Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Najpiękniejsza. Opowiadania z nieoczekiwanym zakończeniem Jerzy Gruza
Ocena 5,5
Recenzja Pozszywane z (nie)rzeczywistości

Opowiadania z nieoczekiwanym zakończeniem nie mogłyby być zatytułowane inaczej. Sam bowiem już tytuł mówi w zasadzie wszystko. Nie należy doszukiwać się żadnych przenośni, głębszych filozofii czy ukrytych sensów. Po prostu: zakończeń nie sposób przewidzieć, bo nie są ani typowe, ani...

Okładka książki Żona mormona Irene Spencer
Ocena 7,1
Recenzja A mówią, że od przybytku głowa nie boli

Jeśli jesteś mężczyzną, powiesz pewnie, że czasem jedna żona to aż nadto.

Jeśli jesteś matką, powiesz być może, że czasem nie możesz nadążyć za jednym dzieckiem, a co dopiero mieć ich dwoje.

To co? Podnosimy poprzeczkę? Mężczyzno, a co powiesz na dziesięć żon? Jednocześnie! Matko, co...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Droga autorko, przyszli wydawcy: bardzo brakuje jakiegoś drzewa genealogicznego, rozrysowania postaci i ich wzajemnych zależności czy pokrewieństwa. Zbyt krótko znamy większość z nich, żeby je jakoś zahaczyć w tym wszystkim, dlatego taka wizualna podpowiedź bardzo by pomogła. Tak bardzo się już gubiłam, że przestałam śledzić, kto-co-jak-z-kim, po prostu czytałam bezmyślnie. A nie bardzo tak lubię.

Poza tym nie mam zastrzeżeń. Lubię takie klimaty, to zdecydowanie moja bajka, czekam na więcej.

Droga autorko, przyszli wydawcy: bardzo brakuje jakiegoś drzewa genealogicznego, rozrysowania postaci i ich wzajemnych zależności czy pokrewieństwa. Zbyt krótko znamy większość z nich, żeby je jakoś zahaczyć w tym wszystkim, dlatego taka wizualna podpowiedź bardzo by pomogła. Tak bardzo się już gubiłam, że przestałam śledzić, kto-co-jak-z-kim, po prostu czytałam bezmyślnie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie potrafię wystawić oceny.
Książka jest wg mnie koszmarnie nierówna.
Zaczyna się wielkim WOW. I ciągnie na tym poziomie mniej więcej do połowy.
Potem zaczyna się zjazd: za dużo gadania, za dużo przeciągających się opisów, które niewiele wnoszą. Za dużo powtórzeń.
Do tego przewidywalne dla mnie zakończenie, reakcje bohaterów ni z gruszki ni z pietruszki i rzeczy niewyjaśnione, które w takim układzie w ogóle nie powinny były zaistnieć.

Ponadto książka powinna być zakwalifikowana jako triller, bo z fantastyką i sci-fi - bo w takim katalogu znajduje się obecnie - nie ma nic wspólnego.

Nie potrafię wystawić oceny.
Książka jest wg mnie koszmarnie nierówna.
Zaczyna się wielkim WOW. I ciągnie na tym poziomie mniej więcej do połowy.
Potem zaczyna się zjazd: za dużo gadania, za dużo przeciągających się opisów, które niewiele wnoszą. Za dużo powtórzeń.
Do tego przewidywalne dla mnie zakończenie, reakcje bohaterów ni z gruszki ni z pietruszki i rzeczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo słaby debiut.
Nie ocenię treści, bo nie doczytałam, szkoda mi czasu.
Styl, natomiast, kojarzy mi się z pierwszymi próbami pisarskimi licealistki, która bardzo chce już brzmieć, jak pisarka z prawdziwego zdarzenia. Ale nie brzmi. Brzmi... cóż, gdyby to był obraz: jak pięciolatka ubrana w sukienkę i szpilki mamy, ze szminką rozmazaną po twarzy, która próbuje udawać dorosłą.
Do tego słaba korekta: redakcja nie zna zasad polskiej interpunkcji w dialogach (!) i nie potrafi wyłapać zbędnych słów, wygładzić powtórzeń.

Raczej nie polecam. Ani dorosłym, ani nastolatkom. Autorka może i ma potencjał, jak sugerują niektóre opinie, ale warsztatowo jest tu jeszcze ocean pracy, bo nawet obsługi młotka trzeba się nauczyć.

Bardzo słaby debiut.
Nie ocenię treści, bo nie doczytałam, szkoda mi czasu.
Styl, natomiast, kojarzy mi się z pierwszymi próbami pisarskimi licealistki, która bardzo chce już brzmieć, jak pisarka z prawdziwego zdarzenia. Ale nie brzmi. Brzmi... cóż, gdyby to był obraz: jak pięciolatka ubrana w sukienkę i szpilki mamy, ze szminką rozmazaną po twarzy, która próbuje udawać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przebrnęłam przez jedną piątą i szkoda mi marnować czas na dalszą lekturę.
Dramat. Językowy bełkot z błędami gramatycznymi. Do tego błędy logiczne (w Polsce pełnoletność osiąga się po ukończeniu 18 lat i nie potrzeba wówczas zgody rodziców na ślub). Bohater to, mówiąc wprost, palant i bubek.
Całość (w każdym razie ta część, przez którą przebrnęłam) jest utrzymana na poziomie wynurzeń 16-latka z wybujałym ego i ograniczonym zasobem słownictwa, któremu się wydaje, że epatowanie rynsztokowym słownictwem doda mu punkty do bycia cool.
Nie doda.

Nie wiem, do kogo ta książka ma trafić, ale na pewno nie trafiła do mnie. Nie zdołała mnie zainteresować niczym poza tematem, a to niestety za mało, by brnąć przez kolejne strony i mieć nadzieję, że może się rozkręci. Nie ten sposób podania.

Przebrnęłam przez jedną piątą i szkoda mi marnować czas na dalszą lekturę.
Dramat. Językowy bełkot z błędami gramatycznymi. Do tego błędy logiczne (w Polsce pełnoletność osiąga się po ukończeniu 18 lat i nie potrzeba wówczas zgody rodziców na ślub). Bohater to, mówiąc wprost, palant i bubek.
Całość (w każdym razie ta część, przez którą przebrnęłam) jest utrzymana na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rewelacja. Ciekawe spojrzenie na kwestie, o których każdy z nas przynajmniej raz w życiu pomyślał lub pomyśli. Jak zwykle Brown balansuje na granicy, niczego nie przesądzając. Wręcz przeciwnie, dając alternatywę, prowokuje do jeszcze intensywniejszego do myślenia.

Rewelacja. Ciekawe spojrzenie na kwestie, o których każdy z nas przynajmniej raz w życiu pomyślał lub pomyśli. Jak zwykle Brown balansuje na granicy, niczego nie przesądzając. Wręcz przeciwnie, dając alternatywę, prowokuje do jeszcze intensywniejszego do myślenia.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

(A imię jego) Czterdzieści i cztery. Gdzieś dzwoni? A mówią wam coś nazwiska: Juliusz Słowacki, Andrzej Towiański, Ada Lovelace, Eliza Żmijewska? W porządku, ta ostatnia to nie bardzo, chociaż uszyta jest na miarę kilku znanych kobiet tej epoki. Bo "Czterdzieści i cztery" to historyczno-fantastyczny kogel mogel. W zasadzie bardziej fantastyczny, ale stworzony z faktów jak najbardziej historycznych. Czasem tylko odrobinę poprzesuwanych w czasie i przestrzeni, trochę ponaginanych, trochę zmienionych...

No dobra, czasem całkowicie zmyślonych.

Smaczki i niuanse to drugie dno powieści, a ich wyszukiwanie to zadanie na co najmniej drugą lekturę, bo jest ich cała masa, która tonie w wartkim nurcie akcji. Ja ograniczyłam się do zaglądania postaciom w biogramy, z ciekawości, jak bardzo alternatywne życie autor im zgotował. Dość rzec, że lord Byron dożył starości, Emilia Plater zginęła w powstaniu na Litwie od ran zadanych przez... zaskakuny, a Słowacki razem z Radą Emigracyjną nasłał zabójczynię na pierwowzór mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda.

"Czterdzieści i cztery" to pomieszanie z poplątaniem, które chwilami ciężko ogarnąć, zwłaszcza osobie, która w historii orientuje się słabo - czyli mnie. Ale, o, dziwo, nie umniejszyło to radości z lektury i zagłębiania się w zwichrowany fantazją autora alternatywny świat. A raczej jeden z nich.

Rok 1844 był rokiem wielkich zmian. Nie tylko dla Polski i Litwy, ale i dla całego świata - i to w dwójnasób. To rok, kiedy przeszłość dogania teraźniejszość, a przeszła przyszłość ratuje... przyszłość. Uprzedzałam, że to zagmatwane?

I jeszcze jedno: Mickiewicz czy Słowacki? Jak by to...

"Przy kolacji rozmawiali o dawnych czasach, a Słowacki pokazał jej fragment swojego nowego dzieła: Genezis z Ducha. Wydało się Elizie ciekawe, choć nieco mętne".

"- Co w zasadzie będziesz robić? - spytała niepewnie Józefa.
- Dziady.
- Jak u Mickiewicza?
- Nie. Mickiewicz połowę wynotował z błędami, a połowę zmyślił - odparła".

PS. I jeszcze jedno: rewelacyjna okładka!


http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

(A imię jego) Czterdzieści i cztery. Gdzieś dzwoni? A mówią wam coś nazwiska: Juliusz Słowacki, Andrzej Towiański, Ada Lovelace, Eliza Żmijewska? W porządku, ta ostatnia to nie bardzo, chociaż uszyta jest na miarę kilku znanych kobiet tej epoki. Bo "Czterdzieści i cztery" to historyczno-fantastyczny kogel mogel. W zasadzie bardziej fantastyczny, ale stworzony z faktów jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie zamierzałam sięgać po ten tytuł. Debiut autorki, czyli "Dziewczyna z pociągu", mocno mnie zirytował i nie miałam ochoty na powtórkę. Okazuje się jednak, że pierwsze śliwki robaczywki i "Zapisane w wodzie", chociaż napisane w tym samym stylu, całościowo jest o wiele lepsze: logiczniejsze i z sensowniejszym zakończeniem.

Sam sposób prowadzenia akcji - naprzemiennie przez kilkoro bohaterów - daje poczucie oglądania fragmentów układanki. Wprawdzie nie mam tendencji do prób samodzielnego rozwiązania zagadek kryminalnych, ale wyraźnie czułam rosnące napięcie, kiedy coraz więcej szczegółów wychodziło na jaw i elementy całości powoli wskakiwały na swoje miejsce. Takie klasyczne "po nitce do kłębka": tu ktoś powie słowo za dużo, tam ktoś sypnie na całego; wszystko jednak dobrze wyważone i nie na siłę.

Chociaż brak jej zakończenia z przytupem (nie uważam tego za ujmę, aczkolwiek czasem lubię być zaskakiwana nagłą zmianą kierunku), książka zdołała utrzymać moje zainteresowanie do samego końca. A to niełatwe, bo nie należę do cierpliwych czytelników.

Dlaczego Topielisko tak przyciąga kobiety? Cóż, mają tajemnice, a woda... płynie, zagłusza i oczyszcza.

http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

Nie zamierzałam sięgać po ten tytuł. Debiut autorki, czyli "Dziewczyna z pociągu", mocno mnie zirytował i nie miałam ochoty na powtórkę. Okazuje się jednak, że pierwsze śliwki robaczywki i "Zapisane w wodzie", chociaż napisane w tym samym stylu, całościowo jest o wiele lepsze: logiczniejsze i z sensowniejszym zakończeniem.

Sam sposób prowadzenia akcji - naprzemiennie przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najpierw urzekła mnie okładka.
Później zainteresował mnie fragment recenzji Marty porównujący "Martwe ciało..." do twórczości Pratchetta.
I tyle wystarczyło. Od obrazu przez słowo do pierwszego rozdziału.

Rzeczywiście, czuć delikatny oddech Terry'ego Pratchetta, z czym autorka się zresztą nie kryje. Sama jednak pewnie bym na takie porównanie nie wpadła, bo Świat Dysku jest aż przeładowany językową ekwilibrystyką, natomiast u Anny Kapes skupienie na akcji jest nieco większe niż na cięciu i gięciu słów.

Bardzo mi się podobał humor sytuacyjny i inteligentne - lub czasem nie bardzo... - pyskówki. Jednocześnie starałam się nie przywiązywać wagi do elementów mniej radosnych, których chcąc nie chcąc nie da się uniknąć: w końcu całość traktuje o pewnej formie nie-życia, co samo w sobie zabawne nie jest. Chyba że kogoś bawi, jak mu na przykład ręka odpada. Albo nos się przesuwa. Lub jeśli ktoś lubi być garnkiem.

Znajdą się tu fragmenty potencjalnie refleksyjne, ale to trochę zależy to od typu czytelnika, jego nastroju i chęci szukania drugiego dna lub głębszej głębi. Ja szukałam humoru i na tym poprzestałam. I bardzo chcę przeczytać coś nowego spod pióra autorki.

Myślę, że ci, którzy są zmęczeni tematyką wampirów czy zombie, śmiało mogą po tę pozycję sięgnąć. To tak naprawdę tylko skutek uboczny życia i temat marginalny. Jeśli tylko temat marginalny może być w centrum...

A najbardziej polecam tym, którzy lubią się pośmiać z trącącej fantastyką abstrakcji. Albo trącącej abstrakcją fantastyki...

https://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk/

Najpierw urzekła mnie okładka.
Później zainteresował mnie fragment recenzji Marty porównujący "Martwe ciało..." do twórczości Pratchetta.
I tyle wystarczyło. Od obrazu przez słowo do pierwszego rozdziału.

Rzeczywiście, czuć delikatny oddech Terry'ego Pratchetta, z czym autorka się zresztą nie kryje. Sama jednak pewnie bym na takie porównanie nie wpadła, bo Świat Dysku jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Bajeczna, magiczna, niepokojąca.
Zostawi was z poczuciem (nie)realności życia. Będziecie się zastanawiać, ile was jest w was.

Pewnie żaden autor nie lubi być porównywany do kogoś innego, ale jako zaawansowany czytelnik miewam czasem skojarzenia i nic na to nie poradzę. Chociaż myślę, że akurat za porównanie do Neila Gaimana autorka by się nie obraziła. Jego powieści również są skryte za mgłą, niedopowiedziane, niedoprecyzowane. A ty, czytelniku, weź teraz kombinuj, co autor tam sobie uroił.

Nie jestem fanką analiz i interpretacji. Nie lubię werbalizować tego, co tli mi się gdzieś na skraju świadomości. To trochę jak z moim pisaniem: dopóki nie próbuję używać słów, mam wszystko w głowie. Kiedy stawiam pierwsze litery, staje się chaos i myśli uciekają, nie mogę znaleźć dla nich odpowiednich słów.

I taka jest właśnie moja "Olga i osty". Boję się zanurzyć w nią bardziej, żeby nie prysł czar, żeby słowa nie zniszczyły tego ulotnego poczucia istnienia czegoś, czegoś niemal nieuchwytnego stępiałymi zmysłami. Jestem piaskomyślna i nic, co powiem, nie jest w stanie oddać tego, co widzę i myślę, zwłaszcza, że widzę mało, a myślę niewiele więcej.

"Olga i osty" to świetny kawałek prozy. Skupiony przede wszystkim na treści i uczuciach, akcję traktuje w zasadzie jedynie jako wsparcie. I jest obrzydliwie prawdziwy: nie zliczę, ile razy myślałam, że znam to, rozumiem, też tak mam albo też nie rozumiem. W porządku, do pewnego stopnia prawdziwy. A w każdym razie, tak się wydaje, że tylko do pewnego stopnia...

Dajcie się wciągnąć w bajkowy początek, a reszta zadzieje się już sama. Wam pozostanie tylko nadążać (czytanie krótkimi zrywami niewskazane, można nie dotrzymać kroku).

Jest tylko jedna rzecz, której autorce nie wybaczę: kromki czerstwego razowca "made by Młynarka". Wątroba mi się od tego owinęła wokół nerek, czknęła i zakwiliła, bynajmniej nie cicho. I od tego czasu jakoś dziwnie milczy.

https://zksiazkapodrodze.blogspot.com/2017/07/olga-i-osty-agnieszka-haas.html

Bajeczna, magiczna, niepokojąca.
Zostawi was z poczuciem (nie)realności życia. Będziecie się zastanawiać, ile was jest w was.

Pewnie żaden autor nie lubi być porównywany do kogoś innego, ale jako zaawansowany czytelnik miewam czasem skojarzenia i nic na to nie poradzę. Chociaż myślę, że akurat za porównanie do Neila Gaimana autorka by się nie obraziła. Jego powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Życie bywa wystarczająco przygnębiające, żebym chciała o jego niedoskonałościach czytać w książkach, po które sięgam. Tym razem jednak nie żałuję, bo, okazuje się, można trudne sprawy ująć w sposób nienarzucający się, a nawet nieprzygnębiający. Raczej refleksyjny, a opakowany w humor - nawet jeśli ironiczny i w gruncie rzeczy... nieśmieszny.

Taka jest ta książka. Kiedy opadną kąciki ust, przychodzi refleksja, otwiera się drugie dno. Nie na długo, jednak. Nie chodzi przecież o to, żeby utonąć w rozpaczy. Życie to radosne zjazdy z górki i mozolna wędrówka w górę. Lub nostalgiczny spacer pod górę i niekontrolowane staczanie się w dół. Niejednoznaczne, nieprzewidywalne.

Nigdy nie wiadomo, czy to jeszcze koniec, czy już początek; gdzie jest granica.

"Tak bardzo się boisz, że życie znowu sprawi ci ból, że wolisz nie przeżyć go wcale". Ile siły trzeba, żeby zostawić za sobą coś, co na dobrą sprawę już dawno nie trzyma nas w miejscu, i pójść dalej?


http://zksiazkapodrodze.blogspot.com/2017/04/o-matko-alejandro-palomas.html

Życie bywa wystarczająco przygnębiające, żebym chciała o jego niedoskonałościach czytać w książkach, po które sięgam. Tym razem jednak nie żałuję, bo, okazuje się, można trudne sprawy ująć w sposób nienarzucający się, a nawet nieprzygnębiający. Raczej refleksyjny, a opakowany w humor - nawet jeśli ironiczny i w gruncie rzeczy... nieśmieszny.

Taka jest ta książka. Kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nietypowa historia tak jakby miłosna. Z naciskiem na "tak jakby".

Niedługa, treściwa i nieco dziwna. Skonstruowana tak, że chociaż długo nie wiadomo, o co właściwie chodzi i dokąd zmierza, to finał przychodzi mimo wszystko jako logiczny wynik wydarzeń poprzedzających.

Naprawdę "tak jakby" miłosna. Nie spodziewajcie się romansów, rozdzierających wyznań, wynurzeń emocjonalnych. Właściwie to nawet trudną ją nazwać miłosną. A jednak coś w tym jest.

I świetne jest w niej też to, że autor wiedział dokładnie, kiedy powinna się skończyć. Ani słowa wcześniej, ani słowa dalej.

http://zksiazkapodrodze.blogspot.com/2017/03/lektor-z-pociagu-627-jean-paul.html

Nietypowa historia tak jakby miłosna. Z naciskiem na "tak jakby".

Niedługa, treściwa i nieco dziwna. Skonstruowana tak, że chociaż długo nie wiadomo, o co właściwie chodzi i dokąd zmierza, to finał przychodzi mimo wszystko jako logiczny wynik wydarzeń poprzedzających.

Naprawdę "tak jakby" miłosna. Nie spodziewajcie się romansów, rozdzierających wyznań, wynurzeń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetnie wykorzystany potencjał pewnego... tramwaju. Bardzo podobał mi się zarówno pomysł, jak i jego realizacja.

Niejaką satysfakcję dawała mi również obserwacja, jak niedopowiedzenia i domysły potrafią nie tylko skrzywić, ale wręcz zmienić naszą rzeczywistość. Ku przestrodze.

Świetnie wykorzystany potencjał pewnego... tramwaju. Bardzo podobał mi się zarówno pomysł, jak i jego realizacja.

Niejaką satysfakcję dawała mi również obserwacja, jak niedopowiedzenia i domysły potrafią nie tylko skrzywić, ale wręcz zmienić naszą rzeczywistość. Ku przestrodze.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Masakra. O ile na początku czytałam z zapałem, o tyle im dalej, tym bardziej miałam wrażenie, że ktoś pisał pracę magisterską i nie mógł dobrnąć do minimalnej wymaganej liczby stron.
Zwłaszcza irytowało nagminne powtarzanie tych samych informacji, faktów z życia reportera lub jego przekonań. I często miałam odczucie, że autorce brakuje już czasu lub chęci na dokończenie tego, co zaczęła, więc wciska na szybko zakończenia rozdziałów, żeby miały jakieś tam ręce i nogi. Efekt jest taki, że się powtarza albo nawiązuje do tematu bardzo ogólnie - schemat rodem z artykułu prasowego.
Zdecydowanie nie polecam.
Do szybkiego zapoznania się z sylwetką Kapuścińskiego wystarczy Wikipedia, która dostarczy wielu informacji, a nie będzie udawała dzieła literackiego. I mam wrażenie, że tam panuje większy porządek.

Masakra. O ile na początku czytałam z zapałem, o tyle im dalej, tym bardziej miałam wrażenie, że ktoś pisał pracę magisterską i nie mógł dobrnąć do minimalnej wymaganej liczby stron.
Zwłaszcza irytowało nagminne powtarzanie tych samych informacji, faktów z życia reportera lub jego przekonań. I często miałam odczucie, że autorce brakuje już czasu lub chęci na dokończenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyraźna inspiracja Agathą Christie. Chociaż nie bardzo mogę się zdecydować, czy pozytywnie, czy negatywnie, to zakończenie mnie jednak zaskoczyło. Być może spodziewałam się czegoś bardziej w stylu Christie.
Prawdę mówiąc, mam ochotę to potraktować jako wprawkę w pisaniu kryminałów niż jako pełnoprawny kryminał.

Wyraźna inspiracja Agathą Christie. Chociaż nie bardzo mogę się zdecydować, czy pozytywnie, czy negatywnie, to zakończenie mnie jednak zaskoczyło. Być może spodziewałam się czegoś bardziej w stylu Christie.
Prawdę mówiąc, mam ochotę to potraktować jako wprawkę w pisaniu kryminałów niż jako pełnoprawny kryminał.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po świetnej Trylogii czasu ("Czerwień rubinu", "Błękit szafiru", "Zieleń szmaragdu") nazwisko autorki trafiło do puli tych, po których książki sięgam bez wahania.

Dlatego "Silver - księgi snów" kupiłam od razu oba dostępne tomy (na trzeci trzeba czekać prawdopodobnie do maja 2017 roku). I nie dość, że się nie zawiodłam, to do szału doprowadza mnie, że nie mogę sięgnąć po kolejny. I kolejny.
I kolejny.

Tak, wiem, "Silver" to trylogia, więc na jednym "ikolejnym" się skończy, co już teraz mnie przygnębia.

Co mnie tak kręci w tej literaturze młodzieżowej? Po pierwsze: pomysł. Niesztampowy, oryginalny, intrygujący. Po drugie: wykonanie. Książki są zwarte w treści, nieprzegadane, zaopatrzone tylko w te szczegóły, które są potrzebne. Nie znoszę rozwlekłych opisów, w których tonie akcja. Tonie w sensie dosłownym, tak, że nie dycha. A potem nie dycham i ja, bo wykańcza mnie próba zapamiętania, na czym stanęły wydarzenia, zanim bohater zaczął szczegółowo opisywać, co jadł na śniadanie. Przez dwie strony.

Gier ma wyczucie, na ile można wstrzymać akcję, żeby nie przegiąć. I świetnie dawkuje tajemnice. Nie irytująco i nie nachalnie, chociaż, przyznaję, dość często uchyla tylko ich rąbek, co jest dość ryzykowne, bo łatwo przesadzić. Część z nich rozwiązuje się w poszczególnych częściach, na pozostałe - wiążące serię - musimy poczekać do ostatniego tomu.

I bohaterowie. Tu również Gier okazała się litościwa, bo na pierwszy plan wysunęła ten nieirytujący typ nastolatków, stereotypowy posłużył w zasadzie wyłącznie za kontrast i tło. Liv Silver zachowuje się więc sensownie, nie odbiegając jednak przy tym jakoś specjalnie od zachowań przeciętnej młodzieży. No, może tej rozsądniejszej ich części. Niemniej wykazuje przy tym również duże poczucie humoru, więc jej dialogi są lekkostrawne, a i to, co przemilcza, trzyma się kupy i nie dzieli włosa na czworo.

Naprawdę z niecierpliwością czekam na trzeci tom i na kolejne serie tej autorki. Co po podróżach w czasie i świadomym śnieniu jeszcze wymyśli?

http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

Po świetnej Trylogii czasu ("Czerwień rubinu", "Błękit szafiru", "Zieleń szmaragdu") nazwisko autorki trafiło do puli tych, po których książki sięgam bez wahania.

Dlatego "Silver - księgi snów" kupiłam od razu oba dostępne tomy (na trzeci trzeba czekać prawdopodobnie do maja 2017 roku). I nie dość, że się nie zawiodłam, to do szału doprowadza mnie, że nie mogę sięgnąć po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kiedy do sześćdziesiątej strony kilka razy zdążyły mnie zirytować płytkie i schematyczne męsko-damskie zachowania i przemyślenia bohaterów, wpadłam na chwilę do Janka z tramwajnr4 i jednym okiem zerknęłam na jego recenzję "Kamfory". Napisał, że to "udany kryminał z potencjałem na kontynuację", więc zagryzłam zęby i postanowiłam wytrwać. Niestety, sto stron później było tak samo słabo.

Kulminacja przyszła na kilkadziesiąt stron przed końcem, kiedy coś, co przeczytałam, było tak bezdennie głupie, że dałam ujście swojemu rozdrażnieniu na głos i nie przebierając w słowach. Zwłaszcza to pierwsze raczej mi się nie zdarza.

Kontynuowałam twardo właściwie tylko z jednego powodu i to jest jedyny plus tej książki: zagadnienie mikroekspresji i mowy ciała. Temat, w którym - wedle mojej wiedzy - autorka dobrze się spisała i fajnie go wykorzystała.

Cała powieść, natomiast, napisana jest tak, że zaczęłam się zastanawiać, czy autorka nie dążyła do jakiegoś minimum ilości stron. Mnóstwo tam słów zbędnych, zdań przekazujących to samo, ale używających do tego innych wyrażeń. Irytujące, w końcu męczące. Do tego tajemnice, ciążące na sumieniach obojga bohaterów, które od pierwszych stron i zbyt często i głośno krzyczały, żeby je wyjawić. Niekoniecznie trzeba było aż takie wielkie transparenty im wywieszać. Irytujące.

Zapewne od połowy czytałam przez pryzmat nieudanego początku i czepiałam się wielu rzeczy, których w innym wypadku może bym nawet nie zauważała. Ale jednak czytało mi się źle. Od pierwszych stron spodziewając się, dokąd zmierzają bohaterowie, przyglądałam się im z... - wiem, nadużywam tego słowa - irytacją. Było kilka sytuacji do przewidzenia już od pierwszych chwil, bez polotu, które może przeszłyby gładko, ale w jakiejś innej oprawie.

I jeszcze jedno. Stadnina koni, to miejsce, gdzie przede wszystkim konie się hoduje. Nie sądzę, by znowu tak wiele ich było pod Krakowem (co zostało zasugerowane pod koniec). Zdecydowanie więcej jest po prostu stajni i to raczej w takim miejscu bohaterka odreagowywała stres. Tak więc do wszystkich zarzutów dochodzi, prawdopodobnie, błąd logiczny - niestety bardzo częsty, co nie znaczy, że powinien ujść płazem.


http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

Kiedy do sześćdziesiątej strony kilka razy zdążyły mnie zirytować płytkie i schematyczne męsko-damskie zachowania i przemyślenia bohaterów, wpadłam na chwilę do Janka z tramwajnr4 i jednym okiem zerknęłam na jego recenzję "Kamfory". Napisał, że to "udany kryminał z potencjałem na kontynuację", więc zagryzłam zęby i postanowiłam wytrwać. Niestety, sto stron później było tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nigdy nie lubiłam i nadal nie lubię poezji. Jednak w całej mojej czytelniczej podróży znalazło się kilka wyjątków, z których pierwszym była Wisława Szymborska.

Nie podejmę się próby oceny jej twórczości. Nie napiszę, że jej wiersze mnie poruszyły, wywarły wrażenie, odmieniły, dały do myślenia, ani żadnego innego z podobnych frazesów. Może tak było, a może nie.
Tym, co przede wszystkim do mnie trafiło, jest forma: krótka i treściwa - choć nie zawsze taka oczywista - proza ujęta w wersy.

"Nic zwyczajnego" nie jest biografią, nie odpowie więc w pełni na pytanie, jaka była Szymborska. To ledwie, albo aż, wyklejanka - taka, jakie robiła dla przyjaciół i znajomych z wycinków z gazet i magazynów: trochę tego, trochę tamtego, kawałek z lewego profilu, kawałek z prawego, odrobina poetki, ciut zwykłego życia podejrzanego gdzieś zza winkla.

Rusinek płynie przez lata swojego sekretarzowania poetce od Nobla aż do jej ostatniego oddechu. Skleja z fragmentów obrazów jej portret, składa ze skrawków wydarzeń jej osobowość. Nie ma w tym jednak patetyzmu, ani wyniosłości. Tak, wynosi Szymborską wysoko, ale nie stawia jej pomników. Jej twórczość robi to wystarczająco dobrze za niego.

Dla wielbicieli poezji Szymborskiej to pozycja obowiązkowa. Dla wywołania uśmiechu, może odrobiny zadumy, w końcu - i to przecież nie spojler - żalu, że takie jest życie.

I tylko jednego - zwłaszcza przez wzgląd na profesję autora - nie mogę tej pozycji wybaczyć: Woody['ego] Allena...


http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

Nigdy nie lubiłam i nadal nie lubię poezji. Jednak w całej mojej czytelniczej podróży znalazło się kilka wyjątków, z których pierwszym była Wisława Szymborska.

Nie podejmę się próby oceny jej twórczości. Nie napiszę, że jej wiersze mnie poruszyły, wywarły wrażenie, odmieniły, dały do myślenia, ani żadnego innego z podobnych frazesów. Może tak było, a może nie.
Tym, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dobra, ale tylko miejscami.

Mam wrażenie, że ten Mały Książę filozofuje zbyt dorośle, zbyt moralizatorsko, podczas gdy ten wyszły spod pióra Exuperego jest mądry mądrością dziecka, jego jeszcze naiwnej i w gruncie rzeczy prostej obserwacji.

Tak, wiem, wszystko można wytłumaczyć tym, że przecież nikt nie twierdzi, że te historyjki na pewno wyszły spod pióra autora "Małego Księcia", a jeśli nawet, to z jakiegoś powodu zostały przez niego odrzucone. Niemniej uważam to za bardzo słaby chwyt asekuracyjny.

Co mnie jeszcze uderzyło - przeczytanie kilkunastu stron, które mnie zajęło może z dziesięć minut, narratorowi zajęło tyle, że jego przyjaciel tłumacz zdążył wypić cztery (!) kawy... Poważnie?


zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

Dobra, ale tylko miejscami.

Mam wrażenie, że ten Mały Książę filozofuje zbyt dorośle, zbyt moralizatorsko, podczas gdy ten wyszły spod pióra Exuperego jest mądry mądrością dziecka, jego jeszcze naiwnej i w gruncie rzeczy prostej obserwacji.

Tak, wiem, wszystko można wytłumaczyć tym, że przecież nikt nie twierdzi, że te historyjki na pewno wyszły spod pióra autora "Małego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rewelacja!

Dawno nie czytałam tak wciągającego kryminału. Świetnie skonstruowana i żywiołowa akcja momentami zahaczająca o triller. Materiał na naprawdę dobry film.

"Sekret Wesaliusza" to obskurne ulice XIX-wiecznej Barcelony, świat medycyny przesiąknięty męską dumą, korupcja, wina i kara, w końcu miłość i walka o marzenia. Nienachalnie i bez moralizatorstwa, za to z pomysłem i naprawdę dużym wyważeniem tematów.

Sukces tego typu książek tkwi także w tym, żeby nie odkryć zbyt szybko wszystkich kart, ale i nie zirytować ciągłym "wiem, ale nie powiem". I to się autorowi udało, bo regularnie odpowiadając na kolejne pytania, z niemal każdym zakończonym rozdziałem zostawia nas z nowymi.

Nie lubię kończyć dobrych książek, bo zakończenia niezmiennie mnie rozczarowują. I właściwie ciągle nie wiem, czy te książki po prostu nie są takie dobre, czy to ja jestem już zbyt wymagająca, czy też - i to mi się wydaje w tej chwili najbardziej prawdopodobne - niezadowolenie wynika z focha, że nie domyśliłam się rozwiązania.

No nie domyśliłam się. Nie byłam nawet blisko...


zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk

Rewelacja!

Dawno nie czytałam tak wciągającego kryminału. Świetnie skonstruowana i żywiołowa akcja momentami zahaczająca o triller. Materiał na naprawdę dobry film.

"Sekret Wesaliusza" to obskurne ulice XIX-wiecznej Barcelony, świat medycyny przesiąknięty męską dumą, korupcja, wina i kara, w końcu miłość i walka o marzenia. Nienachalnie i bez moralizatorstwa, za to z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym miała włożyć "Magiczne akta" do jakiejś szufladki, zatytułowałabym ją: kryminał magiczny. Chociaż dużo stron książki musiało upłynąć, zanim to sprecyzowałam i uznałam, że pomimo niewątpliwego wpływu fantastyki, książka nosi znamiona bliższe kryminałowi. Początki jednak nie były jednoznaczne i dość długo zastanawiałam się, dokąd akcja zmierza.

Poza drobnymi subiektywnymi usterkami, o których poniżej, uważam tę pozycję za udaną, zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowanie akcji. Nie ma wydarzeń zbędnych, tak zwanych zapchajdziur. Wszystkie ruchy bohaterów mają sens, nic nie bierze się znikąd. Dobrze przygotowana baza akcji skutkuje logicznymi rozwiązaniami i w pełni zrozumiałymi decyzjami bohaterów.

Dodatkowo, kilka pojawiających się w trakcie zagadek dotyczących relacji między bohaterami nie tylko daje do myślenia nam, ale i tymże bohaterom, a rozwiązania nie są jednoznaczne, co - pomimo nietrafności moich domysłów - było całkiem przyjemnym doświadczeniem .

Upierdliwa natomiast była dla mnie niekiedy składnia: przydługie wtrącenia wybijające z rytmu i powodujące, że niektóre zdania musiałam czytać po kilka razy, żeby złapać ich sens. Co zabawne, przez całą książkę zastanawiałam się, czy to sprawka autora, czy tłumacza, by w końcu przekonać się, że żadnego tłumacza nie ma... To było z kolei dość miłe zaskoczenie, chociaż nie wiem, czy gdybym wiedziała o tym od początku, czytałoby mi się tak samo.
Wiem, nie doceniam potencjału polskich twórców. Ale takie książki jak ta mają szansę to zmienić.

Co mnie dodatkowo rozpraszało, to zbliżone imiona: Frederic i Ferdinand - nigdy nie wiedziałam w pierwszej chwili, o kim jest mowa. I jakoś imię Clovisa LaFaya nie chciało do niego przylgnąć: przywołane po dłuższej chwili wprowadzało na nowo zamęt i gorączkowe przeszukiwanie zasobów przyswojonych w tej lekturze imion. To jednak usterka moich szarych komórek i nie doszukuję się winy ze strony autorki.

Tytuł sugeruje, że to być może nie ostatnie spotkanie ze Scotland Yardem, mam więc nadzieję, że autorka na udanym debiucie nie poprzestanie, bo ten rodzaj kryminału całkiem przypadł mi do gustu. Niby nie różni się niczym od obrzydliwości natury ludzkiej zwykłych kryminałów, ale dzięki interwencji magicznej odsuwa się nieco od realnego świata i pozwala spojrzeć z większego dystansu. Bardziej jak na fikcję, niż wtłoczone w ramy rozrywki dramaty z pierwszych stron gazet.


http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk/2016/08/clovis-lafay-magiczne-akta-scotland.html

Gdybym miała włożyć "Magiczne akta" do jakiejś szufladki, zatytułowałabym ją: kryminał magiczny. Chociaż dużo stron książki musiało upłynąć, zanim to sprecyzowałam i uznałam, że pomimo niewątpliwego wpływu fantastyki, książka nosi znamiona bliższe kryminałowi. Początki jednak nie były jednoznaczne i dość długo zastanawiałam się, dokąd akcja zmierza.

Poza drobnymi...

więcej Pokaż mimo to