Znikający stopień Maureen Johnson 7,6
ocenił(a) na 36 tyg. temu 3/10
"Znikający stopień" to miałka książka, nie wzbudza emocji, nie przynosi rozrywki. Zbyt naiwna, nawet jak na młodzieżówkę. Będzie długo, ale za to dogłębnie...
-Stevie Bell jest jeszcze bardziej wkurzająca. Jest przemądrzała, ale tak na prawdę sama niczym się nie wykazuje -jej cudowne przymioty intelektu istnieją tylko w teorii. Jak na detektywistycznego geniusza ma bardzo mało szarych komórek (za to ambicje wygórowane! Marzy jej się FBI) jest kapryśna i nieodpowiedzialna.
-Śledztwo nie istnieje, Stevie nie szuka poszlak, nie skrada się korytarzami, nie odkrywa niczego nowego (a jak już, to nigdy samodzielnie, ktoś albo rzuca jej gotową wskazówkę, albo wręcz pokazuje, co ma sprawdzić). Dorośli sprawiają wrażenie, jakby doskonale wszystko wiedzieli i tylko dobrodusznie pozwalają Stevid bawić się w jej małe śledztwo w sprawie Ellinghamów. Co się zaś tego tyczy, co krok mamy deus ex machina. Stevie nic nie odkrywa, bo łączy poszlaki jak kropki w szlaczek wiodący do celu, ale dlatego, że autorka tak chce. "-Jak na to wpadłaś? -Wpadłam i już". Jak ona trafnie sama się podsumowała!
-David zachowuje się jak toksyczny dupek, ciągle pogrywa sobie ze Stevie. Ich wątek romantyczny jest słaby i brakuje mu wiarygodności, nie dość, że to dwójka odpychających bohaterów, to nie widzę żadnych powodów dlaczego się ku sobie mają. Ponadto oboje mają niezłą huśtawkę emocjonalną i w ciągu minuty przechodzą od wzajemnej miłości, do nienawiści.
-Bohaterowie 2-planowi mogliby nie istnieć.
-Dużo nudniejsza od 1 części, nawet urywki dotyczące speawy Ellinghama przestały ciekawić. Autorka postanowiła skomplikować sprawę, dodając nowych podejrzanych, ale jednocześnie zapomniała o tych starych. W efekcie jedynie spłyciła wszystko i odebrała Nieodgadnionemu jako sprawcy jego tajemniczość.
-Cała afera z Edwardem Kingiem jest dla mnie absurdalnie śmieszna. Tak jak ukazywanie go jako "diabła w ludzkiej skórze" (jak też autorka dosłownie go określa). Stevie robi układy z politykiem, czy gangsterem? Bo po tym jak wszyscy reagują, to mam wątpliwiści. Serio, wątek gangsterski już by lepiej wypadł. A tak to autorce zależało najwyraźniej na ukazaniu własnych przekonań światopoglądowych.
"[Doktor Quinn] O dziwo, była tylko zastępczynią Charlesa -no ale Charles był mężczyzną. Patriarchat szalal nawet w Akademii Ellinghama" -Rzyyyg! Czyli co, trzeba zabronić mężczyznom bycia dyrektorami? Bo każda kobieta z sukcesami naukowymi musi koniecznie mieć parcie na wysokie stołki? Chyba doktor Quinn nie ma zbyt ambicji, bo woli tę dziurę niż oferty z Harvardu.
-Czepialska jestem ale... "jasnożółty księżyc w nowiu rzucał nieco światła". Oczywiście. Bo to nie tak, że nów to zupełne przeciwieństwo pełni, czyli faza, w której cała tarcza księżyca znajduje się w cieniu i jest niewidoczna gołym okiem. Ta kobieta bełkocze i nie wie, o czym pisze!
-Przez takie brednie, wkurzających bohaterów i zerową fabułę nie sięgnę po finałowy tom. Poza tym, z zakończenia "Znikającego Stopnia" dowiedziałam się, czego chciałam, a całej reszty z łatwością mogę się domyślić.
-I tylko CHWAŁA AUTORCE za to, że nie wpadło jej do głowy, aby pisać w 1 osobie.