Lśnij, morze Edenu
- Kategoria:
- literatura piękna
- Tytuł oryginału:
- Brilla, Mar del Edén
- Wydawnictwo:
- Rebis
- Data wydania:
- 2017-05-09
- Data 1. wyd. pol.:
- 2017-05-09
- Liczba stron:
- 816
- Czas czytania
- 13 godz. 36 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380621626
- Tłumacz:
- Barbara Jaroszuk
- Tagi:
- katastrofizm literatura hiszpańska przemoc rozbitek strach śmierć tajemnica trauma walka o życie wyspa Barbara Jaroszuk
Lecący z Los Angeles do Singapuru samolot pasażerski rozbija się pośrodku Pacyfiku, a dziewięćdziesięcioro pozostałych przy życiu rozbitków trafia na z pozoru bezludną rajską wyspę, gdzie na pozbawionych kontaktu ze światem zewnętrznym nieszczęśników czyhają najprzeróżniejsze tajemnicze niebezpieczeństwa. Wśród ocalałych są przedstawiciele różnych narodów, zawodów i stanów. Narratorem opowieści jest hiszpański kompozytor Juan Barbarín, zamieszkały w Stanach Zjednoczonych miłośnik muzyki romantycznej i kobiet. Autor w mistrzowski sposób snuje opowieść o świecie pogrążonym w kryzysie i proponuje nową ścieżkę, która rodzi się z muzyki i milczenia.
Książka otrzymała Premio Nacional de la Crítica, a jej autor Anders Ibanez jest uważany za najlepszego pisarza swojego pokolenia w Hiszpanii.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Niepokojące przemieszanie
Rozprawę o „Lśnij, morze Edenu” zacznę od tego, na czym nie znam się zupełnie, a czego w przypadku tej książki pominąć milczeniem nie można: okładki. Ta ilustracja przyciąga wzrok, prawda? Ba, mało tego – widziałem nawet komentarz, który sugerował, że może się ona wiązać z nieprzyzwoitą treścią samej powieści. Cóż, jakiś związek między okładką a zawartością z pewnością istnieje, bo autor tej grafiki zna „Lśnij, morze Edenu” doskonale, wszak to on ją napisał. A ja po przeczytaniu książki muszę się z krzykliwą, barwną i nieco niepokojącą interpretacją Andrésa Ibáñeza zgodzić.
Czego w tej książce (i na jej okładce) nie ma! Pojawia się spora dawka erotyki (w tym rozdział składający się tylko i wyłącznie z nazwisk kochanek głównego bohatera),którą z pewnością symbolizuje naga kobieta z pierwszego planu; pojawia się też machający z oddali Roberto Bolaño, obecny zarówno we własnej osobie, jak i za sprawą swej twórczości; pojawiają się siedzący przy fortepianie Anton Bruckner, patrzący niewidomymi oczami Shōkō Asahara, ukryta w rogu kapibara, a nawet spoglądający z góry Doktor Manhattan, znany wszystkim miłośnikom komiksu z legendarnych „Strażników” Alana Moore'a. Centralną osią zdarzeń jest oczywiście bezludna wyspa, także ukazana na okładce – to ona staje się wybawieniem dla osób poszkodowanych w katastrofie lecącego z Los Angeles do Singapuru samolotu, to ona udowadnia im, jak mało wiedzą o świecie i sobie samych.
Jestem pewien, że wszyscy czytelnicy, nawet ci niezbyt lubiący wnikliwą lekturę, zauważyli w powyższym akapicie coś niepokojącego, delikatnie wyprowadzającego ze stanu równowagi: totalne pomieszanie motywów. Bo co miałoby łączyć popularnego pośmiertnie Bolaño (niech dowodem jego sławy będzie to, że w krótkim odstępie czasu w Polsce ukazują się nawiązujące do niego książki z Bałkanów w postaci „Psów nad jeziorem” oraz „Lśnij, morze Edenu” rodem z Półwyspu Iberyjskiego) z amerykańskim komiksem? A ta bezludna wyspa, żywcem wzięta z „Lost”? Toż ten serial powstał zarówno po śmierci chilijskiego pisarza, jak i prawie dwadzieścia lat po premierze „Strażników”! Okazuje się jednak, że w odpowiednich rękach tak niekoherentny materiał (mimo że nie wspomniałem nawet jednej dziesiątej szerokich inspiracji autora, a przecież liczę tylko te wyraźnie widoczne!) może przeistoczyć się w spójną i, co ważniejsze, doskonałą powieść. Udowodnił to Infante w „Trzech pstrych tygrysach”, udowadnia to Ibáñez w „Lśnij, morze Edenu”.
Hiszpański pisarz postawił sobie zadanie, które wydaje się banalne, a w istocie jest trudne niezwykle: połączyć wciągającą fabułę z literaturą piękną; i to nie w formie kompromisu, który bez wątpienia stanowi literatura środka (bardzo przeze mnie, zaznaczę, szanowana – uważam, że jej tworzenie na wysokim poziomie wymaga talentu co najmniej równie wielkiego, co tak zwana sztuka poważna),a zderzenie elementów narracji czysto przygodowej z niezredukowaną nadbudową problemową. Będzie więc czytelnik brał udział w postmodernistycznych literackich grach, kiedy mechanik stanie się doradcą wielkich pisarzy, będzie miał okazję zajrzeć do głowy tworzącego kompozytora (pierwszy rozdział o Brucknerze jest po prostu genialny!),zostanie świadkiem duchowych rozterek zniewolonego przez sektę Japończyka. Ale to tylko jedna strona medalu; druga składa się z rozwikływania tajemnic bezludnej – do czasu – wyspy, odkrywania liczącego dziesiątki lat spisku, porwań, spotkań z krwiożerczymi dzikusami. A do tego wszystkiego na sam koniec okazuje się, że „Lśnij, morze Edenu” to książka o miłości!
W całym tym zamieszaniu Ibáñez nie pozostaje bezbłędny. Nie zdarzają mu się co prawda fabularne mielizny, co jest godne podziwu, bo często wtrąca w tekst dygresje mocno spowalniające tempo akcji (inna sprawa, że mój czytelniczy gust skłaniał się mocno ku tym wtrąceniom, bo tło i dotychczasowe historie bohaterów interesowały mnie bardziej niż przygodowy wątek wyspy),ale stylistyczne potknięcia – owszem. Najpoważniejsze mają miejsce w samej końcówce, kiedy jego fascynacja mistycyzmem i ezoteryką staje się nie tyle nawet wyraźna (bo taka jest przez cały czas),a irytująca. Nagle przestaje panować nad językiem (co wcześniej zdarza mu się bardzo rzadko – doskonale radzi sobie choćby z bardzo wymagającymi scenami brutalnej operacji czy przemocy wobec jednej z bohaterek) i popada w nieopanowane gadulstwo połączone z wyjątkowo patetycznym tonem. Szkoda, że autor postanowił skupić się w finale akurat na tym elemencie; jest on rozczarowujący szczególnie, bo pewne wątki zostały potraktowane po macoszemu (przede wszystkim wtręt o Ariko, który wydaje się zwykłym ozdobnikiem, podobnie jak kilka scen z Omé i świecącym Christianem),mimo że wyraźnie domagają się rozwinięcia.
„Lśnij, morze Edenu” bez wątpienia jest powieścią monumentalną i fascynującym wynikiem przemian, jakie w ostatnich latach przechodzi światowa kultura. Andrés Ibáñez z taką samą powagą podszedł do rzeczy tak różnych jak „Przypadki Robinsona Crusoe” i „Tajemnicza wyspa”, „Zagubieni”, „Strażnicy”, „Burza” czy w końcu „VIII Symfonia” Antona Brucknera. Obok efektu jego pracy nie można przejść obojętnie – albo się go pokocha, albo znienawidzi.
Bartek Szczyżański
Oceny
Książka na półkach
- 557
- 290
- 135
- 18
- 11
- 6
- 6
- 5
- 5
- 5
Cytaty
Całe twoje pokolenie jest obsceniczne, odparował wesoło Kunze. Nie idzie wcale o ciebie, to nic osobistego. Wasze pokolenie w ogóle nie zna wartości różnych rzeczy, nie zna siły instynktów, nie wie, co znaczy pożądanie, miłość, szacunek, czy odwaga. ....Za mojej młodości mężczyzna był mężczyzną, a kobieta kobietą, teraz zaś nie dostrzegam nigdzie ani mężczyzn, ani kobiet.
OPINIE i DYSKUSJE
Nie dałam jej rady.. Męczyła mnie okropnie i postanowiłam, że już odpuszczam. Szkoda życia na książki, które nic w nie nie wnoszą, a ich czytanie nie sprawia przyjemności. Trudno. I żeby nie było - przeczytałam 235 stron, także dałam jej szansę..
Nie dałam jej rady.. Męczyła mnie okropnie i postanowiłam, że już odpuszczam. Szkoda życia na książki, które nic w nie nie wnoszą, a ich czytanie nie sprawia przyjemności. Trudno. I żeby nie było - przeczytałam 235 stron, także dałam jej szansę..
Pokaż mimo toWg.mnie to mieszanina fantastyki i przygody, choć wiadomo że literatura piękna.
Samolot pasażerski rozbija się w pobliżu nieznanej wyspy i części pasażerów, którzy przeżyli katastrofę, udaje się dotrzeć na ten tajemniczy ląd.W tym, jakże dziwnym miejscu znaleźli się razem ludzie różnych płci, ras, kultur i zawodów. Zmuszeni żyć razem robią wszystko aby ten czas oczekiwania na pomoc przeżyć w jak najbardziej cywilizowany sposób.
Narratorem powieści jest Juan Barbarin, hiszpański muzyk, kompozytor, który jak nikt inny potrafi słuchać swoich towarzyszy niedoli, którzy obdarzają go zaufaniem i otwierają przed nim serca i umysły. Rozbitkowie snują opowieści o swoim życiu, w którym aż kipi od namiętności, miłości, ale też nienawiści i zazdrości. Ibanes stworzył abstrakcyjny świat, w którym brak logicznego ciągu wydarzeń zastępuje metafizyką, mistycyzmem, filozofią, kulturoznawstwem i muzykologią.
Cała powieść zdaje się nam czymś na kształt symfonii rozpisanej na orkiestrę, w której każdy instrument odgrywa tak samo ważną rolę w tej eksplozji uczuć, myśli, kolorów i smaków.
Przygody rozbitków wydają się niezrozumiałe i niejednoznaczne, ale intrygujące poprzez ten dziwny melanż z pogranicza jawy i snu.
Niesamowita wyobraźnia autora pozwoliła mu stworzyć magiczny, fantastyczny świat, z którego każdy może sobie wybrać coś, co mu się w książce podoba a ręczę, że każdy coś znajdzie.
Język powieści jest niezwykle barwny, kwiecisty i nad wyraz plastyczny, a mnogość motywów i wydarzeń zaskakuje nas czytelników na każdej stronicy.
Należy również zwrócić uwagę na przyciągającą wzrok okładkę zaprojektowaną przez samego autora powieści, której zlepek postaci zapowiada bogactwo bohaterów.
Nie jest to książka, która ma nas czegoś nauczyć ale pozwala nam coś przeżyć, po prostu przeżyć przygodę.
🔥 Ocena 1-10: 8
Wg.mnie to mieszanina fantastyki i przygody, choć wiadomo że literatura piękna.
więcej Pokaż mimo toSamolot pasażerski rozbija się w pobliżu nieznanej wyspy i części pasażerów, którzy przeżyli katastrofę, udaje się dotrzeć na ten tajemniczy ląd.W tym, jakże dziwnym miejscu znaleźli się razem ludzie różnych płci, ras, kultur i zawodów. Zmuszeni żyć razem robią wszystko aby ten czas oczekiwania...
Jedno z większych rozczarowań czytelniczych. Całość bez ładu i składu, jako żywo przywodząca na myśl cytat z Młynarskiego: "Ludzie to kupią, byle na chama, byle głupio". Jest więc i na chama, i głupio. Fabuła z serialu, postaci z komiksów, no i Roberto Bolaño na dokładkę, bo czemu by nie dodać sobie powagi, wprowadzając do grona bohaterów kultowego pisarza. Jedyny plus za fragmenty dotyczące pewnego kompozytora, one były najlepsze.
Jedno z większych rozczarowań czytelniczych. Całość bez ładu i składu, jako żywo przywodząca na myśl cytat z Młynarskiego: "Ludzie to kupią, byle na chama, byle głupio". Jest więc i na chama, i głupio. Fabuła z serialu, postaci z komiksów, no i Roberto Bolaño na dokładkę, bo czemu by nie dodać sobie powagi, wprowadzając do grona bohaterów kultowego pisarza. Jedyny plus za...
więcej Pokaż mimo toLeżała sobie na półce i leżała. Aż w końcu przyszła na nią pora. Oceny zamieszczone na lubimyczytać.pl nie są zbyt entuzjastyczne. Dominuje przekaz, że książka jest rozczarowująca, męcząca, wydmuszkowa. I wiecie co? To niestety racja. Duże oczekiwania i mizerna satysfakcja. Zbyt wiele wątków, zbyt wiele wyrazów, zbyt wiele pomysłów i po prostu brak konceptu, jak rzecz całą spiąć i zamknąć w sensowny sposób. I w efekcie czytanie, zamiast przyjemnością, staje się czymś w rodzaju kary. Efekt: książka ląduje na pozycji trzeciej w Katalogu Książek Męczących, zaraz po "Wyznaję" Cabre i "Łaskawych" Littella.
Leżała sobie na półce i leżała. Aż w końcu przyszła na nią pora. Oceny zamieszczone na lubimyczytać.pl nie są zbyt entuzjastyczne. Dominuje przekaz, że książka jest rozczarowująca, męcząca, wydmuszkowa. I wiecie co? To niestety racja. Duże oczekiwania i mizerna satysfakcja. Zbyt wiele wątków, zbyt wiele wyrazów, zbyt wiele pomysłów i po prostu brak konceptu, jak rzecz całą...
więcej Pokaż mimo toKsiazka na samym poczatku bardzo mi sie podobala,wartka Akcja,przepiekne opisy egztycznych miejsc,nie przeszkadzalo mi nawet podobienstwo i to uderzajace do serialu The Lost,jednakze Im blizej Konca,tym gorzej,mnostwo niepotrzebnego filzoficznego belkotu,na jakies 100 stron przed zakonczeniem mialam ochote ja odlozyc z powrotem na polke ,na Szczescie tego nie zrobilam,bo koncowka troche podniosla mnie na duchu.
Ksiazka na samym poczatku bardzo mi sie podobala,wartka Akcja,przepiekne opisy egztycznych miejsc,nie przeszkadzalo mi nawet podobienstwo i to uderzajace do serialu The Lost,jednakze Im blizej Konca,tym gorzej,mnostwo niepotrzebnego filzoficznego belkotu,na jakies 100 stron przed zakonczeniem mialam ochote ja odlozyc z powrotem na polke ,na Szczescie tego nie zrobilam,bo...
więcej Pokaż mimo toOj, oj, panie Ibáñez! Oj, oj! Jako fan serialu „Lost” spodziewałem się jednak czegoś innego. Miałem nadzieję, że zapowiedziane nawiązania do tego serialu będą mniej naoczne i że będą służyć jakiemuś „wyższemu celowi”. Żyjemy w czasach postmodernizmu. Nie dziwi zatem próba wykorzystania znanego szerokiej publiczności formatu i jego przetworzenia w celu uzyskania nowych, dla czytelnika być może niespodziewanych efektów. Moim zdaniem jednak, tak znaczne oparcie fabuły na serialu „Lost” zaszkodziło w odbiorze książki każdemu czytelnikowi, który ten serial obejrzał.
Dla mnie lektura „Lśnij, morze Edenu” była uciążliwą rekapitulacją dobrze znanego i cenionego w pierwotnym kształcie dzieła, połączoną z ciągłym, męczącym zadawaniem sobie jednego pytania: „Jak ten facet (Ibáñez),do cholery, zdołał uniknąć procesu o plagiat?” Ciągle miałem tą z kartki na kartkę niknącą nadzieję, że aż tak dosłowne cytowanie innego produktu musi mieć przecież jakiś cel, że autor „coś sobie tam dokładnie przemyślał”, zanim dosłownie zerżnął motywy serialu telewizyjnego w tak niespotykanej skali. Mój podziw dla odwagi Ibáñeza rósł wprost proporcjonalnie do przerażenia, jakie wywołało powolne zrozumienie faktu, że ta powieść jest jednym wielkim cudzysłowem. Kto oglądał „Lost” ma o wiele, wiele trudniej od tych czytelników, którzy serialu nie znają. To już nie jest zabawa w kotka i myszkę, tylko okrutna droga przez mękę w lesie postmodernistycznych idei.
Koniec końców muszę stwierdzić, że w moim przypadku ta książka nie zadziałała. Nie byłem w stanie oddzielić literackiego słowotoku od przesłania. Im bliżej końca, tym szybciej, nieuważniej czytałem. Coraz jaśniejszym stawało się przypuszczenie, że Ibáñez nie zdoła zakończyć rozpoczętych wątków i pozostawi mnie na wyspie, a raczej Wyspie, bez żadnej nadziei na opuszczenie tego przeklętego miejsca.
Oj, oj, panie Ibáñez! Oj, oj! Jako fan serialu „Lost” spodziewałem się jednak czegoś innego. Miałem nadzieję, że zapowiedziane nawiązania do tego serialu będą mniej naoczne i że będą służyć jakiemuś „wyższemu celowi”. Żyjemy w czasach postmodernizmu. Nie dziwi zatem próba wykorzystania znanego szerokiej publiczności formatu i jego przetworzenia w celu uzyskania nowych, dla...
więcej Pokaż mimo toJest tyle kwestii, które chciałbym omówić, że nawet nie wiem od czego zacząć...
Może od tego, co najpierw rzuca się w oczy, czyli okładka. Pomysł przedni! I do tego, jak się później okazuje, ta grafika jest, w pewnym sensie, streszczeniem fabuły. Kto by pomyślał..
No to teraz treść.
Miałem spore oczekiwania wobec tej książki. Zakupiłem ją w cenie oryginalnej (zbrodnia) i kiedy w końcu przytargałem ją do domu i postawiłem na półce, została na niej przez ponad rok. Nietknięta. No, może kilka razy ją otworzyłem i zajrzałem; "Piękna", myślałem wtedy, " Jeszcze nie... Jeszcze nie pora". W końcu, kiedy nadszedł odpowiedni moment, stresowałem się jak podczas pierwszej randki. Tak bardzo nie chciałem się zawieźć, wręcz zależało mi, żeby po tym czasie czekania i wpatrywania się w nią, jak w artefakt tkwiący pod kloszem, okazała się wspaniała...
I przyznam, że do momentu, kiedy z unoszącego się na tafli wody samolotu zaczęli ewakuować się pasażerowie (pierwsze 30 stron) jedna myśl tkwiła mi w głowie: " Ale amatorsko napisana..." Na szczęście, zaraz po tym zaczęły się opisy przenoszenia i próby ratowania rannych - perełka! Atmosfera od razu zrobiła się drastyczna i przygnębiająca! Ktoś mógłby uznać, że to zbyt kiczowaty przypadek, słabe zagranie autora, że jeden z pasażerów okazał się być chirurgiem. Może... Jednak dzięki temu zagraniu autor mógł nakarmić nas opisami zmordowanej walki i chirurga, i pacjentów, z bólem, wśród piachu i gorąca; operacje bez znieczulania i fale zbierające krew z plaży...
A co dalej?
Czym dalej, tym mniej wiadomo, o co chodzi... ( W pozytywnym, oczywiście, znaczeniu...) Pisząc o tych wszystkich pasażerach, autor popisał się elokwencją i interdyscyplinarną wiedzą. Jakże trudno jest stworzyć bohatera zbiorowego... Czasem jednak bywało nudno i zbędnie; np. historia Noboru, ciut przy długa i, co rzuca się w oczy, zbyt szczegółowa! Mam na myśli opisy... Noboru opowiada co się z nim działo kilka lat temu, kiedy należał do sekty, z szczegółami typu, "poszedłem do gabinetu[...] schyliłem się [...] wyciągnąłem, spojrzałem w prawo [...] obróciłem się, sięgnąłem po koszulę... "; zupełnie, jakbyśmy czytali co się dzieje teraz. No i historia Xóchitl - zdecydowanie za długa! Rozciągnięta i myląca, bo nie wiadomo czemu służy...
Poza tym, pierwsze 500/550 stron jest jak przejażdżka roller costerem we mgle - nie wiesz, czy zaraz będziesz skręcał w prawo, czy w lewo, a może do góry, a tu nagle spadasz w przepaść i chcesz więcej...
Co się jednak później dzieje. Otóż okazje się, że "Lśnij, morze Edenu" to bardzo dobry przykład tego, że "fabuła potrafi przerosnąć autora"...
Pan Ibanez stworzył świat - i ludzi - tak wszechstronny, abstrakcyjny, wciągający i niewytłumaczalny, że aż tworzy się pewien kontrast, przepaść, kiedy przez ostatnie 200 stron, niemal z desperacją, próbuje nas ściągnąć na ziemię. Idzie mu to marnie.
Końcowy efekt jest taki, że albo część rzeczy w ogóle nie stara się tłumaczyć ( dr. Manhattan, czy UFO) albo karmi nas czymś płytkim i nudnym...
Pan Ibanez nawrzucał do książki sporo abstrakcyjnych bomb i zostawił je bez ani grama wyjaśnienia (chociażby ostatni rozdział, spotkanie nad Gangesem); zostawił nas na lodzie. Tak się nie robi. To w pewnym sensie czym niemoralny, niesmaczny... Zbrodnia z natury podobna do spojlerów. Przynajmniej wiem, skąd się wzięły te wszystkie, dość słabe jak na hasło na okładce "PO PROSTU GENIUSZ", oceny.
Sumienie nie pozwala mi tej książki polecić, a szkoda...
Jest tyle kwestii, które chciałbym omówić, że nawet nie wiem od czego zacząć...
więcej Pokaż mimo toMoże od tego, co najpierw rzuca się w oczy, czyli okładka. Pomysł przedni! I do tego, jak się później okazuje, ta grafika jest, w pewnym sensie, streszczeniem fabuły. Kto by pomyślał..
No to teraz treść.
Miałem spore oczekiwania wobec tej książki. Zakupiłem ją w cenie oryginalnej (zbrodnia) i...
Książka świetna, chociaż niektóre rozwiązania autora mnie rozczarowały. Jeśli ktoś lubi klimaty z Lost to super.
Książka świetna, chociaż niektóre rozwiązania autora mnie rozczarowały. Jeśli ktoś lubi klimaty z Lost to super.
Pokaż mimo toNieczęsto zdarza mi się zmierzyć z powieścią takich rozmiarów, w dodatku wypełnioną przez tyle wątków i postaci. Malarskim odpowiednikiem utworu Ibaneza byłaby co najmniej Bitwa pod Grunwaldem Matejki. Narracyjny rozmach nie jest, sam w sobie, ani wadą, ani zaletą. Wszystko zależy od tego, na ile autor zapanował nad literacka materią. Na ile pomysłowe, sugestywne, ciekawe są poszczególne wątki? Czy tworzą spójną, uporządkowana całość? Na pierwsze z pytań odpowiadam twierdząco. Na drugie odpowiedź brzmi: niestety, nie.
Z pewnością najmocniejszą stroną warsztatu Ibaneza jest kreowanie bohaterów. Podobnie jak zręczny rysownik, potrafiący kilkoma kreskami stworzyć wyrazistą, charakterystyczną personę, hiszpański autor kreuje dziesiątki postaci, każdej nadając indywidualne cechy wyglądu i charakteru. Cała strona psychologiczna narracji jest na naprawdę wysokim poziomie. Gdy jednak bohaterowie ruszają do akcji, przeżywają coraz dziwniejsze przygody i doświadczają coraz niezwyklejszych przeżyć, zaczynają się wątpliwości.
Pal licho, że „Lśnij...” okazuje się dość karkołomną hybrydą gatunkową, swobodnie łączącą elementy prozy psychologicznej, przygodowej, z science-fiction czy nawet fantasy. Gdyby to wszystko było sensownie ze sobą powiązane, wyjaśnione, uzasadnione, nie miałbym pretensji. Tak jednak nie jest. Takie motywy jak Błękitny Olbrzym czy komunistyczni partyzanci pojawiają się i znikają jak królik z kapelusza. Zero wyjaśnień. Tzw. Centrala i Biały Uniwersytet, choć znajdują się na tej samej wyspie, wydają się nie mieć ze sobą żadnego powiązania, ba, nie wiadomo, czy w ogóle wiedzą o swoim istnieniu. Także (zbyt) tajemniczy pan Pohloja. Nie wiadomo czy żyje, czy jest duchem, legendą, zmyśleniem? No i dlaczego akurat te właśnie osoby leciały tym konkretnym samolotem? Skoro wielokrotnie autor sugeruje, że to nie przypadek, to w takim razie co?
Stworzyć w ramach jednej powieści dziesiątki najróżniejszych wątków to niewątpliwie duża sztuka. Ale jeszcze większym osiągnięciem byłoby powiązać te wszystkie wątki w spójną, sensowną całość. To już się, niestety, Ibanezowi nie udało. Gdybym mógł, odchudziłbym tę powieść o co najmniej kilka wątków, odpuściłbym choć trochę tego new-agowego bełkotu, pojawiającego się raz po raz, i wywaliłbym całe zakończenie z motywem Białego Uniwersytetu, który jest przegadany, egzaltowany, niepowiązany. A służy chyba tylko skleceniu wzruszającej sceny końcowej w stylu kina familijnego. Jeśli kogoś lubię, to jednak mu tej powieści nie polecę.
Nieczęsto zdarza mi się zmierzyć z powieścią takich rozmiarów, w dodatku wypełnioną przez tyle wątków i postaci. Malarskim odpowiednikiem utworu Ibaneza byłaby co najmniej Bitwa pod Grunwaldem Matejki. Narracyjny rozmach nie jest, sam w sobie, ani wadą, ani zaletą. Wszystko zależy od tego, na ile autor zapanował nad literacka materią. Na ile pomysłowe, sugestywne, ciekawe...
więcej Pokaż mimo toDługa opowieść o przygodach rozbitków. Ciekawe połączenie kilku powieści w jedną. Książka jest nieprzewidywalna, niektóre rozdziały nic nie wnoszą ale całość jest bardzo dopracowana.
Długa opowieść o przygodach rozbitków. Ciekawe połączenie kilku powieści w jedną. Książka jest nieprzewidywalna, niektóre rozdziały nic nie wnoszą ale całość jest bardzo dopracowana.
Pokaż mimo to