-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-11
2017-06-18
"Człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry
tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł"
Gabriel Garcia Marquez
Powyższy cytat świetnie oddaje klimat książki. Holokaust - jedna z największych zbrodni ludzkości. Postawiłabym ją zaraz obok wypraw krzyżowych i wszelkich masakr na tle religijnym. Łączy je nienawiść do człowieka wyznającego odmienny światopogląd.
Logoterapia z poszukiwaniem sensu ludzkiej egzystencji przedstawiona przez Viktora E. Frankla zostaje w opozycji do freudowskiej psychoanalizy z wolą uzyskania przyjemności, czy psychologii adlerowskiej dążącej do indywidualnej wyższości potrzeb. Ofiary Holokaustu musiały na nowo uczyć się życia w normalnych warunkach społecznych. Obozy miały wyzbyć więźniów woli walki o życie, ukazać ludzki bezsens marnego życia bez dóbr materialnych, potrzeb psychicznych i fizycznych, które zepchnięto na plan dalszy, jako coś obrzydliwego. Nawet ludziom nieudolnie odbierającym sobie życie obozowi strażnicy nie pozwalali pomóc. Wyniszczano ludzkie ciała i wolę poprzez ciężką pracę w trudnych warunkach i niedostateczne porcje żywności. Choroby, najczęściej tyfus, dokonywały ostatecznego sądu nad wyniszczonym ciałem. Kiedy ktoś przejdzie przez to piekło nie jest w stanie od razu przypomnieć sobie życia sprzed terroru. Wciąż spodziewa się krzyku, bicia, strzału z pistoletu. Logoterapia ma pomóc w odnalezieniu sensu życia. Nawet w tych trudnych warunkach obozowych, bo jeśli człowiek traci sens życia, szybko odchodzi w niebyt. Zrozumienie sensu cierpienia, zrozumienie potrzeby przetrwania dla konkretnego celu potrafi zdziałać cuda z psychiką człowieka. Jest tylko jeden warunek - zdefiniować swój sens i znaleźć w sobie siły, by dążyć do celu.
Zapraszam wszystkich do zapoznania się ze wspomnieniami świadka zdarzeń w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, któremu wola przetrwania, by odtworzyć tekst gotowy do publikacji (zniszczono go przy bramie obozu w Auschwitz) pozwoliła przeżyć najcięższe chwile, nawet podczas choroby.
"Człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry
tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł"
Gabriel Garcia Marquez
Powyższy cytat świetnie oddaje klimat książki. Holokaust - jedna z największych zbrodni ludzkości. Postawiłabym ją zaraz obok wypraw krzyżowych i wszelkich masakr na tle religijnym. Łączy je nienawiść do człowieka wyznającego odmienny...
2016-06
Gdy zaczęłam czytać książkę, nie zauważyłam kiedy minęło pierwszych pięćdziesiąt stron. Obawiałam się, że powieść podzielona jest na trzy części, każda z jednym opowiadaniem. Jednak nie. Opowiadania przeplatają się ze sobą rozdziałami, niczym ramki z miodem w ulu. Najpierw są czyste, zapełnione plastrami życiodajnego złota, z czasem pojawiają się problemy pełne odpadów na podobieństwo kitu pszczelego, by na końcu zostać pokonanymi przez czerwie, opryski, wirus – katastrofę.
Utrata pszczół, zapylaczy jest synonimem ciężkiej i niebezpiecznej pracy na wysokości, wśród gałęzi, w ciągłym strachu przed upadkiem z wysokości i potrąceniem z pensji za wyrządzone drzewom szkody. Pracownice jak pszczoły jednako ubrane, w grupach skupione niczym pęki kwiatów, niczym się od siebie nie odróżniają. Małe dzieci zmuszone do pracy jako zapylacze. Niedożywione, zmęczone, pracują by zarobić na pożywienie. Wysiłek stworzenia projektu ula, doskonałego domu, w którym pszczoły znajdą schronienie i idealne warunki do życia zajmuje większość życia konstruktora. Hodowca pszczół, trudniący się wypożyczaniem swojej pasieki rolnikom do zapylania roślin, z bezsilną rozpaczą przygląda się śmierci swoich podopiecznych.
Każda opowieść to jeden ul z kilkoma ramkami pracy włożonej w pielęgnację ogniska domowego i pszczół. Kiedy jednak choroba paraliżuje, żadne lekarstwo nie jest w stanie pomóc: zapylanie kwiatów ptasimi piórami pokrytymi pyłkiem, nowatorskie projekty czy zakup przemysłowych uli w miejsce ręcznie budowanych, zgodnie z tradycją rodzinną.
Jest w tym wszystkim obraz gorszego oblicza człowieczeństwa, które czyni nas odpowiedzialnymi za wyginięcie gatunków przez brak rozwagi i najzwyklejszą głupotę, będącą wynikiem chęci zysków ekonomicznych za wszelką cenę.
Kiedy skończyłam książkę, miałam odruch, by czytać ją od nowa, bo te trzy historie pokazują tragedię wielu milionów ludzi na całym świecie. I chociaż autorka osadziła jedno z opowiadań w przyszłości, już dziś wiemy, że zapylanie chińskich grusz przez ludzi jest praktykowane teraz, w tej chwili. Książka niesie prorocze przesłanie katastrofy ekologicznej o wymiarze globalnym. Zwraca uwagę na sprawy istotne dla przyrody i dla ludzi. Tłumaczy, że każdy człowiek jest częścią składową społeczeństwa, niczym pojedyncza pszczoła w ulu. Jeśli one wymrą, następni będą ludzie.
Autor: Maja Lunde
Tytuł: „Historia pszczół”
Wydawnictwo Literackie Kraków 2016
ISBN 978-83-08-06106-0
Gdy zaczęłam czytać książkę, nie zauważyłam kiedy minęło pierwszych pięćdziesiąt stron. Obawiałam się, że powieść podzielona jest na trzy części, każda z jednym opowiadaniem. Jednak nie. Opowiadania przeplatają się ze sobą rozdziałami, niczym ramki z miodem w ulu. Najpierw są czyste, zapełnione plastrami życiodajnego złota, z czasem pojawiają się problemy pełne odpadów na...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-09
Oblicza Bestii
Napięcie rośnie, niczym w powieściach Stephena Kinga. Zło jest w nas, tam się rodzi i stamtąd wyślizguje z ryzów naszej świadomości, wpełza w podświadomość, by w pełni niekontrolowanym szaleństwem zabić dotychczasowy świat, który z mozołem budowaliśmy przez wiele lat. Bestia ma wiele twarzy - im bardziej przerażające, krwiożercze tym autentyczniejsze:
"Ściany rozpadliny. Refleksy przechodzące w absolutną ciemność. Snop światła z kamery, który skakał po ścianach, czasami jak na zwolnionym filmie, czasami jak w histerii. kawałki lodu pływające w wodzie przy moich nogach. I odbicia mojej twarzy w lodowej ścianie. Miałem twarz uśmiechniętą, potem skupioną, a na niej wciąż minę osoby, która chce podsłuchać jakąś rozmowę. Aż w końcu była to twarz roztrzęsiona, z oczami zwierzęcia w pułapce, z ustami pociemniałymi od zimna, odsłaniająca zęby w jakimś szyderczym uśmiechu, którego u siebie nie znałem. Była jak maski zdejmowane średniowiecznym zmarłym".
Zło istnieje od zawsze, liczy sobie całe miliony, a nawet miliardy lat. Jest uwięzione w warstwach skał i lodowców. Czasami ujawnia się i doprowadza do szaleństwa. Sprawia, że człowiek staje się zły, ale nie dopuszcza tego do siebie, wpada w pętlę kłamstw. Wtedy Bestia zaczyna domagać się krwawej ofiary, najdroższej ci osoby, kogoś bliskiego.
Luca D'Andrea czerpie z doświadczenia amerykańskiego pisarza i przyznaję – robi to świetnie. Nie stara się tego ukrywać, wspomina jego nazwisko co najmniej dwukrotnie w swojej powieści. Nie próbuje być identyczny, ma swój styl i pomysł na wprowadzenie czytelnika w mroczny świat wyobraźni. Należy do kręgu pisarzy, którzy z nudnych miejsc potrafią uczynić niemal atrakcję turystyczną. Mam nadzieję, że D'Andrea wyda niejedną powieść, zaspokajającą wymagania czytelników o mocnych nerwach.
Autor Luca D'Andrea
Tytuł „Istota zła”
Przekład Stanisław Kasprzysiak
Wydawnictwo W.A.B., Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2016
ISBN 978-83-280-3693-2
Oblicza Bestii
Napięcie rośnie, niczym w powieściach Stephena Kinga. Zło jest w nas, tam się rodzi i stamtąd wyślizguje z ryzów naszej świadomości, wpełza w podświadomość, by w pełni niekontrolowanym szaleństwem zabić dotychczasowy świat, który z mozołem budowaliśmy przez wiele lat. Bestia ma wiele twarzy - im bardziej przerażające, krwiożercze tym...
2016-12-09
Oblicza Bestii
Napięcie rośnie, niczym w powieściach Stephena Kinga. Zło jest w nas, tam się rodzi i stamtąd wyślizguje z ryzów naszej świadomości, wpełza w podświadomość, by w pełni niekontrolowanym szaleństwem zabić dotychczasowy świat, który z mozołem budowaliśmy przez wiele lat. Bestia ma wiele twarzy - im bardziej przerażające, krwiożercze tym autentyczniejsze:
"Ściany rozpadliny. Refleksy przechodzące w absolutną ciemność. Snop światła z kamery, który skakał po ścianach, czasami jak na zwolnionym filmie, czasami jak w histerii. kawałki lodu pływające w wodzie przy moich nogach. I odbicia mojej twarzy w lodowej ścianie. Miałem twarz uśmiechniętą, potem skupioną, a na niej wciąż minę osoby, która chce podsłuchać jakąś rozmowę. Aż w końcu była to twarz roztrzęsiona, z oczami zwierzęcia w pułapce, z ustami pociemniałymi od zimna, odsłaniająca zęby w jakimś szyderczym uśmiechu, którego u siebie nie znałem. Była jak maski zdejmowane średniowiecznym zmarłym".
Zło istnieje od zawsze, liczy sobie całe miliony, a nawet miliardy lat. Jest uwięzione w warstwach skał i lodowców. Czasami ujawnia się i doprowadza do szaleństwa. Sprawia, że człowiek staje się zły, ale nie dopuszcza tego do siebie, wpada w pętlę kłamstw. Wtedy Bestia zaczyna domagać się krwawej ofiary, najdroższej ci osoby, kogoś bliskiego.
Luca D'Andrea czerpie z doświadczenia amerykańskiego pisarza i przyznaję – robi to świetnie. Nie stara się tego ukrywać, wspomina jego nazwisko co najmniej dwukrotnie w swojej powieści. Nie próbuje być identyczny, ma swój styl i pomysł na wprowadzenie czytelnika w mroczny świat wyobraźni. Należy do kręgu pisarzy, którzy z nudnych miejsc potrafią uczynić niemal atrakcję turystyczną. Mam nadzieję, że D'Andrea wyda niejedną powieść, zaspokajającą wymagania czytelników o mocnych nerwach.
Oblicza Bestii
Napięcie rośnie, niczym w powieściach Stephena Kinga. Zło jest w nas, tam się rodzi i stamtąd wyślizguje z ryzów naszej świadomości, wpełza w podświadomość, by w pełni niekontrolowanym szaleństwem zabić dotychczasowy świat, który z mozołem budowaliśmy przez wiele lat. Bestia ma wiele twarzy - im bardziej przerażające, krwiożercze tym...
2018-04-01
Wiedziałam, chociażby z racji tytułu, o czym będzie ta książka. Temat dotyczy wielu kobiet, prawie wszystkich. Kiedy po raz pierwszy zaszłam w ciążę okazało się, że wiele kobiet z rodziny doświadczyło poronienia lub aborcji. To były tragiczne opowieści, bo w tym temacie nie ma szczęśliwego zakończenia. Kilka lat później zasiliłam szeregi tragicznych przeżyć.
Oriana Fallaci napisała o wszystkich swoich uczuciach. Jak zwykle - była szczera aż do bólu. Nie ukrywała strachu, obaw, radości, nienawiści. Książka jest monologiem do nienarodzonego dziecka, do "jaja" - jak je czasem określa autorka. Opowiada bajki, retrospekcje z własnych przeżyć. Kocha bezgranicznie i niecierpliwie oczekuje przyjścia dziecka na świat, odmierza czas, opisując jak w danym tygodniu wygląda płód. Innym razem nienawidzi, jest wściekła i nie godzi się na zaborczość i jednostronne korzyści wynikające ze związku wynikłego z biologicznego połączenia z rosnącym płodem - egoistą. To naprawdę trudny stan dla kobiety o tak niezależnym charakterze jaki posiadała Fallaci - włoski wulkan emocji, temperamentu i niezależności. Wspaniała kobieta, nieszablonowe myśli! Dokonała na sobie osądu, stając przed osobami oskarżającymi ją w głębi własnego sumienia. Odwaga i szczerość - to jej największe atuty.
Jej opowieść jest historią każdej z nas, każdej która przez to przeszła.
Wiedziałam, chociażby z racji tytułu, o czym będzie ta książka. Temat dotyczy wielu kobiet, prawie wszystkich. Kiedy po raz pierwszy zaszłam w ciążę okazało się, że wiele kobiet z rodziny doświadczyło poronienia lub aborcji. To były tragiczne opowieści, bo w tym temacie nie ma szczęśliwego zakończenia. Kilka lat później zasiliłam szeregi tragicznych przeżyć.
Oriana Fallaci...
2017-09-20
Trudno ominąć obojętnie tego autora. Stanowi nie lada wyzwanie. Trudno z nim się nie zgodzić, bo czytając go zaczynam szukać myśli potwierdzających słowa zawarte w książce. Nie ma sensu podważać ich racjonalności.
Trudno ominąć obojętnie tego autora. Stanowi nie lada wyzwanie. Trudno z nim się nie zgodzić, bo czytając go zaczynam szukać myśli potwierdzających słowa zawarte w książce. Nie ma sensu podważać ich racjonalności.
Pokaż mimo to1987-07-26
"Manitou" Mastertona i kontynuację czytałam będąc nastolatką, czyli przeszło 20 lat temu. Dzisiaj to klasyka horroru, opierająca się na twórczości Stephena Kinga, H.P. Lovecrafta i mniej znanego w Polsce Harlana Ellisona.
Masterton to mistrz strachu. Sięgnął głębi historii swego kontynentu i nie pomylił się - ludzie, którzy przybyli do Ameryki, zniszczyli kulturę Indian, obawiają się odwetu. Pierwotne zło tkwi w tej ziemi, gdyż nie jest zrozumiałe dla białych. Indianie zostali odkryci, wraz z urodzajnymi ziemiami, ale nikt nigdy nie próbował nawet zrozumieć ich zwyczajów i kultury. Braki te są źródłem strachu, bo wszystko co niezrozumiałe budzi lęk.
Świetna literatura!
Podałam datę przeczytania 1987-07-26, ale nie jestem jej na 100% pewna. Serię "Manitou" czytałam przeszło 20 lat temu.
"Manitou" Mastertona i kontynuację czytałam będąc nastolatką, czyli przeszło 20 lat temu. Dzisiaj to klasyka horroru, opierająca się na twórczości Stephena Kinga, H.P. Lovecrafta i mniej znanego w Polsce Harlana Ellisona.
Masterton to mistrz strachu. Sięgnął głębi historii swego kontynentu i nie pomylił się - ludzie, którzy przybyli do Ameryki, zniszczyli kulturę Indian,...
2016-10
Do "Mistrza i Małgorzaty" wróciłam po latach, nieco obawiając się powrotu depresji. Jakież było moje zdziwienie, gdy czytając kolejne strony byłam coraz bardziej rozbawiona. Czas robi swoje i na pewno spojrzenie z dystansem na lektury młodości wychodzi nam wszystkim - na dobre! Zwłaszcza jeśli chodzi o książki mistrzów pióra. Po raz pierwszy czytałam tę książkę w 1987 roku.
Do "Mistrza i Małgorzaty" wróciłam po latach, nieco obawiając się powrotu depresji. Jakież było moje zdziwienie, gdy czytając kolejne strony byłam coraz bardziej rozbawiona. Czas robi swoje i na pewno spojrzenie z dystansem na lektury młodości wychodzi nam wszystkim - na dobre! Zwłaszcza jeśli chodzi o książki mistrzów pióra. Po raz pierwszy czytałam tę książkę w 1987...
więcej mniej Pokaż mimo to2009-01-10
Lizbona, stolica Portugalii, z mnóstwem katedr. Co skłoniło bohatera powieści do opuszczenia Berna w Szwajcarii, odbycia wielogodzinnej podróży pociągiem z przesiadkami do nieznanego mu miasta pełnego wspomnień o Amadeo Prado, lekarzu, który uratował życie znienawidzonemu dyktatorowi - Salazarowi, i który napisał „Złotnik słów”, ponieważ słowa używane na co dzień wydawały mu się brudne, skalane, zapragnął więc stworzyć język, wymyślić słowa na nowo.
„To, co mówią ludzie, to nie są teksty. Oni po prostu rozmawiają”
„... nie można polegać na tym, co ludzie mówią. Zwykle mówią jedynie po to, by mówić.” „Żeby brać kogoś za słowo – to mogło przyjść do głowy wyłącznie filologowi, i to filologowi klasycznemu, przez cały dzień mającemu do czynienia ze słowami, których nie można cofnąć, z tekstami, do których w dodatku istnieją tysiące komentarzy.”
„Jeśli nie można brać ludzi za słowo, cóż innego można robić z cudzymi słowami? (...) „Traktować je jako okazję, by samemu pogadać! Tak, żeby rozmowa toczyła się dalej.”
Autor lekko kokietuje czytelnika, drażni się, zmusza do samodzielnych przemyśleń, wędrówki w głąb swojego wnętrza, w celu poznania i zrozumienia siebie.
Rajmund Gregorius lat 57, nauczyciel greki, łaciny i hebrajskiego w berneńskim gimnazjum, z którym był związany od dzieciństwa, kiedy do niego uczęszczał a następnie pracował jako wykładowca. Będąc na studiach pracował jako zastępca nauczyciela greki, potem – stały wykładowca. Kiedy miał 33 lata zdał egzaminy końcowe na uniwersytecie. Naciskom żony – Florence – zawdzięczał doktorat, ponieważ jemu samemu nie zależało na tytułach, chciał być „dobrym”, znawcą w przedmiocie swoich zainteresowań. Był wobec siebie wymagający, ale nie dziwaczny i próżny:
„Był to raczej (...) cichy gniew skierowany przeciwko światu ważniaków, niezłomny upór, którym chciał się zemścić na gronie pozerów.”
Jego życie jest tak podporządkowane szczegółom, że jakakolwiek zmiana wprowadza w jego życie zamęt i chaos. Dni są prawie identyczne, nie różnią się od siebie, zawsze ten sam punktualny rytuał porannej drogi do pracy przez most Kirchenfeld, prowadzący z centrum do miejsca pracy Gregoriusa w gimnazjum. Kiedyś zamknięto most, w następstwie czego myli się na lekcji greki. Zdumienie wśród uczniów jest tak porażające, że wreszcie uznano, że na pewno przesłyszano się. To świadczy o silnym i niezachwianym autorytecie nauczyciela, który swoją wiedzą imponuje uczniom.
Po zdarzeniu z Portugalką na moście Kirchenfeld, zauroczony wymową słowa, które brzmiało jak melodia postanawia nauczyć się języka portugalskiego. W księgarni wybiera książkę Amadeu Inacio De Almeida Prado „Złotnik słów”, której treść pragnie poznać, by: „... naśladować niepojęte tempo mowy i roztańczone jasne brzmienie przypominające flet picolo.”
W powieści niejednokrotnie mowa jest o wahaniu, zwątpieniu, lęku przed tym, co ma nadejść, zdarzyć się. Ważną osobą dla Gregoriusa jest Grek, okulista i przyjaciel – Doxiades. To do niego może się zwrócić ze swoim lękiem przed całkowitą utratą wzroku o każdej porze dnia i nocy. Doxiades rozumie, że:
„Czasami człowiek boi się czegoś, ponieważ boi się czego innego (...).”
Dlatego nie przejawia oznak zaniepokojenia, gdy Gregorius niespodziewanie wyjeżdża z Berna. Uważa, że jest to duchowa wycieczka w głąb siebie, aby poznać bliżej swoje możliwości, lęki, sprawdzić swoją wytrzymałość psychiczną, odbyć podróż do swojego wnętrza, by odkryć otaczający go świat i ludzi, bliskość i dystans. Przede wszystkim poznać i zrozumieć samego siebie. Ciekawe zestawienie postaci w lustrze, oglądanej jako odbicie w szybie wystawowej. Fragment ten mówi o odzwierciedleniu duszy, myśli i uczuć, które tkwią wewnątrz każdego człowieka. Fizyczna postać jest odbiciem tego, co znajduje się wewnątrz człowieka.
„Wszyscy oni mieli przed sobą ten sam obraz, a jednak, jak powiedział Prado, widzieli za każdym razem co innego, ponieważ każdy postrzegany fragment świata zewnętrznego stanowił fragment świata wewnętrznego”.
Tutaj należałoby wspomnieć o przezwisku Rajmunda Gregoriusa, którym nazwali go uczniowie – Mundus. W języku łacińskim mundus, mundi oznacza świat, ludzi z dala od Boga (rzeczownik: deklinacja II, rodzaj męski, masclinum). Odniesienie znaczenia tego przezwiska znajdujemy w późniejszym wystąpieniu Amadeo Prado w liceum, w sprawie miłości i nienawiści do słowa bożego i potrzebie oglądania katedr, aby nie zapomnieć, dlaczego budzą tak głęboko sprzeczne uczucia.
Czytelnik, wraz z bohaterem książki poznaje życie i ludzi związanych z Prado, dowiaduje się o relacjach panujących w rodzinie, oschłych uczuciach matki, oszczędnego w słowa ojca – sędziego, który skazuje drobną złodziejkę na zbyt surową, według Amadeo, karę więzienia. Ojciec dręczony chorobą Bechtera cierpi straszliwe męki od skrzywionego kręgosłupa i syn upatruje w tym powód wybrania zawodu lekarza, aby móc ulżyć jego cierpieniom. Ratuje życie swojej siostrze, po czym ona angażuje się w prowadzenie jego gabinetu, opiekuje się bratem jak tylko potrafi najlepiej. Jest wiele innych postaci, przyjaciół i znajomych, opowiadających o Prado swoje historie, które skrzyżowały ich drogi życia.
„Historie, które opowiadają o nas inni, i historie, które opowiadamy o sobie sami – które są bliższe prawdy? Czy to takie oczywiste, że te własne? Czy człowiek jest autorytetem dla samego siebie? (...) czy w owych historiach istnieje w ogóle różnica między prawdą i fałszem?”
Podróż jest istotnym momentem przełamania własnych obaw przed opuszczeniem tego wszystkiego, do czego człowiek jest przyzwyczajony. Codzienny rytuał życia zostaje zachwiany, wszystko się zmienia, nawet stosunek do życia i postrzegania go z innej perspektywy. Cała wyprawa Gregoriusa jest poszukiwaniem sensu podróży, która ma go doprowadzić do poznania siebie samego, natomiast postać Amadeo Prado jest kluczem do odpowiedzi na poszukiwania sensu istnienia.
„Jesteśmy rozpostarci nie tylko w czasie. Także w przestrzeni rozciągamy się daleko poza to, co widoczne. Zostawiamy część siebie, gdy opuszczamy jakieś miejsce, zostajemy tam, choć odjeżdżamy. I istnieją w nas rzeczy, które możemy odnaleźć ponownie tylko wtedy, gdy tam powrócimy. Jedziemy do samych siebie, podróżujemy w głąb siebie, kiedy monotonny stukot kół zabiera nas do miejsca, gdzie przemierzyliśmy pewien odcinek naszego życia, jakkolwiek byłby krótki. (...)
To błąd, bezsensowny akt przemocy, gdy koncentrujemy się na tu i teraz w przekonaniu, że ogarniamy to, co najistotniejsze. Słuszniej byłoby poruszać się spokojnie i pewnie, z odpowiednią dozą humoru i odpowiednią melancholią po tym czasowo i przestrzennie rozległym wewnętrznie krajobrazie, którym jesteśmy. Dlaczego żal nam ludzi, którzy nie mogą podróżować? Ponieważ skoro nie mogą się rozpostrzeć przestrzennie, nie mogą się też powielać, i w ten sposób zostaje im odebrana możliwość, by udawać się na wyprawy w głąb samych siebie i odkrywać, kim i czym innym mogliby zostać.”
Wszystko zaczęło się od Portugalki na moście Kirchenfeld i jednego wypowiedzianego przez nią słowa. Treść „Złotnika słów” była tak zajmująca, że spowodowała ciekawość, której następstwem doszło do podróży i potrzeby poznania tego, co mogło skłonić człowieka do wymyślenia słów i języka na nowo.
W powieści jest jeszcze mowa o powstaniu, ruchu oporu, o rządach dyktatora i momencie, kiedy ciężko ranny trafia do gabinetu Amadeo. Ludzie, którzy go przynieśli wpadli w złość, kiedy lekarz ratuje oprawcy życie, opluwają go, nie rozumieją tego, że będąc lekarzem nie myśli o tym, kim jest człowiek, któremu ratuje życie. Nie rozumieją nawet ci, których bliskich uratował od przedwczesnej śmierci. Nie potrafi ogarnąć w pierwszym momencie, dlaczego tak się dzieje. Jaką moc ma w tym momencie słowo? Wykrzyczane, nienawistne, obraźliwe, szydercze. Czy w takim momencie przychodzi nagle myśl, aby zmienić je na nowe, wymyślić od początku? Na początku musiało być słowo, bo Bóg aby stworzyć światłość musiał rzec: „<Niechaj się stanie światłość!> . I stała się światłość.” (Stary Testament. Księga Rodzaju 1.3.). analogicznie rzecz biorąc, zanim pierwsze stworzył niebo i ziemię, musiał najpierw powiedzieć, co chce stworzyć. Dlatego sądzę, że najpierw było słowo, a następnie – cała reszta.
„ – A zatem słowo jest światłością ludzi – powiedział [Silveira]. – A rzeczy istnieją naprawdę wtedy, gdy są ubrane w słowa.
- Słowa zaś muszą mieć rytm – dodał Gregorius. – Rytm, jaki na przykład mają słowa świętego Jana. Dopiero wtedy, dopiero gdy są poezją, rzeczywiście rzucają na rzeczy nowe światło. W zmiennym świetle słów te same rzeczy mogą wyglądać bardzo różnie. (...)
- I dlatego komuś, komu brakuje jednego słowa wobec trzystu tysięcy ksiąg, muszą ogarnąć zawroty głowy.”
Na koniec - cytaty na temat ulotności życia i braku chęci do poznania tego, co w życiu najważniejsze:
„Nasze życie to niestałe konstrukcje z lotnych piasków, tworzone przez jeden podmuch wiatru, niszczone przez następny. Formacje daremności, które ulatują na wietrze, nim na dobre powstały.”
„Dlaczego jednak otwarte spojrzenie jest takie trudne? Jesteśmy leniwymi istotami, spragnionymi tego, co znane. Ciekawość jako rzadki luksus na polu przyzwyczajeń. Stać mocno na ziemi i w każdej chwili bawić się otwartymi możliwościami, to byłaby sztuka. Trzeba by być Mozartem. Mozartem otwartej przyszłości.”
„Nocny pociąg do Lizbony” Pascal Mercier, Oficyna Wydawnicza Noir sur Blanc, Kraków 2008r.
Tytuł oryginalny: „Nachtzug nach Lissabon”
Przekład: Magdalena Jatowska
Lizbona, stolica Portugalii, z mnóstwem katedr. Co skłoniło bohatera powieści do opuszczenia Berna w Szwajcarii, odbycia wielogodzinnej podróży pociągiem z przesiadkami do nieznanego mu miasta pełnego wspomnień o Amadeo Prado, lekarzu, który uratował życie znienawidzonemu dyktatorowi - Salazarowi, i który napisał „Złotnik słów”, ponieważ słowa używane na co dzień wydawały...
więcej mniej Pokaż mimo to2009-01-10
Lizbona, stolica Portugalii, z mnóstwem katedr. Co skłoniło bohatera powieści do opuszczenia Berna w Szwajcarii, odbycia wielogodzinnej podróży pociągiem z przesiadkami do nieznanego mu miasta pełnego wspomnień o Amadeo Prado, lekarzu, który uratował życie znienawidzonemu dyktatorowi - Salazarowi, i który napisał „Złotnik słów”, ponieważ słowa używane na co dzień wydawały mu się brudne, skalane, zapragnął więc stworzyć język, wymyślić słowa na nowo.
„To, co mówią ludzie, to nie są teksty. Oni po prostu rozmawiają”
„... nie można polegać na tym, co ludzie mówią. Zwykle mówią jedynie po to, by mówić.” „Żeby brać kogoś za słowo – to mogło przyjść do głowy wyłącznie filologowi, i to filologowi klasycznemu, przez cały dzień mającemu do czynienia ze słowami, których nie można cofnąć, z tekstami, do których w dodatku istnieją tysiące komentarzy.”
„Jeśli nie można brać ludzi za słowo, cóż innego można robić z cudzymi słowami? (...) „Traktować je jako okazję, by samemu pogadać! Tak, żeby rozmowa toczyła się dalej.”
Autor lekko kokietuje czytelnika, drażni się, zmusza do samodzielnych przemyśleń, wędrówki w głąb swojego wnętrza, w celu poznania i zrozumienia siebie.
Rajmund Gregorius lat 57, nauczyciel greki, łaciny i hebrajskiego w berneńskim gimnazjum, z którym był związany od dzieciństwa, kiedy do niego uczęszczał a następnie pracował jako wykładowca. Będąc na studiach pracował jako zastępca nauczyciela greki, potem – stały wykładowca. Kiedy miał 33 lata zdał egzaminy końcowe na uniwersytecie. Naciskom żony – Florence – zawdzięczał doktorat, ponieważ jemu samemu nie zależało na tytułach, chciał być „dobrym”, znawcą w przedmiocie swoich zainteresowań. Był wobec siebie wymagający, ale nie dziwaczny i próżny:
„Był to raczej (...) cichy gniew skierowany przeciwko światu ważniaków, niezłomny upór, którym chciał się zemścić na gronie pozerów.”
Jego życie jest tak podporządkowane szczegółom, że jakakolwiek zmiana wprowadza w jego życie zamęt i chaos. Dni są prawie identyczne, nie różnią się od siebie, zawsze ten sam punktualny rytuał porannej drogi do pracy przez most Kirchenfeld, prowadzący z centrum do miejsca pracy Gregoriusa w gimnazjum. Kiedyś zamknięto most, w następstwie czego myli się na lekcji greki. Zdumienie wśród uczniów jest tak porażające, że wreszcie uznano, że na pewno przesłyszano się. To świadczy o silnym i niezachwianym autorytecie nauczyciela, który swoją wiedzą imponuje uczniom.
Po zdarzeniu z Portugalką na moście Kirchenfeld, zauroczony wymową słowa, które brzmiało jak melodia postanawia nauczyć się języka portugalskiego. W księgarni wybiera książkę Amadeu Inacio De Almeida Prado „Złotnik słów”, której treść pragnie poznać, by: „... naśladować niepojęte tempo mowy i roztańczone jasne brzmienie przypominające flet picolo.”
W powieści niejednokrotnie mowa jest o wahaniu, zwątpieniu, lęku przed tym, co ma nadejść, zdarzyć się. Ważną osobą dla Gregoriusa jest Grek, okulista i przyjaciel – Doxiades. To do niego może się zwrócić ze swoim lękiem przed całkowitą utratą wzroku o każdej porze dnia i nocy. Doxiades rozumie, że:
„Czasami człowiek boi się czegoś, ponieważ boi się czego innego (...).”
Dlatego nie przejawia oznak zaniepokojenia, gdy Gregorius niespodziewanie wyjeżdża z Berna. Uważa, że jest to duchowa wycieczka w głąb siebie, aby poznać bliżej swoje możliwości, lęki, sprawdzić swoją wytrzymałość psychiczną, odbyć podróż do swojego wnętrza, by odkryć otaczający go świat i ludzi, bliskość i dystans. Przede wszystkim poznać i zrozumieć samego siebie. Ciekawe zestawienie postaci w lustrze, oglądanej jako odbicie w szybie wystawowej. Fragment ten mówi o odzwierciedleniu duszy, myśli i uczuć, które tkwią wewnątrz każdego człowieka. Fizyczna postać jest odbiciem tego, co znajduje się wewnątrz człowieka.
„Wszyscy oni mieli przed sobą ten sam obraz, a jednak, jak powiedział Prado, widzieli za każdym razem co innego, ponieważ każdy postrzegany fragment świata zewnętrznego stanowił fragment świata wewnętrznego”.
Tutaj należałoby wspomnieć o przezwisku Rajmunda Gregoriusa, którym nazwali go uczniowie – Mundus. W języku łacińskim mundus, mundi oznacza świat, ludzi z dala od Boga (rzeczownik: deklinacja II, rodzaj męski, masclinum). Odniesienie znaczenia tego przezwiska znajdujemy w późniejszym wystąpieniu Amadeo Prado w liceum, w sprawie miłości i nienawiści do słowa bożego i potrzebie oglądania katedr, aby nie zapomnieć, dlaczego budzą tak głęboko sprzeczne uczucia.
Czytelnik, wraz z bohaterem książki poznaje życie i ludzi związanych z Prado, dowiaduje się o relacjach panujących w rodzinie, oschłych uczuciach matki, oszczędnego w słowa ojca – sędziego, który skazuje drobną złodziejkę na zbyt surową, według Amadeo, karę więzienia. Ojciec dręczony chorobą Bechtera cierpi straszliwe męki od skrzywionego kręgosłupa i syn upatruje w tym powód wybrania zawodu lekarza, aby móc ulżyć jego cierpieniom. Ratuje życie swojej siostrze, po czym ona angażuje się w prowadzenie jego gabinetu, opiekuje się bratem jak tylko potrafi najlepiej. Jest wiele innych postaci, przyjaciół i znajomych, opowiadających o Prado swoje historie, które skrzyżowały ich drogi życia.
„Historie, które opowiadają o nas inni, i historie, które opowiadamy o sobie sami – które są bliższe prawdy? Czy to takie oczywiste, że te własne? Czy człowiek jest autorytetem dla samego siebie? (...) czy w owych historiach istnieje w ogóle różnica między prawdą i fałszem?”
Podróż jest istotnym momentem przełamania własnych obaw przed opuszczeniem tego wszystkiego, do czego człowiek jest przyzwyczajony. Codzienny rytuał życia zostaje zachwiany, wszystko się zmienia, nawet stosunek do życia i postrzegania go z innej perspektywy. Cała wyprawa Gregoriusa jest poszukiwaniem sensu podróży, która ma go doprowadzić do poznania siebie samego, natomiast postać Amadeo Prado jest kluczem do odpowiedzi na poszukiwania sensu istnienia.
„Jesteśmy rozpostarci nie tylko w czasie. Także w przestrzeni rozciągamy się daleko poza to, co widoczne. Zostawiamy część siebie, gdy opuszczamy jakieś miejsce, zostajemy tam, choć odjeżdżamy. I istnieją w nas rzeczy, które możemy odnaleźć ponownie tylko wtedy, gdy tam powrócimy. Jedziemy do samych siebie, podróżujemy w głąb siebie, kiedy monotonny stukot kół zabiera nas do miejsca, gdzie przemierzyliśmy pewien odcinek naszego życia, jakkolwiek byłby krótki. (...)
To błąd, bezsensowny akt przemocy, gdy koncentrujemy się na tu i teraz w przekonaniu, że ogarniamy to, co najistotniejsze. Słuszniej byłoby poruszać się spokojnie i pewnie, z odpowiednią dozą humoru i odpowiednią melancholią po tym czasowo i przestrzennie rozległym wewnętrznie krajobrazie, którym jesteśmy. Dlaczego żal nam ludzi, którzy nie mogą podróżować? Ponieważ skoro nie mogą się rozpostrzeć przestrzennie, nie mogą się też powielać, i w ten sposób zostaje im odebrana możliwość, by udawać się na wyprawy w głąb samych siebie i odkrywać, kim i czym innym mogliby zostać.”
Wszystko zaczęło się od Portugalki na moście Kirchenfeld i jednego wypowiedzianego przez nią słowa. Treść „Złotnika słów” była tak zajmująca, że spowodowała ciekawość, której następstwem doszło do podróży i potrzeby poznania tego, co mogło skłonić człowieka do wymyślenia słów i języka na nowo.
W powieści jest jeszcze mowa o powstaniu, ruchu oporu, o rządach dyktatora i momencie, kiedy ciężko ranny trafia do gabinetu Amadeo. Ludzie, którzy go przynieśli wpadli w złość, kiedy lekarz ratuje oprawcy życie, opluwają go, nie rozumieją tego, że będąc lekarzem nie myśli o tym, kim jest człowiek, któremu ratuje życie. Nie rozumieją nawet ci, których bliskich uratował od przedwczesnej śmierci. Nie potrafi ogarnąć w pierwszym momencie, dlaczego tak się dzieje. Jaką moc ma w tym momencie słowo? Wykrzyczane, nienawistne, obraźliwe, szydercze. Czy w takim momencie przychodzi nagle myśl, aby zmienić je na nowe, wymyślić od początku? Na początku musiało być słowo, bo Bóg aby stworzyć światłość musiał rzec: „<Niechaj się stanie światłość!> . I stała się światłość.” (Stary Testament. Księga Rodzaju 1.3.). analogicznie rzecz biorąc, zanim pierwsze stworzył niebo i ziemię, musiał najpierw powiedzieć, co chce stworzyć. Dlatego sądzę, że najpierw było słowo, a następnie – cała reszta.
„ – A zatem słowo jest światłością ludzi – powiedział [Silveira]. – A rzeczy istnieją naprawdę wtedy, gdy są ubrane w słowa.
- Słowa zaś muszą mieć rytm – dodał Gregorius. – Rytm, jaki na przykład mają słowa świętego Jana. Dopiero wtedy, dopiero gdy są poezją, rzeczywiście rzucają na rzeczy nowe światło. W zmiennym świetle słów te same rzeczy mogą wyglądać bardzo różnie. (...)
- I dlatego komuś, komu brakuje jednego słowa wobec trzystu tysięcy ksiąg, muszą ogarnąć zawroty głowy.”
Na koniec - cytaty na temat ulotności życia i braku chęci do poznania tego, co w życiu najważniejsze:
„Nasze życie to niestałe konstrukcje z lotnych piasków, tworzone przez jeden podmuch wiatru, niszczone przez następny. Formacje daremności, które ulatują na wietrze, nim na dobre powstały.”
„Dlaczego jednak otwarte spojrzenie jest takie trudne? Jesteśmy leniwymi istotami, spragnionymi tego, co znane. Ciekawość jako rzadki luksus na polu przyzwyczajeń. Stać mocno na ziemi i w każdej chwili bawić się otwartymi możliwościami, to byłaby sztuka. Trzeba by być Mozartem. Mozartem otwartej przyszłości.”
„Nocny pociąg do Lizbony” Pascal Mercier, Oficyna Wydawnicza Noir sur Blanc, Kraków 2008r.
Tytuł oryginalny: „Nachtzug nach Lissabon”
Przekład: Magdalena Jatowska
Lizbona, stolica Portugalii, z mnóstwem katedr. Co skłoniło bohatera powieści do opuszczenia Berna w Szwajcarii, odbycia wielogodzinnej podróży pociągiem z przesiadkami do nieznanego mu miasta pełnego wspomnień o Amadeo Prado, lekarzu, który uratował życie znienawidzonemu dyktatorowi - Salazarowi, i który napisał „Złotnik słów”, ponieważ słowa używane na co dzień wydawały...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
Książki Zbigniewa Masternaka mówią przede wszystkim o twardym życiu, a mimo to są pełne ciepła i sympatii dla głównych bohaterów. Kolejne opowiadania przedstawiają postaci, mające rzeczywiste problemy życia codziennego, nie epatują zbędnym użalaniem się nad swoją trudną sytuacją, lecz raczej poszukiwaniem pozytywnej strony i rozwiązaniem problemu. Czytelnik jest prowadzony przez świat transformacji gospodarczo – kulturowej, ulegający globalizacji, wrogi do dmienności seksualnej, wyznaniowej i indywidualizmowi, zamknięty na przeszłość, starość, biedę, niezaradność. Liczy się siła mięśni i majątkowy stan posiadania, intelekt może okazać się słabością. Przedstawiony też został problem przemocy w związku partnerskim, ukazujący przyzwolenie na użycie siły przez muzułmanina wobec nieposłuszeństwa kobiety. Drążąc głębiej temat, przemoc w związkach pojawia się we wszystkich kulturach świata, będąc problemem ponad jakąkolwiek doktryną religijną. Dzieło Zbigniewa Masternaka to polska powieść o dzisiejszych czasach z elementami brutalnej rzeczywistości.
Są w naszym życiu przeczytane książki, zostawiające po sobie ślad na dłuższy czas, nawet na całe życie. Niektóre z nich prowokują, ubliżają, rozprawiają się z problemami, inne rozśmieszają, zachwycają i porywają wywołując szalone uczucia. Sądzę, że opowiadania Zbigniewa Masternaka mają te wszystkie cechy i dlatego posiadają moc wciągania czytelnika w swoje światy, natomiast niepokój płynący z refleksji nad poważnymi przemyśleniami towarzyszy treści głęboko dotykającej niejasnych wydarzeń z przeszłości.
Ważnym problemem poruszanym w opowiadaniu są stereotypy. Gdziekolwiek się ruszyć, zasypują człowieka określenia: leniwy, cwany, złodziej, naiwniak. Podczas pracy w składzie skór, gdzie wśród Francuzów i Polaków, spotkać można Bośniaka, Macedończyka, Serba, Szkota, Irlandczyka, Tunezyjczyka i Murzyna, bohater rozmyśla nad swoją trudną sytuacją, nie użalając się przy tym na ciężką pracę (wykazał się bystrością i polotem błyskawicznie opanowując tajniki dzielenia skór), lecz nad dyskryminacją i przejaskrawionymi stereotypami:
„Dla Polaczka każdy we Francji to wróg. Każdy może wbić ci nóż w plecy, mówiąc szefowi, że jesteś leniwy (…) Polaczek zawsze myśli, że robi na akord. Przez to narasta w nim frustracja (…) Rzuca więc Polaczek grackę na polu, każe pierdolić się szefowi i klnąc już nie pod nosem, lecz na cały głos, wyrzuca z siebie lawinę nienawiści – dyskryminacja, niesprawiedliwość, poniżenie, brak szacunku dla cudzej pracy! Potem ten sam Polaczek wraca do kraju. Idzie na budowę za czterokrotnie mniejsze pieniądze i tam spotyka się z megaposzanowaniem i dobrocią płynącą od wciąż najeżanych współpracowników i szefa – chuja.”
Następne stereotypy poruszane w „Nędzolach” podczas kradzieży aparatu fotograficznego parze niemieckich emerytów to złodziej i cwaniak. Autor na tym nie poprzestaje, starając się zmienić negatywny portret rodaków i ukazać zaradność oraz poszukiwanie pozytywnych wzorców wśród idoli literackich - Mały Książę, Goethe. To w nich odnajduje remedium na największego wroga – biedę. Jednocześnie krytykuje bierną postawę znanych polskich emigrantów z epok przeszłych:
„Czyż byłbym prawdziwym głosem pokolenia, gdybym nie wziął udziału w takim przedsięwzięciu? To jakby zagrzewać do walki powstańczej, a potem w niej nie uczestniczyć – jak Mickiewicz. Kpić z narodowowyzwoleńczych bojów, samemu siedząc za oceanem, jak Gombrowicz. Albo krytykować system komunistyczny, będąc od niego daleko – przykład Miłosza. Przywdziałem dziadowskie szaty jak król Kazimierz Wielki, żeby sprawdzić, jak żyje polski lud.”
W powieści napotykamy fragment – wspomnienie, opisujące podróż koleją z Kielc do Wrocławia, w którym bohater dokonuje rozrachunku z życiem. Swoje osiągnięcia, jak wydanie książki, nakręcenie filmu, nazywa klęskami, przez które wszystko stracił. Sąsiedzi i włodarz wsi, w której mieszkał, odsunęli się od niego, nawet uprzykrzali życie, czepiając się drobiazgów i nasyłając policję. Kiedy wydawało się, że pisarz postanowi ostatecznie porzucić literaturę i film, by pozostać handlowcem, menedżerem piłkarskim lub trenerem, wyciąga notes i długopis, by notować myśli, spostrzeżenia. Długopis przestaje pisać, ołówek złamany i wtem pojawia się w przedziale nieznajomy mężczyzna, głuchoniemy sprzedawca długopisów. To znak, by nie porzucać pisania, lecz trwać dalej w swoim przekleństwie, choćby nawet za cenę skazania na banicję z Gór Świętokrzyskich i życia tułacza z paszportem nędznika w kieszeni.
Twórczość Masternaka zasługuje, by zauważona została przez krytyków. Teksty poruszają niewygodne problemy transformacji w Polsce, ukazują zakątki i ludzi zapomnianych przez system, zagubionych i opuszczonych, pozostawionych samym sobie. W efekcie problem sięga poza granice kraju, stajemy się plagą krajów Zachodniej Europy, dokąd zmierza masa ludzi biednych, głodnych, zawiedzionych obietnicami o cudzie i stoma milionami złotych dla każdego. To obrazy dzisiejszych czasów, szalonego pędu, nie wiedzieć za czym.
Książki Zbigniewa Masternaka mówią przede wszystkim o twardym życiu, a mimo to są pełne ciepła i sympatii dla głównych bohaterów. Kolejne opowiadania przedstawiają postaci, mające rzeczywiste problemy życia codziennego, nie epatują zbędnym użalaniem się nad swoją trudną sytuacją, lecz raczej poszukiwaniem pozytywnej strony i rozwiązaniem problemu. Czytelnik jest prowadzony przez świat transformacji gospodarczo – kulturowej, ulegający globalizacji, wrogi odmienności seksualnej, wyznaniowej i indywidualizmowi, zamknięty na przeszłość, starość, biedę, niezaradność. Liczy się siła mięśni i majątkowy stan posiadania, intelekt może okazać się słabością. Przedstawiony też został problem przemocy w związku partnerskim, ukazujący przyzwolenie na użycie siły przez muzułmanina wobec nieposłuszeństwa kobiety. Drążąc głębiej temat, przemoc w związkach pojawia się we wszystkich kulturach świata, będąc problemem ponad jakąkolwiek doktryną religijną. Dzieło Zbigniewa Masternaka to polska powieść o dzisiejszych czasach z elementami brutalnej rzeczywistości.
Książki Zbigniewa Masternaka mówią przede wszystkim o twardym życiu, a mimo to są pełne ciepła i sympatii dla głównych bohaterów. Kolejne opowiadania przedstawiają postaci, mające rzeczywiste problemy życia codziennego, nie epatują zbędnym użalaniem się nad swoją trudną sytuacją, lecz raczej poszukiwaniem pozytywnej strony i rozwiązaniem problemu. Czytelnik jest prowadzony...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-06
Wiele już napisałam recenzji o książkach Zbigniewa Masternaka. Tym razem trafił do mych rąk komiks powstały na podstawie powieści "Nędzole".
Książki Zbigniewa Masternaka mówią przede wszystkim o twardym życiu, a mimo to są pełne ciepła i sympatii dla głównych bohaterów. Kolejne opowiadania przedstawiają postaci, mające rzeczywiste problemy życia codziennego, nie epatują zbędnym użalaniem się nad swoją trudną sytuacją, lecz raczej poszukiwaniem pozytywnej strony i rozwiązaniem problemu. Czytelnik jest prowadzony przez świat transformacji gospodarczo – kulturowej, ulegający globalizacji, wrogi do dmienności seksualnej, wyznaniowej i indywidualizmowi, zamknięty na przeszłość, starość, biedę, niezaradność. Liczy się siła mięśni i majątkowy stan posiadania, intelekt może okazać się słabością. Przedstawiony też został problem przemocy w związku partnerskim, ukazujący przyzwolenie na użycie siły przez muzułmanina wobec nieposłuszeństwa kobiety. Drążąc głębiej temat, przemoc w związkach pojawia się we wszystkich kulturach świata, będąc problemem ponad jakąkolwiek doktryną religijną. Dzieło Zbigniewa Masternaka to polska powieść o dzisiejszych czasach z elementami brutalnej rzeczywistości.
Twórczość Masternaka zasługuje, by zauważona została przez krytyków. Teksty poruszają niewygodne problemy transformacji w Polsce, ukazują zakątki i ludzi zapomnianych przez system, zagubionych i opuszczonych, pozostawionych samym sobie. W efekcie problem sięga poza granice kraju, stajemy się plagą krajów Zachodniej Europy, dokąd zmierza masa ludzi biednych, głodnych, zawiedzionych obietnicami o cudzie i stoma milionami złotych dla każdego. To obrazy dzisiejszych czasów, szalonego pędu, nie wiedzieć za czym.
Dzieło Zbigniewa Masternaka to polska powieść o dzisiejszych czasach z elementami brutalnej rzeczywistości.
Obawiałam się przełożenia powieści Zbigniewa Masternaka "Nędzole" na komiks. Muszę jednak przyznać, że świetni rysownicy i dobra redakcja oraz wybór opowiadań wystarczyło, by naprawdę dobrze ukazać treść jako rysunek. Wyszło naprawdę rewelacyjnie!
Dziękuję Wydawnictwu Kameleon za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Autor: Zbigniew Masternak
Tytuł: "Nędzole"
Wydawnictwo Kameleon, Radom 2016
ISBN 978-83-86383-91-7
Wiele już napisałam recenzji o książkach Zbigniewa Masternaka. Tym razem trafił do mych rąk komiks powstały na podstawie powieści "Nędzole".
Książki Zbigniewa Masternaka mówią przede wszystkim o twardym życiu, a mimo to są pełne ciepła i sympatii dla głównych bohaterów. Kolejne opowiadania przedstawiają postaci, mające rzeczywiste problemy życia codziennego, nie epatują...
2017-05-01
Gdyby tak napisano gotową ściągę na temat - w jaki sposób należy ubiegać się o podwyżkę, by ją na pewno otrzymać? W mig znikłaby z półek księgarni. Otóż ta książka przedstawia zawiłości takiej rozmowy, jeśli do niej w ogóle dojdzie, spowodowane przez zaskakująco oczywiste zmienne, mające wpływ na życie osobiste kierownika działu. Możliwości jest kilka, chociaż mogą wydawać się nieco powtarzalne i prozaiczne. Kiedy już po kilku miesiącach uporamy się z odrą, ością z ryby, nieświeżym jajkiem, panią yolandą i sprawą T60, możemy z wyrozumiałością spojrzeć na niewrażliwość kierowniczą.
Smaczku lekturze dodaje brak interpunkcji, której zabrakło pod wpływem cenionej przez nielicznych sztuki zwanej Liberaturą.
Gdyby tak napisano gotową ściągę na temat - w jaki sposób należy ubiegać się o podwyżkę, by ją na pewno otrzymać? W mig znikłaby z półek księgarni. Otóż ta książka przedstawia zawiłości takiej rozmowy, jeśli do niej w ogóle dojdzie, spowodowane przez zaskakująco oczywiste zmienne, mające wpływ na życie osobiste kierownika działu. Możliwości jest kilka, chociaż mogą wydawać...
więcej mniej Pokaż mimo to2011
Bardzo humorystycznie ujęty najstarszy problem świata - związek kobiety i mężczyzny. Uważam, że każdy odnajdzie tu cząstkę siebie i swojego partnera (partnerki). Nawiązania do Starego Testamentu zdają się próbą odpowiedzi na podstawowe problemy egzystencjalne, ich źródło w uczuciach, jak - ból, radość, rozczarowanie, złość, szczęście.
Pamiętam, że po przeczytaniu tej książeczki (kilka lat temu), napisałam własną refleksję na temat życia w Raju i wynikającej z tego natury ludzkiej, przejawiającej się w przyjęciu na siebie ról kobiety i mężczyzny:
Filozofia spod jabłoni
Po akcji iście batalistycznej, Adam legł na łopatki i tyłek, żłobiąc w miękkiej trawie liczne dołki i filuterne zagłębienia. Wzrok utkwił w dających cień gałęziach drzewa, przez które prześwieca blask słońca. Przymknął oczy, lecz zaraz je otworzył. Zdawało mu się, że ujrzał krągły kształt, lekko i rytmicznie kołyszący się na gałęzi. Znów poczuł pożądanie, którego nie mogła zaspokoić Ewa. A może jednak zaspokoiła, natomiast ta żądza jest innego rodzaju? Sięgnął ręką i zerwał krągłość, jakby pierś Ewy. Ugryzł i przypomniał sobie w połowie zżerania owocu, że zakazano go zrywać!
„Eeee-tam, zwalę na Ewę, jak zawsze.”
Bardzo humorystycznie ujęty najstarszy problem świata - związek kobiety i mężczyzny. Uważam, że każdy odnajdzie tu cząstkę siebie i swojego partnera (partnerki). Nawiązania do Starego Testamentu zdają się próbą odpowiedzi na podstawowe problemy egzystencjalne, ich źródło w uczuciach, jak - ból, radość, rozczarowanie, złość, szczęście.
Pamiętam, że po przeczytaniu tej...
2017-04-17
Jeszcze kontempluję myśli zawarte w esejach. Piękno i zachwyt nad tym, co ukryte w cieniu, wydaje się dominować nad obnażonym bezwstydnie naszym oczom miejscom oświetlonym elektrycznością. Przyznaję rację autorowi, że migotliwe światło świec tworzy niepowtarzalny nastrój. Jasność centrum jest pochłaniana przez coraz ciemniejsze miejsca oddalonych przestrzeni. Jeśli postawimy zapaloną świecę w centralnym punkcie pomieszczenia, powiedzmy na stole, mamy wrażenie przestronności miejsc, które znikają w mroku. Nie zauważamy ich końca, więc mogą wnosić wrażenie większej powierzchni niż jest w rzeczywistości. Nierozłączna przy tym obawa - co się czai w ciemnym miejscu, dodaje tylko pikanterii rozbudzonym zmysłom i wyobraźni. Junichiro Tanizaki wskazuje na znaczenie cienia w chińskich sztukach teatralnych i zgubnym wpływie światła elektrycznego na aktorów odgrywających swoje role.
Piękno gry nikłego światła odbijającego się w złotych figurkach i artefaktach rozstawionych w starych domach chińskich. Rozświetlały swoimi refleksami ciemności starego budownictwa.
O znaczeniu patyny, laki, papieru i utracie piękna przez zastosowanie białych płytek łazienkowych i skutkach wyparcia żywego ognia w domach przez elektryczne grzejniki - wszystko to i jeszcze więcej w "Pochwale cienia".
Jeszcze kontempluję myśli zawarte w esejach. Piękno i zachwyt nad tym, co ukryte w cieniu, wydaje się dominować nad obnażonym bezwstydnie naszym oczom miejscom oświetlonym elektrycznością. Przyznaję rację autorowi, że migotliwe światło świec tworzy niepowtarzalny nastrój. Jasność centrum jest pochłaniana przez coraz ciemniejsze miejsca oddalonych przestrzeni. Jeśli...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-05
Długo szukałam dobrej powieści i w końcu "Rzeka złodziei" wpadła mi w ręce przy okazji zakupu innych książek. Zdjęcie z okładki i rekomendacja pobudziły moją ciekawość i chęć przeczytania książki. Gdybym ją odłożyła na stosik oczekujący, pewno przez długie tygodnie bym do niej nie zajrzała. Na szczęście sięgnęłam po nią od razu i nie żałuję, że wepchnęłam ją przed inne pozycje do przeczytania.
Rzecz dzieje się w drugiej połowie XIX w. w Nowej Fundlandii. Biali osadnicy ocierają się o świat Czerwonych Indian. Nieznajomość kultur, zwyczajów i obyczajów doprowadza do licznych nieporozumień, kradzieży, niszczenia mienia i w końcu - do morderstw. Porywczy człowiek nie znosi kompromisów, jeśli chodzi o własność prywatną. Nie dzieli się z nikim wbrew własnej woli, a przywłaszczenie mienia, spalenie domu przez Indnian kończy się akcją odwetową, chociaż w pierwotnym założeniu nie zakładano dramatycznego zakończenia ekspedycji. Giną ludzie po obu stronach. Dopiero dochodzenie ujawnia co się wydarzyło wśród mieszkańców znad zatoki Exploits.
Michael Crummey przedstawia grupę swoich bohaterów jako ludzi twardych, z charakterem, nie cofających się przed niebezpieczeństwem, potrafiących walczyć nawet z przeciwnościami natury, ale mający też do niej respekt. Rwąca rzeka, zachodząca lodem jest nieprzewidywalna i by po niej przejść trzeba odczekać odpowiednią ilość dni, tygodni siarczystego mrozu, by bezpiecznie dotrzeć do celu, którym jest obóz Beothuków. Czerwoni Indianie byli spychani przez przybywających z Europy osadników na mniej urodzajne tereny i łowiska, przez co Beothukowie w krótkim czasie wymarli. Ostatnia kobieta znająca język beothuk zmarła w 1829r.
Na szczególną uwagę zasługują postaci kobiet, zwłaszcza trzech - Cassie, Annie i Mary. Dwie ostatnie to Indianki, które przez splot okoliczności znalazły się wśród białych mężczyzn. Trudy życia codziennego w tych srogich warunkach dzikiej natury, z dala od miast i osad ludzkich nie jest dla nich większym problemem. Potrafią przetrwać same, bez opieki mężczyzn, wyruszających co roku zimą na foki. Prócz zajmowania się domem, zwierzętami, chodzą na polowania drobnej zwierzyny. Cassie pewnego dnia wyrusza wraz z mężczyznami w ciężką podróż, by wraz z nimi, ramię w ramię, polować (zabijać) foki, oskórować i zjeść ciepłe jeszcze serce zabitego zwierzęcia.
Mam wrażenie, że Cassie pełni w książce szczególną rolę. Jej postać wplata się w życie kilku mężczyzn. To od niej będzie zależał wynik śledztwa, od jej wpisu do pamiętnika Buchana, który zostanie odkryty przez Peytona. Cassandra - jej imię jest zapowiedzią nieszczęścia (z mitologii greckiej) i w ten sposób Michael Crummey ukazał swoją bohaterkę, jako osobę wpływającą na życie oraz decyzje mężczyzn i wynik śledztwa nad sprawą, która miała zakończyć się powieszeniem członka ekspedycji, winnego morderstwa na Indianach.
Książkę można czytać niespiesznie, chociaż dla mnie fabuła była porywająca i ciekawa zakończenia, gnałam przez powieść, jakby mnie psy myśliwskie goniły.
Przyjemnej lektury.
Długo szukałam dobrej powieści i w końcu "Rzeka złodziei" wpadła mi w ręce przy okazji zakupu innych książek. Zdjęcie z okładki i rekomendacja pobudziły moją ciekawość i chęć przeczytania książki. Gdybym ją odłożyła na stosik oczekujący, pewno przez długie tygodnie bym do niej nie zajrzała. Na szczęście sięgnęłam po nią od razu i nie żałuję, że wepchnęłam ją przed inne...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-10
Skłamałam! Nie przeczytałam jeszcze nawet połowy tego tomu, ale już nie mogę się powstrzymać...
Harlan Ellison to światowej sławy pisarz science-fiction, gatunku literackiego, którym interesuję się od 15 roku życia, czyli przeszło 30 lat! Jak to się stało, że pisarz tego formatu jest mi nieznany? Sądziłam, że zgubiłam go między Zelaznym, Mastertonem, kingiem, Lovecraftem, Poem i innymi anglojęzycznymi twórcami fantastyki i horrorów. Okazuje się, że z powodu niesamowitej erudycji i ekstremalnemu stylowi, tłumaczenie na język polski przysparza niemałych trudności.
Trzymam w dłoniach pokaźnych rozmiarów (694 strony!) tom pierwszy opowiadań Ellisona. "To, co najlepsze" jest wyborem dokonanym przez samego autora. Na początku znajdują się dwa pierwsze opowiadania z czasów, gdy miał 15 lat. Rysunki również są jego autorstwa i chociaż nie są dziełem sztuki, to stanowią ważny element twórczości młodego człowieka.
Księgę Ellisa długo będę czytać, smakować niczym ambrozję.
Po opowiadaniu "Robaszek świętojański" wiem, że autor stawia wyzwanie wyobraźni czytelnika. To jest najlepsze, co pisarz może nauczyć czytającego. I chociaż Terry Dowling we "Wstępie. Niezrównany Buntownik" (przeł. Krzysztof Sokołowski) ostrzega, że:
"(...) Harlan staje się dla ludzi wrogiem w sensie ibsenowskim. Nie potrafi znieść ludzkiej głupoty i nie zamierza jej znosić. Nie znosi też bigoterii, uprzedzeń, otępienia prowadzącego do odrzucenia korzystnych zmian, nieusprawiedliwionych krzywd - wyrządzonych przez ignorancję, ale i zamierzonych",
uważam że Ellis nie jest wrogiem ludzi, a gniewnym człowiekiem, któremu ludzkość, jej przyszłe losy nie są mu obojętne. Gniew rodzi się z niemocy wobec braku zrozumienia, że człowiek niszcząc Ziemię prowadzi ku samozagładzie.
Skłamałam! Nie przeczytałam jeszcze nawet połowy tego tomu, ale już nie mogę się powstrzymać...
Harlan Ellison to światowej sławy pisarz science-fiction, gatunku literackiego, którym interesuję się od 15 roku życia, czyli przeszło 30 lat! Jak to się stało, że pisarz tego formatu jest mi nieznany? Sądziłam, że zgubiłam go między Zelaznym, Mastertonem, kingiem, Lovecraftem,...
Piękne bestie
Na biurku leżą dwie części „Bestiariusza słowiańskiego”. Paweł Zych i Witold Vargas to autorzy tych pięknych ilustracji i z mozołem zebranych informacji o duchach, duszkach i strasznych stworzeniach z czasów, kiedy na naszych ziemiach żyli nasi słowiańscy przodkowie, wierzący w wyjątkowość świata przyrody, pełnego bóstw przychylnych, ale też złośliwych i krwiożerczych. Dlaczego wierzono w liczne licha, rusałki, wampiry, strzygi? Łatwiej jest obarczyć winą za niepowodzenie, chorobę, czy śmierć coś, co ma cielesność, oblicze straszne, długie pazury i upiorne oczy, niż przyznać się do własnej nieporadności i niewiedzy. Kiedy niewiadome dostaje twarz, zostaje nazwane, nie jest już takie straszne, bo wiadomo co należy uczynić, by odczynić urok, albo odegnać złe z chaty.
Dzisiaj Paweł Zych i Witold Vargas powracają w swoich pracach do opowieści regionalnych, które przetrwały przez wiele lat w pamięci. Przekazywane w opowiadaniach z pokolenia na pokolenie , stają się spuścizną po naszych przodkach. Człowiek potrzebuje strachu tak samo, jak miłości, radości i smutku.
Nadeszły długie listopadowe wieczory. Każdy mocniejszy podmuch wiatru, stuknięcie, trzask, jęk, czy zawodzenie pobudzają naszą wyobraźnię i kierują myśli w stronę pierwotnego lęku przed potężnymi siłami natury. Lektura „Bestiariusza słowiańskiego” pozwoli nam nazwać niektóre z niepokojących odgłosów. Może niektórzy z Was napiszą opowiadanie z udziałem bestii przedstawionych w obu częściach Legendarza?
Autorzy: Paweł Zych, Witold Vargas
Tytuł: „Bestiariusz słowiański. Część druga”
Wydawnictwo Bosz, Olszanica 2016
ISBN 978-83-7576-297-6
Piękne bestie
więcej Pokaż mimo toNa biurku leżą dwie części „Bestiariusza słowiańskiego”. Paweł Zych i Witold Vargas to autorzy tych pięknych ilustracji i z mozołem zebranych informacji o duchach, duszkach i strasznych stworzeniach z czasów, kiedy na naszych ziemiach żyli nasi słowiańscy przodkowie, wierzący w wyjątkowość świata przyrody, pełnego bóstw przychylnych, ale też złośliwych i...