Antychryst Marcin Majchrzak 6,9
ocenił(a) na 93 tyg. temu Pierwszy pytanie, jakie pojawiło się w mojej głowie po lekturze, to: „Co właściwie autor miał na myśli”, czy raczej, „Co mu przyświecało, gdy zabrał się za swoją robotę”. Tego akurat pisarza znam z dwóch poprzednich, jakże różniących się od siebie, jak i od „Antychrysta” książek... Które jednak, moim zdaniem, mają pewien wspólny mianownik, nie będący, co warto tu zaznaczyć, żadnym odgrzewanym dwa razy kotletem. Tym mianownikiem jest bohater, outsider, żywcem niemal wyjęty z osobliwej książki Colina Wilsona, albo... cóż, wskazałbym raźno innego, dużo bardziej znanego pisarza. Twórczość Philipa K. Dicka obfitowała przecież w teorie spisku, stanowiące także silną podbudowę quazi socjologicznej, a miejscami nawet filozoficznej, powiastki Majchrzaka. Powieści, w której fabuły jest... ledwie namiastka. Choć zarazem, w sam raz tyle, aby nie nazywać książki jedynie prawackim bełkotem i tym samym, za powieść, w ogóle uznawać.
Zanim podniosą się oddechy pełne oburzenia... To było jedynie wetknięcie kija w mrowisko. „Antychryst”, stanowi bowiem moim zadaniem, niezmiernie ciekawy spacer w stronę literatury nierozrywkowej, wymagającej, swoisty dokument czasu Pandemii, podlany jedynie jakąś zdawkową fabułą. Jakże podobny właśnie do tekstów z lat siedemdziesiątych, tekstów amerykańskich i brytyjskich pisarzy właśnie, którzy usiłowali sprzedać w swoich dziełach szczyptę teorii spisku, a czasem filozofii. Lecz Marcin Majchrzak to żaden foliarz, to raczej pewny własnych pytań, choć już niekoniecznie przekonań, interesujący dyskutant, a przy okazji bezczelny błazen, podnoszący ciekawe i często niezbywalne argumenty w debacie, w której wydaje się brakować drugiej strony, oponenta, bo przecież wszystkim jest już wszystko jedno.
Jego ostatnia książka, to jednak nie tylko pieśń przekonań powątpiewającego intelektualisty. To również dokumentacja ciekawych spostrzeżeń autora, na temat stanu ludzkości, żeby nie powiedzieć, traktat domorosłego filozofa, którego wnioski i hipotezy stawiane w eterze, są trafne i ostre, jak brzytwa. Bo to dygresje stanowią główną i niezbywalną wartość „Antychrysta”, który jako literacki twór, pokazuje środkowy palec tak zwanej „Maszynie”, częściowo jedynie uosobionej Sile Postępu. Z drugiej strony, naprzeciwko Maszyny, mamy jednostkę, początkowo ukazaną jako trybik, koło zębate w całym kolektywie społecznym.
Czy mamy do czynienia z Antyutopią? Na szczęście, w pewnym momencie rodzi się nadzieja. Bohater, z którym w związku z jego ledwie zarysowaną tożsamością, utożsamiać się może każdy, przechodzi proces wyzwolenia spod destruktywnego Trybu Obywatela. Trybu narzuconego przez nie do końca określoną siłę Niezbywalnego Rozwoju i owczego pędu, ku samozniszczeniu. Siły której nie hamuje żadna moralna ścieżka czy choćby doktryna religijna, bowiem tych w świecie "Antychrysta" po prostu nie ma.
Ciekawe jest użycie przez autora w jego powieści rozlicznych procesów społecznych, poddawanych przecież w publicznej i niestety także politycznej debacie od lat. Społeczna przydatność, bądź brak tej przydatności, która stawia jednostkę wobec ogółu, problem sankcjonowania eutanazji, to zagwostki, z którymi ludzkość będzie musiała się w końcu zmierzyć. Póki co jednak, wszystko wskazuje na to, że ten kolektywny społeczny twór, raczej nie ma na podobny pojedynek najmniejszej ochoty, przynajmniej nie na poważnie. Podobnie jest z zagrożeniami natury ekologicznej. Nadmiar emisji dwutlenku węgla, wyczerpywanie się zasobów, sztucznie propagowany konsumpcjonizm, to żadne mity jutra, żaden SF, tylko współczesna rzeczywistość. Wobec niej, bezsilne wydają się być korporacje, naczelnicy, kierujący świat ku przepaści, w którą ludzkość runie, jak jakieś plemię lemingów. A może nie jest to bezsilność, tylko nieuświadomiona lekkomyślność? Potęgowana faktem, że tkwimy od stuleci w biegu, którego pęd ma większe znaczenie, niż wszelka logika i konsekwencja? Czy to nie ten pęd, stanowi tytułowego Antychrysta, Maszynę, Kolektyw, Wroga Ludzkości, który pcha jednostkę w kierunku fazy schyłkowej tej dziejowej sinusoidy?
Czym jest powieść „Antychryst? Śmiałym traktatem o przeciwstawianiu się kontroli jednostki, przyporządkowaniu, jedzeniu owadów, spełnianiu narzuconej roli? Czy fakt, że główny bohater zostaje wymazany z listy obywateli, nie stanowi koncepcji, w którą tak często i śmiało bawił się Dick? Ten Philip K. Dick, który doniósł w liście FBI na Władysława Lema, podnosząc, że autor „Solaris”, ma istotne powiązania z komunistycznym reżimem, a tak w ogóle to jest całym zespołem złowrogich ghost writerów, pragnących upadku USA?
Czy jest to powieść, czy może jednak Przypowieść? Taka, która traktuje o tym, jak wiele kitu się nam wciska. I co się dzieje, gdy ktoś Nas przebudzi i pokaże prawdziwe oblicze świata.
Czymkolwiek by nie był, ja kupuję zdania z „Antychrysta” jako takie, które warto przeczytać.
Wielbicielem filozofii nie jestem i nie będę. Ale w wydaniu Marcina Majchrzaka, to piękne słowa i ważny głos na temat pogubienia spraw istotnych, złych wyborach i żywym jeszcze, choć zarażonym przez trąd populistycznej idei organizmie świata, który pędzi, nie dostrzegając, że zaraz zderzy się ze ścianą.