-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński26
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać402
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2023-10-16
2021-08-15
2020-09-25
2020-08-28
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/08/nastoletnie-marzenia.html
"Stal" to książka, którą miałam omawianą na studiach. Jednym z powodów wybrania akurat tej książki było to, że jej autorka była nominowana do chyba najwyższej włoskiej nagrody literackiej, czyli Premio Strega, więc wypadało przeczytać nominowaną książkę. Jestem osobą, która nie interesuje się za bardzo nagrodami literackimi, bo nie zawsze to idzie w parze z tym, że to na pewno będzie dzieło godne uwagi. Albo to ja po prostu nie rozumiem fenomenu niektórych książek... W każdym razie skoro miałam "Stal" na wykładzie to przydało się w końcu ją przeczytać.
Anna i Francesca są przyjaciółkami i są nierozłączne. Mieszkają w małym mieście w Toskani, na tej samej ulicy i bloku. Pewnego dnia ich drogi się rozchodzą i chociaż dziewczyny tęsknią za sobą to minie dużo czasu zanim się pogodzą.
Zacznę właśnie od głównych bohaterek z którymi mam problem. Słyszałam już kilka usprawiedliwień na ich temat, ale nie potrafię i tak ich zrozumieć. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że autorka nie traktuje fair czytelnika i za każdym razem próbuje je usprawiedliwić. Pokazać jak mają źle. Nie twierdzę, że nie, ale... No, dwie się dobrały. Na początek napiszę ogólnie o nich dwóch. W początkowych rozdziałach mają po trzynaście lat i myślą, że świat stoi przed nim otworem. Okej, naiwne myślenie, ale każdy z nas miał, taki etap w życiu. Tego nie mam za złe. Gorsze jest ich myślenie, że uroda to wszystko. Nie zdają sobie sprawy, jakie mają szczęście. Mają gdzieś resztę dziewczyn z tej samej ulicy, bo są brzydsze, a nie daj boże nie szaleją, tak za chłopakami jak one to już w ogóle są jakieś dziwne i są powodem do śmiechu. Noszą wysoko głowę, a jedyne, co mają to urodę, która kiedyś może przeminąć. Serio, pogardzają resztą. Do tego dochodzi ich sytuacja w domu przez którą mamy współczuć tym dwóm i kibicować, żeby wyrwały się z tego miasta. I znowu spotyka się czytelnik z naiwnym myśleniem trzynastolatki, która nie rozumie rzeczywistości i wkurza się na matkę, że jest, taka a nie inna. Do matek przejdę później. Bo one zbawią świat. Miałam wrażenie, że poniekąd szczycą się swoją sytuacją, bo w ich bloku chyba nie było jednej rodziny, która nie miałaby problemów, ale to one miały najgorzej. Trochę sarkazmu w tej recenzji będzie.
Francesca ma ojca, który pracuje w hucie (jak wszyscy mężczyźni w mieście) i matkę, która zajmuje się domem. Jej ojciec jest agresywny i ma manię na punkcie córki. Nie waha się nawet podglądać jej na plaży. Bo jeszcze przypadkiem, jakiś chłopak się do niej zbliży. Mama Franceski to cicha kobieta, która też miała marzenia, które się nie spełniły, a w zamian dostała agresywnego męża od którego nie jest w stanie się uwolnić. Francesca nienawidzi rodziców i chce się wyrwać w świat, chociaż wie, że to tylko marzenia, bo świat nie jest, taki łaskawy. Ale próbuje. W końcu, ile można znosić ojca, który cię bije? W dodatku dziewczyna skrywa pewien sekret, który z wielu powodów "musi" pozostać, jak najbardziej ukryty, bo gdy się wyda...
Rodzice Anny pokazują inny problem społeczny, chociaż jeśli chodzi o jej mamę to napisałabym, że jest podobna do mamy Franceski tylko, że po prostu ma pracę i jest wyedukowana. Ojciec Anny... Nie potrafi znaleźć pracy na dłużej. To typ "nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem". Nie ma, więc sam próbuje ją sobie któregoś dnia skombinować, szkoda, że tylko nielegalnie. W pewnym sensie u Anny jest lepiej. Na pewno ma jako takie oparcie w matce, która pokazuje córce, że ważna jest edukacja, próbuje ją zainteresować światem. Ale zainteresuj trzynastolatkę polityką. Polityka jest lamerska. Dziewczyna ma też brata. Dużo osób mówiła mi, że to najlepsza postać. Nie zgodzę się. Jako na początku jest najbardziej neutralny. Zwyczajny chłopak, który chciałby się wyrwać, a nie może to potem, gdy pojawia się jego była... To jak ją traktuje tylko z tego powodu, że ona ma szansę na lepszą przyszłość... Ona nie okazuje po sobie, że nim pogardza, czy coś.
Oprócz tych dwóch rodzin są jeszcze inni bohaterowie i bohaterki z ulicy Stalingradzkiej. Niektórzy lepiej zarysowani, niż inni. To znaczy ci, którzy mogą pokazać jakiś problem dotyczący klasy robotniczej, miasteczka lub środowiska w którym się urodzili. Reszta to zbytek. Np. Lisa, która pilnie się uczy i jest brzydsza od dziewczyn, więc jest przydatna, gdy trzeba ją obrażać, albo gdy trzeba znaleźć sobie zastępstwo. Jakoś polubiłam ją. Nikomu nie robiła krzywdy swoim zachowaniem. Stała w cieniu, a gdy się odważyła zabrać głos to... Mamy cudowne zdanie o tym, że u jednej z dziewczyn jest źle, więc no jak śmiała jej nie zrozumieć i być zła? Tak naprawdę nie wiadomo jak jest u Lisy poza tym, że ma siostrę z niepełnosprawnością u której stan się pogarsza. Ogólnie wszystkich łączy fabryka/huta stali, gdzie nie trzeba wiele, żeby tam pracować. Dosłownie jedna osoba może pracować na każdym stanowisku. Zasady są traktowane byle jak. I okej rozumiem, że autorka wnikliwie poruszyła problemy dotyczące życia osób, które pracują i żyją w takich miejscach. Nie mówi się o tym, tak dużo i to z taką szczerością. Rozumiem, że jeśli mnie osobiście to nie dotyczy to nie jestem w stanie tego zrozumieć. I ja naprawdę nic nie mam do tego, jak jest przedstawiona ta społeczność, chociaż kilka razy było dla mnie nie pojęte ich zachowanie np. reakcja na zamach terrorystyczny na WTC.
Nie mogłam znieść tego gadania o urodzie i zachowania Anny oraz Franceski w stosunku do facetów. One mają 13 lat przypominam. Mają świadomość ciała, swojej urody i tego, że część mężczyzn na nie leci, więc wykorzystują to bardzo dobrze... Takie wiecie, możecie tylko popatrzeć, ale nie dostaniecie tego, co chcecie. Nie wiem, może źle na to patrzę i zaraz ktoś powie, że te zachowanie są okej i mogą sobie robić, co chcą, bo to inni nie mają prawa, tak na nie patrzeć. Tak, nie mają prawa. Jednak inaczej to by wyglądało, gdyby były po prostu ładne, ale im to nie wystarcza. Według mnie to jeden z problemów, który należy poruszyć po przeczytaniu tej książki, a nie, że jakieś opisy są zbyt dosadne. Bo nie są, zresztą większość jest urwana.
Właśnie, urwane sceny. Nie wiem, czy ta książka jest, tak napisana, czy to wina polskiego wydania, ale czasem w jednym akapicie mamy nagłą zmianę sytuacji, bohatera. Chodzi mi o to, że autorka pisze o jednej bohaterce i nagle pisze o drugiej, i jest to tak napisane, że dopiero po chwili czytelnik widzi, że chodzi o kogoś innego. Kilka razy w książce musiałam się cofać, bo się okazywało, że nastąpiła zmiana postaci.
Zapomniałam też napisać o motywie wyrwania się ze złego otoczenia. Marzenia o lepszym świecie. Dla tego wątku powinny przeczytać tę książkę część osób, które uważają, że jednostka może wszystko, że wystarczy przecież chcieć, że to w jakim środowisku się urodzisz to przecież nie warunkuje twojej przyszłości. Nie musi, ale w większej części...
Czy ta książka jest zła? Nie, ale mnie osobiście irytowała przez główne bohaterki. Mam ze "Stalą" trochę jak z serialem "Trzynaście powodów" - rozumiem w dużym procencie o co miało chodzić, ale przez główne bohaterki to padło.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/08/nastoletnie-marzenia.html
"Stal" to książka, którą miałam omawianą na studiach. Jednym z powodów wybrania akurat tej książki było to, że jej autorka była nominowana do chyba najwyższej włoskiej nagrody literackiej, czyli Premio Strega, więc wypadało przeczytać nominowaną książkę. Jestem osobą, która nie interesuje się za...
2020-06-13
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/06/wizja-poczatku-i-konca.html
Tym razem "najbardziej znany profesor od symboliki w Ameryce" udaje się do Hiszpanii, gdzie jego były uczeń ma przedstawić prezentację, która zmieni spojrzenie na sens religii. Odpowie na dwa główne pytania, które zadają sobie ludzie od tysiąca lat. Ale jak to w takich książkach bywa... Ktoś przerywa prezentację, a osobami, które mogą ją ponownie upublicznić są (oczywiście) Robert Langdon i Ambra Vidal.
Dan Brown próbuje w tej książce przełamać jakoś schematy, które były widoczne w innych jego książkach (a przynajmniej w "Kodzie da Vinci" i "Aniołach i demonach"). Niekoniecznie spodobał mi się jeden pomysł, ale to głównie przez to, że wiąże się z pewną postacią...
Jeśli mam być szczera to samej w sobie sztuki, czy tekstu literackiego na którym bazowałby Langdon jest tyle, co kot napłakał. Coś tam jest, owszem. Ale równie dobrze mogłoby tego nie być. Miałam wrażenie, że te elementy są, bo jest Langdon. To znaczy... Mało tu mowy o obrazach, rzeźbach itd. Głównie ich opisy są na początku i niewiele dla mnie wniosły w porównaniu do wcześniejszych książek Browna. Jest fragment poezji pewnego poety, którego nazwiska nie napiszę. ;)
Największą rolę, jeśli chodzi o sztukę ma tu architektura, głównie budowle stworzone przez Gaudiego. Przyznaję, nie lubię czytać opisów budynków/budowli. Jakoś mnie to nudzi, ale po raz kolejny Brown pokazał, że da się, tak opisać budynki, że chce się to czytać. Chce się zobaczyć je na żywo. Dotychczas nie interesowała mnie zbytnio Sagrada Familia, ale teraz tak myślę, że fajnie byłoby ją zobaczyć na żywo. Ogólnie nie przepadam za sztuką współczesną (bo właśnie ta sztuka ma pierwszeństwo w "Początku"), ale prace zostały wytłumaczone w przystępny sposób. W końcu Langdon też się na tym nie zna.
Ale głównym elementem w książce jest technologia i filozofia. W końcu to filozoficzne zapoczątkowały cały ciąg wydarzeń, chociaż ich nie zakańczają, bo oprócz pytań o przeszłość, przyszłość, ludzkość i religie mamy na końcu jeszcze jedno pytanie...
Dziwnie mi się czytało książkę o Robercie Langdonie, gdzie jest bardzo dużo technologii. Oczywiście, niektóre rzeczy były bardzo ciekawe, zwłaszcza informacja, gdzie znajduje się w Hiszpanii superkomputer. Ale...
Trzecim głównym bohaterem książki jest sztuczna inteligencja. I to bardzo bardzo rozwinięta. Taka o której ciągle się mówi. I okej, Dan Brown chciał przedstawić, jak bardzo jesteśmy rozwinięci technologicznie itd. Ale minusem było dla mnie to, że dzięki AI bardzo łatwo fabuła szła dalej. Tzn. normalnie bohaterowie musieliby się nad czymś natrudzić, a sztucznej inteligencji wystarczy mniej niż sekunda na zrobienie lub znalezienie czegoś. Jasne, nie ma jej przez całą książkę, ale... Nie wiem, jakoś mi to przeszkadzało. Wolę jednak tego Langdona, który jest otoczony symboliką niż technologią. No filozofowie też mogą.
Dobrym pomysłem było wybranie Hiszpanii, jako tła do całej akcji. Dzięki temu można było poruszyć wątek wpływu przeszłości na teraźniejszość i przyszłość, że jak to się mówi: historia kołem się toczy; nie wolno zapominać o tym, co kiedyś miało miejsce, chociażby prawda byłaby straszna; a oprócz tego przedstawienie mechanizmów sekt - jak łatwo omamić cierpiącego człowieka. Jeśli chodzi o to ostatnie to nie będę się wgłębiać, czego to dotyczy.
Był tylko jeden wątek, który mnie tu zaskoczył i wg. mnie nie pasował on do całej książki. Zwłaszcza... pewne usprawiedliwienie? Nie wiem jak to nazwać. Ale może o to chodziło? Żeby czytelnik mógł sam sobie coś dopowiedzieć, przemyśleć, co nie co?
Prezentacja byłego studenta Langdona. Część tej prezentacji jest dość oczywista dla przeciętnych ludzi, wystarczy trochę pomyśleć. Druga część... Nie interesuję się fizyką, dlatego teorie, które tam zostały przedstawione były dla mnie nowe (chociaż coś mi się obiło o uszy) i interesujące. Jednakże sama prezentacja mnie zawiodła. Nie wiem sama czego się spodziewałam, ale.. Na pewno czegoś innego. Niestety to byłby spoiler dlaczego się zawiodłam.
Jeśli już mowa o prezentacji to zawiódł mnie dobór słów przy opisie pewnej osoby/"symbolu religii". Bardzo mnie to zaskoczyło, bo słyszałam, że autor dużo czasu poświęca na zebranie materiałów do książek. To co prawda nie dotyczy stricte fabuły, ale... No cóż, może za bardzo się czepiam.
Na koniec chciałabym dodać, że po raz pierwszy miałam, tak, że musiałam odkładać książkę ze względu na to, że... Hm, dużo się mówi tam o przyszłości, bardzo dużo. A tym samym jakoś momentami przychodziły mi też myśli dotyczące przyszłości. Co po śmierci?
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/06/wizja-poczatku-i-konca.html
Tym razem "najbardziej znany profesor od symboliki w Ameryce" udaje się do Hiszpanii, gdzie jego były uczeń ma przedstawić prezentację, która zmieni spojrzenie na sens religii. Odpowie na dwa główne pytania, które zadają sobie ludzie od tysiąca lat. Ale jak to w takich książkach bywa... Ktoś...
2020-04-11
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/04/historia-podobna-do-naszej.html
Po reportaż sięgnęłam, dzięki Lenie, która prowadzi profil na Instagramie oraz bloga pod nazwą "Polka na pustyni". Lena mieszkała w różnych państwach, a jedno z nich nazywa się Sahara Zachodnia. Sahara Zachodnia nie jest uznawana przez część państw na świecie, jeśli dobrze pamiętam to nawet przez większość. Przynajmniej większość państw, które mają wysoki status w polityce i mają dużo do powiedzenia. Dlatego nie dziwne, jeśli ktoś nie słyszał o Saharze Zachodniej.
Zresztą jest dużo, takich państw, które muszą walczyć o niepodległość i pamięć.
Nie znam historii tych innych państw, ale jak można się dowiedzieć z reportażu Sahara Zachodnia jest jednym z najbardziej rozwiniętych państw żyjących pod zaborami (kultura, polityka; Sahrawi mają cały rząd stworzony w obozie dla uchodźców w Algierii). Sahrawi są jednymi z najbardziej wykształconych afrykańskich narodów.
Bartkowi Sabela cudem (bo to niełatwe było) udało się dotrzeć do Sahary Zachodniej i porozmawiać z jej mieszkańcami. Tymi zwykłymi, biorącymi udział w wojnie o niepodległość, starszymi i dziećmi. Autor reportażu miał wiele szczęścia, ponieważ bardzo łatwo mogło to się źle skończyć. Dzięki bardzo dobrej organizacji mężczyzna może opowiedzieć czytelnikowi historię kraju, który od dziesiątek lat prowadzi wojnę z Marokiem o swoją wolność. Historię, ale również codzienność, która do łatwych nie należy.
Oprócz wyjazdu do Sahary Zachodniej, Bartek Sabela podróżuje do obozów dla uchodźców, który znajduje się w Algierii. Można powiedzieć, że to symbol, namiastka tego, co Sahrawi mogli by zrobić, gdyby posiadali swoje państwo. Jak bardzo zwykły obóz potrafili przekształcić w coś, co ma swój rząd i swoją strukturę organizacyjną. Tam nie ma chaosu. Widać tę zawziętość.
Co ciekawe... Wbrew stereotypowym myśleniu (że Afryka, że muzułmanie) dużą rolę w kształtowaniu historii i budowaniu obozów mają kobiety. Im wiele mężczyźni zawdzięczają.
Coś co z jednej strony dziwi, a z drugiej nie, jest funkcjonowanie niektórych organizacji, które zostały stworzone, żeby pomagać. Niestety często teoria nie pokrywa się z praktyką. Zwłaszcza, jeśli jakieś manewry nie byłyby na korzyść, któremuś z większych/ znaczących państw członkowskich. Przykre i przez całą książkę to denerwuje w jakim niesprawiedliwym świecie żyjemy, ale... Nie trzeba daleko szukać. Nasza historia również ma, taki przypadek. Każdy wie, jak się skończyło.
I właśnie przez podobne elementy historii państwa powinniśmy jakoś rozumieć mieszkańców Sahary Zachodniej, i po zapoznaniu się z jej historią wysnuć jakieś wnioski. Po prostu uznać państwo.
Niestety saharyjskim reprezentantom trudno nawiązać jakikolwiek dialog z polskimi politykami. Praktycznie żaden ich nie chce wysłuchać. Przynajmniej, tak było pięć lat temu, ale wątpię, że coś się zmieniło (a przynajmniej znacząco). Ktoś powie, a co taka Polska. W walce o niepodległość liczy się każdy sojusznik.
Język reportażu jest przystępny. Szybko się czyta książkę. Jest sporo dat, ale więcej od nich jest skrótów różnych organizacji. Na szczęście na początku jest strona z rozwinięciem skrótów i polskimi nazwami. Dużym plusem jest mapa Sahary Zachodniej, która nie pozwoli się zgubić wśród różnych miast, granic i... murów. Obrazuje rzeczywistość Sahrawi.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/04/historia-podobna-do-naszej.html
Po reportaż sięgnęłam, dzięki Lenie, która prowadzi profil na Instagramie oraz bloga pod nazwą "Polka na pustyni". Lena mieszkała w różnych państwach, a jedno z nich nazywa się Sahara Zachodnia. Sahara Zachodnia nie jest uznawana przez część państw na świecie, jeśli dobrze pamiętam to nawet...
2020-04-05
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/04/gepard-na-sycylijskiej-ziemi.html
Następna, druga książka, która była do przeczytania w semestrze zimowym na wykład monograficzny. Poniekąd do przeczytania, bo koniec końców nie trzeba było, dlatego przerwałam jej czytanie i zajęłam się czym innym. I właśnie, gdybym wcześniej nie przeczytała 15-20 stron to nie wiem, czy kiedykolwiek sięgnęłabym po "Geparda" (w niektórych wydaniach "Lampart"). Opis nie zachęcał mnie, a film, który może i jest dobry, ale również mnie nie porwał. Jednak filmowa fabuła nie potrafi oddać wewnętrznych monologów bohaterów, a to jednak kluczowe dla książki. Ale reżyser podobno bardzo dobry: Luchino Visconti.
Jednak to nie recenzja filmu, więc wrócę do fabuły książki.
Przełom XIX i XX wieku (czyli już można podejrzewać o co będzie chodzić). Sycylia i zamożny arystokratyczny ród Salinów. Rodem przewodzi Fabrizio, który jest tutaj bohaterem, który obserwuje wszystkie nadchodzące zmiany we Włoszech i na samej wyspie. Z mentalnością, jednak dość zacofaną, ale mimo to potrafi przejrzeć, że nic nie może stać w miejscu, historia musi dalej się toczyć. Co mam na myśli pisząc "zacofana mentalność"? Mężczyzna jest, takim typowym arystokratycznym mężczyzną wg. mnie. Nawet jeśli ma przebłyski, że coś w tych Włoszech musi się zmienić to nadal jest echo jego starszego myślenia. Prostym przykładem jest postać Angeliki o której potem napiszę. Zachwyca się nią i krytykuje w duchu swoje córki, że są, takie a nie inne. A kto je, tak wychował? Zachwyt nad siostrzeńcem, ale swoich synów sam właśnie stłamsił. W ogóle ego Fabrizia może oburzać zwłaszcza na początku. Po prostu jego poglądy...
Historia rodu Salinów, która jest opisana w ciągu około 50 lat jest przeplatana z tym, co akurat dzieje się na Półwyspie Apenińskim i wyspach. Bohaterowie biorą nawet czynnie udział w tym, co się dzieje, bo chodzi o to przecież, żeby jednak wszystko pozostało, takie jak jest....
Ważnymi bohaterami oprócz Fabrizia jest Angelica i Tancredi. Chłopak to siostrzeniec głowy rodu, a Angelica... Tu już byłby spoiler. Oboje to powiew świeżej krwi, otwartego umysłu w rodzinie, gdzie wszystko stoi w miejscu. Odmienni. Symbol tego, co musi nastąpić, a czego obawia się właśnie arystokracja. Szczerze pisząc to nie zachwyciłam się nimi szczególnie. Zwłaszcza dziewczyną, która nijak nie pasowała do tego świata Salinów.
Zresztą każdy bohater był mi tam obojętny.
Zdziwiłam się, że autor akurat, tak stworzył płytko damskie postaci, ponieważ jego żona była przeciwieństwem, takiej arystokratycznej delikatnej panny. Postaci są w ogóle odwrotnością jego i jej.
Ale szczerze mówiąc historia rodziny jej historią, ale historia w tle oraz opisy Sycylii to jest duży plus. Jeśli ktoś nie lubi książek historycznych to to jest dobre rozwiązanie. Niektóre odczucia osób zewnątrz do Sycylii i Włoch (mając świadomość, że tam są mafie) myślę, że się nadal nie zmieniły i trochę zabawnie czytało się jeden fragment, gdy kilka dni przed martwiłam się, czy jechać do pewnego włoskiego miasteczka.
To jest plus, że akcja nie rozgrywa się w Rzymie, Neapolu, czy Mediolanie. Można się zaznajomić z poglądem Sycylijczyków na osoby z Półwyspu i jak wyglądało ich miejsce w tym wszystkim (pewnie dziwnie brzmi to zdanie).
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/04/gepard-na-sycylijskiej-ziemi.html
Następna, druga książka, która była do przeczytania w semestrze zimowym na wykład monograficzny. Poniekąd do przeczytania, bo koniec końców nie trzeba było, dlatego przerwałam jej czytanie i zajęłam się czym innym. I właśnie, gdybym wcześniej nie przeczytała 15-20 stron to nie wiem, czy...
2020-01-25
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/01/sprzeczna-przyjazn.html
Z tego, co pamiętam to dotychczas miałam styczność tylko z jednym włoskim pisarzem, czyli Pierdomenico Baccalario, dlatego bardzo ucieszyłam się w październiku, gdy okazało się, że na jedne zajęcia będę musiała przeczytać trzy książki różnych włoskich autorów (dwaj następni pojawią się później). Skoro studiuję ten język to warto zapoznać się z twórczością włoskich pisarzy i pisarek. Przynajmniej wypadałoby.
W każdym razie na sam początek - tajemnicza Elena Ferrante. Dlaczego misteriosa? Tak naprawdę nic nie wiadomo o tej autorce, nawet nie wiadomo, czy naprawdę jest kobietą... Po prostu nie chce się ujawniać, wywiady odbywają się tylko drogą elektroniczną. Mi osobiście to nie przeszkadza. Jestem za teorią literacką, że dzieło literackie jest czymś oddzielnym od twórcy. Nie szukam podobieństw między biografią pisarza/pisarki, a utworem. Nie potrzebny jest mi też wizerunek osoby, która coś tam napisała. Nie ma też dla mnie znaczenia powód dla którego ta osoba jest anonimowa. Jednak... Oczywiście w internecie krąży kilka teorii na temat Eleny Ferrante; głównie trzy. Nie będę się w nie wgłębiać. Można przeczytać o nich w internecie. W każdym razie te teorie i pogoń za tym, żeby odkryć prawdziwą tożsamość Ferrante jest, tak pokręcone... A wystarczyło tylko nie pokazywać swojego wizerunku i już świat "oszalał".
Ale skupmy się na "Genialnej przyjaciółce"
Na początek chciałabym zaznaczyć, że jest to pierwsza część czteroczęściowej serii. Warto to wiedzieć. Zwłaszcza, że część opisu książki nastawia czytelnika na trochę, co innego. Przynajmniej ja spodziewałam się trochę czegoś innego, a przynajmniej innego zakończenia historii, ale mój błąd. Dzięki temu zabiegowi autorka mogła sobie otworzyć drzwi na dalsze części...
Ale chociaż książka ma jeszcze trzy części to chyba ta jest najbardziej znana. Nawet powstał na jej podstawie serial HBO o tym samym tytule (nie oglądałam).
"Genialna przyjaciółka" opowiada przede wszystkim historię przyjaźni dwóch dziewczynek z ubogiej dzielnicy Neapolu: Eleny i Lilii. To historia ich przyjaźni, ale też ich codziennego życia oraz dzielnicy, która jest dość specyficzna.
Elena i Lila różnią się praktycznie wszystkim. Mają kilka podobieństw, ale powiedziałabym, że są budowane na kontrastach. Głównym punktem wspólnym jest zamiłowanie do nauki i wysoka inteligencja, chociaż i tu bywa różnie. Mam wrażenie, że autorka buduje, tak bohaterki, że jedną się lubi, a drugą nie. Wyszło, tak u mnie i u większej grupy osób z mojego roku. Tylko... Ja bardziej zrozumiałam tę bohaterkę, której oni nie. Ale przez to zrozumiałam, że tak jest też w prawdziwym życiu. Książka pokazuje kogo bardziej chcąc nie chcąc darzy się większą sympatią. A wynik nie jest chyba, taki oczywisty...
Lila na początku książki nie jest zbyt pięknym dzieckiem, ale za to roztacza wokół siebie, taką... aurę tajemniczości i pewności siebie, że przyciąga do siebie Elenę. Lila oprócz tego, że jest bardzo pewna siebie i nie boi się z nikim zadrzeć, jest bardzo mądra. Najmądrzejsza w swojej klasie, jeśli nie w szkole. Jest specyficzną dziewczynką.
Elena za to jest jej przeciwieństwem: cicha, niepozorna, uprzejma, mądra, ale gdzieś straciła swoją pewność siebie. Zwłaszcza mam wrażenie, że przyjaźń z Lilą nie buduje tej pewności. Dziewczyna robi wszystko, żeby pokazać na co ją stać. Jej marzeniem jest wyrwać się z biedy.
Już chyba po tych krótkich opisach widać tę różnicę między bohaterkami. Nie chciałabym narzucać swojej interpretacji bohaterek, więc może nie będę się wgłębiać, dlaczego próbowałam bronić Eleny. Bo to nie jest zła bohaterka, zresztą Lila też nie. Ich przyjaźń jest skomplikowana, ale obie dziewczyny mają swoje wady i zalety. To nie one mają być złe w tej książce...
Oprócz nich przez fabułę przewija się wiele innych bohaterów: ich koledzy oraz koleżanki z dzielnicy, rodziny i nauczyciele. Jest ich tyle, że można się pogubić. Na szczęście na początku książki jest wykaz wszystkich postaci z podpisem, kto z kim jest powiązany (chyba jest to w każdym wydaniu; nie jestem pewna) - bardzo to ułatwia czytanie, chociaż chyba do końca myliłam ze sobą trzech męskich bohaterów.
Można się zgubić, kto jest kim, a raczej kto jest kogo synem/córką, ale to nie oznacza, że nie można odróżnić poszczególnych bohaterów od siebie. Właśnie można i to jest duży plus "Genialnej przyjaciółki". Każdy bohater jest jakiś i ma swoje problemy, które różnią się od siebie. Jednak jeden łączą całą młodzież... Nie, to nie problem, a przyrzeczenie, które prawdopodobnie nie jeden nastolatek ma, ale nie będę go ujawniać. :)
Rodzina to jeden z ważniejszych wątków w tej historii (zaraz obok przyjaźni i dorastania). Przewija się tam kilka różnych rodzin. Różnych, a zarazem podobnych. Łączy je chociażby np. patriarchat.
Na podstawie jednej osoby jest dość ciekawie przedstawione, z jakimi plotkami i obelgami musi się zmierzyć mężczyzna, który nie całkiem pasuje do roli, którą społeczeństwo nakłada na mężczyzn. To tylko parę zdań, ale dają jasny pogląd na sytuację. Autorka wiele razy pokazuje, że czasem nie trzeba nie wiadomo ilu zdań i słów, żeby opisać coś realistycznie, zrozumiale.
Jeśli chodzi właśnie o język i narrację... Narracja jest prowadzona przez Elenę. Mam problem z początkowymi scenami, ponieważ są one dosyć chaotyczne. Elena mówi o jakimś zdarzeniu, potem o zdarzeniu przed nim, a za kilka scen o tym, co wydarzyło się między tymi dwoma. Nie podoba mi się, takie skakanie, ale jeśli się, tak dłużej zastanowić to ma to sens, co nie zmienia faktu, że wolałabym bardziej chronologiczną akcję.
Język dla fabuły jest bardzo ważny. Wiele razy autorka podkreśla, gdy ktoś mówi w gwarze neapolitańskiej, a kiedy we włoskim oficjalnym (włoskim, którego się uczy w szkole). Widziałam, że w serialu też mówią w dialekcie i oficjalnym włoskim (chociażby z tego powodu zamierzam obejrzeć serial). W książce też pojawia się coś, co jest charakterystyczne dla okolic Neapolu, czyli skracanie imion. Ale takie naprawdę skracanie skracanie. Przykład: na Elenę mówią Lenù.
Akcja "Genialnej przyjaciółki" rozgrywa się w latach 50. i 60. XX wieku, ale oprócz kilku scen stricte związanych z tymi latami, całą fabułę można by przenieść w lata współczesne. Nie zmieniło się we współczesnym świecie, aż tak bardzo, żeby nie widzieć podobieństw do naszego życia. Zresztą... Nawet takie proste przykłady: dorastanie nastolatek i zmiany z tym związane, pierwsze zauroczenia, problemy z rodzicami, trudy przyjaźni. Wszystko to jest dość realistycznie opisane.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/01/sprzeczna-przyjazn.html
Z tego, co pamiętam to dotychczas miałam styczność tylko z jednym włoskim pisarzem, czyli Pierdomenico Baccalario, dlatego bardzo ucieszyłam się w październiku, gdy okazało się, że na jedne zajęcia będę musiała przeczytać trzy książki różnych włoskich autorów (dwaj następni pojawią się później). Skoro...
2019-09-10
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/09/puzzle-zycia.html
Cieszę się, że udało mi się przeczytać w tym roku (od października mało czasu będę mieć na czytanie) jeszcze jedną książkę Adama Silvery. Czuję, że to może być jeden z moich ulubionych autorów.
Głównego bohatera, czyli Griffina poznajemy w dość nieprzyjemnych okolicznościach - zmarł jego chłopak. To szok dla Griffina, który musi się jakoś pozbierać, a przynajmniej to słyszy wszędzie naokoło. "Powinno ci już przejść. Ile można rozpaczać? Jeszcze całe życie przed tobą, znajdziesz innego." Na domiar "złego" główny bohater w końcu staje w oko w oko z Jacksonem - chłopakiem Theo ze studiów. Tak, to nie jest błąd. Po prostu to troszkę skomplikowane, jaka więź łączyła Theo i Griffina, gdy ten pierwszy wyjechał do Kalifornii. Tak naprawdę jasno można to zrozumieć dopiero po przeczytaniu całej książki.
Czy Jackson i Griffin pomogą sobie w żałobie mając te same uczucia do Theo?
Dość trudno pisać o fabule "Zostawiłeś mi tylko przeszłość", opis powyżej jest dość ogólny, ale z książkami Silvery, tak jest, że nie można zdradzać za wiele. Mogą być świetne, a na końcu gdy masz powiedzieć coś więcej to nie wiesz, co powiedzieć.
Na pewno mogę napisać, że te ponad czterysta stron to droga przemiany Griffina. To jego droga z radzeniem sobie z żałobą, stratą, prawdą, a przede wszystkim przeszłością. Okazuje się, że nie zawsze dana osoba jest, taka jak myślimy, jaka jest przy nas. Czasem miłość może trochę zaślepić.
Ale nie tylko Griffin jest tu ważny, chociaż to on jest głównym bohaterem. Jest Jackson, który był świadkiem śmierci Theo; który był tym "drugim chłopakiem". Jest Wade - przyjaciel Griffina i Theo, który... Byliście kiedyś w paczce (trójce), gdzie czuliście się jak piąte koło u wozu, bo pozostali przyjaciele to para? Niby jesteś z nimi, ale jednak nie - to Wade. I... No Wade też cierpi z powodu straty przyjaciela, a ma bardzo trudno, bardzo. Może nie na pierwszym planie, ale mamy też do czynienia z żałobą rodziny Theo, bo to co ważne w książkach Silvery (i Becky Albertalli) - bohaterowie mają rodzinę o której piszą autor (to nie są widma, jak w niektórych powieściach dla młodzieży: wiesz, że niby są ci rodzice i rodzeństwo, ale nic o nich nie wiesz).
Jednak książka to nie tylko żałoba, smutek i wątpliwości. To też opisanie życia osoby z zaburzeniem OCD (zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne). Na pierwszy rzut oka zaburzenia Griffina nie są, takie złe, drobnostki. To znaczy nie ma takich zaburzeń do jakich zdrowi ludzie są przyzwyczajeni w filmach, książkach, przykładach. Ale coś, co dla przeciętnego przechodnia jest czymś nie ważnym, Griffinowi naprawdę nie ułatwia życia. Adam Silvera z tego, co słyszałam kiedyś sam posiada OCD, więc pisze o zaburzeniach, które zna. Przez to, że autor pisze o "drobnostkach" pokazuje, że dla każdego, co innego może być problemem, każdy może mieć inną miarę problemu. Mogę chyba to nad interpretować...
Bohaterowie "Zostawiłeś mi tylko przeszłość" są złożeni, ale zarazem są uniwersalni.
Ale czy książka ma jakieś minusy? Nie wiem, czy to można nazwać minusem, ale czasem zachowanie Griffina było dla mnie nie zrozumiałe, chociaż starałam się jakoś zrozumieć... Tzn. inaczej - jakoś potrafiłam go zrozumieć, ale współczułam pewnemu bohaterowi, że poszedł trochę w odstawkę, a potem nagle Griffinowi się przypomniało, no ale okej. Niestety Griffin obwinia się o śmierć Theo, co też poniekąd jest zrozumiałe, ale było mi go, aż szkoda (na szczęście jest fragment, gdzie pewne osoby dają mu do zrozumienia, że to nie jego wina). Koniec książki też nie zbyt mi pasuje, ale okej. To nie jest rozdział zamknięty. Przed Griffinem jeszcze długa droga.
Jednak była, taka jedna scena na którą większość czytelników może nie zwróci uwagę... Nie zbyt mogę napisać o tym, ale zastanawia mnie, czyli Silvera akurat poruszył jeden wątek dość nie umiejętnie, czy rzeczywiście chodziło o tę niezgodność, że nie każdy terapeuta jest dobry... Musiałam sobie popisać na ten temat. :p
Kilka ostatnich słów: Griffin i inni bohaterowie nie są bez wad. Griffin nawet ma ich sporo, co jest na plusem, bo źle się czyta o nieskazitelnych bohaterach.
Zapomniałam napisać o ważnej sprawie: narracja pierwszoosobowa jest monologiem Griffina do Theo.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/09/puzzle-zycia.html
Cieszę się, że udało mi się przeczytać w tym roku (od października mało czasu będę mieć na czytanie) jeszcze jedną książkę Adama Silvery. Czuję, że to może być jeden z moich ulubionych autorów.
Głównego bohatera, czyli Griffina poznajemy w dość nieprzyjemnych okolicznościach - zmarł jego chłopak. To szok...
2019-08-13
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/08/nieatwa-odpowiedz.html
Maya i Lochan żyją w niepełnej rodzinie - ojciec odszedł od nich, gdy byli jeszcze dziećmi. Niestety to załamało ich matkę, która zaczęła pić i imprezować, po czym... Po jakimś czasie w ogóle przestała zajmować się swoimi dziećmi. Tak więc, jako najstarsi: Maya i Lochan musieli przejąc obowiązki rodziców i zająć się trójką rodzeństwa oraz domem. Nie jest to oczywiście łatwe, każdy dzień to walka o przetrwanie, a sprawy wcale nie ułatwia to, że młodsze rodzeństwo dorasta (a dorastanie łączy się z buntami). Rodzeństwo jakoś funkcjonuje, zatajając swoją sytuacje życiową. W którymś momencie dwójka głównych bohaterów zaczyna rozumieć, że ich uczucie nie jest zwyczajne. Pojawia się pragnienie spełnienia tej miłości.
Sam w sobie pomysł był nawet ciekawy, chociaż nie najnowszy, bo sytuacje, gdzie najstarsza osoba z rodzeństwa zajmuje się domem nie jest nieznana w książkach i filmach. Poniekąd... Już po całym zarysie sytuacji widzimy, że było duże prawdopodobieństwo, że związek Mai i Lochana będzie miał miejsce. Są sami, zdani na siebie, a charakter chłopaka nawet pomaga w narodzeniu się tego związku. Bardziej byłabym ciekawa, gdyby ich sytuacja rodzinna była wręcz odwrotna. Zresztą sami bohaterowie mówią, że gdyby mieliby normalną rodzinę to może nie zakochaliby się w sobie, więc poniekąd mają świadomość...
Właśnie ze świadomością jest tutaj trochę ciężko. A raczej z tym, co się wiążę.
Oni od początku wiedzą, że ta miłość nie ma szans. Ale cóż, miłość. Dla miłości wszystko. Na początku próbują coś z tym zrobić, ale potem... Im dalej wg. mnie tym reszta idzie na dalszy plan, bo liczy się miłość. Hm, jednak nie umiem pisać obiektywnie, a już piszę, dlaczego: pamiętam o ich młodszym rodzeństwie, jaki skutek miało to na nich. Autorka pisze, że miłość zmieniła atmosferę w domu na lepsze itd, ale...
Wiele razy jest podkreślane, że Lochan i Maya są bardzo dorośli, jednak ich miłość jest bardzo młodzieńcza: muszę z tobą być jak najczęściej, chciałbym się z tobą przespać, nie mogę się doczekać, kiedy dzieci nie będzie na głowię, kiedyś będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jasne, rozumiem, że chcieli mieć namiastkę zwykłego życia. Nie bronię im marzyć, ale... Rodzeństwo na nich liczyło.
Lochan to osoba, która nie odzywa się w szkole, ogólnie do obcych. Rodzina jest dla niego wszystkim. Nie wyobraża sobie być z kimś lub przyjaźnić się z osobą spoza rodziny, bo osoby trzecie nie zrozumieją jego sytuacji. Oprócz tego bardzo dobrze się uczy i ma szansę na bardzo dobre uczelnie, ale on chcę zostać przy rodzeństwie.
I właśnie tu mam problem z Lochanem, że zamyka się szczelnie na świat spoza rodziny. Zdawało mi się, że to nie do końca, tak, że nie lubił rozmawiać o błahych sprawach. W pełni rozumiem jego nieśmiałość, ale z drugiej miałam wrażenie, że jemu to nie przeszkadza.
Maya jest trochę inna. Ma koleżanki, nawet przyjaciółkę. Wiedzie zwykłe życie. Nie wyróżnia się za bardzo wśród uczniów liceum.
Bardzo subiektywnie pisząc, punktem, który łączy bohaterów jest... Przepraszam, ale miałam wrażenie, że autorka cały czas wybiela, że fabuła jest zbudowana, tak: my kontra zła reszta świata. Oni też popełniali błędy i to niemałe, ale za każdym razem, któreś z nich wybielało drugie. No tak, narracja jest pierwszoosobowa z punktu widzenia tej dwójki, więc nie powinnam się dziwić temu.
Willa i Tiffin, czyli najmłodsi z rodzeństwa to dzieci, które wnoszą promyki radości do rodziny. Uważam, że to oni są najbardziej poszkodowani w całej książce.
Trzynastolatek Kit. Najgorsze zło z całej piątki, bo ma okres buntu i nie umie sobie poradzić z rodzinną sytuacją. Brzmi to sarkastycznie, ale naprawdę przez 3/4 czyta się o tym, co on znowu zrobił i jak utrudnia życie. Współczułam mu i rozumiałam. Został pozostawiony samemu sobie, w pewnym sensie w nikim nie miał oparcia...
Cóż, znacie takie książki, gdzie wiecie, że coś zaraz musi się wydarzyć? Zwłaszcza, gdy bohaterowie robią coś zakazanego? To jedna z tych książek. Przy tym autorka trochę mnie zaskoczyła. Zwłaszcza końca niewiele osób może się spodziewać. Dla mnie jest ono niepasujące do słów i myśli bohaterów. Do ich zapewnień. Myślałam, że nigdy nie użyję tego określenia w kontekście jednej sytuacji, ale... To jest naprawdę dość egoistyczne. Niewiele brakowało, żeby ta książka zakończyła się jak inna.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/08/nieatwa-odpowiedz.html
Maya i Lochan żyją w niepełnej rodzinie - ojciec odszedł od nich, gdy byli jeszcze dziećmi. Niestety to załamało ich matkę, która zaczęła pić i imprezować, po czym... Po jakimś czasie w ogóle przestała zajmować się swoimi dziećmi. Tak więc, jako najstarsi: Maya i Lochan musieli przejąc obowiązki...
2019-07-25
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/08/amerykanska-piesn-egzystencjalna.html
Rzadko kieruję się napisami na okładkach książek tzw. blurbami. Patrzę głównie na opis. W tym przypadku było trochę inaczej: opis swoją drogą, ale właśnie blurby miały duży wpływ na to, że sięgnęłam po tę książkę.
I jeszcze dodam na wstępie, dlaczego nie chcę zazwyczaj kierować się blurbami: wiadomo, mają one zachęcać czytelnika i często są one trochę pisane nad wyraz. Czytając czyjeś zdanie mam już z tyłu głowy jakieś nadzieję, utworzony obraz... Czyli mam duże oczekiwania, wyższe niż gdybym ich nie czytała. W każdym razie najczęściej książka nie spełnia tych wysokich oczekiwań. Dlatego wolę podchodzić do książek z czystą kartą. Dlatego też nie za bardzo lubię czytać książkę w czasie którym jest o niej głośno i wszyscy o niej mówią.
Jak się to wszystko sprawdziło w kontekście "Diabła wcielonego"?
Średnio. Może inaczej - każdy czytelnik będzie miał hm, inną mentalność. Każdego może wstrząsać, co innego. To też zależy od tego, kto jakie książki czyta na co dzień, jeśli ktoś czyta kryminały z krwawymi zbrodniami to wątpię czy go bardzo zachwyci fabuła tejże książki. Ale jeśli ktoś nie często sięga po książki z dylematami moralnymi i zbrodniami, a sam jest wyczulony na krzywdę to ta książka może nim wstrząsnąć.
Nie piszę też, że wg. mnie to zła książka i w ogóle mnie nie obeszła. Po prostu średnio mi się spodobała. Z gatunku egzystencjalizmu wolę, jednak "Dżumę".
Jeśli już wyżej poruszyłam zagadnienie moralności to pozostanę chwilę przy tym zagadnieniu, ponieważ to główny klucz do fabuły. W "Diable wcielonym" spotykamy kilku bohaterów, którzy stoją przed różnymi wyborami, są po różnych wydarzeniach życiowych. U niektórych mamy nakręślony obraz, co doprowadza ich do takich wyborów, a nie innych. A u niektórych bohaterów w ogóle nie jest to poruszone (chociaż takie postaci są nieliczne). Ich czyny są dość specyficzne... W pewnym sensie przeciętny człowiek nie odważyłby się zrobić tego, co oni. Ale to dość powierzchowna ocena - siedzenie w domu z książką i ocenianie na trzeźwo czyiś czynów. Niektóre rzeczy mogą być o tyle straszne, że autor opiera je o najgorszą zbrodnie, jaką człowiek może zrobić - morderstwo.
Wszyscy bohaterowie mieszkają w jednym miasteczku i w jakiś sposób się łączą. Autor pokazuje życie miasteczka przez ok. dwadzieścia lat, więc to spory odcinek. Zwłaszcza jeśli chodzi o jednego bohatera, którego... Można nazwać chyba głównym, ale to ze względu na to, że jego historia przewija się najczęściej i też z innego powodu, który dopiero wychodzi na końcu książki.
Właśnie... Z tym bohaterem, czyli Arvinem mam mały problem. Niby żaden z bohaterów nie jest stawiany na piedestale, na żadnego autor nie pokazuje: o, to jest ten "dobry". Ale... Mimo to, przez zakończenie mam wrażenie, że to właśnie ten bohater ma być tym okej. Nie rozumiem tego zabiegu.
Oprócz moralności ważne też jest pojęcie religii i religijności, ponieważ to będzie przejawiać się niezliczoną ilość razy w fabule. Nawet w dość dosadny sposób. O moralności się nie mówi, niezbyt się ją porusza, ale jeśli chodzi o religię to tak. Napisałabym, że wręcz fanatyzm religijny. Religię nie tylko jako wiarę w Boga i kościół, ale też taką ogólną, prostą, w pewnym sensie pierwotną. Religia ma duże oddziaływanie na czyny bohaterów i ściśle się z nimi łączy. Gdy tak się zastanowić to nie wydaje się to dziwnym, że religia ma duży wpływ na bohaterów, patrząc na to, gdzie mieszkają i jaki bagaż doświadczeń mają ze sobą.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/08/amerykanska-piesn-egzystencjalna.html
Rzadko kieruję się napisami na okładkach książek tzw. blurbami. Patrzę głównie na opis. W tym przypadku było trochę inaczej: opis swoją drogą, ale właśnie blurby miały duży wpływ na to, że sięgnęłam po tę książkę.
I jeszcze dodam na wstępie, dlaczego nie chcę zazwyczaj kierować się...
2019-07-16
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/07/pierwszy-reportaz.html
Książka jest podzielona na dwanaście rozdziałów i w każdym jest opisana jedna historia - dwanaście historii, dwanaście muzułmanek. Historie są, tak dobrane, że każda porusza w pewnym sensie inne zagadnienie dotyczące islamu lub życia muzułmanek. Głównie tego z czym muszą się zmagać lub musiały w przeszłości. Wszystkie kobiety łączy to, że mieszkają lub mieszkały w Polsce. W Polsce, która nie jest łatwym krajem do życia. Zwłaszcza dla muzułmanów, zwłaszcza teraz.
Można przeczytać historie konwertytek, które muszą nie tylko zmierzyć się z komentarzami, że zdradziły swój kraj i "swoją" religię, ale też z innymi konwertytkami i muzułmankami od urodzenia, bo okazuje się, że nie jest, tak prosto, jak się zdawało. W końcu każdy wie lepiej.
Historie Tatarek, których rodzina mieszka od pokoleń w Polsce, a mimo to są "wyrzucane do siebie". W tych historiach można zobaczyć różnice między "ogólnym islamem", a islamem tatarskim. Oczywiście to nie są naukowe określenia islamów.
Historia uchodźczyni, która miała odnaleźć spokój w Polsce.
I wiele innych historii. Każda inna jak odmienny potrafi być człowiek. Wiele poglądów. Nie każdy może się podobać, ale powinno się go akceptować. Zresztą dzięki tylu historiom autorka pokazuje, że muzułmanki i islam nie jest jeden, taki sam dla każdego. Tak samo jak chrześcijanki nie są identyczne, tak i muzułmanki.
Dużym plusem jest to, że autorka nie boi się pytać swoich rozmówczyń o sprawy, które ciekawią niemuzułmanów. Chce dowiedzieć się u źródła, chce, żeby czytelnicy wiedzieli jak jest. Nie bazowali tylko na tym, co w telewizji, Internecie i w głowach osób, które mają bardzo małe pojęcie o islamie. Czasem odpowiedzi są całkiem inne, niż byśmy chcieli, ale niektóre odpowiedzi sami sobie stworzyliśmy. Zresztą nie zawsze jest, tak jakbyśmy chcieli, oczekiwali.
Oprócz wypowiedzi kobiet, autorka pyta się również o opinię w niektórych kwestiach imama i muftiego, więc możemy zapoznać się również z bardziej naukowymi i teologicznymi poglądami.
Spora grupa czytelników na pewno ucieszy fakt, że autorka tłumaczy niektóre sformułowania i nazwy z języka arabskiego, dzięki czemu, jeśli ktoś nie umie rozróżnić nakryć głowy muzułmanek i mylnie wszystkie nazywa burką - po książce będzie wiedział, co jest czym.
Czy mnie coś zaskoczyło lub zszokowało? Mało rzeczy mnie zaskoczyło, ale to głównie dzięki temu, że obserwuję profile polskich muzułmanek na Instagramie. Ale trochę nie rozumiałam zachowania jednej z kobiet, które według mnie było niezrozumiałe, ale cóż... Nie mnie oceniać jej zachowanie.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/07/pierwszy-reportaz.html
Książka jest podzielona na dwanaście rozdziałów i w każdym jest opisana jedna historia - dwanaście historii, dwanaście muzułmanek. Historie są, tak dobrane, że każda porusza w pewnym sensie inne zagadnienie dotyczące islamu lub życia muzułmanek. Głównie tego z czym muszą się zmagać lub musiały w...
2019-07-15
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/07/realna-bohaterka.html
Rok temu po raz pierwszy spotkałam się z twórczością Becky Albertalli - był to "Simon oraz inni homo sapiens". "Simon" bardzo mi się spodobał, oczywiście miał jakieś minusy, ale większość książek je ma. Dużym plusem tej książki było to, że bohaterowie byli bardzo realni. Po przeczytaniu drugiej książki autorstwa p. Albertalli mam wrażenie, że to jest właśnie u niej charakterystyczne - pisanie prawdziwie o nastolatkach. Przeciętnych nastolatkach, którzy nie wyróżniają się zbyt wśród rówieśników. Widać, że autorka zna się na nich, widać autentyczność w tym, co pisze.
Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że to książka o miłości.
Molly to siedemnastolatka, która przeżyła ponad dwadzieścia zauroczeń. Każde zauroczenie pozostało cichym zauroczeniem, ponieważ dziewczyna nie odważyła się żadnemu chłopakowi wyjawić swoich uczuć. Jej siostra bliźniaczka - Cassie, postanawia to zmienić. Planuje ją "zeswatać" z jednym z nowo poznanych chłopaków.
Jednak w podobnym czasie pojawia się koło Molly inny chłopak. Reid jest tym chłopakiem, który lubi fantastykę i na którego dziewczyny nie bardzo zwracają uwagę...
To nie żadna nowość, że to historii miłosnych podchodzę z dystansem. Bardzo często jest schemat za schematem, a styl pisarski nie porywa. Można się wszystkiego spodziewać od pierwszych stron i zamiast fajnej historii jest irytująca. Bo ile razy nie wkurzało Was, że główni bohaterowie, którzy są kreowani na zwyczajnych wcale tacy nie są? Ja często się czułam jak z innego świata czytając takie historie. Zwłaszcza, że teraz najczęściej bohaterowie są w moim wieku lub młodsi.
W tej książce jest inaczej. Od pierwszej strony polubiłam główną bohaterkę. Rozumiałam jej problemy i wątpliwości, ponieważ część z nich sama miałam lub mam. To nie były jakieś rzeczy z kosmosu. Uważam, że tematyka jest dość uniwersalna.
Zwłaszcza w czasach, gdzie królują piękne sylwetki modelek. Prawie każdy chce, tak wyglądać. Bo jeśli inaczej wyglądasz, jesteś trochę grubszy to od razu jesteś skazany na różne komentarze i spojrzenia. Nawet od rodziny - co też porusza autorka. Nie ważne, że jesteś ładny, taki jaki jesteś. Do czego nawiązuję? Molly jest właśnie, taką dziewczyną, która nie wpasowuje się w "kanony piękna".
Tak samo jak Reid w "kanony chłopaka", bo on jest fanem Tolkiena, bo wygląda, tak a nie inaczej i ubiera to co lubi, a niekoniecznie podoba się innym.
A jeśli chodzi o tego drugiego chłopaka... Na początku był w miarę, dało się go polubić, ale po jednym zdarzeniu, a właściwie tekście kompletnie stracił wszystkie punkty i miałam tylko nadzieję, że Molly z nim nie będzie. Może był miły, ale... Lepszy jest chłopak, który cię akceptuje, taką jaką jesteś, bez żadnych dodatków.
Tych troje bohaterów to tylko początek całej grupy postaci, która pojawia się w książce. I jak w przypadku "Simona" w "Odwrotności nieodwzajemnienia" też każdy jest, tak nakreślony, że wiemy kim ta postać jest i jaki ma charakter. Można ich polubić lub nie. To nie ta książka, gdzie są jacyś tam bohaterowie (nawet drugoplanowi), ale nic o nich za bardzo nie wiemy.
I to nie ta książka, gdzie nastolatki "nie mają rodziców". Ogólnie rodziny. W książce Becky Albertalli tego nie ma. Główna bohaterka ma rodzinę, która ma znaczenie w jej życiu. Nie mówi się o osobach z rodziny Molly jak o cieniach. To plus. Dzięki temu bohaterka jest jeszcze bardziej realna.
Jeśli o rodzinie mowa to drugim głównym motywem, problemem w tej książce jest dorastanie i więź, jaką się ma z rodzeństwem. Zwłaszcza, gdy się ma bliźniaka. Nawet nie wiem, czy to nie jest, tak naprawdę główna oś fabuły. To ważny problem, który dotyka nastolatków, ale niewiele się o tym mówi. Jesteśmy dziećmi i nagle... Każdy wybiera własną ścieżkę.
Podoba mi się też, że autorka porusza też czasem zagadnienia feministyczne. Wprowadzając je bardzo subtelnie, nie krzykliwie. Może nie tak jak niektórzy by chcieli, ale jednak.
No i motyw, który pojawił się też w "Simon oraz inni homo sapiens" - motyw lgbt+. Tylko tutaj on... Ma bardzo małe znaczenie. Po prostu jest. To tylko element bohaterów i wcale nie główny. Zresztą myślę, że to powinno być coś oczywistego - jeśli bohater ma skośne oczy to nie pisze się tego w recenzji, chyba, że to ważne. Może to złe określenie "oczywiste", ale mam na myśli to, że to nie powinno mieć wielkiego znaczenia.
Chociaż z tym wątkiem łączy się mała nierealność w kontekście Ameryki. Nie oszukujmy się, w Ameryce nie ma tolerancji w 100%, a w książce autorka pisze o pewnym wydarzeniu związanym z osobami lgnt+ i wszyscy się cieszą, akceptują. Okej, super. Ale to niezbyt realne, żeby nikt nie miał niczemu przeciwko. Chociaż może po prostu p. Albertalli nie chciała tworzyć następnego problemu, nie chciała pisać o homofobicznych ludziach, albo po prostu wolała zająć się innymi problemami bohaterów. Aczkolwiek mamy Molly mają przykrą sytuację związaną z tym wydarzeniem i to jest o wiele gorsze niż przeciętni ludzie z ulicy, którzy sypią wyzwiskami...
"Odwrotność nieodwzajemnienia" to ciepła książka, taka rodzinna, że tak napiszę. Wolę takie książki, niż czytać o nastolatkach, które podbijają świat w liceum.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/07/realna-bohaterka.html
Rok temu po raz pierwszy spotkałam się z twórczością Becky Albertalli - był to "Simon oraz inni homo sapiens". "Simon" bardzo mi się spodobał, oczywiście miał jakieś minusy, ale większość książek je ma. Dużym plusem tej książki było to, że bohaterowie byli bardzo realni. Po przeczytaniu drugiej książki...
2019-07-06
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/07/ksiazka-idealna-na-film.html
Niezbyt przepadam za książkami, które ukazują przyszłość. To znaczy... Inaczej: nie lubię tych książek w których pełno jest technologii, ta przyszłość jest baardzo rozwinięta i fabuła tych książek przypomina science fiction. Oczywiście nie można się uprzedzać do gatunków i książek, i czasem sięgam po książki tego typu. Najczęściej trafiam na takie godne polecenia, a jak jest z "Warcrossem"?
Świat tej książki nie jest typową przyszłością, gdzie roboty są na porządku dziennym. Można powiedzieć, że to niedaleka przyszłość. Myślę, że część elementów może rzeczywiście niedługo zaistnieć.
Zresztą rzeczywisty świat, czyli Nowy Jork oraz Tokio nie różni się, tak bardzo od ich współczesnych wersji. Głównym elementem różniącym jest Warcross, czyli gra do której można się przenieść za pomocą specjalnych okularów. Tzn. można się przenieść tam umysłem, w świecie komputerowym ma się avatara, który zastępuje realne ciało. To duży przełom. Można być kim się chce, osoby z niepełnosprawnością nie mają ograniczeń.
Raz do roku odbywają się mistrzostwa w Warcrossie, ponieważ jest on traktowany prawie jak zwykła dyscyplina sportowa. Jest kilka drużyn, które rywalizują ze sobą w wirtualnej rzeczywistości. To wydarzenie jest w pewnym sensie najważniejsze w tamtym realnym świecie. Praktycznie każdy gra w Warcrossa, ponieważ pozwala on oderwać się od szarej rzeczywistości.
Przed wielkim wydarzeniem odbywa się mecz (w pewnym sensie) otwarcia.
Emika Chen żyje w biedzie. Sama musi walczyć o przetrwanie jako łowca nagród. Oprócz tego jest bardzo dobrą hakerką, jednak... Podczas meczu otwarcia jej umiejętności trochę ją zawodzą i wynalazca Warcrossa zauważa ją. Zauważa, że próbowała zhakować mecz. To nie było nic wielkiego. Nic wielkiego. Jednak hakerstwo jest oczywiście niedozwolone... Od tego momentu Emika o wiele więcej będzie mieć wspólnego z Warcrossem, niż jej się nawet marzyło. Na pozór ciekawa zabawa zamieni się w coś bardzo niebezpiecznego.
Główna bohaterka jest twardą dziewczyną i nie straszne jest jej polowanie na złoczyńców. Oprócz talentu hakerskiego, bohaterka może popisać się logicznym myśleniem, wyłapaniem i naprawieniem najdrobniejszego błędu.
Z główną postacią męską mam mały problem. Według mnie nie jest on na tyle nakreślony, żeby go lubić lub nie. Na początku nie pojawia się często, a jeśli już jest to jest zdystansowany, co jest zrozumiałe, ale... Później jest go znacznie więcej i autorka pisze, że się otwiera, ale... Ja tego nie widzę. To, że ujawnia kilka rzeczy to nic nie znaczy. Nadal jest oziębły. Nic po nim nie widać, poza może dwoma-trzema scenami. Może kogoś innego zainteresuje bardziej ta postać. Mnie dopiero trochę zainteresowała pod koniec, ale... Szczególnie mu nie kibicowałam.
Jest jeszcze wiele innych postaci w "Warcrossie". Zazwyczaj te drugoplanowe były dość dobrze opisane, wzbudzały, chociaż lekkie emocje. Można określić, kto jaki jest. I nawet jeden motyw był dość dobrze dodany. Chociaż nie tylko on. Te motywy, które w niektórych książkach definiowałyby bohatera, tu są po prostu dodatkowym jego elementem, jak kolor włosów lub narodowość. Jesteś po prostu, taki i okej, normalne. Bardzo mi się to spodobało.
"Warcross" to książka przygodowa (mam problem z gatunkami, ale nie można chyba zarzucić książce, że nie jest przygodowa), co za tym idzie posiada antybohatera. Mowa jest o nim dość szybko. Tajemnicza postać, która pragnie zniszczyć wirtualny świat - Zero. On był jednym z mocniejszych elementów fabuły. Dokładnie nie znamy jego planów i motywów, aż do samego końca. Tak samo jest z tożsamością, chociaż... Nie ukrywam, że zakładałam dwóch bohaterów i jeden się sprawdził. Trochę szkoda, ale to nie kryminał. Zresztą to też jest bardzo interesujące.
Myślałam, że to jednotomówka, ale na pewno będzie przynajmniej jeszcze jedna część i na pewno ją przeczytać, ponieważ jestem ciekawa, jak rozwiną się wydarzenia z końca książki.
Mam nadzieję tylko, że autorka nie odrzuci magii Warcrossa na dalszy tor, ponieważ w tej części czasem się to zdarzało, a Warcross jest mocnym punktem. Ten świat gry, kolorów, wyświetlanych informacji w powietrzu itp został super opisany. Często myślałam sobie, że chciałabym to zobaczyć na ekranie kina lub monitorze laptopa, jako serial lub film. Jednak musieli by przy tym pracować świetni graficy komputerowi.
Bo o jednym na początku nie powiedziałam: za sprawą okularów od Warcrossa można było ulepszyć swoją rzeczywistość, dodać do niej komputerowe elementy, ale to bardziej wyjaśni Wam książka. ;)
Sama wizja tego przenoszenia się do gry jest już trochę znana, ale uważam, że "Warcross" wyróżnia problematyka, jaką porusza autorka. Pisząc szczerze to nie spodziewałam się niektórych problemów. Nie, to nie jest, tak, że zakładałam, że ta historia będzie płytka, ale pewna motywacja bohatera mnie trochę zaskoczyła. Spodziewałam się innego wydarzenia, które wstrząśnie jego życiem.
Żałuję, że nie mogę napisać o bardzo ważnym wątku, który jest chyba coraz częściej poruszany, zwłaszcza w książkach w których mowa jest o przyszłości. Bo to naprawdę ważna sprawa...
Najmniej mi się spodobał wątek miłosny, który był wg. mnie trochę wymuszony. Z jednej strony zrozumiały, ale... Nie wyszło to naturalnie, zwłaszcza jego rozwinięcie. Na początku było znośnie, potrafiłam uwierzyć w ten wątek, ale potem... Dla mnie tylko jedna osoba z pary naprawdę coś czuła do tej drugiej osoby.
Na koniec okładka. Wow! Naprawdę wow, ponieważ to nie jest oryginalna okładka za co należą się wielkie brawa wydawnictwu. Okładka idealnie pasuje do świata gier. Na początku nie podobały mi się okulary Emiki, ale później się do nich przyzwyczaiłam. ;)
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/07/ksiazka-idealna-na-film.html
Niezbyt przepadam za książkami, które ukazują przyszłość. To znaczy... Inaczej: nie lubię tych książek w których pełno jest technologii, ta przyszłość jest baardzo rozwinięta i fabuła tych książek przypomina science fiction. Oczywiście nie można się uprzedzać do gatunków i książek, i czasem...
2019-05-02
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/05/czytamyniedoceniane.html
Eden jest zwykłą, spokojną i grzeczną uczennicą... Do czasu. Do czasu, kiedy jedno wydarzenie zaczyna silnie wpływać na jej życie. Wydarzenie to chyba złe określenie. Nie wiem, jakie słowo będzie dobre... Może "sytuacja"?
Eden została zgwałcona przez osobę bliską jej rodzinie. Bliską jej. Z pewnych przyczyn dziewczyna od razu nie ujawnia tego swoim najbliższym, a jej historię śledzimy przez 3 lata liceum.
To dobre, że życiu Eden przyglądamy się przez, tak długi odcinek czasu, ponieważ gwałt nie jest czymś, co po prostu znika po kilku tygodniach. Nie zapomina go się, tak szybko i nie przechodzi się nagle do porządku dziennego. Owszem, to książka dla młodzieży, ale o ważnych rzeczach i traktuje te problemy oraz czytelników poważnie. Tak naprawdę tę książkę może przeczytać każdy.
Te kilka lat pozwala zobaczyć, jak bardzo człowiek może się zmienić przez traumatyczne przeżycia i co myśli ta osoba. Ponieważ... Na początku główna bohaterka zachowuje się, tak jak wg. niektórych osób "powinna". Co to znaczy? Chodzi mi o to, że jest grupa ludzi, która uważa, że osoba zgwałcona jest wyciszona, oddala się od ludzi itp. To takie jakby stereotypowanie. "Tak powinno być." Tylko, że właśnie nie musi, tak być. Każdy jest indywidualnym człowiekiem i może zareagować różnie.
Po pewnym czasie Eden zmienia się diametralnie, tak, że... Gdyby ktoś przeczytał tylko urywki trzeciej części to myślałby, że czyta całkiem inną książkę. A przynajmniej może nie od razu zgadłby o czym ta książka jest.
Ciężko ocenić mi Eden. Nie rozumiałam niektórych jej zachowań. Zwłaszcza w tej trzeciej części. To była już całkiem inna bohaterka, ale... Z drugiej strony nie mi to oceniać. To znaczy jej zachowanie. Nie wiem, jak ja bym zachowała się na jej miejscu, a w tym przypadku gdybanie jest słabym pomysłem. Z jednej strony ją nie rozumiałam, z drugiej jakoś szukałam usprawiedliwienia w jej zachowaniu. Na pewno nie winię jej za to, że tyle czasu zajęło jej do wyjawienia tajemnicy, bo to naprawdę musiało być... jest... trudne i trzeba wielkiej odwagi, żeby powiedzieć to wszystko na głos.
Powiedziałabym, że Eden wychowuje się w przeciętnej amerykańskiej rodzinie. Nie ma najgorzej, ale też nie najlepiej. Z jednym rodzicem ma lepszy kontakt, a z drugim... Cóż, bardzo napięte stosunki. Więź z bratem również nie jest czymś obcym wśród nastolatków, którzy mają starsze rodzeństwo. Dobrze, że autorka nie poszła w jakieś skrajności i stworzyła bohaterkę z którą można się utożsamić. Z Eden może się utożsamić spora grupa młodzieży, ponieważ ta dziewczyna to również problemy rodzinne i dorastanie.
Dorastanie w którym młody człowiek może się łatwo pogubić.
Niektóre czytelniczki lubią znajdywać sobie "książkowych chłopaków". Za bardzo tego nie rozumiem, a tym bardziej ich wyborów. Najczęściej to jakiś przystojniak, który ma jeszcze ciekawy charakter, ale to tylko tyle. Po prostu jest sobie jakiś tam John.
W "Co mnie zmieniło na zawsze" wybieranie Josha na swojego chłopaka ma duży sens. To nie jest przeciętny męski bohater, który ma po prostu być, żeby był jakiś wątek miłosny. Chodzi mi o to, że on rzeczywiście ma znaczenie i jego postać jest ważna. Co prawda nie wiemy o nim wszystkiego, ale autorka pokazuje, że nie wiemy o nim wszystkiego, dlatego, że on nie należy do wylewnych osób, woli troszczyć się o kogoś innego, ale też nie kłamie na temat swojego życia. Fabuła skupia się na Eden i o tym trzeba pamiętać. A dzięki temu, że Josh jest jaki jest... To ma również duży wpływ na nią. Cieszę się, że chłopak okazał się fajną postacią.
Osoby, które przeżyły to co Eden potrzebują takich Joshów.
Historia zawiera jeszcze kilka sekretów o których nie mogę napisać, ponieważ rozwiązują się one dopiero pod koniec książki. Mogę napisać, że każdy bohater ma znaczenie. W pewnym sensie chciałoby się napisać "niestety".
To dość brutalna książka. Bo temat do łatwych nie należy, ale myślę, że autorka potrafiła wyśrodkować fabułę. Raczej nikogo nie odrzucą poszczególne fragmenty, ale zarazem mają one moc i przesłanie. Szkoda, że tak mało mówi się o poważnych książkach dla młodzieży, tak jakby młodzież nie rozumiała świata, jakby nie mogła czytać o brutalnej prawdzie. Ważne tematy - to jest klucz. Trzeba mówić o wielu sprawach, a nie udawać, że nic się nie dzieję lub co gorsza robić z tego normę i romantyczność.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/05/czytamyniedoceniane.html
Eden jest zwykłą, spokojną i grzeczną uczennicą... Do czasu. Do czasu, kiedy jedno wydarzenie zaczyna silnie wpływać na jej życie. Wydarzenie to chyba złe określenie. Nie wiem, jakie słowo będzie dobre... Może "sytuacja"?
Eden została zgwałcona przez osobę bliską jej rodzinie. Bliską jej. Z pewnych...
2019-02-28
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/02/kto-sie-czubi-ten-sie-lubi.html
Następny romans przeczytany. Tym razem inna tematyka i inne tło. Chociaż... Można znaleźć przy końcu historii elementy wspólne z poprzednią książką, czyli z "Bez szans".
Tatum wraca po roku spędzonym na wymianie w Francji. Podczas tych dwunastu miesięcy miała czas, żeby skupić się tylko na nauce i zapomnieć o pewnej osobie... Jednak trzeba w końcu wrócić do swojego liceum i jakoś przetrwać ostatni rok szkoły średniej. Przetrwać, bo okazuje się, że tytułowy dręczyciel Tatum nie zapomniał o niej. I nie pozwoli, żeby dziewczyna dobrze wspominała liceum.
Dręczyciel, czyli Jared - były przyjaciel głównej bohaterki. Tak, przyjaciel. Gdy byli dziećmi przyjaźnili się i spędzali ze sobą prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Podczas jednych wakacji wszystko nagle się zmienia, a Jared jest już inną osobą. Chłopak odwraca się od Tatum i zmienia jej życie w piekło.
Tate... Na początku liceum była szarą myszką, no może lepsze określenie to przeciętną osobą, która żyła w strachu i unikała Jareda. Zresztą nie dziwne, każdy by go unikał na jej miejscu. Rok we Francji wiele zmienił w charakterze Tatum. Dziewczyna jest silniejsza i... odważniejsza, chociaż na początku ma momenty strachu. Ma cel po liceum i nie zamierza sobie go zepsuć przez jakiegoś chłopaka. Jej charakter staje się coraz mocniejszy podczas trwania fabuły, jednak... Coraz więcej czynników na to oddziałuje. Głównym jest miłość. To nie jest spoiler. Przepraszam, ale wystarczy spojrzeć na okładkę. Przyjaźni ona nie przedstawia. Dręczenia również nie.
Zatrzymajmy się właśnie na miłość, ponieważ często będzie ona pojawiać się w tej książce. Tzn. bardziej zauroczenie.
Rozumiem, że ktoś ci się może podobać, bo to oczywiste, ale... Okej, mogę zrozumieć też zaślepienie miłością, kiedy nie widzisz prawdziwego charakteru danej osoby. Jednak gdy ta osoba znęca się nad tobą (nie ma znaczenia, czy psychicznie, czy fizycznie), a ty nadal patrzysz na nią rozmarzonym wzrokiem i ją usprawiedliwiasz to to już nie jest zdrowe uczucie. Kochasz kogoś, kto cię krzywdzi.
Podobnie jest wg. mnie z Tatum. Może nie usprawiedliwia zachowania Jareda, widzi, co robi i wie, że to jest złe. Usprawiedliwiona jest z rozważań, dlaczego on to robi, w końcu byli przyjaciółmi przez wiele lat. Ale to zauroczenie... Patrzenie na niego maślanymi oczami, żeby po chwili były rozważania, że nie powinna, ale on jest, taki przystojny. Dla mnie to trochę wyglądało na coś w stylu syndromu sztokholmskiego. Uwielbienie dla oprawcy.
Wszystko dąży do punktu kulminacyjnego. Wielkiej tajemnicy chłopaka. Bo kto nie będzie tego wyczekiwał zaraz po otwarciu książki? I jest. Bardzo mocny punkt, który nie jest śmiesznym i głupim powodem znęcania się nad Tate. Oczywiście, to nie usprawiedliwia Jareda, ale ukazuje go w innym świetle. Można dzięki temu zrozumieć jego zachowanie. My, czytelnicy, osoby trzecie. Ale teraz mamy sytuację: Jared znęcał się nad Tate, nagle wychodzi powód i puff. Dopowiedzieć sobie można resztę.
Jestem zła, że autorka nie poruszyła głębiej tego powodu Jareda. Po prostu jest o tym powiedziane, poświęcony temu jest rozdział-dwa. To było zbyt poważne, żeby to zostawić! To trochę brzmi, tak, jakby autorka wzięła, taką problematykę tylko, dlatego, żeby nadać głębi Jaredowi i żeby jego powód nie był głupi. A reszta to nie ważne. Bo najważniejsze to skupienie się na dwójce bohaterów.
Wolałabym, żeby narracja była prowadzona z punktu widzenia Jareda, a nie Tate.
Po punkcie kulminacyjnym zaczyna się poniekąd wszystko układać... Do czasu. Bo wtedy następuje zabieg, który występował w "Bez szans", czyli wydarzenie, które wywraca dobiegający piękny koniec o 180 stopni, żeby na jego końcu był happy end i żeby się okazało, że główna bohaterka dobrze wybrała.
Przepraszam, jeśli ktoś uzna to za spoiler.
No nic. Na razie nie zamierzam sięgać po romanse.
Zaczynam mieć trochę wrażenie, że czytanie romansów może być trochę krzywdzące dla niektórych młodych dziewczyn. To znaczy... Wiadomo, że ich fabuła jest zmyślona, ale łatwiej w nią uwierzyć, niż w fantastykę. Można sobie wykreować wyobrażenie związków. I potem jakieś nastolatki, serio myślą, że w liceum, czy w wieku osiemnastu lat powinny mieć chłopaka i przeżyć z nim wszystko. Bo związek nie może opierać się głównie na zwykłej więzi międzyludzkiej.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/02/kto-sie-czubi-ten-sie-lubi.html
Następny romans przeczytany. Tym razem inna tematyka i inne tło. Chociaż... Można znaleźć przy końcu historii elementy wspólne z poprzednią książką, czyli z "Bez szans".
Tatum wraca po roku spędzonym na wymianie w Francji. Podczas tych dwunastu miesięcy miała czas, żeby skupić się tylko na...
2019-02-21
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/02/wspomnienia-buduja-przyszosc.html
Dawno nie zaskoczyła mnie, tak fabuła książki, jak w "More happy than not". Wszystko spokojnie sobie "idzie", aż tu nagle punkt kulminacyjny! Można napisać: punkt kulminacyjny, który obraca historię o 180 stopni. Odkrywamy, że historia jest, tak naprawdę o czym innym.
Nie będzie spoilerów. Nie napiszę za wiele o drugiej połowie książki. :)
Szczerze, na początku książka mnie nie porwała. Nie widziałam w niej, aż takiego zachwytu o którym mówili inni, bo historia Aarona i Thomasa przypominała mi historię 3. sezonu SKAM (norweski serial młodzieżowy). Może nie rzucałoby mi się to, tak w oczy, gdybym ok. miesiąc temu nie skończyła 2. sezonu włoskiego remake'u i nie była w trakcie oglądania 3. sezonu francuskiego (oba poruszają te same/podobne wątki). Chociaż nie jestem pewna. W każdym razie później historia zmienia tor i już nie przypomina SKAM.
Aaron jest spokojnym chłopakiem, który próbuje ułożyć sobie jakoś życie po dwóch złych wydarzeniach w swoim życiu. Na szczęście nie jest do końca z tym wszystkim sam - u jego boku jest dziewczyna Genevieve, która zrobiłaby dla Aarona wszystko. Pewnego letniego dnia, jednak dziewczyna wyjeżdża na obóz i szesnastolatek zostaje sam. To znaczy nie całkiem sam... Ma rodzinę i kolegów, ale brak mu przyjaciela z prawdziwego zdarzenia. Wtedy poznaje Thomasa, który będzie miał duży wpływ na życie Aarona.
Wiem, jak ten opis wygląda, ale nie zrażajcie się. Uwierzcie mi, całość jest o wiele lepsza niż to co widać w opisie (zwłaszcza tym na okładce). To nie jest zwykła historia miłosna z happy endem. Daleko jej do tego...
Chciałabym teraz coś napisać o drugiej części, ale co więcej mogę tu napisać, niż to, że jest zaskakująca, szokująca i... smutna? Bardzo prawdziwa.
Jeśli chodzi jeszcze o fabułę... W "More happy than not" pojawia się wątek tzw. science fiction, czyli instytucja/szpital, gdzie można wymazać wybrane wspomnienia. Po prostu zapomnieć o czymś na zawsze. Brzmi to trochę dziwnie i nie pasuje na pozór do fabuły, okej. Nic bardziej mylnego. Adam Silvera przemyślał praktycznie każdy szczegół napisanej historii - ta instytucja/szpital gra bardzo ważną rolę w całej książce, a zarazem nie udziwnia on fabuły jakoś bardzo. Może raz miałam wrażenie, że to jest jakieś dziwne, ale na pewno nie, że to jest absurdalne.
Oczywiście nie każdemu może przypaść to do gustu.
Chociaż zaznaczę tylko, że nie przepadam za science fiction i lubię wyłącznie z tego gatunku tylko "Gwiezdne Wojny". :)
Nie wiem, czy muszę o tym wspomnieć... Bo dla mnie w książkach ten wątek nie ma znaczenia, ale chyba warto uprzedzić niektóre osoby. Nie każdy lubi czytać książki z wątkiem LGBT. A więc tak, jest wątek LGBT, ogólnie z orientacją seksualną u młodych osób i wszystkimi problemami z tym związanymi. To nie jest miła historia jak "Simon oraz inni homo sapiens", to szczera i... momentami brutalna historia. Adam Silvera opisuje większość, jeśli nie wszystkie problemy z którymi musi się zmierzyć młoda osoba. Nie zawsze je dokładnie opisuje, czasami wystarczy, tylko jedna-dwie sceny, które mówią wystarczająco. Nic więcej nie musi dodawać. To sztuka. Dosłownie kilka scen wystarczy, żeby "dobić" czytelnika. Fabuła, tak szybko nie znika z głowy, jak przy niektórych książkach.
Podczas pisania zastanawiałam się, co mogłabym napisać o głównym bohaterze - Aaronie. Kurcze, nie wiem. To według mnie bohater poniekąd uniwersalny. Reprezentuje pewną grupę nastolatków, bo... myślę, że wielu nastolatków może się z nim utożsamić. I to nie tylko osób homoseksualnych, ponieważ Aaron ma też problemy, które dotyczą również nastolatków heteroseksualnych. Wszystkich. Właśnie o to chodzi w tej postaci. Nie patrzysz na nią wyłącznie przez pryzmat orientacji.
Thomas... Thomas to dość skomplikowana postać. Nie jestem do końca pewna, czy ją zrozumiałam. Trochę się zawiodłam pod koniec na tej postaci, ponieważ myślałam, że coś więcej się kryje za tą postacią, ale okej. Dobrze jest, jak jest. Nie każdy musi być superbohaterem. Rozumiem zamysł na tego bohatera.
Jeśli chodzi o dziewczynę Aarona... Cóż, biedna trochę postać. :-/
Wracając do problematyki książki.
Nie pamiętam, żebym się spotkała z książką, która, tak umiejętnie poruszałaby zagadnienie samotności, bólu, szczęścia i złych wspomnień. Podziwiam autora za te sprawy i umiejętne pisanie o nich. Nawet sprawę samobójstwa... Na początku zdawało mi się, że to będzie potraktowane byle jak, bo tak się zapowiadało, na szczęście w większej części odmieniło się to później.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/02/wspomnienia-buduja-przyszosc.html
Dawno nie zaskoczyła mnie, tak fabuła książki, jak w "More happy than not". Wszystko spokojnie sobie "idzie", aż tu nagle punkt kulminacyjny! Można napisać: punkt kulminacyjny, który obraca historię o 180 stopni. Odkrywamy, że historia jest, tak naprawdę o czym innym.
Nie będzie spoilerów....
2019-02-16
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/02/romantyczny-realizm.html
Pisałam, kiedyś o okładkach książek, które bardzo mi się podobają (na przykładzie "Promyczka"). Teraz przyszła pora na okładki, które wręcz odrzucają mnie po sięgnięcie po książki. Bo... tak, okładka "Bez szans" jest przedstawicielką takich okładek. Niestety. Jak widziałam, wszystkie książki tej autorki mają okładki tego typu. Czyli jakiego typu? Na okładce jest półnagi mężczyzna, kobieta lub para. Cóż... Niby nie można być uprzedzonym po okładkach, ale takie okładki kojarzą mi się z erotykami (chociaż nawet Grey miał zwykłe okładki) i niezbyt ambitną treścią, a opis książek p. Sheridan mówi, że poruszają one ważne problemy itd. Niektóre książki (teraz ogólnie) rzeczywiście mają zachęcające opisy, ale... Wracając do p. Sheridan - w rzeczywistości wolałam przeczytać "Bez słów", ale wybrałam książkę z dość interesującym opisem i trochę lepszym zdjęciem...
Czy opłacało się sięgnąć po "Bez szans"?
Na początek zaznaczę, że nie czytam przeważnie romansów, zwłaszcza takich typowych. Ostatni i chyba pierwszy, jaki przeczytałam to był właśnie "Promyczek". Cóż... Szału nie było, ale nie było najgorzej.
W porównaniu z tą książką... (taki mały spoiler dotyczący recenzji)
Tenleigh i Kyland mieszkają w ubogim miasteczku, gdzieś w Appalachach. Każdy dzień jest dla nich walką o przetrwanie, zresztą nie tylko dla nich, dla całego miasteczka. Większość mieszkańców cierpi na bezrobocie, a prawdziwy głód znają praktycznie wszyscy.
Kyland nie jest nowym uczniem w liceum. Tan zna go praktycznie od dawna, tylko dopiero po pewnym czasie zaczyna go zauważyć. On ją też.
Hm, z przypadkowych spotkań zaczyna rodzić się między nimi uczucie, jednak na przeszkodzie ich miłości stają plany na przyszłość, a właściwie marzenie o lepszym życiu.
Tylko jedno z nich może spełnić swoje marzenie...
Przyznam się, że do książki najbardziej zachęciło mnie to, że bohaterowie nie będą mieć łatwego życia. Jakkolwiek to brzmi. Nie zastanawiałam się za bardzo, jak autorka może przedstawić ich walkę... Może trochę to był błąd.
Sam pomysł był ciekawy. Ubogie miasteczka nie są czymś odległym, czymś czego nie ma i nie będzie. Nie oszukujmy się, wszędzie można je spotkać, tylko nie mówi się o nich...
To nawet dobrze wyszło autorce. Tzn. przedstawienie biednego miasteczka, jego mieszkańców i jego problemów, ale nie tylko. Autorka nie napisała tylko o tej "ciemniejszej" stronie, ale też np. o więzi, która może połączyć ludzi o praktycznie identycznych problemach, o pomocy i wsparciu. Niestety to tło wybija się trochę bardziej dopiero pod koniec książki.
Bo głównym wątkiem jest miłość pomiędzy Ten, a Kylandem. Cóż, dla mnie to był związek trochę jak z bajki, a postać Kylanda... Kreowana na uroczego księcia. Gdzieś w połowie książki miałam nadzieję, że to się zmieni... Były, takie zadatki, że nie jest wszystko, takie piękne, jednak...
Co więcej mogę powiedzieć o chłopaku, nie spoilerując? Niewiele.
Tenleigh przypomina mi trochę Kate z "Promyczka". Pod jakim względem? Ten jest nie pokonana, ponadprzeciętnie wytrzymała i silna (w końcu mieszkanka gór xd), co by się nie działo to Ten idzie dalej. Ona jest najlepsza itd. Nie wątpię, że są takie osoby, które nie poddają się łatwo, ponieważ to co przeżyły ukształtowało ich silniejszymi, ale... Jezu. Według mnie jej myślenie było trochę egoistyczne. Okej, rozumiem, że dziewczyna wiele przeszła i ma prawo ułożyć sobie życie i że chce odjechać, gdzieś daleko od domu, ale... No... Cóż, ona mieszka z chorą matką i starszą siostrą. Więc na kogo spadnie zajmowanie się domem i walka o każdy grosz? Naprawdę, nic bym nie miała do wyjazdu Tenleigh, gdyby ona, chociaż raz bardziej na tym pomyślała lub porozmawiała z siostrą o tym. Chociaż po co, skoro siostra chce, jak najlepiej dla niej... Przepraszam, ja w tak altruistycznych ludzi po prostu nie wierzę.
Właśnie... Skoro mowa o rodzinie Ten... Choroba jej matki jest poważna, wymaga drogich leków na które dziewczyn praktycznie nie stać. Rozumiem, że zachowanie jej mamy dla Ten było nie lada wyzwaniem, ale... Nie wiem, może tego nie zauważyłam, ale oburzało mnie trochę to, że autorka nie pokazała szczególnego zainteresowania Ten matką (nie była jej obojętna, ale...), a potem, gdy mamie się poprawia to jest woow i hurra. Wiem, że to był wątek poboczny, ale jednak to ważny wątek to nie jeden z tych wątków, gdzie możesz go sobie pozostawić.
A skoro mowa o wątkach pozostawionych... Widziałam, kiedyś dyskusję na Instagramie o wątkach LGBT w literaturze młodzieżowej, czy nie jest tego za dużo itd. Spotkałam się już w serialach, że na siłę jest dodany ten wątek, chociaż wcale nie byłby on tam potrzebny. To znaczy inaczej: gdyby umiejętnie został poprowadzony to okej, ale wrzucanie czegoś, bo o tym się mówi lub bo to pasuje mi do fabuły jak w przypadku "Bez szans"... Nie oszukujmy się inaczej facet spojrzy na przyjaciela swojej dziewczyny, gdy ten jest homoseksualny, niż gdyby był heteroseksualny... Autorka próbowała dodać jakieś jeszcze tło temu bohaterowi, ale... Hm, to tylko nakreślenie sytuacji. Taki punkt przeciwny do niektórych bohaterów i sytuacji rodzinnych. Chociaż... to był jeden z lepszych bohaterów.
W tle krąży też postać siostry Ten i jej chłopaka. Świetny wątek i bohaterowie. Chłopak Marlo jest naprawdę uroczy. Szkoda, że nie było więcej o tej parze, bo była dużo ciekawsza niż Ten i Ky.
Tak... Ta para kojarzy mi się praktycznie z tylko jednym. I wątpię, żeby, tak wyglądały związki. Miałam siedemnaście lat i... Jezu, serio autorka chce wmówić czytelnikom, że dziewczyny są, aż takie puste? Z jednej strony Ten jest ukazana, jako mądra i zaradna, a z drugiej... Wystarczy, że pojawi się Kyland i bum. To miał być poważny związek, a takiego nie otrzymałam.
Ale głównym problemem tej książki jest słownictwo. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy nie. Ale... Nie siedzę w głowach ludzi, ale bez przesady chyba, żeby poważni ludzie, tak się wyrażali. Nie widziałam poważnego związku w chwili, kiedy następowały rozważania Kylanda na temat tego, jak bardzo chciałby się "przespać" z Ten. Bo to w końcu najważniejsze w życiu siedemnastolatka. Siedemnastolatek nie potrafi się przysłowiowo ogarnąć. Ale może się nie znam. Może, takie jest życie i romanse. xd
Na koniec jeszcze jeden plus tej książki, czyli wymienianie się refleksjami na temat przeczytanych książek przez bohaterów. Zostawianie tzw. liścików. Ciekawe, dość romantyczne, że tak to nazwę, jednak trochę nie pasujące do tej fabuły. Ale interesujące.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/02/romantyczny-realizm.html
Pisałam, kiedyś o okładkach książek, które bardzo mi się podobają (na przykładzie "Promyczka"). Teraz przyszła pora na okładki, które wręcz odrzucają mnie po sięgnięcie po książki. Bo... tak, okładka "Bez szans" jest przedstawicielką takich okładek. Niestety. Jak widziałam, wszystkie książki tej...
2019-01-04
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/01/kraina-basni.html
"Zaklęcie Życzeń" zaczyna się dość typowo. Jak książki dla młodszego czytelnika. Jak książki dotyczące baśni. Mamy dwójkę rodzeństwa: Alex i Connera. Alex jest przykładną uczennicą, zna odpowiedź na każde pytanie zadane przez nauczyciela, lubi czytać książki i nie jest do końca lubiana w szkole. Gdy poznacie bardziej dziewczynę, zrozumiecie dlaczego. ;) Conner jest jej przeciwieństwem: nie wychodzi mu nauka, ale w zamian ma dużo kolegów. Pewnego dnia... A raczej kilka dni po ważnym wydarzeniu bliźniaki trafiają przypadkowo do tytułowej Krainy Opowieści.
Kraina Opowieści to państwo w którym żyją wszystkie postacie z baśni, nawet te o których nawet dzieciom się nie śniło. Znaleźli się tam przypadkiem, dlatego rodzeństwo będzie chciało szybko powrócić do domu za wszelką cenę...
W tle rozgrywa się wątek dotyczący Złej Królowej, który na swój sposób miał zadatki na bycie ciekawym, jednak jego rozwinięcie pod koniec książki trochę mnie zawiodło.
Alex była bohaterką, która najbardziej mnie irytowała i tu nie chodzi o to, że ma 12 lat. W świecie rzeczywistym nie miała przyjaciół - każdy uważny czytelnik zrozumie, dlaczego. Dziewczyna uosabia jedną z tych osób w klasie za którą mało kto przepada. Myślałam, że sprawa jej zachowania zostanie jakoś poruszona w książce, niestety... Za każdym razem mamy podany inny powód dla którego Alex jest sama. Może w dalszych częściach jest lepiej. Jeśli chodzi o świat magiczny... Hm, nawet jej brat komentuje jej zachowanie. Powiedzmy, że zachowuje się dziecinnie.
Conner jest dużo ciekawszym bohaterem wg. mnie niż Alex. Chłopak ma to nieszczęście, że nie uczy się, tak dobrze jak siostra, ma słabe oceny i często zasypia na lekcjach. W Krainie Opowieści chłopak jest tym, który nie buja w obłokach. Magia magią, ale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw, które również znajdują się w tym państwie oraz z tego, że nie są sami (mają rodzinę w świecie rzeczywistym, która się o nich martwi).
Mieszkańcy Krainy Opowieści są przedstawieni niestereotypowo. Przynajmniej większość z nich. Królewna Śnieżka pozostała, taka jaką znamy z baśni. Autor cały czas przypomina czytelnikowi, że baśni, które znamy to tylko część prawdy, którą znamy o ich bohaterach. Te postaci miały swoją przeszłość przed baśnią, a teraz mają swoją teraźniejszość, którymi ciekawie się bawi. Na tym tle wyróżnia się najbardziej postać Złotowłosej i Czerwonego Kapturka. To nastolatki, które posiadają charakter, który od razu nie przypisałoby się im. To już nie te małe dziewczynki...
Zauważyłam, że w ostatnich latach nastała trochę moda na historie o czarnych charakterach. Już wyjaśniam o co mi chodzi: postacie, które od zawsze były złe i tyle dostają swoje historię, żeby człowiek mógł zrozumieć, co spowodowało, że ta postać stała się, aż tak zła. Proste ludzkie patrzenie: człowiek nie rodzi się zły do szpiku kości. W tej książce dostajemy postać Złej Królowej i jej przeszłość. Hm, podejrzewałam czego będzie dotyczyć, ale... Koniec końców ta historia była dla mnie zbyt prosta, zbyt krótka.
Może chyba zrozumieć, dlaczego, tak to wyszło. Chris Colfer zamknął tę część historii w jednym tomie, domyślam się, że drugi tom będzie o czymś całkiem innym, ponieważ oprócz jednego wątku, reszta jest dobrze zamknięta. Zawiodło mnie to, ponieważ miałam nadzieję, że wątek Złej Królowej przejdzie na następny tom. Jestem ciekawa, kto będzie czarnym charakterem w dalszych tomach. Czy uda się znaleźć kogoś równie intrygującego.
Zazwyczaj nie przepadam za dość "prostymi" nazwami w książkach fantasy (przykład: Śpiące Królestwo), są po prostu zbyt oczywiste. Nie mają tej magicznej tajemniczości. Ale tutaj... Po czasie przyzwyczaiłam się i zrozumiałam, że w tej historii, takie nazwy są potrzebne. W końcu tu chodzi o baśnie, a większość z nich zawiera, taką prostotę. Ale na szczęście występuje kilka imion "dziwnych", baśniowych.
I tu trzeba napisać o polskim tłumaczeniu. Według mnie jest bardzo dobre. Myślę, że trudno tłumaczyć tego typu książki, tu się udało. Nawet fragmenty, które miały być - są wierszowane jak w baśniach.
Niestety wkradło się kilka błędów, czy powtórzeń, które trochę przeszkadzały w czytaniu.
Zastanawiałam się podczas czytania do kogo właściwie jest skierowana ta książka. Z jednej strony mamy dwunastolatków, trochę naiwne fragmenty i zagadki, które uważny czytelnik (który przeczytał wiele książek i baśni) szybko rozwiąże, a z drugiej sceny, które może niekoniecznie są dla dzieci. Okej, lat 12 to już nie "dziecko", ale... Hm, nie wiem. Postać Czerwonego Kapturka jest troszkę kontrowersyjna. Zwłaszcza to jak się ubiera.
"Zaklęcie Życzeń" to jedna z najładniej wydanych książek, którą widziałam. Rzeczywiście przypomina księgę ze zbiorem baśni. W środku znajduje się mapka Krainy Opowieści do której często zaglądałam podczas czytania. Na początku każdego rozdziału znajduje się ładny rysunek i nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że ilustracje te wykonał pan, który również ilustrował "Baśniobór" Brandona Mulla.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2019/01/kraina-basni.html
"Zaklęcie Życzeń" zaczyna się dość typowo. Jak książki dla młodszego czytelnika. Jak książki dotyczące baśni. Mamy dwójkę rodzeństwa: Alex i Connera. Alex jest przykładną uczennicą, zna odpowiedź na każde pytanie zadane przez nauczyciela, lubi czytać książki i nie jest do końca lubiana w szkole. Gdy...
2018-09-09
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2018/09/pozegnanie-z-moorem.html
To już trzynasty tom serii "Ulysses Moore". Dużo się tego nazbierało... A jest jeszcze więcej tomów, ale niestety nie przetłumaczonych na język polskich (chyba jest tylko jeszcze jeden lub dwa; nie jestem pewna). Szkoda, bo jednak wolałabym do końca przeczytać to, co p. Baccalario napisał w świecie Wrót Czasu. Nawet, jeśli...
Tak, przejdę już od razu do rzeczy. Ta część bardzo różni się od pozostałych tomów. Nawet znacznie. I to nie tylko moje odczucie. To już nie jest ten sam świat i okej trochę czasu minęło między wydarzeniami w 12. tomie, a tym, autor zarysowuje nam powoli, co się zmieniło, ale... Hm, nie ma tej atmosfery magii - nie magii oraz ciekawości. Napisałabym, że również przygody, ale przygoda jakaś tam jest, jednak... Do tego potrzebny Wam opis książki, a więc...
Murray wraz ze swoją paczką przyjaciół odkrywa tajemniczy statek. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby statek nie wyglądał jak z epoki wikingów. W dodatku jest, tak zniszczony, jakby wziął udział w jakieś bitwie morskiej. Nastolatkowie jak to nastolatki nie przechodzą obojętnie obok znaleziska, a na nim... Znajdują następne dziwne przedmioty, które... Nie trzeba tego ukrywać: które opisują miasteczko, które jest bardzo znane czytelnikom serii...
Zacznijmy od czegoś prostego. Ja nie jestem specjalistą z zakresu geografii świata i średnio mogę rozpoznać państwo po nielicznych wzmiankach, co się w nim znajduje (chodzi o formy terenu), zwłaszcza, jeśli tak wygląda większość państw europejskich. Myślę, że nawet geograf nie wiedziałby, gdzie akcja tej książki się dzieje. To źle. "Statek czasu" to wprowadzenie do następnej, trzeciej części serii, dlatego świat mógłby być ciut bardziej rozwinięty. Np. o wzmiankę miasta w którym mieszkają bohaterowie. Wiadomo tylko, że nad morzem. Niewiele to mówi. Jest wspomniana laguna, więc skojarzyło mi się to z Włochami, ale to podobno nie są Włochy. Okej, może autor uznał, że to nie jest potrzebne czytelnikowi do szczęścia, a ja się czepiam. Może. Ale w pierwszym i siódmym tomie było to jakoś lepiej napisane i wprowadzone.
Właśnie, siódmy tom... Przepraszam, ale będę go porównywać do tej książki. Tam też akcja nie od razu działa się w Kilmore Cove, ale... Hm, nie wiem nadal te fragmenty miały w sobie to coś. Może przez przedmiot, który nie był byle jaki. Ale nie odbiegało to, tak bardzo. Tu... Okej, ten wyżej wymieniony statek jest ważny dla całej historii UM, ale... Mnie osobiście on nie porwał. Może dlatego, że jest dużo książek dla dzieci, gdzie jest grupa przyjaciół, która odkrywa coś sekretnego. To taki typowy motyw. Jasne, w pozostałych tomach też zdarzały się powtarzalne motywy, ale nie, aż tak widoczny sposób.
W przeciwieństwie do pozostałych książek w "Statku czasu" jest, aż pięciu bohaterów, którzy są powiedzmy na jednym poziomie ważności. Znaczy się, wybija się trochę Murray, ale nie jakoś szczególnie.
Ci bohaterowie... Rozumiem, że autor chciał stworzyć innych bohaterów od całej reszty. Przynajmniej dwóch. Jeszcze mogę zrozumieć postać Shane'a, ale Connor... Trochę to wygląda, tak, jakby autor znalazł sobie różne problemy dzieci (ważne, rodzinne) i na ich bazie stworzył postaci. Nie wystarczy dwóch-trzech bohaterów (a niech mają problemy, będą bardziej realni), trzeba dać pięciu. Ja nic do nich nie mam, ale... No... Przypadkiem się znaleźli i zaprzyjaźnili. Przypadek. Zwłaszcza, że z tego, co pamiętam to Shane i Connor są dorośli (nie wiadomo, ile pozostali mają lat). Nie piszę, że osiemnastolatek nie może się kumplować z trzynastolatkiem, ale... Kiedy przeczyta się wiele książek to te przypadki robią się nużące. Zwłaszcza, że szczególnie autor nie opisał momentu ich spotkania. To chyba są dwa zdania.
Ale to wszystko już dałoby się nawet ominąć, po prostu dalej czytać, gdyby nie... "Przypiski tłumacza dziennika". Wolę, kiedy czytelnik sam coś zauważa w fabule np. nawiązania do innych utworów, a tu... Zawsze, gdy pojawi się nawiązanie jest przypis do jakiej książki to jest nawiązanie. Na początku to było fajne, ale potem... W pewnym sensie nic nie dają te przypisy oprócz tego, że można sobie przeczytać książki o których jest mowa. Wiem, że to seria dla dzieci, ale wątpię, czy dziecka to zainteresuje, a jeśli nawet... Autor nie powinien też zapominać o czytelnikach, którzy są z nim od pierwszego tomu i którzy już mają te osiemnaście-dziewiętnaście lat.
Pan Baccalario próbował poruszyć w tym tomie temat ekologii i śmieci. Jeśli chodzi o ekologię to ukazał to trochę w nietypowy sposób, ale ciekawy. Jeżeli zaś chodzi o śmieci i ich wysypiska... Pomysł był bardzo dobry. Nawet dobrze wpisywał się w świat UM, ale... Zakończenie wątku już słabe. Poza tym, że nakreślił nam autor problem i może podsunął rozważania na ten temat to słabo.
Wolę już wątek dbania o środowisko we "Władcy Pierścieni" J.R.R. Tolkiena.
Jedno, co naprawdę się udało autorowi wg. mnie to nakreślenie czarnego charakteru. Interesująca postać, choć są o niej tylko wzmianki, dość nietypowy złoczyńca... Ciekawa jestem, jak go dalej p. Baccalario poprowadzi, czy przypadkiem go nie przerysuje, bo to łatwo zrobić.
Wydarzenia w Kilmore Cove też były ciekawym rozegraniem. Inna akcja, bardziej rozbudowany świat, nowe miejsca do zwiedzenia, ale... Najpierw potrzebny to tego jest wstęp, trzeba to bardziej rozbudować, niestety... Znowu to samo. Kilka zdań. Kilka zdań o bardzo ważnej sytuacji! Nie było nas (czytelników) w miasteczku długi czas! Zresztą... Zdaję mi się, że trochę niezgodności wykryłam z tym, co było pokazane we wcześniejszych tomach, ale mogę się mylić.
Zakończenie jest dziwne, ale zarazem zrozumiałe, chociaż... Te kilka ostatnich stron to znów, aż się prosi o słowo: przypadek. Co za przypadek, że akurat to się dzieje.
Do okładki nie mam zarzutów, chociaż nie podoba mi się, tak bardzo jak tomy 7-12. Fajnie, że gdy się ją rozłoży to wygląda, jakbyśmy mieli przed sobą gazetę.
Minusem w niej jest brak numeracji. Nie ma żadnej. Nie przy każdych seriach jest, ale tu powinna być. Numeracja trzymała w całości poszczególne części serii (1-6;7-12).
Nie wiem, wątpię, że nie spodobała mi się ta część tylko dlatego, że to seria skierowana do dzieci. Inne też były, a jakoś tak bardzo mi to nie przeszkadzało w odbiorze tych książek...
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2018/09/pozegnanie-z-moorem.html
To już trzynasty tom serii "Ulysses Moore". Dużo się tego nazbierało... A jest jeszcze więcej tomów, ale niestety nie przetłumaczonych na język polskich (chyba jest tylko jeszcze jeden lub dwa; nie jestem pewna). Szkoda, bo jednak wolałabym do końca przeczytać to, co p. Baccalario napisał w świecie...
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/09/zrozumiec-czowieka.html
Następny reportaż godny uwagi, jednak wyróżniający się na tle pozostałych, które czytałam tym, że autorka nie tylko jest dziennikarką, ale i sama jest dzieckiem imigrantów oraz muzułmanką. Co to oznacza dla historii? Można powiedzieć, że zna ludzi o których pisze, stara się ich zrozumieć, ponieważ często miała podobne życie do nich. Jest kimś, kto łączy dwa światy Zachód i kraje Zatoki Perskiej, Turcji oraz Afryki Północnej. Patrzy krytycznie na każdą z tych stron, ale też ze zrozumieniem. Co ważne, pozwala zabrać głos osobom, których mało kto chce słuchać, ponieważ większość osób mieszkających w Europie i Ameryce ma swoją prawdę, więc nie chcą znać drugiej strony.
Czy trzeba jakiegoś przygotowania przed czytaniem tego reportażu? Cóż, powiedziałabym, że niekoniecznie, ale na pewno trzeba mieć otwarty umysł. Nie być uprzedzonym do jednej strony. Patrzeć na świat biało-czarno. Autorka wiele razy podkreśla, że są różni muzułmanie. Liczy się zrozumienie. Niektóre informacje dotyczące Ameryki i polityki Zachodu mogą zaskoczyć, ale to nie znaczy, że trzeba zamknąć książkę i mówić, a bo ona usprawiedliwia terrorystów. Nikogo nie usprawiedliwia.
Książka jest podzielona na kilka rozdziałów i każdy opowiada o innej sprawie dotyczącej sytuacji na Bliskim Wschodzie lub w Europie, czy Ameryce. Dziennikarka pokazuje je poprzez rozmowy z cywilami i osobami, które pracują w armii lub należą do organizacji terrorystycznych. Wywiady z tymi ostatnimi najbardziej mnie zaciekawiły, ponieważ pewnie wielu zastanawia się, dlaczego ci ludzie tam są i robią to co robią. I jakkolwiek o nich się myśli to warto przeczytać, co sami mają do powiedzenia. I nie krytykować ich od razu. Poprzez rozmowy z potomkami imigrantów, którzy dołączyli do organizacji terrorystycznych pokazuje, jakie tak naprawdę ma problemy Zachód i jak głęboko sięga rasizm (nie tylko zresztą na Zachodzie). Niestety nieprędko to się zmieni. Oczywiście nie tylko jedna strona jest zła.
Jeden z ostatnich rozdziałów jest poświęcony radykalizacji młodych osób. Temat ten jest nadal aktualny i nie wszyscy go rozumieją. Najczęściej te osoby uważa się za "głupich" lub rozmowa się z rodzinami, które niekoniecznie rozumieją powody odejścia dziecka i kończy się na tym, że my byliśmy kochani, a to on/ona zniknął/zniknęła. Co prawda mowa tu głównie o młodych osobach, których rodzice są imigrantami, ale niektóre sprawy dotyczą też osób, które nie miały wcześniej żadnego powiązania z islamem lub nieeuropejskimi korzeniami.
Jest też rozdział poświęcony wolności słowa. To znaczy już nie pamiętam, czy cały. Wolności słowa i podwójnych standardach. Podwójne standardy, które nawet pojawiły się w ostatnich dniach we Francji, która widocznie niczego się nie nauczyła. Laickość swoją drogą, ale... No, wg. mnie strój, czy biżuteria (w przypadku chrześcijan) same w sobie nie zaprzeczają laicyzmowi. Nikt samym symbolem nie zachęca do wiary. Dobra, bo zbaczam z tematu. Chcę pokazać, jak bardzo aktualny jest ten reportaż.
Swoją aktualność pokazuje też rozdziałem o nowej fali imigrantów w Europie. Kontrowersyjny temat, gdzie prawda leży znowu po środku. I problemy, które Europa już wcześniej nie miała rozwiązanych i które będą dalej się nasilać.
Ogólnie uważam, że Souad Mekhennet ma dużo szczęścia. Nie każdemu dziennikarzowi, a tym bardziej dziennikarce udało się porozmawiać z np. bojownikami wyższą rangą i jeszcze wyjść z tego cało. Ale dzięki niej możemy poznać historię z różnych stron.
Reportaż czyta się bardzo szybko, chociaż liczy ponad 500 stron. Dla tych, którzy chcieliby wiedzieć więcej na jakiś temat będą czekać przypisy, których jest bardzo wiele. Często są odnośnikami do tego skąd autorka wie daną rzecz, przynajmniej, tak to zrozumiałam. Bo p. Mekhennet nie wie wszystkiego, ale to ją wyróżnia, że chce wiedzieć, a nie że myśli, że wie.
W reportażu nie podobała mi się tylko swego rodzaju krytyka dla hijabu i niqabu. Jeśli chodzi o niqab to rozumiem, bo autorka wyjaśnia swoje poglądy na jego temat, jednak... Hm, nie uważam, żeby zakładanie niqabu, a już w ogóle hijabu miało oznaczać, że kobieta ma radykalne poglądy, chociaż w niektórych przypadkach pewnie, tak jest... To właśnie pokazuje, że ten reportaż nie jest dla osób, które mają prawicowe poglądy, których nie zamierzają zmieniać, bo wyciągną z książki to co chcą i będą powielać te opinie.
Świat nie jest czarno-biały. Jak ze wszystkim: problemy tkwią o wiele głębiej, niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka.
https://my-opinion-of-books.blogspot.com/2020/09/zrozumiec-czowieka.html
więcej Pokaż mimo toNastępny reportaż godny uwagi, jednak wyróżniający się na tle pozostałych, które czytałam tym, że autorka nie tylko jest dziennikarką, ale i sama jest dzieckiem imigrantów oraz muzułmanką. Co to oznacza dla historii? Można powiedzieć, że zna ludzi o których pisze, stara się ich zrozumieć, ponieważ...