flagg, to prawie jak spotkanie ze starą przyjaciółką. Utulałam się ciepłem tej opowieści, a pomiędzy mną a bohaterami zawiązała się więź. Przykro mi było ich opuszczać. Ale wiecie co? Jeszcze do nich wrócę, tak jak do Whistle Stop czy na babską stację… wrócę, czekając na kolejną powieść Fannie Flagg.
„Całe miasto o tym mówi” to opowieść o mieszkańcach małego miasteczka w Missouri. Elmwood Springs jest tak sielskie i miłe, jak wskazuje na to jego nazwa, ma również niezwykle sympatycznych mieszkańców. Poznajemy ich w chwili, gdy założyciel miasta i hodowca krów, Lordor Nordstrom przekazuje osadzie pięknie położoną działkę i zakłada na niej cmentarz pod nazwą Spokojne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jak często zdarza się Wam wracać myślami do lat dzieciństwa? Kogo wspominacie? Rodziców? Dziadków? Pierwszą miłość? Kumpli z podwórka? Co najmocniej zapisało się w Waszej pamięci? Długie wakacyjne wieczory? Smak podkradanych z drzewa jabłek? Zapach rzeki? Pierwsze kolonie? Lody Bambino?
Bohater powieści Huberta Fryca porządkuje stary dom po dziadkach. Drewniana chałupa na wzgórzu jest już właściwie ruiną, zupełnie jakby po śmierci swoich gospodarzy sama również chciała dokonać żywota. Każdy kąt, każdy przedmiot przywodzi myśl o staruszkach i wspólnie spędzonych chwilach, ale prawdziwą lawinę wspomnień sprowadzają dopiero zaginione przed laty kasety magnetofonowe. Dwadzieścia lat wcześniej chłopiec uwiecznił na nich niezwykłą opowieść starego Franciszka. Opowieść o Domu, o wyjątkowych miejscach i ludziach. Odtwarzając słowa dziadka, Michał powraca myślami do pamiętnego lata, wakacji spędzonych w domu na wsi, gdy poznał swoją przyszłą żonę. Wsłuchując się w opowieść, odkrywa znaczenie rodzinnych więzi i własne, ukryte pragnienia.
Powieść Huberta Fryca jest niezwykle klimatyczna i sentymentalna. Dla mnie w sposób szczególny, nie sięgnęłam po nią bowiem przypadkowo. Rozpoczynając lekturę, wiedziałam, że autor opisuje „moje” okolice i choć miejsce akcji ukrywa pod fikcyjną nazwą, to już same wzmianki o znanych mi miejscach, miejscowościach, punktach orientacyjnych uczyniły tę czytelniczą podróż ciekawszą i bardziej realną. Nie spodziewałam się jednak, że ta niepozorna objętościowo książka ma w sobie tyle głębi i ukrytych przekazów. Najważniejszym jest znaczenie rodzinnych więzi i korzeni. Walka między starym a nowym. Między przywiązaniem do ojcowizny a poszukiwaniem swojego miejsca w życiu i ucieczką. Gorycz, upór, chęć postawienia na swoim, tęsknota, strach przed przemijaniem – te i wiele innych emocji możemy wyczytać między wierszami, poznając Michała i jego rodzinę.
Powieść Huberta Fryca jest nie tylko nostalgiczną, przepełnioną tęsknotami podróżą w przeszłość, ale także ciekawie nakreślonym obrazem polskiej wsi sprzed 20-30 lat. Opisy codziennych obowiązków domowych, wypełnianych przez dziadka – gospodarza i babcię – gospodynię, prac w domu i obejściu, trudów i przyjemności związanych z życiem na wsi, a także obraz społeczeństwa wiejskiego – to wszystko jest niezwykle sugestywne i plastyczne. Przeciwwagą dla tych zwykłych najzwyklejszych okruchów życia są przepełnioną pewnym mistycyzmem opowieści dziadka Franciszka, utkane ze skrawków wspomnień i miejscowych legend. I właśnie te historie snute przez starszego mężczyznę nadają tej powieści magicznej otoczki, sprawiają, że książka staje się nieoczywista i niebanalna. Nie spodziewajcie się zawrotnej, pędzącej akcji. To zupełnie nie taka lektura. Jest leniwa, spokojna, ulotna jak przywoływane wspomnienia i refleksyjna.
Jak często zdarza się Wam wracać myślami do lat dzieciństwa? Kogo wspominacie? Rodziców? Dziadków? Pierwszą miłość? Kumpli z podwórka? Co najmocniej zapisało się w Waszej pamięci? Długie wakacyjne wieczory? Smak podkradanych z drzewa jabłek? Zapach rzeki? Pierwsze kolonie? Lody Bambino?
Bohater powieści Huberta Fryca porządkuje stary dom po dziadkach. Drewniana chałupa na...
2017-12-18
Czasami trafiam na książki, po których zupełnie bym się tego nie spodziewała, ale robią na mnie duże wrażenie. Na ścieżkach złudzeń Joanny Sykat to jedna z takich powieści. Pierwszy rzut oka na okładkę stawia tę książkę w szeregu licznych świąteczno-zimowych opowieści, jakie w tym roku zafundowali nam wydawcy, jednak szybko okazuje się, że nie ten adres. Powieść Sykat najprościej można scharakteryzować jako „o życiu” i pod tym względem wydaje się być jedną z wielu. Jest jednak w tej książce coś takiego, co sprawiło, że po prostu nie potrafiłam się od niej oderwać, dopóki nie skończyłam czytać.
Bohaterów Joanny Sykat nie sposób polubić. Nie wzbudza sympatii ani Aldona, która spogląda na innych przez pryzmat nienagannie pomalowanych paznokci i stylowo urządzonego mieszkania. Ani tym bardziej jej antypatyczny mąż, który owszem wielbi swą piękną żonę, ale dla dziecka nie ma już nawet ciepłego słowa. Serdecznych uczuć nie wzbudziła we mnie też Wiola, która przypomina zaszczute zwierzątko, ale czytelnika potrafi też zadziwić. Jednak to właśnie wątek Wioli i jej rodziny wzbudził we mnie największe emocje i zainteresowanie. Wszystko za sprawą niepełnosprawnego dziecka, małej Zosi (z autyzmem, zespołem aspergera?). Joanna Sykat bardzo sprawnie nakreśliła mechanizm zaprzeczenia, jakim posługuje się matka dziewczynki, nie dopuszczająca do siebie myśli o „inności” córki. Choć mała Zosia nie jest wątkiem wiodącym w tej historii, to i tak dodaje charakteru tej opowieści i zwraca uwagę na coraz powszechniejsze zjawisko zaburzeń rozwojowych u dzieci.
Powieść Joanny Sykat odsłania złudzenia, jakimi karmi się człowiek budując wokół siebie fasadę idealnego życia. Udowadnia, jak można się pomylić, patrząc na sąsiadów, przyjaciół, współpracowników, mijanych ludzi. Pokazuje, jak szybko oceniamy, jak bezlitośnie wyrabiamy sobie opinie i jak bardzo mogą one być mylne. Za murami eleganckiego domu może kryć się przemoc, za uśmiechem matki być może skrywa się rozpacz i strach o ukochane dziecko. Nie każdy jest tym, kim się wydaje. Nie każdy wie, kim naprawdę jest, ale czasami wystarczy jeden impuls, by zweryfikować własne przekonania.
Czasami trafiam na książki, po których zupełnie bym się tego nie spodziewała, ale robią na mnie duże wrażenie. Na ścieżkach złudzeń Joanny Sykat to jedna z takich powieści. Pierwszy rzut oka na okładkę stawia tę książkę w szeregu licznych świąteczno-zimowych opowieści, jakie w tym roku zafundowali nam wydawcy, jednak szybko okazuje się, że nie ten adres. Powieść Sykat...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-02
2017-10-01
Naprawdę świetnie napisana. Pełna informacji, ciekawostek, anegdot. Napisana lekko, z subtelnym humorem.
Naprawdę świetnie napisana. Pełna informacji, ciekawostek, anegdot. Napisana lekko, z subtelnym humorem.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-16
Latawiec z betonu Moniki Milewskiej to ciekawa proza, jakże odmienna od typowych powieści obyczajowych, które znajdujemy na księgarnianych półkach. Cała akcja toczy się w obrębie jednego budynku; słynnego gdańskiego falowca, a bohaterem historii jest nie kto inny, a właśnie jego twórca. Pewnego dnia zdumiony architekt odkrywa, że projektując falujące klatki molocha z betonu, zakrzywił czasoprzestrzeń. Od tej pory odbywa fascynujące podróże w czasie i odwiedzając kolejne klatki oraz poznając ich osobliwych mieszkańców, uczestniczy w bardziej lub mniej przełomowych wydarzeniach z polskiej historii. Przy okazji musi przełknąć gorzką pigułkę, ponieważ dowiaduje się, że dzieło jego życia jest dla mieszkańców prawdziwym utrapieniem.Przy okazji mierzy się z dylematami natury moralnej i rozlicza z niepowodzeniami w życiu osobistym.
Choć Powieść Moniki Milewskiej bazuje na wątku nierzeczywistym, jakim jest specyficzna podróż w czasie, nie sposób odmówić tej historii realizmu, a samej autorce zmysłu obserwacji. Towarzysząc inżynierowi w niezwykłych podróżach, nie tylko zyskujemy interesującą lekcję historii, ale także przekrój polskiego społeczeństwa. W czasie lektury doświadczamy różnych emocji. Momentami historia ta jest zabawna i nieco przewrotna, by w innym miejscu nabrać powagi, a nawet przygnębić. Przede wszystkim jest jednak bardzo wciągająca i przystępna.
Mam wrażenie, że dla wielu czytelników Latawiec z betonu okaże się sentymentalną podróżą w przeszłość. Szczególnie, jeśli mieszkali w wielkich blokach i rozumieją problemy, z jakimi zmagali się lokatorzy podobnych obiektów. Dobrze znane nam motywy, jak choćby kolekcja puszek, wybuchowy RUBIN czy słynny Kaszpirowski, z pewnością temu sprzyjają.Osobiście bardzo lubię powieści naszpikowane takimi szczegółami, ponieważ tworzą one specyficzny klimat. To niezwykle oryginalna i interesująca proza, na którą warto zwrócić uwagę. Polecam
Latawiec z betonu Moniki Milewskiej to ciekawa proza, jakże odmienna od typowych powieści obyczajowych, które znajdujemy na księgarnianych półkach. Cała akcja toczy się w obrębie jednego budynku; słynnego gdańskiego falowca, a bohaterem historii jest nie kto inny, a właśnie jego twórca. Pewnego dnia zdumiony architekt odkrywa, że projektując falujące klatki molocha z...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to