W drodze na Hokkaido. Autostopem przez kraj Kwitnącej Wiśni Will Ferguson 6,6
ocenił(a) na 62 lata temu Z jednej strony trzeba przyznać, że przyjemnie się to czyta i chłonie obraz Japonii lat 90-tych. Nie brakuje to interesujących spostrzeżeń, jak i opisów egzotycznych raczej miejsc, gdzie przeważnie nie dochodzi stopa gaijina, skupionego raczej na wizycie w wielkich, sztandarowych metropoliach. Tutaj zaś ruszany bocznymi drogami, po mniej znanych lokalizacjach spoza głównego szlaku. Autor potrafi również umiejętnie wpleść w to masę ciekawostek i informacji historycznych, jak również sporo własnych obserwacji, oraz obrazowo sportretować swoje przygody jak i napotkanych ludzi. Zdarzają się tu zarówno zabawne incydenty, jak i nieco bardziej melancholijne, pokroju spotkania ze starym weteranem. Nie brakuje też poruszania trudniejszych tematów, pokroju obskurności w małomiasteczkowych portach czy rasizmu, których to istnienie co poniektórzy japanofile ignorują jako niemożliwą do przyjęcia skazę na obrazie idealnego społeczeństwa ich wyobrażeń. Koniec końców trudno się też nie zgodzić z wypalonym autorem, że owa szaleńcza pogoń za frontem kwitnącego kwiecia przesuwającego się od południa na północ jest jakąś nienaturalną aberracją, bo całe ich piękno tkwi właśnie w ich ulotności i przemijalności.
Z drugiej zaś strony osoba autora potrafi drażnić tym, jak bardzo patrzy on na wszystko z góry i zachowuje się często niczym arogancki, nieprzyjemny dupek. Szczególnie złe wrażenie robi naigrywanie się z tych wszystkich ludzi, którzy z dobrej woli wzięli go w trasę autostopem. Wszystkie te społeczne potknięcia nie wynikają tu z niewiedzy czy ignorancji, lecz ze świadomego ich ignorowania przez awanturniczego obieżyświata. A potem dziwi się taki, że Japończycy traktują "obcych" z rezerwą i się trzymają od nich na dystans... wywlekając na wierzch wszystkie japońskie stereotypy jednocześnie autor sam maluje swój własny, mało przyjazny. Warto w tym miejscu wspomnieć, że po powrocie do ojczyzny i doznaniu powrotnego szoku kulturowego, autor zaczął karierę od napisania jakże wymownej w tytule książki "Dlaczego nie cierpię Kanadyjczyków". Normalnie, cóż za przemiły i sympatyczny facet...
Odniosłem jednak poniekąd wrażenie, że w jakimś tam stopniu była to rola i próba grania zabawnego, ironicznego i dowcipnego. Wychodzi to z różnych skutkiem, czasem udanych, czasem opłakanym, czasem w lekturze to trafia i wzbudza uśmiech, czasem wprost przeciwnie, zażenowanie i niechęć. Szczególnie, że taka postawa po prostu gryzie się z przyjętymi w Japonii normami społecznymi. Wymagana zatem jest pewna doza do dystansu tak do autora, jak i jego obserwacji i jego prostackich figli. Wolę wierzyć, że faktycznie podkolorował on swoje wyczyny.
Poza tym znowu (po Bruczkowskim i jego "Bezsenności w Tokio") alkohol i regularne pijatyki na trasie są istotną częścią całej przygody. Aż tak ciężko o japońską literaturę podróżniczą, w której bohater nie próbuje się uchlać przy każdej okazji...?