Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jest mi trudno ocenić tę książkę w ilości gwiazdek "iks na dziesięć", bo ma ona jeden ogromny plus i jeden ogromny minus. Skłaniam się z reguły ku opcji "szklanka jest w połowie pełna", więc dam stosunkowo wysoką siódemkę. A teraz do rzeczy.
Plusem książki jest jej przystępność przy dużej ilości faktów. Z "Bushido" dowiedziałam się bardzo dużo (przyznaję bez bicia - jestem laikiem), a jednocześnie nie była to jedna z tych ciężkich (metaforycznie) książek historycznych, przez które rzadko udaje mi się przebrnąć. "Bushido" jest napisana w prostym stylu - do prostego człowieka - akurat takiego jak ja. Wszystko, co najistotniejsze w tzw. etosie samuraja jest tu podane na tacy - i to mi się podoba.
Jest też jednak minus i to niemały. Coś, co bardzo mnie irytowało w trakcie lektury - a minowicie forma. "Bushido" to praca naukowa wydana w postaci książki. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że nikt jej do tego nie przystosował. Tym, co denerwuje najbardziej są (uwaga, będzie złowrogie słowo nękające chyba wszystkich sudentów) PRZYPISY. Książka ma 350 stron, wyłączając źródła i bibliografię. I na tych 350 stronach znajdziemy 1267 przypisów. NAPRAWDĘ. Zaszufladkowałam je w głowie do trzech grup. Pierwsza - najliczniejsza - to przypisy źródłowe. Może są czytelnicy, którym się to przydało, ja tam nie wiem. Mnie nie. Mnie tylko denerwowały. Grupa druga to przypisy moim zdaniem zbędne. Najczęściej porównania do kultury europejskiej. Byłoby to może ciekawe, gdzyby nie fakt, że ciężko zrobić ciekawe porównanie w zdaniu czy tam trzech. Trzecią - najmniej liczną grupę - stanowią przypisy sensowne i na temat, które jednak w większości dałoby radę wrzucić w tekst. W nawias, w osobne zdanie. Jakkolwiek.
Co w przypisach tak irytującego? Ano to, że przy każdym mój wzrok wędruje w dół strony w poszukiwaniu przedstawicieli przypisowej grupy trzeciej, a natrafia na źródło z numerem strony. Moim oczom wystarcza w zupełności ruch poziomy podczas czytania, pionowe wybiegi to jeż za wiele. Dlatego ktoś powinien wziąć tę pracę naukową i zrobić z niej KSIĄŻKĘ. Taką serio-serio. Wtedy dam i 9/10.
Generalnie polecam osobom zainteresowanym tematyką - szczególnie laikom takim jak ja. Tylko dla zdrowia mentalnego: NIE CZYTAJCIE PRZYPISÓW!

Jest mi trudno ocenić tę książkę w ilości gwiazdek "iks na dziesięć", bo ma ona jeden ogromny plus i jeden ogromny minus. Skłaniam się z reguły ku opcji "szklanka jest w połowie pełna", więc dam stosunkowo wysoką siódemkę. A teraz do rzeczy.
Plusem książki jest jej przystępność przy dużej ilości faktów. Z "Bushido" dowiedziałam się bardzo dużo (przyznaję bez bicia - jestem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na okładce "Akuszerki" można przeczytać: "Wyjątkowa powieść o miłości porównywana do „Oczyszczenia” Sofi Oksanen." Cóż, to dość eufemistyczne stwierdzenie. Bo jak dla mnie to Kettu chciała być drugą Oksanen, ale że trochę jej daleko do stylu powyższej, to stwierdziła, że wypełni książkę porównaniami do narządów rozrodczych. Męskich i żeńskich. Gdzie tylko się da. W każdej formie słownej, jaka jest w użyciu. Bo to kontrowersyjne, a kontrowersje dobrze się sprzedają. I to akurat jej się chyba udało.
Zacznijmy może od nawiązania do Oksanen, bo to bardzo istotna kwestia przy komentowaniu "Akuszerki" - co mam na myśli, pisząc, że Kettu aspiruje do miana drugiej Oksanen? Otóż czytelnikom zaznajomionym z "Oczyszczeniem" i "Gdy zniknęły gołębie" nietrudno będzie znaleźć ich elementy wspólne z "Akuszerką" - do tego stopnia, że ciężko mówić o przypadku. Po pierwsze (i chyba najbardziej rzucające się w oczy): bohaterowie. Jedynie na podstawie dwóch dostępnych na polskim rynku powieści Oksanen możemy stwierdzić, że główne postacie u Kettu mają podejrzanie wiele wspólnego z bohaterami Oksanen. Krzywe Oko z jednej strony przypomina Aliide z "Oczyszczenia" (przynajmniej na początku: zakochuje się w mężczyźnie, który wybiera inną kobietę i usiłuje mu się przypodobać - tu aż do końca - wybierając okrutne, nieraz wręcz nieludzkie sposoby), z drugiej strony można dostrzec także cechy Juudit, bohaterki powieści "Gdy zniknęły gołębie" (miłość do niemieckiego oficera, odrzucenie kobiety przez męża, osamotnenie). Chociaż Kettu stara się sprawić, żeby bohaterowie byli jedyni w swoim rodzaju i niepowtarzalni, to jak na dłoni widać jej inspiracje. Poza postaciami u obu autorek widzimy to samo umiejscowienie czasowe, skłonność do naturalistycznych opisów oraz zwrócenie uwagi na rolę kobiety.
Tym, co się nie zgadza, jest styl. Czytuję Harlequiny, romanse, czasem mam też momenty czytelniczego masochizmu i czytam książki z dolnych półek, totalne dna literatury. Mimo wszystko nie miałam jeszcze w rękach książki, która przedstawiałaby tak bogaty wachlarz słownictwa dotyczącego organów płciowych i tak licznych doń porównań. Być może autorka chciała tym udowodnić bogatość swojej wyobraźni albo zgodność z poglądami Freuda, ale nie wyszło to najlepiej. Nie wspominając o jakże "głębokim", moim ulubionym chyba, cytacie: "-Jadłaś owoce? -Nie, dlaczego? -Bo pachniesz płodnością." Może to świetna metoda na podryw, ale jakoś tak boję się sprawdzić...
Jedyne, co mi się spodobało, to zakończenie. Jestem tkliwa, sentymentalna i uwielbiam dramy, więc Kettu udało się mnie kupić. Za to dostała jedną gwiazdkę więcej, ale to i tak zawyżona nota...
Generalnie powieść polecam masochistom książkowym i osobom żądnym wrażeń literackich. Ci się nie zawiodą. Osobom lubującym się w pięknym stylu lub przewrażliwionym na seksistowskie metafory stanowczo odradzam.

Na okładce "Akuszerki" można przeczytać: "Wyjątkowa powieść o miłości porównywana do „Oczyszczenia” Sofi Oksanen." Cóż, to dość eufemistyczne stwierdzenie. Bo jak dla mnie to Kettu chciała być drugą Oksanen, ale że trochę jej daleko do stylu powyższej, to stwierdziła, że wypełni książkę porównaniami do narządów rozrodczych. Męskich i żeńskich. Gdzie tylko się da. W każdej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio mój umysł z zadziwiającą intensywnością chłonie wszelakie pozycje literackie związane z Japonią. Tak też spacerując między regałami bibliotecznymi natknęłam się na "Samotnego ducha Japonii". Przyznam jednak, że spodziewałam się po tej książce czegoś zgoła innego...
Nie oczekiwałam co prawda, że 150-stronicowa książka powie mi dużo nowych rzeczy, że obróci moją wizję Japonii o 180 stopni, ale nie spodziewałam się też, że będzie to po prostu pamiętnik z wakacji, okraszony całą masą filozoficzno-egzystencjalnych przemyśleń autora. Chciałam książki o Japończykach, o Japonii. Książki podróżniczej, a to w moim mniemaniu połączenie obrazowych opisów, ciekawych rozmów, nieco własnych spostrzeżeń i dla rozrywki nieodłącznych w podróży anegdotek. Co widzimy w książce pana Damiana? Odwołam się do tytułu, który w pewnym stopniu obrazuje treść. Słowem-klucz jest tu "duch". Bo ta książeczka jest w większości opisem przemiany duchowej, jakiej doświadczył autor podczas pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni. I to na tym głównie się tu skupia. "Japonii" siłą rzeczy trochę musi być, aczkolwiek stanowi ona (niestety...) tylko tło do przeżyć autora. Co do słowa "samotny", to pewności nie mam, jako że autor spotkał na swej drodze wielu ludzi, którzy wskazywali mu drogę, jaką ma podążać, jak również pisał on o więzi, jaką czuje z otaczającymi go nieznajomymi. Możliwe, że to moje niezrozumienie intencji twórcy, ale tej części tytułu nie udało mi się rozgryźć.
I ogromny, ogromny szok, głębokie zastanowienie i depresja językowa. Nie wiem, jakimi pobudkami kierowała się osoba zatrudniająca korektorów, ale mimo iż na okładce widnieją dwa nazwiska, to książka aż roi się od wszelkiego rodzaju błędów. I to błędów naprawdę szkolnych, nie jakichś niechlujnych literówek. Nie wspominając już o tym, że miałam wrażenie, że książka bierze udział w jakimś konkursie o największą ilość przecinków w niewłaściwych miejscach, w sumie może nawet chodziło o sam przecinek, o rany, jaki on fajny, wepchnijmy pięć do jednego zdania! ... Poziom korekty nie sięgnął dna, on wybił dziurę w dnie i wpadł dużo niżej.
Generalnie chociaż identyfikuję się w znacznym stopniu z filozofią autora (opartą na "Sekrecie" Rhondy Byrne), to nie takiej książki szukałam, w związku z czym poczułam się niejako oszukana. Chciałam książki o Japonii, a nie dziennika przemiany duchowej. Ale jeśli ktoś preferuje jednak to drugie, to może sięgnąć po tę książkę. W innym przypadku nie zachęcam jakoś specjalnie.

Ostatnio mój umysł z zadziwiającą intensywnością chłonie wszelakie pozycje literackie związane z Japonią. Tak też spacerując między regałami bibliotecznymi natknęłam się na "Samotnego ducha Japonii". Przyznam jednak, że spodziewałam się po tej książce czegoś zgoła innego...
Nie oczekiwałam co prawda, że 150-stronicowa książka powie mi dużo nowych rzeczy, że obróci moją...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zupełnie nie wiem, dlaczego "Inferno" leżało na mojej półce tak długo, zanim w końcu po nie sięgnęłam, szczególnie, że Brown plasuje się dość wysoko w rankingu poważanych przeze mnie pisarzy. Wszystko jednak ma swój moment, także lektura kolejnej powieści pana Dana.
Po raz kolejny spotykamy się z Robertem Langdonem, który rzecz jasna ponownie ma za zadanie zapobiec ogromnej katastrofie. Szablon powieści nie odbiega od jej poprzedniczek: jest zagadka, którą profesor musi rozwiązać (oczywiście w towarzystwie pięknej kobiety), walka z czasem, komplikacje i intrygi... Sporo osób zarzuca Brownowi, że ów szablon pojawia się w każdej książce o Langdonie i że zaczyna ich to powoli nudzić. Nie mam takiego problemu. Fakt, wiele elementów pozostaje niezmiennych, ale przecież zagadka za każdym razem jest inna. I za każdym razem, kiedy czytam książki Browna, gdzieś w głowie pojawia się myśl: bogowie, jaką ten człowiek ma wiedzę i, co ważniejsze, umiejętność wydobycia z tej wiedzy misternych detali i splecenia ich we wręcz nierozwiązywalną zagadkę. Bez wyjątku, zawsze zwala mnie to z nóg. Tyle miejsc, tyle dzieł sztuki, których nie wystarczy jedynie obejrzeć - je trzeba ZGŁĘBIĆ, żeby wydobyć z nich owe szczególiki. Nie mam pojęcia, jak Brown to robi, ale efekt mnie osobiście powala na kolana. I dopóki poziom intryg będzie taki jak teraz, to ów "brownowy szablon pisania książki" mi się nie znudzi.
Poza fabułą - uwielbiam styl Browna. Może i odezwą się głosy, że przeciętny, że to w sumie taki nic specjalnego, ale...! Dla mnie styl Browna jest synkretyczny z treścią. Kiedy akcja pędzi niczym bolid formuły 1, autor nie może się rozwodzić nad krajobrazami czy snuć poetycko-filozoficznych przemyśleń. Akcja szybka, więc styl lekki, ułatwiający jak najszybsze dowiedzenie się, co wydarzy się za chwilę. I plus za przeskakiwanie między postaciami - bardzo trafione.
Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę Browna bez lęku, że mnie zawiedzie. A "Inferno", jak również resztę książek o Robercie Langdonie, gorąco polecam.

Zupełnie nie wiem, dlaczego "Inferno" leżało na mojej półce tak długo, zanim w końcu po nie sięgnęłam, szczególnie, że Brown plasuje się dość wysoko w rankingu poważanych przeze mnie pisarzy. Wszystko jednak ma swój moment, także lektura kolejnej powieści pana Dana.
Po raz kolejny spotykamy się z Robertem Langdonem, który rzecz jasna ponownie ma za zadanie zapobiec ogromnej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na przekór czytanym tu opiniom, ja po "Ellę Zaklętą" sięgnęłam właśnie po ekranizacji, która mnie po prostu oczarowała. I choć klimat różni się od tego ukazanego w książce, to jest to kawał dobrej roboty i film ów gorąco polecam. Z książką natomiast było trochę problemów, ponieważ niesłychanie trudno ją dostać. Jednak po pewnym czasie intensywnych poszukiwań udało się! - i książka trafiła w moje łapki.
Tytułowa bohaterka jako niemowlę otrzymuje od ekscentrycznej wróżki Lucyndy osobliwy dar - musi wykonać każde skierowane do niej polecenie. Z czasem zaczyna jej to jednak ciążyć, wobec czego dziewczyna postanawia wyswobodzić się z mocy czaru. "Ella zaklęta" jest baśnią zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Oparta w dużym stopniu na "Kopciuszku", spotkać można w niej jednak także liczne nawiązania do innych baśni.
Jeśli chodzi o styl autorki, to jest on iście bajeczny. Chociaż zwykle zaczytuję się w raczej cięższych rodzajach fantasy, to uwielbiam czasem przenieść się w krainę baśni, błogiej niewinności, gdzie krew nie przelewa się hektolitrami. I to właśnie spotykamy w "Elli zaklętej". Jest prosto i epicko, dzięki czemu książkę czyta się niesamowicie płynnie i szybko. Do stylu nie mam żadnych zastrzeżeń.
Bohaterowie są ciekawie wykreowani. Choć patrzymy na świat oczami Elli, to opisane są także odczucia innych postaci, za co kolejny plus. Co jeszcze zasłużyło sobie na moją szczególną uwagę, to fantastyczne stworzenia, jakie spotykamy w książce, które to stworzone zostały w sposób zgoła inny od tego, do którego jestem przyzwyczajona. Przykład? Pierwszy raz spotkałam się z bezrozumnymi centaurami i inteligentnymi ogrami. Ale takie zaburzenie codzienności literackiej wcale mnie nie zniechęciło. Jeśli jest pomysł, można coś pozmieniać, w końcu mamy do czynienia z literaturą fantasy, a tutaj można popuścić wodze wyobraźni.
Książka idealna na chwilowe oderwanie się od cięższych pozycji oraz na choć chwilowy powrót do przygód literackich z dzieciństwa. Z mojej strony "Ella zaklęta" otrzymuje mocną rekomendację i z chęcią jeszcze do niej wrócę.

Na przekór czytanym tu opiniom, ja po "Ellę Zaklętą" sięgnęłam właśnie po ekranizacji, która mnie po prostu oczarowała. I choć klimat różni się od tego ukazanego w książce, to jest to kawał dobrej roboty i film ów gorąco polecam. Z książką natomiast było trochę problemów, ponieważ niesłychanie trudno ją dostać. Jednak po pewnym czasie intensywnych poszukiwań udało się! - i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na "Ysabel" natknęłam się na bookcrossingu i skusiła mnie nazwiskiem autora, jako że o Kayu słyszałam parę dość pochlebnych opinii. Z tym że po jej przeczytaniu nie jestem pewna, czy to dobry wybór na rozpoczęcie przygody z tym autorem...
Główny bohater, piętnastoletni Ned, spędza lato w Prowansji. Już od początku jego pobytu zaczynają dziać się osobliwe rzeczy, prowadzące do odkrycia, że nastolatek posiada dar wykraczający poza możliwości przeciętnego człowieka. Powoduje to lawinę dziwnych spotkań i wydarzeń, a do współczesności zaczynają przenikać elementy z zamierzchłych czasów i bitew, które dawno, dawno temu miały miejsce w tym rejonie Francji... Chłopak pakuje się rzecz jasna w niezłe kłopoty i musi z nich wybrnąć.
Książka jest przeznaczona dla młodzieży i napisana w bardzo prostym, momentami wręcz potocznym języku - i to właśnie główny powód, dla którego nie przypadła mi do gustu. Możliwe, że to po części wina tłumacza, ale stylizacja na język, jakim posługuje się młodzież wypadła w moich oczach na bardzo naciąganą. Może wyrosłam z takich książek, a może (co wydaje mi się bardziej prawdopodobne) nigdy takiego stylu nie lubiłam. Autor zapewne chciał dobrze, a wyszło niesamowicie sztucznie. A swoją drogą, korektor zawalił robotę na całej linii - literówki wykroczyły poza cienką linię akceptowalności.
Sama historia nie jest zła jak na powieść młodzieżową. Podobało mi się tło historyczne, motywy celtyckie, chociaż po opisie na okładce spodziewałam się nieco więcej. O historii nie jest powiedziane nic więcej ponad to, co konieczne - a szkoda, bo wątki ciekawe i warte rozwinięcia. Bohaterowie nie wyróżniają się niczym specjalnym, ale szarzy też nie są. Przeciętność możliwości rozwoju postaci.
Podsumowując: książka mnie nie porwała, ale też nie żałuję czasu spędzanego na jej przeczytanie. Ot, lżejsza lekturka na rozerwanie, nic ambitnego, ale i bez tragedii. Po Kaya jeszcze z pewnością sięgnę, ale tym razem może po bardziej rekomendowaną pozycję...

Na "Ysabel" natknęłam się na bookcrossingu i skusiła mnie nazwiskiem autora, jako że o Kayu słyszałam parę dość pochlebnych opinii. Z tym że po jej przeczytaniu nie jestem pewna, czy to dobry wybór na rozpoczęcie przygody z tym autorem...
Główny bohater, piętnastoletni Ned, spędza lato w Prowansji. Już od początku jego pobytu zaczynają dziać się osobliwe rzeczy, prowadzące...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Rajskie zorze" przyciągnęły mnie opisem na okładce - a konkretniej fragmentem o wilkołaczym łajnie. Wiadomo, łajno jest chwytliwe i ponadczasowe - zawsze bawi i intryguje. Nie mniej w książce Patykiewicza nie grało ono nadrzędnej roli - a z pewnością nie to wilkołacze...
Kiedy dwójka bliźniaków, Lestek i Pestek, opuszcza rodzinną wioskę w poszukiwaniu zarobku na spełnienie zachcianek wymagających małżonek, nie zdają sobie oni sprawy, że początkowa praca w porcie zamieni się w wyprawę tam, gdzie ludzka stopa jeszcze nie stanęła - do samego Rajskiego Ogrodu. W drodze czeka na nich oczywiście masa przygód, wymagających nie tylko walki fizycznej, ale też wewnętrznej - z własnymi słabościami i pokusami zsyłanymi przez Kusiciela we własnej osobie.
Generalnie jeśli spojrzeć na fabułę całościowo to nie jest źle, ale podczas lektury niestety dużo zgrzyta. Czytając, cały czas miałam nieodparte wrażenie "ale to już było". Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach niemal niemożliwym jest stworzenie czegoś zupełnie nowatorskiego, ale własne inspiracje można podrasować tak, aby ładnie się maskowały. Tutaj tego zabrakło, a szkoda, bo tematyka podjęta przez Patykiewicza nie pojawia się w literaturze zbyt często. Ogólny zarys jest dobry, ale jego realizacja niestety leży.
Drugi mankament, bardzo duży, to bohaterowie. I po raz kolejny zalążek jest obiecujący, ale brakuje rozwinięcia, brakuje tym bohaterom kolorytu. Widać, że każdy z nich jest indywidualnością i pomysł (znowu!) zdaje się być trafiony, ale brakuje jakiegoś wykończenia. Czasem zamiast na nadmiernie rozwiniętych opisach przyrody i otoczenia, autor mógłby się skupić na rozwinięciu wizerunków postaci. Bo tak naprawdę to jedyną dobrze wykreowaną bohaterką była Marzanna - wyrazista, barwna, dopracowana. Koszałek był jak na mój gust klonem Tyriona Lannistera. Szczuk zniknął w jednej trzeciej książki i słuch o nim zaginął. Lestek i Pestek mieli potencjał na ciekawe postacie, ale dobre wrażenie rozmywało się nieraz między wierszami. Trochę zabrakło.
I rzecz najgorsza: styl. Grafomania to z pewnością nie jest, ale do królów gatunku jeszcze sporo brakuje... Najbardziej nużące były dla mnie opisy. Zazwyczaj nie mam z tym problemów, jeżeli autor swoimi słowami maluje w mojej głowie bajeczny pejzaż. Niestety u Patykiewicza opisów było dużo, ale moja wyobraźnia jakoś nie chciała się do nich przystosować. Momentami czytanie szło mi bardzo mozolnie z tego powodu, ale bądź co bądź jakoś udało się doczytać do końca.
Podsumowując: autor ma głowę pełną niezłych pomysłów, tylko nie do końca wie, jak je ugryźć. Być może to jest właśnie jego styl, który jednym się spodoba, innym nie, ale bardziej prawdopodobną opcją jest brak warsztatu. I na koniec wspomnę jeszcze o zawodzie, jaki spotkał mnie z powodu braku obiecanego wilkołaczego łajna...

"Rajskie zorze" przyciągnęły mnie opisem na okładce - a konkretniej fragmentem o wilkołaczym łajnie. Wiadomo, łajno jest chwytliwe i ponadczasowe - zawsze bawi i intryguje. Nie mniej w książce Patykiewicza nie grało ono nadrzędnej roli - a z pewnością nie to wilkołacze...
Kiedy dwójka bliźniaków, Lestek i Pestek, opuszcza rodzinną wioskę w poszukiwaniu zarobku na spełnienie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Takiego kawału grafomanii to już dawno nie czytałam...

Pewnego dnia w bibliotece przykuła moją uwagę ta oto książka, z dość dobrego wydawnictwa, autora, który przebył Kraj Kwitnącej Wiśnii autostopem... Brzmi świetnie, prawda? Czasem jednak pierwsze wrażenie bywa mylne i tak też stało się z książką "W drodze na Hokkaido".
Autor tej pozycji jest Kanadyjczykiem, grafomanem i egocentrykiem. Już we wstępie informuje czytelnika, że przez wydawcę jego dzieło (haha) musiało zostać skrócone o jakieś sto stron doskonałej prozy (haha). I tak oto na zaledwie pierwszej stronie dopadło mnie zwątpienie - co to za człowiek, który nie ma w sobie za grosz samokrytyki? Ale cóż, niechaj będzie, zabrnęłam dalej. I co mnie spotkało?
Po pierwsze, mam wrażenie, że człowiek napisał tę książkę, by skrytykować Japonię i Japończyków. Złorzeczy na absolutnie wszystko: na przyjaznych, pomocnych ludzi (prymitywni Japończycy), na ich spojrzenie na świat (niezdecydowani Japończycy - z zupełnie pejoratywnym wydźwiękiem), na widoki (czymże oni wszyscy się tak zachwycają?), na niewygody podróży (którą podjął przecież całkowicie dobrowolnie)... Ta książka to jedna wielka zbieranina marudzeń. Człowiek zupełnie nie rozumie kultury kraju, w którym zamieszkał i nawet nie chce jej zgłębić, bo przecież on jest wielkim szanownym Kanadyjczykiem i nie potrzebuje podejmować się zrozumienia owego prymitywnego (rzecz jasna w jego mniemaniu) narodu.
Druga kwestia to totalna grafomania. Ferguson sili się od czasu do czasu na jakieś pseudofilozoficzne rozważania, które mają podważać coś mądrego, czego kiedyś się dowiedział. Jak się chce być kreatywnym, to można to zrobić na miliony sposobów, nie obrażając przy tym wierzeń czy postaw ludzkich, co czyni zupełnie zresztą bezpodstawnie. Do tego jego opisy scenerii... Nie będę przytaczać przykładów, bo wyparłam je chyba nawet z mojej głowy. Zdecydowanie nie ma tam dla nich miejsca.
Jeżeli liczycie, że dowiecie się z tej książki czegoś na temat Japonii, to srogo się rozczarujecie. Dla autora ważne jest, ile musiał czekać pomiędzy jednym a drugim zatrzymującym się autem, jak bardzo niedogodna pogoda zepsuła mu wyobrażenia, jak znaleźć "naiwniaków", którzy kupią mu piwo lub dziewczynę, z którą mógłby się przespać czy w jaki sposób wymigać się od płacenia za pokój hotelowy. Doprawdy, jak pozbawionym wstydu trzeba być, żeby wypełnić takimi głupotami ponad pięćset stron?
I dziwię się tej mniejszości, która w swoich opiniach pisze, że chciałaby wybrać się w podróż z Fergusonem. Poważnie, chcielibyście, żeby was wyzyskał na co się da, ociekając przy tym obłudną sympatią, po czym opisał w książce jak bardzo jesteście łatwowierni? Bo ja na pewno nie.
Nie polecam.

Takiego kawału grafomanii to już dawno nie czytałam...

Pewnego dnia w bibliotece przykuła moją uwagę ta oto książka, z dość dobrego wydawnictwa, autora, który przebył Kraj Kwitnącej Wiśnii autostopem... Brzmi świetnie, prawda? Czasem jednak pierwsze wrażenie bywa mylne i tak też stało się z książką "W drodze na Hokkaido".
Autor tej pozycji jest Kanadyjczykiem, grafomanem i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kilka bardzo ciekawych opowiadań, których akcja rozgrywa się w barwnej epoce Edo. Intrygujące otwarte kompozycje, przecudowna, niecodzienna kreska. Bardzo polecam!

Kilka bardzo ciekawych opowiadań, których akcja rozgrywa się w barwnej epoce Edo. Intrygujące otwarte kompozycje, przecudowna, niecodzienna kreska. Bardzo polecam!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

”Obcy przyszedł na farmę” to krótka, nieco ponad stustronicowa opowieść o życiu fińskich rolników.
Na tytułowej farmie żyje trójka Finów: gospodyni, jej mąż (którego jednak z istotnych powodów gospodarzem nazwać nie można) oraz jego ojciec. Pewnego dnia na farmę przybywa mężczyzna o nazwisku Aaltonen, aby pomóc im w pracy na farmie. Nikt nie przypuszcza, że wywróci on życie w gospodarstwie do góry nogami...
Waltari snuje historię bardzo powolnie. Jak to zwyczajowo w klasycznej fińskiej literaturze bywa, pełno tu opisów przyrody i typowego dla tego kraju krajobrazu: las, pole, jezioro, obok niego sauna... Nie brakuje też fragmentów dotyczących stricte pracy na roli. Czytelnik dowiaduje się zatem, jak wygląda ciężkie i pozbawione większych emocji życie dawnego rolnika fińskiego.
Autor przedstawia także problemy typowe dla mieszkańców Krainy Tysiąca Jezior: alkoholizm i osamotnienie. Jednocześnie bohaterowie wykazują jednak wytrwałość i upór (jednym słowem – fińskie „sisu”).
Jeżeli chodzi o same postacie, to po raz kolejny Waltari pokazał klasę. To jest ten element który w jego powieściach uwielbiam najbardziej. Nie ma tu wybielania, każdy jest realny, niepozbawiony wad, a także niepowtarzalny. Mamy też wspaniale zarysowane emocje bohaterów, którzy mimo iż starają się je ukryć, to są jednak tylko ludźmi i zdarza im się ulegać uczuciom.
Ogromny plus także za emocjonujące zakończenie.
Podsumowując, książka dobra i nie żałuję czasu, jaki z nią spędziłam, ale też nie powaliła mnie na kolana. Być może to przez powolną fabułę, może trochę także przez tematykę.Jednak z racji że jest zwięzła i na temat, nie ma w niej zbędnych dygresji czy niepotrzebnego przeciągania wątków – polecam.

”Obcy przyszedł na farmę” to krótka, nieco ponad stustronicowa opowieść o życiu fińskich rolników.
Na tytułowej farmie żyje trójka Finów: gospodyni, jej mąż (którego jednak z istotnych powodów gospodarzem nazwać nie można) oraz jego ojciec. Pewnego dnia na farmę przybywa mężczyzna o nazwisku Aaltonen, aby pomóc im w pracy na farmie. Nikt nie przypuszcza, że wywróci on życie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Egipcjanin Sinuhe" to bez wątpienia najpopularniejsza powieść sztandarowego fińskiego pisarza Miki Waltariego. Od niej też zaczęłam swoją przygodę z tym autorem i mogę zdradzić, że owa przygoda z pewnością będzie trwała dalej!
Teby, XIV wiek przed Chrystusem. Umiera faraon Amenchotep. Nie wydaje się to być sensacyjnym wydarzeniem, jednak jeśli jego następca roi sobie w głowie pomysł stworzenia zupełnie innego Egiptu, ba, świata!, a przy tym jest człowiekiem słabego zdrowia i psychiki, cóż... Nie może z tego wyniknąć nic dobrego. Szczególnie w świecie, którym (jak zresztą mniej lub bardziej każdym) żadzą intryga i podstęp, a nadrzędną, choć skrywaną władzę posiadają kapłani Amona. Ci z kolei są niezmiernie rozgniewani głównym wymysłem Echnatona – nowym, jedynym bogiem Atonem. Egipt wkracza w ciężki okres wojen – zarówno tych ze swoimi sąsaidami, jak i domowych. Wszystko to obserwujemy z perspektywy głównego bohatera – tebańskiego lekarza Sinuhe.
Książka całkiem przyjemna, choć bogata w długie, szczegółowe opisy i monologi. Zazwyczaj na takowe nie narzekam, tutaj natomiast bywały nieco nużące. Kiedy chciałam już dowiedzieć się, co będzie dalej (tudzież potrafiłam to przewidzieć i zastanawiałam się jedynie jak do tego dojdzie i jakie następstwa to za sobą pociągnie), napotykałam na rozległe przedstawienie armii babilońskiej lub monolog Kaptaha (nie raz, oj, nie raz...). Przyznać jednak trzeba, że w książce historycznej długie opisy są nieuniknione i stanowią o jej wartości merytorycznej. I tak to czasem było bardzo ciekawie, czasem nieco mniej, natomiast autor nigdy nie przesadził, nie pojawiło się znienawidzone przez wszystkich czytelników poczucie „lania wody”.
Konstrukcja fabuły jest bardzo dobra i dość ściśle zgodna z wydarzeniami historycznymi, a to ogromny plus. Akcja sama w sobie nie jest zbyt szybka, za to wszystko zostaje uplastycznione, pozwalając czytelnikowi stworzyć dokładny obraz danej sceny w głowie, a co za tym idzie nie pozostawiając zbyt wiele miejsca na niedopowiedzenia. Barwnie, leniwie – ale ciekawie.
Jednak tym, co przypadło mi w „Egipcjaninie Sinuhe” do gustu najbardziej, była kreacja postaci. Każda z nich jest swoistym indywiduum, o bardzo realistycznie zarysowanym charakterze. Mój numer jeden to zdecydowanie Kaptah. Chociaż jego monologi doprowadzały mnie nieraz do szału, to bez nich po prostu nie byłoby tej postaci. Sprytny intrygant, cwany handlowiec, żartowniś, szczęściarz i przy tym wszystkim troszeczkę tchórz. Do tego bardzo wierny człowiek, aż do końca oddany swojemu panu. Sinuhe to z kolei samotnik, pechowiec zagubiony w świecie i nierozumiany przez otoczenie. Do tego silny Horemhoheb, wspomniany już wcześniej Echnaton, materialistka Nefernefernefer (nie wiem, kogo bym chętniej ukatrupiła – ją za jej intrygi czy Sinuhe za naiwność)... Każda bardziej znacząca postać jest niesamowicie charakterystyczna. I to bardzo cenię.
Generalnie „Egipcjanin Sinuhe” jest godną polecenia i wartościową książką, szczególnie dla fanów starożytnego Egiptu, choć przyznaję, że prusowski „Faraon” podobał mi się bardziej. Z chęcią też sięgnę po kolejne książki Waltariego, bo fenomenalne postaci i wzbudzenie ciekawości czytelnika w powieści historycznej to bardzo mi miłe cechy twórczości. Polecam więc!

"Egipcjanin Sinuhe" to bez wątpienia najpopularniejsza powieść sztandarowego fińskiego pisarza Miki Waltariego. Od niej też zaczęłam swoją przygodę z tym autorem i mogę zdradzić, że owa przygoda z pewnością będzie trwała dalej!
Teby, XIV wiek przed Chrystusem. Umiera faraon Amenchotep. Nie wydaje się to być sensacyjnym wydarzeniem, jednak jeśli jego następca roi sobie w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pokuszę się o stwierdzenie, że "Ziemia jest grzeszną pieśnią" to taka skrócona fińska wersja "Chłopów" ze sporą domieszką Harlequina. Przyznam, że miks wyszedł całkiem niezły, szczególnie jak na twórczość 19-latka.
Książka opisuje życie na wsi Siskonranta w północnej Finlandii. Jej mieszkańcy wiodą spokojne, acz pracowite życie. Przeważnie to zmęczeni robotą, niejednokrotnie szukający ulgi w alkoholu mężczyźni, oraz narzekające na nich tudzież w pełni pokorne kobiety. Są jednak jednostki, które znudzone tą monotonią szukają sobie rozrywek. Tutaj przedstawię Martę Mäkelä, główną bohaterkę powieści, która (delikatnie rzecz ujmując) do najcnotliwszych nie należy. Autor przedstawia nam życie wsi dzień po dniu, pozwalając zgłębić mentalność i problemy fińskiego ludu we wcale nie tak dawnych czasach.
Powieść jest na wskroś fińska - mamy saunę, wódkę, kaamos, depresję i samobójstwo. Mamy długie opisy przyrody - jezior, lasów, roślinności. Mamy - nie bezpośrednio, ale bardzo wyczuwalne na każdej karcie książki - fińskie sisu (czyli - dla niewtajemniczonych - w telegraficznym skrócie fińską siłę i wytrwałość). Nie sposób nie odczuć ducha fińskości.
Osobiście książkę czytało mi się bardzo dobrze. Styl pisania nie jest trudny w odbiorze, ale nie jest też błahy. Życie we wsi toczy się powoli, ale nie nuży, podobnie jak opisy przyrody, których jest sporo, ale nie na tyle, żeby zaczęły przeszkadzać w odbiorze swą monotonią. Tak jak już wspomniano w opiniach, dosyć dużo jest tu o popędach seksualnych, szczególnie głównej bohaterki, ale nie obawiajcie się, nie jest to drugie "Pięćdziesiąt twarzy Graya". Może było to spowodowane młodym wiekiem autora, a może po prostu był to jego pomysł na rys postaci i na całą fabułę, bo owa tak naprawdę kręci się w głównej mierze wokół Marty. W żaden sposób mnie to nie gorszyło (cóż może zresztą zgorszyć w dzisiejszych czasach...) ani też nie zakłócało odbioru. Zresztą, pomyślmy co na ten temat miałby do powiedzenia Freud...
Podsumowując, polecam fanom obyczajówek, szczególnie w chłopskich realiach i rzecz jasna finomanom.

Pokuszę się o stwierdzenie, że "Ziemia jest grzeszną pieśnią" to taka skrócona fińska wersja "Chłopów" ze sporą domieszką Harlequina. Przyznam, że miks wyszedł całkiem niezły, szczególnie jak na twórczość 19-latka.
Książka opisuje życie na wsi Siskonranta w północnej Finlandii. Jej mieszkańcy wiodą spokojne, acz pracowite życie. Przeważnie to zmęczeni robotą,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cóż, może i książka do najbardziej porywających nie należy, ale polecam czytanie w oryginale osobom, które uczą się niemieckiego. Mój niemiecki wcale na wysokim poziomie nie stoi, ale fakt, że byłam w stanie przeczytać całą książkę w tym języku, sięgając jedynie od czasu do czasu do słownika, bardzo podbudował mnie w kwestii językowej.
A tak na marginesie, możemy zaobserwować znowu popis niesamowitej kreatywności Polaków przy "tłumaczeniu" tytułu (czy raczej kreowaniu nowego, chyba że to skomplikowana gra skojarzeń jak w "Śpiewających fortepianach") W oryginale brzmi on "Maria, ihm schmeck's nicht!". He-he.

Cóż, może i książka do najbardziej porywających nie należy, ale polecam czytanie w oryginale osobom, które uczą się niemieckiego. Mój niemiecki wcale na wysokim poziomie nie stoi, ale fakt, że byłam w stanie przeczytać całą książkę w tym języku, sięgając jedynie od czasu do czasu do słownika, bardzo podbudował mnie w kwestii językowej.
A tak na marginesie, możemy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Chociaż zdecydowaną większość mojego czytelniczego życia spędzam w krainach, gdzie żywot swój wiodą smoki, krasnoludy i elfy, w światach, gdzie trup niejednokrotnie grubo się ściele - to czasem coś mnie tknie i sięgam po bardziej przyziemne pozycje. I w takim oto nastroju zastała mnie pozycja pani Tubielewicz.
"Japonia - zmienna czy niezmienna?" to podróż przez Kraj Kwitnącej Wiśni - i to podróż wieloaspektowa. Nie jest to bowiem zwykła książka podróżnicza. Od razu widać, że autorka dzięki swoim częstym (i intensywnym!) wizytom w Japonii posiada ogromną wiedzę na temat tego kraju, jego mieszkańców, ich zwyczajów i zachowań. Że poznała ów kraj w sposób zdaje się najgłębszy, w jaki tylko taki Polak-gaijin jest w stanie poznać . W każdym rozdziale dowiadujemy się o innej osobliwości związanej z Japonią - o pracy Japończyków, ich świętach, sektach (to moje ulubione fragmenty!), o mentalności, co nieco o historii... Tematów jest co niemiara! A wszystkie opisane nadzwyczaj rzetelnie i wciągająco.
Fakt, przyznać muszę, że nie każdemu się styl pani Tubielewicz spodoba. Jeśli ktoś szuka prostej książki podróżniczej w stylu Martyny Wojciechowskiej czy czegoś niczym przesycone humorem teksty Wojciecha Cejrowskiego, może po pewnym czasie odłożyć "Japonię" twierdząc, że to nie dla niego. Autorka bowiem opisuje wszystko w dokładny, barwny sposób, nie szczędząc czytelnikowi wszelakich szczegółów. Dla mnie było to fantastyczne - wprost uwielbiam takie smaczki, dodaje to kolorytu lekturze, choć nieraz może ją spowolnić. Zdaję sobie jednak doskonale sprawę, że nie każdemu przypadnie do gustu przydługawy opis góry Fuji o zachodzie słońca czy rozwodzenie się nad pobudkami zachowania Japończyków.
Książkę polecę więc osobom zainteresowanym stricte kulturą Japonii i tym, którym niestraszny powolny tok opowieści. Dla mnie była to bardzo przyjemna lektura, niczym opowieść snuta przez przez starego podróżnika przez wiele wieczorów przy kominku...

Chociaż zdecydowaną większość mojego czytelniczego życia spędzam w krainach, gdzie żywot swój wiodą smoki, krasnoludy i elfy, w światach, gdzie trup niejednokrotnie grubo się ściele - to czasem coś mnie tknie i sięgam po bardziej przyziemne pozycje. I w takim oto nastroju zastała mnie pozycja pani Tubielewicz.
"Japonia - zmienna czy niezmienna?" to podróż przez Kraj...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po lekturze pierwszego tomu trylogii o Lumikki bardzo chętnie sięgnęłam po jego kontynuację. Kolejna lekka, przyjemna lekturka - tak myślałam. Jednak wrażenie po drugiej części niestety nieco różni się od tego po pierwszej...
Akcja "Białych jak śnieg" rozgrywa się w Pradze. Lumikki wybrała czeską stolicę na miejsce swych wakacji - aby odpocząć po emocjonujących wydarzeniach, jakich doświadczyła zaledwie kilka miesięcy temu. Nietrudno jednak się domyślić, że nie będzie to dla niej azyl. Wkrótce spotyka dziewczynę podającą się za jej siostrę, a to tylko początek lawiny kolejnych nieprzewidywalnych wydarzeń, jakie mają się wydarzyć...
Jak przy pierwszym tomie autorka uraczyła nas w miarę znośną dawką abstrakcyjnych wydarzeń, tak w drugiej części absolutnie popłynęła w tej kwestii. Lumikki jest niezniszczalna. Jeśli koty mają dziewięć żyć, to Finka posiada ich przynajmniej tysiąc. Z każdej opresji wyjdzie cało, już nawet nie ma żadnego dreszczyku emocji towarzyszącemu akcji w książce. I jak w "Czerwonych jak krew" rodzaje niebezpieczeństwa były zróżnicowane i barwne, tak w "Białych jak śnieg" jest to w kółko jedna i ta sama śpiewka. Nuda, nuda, nudaaa...
Dodatkowo odniosłam wrażenie, że w tej części dużo jest zbędnej gadaniny, nadmiernego przeciągania niektórych kwestii, tak że ma się ochotę pominąć parę stron i jak najszybciej skończyć książkę i odłożyć ją z powrotem na półkę.
Są też jednak plusy, nie bądźmy tak skrajni w osądach. Bardzo spodobało mi się odsłonięcie wątku z przeszłości Lumikki. Autorka odkryła przed czytelnikami nie znaną wcześniej odsłonę bohaterki, co pozwoliło na stworzenie sobie jej szerszego, wyrazistszego obrazu. Głównie z tego powodu zamierzam sięgnąć po ostatnią część trylogii, z nadzieją, że dowiem się jeszcze więcej.

Po lekturze pierwszego tomu trylogii o Lumikki bardzo chętnie sięgnęłam po jego kontynuację. Kolejna lekka, przyjemna lekturka - tak myślałam. Jednak wrażenie po drugiej części niestety nieco różni się od tego po pierwszej...
Akcja "Białych jak śnieg" rozgrywa się w Pradze. Lumikki wybrała czeską stolicę na miejsce swych wakacji - aby odpocząć po emocjonujących...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Do przeczytania "Machinomachii" zabierałam się dość długo. Nie podobał mi się fakt, że książkę można było kupić jedynie w wersji z Kłamcianką, więc... po prostu nie kupowałam. Pewnego dnia nadarzyła się w końcu okazja pożyczenia jej i tak oto w końcu mogłam się cieszyć 2,5. częścią kochanego "Kłamcy".
Szczerze powiedziawszy nieco się obawiałam - jak zresztą zawsze, kiedy autor wydaje coś w uniwersum danej serii po jej zakończeniu. Ale całe szczęście Ćwiek nie zawiódł!
W "Machinomachii" znajdziemy trzy opowiadania. Pierwsze z nich, "Handlarz snów", gdyby nie nawiązanie do niego w "Swacie" byłoby moim zdaniem całkiem zbędne. Krótkie, bez głębszej akcji - powiedzmy, że ot, taki prolog. Druga historia, "Swat", to Kłamca w pełnej krasie. Ćwiek rozwinął skrzydła i popłynął - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Humor, akcja, typowy Loki - zdecydowanie trzyma poziom, do którego autor nas przyzwyczaił! Sama "Machinomachia" jest nieco naciągana, ale też ogólnie trzyma się kupy i jest "kłamcowa" w każdym calu.
Podsumowując - nie ma się czego obawiać! Jak sam Ćwiek stwierdził we wstępie - ten cholerny facet z wykałaczką w ustach wrócił. Wrócił i ma się dobrze! Na półce czeka już "Papież sztuk" i mam dziwne przeczucie, że też mnie nie zawiedzie!

Do przeczytania "Machinomachii" zabierałam się dość długo. Nie podobał mi się fakt, że książkę można było kupić jedynie w wersji z Kłamcianką, więc... po prostu nie kupowałam. Pewnego dnia nadarzyła się w końcu okazja pożyczenia jej i tak oto w końcu mogłam się cieszyć 2,5. częścią kochanego "Kłamcy".
Szczerze powiedziawszy nieco się obawiałam - jak zresztą zawsze, kiedy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Królowa Potępionych" jest książką bardzo dla mnie ważną, od niej bowiem rozpoczęła się moja przygoda z twórczością Anny Rice - a konkretnie od ekranizacji owej powieści. I kiedy za pierwszym razem ją czytałam, wrażenia po filmie chyba nieco przesłoniły mój osąd, bo drugi raz już tak kolorowy nie był...
Akcja powieści rozgrywa się zaraz po wydarzeniach z "Wampira Lestata", czyli po koncercie jego rockowego zespołu. Jak można się było domyślić z końcówki poprzedniego tomu, Akasza powstała z wielowiekowego letargu. Choć jaki jest jej plan, cóż zamierza w kwestii swych mrocznych dzieci - tego nie wie żaden z krwiopijców. Jedno jest pewne - szuka właśnie Lestata...
Rice tym razem popłynęła, popłynęła w siną dal. Książka z powodzeniem mogłaby być o przynajmniej jedną trzecią krótsza - cóż, może wtedy bym jej tak nie męczyła... Mnóstwo zbędnych opisów (szczytem były te odnośnie spacerów Daniela...), masa spowolnień akcji - przy czym kiedy w "Wampirze Lestacie" były to jak dla mnie całkiem przyjemne, sensowne spowalniacze, tak przy "Królowej Potępionych" wrażenie jest zgoła przeciwne. Nie należę do osób narzekających na nawet przydługawe opisy, ale jak wiadomo wszystko ma swoje granice. I tutaj Rice zawiodła na całej linii.
Druga sprawa - pomysł Akaszy na ocalenie świata jest tak naiwny i bezsensowny, że nie rozumiem zupełnie jego umiejscowienia w tak dobrym cyklu. W dodatku nie można znaleźć żadnej logicznej jego argumentacji - fakt, bohaterka jest nieco zagubiona, ale jakieś uzasadnienie by jednak ucieszyło. W dodatku autorka bardzo chaotycznie skacze między wątkami, nie zawsze ukazując nam, co ma przysłowiowy piernik do wiatraka.
Na plus jest natomiast legenda o bliźniaczkach - dość ciekawa, choć ma też swój minus: kiedy po raz kolejny czyta się opis tego samego snu, który śnią wszystkie postacie, to też się nieco odechciewa. Domyślam się, że zabieg miał na celu ukazanie tego obrazu ze strony każdego z bohaterów z osobna, tyle że nikt nie wnosi tu nic na tyle nowego i klarownego, żeby o tym pisać.
Lestat także jest w tej książce jakiś nieswój (pomijając fakt, że prawie w ogóle go nie ma). Cieszy mnie natomiast, że powróciły niektóre z dawnych postaci.
Podsumowując: jeden ze słabszych tomów "Kronik wampirów". Bardzo długo zajęło mi przebrnięcie przez niego, ale czytając całą serię nie da się niczego pominąć. Nie mniej polecam nastawić się psychicznie na spore lanie wody.

"Królowa Potępionych" jest książką bardzo dla mnie ważną, od niej bowiem rozpoczęła się moja przygoda z twórczością Anny Rice - a konkretnie od ekranizacji owej powieści. I kiedy za pierwszym razem ją czytałam, wrażenia po filmie chyba nieco przesłoniły mój osąd, bo drugi raz już tak kolorowy nie był...
Akcja powieści rozgrywa się zaraz po wydarzeniach z "Wampira Lestata",...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moja przygoda z Sallą Simukką rozpoczęła się od spotkania z autorką. Przyznam, poszłam na nie z powodów czysto filologicznych - żeby posłuchać fińskiego. Potem jednak stwierdziłam, że warto się porwać na jakąś jej książkę, ot, z ciekawości. I tak oto w moje łapki trafiła powieść "Czerwone jak krew".
Na początku trzeba podkreślić jedną niezwykle istotną rzecz: jest to powieść MŁODZIEŻOWA. Usłyszałam od znajomych parę niepochlebnych opinii wynikających, jak mi się wydaje, ze swoistego nieporozumienia. Nie spodziewajmy się drugiego Nesbo czy w ogóle klasycznego kryminału skandynawskiego, bo to nie ta półka. Czy też nawet "Mistrza i Małgorzaty", bo takie porównanie też niestety usłyszałam... Nie, proszę państwa. Książka młodzieżowa to co innego, i taką świadomość należy sobie wyrobić, sięgając po nią. Albo w ogóle się nie zabierać i nie pleść farmazonów.
Główną bohaterką "Czerwonego jak krew" jest Lumikki. Zwykła, szara uczennica, starająca się zanadto nie wychylać z tłumu. I, jak to z takimi postaciami bywa, pakuje się w niezłą aferę. Jak tajemnicze banknoty znalezione w ciemni wiążą się z trójką popularnych uczniów? Tego Lumikki chce się dowiedzieć.
Zacznijmy od stylu Salli. Jest prosty, tak, że czyta się nadzyczaj szybko i przyjemnie, ale też ma w sobie swoistą finezję i, nie unikniemy tego, fińskość (lecz nie proście o zdefiniowanie tego pojęcia, nie potrafię - to trzeba POCZUĆ). Sposób pisania autorki ma w sobie ten smaczek, taką niepowtarzalność, którą szalenie uwielbiam, a gdy jej brakuje, to mimo nawet doskonale skonstruowanej fabuły, zostaje niesmak. Właśnie, fabuła...
Jest ona wykreowana bardzo ciekawie. Bywają elementy i bardziej, i mniej przewidywalne. Akcja płynie wartko, nie sposób się nudzić, a to także bardzo istotne przy tego typu powieści. Fakt, czasem Lumikki może irytować swoją wszechwiedzą i niezniszczalnością, ale przypominając, że to powieść dla młodzieży i widząc pozostałe plusy książki - mogę to przełknąć. Z pewnym bólem, ale mogę.
Podsumowując: jeśli siedzicie zbyt głęboko w "cięższych" klimatach i nie macie ochoty się od nich odrywać, tudzież należycie do osób wytykających każdą najmniejszą wadę z pogardliwym wykrzywieniem ust - nie polecam. Natomiast dla chcących sięgnąć po coś lżejszego, ale całkiem niezłego (choć, podkreślam, nie doskonałego), jak najbardziej. Sama chętnie podsunę to swoim dzieciom, kiedy już takowe mieć będę.

Moja przygoda z Sallą Simukką rozpoczęła się od spotkania z autorką. Przyznam, poszłam na nie z powodów czysto filologicznych - żeby posłuchać fińskiego. Potem jednak stwierdziłam, że warto się porwać na jakąś jej książkę, ot, z ciekawości. I tak oto w moje łapki trafiła powieść "Czerwone jak krew".
Na początku trzeba podkreślić jedną niezwykle istotną rzecz: jest to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Tablicę z Macondo" sięgnęłam dzięki mojemu wykładowcy od literaturoznawstwa. Barańczaka wspominał on niejednokrotnie podczas swoich wykładów, toteż niedługo zajęło mi dojście do wniosku, że mistrz mojego mistrza jest i moim mistrzem... Tak więc sięgnęłam po zbiór esejów Barańczaka - i nie rozczarowałam się.
"Tablica z Macondo" zawiera w sobie osiemnaście prac w zakresie literatury i tłumaczenia. Autor omawia dzieła zarówno polskie, jak i zagraniczne, stawia pytania o najtrudniejszy aspekt tłumaczenia, ukazuje, że praca nad przekładem wcale nie jest tak prosta, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać.
Barańczak operuje językiem, śmiem twierdzić, i prostym, i trudnym. Fakt, zbiór ten czyta się dobrze, nieraz i szybko, ale słownictwo występujące w esejach nie zawsze może być przystępne dla losowego Przeciętnego Użytkownika Języka. Także tematyka nie jest taką, która przyciągnie i zainteresuje każdego. Książka nadaje się z pewnością dla pasjonatów literatury, filologów, tłumaczy - aktualnych i tych przyszłych - krótko mówiąc, dla miłośników Języka, czy też może węziej, miłośników Słów. Dla tych jest to pozycja obowiązkowa. Dla poznania lub pogłębienia wiedzy, dla samej przyjemności czytania - bo co jak co, ale stylowi Barańczaka iście nic zarzucić nie można. Toteż wszystkim zainteresowanym tematem - polecam, polecam, polecam!

Po "Tablicę z Macondo" sięgnęłam dzięki mojemu wykładowcy od literaturoznawstwa. Barańczaka wspominał on niejednokrotnie podczas swoich wykładów, toteż niedługo zajęło mi dojście do wniosku, że mistrz mojego mistrza jest i moim mistrzem... Tak więc sięgnęłam po zbiór esejów Barańczaka - i nie rozczarowałam się.
"Tablica z Macondo" zawiera w sobie osiemnaście prac w zakresie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Świat Zofii" leżał na mojej półce długo, czekając cierpliwie, aż moja długa, długa lista "Do przeczytania" skróci się na tyle, by po ową książkę sięgnąć. I oto nadarzyła się okazja: egzamin z filozofii zbliża się wielkimi krokami! Uznałam, że przeczytanie "Świata Zofii" będzie idealnym prequelem dla mojej nauki, szczególnie, że słyszałam na temat tej pozycji parę pozytywnych opinii.
Tytułowa bohaterka, 15-letnia Zofia, zaczyna pewnego dnia otrzymywać dziwne listy. Na początku intrygujące pytania, potem ich filozoficzne wyjaśnienia. Tajemnicza postać pragnie ukazać jej świat filozofii, przeprowadzając dość nieszablonowy kurs. Ale to nie wszystko - do dziewczynki zaczynają także napływać pocztówki od innego tajemniczego adresata...
Powiem wprost: książka maksymalnie mnie zawiodła. Spodziewałam się czegoś nieszablonowego - ba, skoro tyle osób dało się porwać, nie może to być po prostu przypadek! A jednak...
Po pierwsze: bohaterka ma piętnaście lat. Piętnaście. Nie ma w tym nic złego, oczywiście, ale jakim CUDEM odpowiada na wszystkie filozoficzne pytania bezbłędnie? Bez dłuższego zastanowienia dochodzi do wniosków, nad którymi wieki temu Arystoteles, Platon, Kant głowili się przez całe swoje życie... Nie ma pytania, na które Zosia udzieliłaby błędnej odpowiedzi! Piętnastolatka! Matko, Panie Autorze, może trochę realizmu?
Kwestia druga: sposób przekazu. Przeczytawszy opinie na temat książki, spodziewałam się lekkiego, klarownego wyjaśnienia najważniejszych zagadnień filozoficznych. Cóż, kolejny zgrzyt. Wiele ważnych tematów zostaje poruszonych, ale nie jest to w moim mniemaniu sposób ni ciekawy, ni przystępny. Porównania, jakich używa autor zupełnie do mnie nie trafiają, a podczas jego "wykładów" odpływam myślami gdzieś mniej-więcej na Bermudy. Rozumiem - gdybym była zagorzałą przeciwniczką filozofii! Ale nie jestem. Za to w kwestii stylistyki mogę być nieco upierdliwa.
Wątek poza kursem filozofii jest z kolei przeciągany i nie zaintrygował mnie nawet na tyle, bym skończyła lekturę. Zatrzymałam się na Bjerkelym - gdy autor na kilkunastu (kilkudziesięciu?) stronach powtarza, co do tej pory działo się w książce, stwierdzam, że tego już za wiele. Szkoda czasu.
Nie rozumiem fenomenu tej książki. Dla mnie była nudną, nie wnoszącą za dużo (jakieś podstawy filozofii jednak mam) pozycją. Cóż, widać faktycznie nie ma osoby, która jest w stanie zadowolić wszystkich. Z mojej strony książki nie polecam.

"Świat Zofii" leżał na mojej półce długo, czekając cierpliwie, aż moja długa, długa lista "Do przeczytania" skróci się na tyle, by po ową książkę sięgnąć. I oto nadarzyła się okazja: egzamin z filozofii zbliża się wielkimi krokami! Uznałam, że przeczytanie "Świata Zofii" będzie idealnym prequelem dla mojej nauki, szczególnie, że słyszałam na temat tej pozycji parę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to