-
Artykuły6 książek o AI przejmującej władzę nad światemKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać312
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
Biblioteczka
2024-03-14
2020-05-08
2020-02-16
2019-10-21
Po lekturze „Runy” przeczytałam na jej temat kilka komentarzy na portalu Lubimy Czytać i to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to wyjątkowo skrajne opinie: jedni zachwycili się fabułą, stylem i akcją powieści, drudzy z kolei uznali pomysł za dobry, acz wykonanie za wręcz fatalne, zupełnie bez smaku i wigoru.
Postaram się opisać moje osobiste odczucia może odrobinę obiektywnie, bo chciałabym, aby każdy potencjalny czytelnik „Runy” dał jej szansę – lub wręcz odwrotnie, by po prostu pominął ten tytuł i poszukał szczęścia z czytania w innej książce.
Na początek pragnę zaznaczyć jedną ważną kwestię, której wielu czytelników zdaje się nie dostrzegać – a o czym autorka sama wspomina w posłowiu (tak, przeczytałam posłowie i żałuję, że co poniektórzy tego nie zrobili). Fabuła tejże książki, choć zawiera w sobie postaci historyczne oraz miejsca prawdziwe, z zachowaniem wielu szczegółów, jest FIKCYJNA i tak też należy ją traktować.
Głównym bohaterem jest Jori – Johann Richard Hell – pochodzący z Szwajcarii student medycyny, uczący się i powoli praktykujący w Salpetriere - osławionym paryskim szpitalu dla psychicznie chorych. Młody mężczyzna pragnie napisać pracę doktorską, uzyskać tytuł i ściągnąć do Paryża ukochaną – Pauline – by móc podjąć się jej leczenia, gdyż kobieta jest histeryczką. Jori szuka uparcie idealnego tematu do swojej pracy doktorskiej, jednak póki co na próżno. Uczęszczając na zajęcia szanowanego i uznawanego na całym świecie doktora Charcota, całkowicie pochłonięty jest nauką – oraz pokazami hipnozy uwielbianego profesora.
Któregoś dnia na „scenę” trafia około dziewięcioletnia dziewczynka, która zdaje się całkowicie opierać na jakiekolwiek metody hipnozy doktora Charcota. Jori, dostrzegając w tym szansę zabłyśnięcia, pochopnie wyrywa się ze swojego miejsca i nierozsądnie proponuje, iż podejmie się przeprowadzenia na dziecku operacji usunięcia obłędu z mózgu.
W międzyczasie były detektyw, monsieur Lecoq, który porzucił swą pracę aby zostać przestępcą, otrzymuje zlecenie od dawnego znajomego, który prosi go, by ten odszukał jego zaginioną przed sześcioma miesiącami żonę. Lecoq nie przystaje na propozycję, jednak ciekawość bierze górę i postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo dla samego siebie.
Młody chłopak przechodzący mutację, ministrant, znajduje w kościele śpiewnik z tajemniczymi zapiskami na ostatnich stronicach. Zaintrygowany, zabiera go ze sobą i próbuje odszyfrować zagadkowe znaki.
Gdzieś pomiędzy tymi wydarzeniami kilkunastoletni Frederic i jego siostra Isabelle śledzą nieznany czarny powóz, z którego usłyszeli dzikie wrzaski i skrobanie pazurów; wóz, którego celem był ogromny pałac. Dotarłszy na miejsce, Frederic zakrada się do uchylonego i pozostawionego bez opieki wozu i odkrywa, że w środku nie ma żadnych siedzeń, a ściany pełne są zadrapań i tajemniczych znaków oraz liter.
Wszystkie te postacie mają ze sobą coś wspólnego i na pewnym etapie każdy z nich się spotka – każdy z nich powiązany jest z Runą, dziewczynką przybyłą do Salpetriere.
Czytając komentarze czytelników miałam wrażenie, że większość z nich jakby zapomniała o istnieniu innych postaci; niektóry skupili się na Jorim, opisując go jako ciepłą kluchę, denerwującego i niezdecydowanego tchórza, inni postanowili komentować jedynie samą Runę, a jeszcze inni bili batami coś zupełnie innego – abo mało Paryża, abo mało Runy, abo to w ogóle nie były „mroczne początki psychiatrii”.
„Runa” to nie przewodnik po Paryżu, nigdzie nie było napisane, że będą cudowne i rozległe opisy XIX-wiecznej stolicy Francji – miejsca, w których działy się akcje zostały opisane i to bardzo zgrabnie i opisowo; kościoły, piwnica, katakumby czy przede wszystkim szpital Salpetriere, w którym działa się większość fabuły.
Runa jest obecna praktycznie przez większość czasu, ale najwyraźniej czytelnicy mieli ochotę, żeby była tam FIZYCZNIE, żeby straszyła jak dziewczynka z „Ringu” i odwalała nie wiadomo jakie rzeczy; Jori bardzo dużo o Runie MYŚLAŁ i samo to sprawiało, że w jego życiu powoli dokonywały się zmiany – i nie tylko w jego. Lecoq dowiedział się o dziewczynce, i choć jeszcze nie znał jej imienia, to szukał jej i myślał o niej, a czytelnik wiedział, że to ta sama osoba, o której myśli Jori. Prawie wszyscy bohaterowie byli w pewien sposób związani z Runą i ona cały czas była obecna w ich myślach – a nawet sercach.
A co do „mrocznych początków psychiatrii”, na rzekomy brak których skarżyli się czytelnicy... Ja rozumiem, że niektórzy potrzebują wrażeń – krwi, flaków, wypływających uszami mózgów... ale jeśli ktoś nie uważa za „mroczne” eksperymentowanie na małpach i psach, wycinanie im mózgów, by sprawdzić ich zachowanie po operacji, eksperymentowanie na dzieciach i ludziach w ogóle... to ja nie wiem, co dla nich jest godne miana „mroczne”. Oczywiście, eksperymenty na zwierzętach wiele ludzkości dały, ale serce się kraja, kiedy człowiek wyobrazi sobie, że niewinne stworzenia, choćby takie psy, merdające wesoło ogonami na nasz widok, pragnące zabawy i psot, trafiają na stół operacyjny i wycina im się pół mózgu, żeby zobaczyć, czy będą czuły emocje, a nie będą się ruszać, czy może na odwrót.
No i dzieci. Biedne, małe dzieci.
Tak. To BYŁY mroczne początki psychiatrii. I cieszę się, że autorka nie rozwodziła się nad licznymi opisami eksperymentów, a jedynie opisała kilka, zarysowując nam jak to wyglądało w przeszłości i jak się sprawy miały, gdy chodziło o poznawanie umysłu.
Co do tego, że Jori to ciepła klucha, to cóż... każdy może mieć swoje własne zdanie. Ja rozumiałam Joriego – był szaleńczo zakochany, chciał coś osiągnąć i uratować kobietę, której pragnął, ale, jak to z młodymi ludźmi bywa, nie zawsze potrafił podjąć od razu pewną decyzję. Czasami wahał się, czasami kłócił się sam z sobą – i to zupełnie normalne, każdy przez to przechodzi.
Co do poprowadzenia akcji – ja byłam zachwycona. Zarówno styl autorki – płynny, bez zbędnych zapychaczy fabuły, przechodzący zgrabnie od postaci do postaci i łączący każdy wątek – jak i sposób, w jaki to wszystko się ze sobą łączyło w spójną całość, zachwyciły mnie, i to dosłownie. Dla mnie osobiście była to cudowna lektura na całe dnie i wieczory – nie musiałam zastanawiać się nad skomplikowanymi terminami, bo autorka używała języka zrozumiałego dla każdego, nie tylko dla tych co choć trochę się na medycynie znają. Wierzę, że jej zamiarem było, aby w powieść mógł zagłębić się każdy zainteresowany.
Fabuła – bardzo dobra. Pomysł ciekawy, poprowadzenie akcji i łączenie wątków – przemyślane i spójne. Zakończenie zadowalające. Jestem usatysfakcjonowana z lektury.
Mam nadzieję, że moja opinia pomoże Wam podjąć decyzję, czy warto czytać, czy też nie – jeśli uważacie, że opisy tego rodzaju eksperymentów i fakt, że Runa głównie przebywa w myślach, niż fizycznie przy bohaterze, jest niewystarczające, to nie zaprzątajcie sobie głowy. Ale jeśli uważacie, że to książka dla Was, która może poruszyć Was i zaciekawić, to nie wahajcie się i sięgnijcie po lekturę.
Ja nie żałuję :)
Po lekturze „Runy” przeczytałam na jej temat kilka komentarzy na portalu Lubimy Czytać i to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to wyjątkowo skrajne opinie: jedni zachwycili się fabułą, stylem i akcją powieści, drudzy z kolei uznali pomysł za dobry, acz wykonanie za wręcz fatalne, zupełnie bez smaku i wigoru.
Postaram się opisać moje osobiste odczucia może odrobinę...
2019-07-28
2018-12-03
Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy uważam "Pustułkę" za godną polecenia, czy może jednak na tyle przeciętną, że sięgać po nią należy niemal w ostateczności.
Sam styl pisania przypadł mi do gustu - jest na tyle lekki, że całość czyta się wręcz błyskawicznie, wystarczy poświęcić na tę książkę może pół dnia. Pomysł na fabułę nie wydawał mi się szczególnie błyskotliwy - mamy do czynienia ze stereotypowym odcięciem od świata, w tym przypadku wyspą, na której zaczynają ginąć ludzie. Wszystko wskazuje na najbardziej agresywnego i w teorii niepoczytalnego bohatera, ale, rzecz jasna, jest to zbyt oczywiste, czytelnik nabrać się nie da.
Na początku trochę się nudziłam i ciężko mi było skupić się na lekturze i dać jej szansę, by akcja się rozwinęła. Przełknęłam jednak pierwsze strony i kiedy dotarłam do rozwoju fabuły, nawet mnie ona zaciekawiła. Osobiście posądzałam kilku bohaterów, pod sam koniec domyśliłam się prawdy, a w moich wnioskach koniec końców nie zgadzał się tylko jeden szczegół.
Co najbardziej nie przypadło mi do gustu to to, że od samego początku wyraźnie było widać motyw mordercy. Przez to na koniec powieści nie było żadnego zaskoczenia, jedynie poczucie lekkiego zawodu, że powieść skończyła się tak, jak inne tego typu. Były również pewne niedociągnięcia, ponieważ, z tego co mi wiadomo, wcale nie trzeba czekać 48 godzin na zgłoszenie zaginięcia.
Nie polecam "Pustułki" jakoś szczególnie, ale też nie odradzam jej czytania. To taka luźna lektura na wieczór, raczej do czytania czegokolwiek, niż do wzbudzenia w sobie emocji.
Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy uważam "Pustułkę" za godną polecenia, czy może jednak na tyle przeciętną, że sięgać po nią należy niemal w ostateczności.
Sam styl pisania przypadł mi do gustu - jest na tyle lekki, że całość czyta się wręcz błyskawicznie, wystarczy poświęcić na tę książkę może pół dnia. Pomysł na fabułę nie wydawał mi się szczególnie błyskotliwy -...
2017-08-29
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak wahać z oceną powieści, jak to jest w przypadku "Odwróconego świata".
Do sci-fi nigdy nie miałam głowy i zawsze omijałam je szerokim łukiem. Do sięgnięcia po "Odwrócony świat" przekonały mnie, można powiedzieć, dwa powody: pierwszy to novelka "Na skraju jutra" - pierwsze sci-fi jakie przeczytałam i o dziwo było strzałem w dziesiątkę, bo niezmiernie mi się podobało. Pomyślałam więc, że może sci-fi jednak nie są wcale takie złe, jak mi się wydawało. Drugi powód był bardziej oczywisty, a było to po prostu zaciekawienie, bo opis fabuły brzmiał nader interesująco - miasto poruszające się na torach? Tajemnicze optimum? Czemu nie, powiedziałam sobie, po czym zamówiłam książkę.
Początek mnie zaintrygował, to takie wprowadzenie do świata, pomniejsze wytłumaczenie co i jak. Ale po jakichś 30-40 stronach miałam dość. Opisy cechów, zająć Helwarda (głównego bohatera), jego dość nudne spotkania z narzeczoną Victorią, owiany tajemnicą świat na zewnątrz, który jednak wcale takiej tajemnicy dla mieszkańców nie stanowił, skomplikowane i długie opisy działań i konstrukcji... Fakt, mogłam się tego spodziewać, ale nie przesadzajmy, wszystko w odpowiednich ilościach.
Przełknęłam jakoś połowę książki, a potem trochę się w końcu rozkręciło - wędrówka poza miasto i niesamowity... jakby to nazwać, aby nie zaspoilerować... przewrót fabuły? Z pewnością bardzo zaskoczyły mnie wydarzenia i zachęciły do dalszego czytania. Niestety, potem znów zrobiło się trochę nudno, ale w końcu znów ciekawie, i tak przemykałam między jednym nastrojem a drugim, aż w końcu dotarłam do końca i przeżyłam prawdziwe zaskoczenie.
Oczywiście, moja opinia jest oparta tylko i wyłącznie na moim guście. Fanom nauki - a w szczególności matematyki oraz fizyki - "Odwrócony świat" prawdopodobnie przypadnie do gustu. Mimo wszystko fabuła jest całkiem interesująca, potrzeba jednak niezbędnej wiedzy, aby dokładnie zrozumieć treść tej powieści i wysnuć własne wnioski.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak wahać z oceną powieści, jak to jest w przypadku "Odwróconego świata".
Do sci-fi nigdy nie miałam głowy i zawsze omijałam je szerokim łukiem. Do sięgnięcia po "Odwrócony świat" przekonały mnie, można powiedzieć, dwa powody: pierwszy to novelka "Na skraju jutra" - pierwsze sci-fi jakie przeczytałam i o dziwo było strzałem w dziesiątkę,...
2018-10-10
Jest to moja pierwsza książka tej autorki i czuję się ogromnie usatysfakcjonowana. Lektura bardzo mnie wciągnęła, czytało mi się płynnie i przyjemnie - może nie z zapartym tchem, ale z całą pewnością z dużym zainteresowaniem. Podobał mi się świat przedstawiony oraz bohaterowie. Zdecydowanie polecam i sama osobiście z pewnością sięgnę po inne powieści pani Miszczuk.
Jest to moja pierwsza książka tej autorki i czuję się ogromnie usatysfakcjonowana. Lektura bardzo mnie wciągnęła, czytało mi się płynnie i przyjemnie - może nie z zapartym tchem, ale z całą pewnością z dużym zainteresowaniem. Podobał mi się świat przedstawiony oraz bohaterowie. Zdecydowanie polecam i sama osobiście z pewnością sięgnę po inne powieści pani Miszczuk.
Pokaż mimo to
Na początku myślałam, że książka ta opowiada o socjopacie - ale im dalej w lekturę, tym większego nabierałam przekonania, że czytam po prostu historię naprawdę zagubionego w życiu człowieka. To zapiski mężczyzny, który nie rozumiał, czym są uczucia i emocje, nie potrafił odnaleźć się w społeczeństwie. W swoich dziennikach opisuje własną tułaczkę po życiu, próby pojęcia, czy jest społeczeństwo, a przede wszystkim - jak w nim funkcjonować. Naprawdę dobra lektura, pozostawia po sobie ślad w pamięci i każe zastanowić się nad własnym życiem.
Na początku myślałam, że książka ta opowiada o socjopacie - ale im dalej w lekturę, tym większego nabierałam przekonania, że czytam po prostu historię naprawdę zagubionego w życiu człowieka. To zapiski mężczyzny, który nie rozumiał, czym są uczucia i emocje, nie potrafił odnaleźć się w społeczeństwie. W swoich dziennikach opisuje własną tułaczkę po życiu, próby pojęcia, czy...
więcej Pokaż mimo to