-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant29
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać372
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać8
Biblioteczka
2018-12-12
Absolutny antytalent w kwestii nauk matematyczno-przyrodniczych, czyli ja, postanowił przeczytać tak zachwalany "Wszechświat w twojej dłoni". I jestem szczęśliwa. Dlatego, że przeczytałam, czy raczej wysłuchałam bardzo wartościowej i potrzebnej książki.
Przez lata szkoły walczyłam i cierpiałam. Walczyłam, by coś w tym zakutym czerepie zostało z tej mojej nauki, cierpiałam gdy zostało jednak mniej niż mi się wydawało, co później znajdowało odbicie w sprawdzianach. Tymczasem lektura tej książki przyniosła mi więcej wiedzy i zrozumienia niż 7 (?) lat nauki fizyki.
Bez obciążania zwojów żmudnymi definicjami i wzorami autor prosto i przystępnie wyjaśnia prawidła rządzące światem i wszechświatem. Elektrony, grawitacja, kwarki i inne, to nie są już tylko pojęcia związane z fizyką, które trzeba było wykuć na pamięć. Teraz to wszystko ma dla mnie sens. Żałuję, że tak mi tego moi nauczyciele nie tłumaczyli.
Taka refleksja jeszcze pod koniec słuchania mi się nasunęła, że chciałabym dożyć jakiegoś doniosłego odkrycia w dziedzinie fizyki.... mogłoby to być wynalezienie tuneli czasoprzestrzennych...🤔😀
Osobiście jestem zachwycona książką i z czystym sumieniem polecam.
Absolutny antytalent w kwestii nauk matematyczno-przyrodniczych, czyli ja, postanowił przeczytać tak zachwalany "Wszechświat w twojej dłoni". I jestem szczęśliwa. Dlatego, że przeczytałam, czy raczej wysłuchałam bardzo wartościowej i potrzebnej książki.
Przez lata szkoły walczyłam i cierpiałam. Walczyłam, by coś w tym zakutym czerepie zostało z tej mojej nauki, cierpiałam...
Podłożem tej książki jest rozbuchany amerykański konsumpcjonizm, ale w dobie wszechobecnego kapitalizmu gros jej treści znajduje odbicie i na naszym polskim podwórku.
Mamy tu dość wnikliwe rozważania na temat ludzkich wyborów w kontekście ekonomicznym. Na wielu przykładach autor pokazuje czytelnikowi prostotę ludzkiego umysłu (przynajmniej w kontekście rzeczonej ekonomii). Jesteśmy tak nieskomplikowani, że wielkie firmy, koncerny, korporacje czy banki bez problemu nami manipulują i wtykają nam coraz więcej zupełnie niepotrzebnych rzeczy czy usług.
Ponieważ jestem takim trochę „cebulakiem” i dokładnie rozważam swoje zakupy, wiele z mechanizmów tu opisanych było mi znanych. Niemniej jednak kilka kwestii mnie zaciekawiło, choćby działanie placebo na nasz mózg, czy wpływ popędu seksualnego na nasze wybory. Autor pisze bardzo przystępnie, z humorem i dystansem. W zasadzie zarzutów do książki nie mam... Ale nie jest to jedna z tych książek, które zostaną w mojej głowie na długo.
Może jeszcze tylko wspomnę o jednej nurtującej kwestii- do wszystkich eksperymentów w książce wykorzystywano studentów. Uważam ich jednak za nie do końca hmm... miarodajną (?) grupę. Chyba dlatego, że ich sposób postrzegania wydatków i podejście do pieniędzy jest nieco inny niż u osób statecznych. Poza tym to są amerykańscy studenci, a widziałam w amerykańskich filmach jak żyją amerykańscy studenci w Ameryce 😉😉😉
Tak już bez żartów na koniec, polecam publikację wszystkim, ale szczególnie osobom, które chcą świadomie wydawać pieniądze i opanować chęć nabywania rzeczy niepotrzebnych (np. na chińskich stronach sprzedażowych if you know what I mean 😀).
Podłożem tej książki jest rozbuchany amerykański konsumpcjonizm, ale w dobie wszechobecnego kapitalizmu gros jej treści znajduje odbicie i na naszym polskim podwórku.
Mamy tu dość wnikliwe rozważania na temat ludzkich wyborów w kontekście ekonomicznym. Na wielu przykładach autor pokazuje czytelnikowi prostotę ludzkiego umysłu (przynajmniej w kontekście rzeczonej ekonomii)....
”Niespokojna muzyka” to książka, w której Sting przedstawia nam swą drogę przez mękę do osiągnięcia sukcesu. Niezwykle ciekawy facet z wielką energią i niesamowitym samozaparciem.
Muzykę pokochał mniej więcej w 10 roku życia i od tego momentu byli w zasadzie nierozłączni. Zanim stał się gwiazdorem był m.in. urzędnikiem, nauczycielem, knajpowym grajkiem i modelem. Jednak w duszy i głowie mu grała muzyka i to ona układała nuty jego życia tak, by ostatecznie wybrzmieć hymnem chwały i sławy. Konsekwencja, upór ale wydatna i pomoc pierwszej żony znacząco pomogły mu w dojściu na szczyt.
Książkę czyta się bardzo dobrze. Jest przystępna i płynna. Niewolna od gorzkich przemyśleń. Mamy tu swoisty przeplataniec historii z życia prywatnego i zawodowego. Bolesne piętno jakie już w dzieciństwie odcisnęły na Stingu problemy rodzinne (zdrada matki, separacja rodziców) dało o sobie znać w dorosłości. Szczególnie w czasie prób zbudowania harmonijnego związku.
Jednak większość opowieści autor poświęca żmudnej i trudnej drodze na szczyt, który ostatecznie zapewnił jemu i zespołowi The Police utwór Roxanne.
Z tej książki wyłania się obraz inteligentnego, twardo stąpającego po ziemi faceta, choć nie do końca poukładanego emocjonalnie. Sting wytyczył sobie cel i dążył do niego mimo przeciwności, czego ja osobiście mu zazdroszczę, bo najmniejsze trudności mnie zrażają. Z pomocą wielu osób, ale też dzięki nakładowi pracy oraz ogromnemu talentowi i tupetowi udało mu się w końcu odbić i zostać bożyszczem tłumów.
Nonkonformista, pracoholik, uczuciowo i duchowo pogubiony, ale ciągle szukający. Mam nadzieję, że się w końcu odnalazł.
A książkę polecam, bo jeśli jest szansa choć trochę zbliżyć się do idola i poznać go od ludzkiej strony to warto.
”Niespokojna muzyka” to książka, w której Sting przedstawia nam swą drogę przez mękę do osiągnięcia sukcesu. Niezwykle ciekawy facet z wielką energią i niesamowitym samozaparciem.
Muzykę pokochał mniej więcej w 10 roku życia i od tego momentu byli w zasadzie nierozłączni. Zanim stał się gwiazdorem był m.in. urzędnikiem, nauczycielem, knajpowym grajkiem i modelem. Jednak w...
W końcu udało mi się przeczytać zalegającą na półce biografię Gordona Sumnera, czyli Stinga, choć "biografia" to dla mnie zdecydowanie zbyt szumne określenie jak na tę książkę. Jest to raczej zbiór anegdot i dykteryjek, które zgromadził i wydał wieloletni (choć z przerwami, jakkolwiek to brzmi) przyjaciel Stinga, James Berryman.
Nie znajdziemy tu szczegółowych informacji o pochodzeniu Gordona Sumnera, ani o rodzinie, ani nawet o jego wspinaczce po drabinie sławy. Za to znajdziemy wspomnienia Berrymana z czasów szkolnych oraz z licznych pobytów Stinga w Anglii już po uzyskaniu statusu gwiazdy.
Książka zawiera krótkie, zaledwie 3-5 stronicowe rozdziały, które są jakby oddzielnymi historiami. Wiele z nich jest naprawdę komicznych. Mamy tu opowiastki z katolickiej szkoły św. Kutberta, do której uczęszczali panowie Sumner i Berryman i kilka wspomnień z czasów gdy o tym pierwszym dopiero zaczynało być głośno. Ponad to jest tu sporo wątków autobiograficznych autora, które mniej lub bardziej wiążą się z osobą Stinga.Wszystko to nasycone angielskim humorem i napisane ze swadą. Można wręcz odnieść wrażenie, że Berryman siedzi z czytelnikiem nad kuflem piwa i opowiada te wszystkie barwne historie. Tyle tylko, że choć okładka głosi, ze jest to biografia Stinga, to w moim odczuciu za mało jest w tym wszystkim Stinga...
Całość podszyta jest sarkazmem, a złośliwe uwagi autora nasuwają myśl, że cholernie bolała go pewna część ciała z powodu bogactwa, sławy i splendoru, jakim otoczony był i nadal jest tytułowy bohater. Mimo wszystko jest to taka przyjacielska złośliwość, bo jakby nie było jednak i Berryman'owi skapnęło troszkę z tego rogu obfitości...
Cieszę się że tę książkę przeczytałam. Dawno się tak nie cieszyłam ;). Podejrzewam, że w prawdziwej biografii, takiej opisującej życie artysty od początku do teraz, nie znalazłabym podobnych odniesień np. do czasów szkolnych, do przygody z bukmacherką czy wakacyjnej pracy dorywczej przy piszczących zabawkach (nie będę pisać o co chodzi, chętni sobie przeczytają).
Odniosłam też wrażenie, że ta książka powstała po to, by Berryman, bezrobotny bukmacher mocno klepiący biedę, mógł sobie trochę zarobić... Z resztą... jakie by pobudki nie towarzyszyły powstaniu tej publikacji to i tak jestem zadowolona, że miałam styczność, choćby tylko literacką, z obydwoma panami. Setnie się ubawiłam i polecam z całego serca. Dla mnie bardzo fajna odskocznia od ciężkiej literatury, którą czytam na co dzień.
Tutaj pozwolę sobie wstawić krótki fragment dotyczący szkolnej dyscypliny i choć mnie rozśmieszył nad wyraz, to skłonił też do refleksji : „W momencie gdy jako czwartoklasista otrzymałem swoje ostatnie lanie, miałem dupę twardą jak głaz. Moim przewinieniem było spytanie ojca Boyle'a, czy szatan ma kutasa. Dzięki zdobytej odporności w ogóle nie odczuwałem razów. Po dziś dzień, jeśli ktoś mnie o to poprosi, mogę tyłkiem miażdżyć orzechy. Rzecz w tym, że takie prośby słyszę niezwykle rzadko.”
W końcu udało mi się przeczytać zalegającą na półce biografię Gordona Sumnera, czyli Stinga, choć "biografia" to dla mnie zdecydowanie zbyt szumne określenie jak na tę książkę. Jest to raczej zbiór anegdot i dykteryjek, które zgromadził i wydał wieloletni (choć z przerwami, jakkolwiek to brzmi) przyjaciel Stinga, James Berryman.
Nie znajdziemy tu szczegółowych informacji o...
"Odwrotniak" Jakub Małecki
Po "Odwrotniaka" sięgnęłam z ciekawości. Bo przeczytałam "Dygot"... Bo każda powieść Małeckiego jest chwalona... Pierwsze strony mnie nie zachęciły. Jakoś tak płasko, chaotycznie, nie porywająco... Ale w miarę, jak przekręcałam kolejne kartki, coraz bardziej mnie ta książka pochłaniała.
Małecki serwuje nam przeplatańca złożonego z dwóch historii. Jest Izabela, 91-letnia kobieta naznaczona piętnem trudnej miłości. Oraz jej wnuk Ignacy, człowiek który nosi znamiona świra... Ignacy ma jasno wytyczony cel, ale jest życiowo nieporadny. No i jak na rasowego introwertyka, pielęgnującego w sobie nienawiść przystało nie ma w nim ani spontaniczności, ani ekspresji.
Dzięki swemu znienawidzonemu, przebojowemu współlokatorowi poznaje studentkę Adę i z miejsca się w niej zakochuje. Fascynuje go jej osoba, pochłania do tego stopnia, że stalkuje ją pod uczelnią, robi z ukrycia zdjęcia. W domu pisze do niej listy, których z założenia nigdy nie wyśle.
Ignacego w życiu w zasadzie mało co zadowala. Poza Czekoladą, papierosami i malowaniem obrazów. Jest niezadowolony z posady korposzczura i najchętniej do pracy by nie chodził, zaś całe dnie spędzałby na lenistwie i malowaniu. Obsesyjnie wręcz myśli o Andzie. Pewnego dnia aranżuje z nią niby przypadkowe spotkanie na imprezie studenckiej. A tak naprawdę dokładnie to zaplanował rozrysowując plany i konspekty, rozważając możliwe warianty rozmów... Ada z kolei nie daje mu się zaplanować i zamknąć w rozrysowanych skrupulatnie schematach. Sytuacja nabiera rumieńców dopóki Ada nie zrywa z nim kontaktu. Tu zaczyna się błędne koło i sen wariata...
Izabela... Izabela była niegdyś spokojną przystanią dla Ignacego, a jej mieszkanie było gniazdem, w którym bytował jako kukułcze jajo, jakim był dla rodziców. Teraz zamknięta w tym mieszkaniu, zniedołężniała, uwięziona w futerale starego ciała gmera w szufladzie pamięci, by przypomnieć sobie Kazimierza Człapkę jedyną osobę, która sprawiła że była szczęśliwa, a przynajmniej tak jej się wydawało... Napisała kiedyś Izabela książkę, w której zawarła wspomnienia o Kazimierzu. Jednak kondycja jej wzroku nie pozwala na przeczytanie książki i przypomnienie sobie zdarzeń sprzed ponad 60 lat. Jedynym rozwiązaniem jakie jej się nasuwa jest nabycie lupy...
Tu się zatrzymam, żeby nie robić spoilerów.
Powieść w zasadzie jest dobrze skonstruowana. Bo z niecierpliwością przechodziłam do następnych stron, by zobaczyć rozwój sytuacji.
Dodatkowo zwroty akcji, które podsycały ciekawość. Postać Izabeli nakreślona jest bardzo dobrze. Staruszka, która nie radzi sobie z przemijaniem, z własną niepełnosprawnością, z ograniczeniami jakie narzuca jej schorowane ciało. Rozpamiętuje przeszłość, bo tam czuje się dobrze; jest młoda, sprawna, zakochana. Ignacy... Cóż... Niestabilny, rozchwiany. Raz czegoś chce, za chwilę nie chce. Niby skrupulatny, wszystko musi mieć zaplanowane, tak by nic nie zaskoczyło, pod tym względem wręcz pedant, ale w pokoju bałagan, w głowie jednak też bo skołtunione są tam różne myśli i emocje-nienawiść do kolegi, którego nie widział od liceum, zazdrość wobec współlokatora, obsesja na punkcie Ady, jednocześnie bogata wyobraźnia, świat wykreowany po to, by do niego uciekać... Bardzo niejednolita postać, ale w zasadzie, kto z nas z jest jednolity.
Po pierwszych stronach pomyślałam- oho... czyli będzie o psycholu, który będzie prześladował dziewczynę i będą z tego kłopoty, ale im głębiej poznawałam Ignacego, tym bardziej dochodziłam do wniosku że to niegroźny wariat, i że w zasadzie potrzeba mu kogoś, kto ten jego świat poukłada, albo chociaż mu pomoże to zrobić.
Końcówka mnie rozczarowała. Takiego chaosu się nie spodziewałam. Ale spuszczę na to zasłonę milczenia. Bo może ktoś się skusi na tę krótką powieść.
Podsumowując-zagorzałych fanów twórczości Małeckiego ta książka nie odstręczy, ale czterech liter nie urywa. Mi się podobała do pewnego momentu, później stała się przekombinowana.
"Odwrotniak" Jakub Małecki
Po "Odwrotniaka" sięgnęłam z ciekawości. Bo przeczytałam "Dygot"... Bo każda powieść Małeckiego jest chwalona... Pierwsze strony mnie nie zachęciły. Jakoś tak płasko, chaotycznie, nie porywająco... Ale w miarę, jak przekręcałam kolejne kartki, coraz bardziej mnie ta książka pochłaniała.
Małecki serwuje nam przeplatańca złożonego z dwóch historii....
W wielce niesprzyjających warunkach XII-wicznej Anglii znajdujemy bandę wyrzutków zamkniętych na wyspie, a wśród nich bliźniaków syjamskich, młodego epileptyka, rycerza cierpiącego na amnezję, mężczyznę podającego się za zmarłego króla-świętego, starca z wężem w brzuchu, chłopca z zespołem Downa i psychopatycznego mordercę... Pewnego razu zrządzeniem losu udaje im się uciec z wyspy. Tak zaczyna się wspólna podróż tej osobliwej zgrai, która obfitować będzie w wiele przygód, tych przyjemnych jak i tych niebezpiecznych. Jednak nie będę się rozpisywać na ten temat, żeby nie psuć odbioru ewentualnym chętnym na czytanie "Braci Hioba"... No może tylko jeden maleńki spoilerek... gdy ich nieformalny przywódca odkryje swoją tożsamość dopiero się zacznie akcja... :)
Powiem Wam, że czytanie tej książki sprawiło mi dużą przyjemność. Znajdziecie tu obszernie zbudowaną opowieść bazującą na faktach historycznych, sporo zwrotów akcji, płynną i spójną narrację, ciekwie wykreowane postacie. Losy prawdziwie istniejących osób znanycj z historii (m.in. Henryk Plantagenet, Eleonora Akwitańska, Tomasz Becket) przeplatają się z losami zupełnie fikcyjnych postaci.
Poznacie tu podejścia średniowiecznego kościoła do osób kalekich, chorych, ułomnych i nie będzie to przyjemny "widok". Prawdopodobnie uświadomicie sobie, że nigdy nie myśleliście o zagadnieniu niepełnosprawnych na przestrzeni wieków, tego jak żyli, jak sobie radzili, jak byli postrzegani przez otoczenie... Poznacie też kilka aspektów z życia Żydów w średniowiecznej Anglii i wiele innych problemów społecznych... Nie raz poniosą Was emocje przez niesprawiedliwość i zło, ale będzie też dużo dobra i miłosierdzia.
Miało być ciekawie i intrygująco, ale chyba mi nie wyszło ;), jednak z czystym sumieniem mogę polecić "Braci Hioba" wszystkim pragnącym dobrej średniowiecznej rozrywki w przyjemnym opakowaniu. Ja kupuję autorkę Rebeccę Geble, a ponieważ mam "kaca" po przeczytaniu wspomnianej książki, to wkrótce łapię się za koleją jej powieść- "Osadnicy z Catanu".
W wielce niesprzyjających warunkach XII-wicznej Anglii znajdujemy bandę wyrzutków zamkniętych na wyspie, a wśród nich bliźniaków syjamskich, młodego epileptyka, rycerza cierpiącego na amnezję, mężczyznę podającego się za zmarłego króla-świętego, starca z wężem w brzuchu, chłopca z zespołem Downa i psychopatycznego mordercę... Pewnego razu zrządzeniem losu udaje im się uciec...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ileż to ckliwych romansideł przeczytało się w młodości. Piękna ona, piękny on, pożądanie, miłość, pasja, czarny charakter i happy end. Tymczasem to życie pisze najpiękniejsze historie miłosne, historie prawdziwych ludzi i ich rzeczywiste problemy.
Taką piękną historię opowiada nam Katarzyna Droga w książce „Kobieta którą pokochał Marszałek”. Początek XX wieku. Pochodząca z Suwałk Ola Szczerbinska pragnie wyrwać się z prowincji i uciec od zwyczajnego życia żony, matki, gospodyni... Chce pójść na studia, zdobyć dobrą pracę. Nie chce być więźniem konwenansów i życia w schemacie. W tym celu udaje się do Warszawy. Tutaj dostaje się na studia i zostaje działaczem PPS. Od tej pory jej życie to balansowanie na krawędzi. Wiedząc jak ważną kwestią jest odzyskanie niepodległości, angażuje się w działalność konspiracyjną. Handluje bronią, przemyca ją, współorganizuje napady by pozyskać fundusze na jej zakup. Jest bardzo oddana sprawie, a przy tym wszystkim ma jeszcze czas na pomoc kobietom biednym i potrzebującym, bo Olę poza wielką odwagą, cechuje wielkie serce. Gdzieś w natłoku tych wszystkich obowiązków przewija się nazwisko Piłsudski. Niemal mityczny bohater, bo wszyscy o nim mówią, acz niewielu go widziało. Ale oto zjawia się na inspekcji i Ola z niejakim zdziwieniem zauważa, że ten osobnik, starszy od niej o 15 lat, jest bardzo interesującym mężczyzną i to nie tylko pod względem zawodowym...Wkrótce zaczyna ich łączyć gorące uczucie, jednak jest jedno „ale”. Józef ma żonę, która uparcie odmawia mu rozwodu...
Ale Ola jest cierpliwa. Dzielnie znosi bycie tą drugą i aby nie myśleć tyle o Ziuku jeszcze silniej angażuje się w działalność niepodległościową przez co trafia do więzienia...
Perypetii życiowych Ola i Józef będą mieli co nie miara. Nie będę wszystkich opisywać, bo nikt nie zechce przeczytać książki, jednak warto odnotować kilka istotnych rzeczy, które należałoby wiedzieć i przyswoić m.in. to, że Ola wymogła na Piłsudskim utworzenie żeńskiej służby wojskowej, co było ewenementem na skalę krajową, a może nawet i światową. Robiła też „robotę” w kwestii walki z ubóstwem i ciemnotą, np. za jej sprawą przydzielono ubogim ziemię, by mogli ją uprawiać i pozyskiwać żywność; otwierano szkoły, organizowano zbiórki i kwesty. Wielu ludzi wyszło dzięki niej na prostą.
Ola, będąc partnerką a później żoną Piłsudskiego chowała się niejako w cieniu tej wielkiej postaci. Mnóstwo publikacji wyszło na jego temat, ale o jego żonach nie było dotąd żadnej. A niewątpliwie działalność tej dzielnej kobiety godna jest upamiętnienia, tym bardziej że dzisiaj, przynajmniej w moim odczuciu, nieco brakuje kobiecych autorytetów i należy ich szukać grzebiąc w historii.
Katarzyna Droga napracowała się przy tej powieści. Odtwarzała możliwe dialogi między postaciami, konsultowała się z historykami i znawcami tematu, próbowała możliwie jak najwierniej zrekonstruować historię życia Aleksandry Piłsudskiej z domu Szczerbińskiej. Taktownie pominęła jednak lub spuściła zasłonę milczenia na kwestie drażliwe, sporne lub niejednoznaczne, jak np. domniemane romanse marszałka lub jego często kontrowersyjne decyzje polityczne. Skupiła się autorka bardziej na osobie Oli i próbie odtworzenia jej życia codziennego, realiów czasów, w których przyszło jej żyć i relacjach z ludźmi.
Możemy tu też zaobserwować metamorfozę bohaterki. Z handlarza bronią, aktywistki i żołnierza przemienia się w stateczną żonę i matkę. W tej roli również zdaje się doskonale odnajdywać. To tylko dowód na to, jakie my-kobiety mamy zdolności adaptacyjne 😉.
Życie nie szczędzi Oli kopniaków, mimo to podnosi się i walczy, starając się być jednocześnie podporą dla męża i córek, szczególnie w chwilach najcięższych prób.
Dla mnie była to lektura inspirująca. Nawet trudna niekiedy, szczególnie w momentach, gdy autorka stosując tzw. fleshforward, ujawnia nam co w czasie wojny stanie się z niektórymi postaciami...
Tak już na marginesie myślę, że powinniśmy mieć świadomość dokonań przeszłych pokoleń kobiet i mieć je na uwadze, bo gdyby nie one, kto wie gdzie dziś byśmy byli...
Ileż to ckliwych romansideł przeczytało się w młodości. Piękna ona, piękny on, pożądanie, miłość, pasja, czarny charakter i happy end. Tymczasem to życie pisze najpiękniejsze historie miłosne, historie prawdziwych ludzi i ich rzeczywiste problemy.
Taką piękną historię opowiada nam Katarzyna Droga w książce „Kobieta którą pokochał Marszałek”. Początek XX wieku. Pochodząca z...
"Dygot" Jakub Małecki
Ileż to razy „Dygot” przewijał mi się na stronach księgarń internetowych i ileż razy udawałam, że go nie widzę niczym zlewu pełnego brudnych naczyń po obiedzie... Działo się tak z pewnego dość prozaicznego i nieco głupiego powodu, otóż nie podobała mi się okładka. Aż pewnego razu moje drogie siostrzyczki zachęciły mnie, bym jednak zapoznała się z tą pozycją bo tu się doskonale sprawdza przysłowie, by nie oceniać książki po okładce i właśnie dziś skończyłam przygodę z Dygotem.
Dostałam historie dwóch rodzin opowiedziane na przestrzeni prawie 70 lat począwszy od 1938 r. Historie, która w pewnym momencie się przeplatają i sprowadzają do wspólnego mianownika. Autor uraczył mnie przejmującą opowieścią o odmienności, miłości i trudnych życiowych wyborach. O rozstaniu i przemijaniu. O współczuciu i zrozumieniu. O strachu zakorzenionym w ludzkim umyśle tak silnie, że nawet miłość nie zdołała go pokonać.
Na czoło wybija się tu wątek Wiktora-albinosa, którego inność wywołuje w ludziach pierwotne instynkty. W ciągu swojego niespełna 30-leyniego życia obwiniany był o wszystko. Począwszy od klęski nieurodzaju, na epidemiach chorób skończywszy. W momencie, gdy zdaje sie, że ten doświadczony przez los człowiek ułożył sobie jakoś życie, przychodzi coś nieoczekiwanego...
Jak zwykle nie chcę się rozpisywać o fabule, bo nie mam w zwyczaju spoilerowac, dlatego dalej ograniczę się do podobało mi się/nie podobało mi się.
Najbardziej przypadła mi do gustu część pierwsza, rozgrywająca się na wsi. Dobrze ukazane podejście wiejskiej społecznej do zabobonu i jej strach przed odmiennością powodował, że w napięciu i poczuciu wściekłości przewracałam kolejne kartki powieści. A w momentach, kiedy wydawało mi się że już się jakoś ułożyło, nagle pojawiały się kolejne nieoczekiwane zdarzenia.
Kolejny walor to spójna, nierozwlekła narracja. Nie ma tu zbędnych opisów i lania wody, dzięki temu czytało mi się dość dynamicznie i płynęłam wartkim nurtem powieści.
Bałam się trochę scen erotycznych, Ale autor taktownie je pominął, dzięki czemu nie zalała mnie fala żenady, jak to miało miejsce przy czytaniu dzieł innych polskich powieściopisarzy.
Uważam, że doskonale ujęta jest kwestia problemów, które spadają na człowieka lawinowo. Zupełnie jak w prawdziwym życiu. Nie ma tu lukrowania, gwiazdek z nieba, cudownych zbiegów okoliczności, które pozwalają wyjść obronną ręką i potem wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Za to jest walka, upadki i wzloty, świadomość że trzeba przetrwać, a później jakoś tam będzie. I tytułowy dygot... Dygot, który w różnych aspektach towarzyszy człowiekowi całe życie.
Ta książka jest tak szorstka, że podrapała mnie wewnętrznie. Jakby mi ktoś przejechał po umyśle papierem ściernym. Moje podejście do życia i tak oscyluje między realizmem a pesymizmem, a „Dygot” jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że duży, a nawet często decydujący wpływ na nasze życie mają upiory i strachy. Ale nie te z ludowych opowieści, lecz te siedzące w naszej głowie. Autor nazywa je „rozmytym”. Rozmyte zalewa umysł strachem i beznadzieją tak wielkimi, że prowadzi człowieka do podjęcia kroku ostatecznego. Rozmyte, które sięga po ludzką duszę w momentach najbardziej krytycznych. Przychodzi też, kiedy nie ma już dokąd iść...
Czy rozmyte da się przegonić? Ano czasem da. Ale to już jest kwestia do rozważenia we własnym zakresie. Po przeczytaniu Dygotu oczywiście, do czego bardzo zachęcam.
"Dygot" Jakub Małecki
Ileż to razy „Dygot” przewijał mi się na stronach księgarń internetowych i ileż razy udawałam, że go nie widzę niczym zlewu pełnego brudnych naczyń po obiedzie... Działo się tak z pewnego dość prozaicznego i nieco głupiego powodu, otóż nie podobała mi się okładka. Aż pewnego razu moje drogie siostrzyczki zachęciły mnie, bym jednak zapoznała się z tą...
2017-10-16
Artysta nietuzinkowy, niezwykły i nadzwyczajny. Bożyszcze tłumów, o nienagannym wyglądzie i wysokiej kulturze osobistej. Nie tworzył wokół chaosu, nie kreował skandali jak to mają w zwyczaju robić dzisiejsze "gwiazdki". Szanował słuchaczy. Szanował siebie. Kochał to co robił i podporządkowywał się temu bez reszty. Człowiek uduchowiony, eteryczny, skromny i wrażliwy. Taki właśnie był Grechuta. Dopóki nie pojawiła się ONA... Umościła
się w jego głowie i drążyła, wierciła, pożerała...Odebrała mu wiarę w siebie, później także nadzieję, a na końcu zdrowie.
Cyklofrenia, czyli choroba afektywna dwubiegunowa...
Marta Sztokfisz próbuje zobrazować nam jak choroba z biegiem czasu dewastowała życie Grechuty. Z sympatycznego, radosnego młodzieńca stopniowo stawał się zagubionym, przerażonym, niedołężnym człowiekiem.
Scena, która niegdyś była esencją jego życia, napawała go paraliżującym lękiem. Zły stan zdrowia muzyka pogłębiały także problemy rodzinne...
Czytałam kiedyś wywiad-rzekę z Danutą Grechutą. Wówczas miałam wrażenie, że wszystkiego się tam nie mówi
(w zasadzie to zrozumiałe, że żona strzeże dobrego imienia meża). Uważam, jednak że niepotrzebnie tajono chorobę,
dlatego że wokół różnych niezrozumiałych zachowań artysty narosło wiele mitów.
Publikację M. Sztokfisz polecam ku refleksji i zadumie. Może ktoś, kto zdecyduje się ją przeczytać jeszcze bardziej doceni
twórczość Marka Grechuty i zrozumie jak wiele kosztowało go podążanie raz obraną ścieżką.
(Ja ją potraktowałam też jako pewnego rodzaju dopełnienie publikacji "Marek. Marek Grechuta we wspomnieniach żony".)
Nie polecam natomiast osobom, które szukają skandali i taniej sensacji.
Artysta nietuzinkowy, niezwykły i nadzwyczajny. Bożyszcze tłumów, o nienagannym wyglądzie i wysokiej kulturze osobistej. Nie tworzył wokół chaosu, nie kreował skandali jak to mają w zwyczaju robić dzisiejsze "gwiazdki". Szanował słuchaczy. Szanował siebie. Kochał to co robił i podporządkowywał się temu bez reszty. Człowiek uduchowiony, eteryczny, skromny i wrażliwy. Taki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Miałam szczere chęci napisać rzetelną recenzję, ze wszystkimi wadami i zaletami publikacji, błędami merytorycznymi, stylistycznymi, logicznymi, jakimikolwiek. Niestety. Nie uda się to, albowiem jestem absolutnie, skończenie, definitywnie zakochana w "Trylogii arturiańskiej". Choćbym chciała być upierdliwa i wyciągnąć jakiś mankament tej powieści, nie da się no, NIE DA SIĘ! Jest to bowiem tak urzekająca, wciągająca, wartka historia, że utonęłam w niej, a gdy zaczęła opadać, nieuchronnie zbliżając się ku końcowi, wynurzałam się z żalem i bólem...Postaci są świetnie wykreowane, fabuła z tyloma zwrotami akcji, że praktycznie cały czas czytałam z otwartym otworem gębowym. Co dla mnie ważne, postaci kobiece są charakterne, mądre i nieirytujące, jak to często bywa w powieściach typowo męskich, a taką Trylogia niewątpliwie jest, bo i bitki dużo, i krew się leje, a testosteron wylewa się z kart.
Polecam tę książkę z czystym sumieniem wszystkim. Takiej przygodówki ze świecą szukać. Innowacyjne dość podejście do tematu legend arturiańskich. Tło historyczne spójne z czasami, w jakich się akcja toczy. Piszę o tym, bo często Artur "wsadzany" jest w średniowieczny etos rycerski, gdy tymczasem okres jago teoretycznej bytności szacuje się na V w.n.e., czyli czas plemion, wojowników, skór, tarcz i włóczni, a nie żadnych zbroi, rycerzy i dam itp. ;) Do tego skwareczki w postaci odrobiny magii, takiej niekoniecznie oczywistej (wiecie, Merlin, itp.). No cud, miód i orzeszki..
Miałam szczere chęci napisać rzetelną recenzję, ze wszystkimi wadami i zaletami publikacji, błędami merytorycznymi, stylistycznymi, logicznymi, jakimikolwiek. Niestety. Nie uda się to, albowiem jestem absolutnie, skończenie, definitywnie zakochana w "Trylogii arturiańskiej". Choćbym chciała być upierdliwa i wyciągnąć jakiś mankament tej powieści, nie da się no, NIE DA SIĘ! ...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to