-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-04-07
2023-10-23
W zamyśle ciekawe połączenie klimatu z serialu "Babilon Berlin" z wątkiem SF, które jednak nie spełniło pokładanych w nim nadziei. A zdawałoby się, że Berlin szalonych lat 20-tych ubiegłego wieku to gwarancja sukcesu...
W zamyśle ciekawe połączenie klimatu z serialu "Babilon Berlin" z wątkiem SF, które jednak nie spełniło pokładanych w nim nadziei. A zdawałoby się, że Berlin szalonych lat 20-tych ubiegłego wieku to gwarancja sukcesu...
Pokaż mimo to2023-02-25
Rację mają ci, którzy twierdzą, że pierwszy tom „Urban” niezbyt zachęca do dalszej lektury. Hedonistyczny świat rozrywkowej megalopolis nie jest niczym nowym – zwłaszcza jeśli chodzi o kryminały, bo lunaparki, wesołe miasteczka i inne tego typu miejsca zawsze były wdzięcznymi kulisami dla policyjnych inwestygacji.
Sam bohater (raczej antybohater) zrazu nie porywa, choć dobrze mu z oczu patrzy. Jest on czymś pomiędzy wieśniaczym Luke'm Skywalkerem przed jego przystąpieniem do rebelii a policyjnym króliczkiem z animacji „Zootopia”: naiwniak o dobrym sercu, rzucony na głęboką wodę wielkiego miasta i jego przestępców.
Mocną stroną komiksu są rysunki Ricciego. Są bogate w detale i kolorystycznie dobrze dopasowane, przy czym paleta barw jest raczej ograniczona: dominują brązy i odcienie zielono-niebieskie (co dobrze ilustruje okładka komiksu).
Trzeba będzie jednak zajrzeć do drugiej części tej serii i przyjąć tom pierwszy dokładnie tak, jak został nazwany: tutaj autorzy definiują zasady gry, którą rozegrają dopiero w następnych odsłonach „Urban”.
Rację mają ci, którzy twierdzą, że pierwszy tom „Urban” niezbyt zachęca do dalszej lektury. Hedonistyczny świat rozrywkowej megalopolis nie jest niczym nowym – zwłaszcza jeśli chodzi o kryminały, bo lunaparki, wesołe miasteczka i inne tego typu miejsca zawsze były wdzięcznymi kulisami dla policyjnych inwestygacji.
Sam bohater (raczej antybohater) zrazu nie porywa, choć...
2021-03-06
Nie jestem fanem kryminałów. No, sorry, nie mogę się w tym punkcie jakoś przemóc i jestem w stanie docenić takie książki tylko wtedy, gdy ich wątki poboczne (lub czas albo miejsce akcji) zawierają coś, co mnie interesuje. Bo trup to jednak tylko trup – a ja w życiu się ich już dość naoglądałem.
Przeczytałem swego czasu „Wampira” i właśnie odłożony na półkę „Zombie” podtrzymuje moje zdanie o cyklu gliwickim. Są to dobrze napisane książki o sprawnie skonstruowanej fabule, opartej na życiu osobników raczej nieciekawych. Nie pomagają mi tutaj ani sama kryminalna zagadka, ani koloryt lokalny miasta Gliwice – autor nie przekonał mnie, abym sięgnął po jego kolejne kryminały.
A propos: Gliwice. Chmielarzowi nadal nie udaje się „wciągnąć” mnie w atmosferę tego miasta. Nie znam tego miejsca z autopsji, bo byłem tam tylko raz przed wiekami. Nie oczekiwałem więc jakiś momentów „aha!” czytając o jego brudnych, zimowych ulicach. Ale spodziewałem się jednak nieco więcej i nieco lepiej wytłumaczonych punktów na kryminalnej mapie miasta. Odnoszę wrażenie, że autor napisał na ten temat jedynie to, co było do konstrukcji fabuły absolutnie potrzebne – i nic ponadto. Tak, jakby to ON (a nie prokurator Górnik) potrzebował swoistej katharsis, aby odciąć się w końcu od dzieciństwa i zapomnieć o „starych śmieciach”...
Nie jestem fanem kryminałów. No, sorry, nie mogę się w tym punkcie jakoś przemóc i jestem w stanie docenić takie książki tylko wtedy, gdy ich wątki poboczne (lub czas albo miejsce akcji) zawierają coś, co mnie interesuje. Bo trup to jednak tylko trup – a ja w życiu się ich już dość naoglądałem.
Przeczytałem swego czasu „Wampira” i właśnie odłożony na półkę „Zombie”...
2019-07-09
Po „Wampira” sięgnąłem z dwóch przyczyn: Lipcowe Wyzwanie 2019 „zmusiło mnię” do lektury kryminałów, których nie czytałem już od dobrych 30-tu lat, a osadzenie akcji na rodzinnym Górnym Śląsku obiecywało przynajmniej interesujący „lokalny koloryt” na wypadek, gdyby sam wątek kryminalny okazał się dla mnie niewystarczający.
Czy zatem udało się Wojciechowi Chmielarzowi przekonać kogoś spoza obozu domorosłych detektywów do takiego typu literatury? Czy książka stanie się dla mnie, jeśli chodzi o kryminały, w przyszłości alternatywą dla filmu?
Odpowiedź brzmi: być może. Jako absolutny laik w temacie zostałem przyjemnie zaskoczony stworzonymi przez autora postaciami oraz całą warstwą obyczajową „Wampira”. Prywatny detektyw tej powieści jawi się jako osobnik mało sympatyczny. Młodzieniaszek ma szczęście, że jego klienci mało o nim wiedzą, inaczej przyszłoby mu szybko zawiesić czapkę Sherlocka Holmesa na kołku i zająć się czymś diametralnie innym. Dawid Wolski to prawdziwe zaskoczenie dla kogoś, kto naiwnie oczekiwał byskotliwego umysłu, żmudnie analizującego zdobyte fakty, aby w końcu znaleźć rozwiązanie kryminalnej łamigłówki. Tym wszystkim Wolski nie jest.
Sama intryga powieści jest w sumie mało wyszukana. Ot, jest trup i trzeba dojść do tego, w jaki sposób ktoś takowym się stał. Więcej obiecywałem sobie po miejscu akcji, czyli Gliwicach. Autor opisuje wprawdzie kilka istniejących w tym mieście lokacji, ale całościowy obraz tego miasta jest raczej mglisty. Oczekiwałem, być może zbyt naiwnie, nieco więcej.
Spoglądając całościowo na „Wampira” nie czuję się rozczarowany. Pierwszy kryminał po wielu, wielu latach okazał się książką ciekawą i zachęcającą do sięgnięcia po następne powieści tego typu. Czyli Wyzwanie 2019 funkcjonuje!
Po „Wampira” sięgnąłem z dwóch przyczyn: Lipcowe Wyzwanie 2019 „zmusiło mnię” do lektury kryminałów, których nie czytałem już od dobrych 30-tu lat, a osadzenie akcji na rodzinnym Górnym Śląsku obiecywało przynajmniej interesujący „lokalny koloryt” na wypadek, gdyby sam wątek kryminalny okazał się dla mnie niewystarczający.
Czy zatem udało się Wojciechowi Chmielarzowi...
2019-07-19
Czytając o epoce wojen koalicyjnych, zwanej też napoleońską, o dramatycznych starciach niezwykle kolorowo umundurowanych żołnierzy, łatwo zapomnieć o prostej oczywistości, którą Richard Brinsley Sheridan, irlandzki pisarz i polityk, zawarł w słynnym zdaniu: „Istnieje tylko jedna jedyna prawda o wojnie: Giną ludzie.”
Marek Adamkowicz przypomina nam w „Oblężeniu” o prawdziwym obliczu tej zbyt często romantyzowanej epoki europejskiej historii. Gdańsk roku 1813 to ponure kulisy jednego z ostatnich akapitów długoletnich, wyniszczających walk Francuzów z wrogami młodej Republiki.
Jednak nie starcia ówczesnych armii są tematem „Oblężenia”. W tym kryminale historycznym śledzimy dochodzenie francuskiego oficera, który ma za zadanie wyjaśnić zamach dokonany na generała Rappa, napoleońskiego gubernatora oblężonego miasta. Kapitan Savigny staje przed trudną do rozwiązania zagadką, jak na prawdziwy kryminał przystało.
Autor zadał sobie sporo trudu, aby przedstawić ówczesny Gdańsk oraz zobrazować realia życia w tym oblężonym od miesięcy mieście. Poprzez opis wydarzeń z pespektywy Francuza i oddanego bonapartysty tworzy on realistyczną relację, w której kapitanowi Savigny przeciwstawieni zostają spragnieni pokoju mieszkańcy Gdańska, wtedy nastawieni już w większości antyfrancusko. I tak hanzeatycka metropolia nad Motławą staje się tyglem, w którym mieszają się fascynacja nowym, wprowadzonym przez Bonapartego porządkiem z nienawiścią do bezwzględnego okupanta, nadzieja na niezależność od Prus z utęsknieniem oczekiwanym końcem walk.
Klamrą spinającą kilka lat historii miasta jest, jak się okazuje, sam Savigny. W miarę postępu śledztwa wątek miłości kapitana do bogatej patrycjuszki staje się dominującym, aby doprowadzić czytelnika w końcu do dramatycznego finału książki.
„Oblężenie” uważam za udaną próbę przeniesienia kryminału w realia epoki napoleońskiej. Główny bohater powieści skreślony został wiarygodnie, wątek kryminalny jest interesujący a sam „detektyw” działa bezwzględnie i logicznie. Czas wojny to nie czas na ceregiele.
Czytając o epoce wojen koalicyjnych, zwanej też napoleońską, o dramatycznych starciach niezwykle kolorowo umundurowanych żołnierzy, łatwo zapomnieć o prostej oczywistości, którą Richard Brinsley Sheridan, irlandzki pisarz i polityk, zawarł w słynnym zdaniu: „Istnieje tylko jedna jedyna prawda o wojnie: Giną ludzie.”
Marek Adamkowicz przypomina nam w „Oblężeniu” o...
2019-07-15
Kryminały retro zdają się być pisane pod mój gust, bo interesuję się historią, więc z przyjemnością czytam o tych mniej lub bardziej dawnych czasach. W przypadku „Pruskiej zagadki” zadowolenie z lektury jest podwójne: to nie tylko ciekawy przypadek kryminalny, ale do tego bardzo dobra powieść historyczna.
Piotr Schmandt interesuje się, jeśli wierzyć jego profilowi na LC, między innymi przeszłością Gdańska i okolic. Nic dziwnego zatem, że wybrał, może nieco nietypowo, takie miasteczko jak Wejherowo jako kulisę dla powieści kryminalnej. A zrobił to tak rzetelnie, że lektura „Pruskiej zagadki” to prawdziwa podróż w czasie. Zachowania protagonistów, ich język, normy obyczajowe i zapatrywania przedstawione zostały z dużą dozą autentyzmu. Samo Wejherowo z początku XX-go wieku ożyło w tej książce i jest pełnowartościowym elementem kryminalnej łamigłówki.
A inspektor Ignaz Braun, którego przypadki kryminalne poznajemy w tej książce po raz pierwszy, nie ma w Wejherowie bynajmniej do czynienia z jakimś kameralnym morderstwem w stylu Agathy Christie. Nie, okrutna śmierć gimnazjalisty wstrząsą tą małą społecznością, co Schmandtowi udaje się doskonale przekazać.
Autor wplótł w fabułę również nieco tematyki religijnej oraz „skazał” głównego bohatera powieści na męki zakochanego. Wszystkie te wątki poboczne odbieram jako bardzo dobrze wyważone – teologii i romansu jest w „Pruskiej zagadce” dokładnie tyle, ile potrzeba.
Tak naprawdę to nie znam się na kryminałach. Ale ten jest jednoznacznie najlepszym, jaki udało mi się dotychczas przeczytać.
Kryminały retro zdają się być pisane pod mój gust, bo interesuję się historią, więc z przyjemnością czytam o tych mniej lub bardziej dawnych czasach. W przypadku „Pruskiej zagadki” zadowolenie z lektury jest podwójne: to nie tylko ciekawy przypadek kryminalny, ale do tego bardzo dobra powieść historyczna.
Piotr Schmandt interesuje się, jeśli wierzyć jego profilowi na LC,...
2018-02-13
To krótkie opowiadanie Twaina pozwala zaledwie z grubsza oszacować talent tego pisarza. Może nieco odstraszać przestarzała pisownia, która mi osobiście nie przeszkadzała, bo często czytam teksty antykwaryczne.
Sama historia to połączenie klasycznej opowiastki science-fiction o cudownym wynalazku z wątkiem kryminalnym i próbą zatuszowania morderstwa. Udanej zresztą, jak mniemam.
Jeśli ktoś nie zna książek Twaina, to powinien sobie wyobrazić, że "Trup w obłokach" to zaledwie maluśki czubek góry lodowej - trzeba po prostu sięgnąć po inne jego dzieła, aby zrozumieć, dlaczego pan Clemens genialnym pisarzem był.
To krótkie opowiadanie Twaina pozwala zaledwie z grubsza oszacować talent tego pisarza. Może nieco odstraszać przestarzała pisownia, która mi osobiście nie przeszkadzała, bo często czytam teksty antykwaryczne.
Sama historia to połączenie klasycznej opowiastki science-fiction o cudownym wynalazku z wątkiem kryminalnym i próbą zatuszowania morderstwa. Udanej zresztą, jak...
2019-11-20
Absolutna klasyka i ukoronowanie powieści (neo)gotyckiej. W tej stosunkowo krótkiej noweli Stevenson zawarł nie tylko sprawnie napisaną opowieść grozy bazującą na prawdziwych wydarzeniach, ale postawił również sporo niezwykle egzystencjalnych pytań, które dzisiaj, u progu powstania homo superior, są nadal aktualne i palące.
Absolutna klasyka i ukoronowanie powieści (neo)gotyckiej. W tej stosunkowo krótkiej noweli Stevenson zawarł nie tylko sprawnie napisaną opowieść grozy bazującą na prawdziwych wydarzeniach, ale postawił również sporo niezwykle egzystencjalnych pytań, które dzisiaj, u progu powstania homo superior, są nadal aktualne i palące.
Pokaż mimo to2019-10-15
Trudno o trafniejszy tytuł dla tej książki. Adresowana jest raczej do czytelników, którzy mieli już okazję zapoznać się z przykładami twórczości Króla Horroru – i chcieliby w lekki i przyjemny sposób nieco pogłębić wiedzę o tym pisarzu i kulisach powstania kilkudziesięciu powieści oraz wielu opowiadań i filmowych adaptacji.
Ta książka to kompendium wiedzy o książkach Kinga z punktu widzenia fana. Niekoniecznie o samym autorze. Ma to swoje plusy (nie trzeba martwić się, że przyjdzie przebijać się przez literaturoznawcze analizy oraz zanudzać biograficznymi szczegółami na drodze pisarza do sukcesu), ale i minusy (fenomen Kinga „liźniemy” jedynie ogólnikowo). „Instrukcję obsługi” można potraktować jak taką wikipedię offline: Sporo tutaj ciekawostek i są one uszeregowane w bardzo klarownym systemie, pozwalającym szybko znaleźć potrzebny akapit.
Dla starych kingowskich wyjadaczy będzie w „Instrukcji” być może za mało głębiej wnikających w materię informacji, ale tacy przeciętni fanowie Stefana z Castle Rock jak ja mogą mieć sporo uciechy przy lekturze.
Trudno o trafniejszy tytuł dla tej książki. Adresowana jest raczej do czytelników, którzy mieli już okazję zapoznać się z przykładami twórczości Króla Horroru – i chcieliby w lekki i przyjemny sposób nieco pogłębić wiedzę o tym pisarzu i kulisach powstania kilkudziesięciu powieści oraz wielu opowiadań i filmowych adaptacji.
Ta książka to kompendium wiedzy o książkach Kinga...
2019-11-25
Po okresie relatywnej posuchy jest to lepszy numer tego czasopisma. Tym razem beletrystyka wygrywa z publicystyką, co nie znaczy jednak, że ta druga jest do bani.
Tematem przewodnim w doborze opowiadań miała być tym razem groza, jak na listopadowy numer przystało. Dlatego królują tu teksty z pogranicza horroru i fantasy. Prozę polską reprezentuje m.in. klimatyczne opowiadanie Pawła Mateji, tylko pozornie relacjonujące historię pewnej trudnej miłości młodej buntowniczki i korposzczurka. „Wybór” Anny Łagan to historia spokrewniona z klasyczną „Oną” Haggarda – zaginione cywilizacje, okrutne rytuały i przerażające istoty. Całkiem nieźle. Spośród dwóch krótszych tekstów Dawida Juraszka i Łukasza Sienkiewicza ten pierwszy nieco odstaje, przede wszystkim tematycznie (powstanie styczniowe). Sienkiewicz wpasowywuje się natomiast bardzo dobrze z shortem grozy o turyście w Ameryce Łacińskiej.
Proza zagraniczna została dobrana częściowo pod kątem artykułów publicystycznych - „Wezwanie” Butchera to opowiadanie ze świata chicagowskiego maga Harry'ego Dresdena. Osobiście uważam cały ten cykl na razie za raczej średni – a ten tekst tylko mnie utwierdził w tym mniemaniu. Natomiast short „Zaraza” Kena Liu to fajne postapo. Wbrew pozorom „Rozczarowujące opowiadanie” Shearmana posiada jeden z najbardziej mylących tytułów literatury fantastycznej. Bardzo fajny, zmuszający do refleksji tekst. A dla czcicieli kotów (czyli również mnie) numer kończy miłe opowiadanie o duchach tych zwierzaków.
Komiks „Lil i Put” średni, ale nieco lepszy niż w ostatnim numerze.
PUBLICYSTYKA
Waldemar Miaśkiewicz przypomina o czterdziestoleciu powstania serii „Thorgal”, podczas gdy Łukasz Wiśniewski analizuje wykorzystanie ciekawych substancji chemicznych w fantastyce. Oba artykuły są OK, aczkolwiek raczej za krótkie na wybrane tematy.
Mniej zainteresowały mnie wieści z planu „The Walking Dead”, bo po ostatnim sezonie tego serialu uważam, że cierpi on na przerost mięśnia sercowego, który poprowadzi go wkrótce ku grobowi. Inny serial filmowy numeru to „Star Trek: Discovery”. Wywiad z Aaronem Herbertsem, jego showrunnerem, wyjaśnił mi kilka wyborów castingowych i zaoferował ciekawe spojrzenie na ten nieco nierówny przyczynek do uniwersum ST. Krótkie wprowadzenie w twórczość Jima Butchera, czyli przygody maga Harry'ego Dresdena, nie przekonało mnie jeszcze do tej serii, ale dobrze było trochę o niej poczytać. Bardzo fajnie wyszedł natomiast artykuł o musicalu SF we wczesnym kinie dźwiękowym lat 30-tych.
Felietony częściowo interesujące (Parowski o sztuce omijania cenzury przez fantastów PRL-u, Kosik chwali film „Człowiek z magicznym pudełkiem”, czyli polskie SF, podczas gdy Orbitowski opisuje życie codzienne... ducha), a częściowo nieco mniej porywające (Chmielarz tasuje formy i gatunki fantasy i kryminału w poradach dla piszących a Kołodziejczak prawi o jasnowidzeniu). Tym niemniej jest to bardzo kolorowa mieszanka na zasadzie „dla każdego coś dobrego”.
Facyt: Bardzo porządny numer ze sporą dozą ciekawych (a przynajmniej czytelnych) opowiadań i nieco skromniejszą, ale nadal wartą przeczytania publicystyką.
Po okresie relatywnej posuchy jest to lepszy numer tego czasopisma. Tym razem beletrystyka wygrywa z publicystyką, co nie znaczy jednak, że ta druga jest do bani.
Tematem przewodnim w doborze opowiadań miała być tym razem groza, jak na listopadowy numer przystało. Dlatego królują tu teksty z pogranicza horroru i fantasy. Prozę polską reprezentuje m.in. klimatyczne...
2018-11-06
Dostałem książkę od znajomej. Znalazła ją gdzieś w Indiach na stole z promocjami. Po angielsku, oczywiście. Chociaż, nie. Mogła być w hindi, panjabi, urdu lub kilkudziesięciu innych językach. Miałem więc farta. Wydana na tanim, dziwnym w dotyku papierze i trzcionce jakby z książek dla zaczynających czytać dzieci rodem.
Pasowało to wszystko tak genialnie do treści, jakbym dorwał osobisty pamiętnik Balrama Halwaia, pisany gdzieś na kolanie, między jednym wezwaniem jego państwa a drugim.
Chcecie podróży w samo serce Indii? Chcecie chociażby spróbować zrozumieć, co to oznacza urodzić się po złej stronie "muru", w nie tej wiosce, w nie tej rodzinie? Chcecie poczuć te wielkie emocje związane z małymi (dla nas) sprawami? Zrozumieć szczęście syna, że jest synem i właśnie jeden z "tych z właściwej kasty" dał mu szansę bycia niewolnikiem-szoferem?
Sięgnijcie po "Białego Tygrysa". Tam to (i wiele wiele więcej) czeka. Książka to znakomita terapia na "problemy" europejskiej codzienności.
Dostałem książkę od znajomej. Znalazła ją gdzieś w Indiach na stole z promocjami. Po angielsku, oczywiście. Chociaż, nie. Mogła być w hindi, panjabi, urdu lub kilkudziesięciu innych językach. Miałem więc farta. Wydana na tanim, dziwnym w dotyku papierze i trzcionce jakby z książek dla zaczynających czytać dzieci rodem.
Pasowało to wszystko tak genialnie do treści, jakbym...
2019-11-13
Powiem to prosto z mostu: Czytałem już ciekawsze rzeczy urban fantasy. Choćby „Zoo City” Lauren Beukes, która urzeka egzotycznym klimatem oraz naprawdę interesującymi pomysłami na protagonistów.
Cykl „Akta Harry'ego Dresdena” to w porównaniu taki magiczny produkcyjniak. Przynajmniej w tej pierwszej odsłonie. Opisane postaci to raczej mało oryginalne kalki, których głównym atutem jest pewna sympatyczna aura. Dzięki niej oraz kilku sprytnie wbudowanym ograniczenion, jakim podlega tytułowy mag przy wykonymaniu zawodu, Jim Butcher nie zraził mnie jeszcze ze szczętem do tego cyklu. Dam mu drugą szansę.
Niepokoi mnie nieco fakt, że poza nominacją do Crook Award (nagroda dla młodych autorów, przyznawana przez Baltimore Science Fiction Society) cały cykl „Akt” nie został w żaden inny sposób zauważony przez fandom. A mimo to cykl cieszy się sporą popularnością wśród czytelników i jest regularnie omawiany np. w „Nowej Fantastyce”. Albo czegoś w pisarstwie Butchera jeszcze nie wyłapałem, albo facet ma cholernie dobry marketing...
Powiem to prosto z mostu: Czytałem już ciekawsze rzeczy urban fantasy. Choćby „Zoo City” Lauren Beukes, która urzeka egzotycznym klimatem oraz naprawdę interesującymi pomysłami na protagonistów.
Cykl „Akta Harry'ego Dresdena” to w porównaniu taki magiczny produkcyjniak. Przynajmniej w tej pierwszej odsłonie. Opisane postaci to raczej mało oryginalne kalki, których głównym...
Mamy rok 2048: Na Księżycu ginie w niewyjaśnionych okolicznościach jedenastu naukowców, los sześciu dalszych osób jest nieznany. Tajemniczy i anonimowy zleceniodawca zatrudnia grupę ludzi oraz posługujących się androidami sztucznych inteligencji w celu wyjaśnienia zagadki i odnalezienia zaginionych na księżycowym Morzu Jasności. Zachętą jest spora nagroda: kto odkryje przyczynę tragicznych zgonów, otrzyma od zleceniodawcy środki do zrealizowania dowolnie wybranego celu życiowego. Bez finansowego limitu, niczym spełnienie marzenia przez wróżkę.
Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34976
Mamy rok 2048: Na Księżycu ginie w niewyjaśnionych okolicznościach jedenastu naukowców, los sześciu dalszych osób jest nieznany. Tajemniczy i anonimowy zleceniodawca zatrudnia grupę ludzi oraz posługujących się androidami sztucznych inteligencji w celu wyjaśnienia zagadki i odnalezienia zaginionych na księżycowym Morzu Jasności. Zachętą jest spora nagroda: kto odkryje...
więcej Pokaż mimo to