-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-04-07
2024-01-20
Druga część trylogii o powstaniu sztucznej inteligencji Goliat i jej trudnej koegzystencji z ludźmi. Książka zaczyna się sielankowo: przejęcie władzy nad światem przez Goliata zakończyło głód i wszelakie konflikty zbrojne. Bogaci są nieco mniej bogaci – za to nie ma już nędzarzy. Taki stan rzeczy kłuje oczywiście niektóre kręgi w oczy. No, bo kto to widział, żeby mi jakiś tam program komputerowy mówił, że muszę oddać część moich zysków na jakichś tam głodujących w Sahelu?
Na dodatek wychodzi na jaw, że ludzkość staje się bezpłodna. Dodając jeden do jednego, przeciwnicy Goliata dochodzą szybko do wniosku, że SI chce „cichaczem” usunąć irytujący element ludzki z powierzchni globu. I oto mamy gotowy thriller SF.
Niestety, wieje nudą. Aby uniknąć najprostszego rozwiązania, czyli rozpoczęcia bezpośrednich rozmów ludzi z Goliatem, Brandhorst imaginuje sztuczną inteligencję, która rozwija się tak szybko, że nie jest już w stanie bezpośrednio komunikować z jej twórcami. Zamiast więc lemowskiego Golema, tak bardzo starającego się o zrozumienie jego punktu widzenia przez nieudolnych ludzi, mamy niemego i apodyktycznie działającego Goliata. Nie dziwota zatem, że ludzkość w try miga świruje i postanawia, że rzucanie kamieniami do dronów i zamachy bombowe na instalacje SI to najlepsze wyjście z sytuacji.
Najgorsze jest jednak to, że załoga pierwszej misji marsjańskiej, która posiada na pokładzie statku (niegdyś) autonomiczną SI, komunikuje za jej pomocą z Goliatem bez żadnych problemów. Autor przeczy tym samym sam sobie, bo przecież SI statku kosmicznego nie była bynajmniej jedyną, jaka powstała do momentu pojawienia się Goliata. Tymczasem elektroniczny władca Ziemi nie jest w stanie wytłumaczyć swoim twórcom, że już pracuje nad rozwiązaniem problemu. Słabe to...
„Eskalacja” bardzo cierpi na syndrom drugiego tomu. Narrację trzeba jakoś dociągnąć do finału, więc należy wymyślić coś dramatycznego w stylu „Imperium kontratakuje”. Jednak drugiej części cyklu bardzo brakuje Luke'a Skywalkera i Hana Solo.
Druga część trylogii o powstaniu sztucznej inteligencji Goliat i jej trudnej koegzystencji z ludźmi. Książka zaczyna się sielankowo: przejęcie władzy nad światem przez Goliata zakończyło głód i wszelakie konflikty zbrojne. Bogaci są nieco mniej bogaci – za to nie ma już nędzarzy. Taki stan rzeczy kłuje oczywiście niektóre kręgi w oczy. No, bo kto to widział, żeby mi jakiś...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-20
Potwornie się wynudziłem. Druga odsłona przygód słynnego człowieka wychowanego przez małpy cechuje się przede wszystkim fabułą osadzoną tak mocno w edwardiańskich stereotypach, że aż zęby bolą. Tarzan traci całą swoją niezwykłość i charyzmę, gdy musi działać w USA lub Europie, broniąc czci i honoru jakiejś rosyjskiej żony francuskiego dygnitarza. A powrót na tzw. Czarny Ląd obfituje w schematyczno-kolonialne podejście do tubylców, którzy albo są niesamowicie głupi, albo krwiożerczo przebiegli. A zazwyczaj są i tym, i tym - tylko naprzemiennie.
Potwornie się wynudziłem. Druga odsłona przygód słynnego człowieka wychowanego przez małpy cechuje się przede wszystkim fabułą osadzoną tak mocno w edwardiańskich stereotypach, że aż zęby bolą. Tarzan traci całą swoją niezwykłość i charyzmę, gdy musi działać w USA lub Europie, broniąc czci i honoru jakiejś rosyjskiej żony francuskiego dygnitarza. A powrót na tzw. Czarny Ląd...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-23
W zamyśle ciekawe połączenie klimatu z serialu "Babilon Berlin" z wątkiem SF, które jednak nie spełniło pokładanych w nim nadziei. A zdawałoby się, że Berlin szalonych lat 20-tych ubiegłego wieku to gwarancja sukcesu...
W zamyśle ciekawe połączenie klimatu z serialu "Babilon Berlin" z wątkiem SF, które jednak nie spełniło pokładanych w nim nadziei. A zdawałoby się, że Berlin szalonych lat 20-tych ubiegłego wieku to gwarancja sukcesu...
Pokaż mimo toChmielewski na szczycie swoich możliwości. Wspaniale (nomen omen) nonsensowne przygody zastępu A'Tomka, w których autor wyśmiewa kilka negatywnych zjawisk (problemy te są nadal aktualne). Te niezwykle kolorowe plansze były znakomitą odtrutką na szarą PRL-ową rzeczywistość.
Chmielewski na szczycie swoich możliwości. Wspaniale (nomen omen) nonsensowne przygody zastępu A'Tomka, w których autor wyśmiewa kilka negatywnych zjawisk (problemy te są nadal aktualne). Te niezwykle kolorowe plansze były znakomitą odtrutką na szarą PRL-ową rzeczywistość.
Pokaż mimo to
Do moich faworytów wśród „Tytusów” ta księga nie należy. Co nie znaczy, że jest zła. Po prostu nie „podeszła”.
Mam wrażenie, że jest tak za każdym razem, gdy dydaktyzm zbyt mocno objawia się w tym komiksie. Tytus de Zoo to istna broń chaosu i tym razem to właśnie on ratuje księgę XII.
Do moich faworytów wśród „Tytusów” ta księga nie należy. Co nie znaczy, że jest zła. Po prostu nie „podeszła”.
Mam wrażenie, że jest tak za każdym razem, gdy dydaktyzm zbyt mocno objawia się w tym komiksie. Tytus de Zoo to istna broń chaosu i tym razem to właśnie on ratuje księgę XII.
„Przebudzenie” to fantastyka bliskiego zasięgu, która wyróżnia się silnym i solidnym osadzeniem na naukowych fundamentach. W przypadku tej książki określenie science fiction jest jak najbardziej na miejscu. Tak poważne potraktowanie przez Brandhorsta obecnego stanu wiedzy o sztucznych inteligencjach zasługuje na pełne uznanie. Do najciekawszych zagadnień, jakie poruszono w tej powieści, należy pytanie: Czy ludzkość będzie w stanie zaakceptować fakt, że sztuczny byt singletona „przejął pałeczkę” i stał się dominującą inteligencją Niebieskiego Globu?
„Przebudzenie” to fantastyka bliskiego zasięgu, która wyróżnia się silnym i solidnym osadzeniem na naukowych fundamentach. W przypadku tej książki określenie science fiction jest jak najbardziej na miejscu. Tak poważne potraktowanie przez Brandhorsta obecnego stanu wiedzy o sztucznych inteligencjach zasługuje na pełne uznanie. Do najciekawszych zagadnień, jakie poruszono w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-13
Ten komiks nigdy nie potrzebował koloru, dlatego edycja czarno-biała to znakomity pomysł na „powrót do korzeni”. A dodatki (wraz z opowiadaniem Parowskiego) są absolutnie OK.
Ech, łezka się w oku kręci, bo „Funky” to zacny przyczynek do polskiej science fiction.
Ten komiks nigdy nie potrzebował koloru, dlatego edycja czarno-biała to znakomity pomysł na „powrót do korzeni”. A dodatki (wraz z opowiadaniem Parowskiego) są absolutnie OK.
Ech, łezka się w oku kręci, bo „Funky” to zacny przyczynek do polskiej science fiction.
2023-03-16
Powiem to prosto z mostu: to nie jest zła książka. To nie jest nawet słaba książka w twórczości Stephena Kinga. To po prostu nie jest horror, lecz powieść obyczajowa. Prekursor filmu „Falling Down” z Michaelem Douglasem w roli głównej.
Powolny rozpad wszelakich więzi, jakie jednostka może w ciągu dziesięcioleci zbudować w swoim życiu – oto właściwy temat tej książki. Jako powieść Richarda Bachmana wpasowywuje się ona bezproblemowo w ciąg narracyjny, jaki King zapoczątkował przy pomocy „Amoku”: Niezrozumiana przez społeczeństwo jednostka porusza się po spirali samodestruktywnych czynności, aż nie pozostanie jej nic innego, jak opuścić ten padół, zabrawszy ze sobą możliwie wiele osób (niekoniecznie winnych smutnemu stanowi rzeczy).
Takie studium upadku szanowanego obywatela to zapewne wynik szczerego spojrzenia autora na własne życie (a King był wtedy praktycznie stale na alkoholowo-kokainowym ciągu). To sposób na wewnętrzną dysputę pisarza z samym sobą w celu ocenienia stanu własnego ducha. Jako taka książka zasługuje na pochwałę.
Powiem to prosto z mostu: to nie jest zła książka. To nie jest nawet słaba książka w twórczości Stephena Kinga. To po prostu nie jest horror, lecz powieść obyczajowa. Prekursor filmu „Falling Down” z Michaelem Douglasem w roli głównej.
Powolny rozpad wszelakich więzi, jakie jednostka może w ciągu dziesięcioleci zbudować w swoim życiu – oto właściwy temat tej książki. Jako...
2023-02-28
Choć i tutaj mamy do czynienia ze stosunkowo prostą historyjką, to pierwsza odsłona przygód policjanta Franka Willisa i jego 15-letniej córki na planecie, na której ludzie traktowani są (zasłużenie zresztą) jak pariasi, przypadła mi jednak do gustu.
Komiks to dzieło Djiefa, czyli Jean-François Bergerona – doświadczonego rysownika komiksów fantasy i obyczajowych. Tym razem autor postanowił zaserwować opowieść SF. Wyszło mu to całkiem dobrze, zwłaszcza jeśli chodzi o rysunki. Grafiki są krystalicznie czyste a przy tym bardzo bogate w szczegóły i pełne soczystych barw.
Polecam wszystkim fanom nieszczęsnego Bruce'a Willisa, którego nazwisko, nie bez powodu, nosi główny bohater tego komiksu.
Choć i tutaj mamy do czynienia ze stosunkowo prostą historyjką, to pierwsza odsłona przygód policjanta Franka Willisa i jego 15-letniej córki na planecie, na której ludzie traktowani są (zasłużenie zresztą) jak pariasi, przypadła mi jednak do gustu.
Komiks to dzieło Djiefa, czyli Jean-François Bergerona – doświadczonego rysownika komiksów fantasy i obyczajowych. Tym razem...
2023-02-23
Bardzo dziwnie skonstruowana książka. W dzisiejszych czasach czytelnicy lamentowaliby z powodu spojlerów, ponieważ NAJPIERW czytamy o historii sfilmowania danego opowiadania (przy czym niemiecki autor streszcza jego fabułę) a dopiero potem można zabrać się za właściwy tekst. Według mnie korzystniej byłoby odwrócić kolejność i dać czytelnikowi jednak sposobność do niezależnego zapoznania się z opowiadaniem.
Zawarte w tomiku teksty zostały opublikowane w pierwszym zbiorze opowiadań młodego wtedy Kinga pt. „Night Shift” (Nocna zmiana, 1978). Nie wszystkie zostały napisane specjalnie dla tej antologii. I tak „Trucks” (Ciężarówki) pochodzi z roku 1973 a „The Ledge” (Gzyms) wydano trzy lata później. W 1977 pojawiło się „Children of the Corn” (Dzieci kukurydzy), zatem jedynie „Quitters, Inc.” pojawiło się w „Nocnej zmianie” po raz pierwszy.
Co łączy te cztery opowiadania? Wszystkie sfilmowano. Z różnym wynikiem, bo czasami mamy do czynienia z małymi arcydziełami sztuki filmowej (chodzi przede wszystkim o efekty specjalne), czasami film okazał się zaledwie przyzwoity. Ale muszę przyznać, że Willy Loderhose (autor historii sfilmowania kingowskich opowiadań) ciekawie opowiada o przebiegu prac filmowych, oddając częściowo głos tak wpływowym osobom jak Dino di Laurentiis (producent m.in. „Diuny”) lub Carlo Rambaldi (dostał trzy Oscary za stworzenie ruchomych postaci E.T., Aliena i King Konga) oraz Emilio Ruiz (twórca genialnych kulis m.in. do „Conana”).
Książeczka bardziej dla fanów historii kina sci-fi niż dla tych, którzy fascynują się prozą „Króla horroru”.
Bardzo dziwnie skonstruowana książka. W dzisiejszych czasach czytelnicy lamentowaliby z powodu spojlerów, ponieważ NAJPIERW czytamy o historii sfilmowania danego opowiadania (przy czym niemiecki autor streszcza jego fabułę) a dopiero potem można zabrać się za właściwy tekst. Według mnie korzystniej byłoby odwrócić kolejność i dać czytelnikowi jednak sposobność do...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-09
Niezwykle udanej „Hologramatyki” część druga. Akcja książki ma miejsce dwa lata po wydarzeniach z pierwszego tomu tej opowieści. „Qube” niestety nie ma już tej samej siły przebicia.
Brak świetnego protagonisty z „Hologramatyki”, czyli prywatnego detektywa Galahada Singha, który opisywał wydarzenia z własnej perspektywy i robił to oczywiście przy pomocy pierwszej osoby liczby pojedynczej. Decyzję autora, aby „wyrzucić” go z narracji mogę zrozumieć pod względem wiarygodności fabuły (w końcu prywatny detektyw nie jest w stanie działać jak agent organizacji rządowej), ale była ona dla czytelników, rozstrzygających przede wszystkim emocjonalnie, krokiem w złą stronę.
Drugim problemem „Qube” są całe rozdziały opisujące przebieg gier w wirtualnej rzeczywistości. Książka przeradza się z ich powodu w relację typu fantasy (do tego z bardzo przewidywalnym zakończeniem) – trudno wykrzesać z siebie jakieś zauroczenie, jeśli oczekiwało się jednak twardego cyberpunka.
Niezwykle udanej „Hologramatyki” część druga. Akcja książki ma miejsce dwa lata po wydarzeniach z pierwszego tomu tej opowieści. „Qube” niestety nie ma już tej samej siły przebicia.
Brak świetnego protagonisty z „Hologramatyki”, czyli prywatnego detektywa Galahada Singha, który opisywał wydarzenia z własnej perspektywy i robił to oczywiście przy pomocy pierwszej osoby...
2022-11-01
Bardzo udany thriller o prywatnym detektywie w zdigitalizowanym, pełnym techniki holograficznej świecie przyszłości z cyberpunkowym klimatem i kilkoma fascynującymi zagadkami do rozwiązania.
Autor stworzył sympatycznego protagonistę i „wrzucił” go w świat roku 2088, w którym tylko z trudem udało się uniknąć cieplarnianego kolapsu cywilizacji. Nic nie wygląda tam tak, jakie jest w rzeczywistości – nagminnie stosowane hologramy ukrywają zarówno obiekty militarne jak i podstarzałe twarze pod nienagannie gładkimi i pięknymi maskami. Praca prywatnego detektywa stała się zatem jeszcze trudniejsza. A tymczasem wchodzą do użytku jeszcze bardziej futurystyczne technologie: Bogacze wgrywają swe jaźnie do komputera kwantowego wielkości kostki Rubika i umieszczają go w głowie specjalnie sklonowanego sobowtóra. Ludzie sięgają tym sposobem ku ultymatywnej granicy – pokonaniu śmierci.
Książka wygrała zasłużenie nagrodę niemieckiego fandomu i zdobyła drugie miejsce w głosowaniu do Nagrody im. K. Lasswitza. Tom Hillenbrand udowodnił, że należy do absolutnej czołówki autorów SF Niemiec.
Bardzo udany thriller o prywatnym detektywie w zdigitalizowanym, pełnym techniki holograficznej świecie przyszłości z cyberpunkowym klimatem i kilkoma fascynującymi zagadkami do rozwiązania.
Autor stworzył sympatycznego protagonistę i „wrzucił” go w świat roku 2088, w którym tylko z trudem udało się uniknąć cieplarnianego kolapsu cywilizacji. Nic nie wygląda tam tak, jakie...
2022-10-24
Powoli, powolutku, ten komiks opuszcza region „dla młodzieży” - szkoda tylko, że dzieje się to tylko i wyłącznie z powodu masowego wykorzystania tematyki militarno-przemocowej. Tym razem do rozgrywki o Aquablue dołączają... piraci.
Z jednej strony przyjemnie patrzy się na te chwilowe i chwiejne sojusze, na te zmiany stron. Sam herszt bandy pirackiej też niczego sobie (za mało go w komiksie, niestety). Z drugiej strony chodzi tylko o możliwie efektowne nawalanki. Właściwie to te ważne wydarzenia dzieją się na trzech stronach...
Powoli, powolutku, ten komiks opuszcza region „dla młodzieży” - szkoda tylko, że dzieje się to tylko i wyłącznie z powodu masowego wykorzystania tematyki militarno-przemocowej. Tym razem do rozgrywki o Aquablue dołączają... piraci.
Z jednej strony przyjemnie patrzy się na te chwilowe i chwiejne sojusze, na te zmiany stron. Sam herszt bandy pirackiej też niczego sobie (za...
2022-10-25
Ach, zły koncern kontratakuje przy pomocy rządowych legionistów! Ale to nic, bo my mamy SZAMANA!
Dokładnie tak myśleli Dakota w czasie walk z armią USA... Przy całej naiwności, z jaką został stworzony ten komiks, nie można autorom odmówić, że poruszają ważkie tematy.
Ach, zły koncern kontratakuje przy pomocy rządowych legionistów! Ale to nic, bo my mamy SZAMANA!
Dokładnie tak myśleli Dakota w czasie walk z armią USA... Przy całej naiwności, z jaką został stworzony ten komiks, nie można autorom odmówić, że poruszają ważkie tematy.
2022-10-25
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Standardowy happy end dla młodzieży zostaje podany do stołu – można swobodnie konsumować.
Czytałem, że ta seria ponoć wyznaczyła nowe tory dla komiksu frankobelgijskiego. Aż strach pytać, jak wyglądały typowe produkty tego typu PRZED „Aquablue”. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest zły komiks. Jednak zastosowane tutaj rozwiązania są w międzyczasie tak oklepane, że trudno było o jakieś zaskoczenie. Jeśli James Cameron naprawdę inspirował się „Aquablue” przy pisaniu scenariusza do „Avatara”, to przestaję się już dziwić miałkości tego filmu.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Standardowy happy end dla młodzieży zostaje podany do stołu – można swobodnie konsumować.
Czytałem, że ta seria ponoć wyznaczyła nowe tory dla komiksu frankobelgijskiego. Aż strach pytać, jak wyglądały typowe produkty tego typu PRZED „Aquablue”. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest zły komiks. Jednak zastosowane tutaj rozwiązania są w...
2022-10-20
Poczytałem trochę o powstaniu tego komiksu. Okazało się, że trop literatury młodzieżowej jest trafieniem w sedno sprawy: Pierwszy tom „Aquablue” ukazał się w czasopiśmie popularnonaukowym dla młodzieży. I dokładnie tak należy odbierać pracę zespołu Cailleteau – Vatine.
Podczas gdy same grafiki oraz ich kolorystyka są jak najbardziej „oglądalne”, to scenariusz niestety mocno kuleje. Zaczynam powoli doceniać scenariusz „Avatara” Jamesa Camerona, ponieważ tam starano się jednak odrobinkę zniwelować najsłabsze jego elementy. Chodzi mi przede wszystkim o motywacje „złej” korporacji, aby niszczyć środowisko naturalne planety oraz o wątek Mi-nuee, który jest najlepszym przykładem na zmarnowanie dobrej szansy na ciekawe poprowadzenie akcji.
Być może większość ówczesnych komiksów frankobelgijskich dla młodzieży tak właśnie konstruowano. Wygląda na to, że „Aquablue” to kolejny produkt, do którego zabrałem się zbyt późno...
Poczytałem trochę o powstaniu tego komiksu. Okazało się, że trop literatury młodzieżowej jest trafieniem w sedno sprawy: Pierwszy tom „Aquablue” ukazał się w czasopiśmie popularnonaukowym dla młodzieży. I dokładnie tak należy odbierać pracę zespołu Cailleteau – Vatine.
Podczas gdy same grafiki oraz ich kolorystyka są jak najbardziej „oglądalne”, to scenariusz niestety...
2022-08-22
W najlepszej „tytusowej” tradycji absurd spotyka się tutaj z dydaktyką i tworzy tak charakterystyczny dla Papcio Chmiela melanż. Obok scen typowych sprzeczek Tytusa ze starającymi się uczłowieczyć go harcerzami, znajdą się niezwykle zabawnie zaprezentowane opisy przemian społecznych od epoki kamienia łupanego do wieku pary i elektryczności (a nawet troszkę dalej). Autor przedstawia te przemiany jako coś pozytywnego (postęp nauki i techniki, demokratyzacja), aby pod koniec książeczki obrazowo dotknąć drugiej strony medalu, czyli pokazać bardzo negatywne skutki niepohamowanego rozwoju człowieka. Temat to dzisiaj jeszcze bardziej aktualny, niż w latach 70-tych, więc księga X przygód Tytusa zyskuje tym samym dodatkowe plusy w ocenie końcowej.
W najlepszej „tytusowej” tradycji absurd spotyka się tutaj z dydaktyką i tworzy tak charakterystyczny dla Papcio Chmiela melanż. Obok scen typowych sprzeczek Tytusa ze starającymi się uczłowieczyć go harcerzami, znajdą się niezwykle zabawnie zaprezentowane opisy przemian społecznych od epoki kamienia łupanego do wieku pary i elektryczności (a nawet troszkę dalej). Autor...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-21
Można by się oczywiście zżymać, że ten „Tytus” jest taki strasznie dydaktyczny a na dodatek podlany tym razem sosikiem antyamerykańskiej propagandy. Cóż, takie to były wtedy czasy: chciało się w PRL-u zaistnieć i rysować komiksy dla młodzieży, trzeba było pójść na układy z wydawnictwem i cenzurą.
Jeśli odfiltrować takie naleciałości, to dziewiąta odsłona uczłowieczania małpoluda nadal ma sporo humoru do zaoferowania. Papcio Chmiel ponownie udowadnia, że jest mistrzem absurdu. Ten komiks musiał być w latach 70-tych prawdziwym objawieniem dla spragnionej przygód na Dzikim Zachodzie młodzieży.
Można by się oczywiście zżymać, że ten „Tytus” jest taki strasznie dydaktyczny a na dodatek podlany tym razem sosikiem antyamerykańskiej propagandy. Cóż, takie to były wtedy czasy: chciało się w PRL-u zaistnieć i rysować komiksy dla młodzieży, trzeba było pójść na układy z wydawnictwem i cenzurą.
Jeśli odfiltrować takie naleciałości, to dziewiąta odsłona uczłowieczania...
Samotny gliniarz? Zakładnicy? Banda bezwzględnych przestępców? A to wszystko w odciętym od świata zewnętrznego budynku? To brzmi przecież znajomo… A jakże! W tekście pada nawet nawiązanie do Bruce′a Willisa i jego „szklanej pułapki”… Postać głównego protagonisty Simona Kleina i starającego się pomóc mu z zewnątrz policjanta Bernharda Stracka to w dużym stopniu para, jaką wykreował ten amerykański aktor w świetnym duecie z Reginaldem VelJohnsonem, odtwórcą roli sierżanta Ala Powella.
Istnieje jednak pewna znacząca różnica pomiędzy filmem a powieścią: Nanopark to nie firmowy biurowiec, w którym siedzą po godzinach pracy jedynie najbardziej zawzięte korposzczurki. We wnętrzu tej budowli przebywają przede wszystkim rodziny, więc przeżycia nastolatków stają się szybko integralną częścią opowieści. Tym bardziej, że dwoje z nich to dzieci jednej z głównych programistek parku, która ukrywa się przed polującymi na pracowników bandziorami. Jak widać, Hermann czerpie również sporo z takich obrazów, jak „Westworld” i jego serialowe adaptacje.
Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34976
Samotny gliniarz? Zakładnicy? Banda bezwzględnych przestępców? A to wszystko w odciętym od świata zewnętrznego budynku? To brzmi przecież znajomo… A jakże! W tekście pada nawet nawiązanie do Bruce′a Willisa i jego „szklanej pułapki”… Postać głównego protagonisty Simona Kleina i starającego się pomóc mu z zewnątrz policjanta Bernharda Stracka to w dużym stopniu para, jaką...
więcej Pokaż mimo to