-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2012-03-03
2012-12-07
2012-03-29
Właściwie to sama nigdy nie wybrałabym tej książki jako lektury, która spełniłaby moje wybujałe oczekiwania. Dwóch kolesi z piekła i nieba, którzy biją się o duszę wyposażonej w niezwykły dar śmiertelniczki? A tego już nie było…? I choć nawet okładka nie zachęca do dalszej wędrówki po kolejnych stronach to – trudno – powieść zakupiona nie może leżeć odłogiem nawet na mojej półce.
czytaj dalej na -> http://www.klubrecenzentaksiazki.yoyo.pl/35.html
Właściwie to sama nigdy nie wybrałabym tej książki jako lektury, która spełniłaby moje wybujałe oczekiwania. Dwóch kolesi z piekła i nieba, którzy biją się o duszę wyposażonej w niezwykły dar śmiertelniczki? A tego już nie było…? I choć nawet okładka nie zachęca do dalszej wędrówki po kolejnych stronach to – trudno – powieść zakupiona nie może leżeć odłogiem nawet na mojej...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-04
2012-05-26
2012-05-12
2012-06-24
Punktem wyjścia dla wydarzeń opisywanych w książce jest luau zorganizowane w Calvary High z okazji zakończenia roku szkolnego. Podczas przyjęcia zorganizowanego przez niezwykle wpływową Clarie Richardson Liza dostaje udaru, przez co nie jest w stanie kontrolować jednej części swojego ciała, które od tego momentu pozostaje przerażająco nieruchoma. Aby zmniejszyć skutki udaru, jej matka Big, decyduje na wykopanie w ogródku basenu, w którym mogłaby z nią swobodnie ćwiczyć. Jednak podczas wykopywania starej wierzby, natrafiają na metalową skrzynkę, w której znajdują się... szczątki niemowlaka.
czytaj dalej na >> www.klubrecenzentaksiazki.yoyo.pl/31.html
Punktem wyjścia dla wydarzeń opisywanych w książce jest luau zorganizowane w Calvary High z okazji zakończenia roku szkolnego. Podczas przyjęcia zorganizowanego przez niezwykle wpływową Clarie Richardson Liza dostaje udaru, przez co nie jest w stanie kontrolować jednej części swojego ciała, które od tego momentu pozostaje przerażająco nieruchoma. Aby zmniejszyć skutki...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-06-25
W „Klątwie kanionu” wszystko jest tak, jak być powinno w każdym kryminale. Mamy trupa zamordowanego w wyjątkową bezwzględnością, seryjnego mordercę, który swoje ofiary zabija zgodnie z fabułą najlepszych filmów Hitchcocka i kilku podejrzanych, z których każdy równie dobrze może być zabójcą. A rozwiązanie zagadki obejmuje ujawnienie zabójcy wśród tych, którzy nigdy nie byli podejrzewani. I być może właśnie ta niesamowita przewidywalność sprawia, że powieść Heather Graham nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia.
--> czytaj dalej na www.klubrecenzentaksiazki.yoyo.pl/28.html
W „Klątwie kanionu” wszystko jest tak, jak być powinno w każdym kryminale. Mamy trupa zamordowanego w wyjątkową bezwzględnością, seryjnego mordercę, który swoje ofiary zabija zgodnie z fabułą najlepszych filmów Hitchcocka i kilku podejrzanych, z których każdy równie dobrze może być zabójcą. A rozwiązanie zagadki obejmuje ujawnienie zabójcy wśród tych, którzy nigdy nie byli...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-18
Jack Kotowski jest życiowym nieudacznikiem. Nie układa mu się nie tylko w relacjach z kobietami, ale także w pracy i w zwykłym, codziennym życiu. Zawsze jest stroną uległą, jeszcze nigdy nie odważył się nikomu postawić. Wszystko się zmienia, kiedy Jack dostaje propozycję pracy jako programista nowego serwisu randkowego. Zamiast poznawać wszystkie takie serwisy z punktu widzenia użytkownika, Jack zaczyna wykorzystywać jeden z nich – Click for love – do swoich celów – do znalezienia wśród wirtualnej rzeczywistości „tej jedynej”. Jednak to, co na początku jest tylko niewinnym poszukiwaniem przeradza się w obsesyjną pogoń za kolejnymi randkami. A wszystko przez translator języka kobiet.
czytaj dalej na >> www.klubrecenzentaksiazki.yoyo.pl/32.html
Jack Kotowski jest życiowym nieudacznikiem. Nie układa mu się nie tylko w relacjach z kobietami, ale także w pracy i w zwykłym, codziennym życiu. Zawsze jest stroną uległą, jeszcze nigdy nie odważył się nikomu postawić. Wszystko się zmienia, kiedy Jack dostaje propozycję pracy jako programista nowego serwisu randkowego. Zamiast poznawać wszystkie takie serwisy z punktu...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-08-01
2012-08-29
2012-12-11
„Opcje na śmierć” były dla mnie drogą przez mękę. Ciekawie brzmiący tytuł, intrygujący opis i miła dla oka okładka to niestety jedne z niewielu – jeśli nie jedyne – atuty najnowszej powieści Jarosława Klejnockiego. Pod misternie utkaną fabułą i bohaterami, czekało na mnie jedynie przepastne morze powtarzalności i niezrozumienia.
Odchodzący na emeryturę policjant, Ireneusz Nawrocki, zostaje poproszony o przyjrzenie się zamkniętej już sprawie wypadku Włodzimierza Rawy, który utonął podczas sztormu, wypadając z łódki. Nawrocki zgadza się i, choć na początku robi to bardzo niechętnie, szybko wpada na trop i rusza w pościgu za mordercą Rawy. Ślady prowadzą do banku, w którym przed śmiercią pracował Rawa, do zakładu meblowego w Bielsku-Białej, a później aż do Holandii. Nawrocki musi nie tylko uporać się ze śledztwem, ale także z mnóstwem papierkowej roboty i spotkaniach w domu dziecka, na które chodzą wraz z jego żoną, Małgorzatą, starając się o status rodziny zastępczej dla kilkuletniej Krysi.
Klejnocki w swojej powieści porusza naprawdę trudne i poważne tematy. Dom dziecka, trudności związane z adopcją, przemyt narkotyków, wszelkie bankowe zawiłości związane z opcjami. Szkoda tylko, że żaden z nich nie został przez niego rozwinięty w taki sposób, aby zaspokoić czytelnika. Fragment, w którym jeden z pracowników banku tłumaczy komisarzowi, co to w ogóle są opcje i na czym polegają, czytałam dwa razy. I kompletnie nic z niego nie rozumiem. Spotkania w domu dziecka zostały przedstawione jako niemiły dodatek do papierkowej roboty, którą trzeba wypełnić, starając się o dziecko. Nawet zbrodni nie zostało poświęcone zbyt dużo miejsca. „Opcje na śmierć” to prawdziwy miszmasz, a przecież „nie miesza się jabłek z gwoźdźmi”.
Miałam wrażenie, że pisząc tę powieść Klejnocki miał tysiąc pomysłów na minutę, rozpoczął wiele ciekawych wątków – na tyle ciekawych, że mogłyby one przyćmić główną oś fabuły – a potem dość niezgrabnie się z nich wycofał, poświęcając wiele miejsca na ich zarysowanie i rozwinięcie, a stosunkowo mało na ich zakończenie – a właściwie urwanie, przez co nie miały one jakiegokolwiek wpływu na akcję.
Bohaterowie Klejnockiego są wyraziści, charyzmatyczni, dopracowani i strasznie irytujący. Irytuje główny bohater, jego współpracownicy, inni policjanci, świadkowie, nawet dyrektorka domu dziecka. Komisarz Nawrocki denerwował mnie od pierwszej do ostatniej strony. Wszelkie zabiegi autora, aby zrobić z niego ekscentryka i ciekawą, wyjątkową postać doprowadziły do tego, że stał się on aroganckim i zrzędliwym popalaczem fajki, którego w dzieciństwie fascynowała burza, a teraz więcej czasu w jego myślach zajmuje zmarły kolega niż rodzina. Jego żona, Małgorzata, chyba najbardziej bezbarwna postać w powieści, co wieczór otwiera z mężem butelkę wina lub dwie i upija się przy włączonym telewizorze, a kiedy jej syn choruje i ma wysoką gorączkę, zdobywa się na to, żeby pomyśleć: „To chyba początek infekcji” i idzie spać. Dyrektorka domu dziecka, pytając małą Krysię czy chce zamieszkać z Nawrockimi robi to w taki sposób, jakby za wszelką cenę nie chciała dopuścić do tego, aby dziewczynka była w nowej rodzinie szczęśliwa.
Jednak największą niewiadomą „Opcji na śmierć” jest dla mnie pytanie, które zadaję sobie od początku. Co autor robi w swojej książce? Dlaczego nagle Klejnocki znalazł się na kartach swojej powieści? Czy była to próba autobiografii, zaskoczenia czytelnika, stworzenia czegoś wyjątkowego, znaku rozpoznawczego jego powieści? A może tym dość niewinnym sposobem Klejnocki podważył fikcję w swojej książce? Bo skoro on istnieje…
„Opcje na śmierć” były dla mnie drogą przez mękę. Ciekawie brzmiący tytuł, intrygujący opis i miła dla oka okładka to niestety jedne z niewielu – jeśli nie jedyne – atuty najnowszej powieści Jarosława Klejnockiego. Pod misternie utkaną fabułą i bohaterami, czekało na mnie jedynie przepastne morze powtarzalności i niezrozumienia.
Odchodzący na emeryturę policjant, Ireneusz...
2012-11-11
2012-07-07
„Teraz jestem na początku, zaczynam od początku. A początek jest taki: nazywam się Ben.
Jestem Ben.
Ben to ja.
Zacząłem.”
Ten cytat to jedną z dwóch rzeczy, które przeszkadzają mi w książce Philipa Huffa. Drugą jest zupełnie niechronologiczne i chaotyczne poruszanie się między przeszłością a teraźniejszością głównego bohatera. A reszta? Reszta jest wspaniała.
--> czytaj dalej na www.klubrecenzentaksiazki.yoyo.pl/30.html
„Teraz jestem na początku, zaczynam od początku. A początek jest taki: nazywam się Ben.
Jestem Ben.
Ben to ja.
Zacząłem.”
Ten cytat to jedną z dwóch rzeczy, które przeszkadzają mi w książce Philipa Huffa. Drugą jest zupełnie niechronologiczne i chaotyczne poruszanie się między przeszłością a teraźniejszością głównego bohatera. A reszta? Reszta jest wspaniała.
-- czytaj...
2012-01-01
2012-09-19
2012-08-26
Nie wiem, czy istnieje na tej kuli ziemskiej ktoś poza samym Jamesem Hamiltonem-Patersonem, kto jest w stanie wytłumaczyć mi skąd rzeczony autor wziął nazwę ‘Wojnowia’ dla jednego z państw w Europie Wschodniej. Między innymi dlatego, że jestem noga z geografii i wszelkie nazwy geograficzne nie imają się mojej pamięci, postanowiłam sprawdzić gdzie państewko to, wspominane na kartach powieści raz za razem w różnorakich przypadkach, dokładnie leży. I co ciekawe, o ‘Wojnowii’ nie słyszała Wikipedia, Google, wysłużona encyklopedia marki PWN ani nawet całkiem nowy atlas geograficzny dla gimnazjum.
Idąc za ciosem, postanowiłam poddać dogłębnej analizie tekst „Dyskretnego uroku Fernet Branca”. I, cóż za niespodzianka, okazało się, że bohaterowie mieszkają we Włoszech w rejonie powszechnie znanym jako ‘Le Roccie’ (co umniejsza trochę znaczenie serwisu Google.com bo niestety nie jest on w stanie wyszukać tegoż rejonu), dzień w dzień upijają się gorzką wódką ziołową, która - cytując Wikipedię - „bardzo często jest stosowana w leczeniu "zatruć" żołądkowych spowodowanych zbyt obfitym posiłkiem”, a od święta opróżniają kieliszki czterdziestosześcioprocentowego trunku ‘galasiji’, co, tłumacząc na język Wojnowianinów - czyli… wojnowiański…? – oznacza „matczyne mleko” (co wiem oczywiście z powieści Hamiltona-Patersona, bo Google Tłumacz wśród sześdziesięciuczterech języków świata nie uwzględnia języku narodowego Wojnowianinów). Między stanami upojenia alkoholowego zajadają się ‘szonką’ i ‘kaszą’ – narodowymi wojnowiańskimi potrawami, a Marta – „Wojnowianka, najczyściejszej krwi” rano i wieczorem natłuszcza włosy gęsim smalcem.
Pomimo tych kilkunastu nieścisłości i wręcz groteskowego połączenia niektórych elementów w powieści, całość czytała się wyjątkowo przyjemnie. Dwójka głównych bohaterów – Gerald i Marta – całkowicie się od siebie różnią. On – typowy Anglik, ghostwriter, piszący biografię gwiazd sportu, z zamiłowaniem do „kucharzenia” i wymyślania innowacyjnych, czasem wręcz ekscentrycznych pomysłów na własne dania. Ona – ‘Wjonowianka’, kompozytorka, niebywale słabo posługująca się językiem angielskim i nie posiadająca w domu żadnych urządzeń elektronicznych. W skutek oszustwa ze strony agenta nieruchomości, tych dwoje staje się sąsiadami we włoskim rejonie ‘Le Roccie’ (który oczywiście nie istnieje). I to w dodatku sąsiadami, którzy nie mogą znieść swojego towarzystwa.
James Hamilton-Paterson w „Dyskretnym uroku Fernet Branca” funduje nam końską dawkę humoru, dowcipu i ironii. Im bardziej zagłębiamy się w skomplikowaną sieć satyry utkaną przez autora, tym bardziej dziwimy się jego nowym pomysłom. Mimo początkowego braku większych nadziei, szybko do „Dyskretnego uroku…” się przekonałam i tylko jeden raz poczułam, że czegoś w tej powieści jest za dużo. Dobrnąwszy do ostatniej strony jestem pewna, że wiele rzeczy bezpowrotnie utraciło status „tego, co może mnie zdziwić”. Zaczynając czytać nie mogłam się spodziewać, że na porządku dziennym w kuchni Geralda znajdą się lody czosnkowe, wędzony kot czy wydra. Przed lekturą nie byłabym w stanie wymyślić żadnego anagramu żadnego słowa (bo przecież przykład z „Harrego Pottera” z Tomem Riddlem się nie liczy, prawda?) – teraz wiem, że wyrażenie „sen wieczny” ma ich co najmniej kilka, w tym jakże urocze „wszy niecne”.
Jedyne, co mogę w całej powieści Hamiltona uznać za odpychające, to film, do którego Marta pisze muzykę. Niektóre jego sceny przytoczone w trakcie akcji są… wyjątkowo wulgarne i perwersyjne. Do tego stopnia, że nie mam najmniejszej ochoty ich przytaczać, a podczas czytania towarzyszyło mi uczucie obrzydzenia.
James Hamilton-Paterson być może nie sprawił, że w „Dyskretnym uroku…” zakochałam się do uszy i z pewnością nigdy nie będzie on moją ulubioną powieścią, jednak chwile spędzone na pochłanianiu jego kolejnych stron zaliczam do tych wartych bolących, czerwonych łokci (zapaleni czytelnicy z pewnością znają uroki leżenia na brzuchu podczas czytania na łóżku;P) i jak najbardziej udanych.
Nie wiem, czy istnieje na tej kuli ziemskiej ktoś poza samym Jamesem Hamiltonem-Patersonem, kto jest w stanie wytłumaczyć mi skąd rzeczony autor wziął nazwę ‘Wojnowia’ dla jednego z państw w Europie Wschodniej. Między innymi dlatego, że jestem noga z geografii i wszelkie nazwy geograficzne nie imają się mojej pamięci, postanowiłam sprawdzić gdzie państewko to, wspominane na...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-13
„Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy do omija”
Suzanne Collins w „Igrzyskach śmierci” pokazała przerażającą wizję przyszłości, urzekając tym samym miliony czytelników na całym świecie. „Delirium” jest równie straszne, uderzając przy tym w najbardziej niewinne i najcudowniejsze ludzkie uczucie. Miłość.
Od kiedy wynaleziono na nią lekarstwo – remedium, zaczęła być postrzegana jako najobrzydliwsza i najokropniejsza choroba na świecie. W stłamszonym społeczeństwie wszystko jest czyste, ludzie pozbawieni się wszelkich uczuć i wykonują wszystkie obowiązki bez żadnych głębszych przemyśleń. Nowym zasadom i nowej władzy zostały podporządkowane wszystkie dziedziny życia. Osiemnastolatki przechodzą ewaluację – serię testów, po których odgórnie zostaje przydzielony im partner, kierunek studiów, praca, ilość zarobków i liczba dzieci, które będzie miały w przyszłości. W świecie „Delirium” nie ma miejsca na własny wybór i własne decyzje.
Do takiego życia przyzwyczajona jest Lena. Jest święcie przekonana, że dzięki remedium odnajdzie spokój ducha i że będzie to najwłaściwsza rzecz w jej życiu, a teraz pozostaje jej tylko odliczać dni do zabiegu.
I w pewnym momencie w jej życiu pojawia się Alex.
Pierwszy raz czytałam tę książkę przez kilka godzin. Nie byłam w stanie się od niej oderwać, niemal spijałam słowa z kolejnych kartek. Kiedy skończyłam, na usta cisnęło mi się słowo „kocham”. Miałam ochotę wykrzyczeć to całemu światu; zdałam sobie sprawę jak bardzo nie doceniam tego, że mogę kochać. Byłam całkowicie i kompletnie zatracona w uczuciach, które wywołała u mnie Olivier. Dlatego dopiero dzięki drugiemu podejściu do „Delirium” mogłam się skupić nie tylko na uczuciach ale także na innych aspektach powieści.
Świat Olivier jest bardzo sugestywny, niezwykle dopracowany i przerażający. Zamiana ‘miłości’ w chorobę. Przeinaczenie całej historii wszechświata. Ukazanie zła, jakie wyrządziła miłość w dziejach ludzkości.
„Diabeł wkradł się do ogrodów Edenu i przyniósł z sobą chorobę – amor deliria nervosa – pod postacią ziarna. Ziarno wykiełkowało i wyrosła z niego wspaniała jabłoń, która rodziła owoce koloru krwi.”
„Delirium” zostało zaszufladkowane jako pozycja literatury młodzieżowej. Myślę, że to ostatnia rzecz, jaką można powiedzieć o tej powieści. Doskonale wykreowani bohaterowie, świetna narracja, zaskakujące zaskoczenie i przede wszystkim ukazanie świata przyszłości w sposób niezwykle przenikliwy i zastanawiający wymagają od czytelnika zaangażowania i wywołują uczucia dalekie od powieści ‘młodzieżowych’. Polecam tę powieść wszystkim. Dużym. Małym. Kobietom. Mężczyznom. Każdemu, kto JESZCZE nie docenił siły, jaką daje miłość.
I całej reszcie też.
„Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy do omija”
Suzanne Collins w „Igrzyskach śmierci” pokazała przerażającą wizję przyszłości, urzekając tym samym miliony czytelników na całym świecie. „Delirium” jest równie straszne, uderzając przy tym w najbardziej niewinne i najcudowniejsze ludzkie uczucie. Miłość.
Od kiedy...
2012-11-29
„Pieprzę się wszędzie – w życiu i w urzędzie
pierdolę takie na cokole
Mój cudzie z tatuażem na udzie
Dmucham taką z piersiami dmuchanymi
Sama chce”
Nigdy nie uważałam się za wielbicielkę poezji, ale nie byłam też jej kompletną ignorantką. Lubię czasami poczytać Pawlikowską-Jasnorzewską, Białoszewskiego, Różewicza. Ale poezja w powieści Ałbeny Grabowskiej-Grzyb całkowicie mnie zaszokowała. Perełek - takich jak ta na początku – w tej dwustu pięćdziesięciu-stronicowej książce można znaleźć o wiele więcej. „Coraz mniej olśnień” to wbrew pozorom nie historia o niespełnionym seksualnie poecie, ale o trzech kobietach, których losy łączą się ze sobą w dość niezwykły sposób.
Lena, asystentka stylistki w „Twojej Modzie”, właśnie została wyrzucona z pracy po tym jak ukradła kilka ubrań wypożyczonych na sesję. Szukając pracy, przyjmuje w końcu ofertę pracy jako asystentka niewidomej kobiety, poetki, którą w myślach nazywa Ślepellą. Ślepella odnosi niebywały sukces nie tylko na rynku wydawniczym, ale także w telewizji i zostaje jedną z jurorek w programie „reality-poeta”.
Maria, swego czasu świetna dziennikarka śledcza, postrach polityków i ludzi na wysokich stołkach, teraz dziennikarka pisząca teksty w podrzędnej gazecie, której opis niepokojąco przypomina rozkładówkę „Faktu”.
Alina, spełniająca się jako kucharka w małym, warszawskim barze, robiąca wspaniałe pasztety i sprzedająca pierogi na sztuki.
Nie miałam wygórowanych oczekiwań w stosunku do tej powieści. Ot, lekka, przyjemna lektura na zimny wieczór. Tym większym zaskoczeniem było dla mnie świetne pióro Grabowskiej-Grzyb, wyraziste postacie, wartka akcja i niezłe opisy. „Coraz mniej olśnień” zamiast kolejną nudną, przereklamowaną powieścią o miłości okazało się sprawnie napisaną, zabawną i poruszającą książką. Genialne złączenie historii kobiet, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, urzekający romans w tle, kilka naprawdę świetnych wierszy, zabawny język i narracja. A do tego wszystkiego zakończenie, którego naprawdę się nie spodziewałam. Do gustu nie przypadł mi tylko pomysł reality show dla poetów. „Mam talent” w wersji dla inteligentów. Cel może rzeczywiście ciekawy, ale pisanie wierszy na antenie jest dla mnie kompletnym idiotyzmem.
„Powinnam powiedzieć idź i nie wracaj. Zamiast tego idę na twój ślub. Ma nadzieję, że będziesz żył długo i nieszczęśliwie.”
Ałbena Grabowska-Grzyb w swojej powieści zawarła to, czego większość pisarzy nie odważyłaby się zamknąć w jednej powieści. Poezję, modę, romans, dramat i sensację. I chwała jej za to.
www.klubrecenzentaksiazki.blogspot.com
„Pieprzę się wszędzie – w życiu i w urzędzie
więcej Pokaż mimo topierdolę takie na cokole
Mój cudzie z tatuażem na udzie
Dmucham taką z piersiami dmuchanymi
Sama chce”
Nigdy nie uważałam się za wielbicielkę poezji, ale nie byłam też jej kompletną ignorantką. Lubię czasami poczytać Pawlikowską-Jasnorzewską, Białoszewskiego, Różewicza. Ale poezja w powieści Ałbeny Grabowskiej-Grzyb całkowicie...