Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy odważyli się porzucić wszystko i żyć z dala od pracy, ludzi i obowiązków? Czy poczulibyśmy upragnioną wolność i pełnię szczęścia? A może byłaby to jedynie chwilowa ulga? Odpowiedzi na te pytanie postanowiła odnaleźć Dominika Kluźniak, która w książce „Miejsce” ukazuje czytelnikom własne wyobrażenie na temat tego, co by było, gdyby można było chować się przed światem.

Autorka przedstawia historię bezimiennego bohatera, który zmęczony hałasem miasta, dbaniem o relacje międzyludzkie, przejmowaniem się tym, co wypada a co nie, postanawia diametralnie zmienić swój dotychczasowy los. Sprzedaje wygodne mieszkanie w centrum miasta, odchodzi z pracy, adoptuje psa ze schroniska i ucieka w góry, gdzie uczy się wieść życie w samotności. Jako swoją oazę wybiera stary dom, w którym spędzał beztroskie, dziecięce chwile. Otoczony karkonoską naturą, jej spokojem i dostojnością, rozpoczyna nowy rozdział w życiu.

„Miejsce” to literacki debiut Kluźniak. Książka zachwyca od samego początku – najpierw piękną, minimalistyczną okładką, potem cudowną opowieścią. Pozycję charakteryzuje ciekawa forma; brak tu spisu treści i rozdziałów. Autorka stworzyła historię, w której nie ma miejsca na niepotrzebne wątki. Wydaje się, że każde zdanie jest wyważone, przemyślane, odpowiednio skonstruowane. „Miejsce” nie jest tytułem, w którym czytelnik znajdzie wartką fabułę i nagłe zwroty akcji. Kluźniak na stu sześćdziesięciu stronach stworzyła niesamowity klimat, który napawa spokojem i skłania do przemyśleń.

Muszę przyznać, że sięgając po tę pozycję obawiałam się zawodu. Czy w tak krótkiej książce można zmieścić dobrą i satysfakcjonującą treść? Dominika Kluźniak udowadnia, że to jest możliwe. Jeśli szukacie lektury, która subtelnie wprowadzi was w jesienny nastrój, to sięgnijcie po debiut tej autorki. Będziecie zaskoczeni, jak wiele emocji może wywołać ta niepozorna książka.

Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy odważyli się porzucić wszystko i żyć z dala od pracy, ludzi i obowiązków? Czy poczulibyśmy upragnioną wolność i pełnię szczęścia? A może byłaby to jedynie chwilowa ulga? Odpowiedzi na te pytanie postanowiła odnaleźć Dominika Kluźniak, która w książce „Miejsce” ukazuje czytelnikom własne wyobrażenie na temat tego, co by było, gdyby można...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Coraz liczniejsze akcje społeczne, artykuły i publikacje dotyczące sprzeciwu dla przemocy wobec dzieci sugerują, że nasze społeczeństwo zaczyna uświadamiać sobie ile szkód rzutujących na całe życie wywołuje stosowanie siły w okresie dzieciństwa. Niestety, choć żyjemy w czasach, gdy informacje w mediach o ciężkich pobiciach prowadzących do kalectwa lub śmierci wywołują zdecydowany sprzeciw, nadal można spotkać się z opinią, że „niewinny” klaps nikomu nie zaszkodził i niekiedy jest jedynym słusznym i skutecznym argumentem oraz narzędziem wychowawczym.

O „tradycji” bicia dzieci możemy przeczytać w książce Anny Golus „Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”. Autorka licznych artykułów dotyczących praw dziecka oraz przemocy wobec dzieci, inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia” w swojej publikacji przedstawia czytelnikowi koszmar, jakiego doświadczały dzieci już w społecznościach pierwotnych. W pozycji „Dzieciństwo (…)” przywołuje fakty, które oburzają, szokują ale przede wszystkim otwierają oczy na problem, który wciąż jest żywy. Jest to swego rodzaju podróż po ciemnej, brutalnej i haniebnej stronie ludzkiej historii; począwszy od odległych czasów, kończąc na aktualnych kwestiach.

Golus w swojej książce umiejętnie przedstawiła bardzo trudny temat. Lektura nie pozostawia złudzeń, że przemoc sama w sobie, a szczególnie wobec dzieci, jest złym zjawiskiem. Autorka podeszła do problemu profesjonalnie, szczegółowo omawiając poruszane przez nią zagadnienia. Całość poparta jest obszernym materiałem źródłowym obejmującym wiele dziedzin – znajdziemy tu odniesienia między innymi do kwestii prawnych, psychologicznych, historycznych. Pomimo ciężaru treści, „Dzieciństwo (…)” jest łatwe w odbiorze i wzbudza ciekawość do zgłębienia tematu.

Anna Golus stworzyła obiektywną i wartościową lekturę, nie bojąc się „ugryzienia” kontrowersyjnych treści. Wzięła pod lupę nauki biblijne, poradniki wychowawcze z ubiegłych wieków i zestawiła je z materiałami dotyczącymi czasów współczesnych. Wydaje się, że sytuacja wygląda lepiej, choć statystyki wciąż alarmują. „Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci” to otrzeźwiająca i uświadamiająca pozycja, którą powinien przeczytać każdy, niezależnie od tego, czy ma kontakt z dziećmi.

Coraz liczniejsze akcje społeczne, artykuły i publikacje dotyczące sprzeciwu dla przemocy wobec dzieci sugerują, że nasze społeczeństwo zaczyna uświadamiać sobie ile szkód rzutujących na całe życie wywołuje stosowanie siły w okresie dzieciństwa. Niestety, choć żyjemy w czasach, gdy informacje w mediach o ciężkich pobiciach prowadzących do kalectwa lub śmierci wywołują...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki #girlstalk. Dziewczyny, rozmowy, życie Karolina Cwalina-Stępniak, Paulina Klepacz
Ocena 5,7
#girlstalk. Dz... Karolina Cwalina-St...

Na półkach: , ,

Autorkami pozycji są Karolina Cwalina – Stępniak i Paulina Klepacz. Pierwsza jest pomysłodawczynią projektu „Sexy zaczyna się w głowie”, coach, która sama pokonała swoje demony i teraz wspiera w tej nierównej walce inne osoby. Druga, to dziennikarka i redaktorka feministyczno – erotycznego magazynu „G’rls Room”. Dwa różne charaktery, które spięły klamrą 366 stron rozmów z innymi kobietami (co więcej, męski punkt widzenia też się znajdzie!) i podarowały czytelnikom zbiór ciekawych i inspirujących wywiadów.

Skoro już o tym wspomniałam - #girlstalk jest wydana w postaci rozmów poruszających cały wachlarz tematów. Znajdziemy tu spostrzeżenia o samoakceptacji kobiet i ich podejścia do zdrowia. Nie zabraknie rozdziałów o relacjach międzyludzkich oraz seksie a także o pracy, motywacji, sukcesie. W tej książce nie ma miejsca na tabu, skrępowanie, rumieńce wstydu. Autorki serwują nam kawał dobrej, szczerej lektury, która wbrew pozorom nie jest skierowana wyłącznie do kobiet.

Pisząc o tej książce nie mogę pominąć jej wyglądu. Wiem, że nie ocenia się książek po okładce, ale to właśnie szata graficzna przyciągnęła mój wzrok do tej pozycji. Piękna, delikatna i nieprzesadzona. W środku też mnie nie rozczarowała – czytelne kolumny tekstu, wyróżnione fragmenty rozmów a każdy rozdział „udekorowany” portretami autorek. Naprawdę jestem zachwycona!

Zastanawiałam się, czy znajdę jakąś wadę w tej książce. Cóż, może to nie tyle wada, co moja obserwacja – w #girlstalk zabrakło mi dyskusji, wymiany zdań. Zanim otworzyłam tę pozycję miałam nadzieję, że poczuję się jak w kawiarni z koleżankami, gdzie dyskutujemy na błahe i trudne tematy. Niestety, to jedyna rzecz, która wywołała we mnie uczucie zawodu. Jednak nie na tyle, by mnie do siebie zniechęcić.

Karolina Cwalina – Stępniak i Paulina Klepacz stworzyły książkę z rozmowami, które… prowokują do rozmów. W czasach mediów społecznościowych, kiedy przesuwamy palcem po ekranie szukając kolejnych zdjęć, filmików czy postów, które nas zaciekawią, #girlstalk daje pretekst, by odłożyć smartfona i spotkać się na kawie lub drinku, by po prostu poplotkować, pogawędzić, podyskutować. Myślę, że ta książka jest idealnym pomysłem na prezent z okazji Dnia Matki, Dnia Babci, osiemnastych urodzin, rocznicy związku, czy jakiegokolwiek innego święta. Przeczytajcie, zainspirujcie się i podajcie dalej. Polecam!

Autorkami pozycji są Karolina Cwalina – Stępniak i Paulina Klepacz. Pierwsza jest pomysłodawczynią projektu „Sexy zaczyna się w głowie”, coach, która sama pokonała swoje demony i teraz wspiera w tej nierównej walce inne osoby. Druga, to dziennikarka i redaktorka feministyczno – erotycznego magazynu „G’rls Room”. Dwa różne charaktery, które spięły klamrą 366 stron rozmów z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Cześć. Mam nadzieję, że ktoś tego słucha."

Kilka godzin po przeczytaniu „Radio Silence” Alice Oseman wciąż zastanawiam się, co napisać. Zacznę tak: było warto.

Podzieliłam tą powieść na połowę. Pierwsza część naprawdę wyrwała mi serce, zgniotła je i zdeptała. W pierwszych dwustu-dwustu pięćdziesięciu stronach odnalazłam siebie – swoją historię z czasów licealnych, kiedy starałam się zrozumieć, gdzie jest moje miejsce na ziemi. Autorka stworzyła postać, z którą prawdopodobnie każdy czytelnik znalazłby wspólne cechy. W końcu chyba każdy w nastoletnim życiu borykał się z problemami ocen, trudnych decyzji mających wpływ na resztę życia, niejasnymi relacjami z innymi ludźmi, problemami w przyjaźniach i związkach? Myślę, że pod tym względem książka jest uniwersalna i trafi do serca każdego, kto ją czyta.

Co do drugiej części myślę, że sama jestem sobie winna, że nie trafiła do mnie tak bardzo, jak wcześniejsze strony. Miałam nieco inne wyobrażenie tego, jak potoczą się losy bohaterów. Myślałam, że Oseman utrzyma historię w takim samym klimacie od początku do końca. Po pierwszych dwustu stronach ani przez chwilę nie pomyślałam, że książka zakończy się… w porządku. Poczułam się nieco zawiedziona, bo na końcowych stronach dojrzałam scenariusz typowych filmów młodzieżowych, scen, które rzadko kiedy dzieją się naprawdę (a w moim przypadku nie wydarzyły się nigdy). Być może zbyt mocno zżyłam się z główną bohaterką, zbyt bardzo porównywałam się do niej, przez co rozczarowałam się, że zakończenie tej opowieści nie pokryło się z moimi wspomnieniami i oczekiwaniami.

Mimo tego uważam, że przeczytanie „Radio Silence” było dobrym wyborem. Cieszę się, że dałam się skusić licznym pozytywnym recenzjom. Spędziłam z tą pozycją weekend pełen emocji, jednocześnie chcąc znać dalsze losy bohaterów i nie chcąc dotrzeć do ostatniej strony.

"Cześć. Mam nadzieję, że ktoś tego słucha."

Kilka godzin po przeczytaniu „Radio Silence” Alice Oseman wciąż zastanawiam się, co napisać. Zacznę tak: było warto.

Podzieliłam tą powieść na połowę. Pierwsza część naprawdę wyrwała mi serce, zgniotła je i zdeptała. W pierwszych dwustu-dwustu pięćdziesięciu stronach odnalazłam siebie – swoją historię z czasów licealnych, kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jaka to była cudowna lektura! Ciepła, mądra i wartościowa. Ucząca o tym, że warto dzielić sie swoimi rozterkami i problemami z innymi, zamiast zaplątywać się w sieć kłamst i smutków. Uważam, że ta pozycja jest również godna uwagi dorosłych, którzy dzięki niej mogą spojrzec na małe i wielkie problemy oczami dziecka. To niesamowite, jak wazne treści można przemycić w pozornie prostej, dziecięcej książeczce. brawo!

Jaka to była cudowna lektura! Ciepła, mądra i wartościowa. Ucząca o tym, że warto dzielić sie swoimi rozterkami i problemami z innymi, zamiast zaplątywać się w sieć kłamst i smutków. Uważam, że ta pozycja jest również godna uwagi dorosłych, którzy dzięki niej mogą spojrzec na małe i wielkie problemy oczami dziecka. To niesamowite, jak wazne treści można przemycić w pozornie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W miasteczku niedaleko Tokio znajduje się sklep, którego właścicielem jest Yūji Namiya. Oprócz opieki nad interesem, znany jest również z prowadzenia kącika porad. Każdy, kto potrzebuje wsparcia lub nie może poradzić sobie z dylematem ma możliwość zasięgnięcia pomocy. Wystarczy, że wrzuci list przez otwór w sklepowej rolecie, by następnego dnia znaleźć odpowiedź w skrzynce na mleko zamontowanej z tyłu budynku.

W trzydziestą trzecią rocznicę śmierci właściciela, kiedy czasy świetności sklepu wielobranżowego stały się wspomnieniem, trzech złodziei trafia do opuszczonego budynku. Mają zamiar przeczekać w nim do świtu po niezbyt udanym skoku na dom jednego z okolicznych mieszkańców. W trakcie przeszukiwania sklepiku przez dziurę w rolecie wpada koperta. Zmęczeni, źli i głodni mężczyźni duszą w zarodku panikę, jaka ich ogarnęła i postanawiają sprawdzić zawartość nieoczekiwanej przesyłki. Okazuje się, że w środku znajduje się list adresowany do pana Namiyi, którego nadawca prosi o pomoc. Po krótkim namyśle złodzieje postanawiają odpisać na zadane pytania. Nie wiedzą jeszcze, że nie będzie to jedyna udzielona przez nich porada tej nocy. Wkrótce orientują się, że tajemnicze listy pochodzą z przeszłości.

Na pytanie „co czytasz?” niesamowicie ciężko było mi znaleźć zadowalającą odpowiedź. Nie byłam nawet w stanie przypisać tej książki do odpowiedniego gatunku. Powieść obyczajowa? Powiedzmy. Fantasy? No, nie wiem. Dramat? Poniekąd na pewno. Jedyne, co mogłam stwierdzić już od pierwszych stron lektury, to że wywołała we mnie zachwyt, wzruszenie i oczarowanie. „Cuda za rogiem” Keigo Higashino jest niezwykłą i wyjątkową pozycją. Jej treść jest całkiem sporym ładunkiem emocjonalnym. Poruszona jest w niej tematyka utraty, śmierci, problemów rodzinnych. Jednak problem, który wysuwa się ma prowadzenie i jest swego rodzaju tłem dla pozostałych wątków to wybór między własnym a cudzym szczęściem. I choć brzmi to naprawdę przygnębiająco, autor na tyle umiejętnie dobiera słowa, że czytelnik nie czuje się przytłoczony historiami bohaterów.

Przyznam szczerze, że przez pierwsze kilkanaście stron czułam się nieco zagubiona. Biorąc do ręki „Cuda za rogiem” należy pamiętać, że jej autorem jest Japończyk, więc opisywane przez niego zwyczaje i zachowania mogą wydawać się abstrakcyjne i niezrozumiałe dla osób, które wychowały się w innej kulturze. Drobnym problemem okazały się dla mnie również japońskie imiona bohaterów, które myliły mi się do samego końca. Te dwa aspekty mogą początkowo wprawić w zakłopotanie szczególnie te osoby, które nie interesują się kulturą dalekiego wschodu, jednak nie stanowią one utrudnienia w odbiorze powieści jako całości.

Higashimo stworzył książkę składającą się z pięciu części – każda z nich dotyczy innej osoby. Na pierwszy rzut oka mają one ze sobą niewiele wspólnego, jednak z każdą stroną opisywane zdarzenia zaczynają się coraz bardziej zazębiać, splatać, by pod koniec stworzyć zgrabną, logiczną i przejrzystą całość.

„Cuda za rogiem” to bardzo emocjonalna i pouczająca pozycja. Każdy rozdział skłania czytelnika do refleksji i przemyśleń nad swoimi decyzjami i postępowaniami. Podobno najłatwiej jest się otworzyć przed kimś całkiem obcym – ta lektura stanowi potwierdzenie tego stwierdzenia. Znacznie prościej jest opowiedzieć o swoich wątpliwościach komuś, z kim nie łączą nas żadne emocje, relacje, dla kogo jesteśmy zupełnie anonimowi. Czy nie lepsze wydają się wskazówki od kogoś, kto nie ocenia nas przez pryzmat tego, co o nas wie? Autor tworząc powieść, która bazuje na przejmujących, wzruszających listach nadsyłanych do właściciela sklepu pokazuje, jak trudne jest udzielanie porad bez osądzania, stereotypowego myślenia czy szufladkowania. „Cuda za rogiem” to ponad trzysta stron nauki empatii, życzliwości i utożsamiania się z osobą w potrzebie po to, by da mu jak najlepszą radę, najlepiej taką, jaką sami chcielibyśmy otrzymać.

Jestem pewna, że jeszcze długo będę żyła tą historią. Polecam ją każdemu, kto będzie umiał docenić jej delikatność, subtelność i płynącą z niej mądrość.

W miasteczku niedaleko Tokio znajduje się sklep, którego właścicielem jest Yūji Namiya. Oprócz opieki nad interesem, znany jest również z prowadzenia kącika porad. Każdy, kto potrzebuje wsparcia lub nie może poradzić sobie z dylematem ma możliwość zasięgnięcia pomocy. Wystarczy, że wrzuci list przez otwór w sklepowej rolecie, by następnego dnia znaleźć odpowiedź w skrzynce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ile zła może przyjąć na siebie człowiek? Czy istnieje jakaś granica w wyrządzaniu krzywdy? Co rządzi światem – miłość czy pieniądz? Te pytania kołatały się w mojej głowie podczas czytania książki Virginii C. Andrews „Kwiaty na poddaszu”. Udało mi się znaleźć w niej odpowiedzi, niestety bardzo przygnębiające.

Autorka opisuje historię czworga rodzeństwa, nazywanych przez niektórych „drezdeńskimi lalkami”. Po tragicznym zdarzeniu, które spada na nich niczym grom z jasnego nieba, są zmuszeni pożegnać się z dotychczasowym życiem pełnym miłości, bezpieczeństwa i dziecięcej radości. Odtąd ich życie toczy się na zamkniętym poddaszu, w tajemnicy przed ludźmi nieświadomymi ich istnienia. Pozostawieni sami sobie, od czasu do czasu widując jedynie twarz oddalającej się od nich matki oraz religijnie fanatycznej babki, cierpliwie czekają na dzień, kiedy ich nieszczęście wreszcie się skończy.

Wciąż staram się uporządkować myśli po tej lekturze. To niesamowite, ile sprzecznych uczuć obudziła we mnie ta książka. Początkowo czułam ogromną irytację względem języka, jakim została napisana. Dialogi były sztuczne, nieco naiwne, utrudniające odbiór przedstawionej historii. Dość długo zajęło mi oswojenie się ze stylem autorki, jednak im dalej w las, tym bardziej byłam do niego przyzwyczajona i po prostu przestałam zwracać uwagę na irytujące fragmenty. Mimo tej wady muszę przyznać, że było w tej powieści coś uzależniającego, intrygującego. W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że nie byłam w stanie odłożyć „Kwiatów (…)” nawet na chwilę. Kierowała mną zwykła, ludzka ciekawość tego, co stanie się dalej. Rzadko kiedy udaje mi się trafić na powieść, która wywołuje jednocześnie gniew, współczucie, niechęć, zainteresowanie i odrazę. Andrews osiągnęła to głównie dzięki poruszonej w książce kontrowersyjnej tematyce. Autorka trafia w czuły punkt czytelnika – nie od dziś wiadomo, że intryguje nas zakazany owoc. Myślę, że właśnie to właśnie składa się na fenomen tej książki – mimo kiepskiej formy nie jesteśmy w stanie oderwać się od przedstawionej historii, bo pragniemy poznać dalszy rozwój niecodziennych wydarzeń.

Po przeczytaniu „Kwiatów na poddaszu” wiem na pewno, że nie sięgnę po kolejne części tej serii. Zakończenie nie było poprowadzone na tyle dobrze, żebym z wypiekami na twarzy popędziła w poszukiwaniu kolejnego tomu. Mimo tego, powieść Andrews była dla mnie zaskakującą lekturą, jedną z tych, które zapamiętam na dłużej.

Ile zła może przyjąć na siebie człowiek? Czy istnieje jakaś granica w wyrządzaniu krzywdy? Co rządzi światem – miłość czy pieniądz? Te pytania kołatały się w mojej głowie podczas czytania książki Virginii C. Andrews „Kwiaty na poddaszu”. Udało mi się znaleźć w niej odpowiedzi, niestety bardzo przygnębiające.

Autorka opisuje historię czworga rodzeństwa, nazywanych przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najprostszy sposób na zwiedzanie świata? Przeczytanie reportażu. Na przykład "Pewnego razu na Kaukazie. Dziennik awanturniczy z podróży po Gruzji i Armenii" autorstwa Magdaleny Wiśniewskiej, która odkrywa przed czytelnikiem kaukaskie legendy, gruzińskie obyczaje i tradycje oraz piękno lokalnych miejsc. Jeśli jesteście ciekawi jak moim zdaniem autorka poradziła sobie z tematem, czytajcie dalej!

Zanim przejdę do sedna, czyli opinii o tej pozycji pozwólcie, że przybliżę wam, kim jest Magdalena Wiśniewska. Na rynku zadebiutowała powieścią "Mały Saj i wielka przygoda", która zapewniła jej zwycięstwo w konkursie Piórko. Idąc za ciosem, spróbowała swoich sił w literaturze podróżniczo-reportażowej, wydając Dziennik awanturniczy. Zgodnie z opisem wydawcy, czytelnik może spodziewać się w nim skrawków wspomnień, opisów zwiedzonych miejsc ale także procesu poznawania samego siebie w niecodziennych i niekiedy ekstremalnych sytuacjach.

Na samym początku należy zaznaczyć, że "Pewnego razu na Kaukazie (...)" nie jest przewodnikiem turystycznym, biuletynem czy katalogiem z biura podróży. Jeśli sięgacie po tę pozycję z nastawieniem na znalezienie w nim listy polecanych knajp, restauracji czy hoteli, to z pewnością się rozczarujecie. Magdalena Wiśniewska podarowała czytelnikowi codzienne zapiski z drogi, jaką przebyła w towarzystwie dwóch przyjaciół - wrażenia, jakie wywołali w nich lokalni mieszkańcy i ich zwyczaje, przygody, jakie napotkali w drodze do celu a także trudności, jakie występują miedzy trzema całkowicie różniącymi się osobami przebywającymi z dala od domu.

Jest jednak rzecz, która mnie gryzie w tej pozycji – język. Obok pięknie napisanych fragmentów (chwilami zakrawających o poezję), pojawiają się rozległe relacje na tematy, które dla przeciętnego czytelnika są zupełnie nieatrakcyjne. Przyznam, że kilka razy poczułam się zdezorientowana a nawet zniechęcona historiami, które przytoczyła autorka. Niektóre opisy zawarte w Dzienniku awanturniczym sprawiają wrażenie urwanych, nierozwiniętych. Zupełnie tak, jakby autorka pisząc je, straciła wątek lub nie wiedziała jak je dalej „pociągnąć”. Szkoda, ponieważ gdy zaczynałam naprawdę wciągać się w opowiadaną historię, ta nagle się urywała, co pozostawiało uczucie niedosytu i nie w pełni wykorzystanego potencjału.

Mimo tego, że ta jedna rzecz nie do końca zagrała uważam, że warto sięgnąć po tę pozycję. Choćby po to, by spojrzeć na Kaukaz oczami Polki, Szwajcara i Francuza, czyli trojga młodych i spontanicznych podróżników. Nie obiecuję, że ich podróż obudzi w was pragnienie przeżycia niezwykłej przygody, ale na pewno da wam szansę na poczucie niezwykłego klimatu, jaki jest obecny w tym rejonie. I to bez wychodzenia z domu! Zajrzyjcie do Dziennika awanturniczego gdy nadarzy wam się okazja!

Najprostszy sposób na zwiedzanie świata? Przeczytanie reportażu. Na przykład "Pewnego razu na Kaukazie. Dziennik awanturniczy z podróży po Gruzji i Armenii" autorstwa Magdaleny Wiśniewskiej, która odkrywa przed czytelnikiem kaukaskie legendy, gruzińskie obyczaje i tradycje oraz piękno lokalnych miejsc. Jeśli jesteście ciekawi jak moim zdaniem autorka poradziła sobie z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mirabelka Cezary Harasimowicz, Marta Kurczewska
Ocena 8,2
Mirabelka Cezary Harasimowicz...

Na półkach: , , ,

Literaturę dziecięcą do niedawna omijałam szerokim łukiem. Kojarzyła mi się jedynie z naiwnością i nudą. Myśląc o niej, wyobrażałam sobie zmęczonych rodziców czytających swoim pociechom odmóżdżające, krótkie akapity, które nie przekazywały żadnej mądrości czy puenty. Wszystkie moje przeświadczenia zmieniły się w momencie, gdy zaczęłam przeczesywać głębsze zakamarki dyskontów książkowych i trafiłam na intrygujące pozycje.

Pierwszą książką dla dzieci, jaką przeczytałam była „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy” Anny Dziewit – Meller. Urzekła mnie ona tym, jak prostym językiem można przedstawić bardzo ważne tematy. Dodatkowo byłam zaskoczona, jak świetnie bawiłam się w trakcie czytania tej lektury. Moje pozytywne wrażenia wraz z upływem czasu „kiełkowały” i skłaniały mnie do poszukiwań kolejnych wyjątkowych pozycji…

Niedługo po mojej przygodzie z książką Dziewit – Meller, w moje ręce wpadła „Mirabelka” autorstwa Cezarego Harasimowicza. Jest to historia opowiedziana z perspektywy tytułowego drzewa, które w ciekawy i nieskomplikowany sposób opowiada młodemu czytelnikowi losy kilku pokoleń mieszkających przy warszawskich Nalewkach. Opisane są tu czasy wojny, która niosła za sobą ból, cierpienie, głód i otępienie. Pojawia się temat odbudowy miasta po zagładzie i nadziei, która jej towarzyszyła. Autor dociera również do chwili, gdy w Polsce ogłoszono stan wojenny, pobieżnie przytaczając obraz ówczesnego życia. Może wydawać się, że podjęte tu tematy są nieco nietrafione i zbyt trudne jak na literaturę dziecięcą, jednak łatwy język, jakim operuje Harasimowicz sprawia, że książka nie zanudza, nie przytłacza a zamiast tego wzbudza zainteresowanie (nawet u dorosłego czytelnika!).

Autor książki przytacza w niej wydarzenia historyczne, rzadko spotykane wyrażenia, tradycje i zwyczaje religijne, które za każdym razem są objaśnione w kilku krótkich, prostych zdaniach. Uważam, że taki zabieg skłania młodego czytelnika do zadawania pytań i zgłębiania nowo poznanych wątków. Oprócz tego w „Mirabelce” poruszony jest temat utraty, przemijania, śmierci oraz przywiązania i miłości. Nie są to zagadnienia, które poruszamy na co dzień. Wywołują one lęk i skrępowanie nawet u dorosłego człowieka. Jednak przedstawienie ich z perspektywy drzewa sprawia, że stają się one przystępniejsze, mniej problematyczne i łatwiejsze do omówienia.

Mówiąc o „Mirabelce” nie można pominąć pięknych ilustracji, które wykonała Marta Kurczewska. Dzięki odpowiednio dobranym barwom i emocjom na twarzach postaci, rysunki idealnie komponują się z czytanym tekstem. Dzięki nim młody czytelnik może jeszcze bardziej wczuć się w przedstawioną historię, lepiej zrozumieć, co właśnie dzieje się w książce. Każdy obrazek jest estetyczny, kreska jest przemyślana, niepowtarzalna. Osobiście uważam, że gdyby zrezygnowano z zamieszczenia ilustracji, ta pozycja wiele by przez to straciła.

Kiedy to piszę, mija doba odkąd przeczytałam ostatnią stronę „Mirabelki” a mimo tego moje wzruszenie tą historią wciąż jest silne. Ogromnie się cieszę, że autor podjął się trudu, jakim jest przedstawienie tragicznych, ponurych czasów dzieciom, które na tym etapie życia często nie są jeszcze wtajemniczone w losy Polaków i nie rozumieją powagi tych wydarzeń. Książka Cezarego Harasimowicza, to ponad sto stron mądrej i ciekawej treści, która może rozbudzić ciekawość w dzieciach a dorosłym pomóc odnaleźć uśpioną wrażliwość. Polecam każdemu, bez względu na wiek.

Literaturę dziecięcą do niedawna omijałam szerokim łukiem. Kojarzyła mi się jedynie z naiwnością i nudą. Myśląc o niej, wyobrażałam sobie zmęczonych rodziców czytających swoim pociechom odmóżdżające, krótkie akapity, które nie przekazywały żadnej mądrości czy puenty. Wszystkie moje przeświadczenia zmieniły się w momencie, gdy zaczęłam przeczesywać głębsze zakamarki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio w moje ręce wpadały książki, które przygnębiały, smuciły, niepokoiły czytelnika poruszaną w nich tematyką. Przyszedł w końcu czas na chwilę odpoczynku. Pomóc w tym miała pozycja „Czarownica” Anny Litwinek. Opis z tyłu okładki był obiecujący – trochę magii, trochę miłości. W sam raz na kilka godzin restartu. Jednak czy faktycznie ta powieść spełniła swoje zadanie (i moje oczekiwania) i pomogła odciąć się od rzeczywistości?

No, cóż… Nie bardzo.

Ale zacznijmy od początku.

„Czarownica” to powieść o losach Soni Hunamskiej, młodej dziennikarki pracującej dla lokalnego dziennika. Poznajemy ją w momencie zbierania materiałów do ciekawego i nieco kontrowersyjnego reportażu o wampirzych pochówkach, jakie odkryto w mieście. Praca nad niecodziennym tematem zbiega się w czasie z niepokojącymi snami, jakie dręczą główną bohaterkę. Okazuje się, że są one wynikiem jej magicznej natury, która właśnie się przebudziła i domaga się uwolnienia. Sonia musi podjąć decyzję o przejściu przez rytuał, który pozwoli jej dołączyć do świata czarownic. Mają jej w tym pomóc ciocia, która wychowuje ją od czasu tajemniczego zniknięcia matki dziewczyny oraz nieco powściągliwy, by nie powiedzieć sztywny, doktor archeologii, który jest kierownikiem wykopalisk. Nie będzie to jednak łatwe, ponieważ ich plany wciąż krzyżuje tajemniczy kościelny prawnik, który za wszelką cenę chce powstrzymać Sonię przed ostatecznym podjęciem decyzji.

Sięgając po tę pozycję nie czytałam opisu z tyłu okładki. Treść książki była dla mnie tajemnicą. To, co przede wszystkim mnie do niej zachęciło, była rekomendacja Katarzyny Bereniki Miszczuk, autorki książek z serii Kwiat paproci, którą uwielbiam. Po jej zapewnieniach miałam nadzieję na kolejną wspaniałą, intrygującą i wciągającą historię z magią w tle. Początkowo czytanie szło gładko – przyjemny język, nieco cięty humor, ciekawie zarysowana główna postać. W skrócie wszystko to, co potrzebne jest w dobrej powieści. Niestety, mniej więcej w jednej trzeciej książki pierwsze dobre wrażenie zaczyna powoli ustępować znudzeniu. Szybko okazuje się, że akcja praktycznie stoi w miejscu a zwroty akcji są tak słabe, że czytelnik niemal ich nie zauważa. Dodatkowo opisy obrzędów, rytuałów i magicznego świata są mdłe i sztuczne. Autorka chętnie korzysta z naukowych źródeł traktujących o starosłowiańskich wierzeniach a niektóre opisy brzmią, jakby żywcem wyjęte z encyklopedii. Sumując to wszystko czytelnik może odnieść wrażenie, jakby „magiczne” fragmenty zostały napisane na siłę, kompletnie nie pasując do wcześniejszego charakteru książki.

Pomysł Anny Litwinek miał ogromny potencjał, który niestety nie został w pełni wykorzystany. Przede wszystkim zawiódł mnie wątek fantastyczny – oczekiwałam naprawdę porywającej historii, która bez reszty mnie wciągnie i sprawi, że będę z niecierpliwością czekała na ciąg dalszy. Jeśli jednak kolejna część przygód Soni Hunamskiej pojawi się na rynku, to już teraz wiem, że ominę ją szerokim łukiem. Mimo tego, że jestem w stanie wskazać elementy, które zagrały w tej pozycji całkiem nieźle, to niestety było ich zbyt mało, bym chciała poświęcić tej historii swój czas. I choć wiem, że w internecie można znaleźć całkiem sporo przychylnych opinii dla „Czarownicy”, to z przykrością muszę stwierdzić, że osobiście nie polecam tej powieści.

Przeczytacie, nie przeczytacie? Decyzja należy do was!

Ostatnio w moje ręce wpadały książki, które przygnębiały, smuciły, niepokoiły czytelnika poruszaną w nich tematyką. Przyszedł w końcu czas na chwilę odpoczynku. Pomóc w tym miała pozycja „Czarownica” Anny Litwinek. Opis z tyłu okładki był obiecujący – trochę magii, trochę miłości. W sam raz na kilka godzin restartu. Jednak czy faktycznie ta powieść spełniła swoje zadanie (i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całkiem niedawno miałam okazję przeczytać książkę "Biegając Boso" Amy Harmon. Historia oczarowała mnie swoją delikatnością i subtelnością pomimo ciężaru poruszonych w niej tematów. Moje odczucia wobec tej pozycji skłoniły mnie do przeczytania kolejnej powieści tej autorki, która już raz udowodniła, że nie boi się trudnych tematów i umiejętnie ubiera je w słowa.

Tytułowa bohaterka, Blue, nie wie o sobie nic. Jej matka porzuciła ją w dzieciństwie, nie pozostawiając przy niej żadnych dokumentów. Dziewczyna nie zna swojej dokładnej daty urodzenia, swojego prawdziwego imienia, pochodzenia. Jej życie jest pasmem bólu, cierpienia i złych decyzji. Jednak pewnego dnia poznaje mężczyznę, nauczyciela historii, który powoli przebija się przez jej twardą skorupę i wnosi do jej świata iskierkę nadziei. Ich początkowo zdystansowana relacja z dnia na dzień się rozwija przybierając niespodziewany obrót.

Coraz częściej zdarza mi się natrafiać na książki, które pochłaniają mnie już od pierwszych stron. "Inna Blue" nie jest wyjątkiem. Już sam prolog zaintrygował mnie na tyle, że nie byłam w stanie odłożyć książki na bok. Coraz bardziej zagłębiałam się w historię dziewczyny bez tożsamości, zaciekawiona jak potoczą się jej losy. Mimo że ani trochę nie utożsamiałam się z główną bohaterką, opowieść o jej życiu poruszyła we mnie jakąś strunę, wzruszyła i pochłonęła. Poczułam do niej swego rodzaju sympatię, wyrażając niemy sprzeciw wobec zła, niesprawiedliwych etykiet i brzydoty, które wypełniały jej życiorys.

Prosty i przystępny język, jakim posługuje się Harmon jest dużym atutem autorki. Dzięki niemu przygnębiające, trudne i smutne tematy, o których pisze są przystępne i nie przytłaczają. Dodatkowo "Inna Blue" jest kopalnią złotych myśli, które za każdym razem trafiają w dziesiątkę, skłaniając do przemyśleń. Na korzyść powieści działa również fakt, że fabuła rozwija się w idealnym tempie - wydarzenia ani nie przeciągają się zbytnio w czasie, ani nie gnają jak szalone. Dzięki temu czytelnik może lepiej wczuć się w powieść, nie nudzi się i nie czuje się zdezorientowany.

Autorka po raz kolejny okrasiła swoją powieść nawiązaniami do kultury indiańskiej, które są przyjemnym i oryginalnym akcentem w książce. Podobnie jak w "Biegając boso", "Inna Blue" również raczy czytelnika poruszającymi legendami, które idealnie wtapiają się w przedstawioną historię. Stanowią one ciekawy element - wyróżnią powieści Harmon na tle innych książek z tego gatunku, pobudzają wyobraźnię czytelnika i nadają odrobiny magii.

Amy Harmon ponownie skradła moje serce stworzoną przez siebie historią. Historią, która tętni od emocji, chwyta za serce, wyciska łzy, budzi żal ale też daje nadzieję na to, że główna bohaterka w końcu odnajdzie szczęście, które wynagrodzi jej ból nagromadzony przez lata. Powieść autorki mnie nie zawiodła i z pewnością sięgnę po jej pozostałe pozycje. Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto ceni powieści poruszające delikatne, drażliwe tematy opisane subtelnymi słowami.

Całkiem niedawno miałam okazję przeczytać książkę "Biegając Boso" Amy Harmon. Historia oczarowała mnie swoją delikatnością i subtelnością pomimo ciężaru poruszonych w niej tematów. Moje odczucia wobec tej pozycji skłoniły mnie do przeczytania kolejnej powieści tej autorki, która już raz udowodniła, że nie boi się trudnych tematów i umiejętnie ubiera je w słowa.

Tytułowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwielbiam historie, których akcja toczy się w pozornie spokojnym, przyjaznym miasteczku. Seriale „Riverdale”, „Pretty Little Liars” i „Desperate Housewives” to moje małe guilty pleasure. Z zapartym tchem śledzę rozwój wydarzeń, intrygi, pilnie strzeżone sekrety i tajemnice. Kiedy trafiłam na książkę o takiej tematyce wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Dziś dowiecie się, czy „Miasteczko Worthy” Marybeth Mayhew Whalen spełniło moje oczekiwania.

Miasteczko Worthy to miejsce, w którym nie zazna się anonimowości. Idąc na zakupy nie ma możliwości, by nie spotkać w sklepie znajomej twarzy. W każdą niedzielę należy obowiązkowo pojawić się na mszy, by przez resztę dnia nie być na językach sąsiadów. W Worthy nie należy odstawać od społeczności, wyróżniać się swoją historią o czym doskonale przekonało się kilkoro mieszkańców.

Historia opowiedziana jest z perspektywy czterech kobiet, które łączy strata, smutek, wstyd. W powieści poznajemy między innymi Marglyn, matkę młodej nastolatki, która zginęła w tragicznym wypadku. Kobieta nie potrafi wybaczyć sobie ostatniej wymiany zdań, jaka padła między nią a zmarłym dzieckiem. Oprócz tego Marglyn wraz z mężem wiedzą o rzeczy, która mogłaby oczyścić z zarzutów młodego kierowcę, który został oskarżony o spowodowanie śmiertelnego wypadku. Jednak ujawnienie tego faktu mogłoby oczernić zabite nastolatki…

Kolejną kobietą jest Ava, młoda nauczycielka na zastępstwie ucząca w szkole do której uczęszczały zmarłe nastolatki. Jej kariera i szczęście rodzinne zostają zburzone za sprawą oskarżenia o molestowanie nieletniego. Kobieta pragnie zrobić wszystko, by oczyścić się z zarzutów, odzyskać odebrane jej przez męża dzieci i ponownie zdobyć zaufanie zarówno rodziny, jak i mieszkańców miasteczka. Wydaje się, że jest to do zrobienia, ponieważ jedyna osoba, która mogłaby jej przeszkodzić w tym planie nie żyje…

Trzecia postać, to Darcy. Do tej pory była kojarzona w Worthy jako kobieta, którą mąż porzucił dla innej. Jednak tego tragicznego wieczoru, gdy wycie syren przecinało jesienne powietrze, przestała być obiektem współczucia stając się znienawidzoną przez społeczność matką zabójcy. Od tej pory musiała stawić czoła zarówno swojej osobistej tragedii, jak i strachowi o bezpieczeństwo swojego syna.

Ostatnią bohaterką jest cheerleaderka Leah, przyjaciółka zabitych nastolatek. Ku zdziwieniu społeczności uniknęła ona śmierci, nie wsiadając do auta z pozostałymi dziewczynami. Ona sama uważa, że powinna podzielić ich los, co byłoby lepsze od tego, co przeżyła w momencie wypadku. Prawda ją przytłacza, jednak ze wstydu nie potrafi nikomu opowiedzieć o tym, gdzie była tego wieczoru.

Autorka świetnie posługuje się słowami, bezbłędnie opisuje emocje, jakimi targani są bohaterowie „Miasteczka Worthy”. Świetnym pomysłem było przedstawienie perspektywy dwóch matek, których dzieci brały udział w wypadku. Wyrzuty sumienia, ogromny smutek, który trawi rodzica po utracie dziecka zestawiony ze swego rodzaju ulgą i gotowością do ochrony ocalonego dziecka ukazują siłę bezinteresownej miłości, której nic nie jest w stanie zachwiać. W przedstawionej historii nie brakuje wielowątkowości, która skłania czytelnika do tworzenia własnych hipotez, oceniania innych na podstawie własnych domysłów – zupełnie tak, jak robią to mieszkańcy małych miasteczek.

Książka Whalen, to dobra młodzieżowa powieść, którą czyta się jednym tchem. Historia stworzona przez autorkę pokazuje, że nic nie jest czarne lub białe. Każda podjęta decyzja ciągnie za sobą konsekwencje i tak naprawdę to, czy wyjdziemy na tym dobrze, czy źle zależy często od przypadku. „Miasteczko Worthy” wciąga jak dobry serial. Warto przeczytać!

Uwielbiam historie, których akcja toczy się w pozornie spokojnym, przyjaznym miasteczku. Seriale „Riverdale”, „Pretty Little Liars” i „Desperate Housewives” to moje małe guilty pleasure. Z zapartym tchem śledzę rozwój wydarzeń, intrygi, pilnie strzeżone sekrety i tajemnice. Kiedy trafiłam na książkę o takiej tematyce wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Dziś dowiecie się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Twórczość przedstawiająca wyobrażenie o dalszej lub bliższej przyszłości ludzkiego gatunku jest dla mnie interesująca, ponieważ jedyną narzuconą tu granicą jest wyobraźnia autora. Fascynują mnie pomysły, jakimi dzielą się z odbiorcami pisarze czy reżyserzy. Zauważyłam jednak, że znacznie chętniej autorzy ukazują pesymistyczną wizję świata. Smutek, przygnębienie, zniszczenie – to pierwsze z brzegu określenia, jakie nasuwają mi się na myśl. Historie, z jakimi mamy do czynienia pokazują, że swoimi działaniami ludzkość doprowadza się do nieuchronnego cierpienia. Czy taki sam gorzki scenariusz przewiduje Ninni Holmqvist w książce „Jednostka”?

Szwedzka autorka stworzyła świat, w którym społeczeństwo dzieli się na potrzebnych i zbędnych. Do tej drugiej grupy należą kobiety po pięćdziesiątym i mężczyźni po sześćdziesiątym roku życia, którzy nie posiadają potomstwa i nie osiągnęli szczególnych sukcesów w karierze. W odpowiednim momencie życia zostają odseparowani od reszty społeczeństwa, by odtąd żyć w specjalnej Jednostce. Co ciekawe, nie są tam „zaciągani” na siłę. Dobrowolnie przenoszą się do luksusowego budynku, w którym mogą żyć w spokoju, korzystając z wszelkich udogodnień. Jednak ich głównym przeznaczeniem jest obowiązek brania udziału w testach, eksperymentach oraz donacji narządów przeznaczonych dla potrzebnych.

Długo zajęło mi zebranie myśli po przeczytaniu książki Szwedki. Najbardziej uderzył mnie fakt, że czytając „Jednostkę” wcale nie miałam poczucia, że to wszystko jest nierealne, niemożliwe. Holmqvist ukazała przygnębiającą wizję świata, w którym władza wykorzystuje samotne osoby do przykrych, przerażających a nawet niehumanitarnych celów. A wszystko po to, by wycisnąć z człowieka jak najwięcej, by nic się nie zmarnowało.

Język powieści jest surowy, powściągliwy, szorstki – zupełnie tak, jak wyobrażamy sobie Szwedów. Co prawda autorka wplotła kilka poetyckich zdań, jednak nie zacierają one pierwszego wrażenia, jakie pozostawia po sobie książka. Nie ma tu miejsca na romantyczne relacje. Nawet wątek miłosny w dużej mierze opiera się na seksie opisanym ostrym słownictwem. I choć może nie brzmi to zachęcająco, to dzięki takiemu zabiegowi „Jednostka” jest łatwa i płynna w odbiorze, nie przedłuża się i nie nudzi. To zdecydowanie działa na jej korzyść.

W tej historii zabrakło mi wyjaśnienia, jak doszło do tego, że społeczeństwo wyraziło zgodę na takie traktowanie ze strony władzy. Nie zapadło mi w pamięci żadne wyjaśnienia, nawiązanie autorki do okresu sprzed podziału ludzi na potrzebnych i zbędnych. Uważam, że ten aspekt jest ciekawy i daje ogromne pole do popisu – świetnie by było poznać prequel tej powieści. Na ten moment trzeba jednak obejść się smakiem.

„Jednostka” Ninni Holmqvist, to jedna z lepszych książek, które przeczytałam w tym roku. Mimo że skończyłam ją czytać jakiś czas temu, to wciąż nie mogę otrząsnąć się po tej historii. Niesamowicie realna, współczesna wizja świata, w którym liczy się jedynie zysk z człowieka przeraża i skłania do refleksji. Miejmy nadzieję, że Szwedka nie przepowiada w swojej powieści niedalekiej lub całkiem odległej przeszłości…

Polecam.

Twórczość przedstawiająca wyobrażenie o dalszej lub bliższej przyszłości ludzkiego gatunku jest dla mnie interesująca, ponieważ jedyną narzuconą tu granicą jest wyobraźnia autora. Fascynują mnie pomysły, jakimi dzielą się z odbiorcami pisarze czy reżyserzy. Zauważyłam jednak, że znacznie chętniej autorzy ukazują pesymistyczną wizję świata. Smutek, przygnębienie, zniszczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Organizacje z całego świata codziennie informują nas o złym stanie Ziemi. Apelują o rozważne korzystanie z naturalnych dóbr, ograniczenie wytwarzania śmieci, dbanie o ekosystem. Swoimi czynami doprowadzamy naszą planetę, a co za tym idzie – również siebie, do zniszczenia. Maja Lunde, norweska pisarka podjęła ten temat w swojej powieści „Historia pszczół”, przeplatając problem ekologicznej katastrofy z historiami ukazującymi złożoność ludzkiej psychiki oraz bolesne potknięcia w relacjach rodzinnych.

„Historia pszczół” to trzy opowieści umieszczone w różnych okresach. Poznajemy Williama, żyjącego w XIX-wiecznej Anglii przyrodnika, który po długim czasie choroby wreszcie odnajduje siłę i motywację do pracy. Przedmiotem jego badań są pszczoły a konkretnie ule. Zainspirowany książką, jaką podarował mu najstarszy syn, postanawia stworzyć nowoczesną konstrukcję, która miałaby przynieść sławę i dobrobyt jego rodzinie.

Druga historia toczy się w czasach współczesnych. Stany Zjednoczone, 2007 rok. George prowadzi hodowlę pszczół z wieloletnią tradycją. Ma nadzieję, że jego jedyny syn Tom przejmie po nim działalność. Niestety ich relacje nie układają się tak jak powinny. Thomas ma zupełnie inne plany na swoją przyszłość. Dodatkowe zmartwienie pojawia się w momencie, gdy z niewiadomego powodu zaczynają ginąć pszczoły.

Trzecią bohaterką jest Tao. Jej historia ma miejsce w Chinach, w 2098 roku, pięćdziesiąt lat po Zapaści, czyli katastrofie globalnej. Przyszłość ludzkości zapowiada się beznadziejnie – przez zniszczony ekosystem panuje głód. Żyjąc w świecie pozbawionym pszczół, ludzie codziennie od rana do nocy pracują przy zapylaniu drzew owocowych. Wisząc wśród gałęzi, Tao pragnie, by jej trzyletni syn okazał się wybitnie inteligentny, gdyż tylko to uwolniłoby go od ciężkiej pracy. Pewnego dnia mały Wei-Wen znika z oczu swoich rodziców, którzy mają do wyboru czekać na cud lub wyruszyć na poszukiwania dziecka…

Powieść Mai Lunde toczy się powoli, leniwie. Nie ma tu nagłych i zaskakujących zwrotów akcji. Do połowy książki nie dzieje się w zasadzie nic, co na dobrą sprawę mogłoby zatrzymać przy sobie czytelnika. A jednak w „Historii pszczół” jest coś, co nie pozwala odstawić tej pozycji w kąt. Być może dzieje się tak dzięki delikatności języka, jakim posługuje się autorka. Niespieszna lecz hipnotyzująca fabuła, wątki, które subtelnie się zazębiają i bardzo współczesny problem sprawiają, że powieść skłania do refleksji i przemyśleń – zarówno nad więzami rodzinnymi jak i życiem w zgodzie z naturą.

Lunde wydając tę książkę „zaserwowała” czytelnikom nie tylko historię ukazującą to, jak trudne i skomplikowane sią relacje międzyludzkie. Ukazała również wizję świata, do którego współczesne społeczeństwo nieuchronnie zmierza – zniszczonego, wyeksploatowanego, błagającego o opamiętanie się. Być może dzięki „Historii pszczół” u ludzi zakiełkuje myśl o zmianie działań prowadzących do klęski i zwiększy się świadomość, jak bardzo potrzebna jest ochrona Ziemi i jej ekosystemu. Mam nadzieję, że „Historia pszczół” dotrze do jak największej ilości ludzi, którzy docenią tę książkę i odczytają wiadomość, jaką przekazuje autorka.

Warto przeczytać.

Organizacje z całego świata codziennie informują nas o złym stanie Ziemi. Apelują o rozważne korzystanie z naturalnych dóbr, ograniczenie wytwarzania śmieci, dbanie o ekosystem. Swoimi czynami doprowadzamy naszą planetę, a co za tym idzie – również siebie, do zniszczenia. Maja Lunde, norweska pisarka podjęła ten temat w swojej powieści „Historia pszczół”, przeplatając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po książkę Gabrieli Gargaś sięgnęłam z okazji marcowego wyzwania czytelniczego LC2019. „Droga do domu“ była jedynym dostępnym tytułem w mojej osiedlowej bibliotece, więc nie analizując długo wypożyczyłam ją i od razu zaczęłam czytać. Nie miałam najmniejszego pojęcia, czym uraczy mnie autorka. Nie zapoznałam się z opiniami innych czytelników, nie szukałam recenzji, nie przeczytałam nawet opisu z tyłu książki. „Droga do domu“, to w końcu literatura kobieca, nie spodziewałam się po niej życiowych mądrości. Oczekiwałam raczej przyjemnego, relaksującego popołudnia. Co dostałam?

Od pierwszych stron uderzyła mnie ilość głównych bohaterek. Naliczyłam ich pięć i mimo (zdawkowego) wprowadzenia do połowy pozycji cały czas się gubiłam w ich historiach. Myślę, że tak duża ilość pierwszoplanowych postaci nie zadziałała na korzyść książki – zapewne łatwiej by było stworzyć wciągającą, przyjemną powieść koncentrując się na jednej, góra dwóch bohaterkach. Fabuła okazała się prosta, przewidywalna. Każda z kobiet przeszła w życiu ciężkie chwile – wszystko to za sprawą mężczyzn. Rozstania, zdrady, śmierć, rozwody, czyli wszystko, co nieprzyjemne zawarte w jednej książce. Mimo otwartości i szczerych chęci nie zdołałam obdarzyć sympatią żadnej z bohaterek. Były dla mnie nijakie, bez charakteru. I prowadziły strasznie drętwe rozmowy.

No właśnie, jeśli chodzi o język – Gargaś starała się rozbawić czytelnika żartami, po których najczęściej musiała dopisywać, że rozmówcy wybuchnęli śmiechem. Niestety ja nie zaśmiałam się ani razu. Dodatkowo autorka niepotrzebnie starała się stworzyć „nowoczesną“ książkę, umieszczając w niej slang, którym raczej nikt się nie posługuje. Miało wyjść zabawnie, niestety poszło w drugą stronę. Nie można również zapomnieć o motywujących tekstach, którymi bohaterki żonglowały między sobą. Zestawiając je z mało zabawnymi żartami wyszło raczej… sztucznie.

Co do samego pomysłu, to miał on potencjał. Mogła wyjść z tego dobra, ciekawa i ciepła książka. Niestety w którymś momencie nastąpiło potknięcie i było coraz gorzej i nudniej. Jestem pewna, że nie sięgnę już po inne książki Gabrieli Gargaś, jednak nie skreślam całego gatunku. Wiem, że wśród kobiecych książek można natrafić na perełki wyciskające łzy – wzruszenia lub śmiechu. Idę takich szukać.

Po książkę Gabrieli Gargaś sięgnęłam z okazji marcowego wyzwania czytelniczego LC2019. „Droga do domu“ była jedynym dostępnym tytułem w mojej osiedlowej bibliotece, więc nie analizując długo wypożyczyłam ją i od razu zaczęłam czytać. Nie miałam najmniejszego pojęcia, czym uraczy mnie autorka. Nie zapoznałam się z opiniami innych czytelników, nie szukałam recenzji, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ta książka wywołała we mnie cały wachlarz emocji. Było niedowierzanie, obrzydzenie, smutek, wściekłość. "Błoto" Hillary Jordan to historia opowiadająca o życiu w Delcie Missisipi - ciężkiej pracy na farmie, codziennych trudach, wyrzeczeniach, wszechobecnym i mocno zakorzenionym rasizmie. Bolesna powieść, którą zdecydowanie warto przeczytać.

Ta książka wywołała we mnie cały wachlarz emocji. Było niedowierzanie, obrzydzenie, smutek, wściekłość. "Błoto" Hillary Jordan to historia opowiadająca o życiu w Delcie Missisipi - ciężkiej pracy na farmie, codziennych trudach, wyrzeczeniach, wszechobecnym i mocno zakorzenionym rasizmie. Bolesna powieść, którą zdecydowanie warto przeczytać.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam mieszane odczucia co do książki. Z jednej strony jestem zauroczona, z drugiej... zniesmaczona. A to wszystko za sprawą języka.

Od pierwszych stron autor zaintrygował mnie subtelnym, nienachalnym stylem. Sposób, w jaki Aciman przedstawił zafascynowanie nastoletniego chłopca dorosłym mężczyzną zrobił na mnie ogromne wrażenie. W moim odczuciu autor bezbłędnie pokazał emocje, jakie targają młodym człowiekiem przeżywającym tak intensywne uczucie. Pragnienie bliskości, seksualne napięcie, uczucie wstydu, gdy najskrytsze marzenia znajdą ujście w rzeczywistości. Walka pomiędzy próbami zachowania obojętności a rozrywającą tęsknotą. Gdyby autor w całości utrzymał tę powieść w takim klimacie, stałaby się ona moją ulubioną pozycją.

Niestety pomiędzy delikatnymi opisami pojawiają się zdania, które wielokrotnie wprawiały mnie w zakłopotanie, zniesmaczenie, rozczarowanie. Jak to możliwe, że autor, który przed chwilą operował tak pięknym językiem, nagle atakuje czytelnika wulgarnymi wyrażeniami? Zupełnie, jakby książkę pisały dwie osoby.

Mój niesmak zminimalizował ostatni rozdział, który był taki, jak początek historii - uroczy, czuły, subtelny. Gdyby nie on, myślę, że byłabym bardzo zawiedziona tą pozycją

Mam mieszane odczucia co do książki. Z jednej strony jestem zauroczona, z drugiej... zniesmaczona. A to wszystko za sprawą języka.

Od pierwszych stron autor zaintrygował mnie subtelnym, nienachalnym stylem. Sposób, w jaki Aciman przedstawił zafascynowanie nastoletniego chłopca dorosłym mężczyzną zrobił na mnie ogromne wrażenie. W moim odczuciu autor bezbłędnie pokazał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cudowna książka. "Cudowny chłopak" to historia dziesięcioletniego Augusta Pullmana, który wyróżnia się wśród tłumu, mimo że tego nie chce. Palacio zaserwowała czytelnikowi mądrą, ciepłą książkę, która pomimo dziecięcej narracji jest w stanie nauczyć nawet dojrzałą osobę, że nie liczy się wygląd tylko to, co sobą reprezentujemy. Uważam, że książka jest idealnym pretekstem do rozmowy o tolerancji i akceptacji innych. Warto po nią sięgnąć nie tylko po to, by nauczyć młode pokolenia, jakimi wartościami należy się kierować, ale też dla samych siebie - by sobie o tych wartościach przypomnieć.

Cudowna książka. "Cudowny chłopak" to historia dziesięcioletniego Augusta Pullmana, który wyróżnia się wśród tłumu, mimo że tego nie chce. Palacio zaserwowała czytelnikowi mądrą, ciepłą książkę, która pomimo dziecięcej narracji jest w stanie nauczyć nawet dojrzałą osobę, że nie liczy się wygląd tylko to, co sobą reprezentujemy. Uważam, że książka jest idealnym pretekstem do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo długo zwlekałam z przeczytaniem tej pozycji. Zazwyczaj unikam książek o tematyce wojennej. Obawiam się, że znajdę w nich przerysowane treści wychwalające ofiary wojny, tępiące tych, którzy przyczynili się do czyjegoś nieszczęścia. A przecież okres wojenny nie był czarno-biały. To czasy, kiedy z dobrych, przykładnych obywateli wychodzą bezwzględni, egoistyczni złodzieje, donosiciele. Czy możemy bezkarnie obwiniać innych nie wiedząc, kim sami byśmy się stali w obliczu biedy, głosu, zimna i niebezpieczeństwa?

"Wstręt do tulipanów" mnie nie zawiódł. Narracja opiera się głównie na opowieści starego już mężczyzny, Joopa, który dorastał w czasie wojny. Opowiada on o życiu swojej rodziny, o swoich sposobach na zarobek. Nie kreuje się na bohatera. W końcu nie był jedynym człowiekiem w tamtych podłych czasach, który robił wszystko, by przeżyć. Nawet jeśli miało to oznaczać wydanie Żydów w ręce okupanta.

Pomimo że "Wstręt do tulipanów" to literacka fikcja, czytelnik przez cały czas ma z tyłu głowy myśl, że te wydarzenia działy się kiedyś naprawdę. Richard Lourie na nieco ponad dwustu stronach stworzył poruszającą i skłaniającą do refleksji opowieść, która nie da o sobie zapomnieć jeszcze na długo po jej przeczytaniu.

Polecam.

Bardzo długo zwlekałam z przeczytaniem tej pozycji. Zazwyczaj unikam książek o tematyce wojennej. Obawiam się, że znajdę w nich przerysowane treści wychwalające ofiary wojny, tępiące tych, którzy przyczynili się do czyjegoś nieszczęścia. A przecież okres wojenny nie był czarno-biały. To czasy, kiedy z dobrych, przykładnych obywateli wychodzą bezwzględni, egoistyczni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pokochałam twórczość Becky Albertalli. Po lekturze obu części serii doceniłam tę autorkę za to, że umie odnaleźć balans, którego brakuje mi w niektórych młodzieżówkach. Zazwyczaj czułam się zawiedziona, bo czytane przeze mnie książki były albo przesłodzone, albo infantylne, albo zbyt... filozoficzne. "Leah gubi rytm" jest idealnie wyśrodkowana.

Jak na młodzieżówkę przystało, znajdziemy tu nastoletnie problemy – ukończenie szkoły średniej, czas na podejmowanie trudnych decyzji, zarówno edukacyjnych jak i uczuciowych. Jednak wszystkie te rozterki okraszone są sarkastycznymi spostrzeżeniami, nieco kąśliwymi uwagami i nietuzinkowymi złotymi myślami. Odebrałam ją zdecydowanie lepiej, niż mdłe i nijakie pozycje z tego gatunku.

Pomimo nieco większej objętości niż w przypadku "Simona (...)", książkę czyta się błyskawicznie. Ani przez chwilę nie czułam się znużona. Wręcz przeciwnie – nie mogłam oderwać się od tej historii. I mimo że była dość przewidywalna uważam, że była warta uwagi.

Po kolejną książkę Albertalli sięgnę bez mrugnięcia okiem.

Pokochałam twórczość Becky Albertalli. Po lekturze obu części serii doceniłam tę autorkę za to, że umie odnaleźć balans, którego brakuje mi w niektórych młodzieżówkach. Zazwyczaj czułam się zawiedziona, bo czytane przeze mnie książki były albo przesłodzone, albo infantylne, albo zbyt... filozoficzne. "Leah gubi rytm" jest idealnie wyśrodkowana.

Jak na młodzieżówkę...

więcej Pokaż mimo to