ur. 1980 w Umeå. Szwedzka pisarka, poetka, autorka dramatów. Zadebiutowała w 2006 r. tomem wierszy Maskinflickans testamente (Testament mechanicznej dziewczynki). W 2009 r. ukazał się zbiór prozy poetyckiej Om jag glömmer dig blir jag en annan (Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym),a dwa lata później, w roku 2011, powieść En kärleksförklaring (Wyznanie miłości). Jej wiersze, w tłumaczeniu Justyny Czechowskiej, drukowane były w czasopismach Portret, Tekstualia i Rita Baum oraz prezentowane w ramach projektu „Wiersze w metrze” w Warszawie. Ida Linde mieszka z rodziną w Sztokholmie.
To historia napisana w sposób niespotykany.Niby nie dzieje się w tej opowieści nic spektakularnego gdyż nawet morderstwo zostało potraktowane lapidarnie, natomiast emocje aż kipią z tej krótkiej formy... tak jak i miłość do chłopaka który nie jest jej... Autorka pozwala nam na wiwisekcję umysłu matki. Mamy okazję odczuwać tęsknotę. Nie brak i ostracyzmu społecznego przykrytego płaszczem zbudowanym z niezrozumienia dla sytuacji w której się główna bohaterka i jej chłopiec znaleźli. Najważniejsze jednak dla mnie było poczucie osamotnienia, a chęć zostania przytulonym do serca( chociaż na chwilę) i bycia ważną przygniata jak głaz.Sporo tu literówek, formuła wybranych zdań też leży,papier mnie denerwował. Przewracanie stron to była udręka. Nie zmienia to jednak faktu, że to jest lektura osiadająca na dnie serc na lata..nie do zapomnienia.
Będziecie smutni, składali się z tęsknoty, miłości i niespełnionych pragnień. Będą to uczucia często cierpkie i bolesne ale i tak nie będziecie chcieli się z tej książki wynurzać. Dziwny twór ale i wyjątkowy. Ciężko nazwać zachwytem poczucie melancholii siedzące na kolanach po lekturze, ale książki mają poruszać najczulsze struny- autorce się to udało.
Lokator to wydawnictwo z misją. A jest nią zniechęcić czytelnika do fenomenalnej prozy poprzez nafaszerowanie jej kolczastym drutem koszmarnych błędów. Czegóż to tym razem nie było: „powstanietylko” i „zwy miotować”, „wywarza drzwi”, „bierze się łosia, kiedy jedzie do teściów”, „zrobiła się z tego jasnoróżowa mieszkanka”, „jeśli często myśli się o śmieci”... Plus to, co zawsze: pomylone przypadki, skopana gramatyka, brakujące przyimki, literówki, a wszystko to w ofercie all you can eat. Tak to testuje mnie już po raz trzeci ów Lokator, o ile baboli dam radę potknąć się i nie wywrócić.
Zaciskam zęby i mrużę powieki, i czytam, bo Linde snuje swoje opowieści w sposób tak nieoczywisty, a jednocześnie tak wciągający, że żaden Lokator mnie nie przekona, że nie warto. Tym razem stworzyła powieść domino, którą zaczęła od morderczego minitournée (tu filmowe skojarzenie z „Dochodzeniem” Jennifer Lynch),skondensowanego do jednego kamienia, a potem dokładała kolejne, dopasowane oczkami zbliżeń, podwiewów i półcieni, łącznikami sąsiednich egzystencji, pokruszonych dramatów, w dokonanych i niedokonanych czasach; doskonale wiedząc, czego dopowiadać nie trzeba i kiedy można zdjąć buty.
Ta północ nie jest radosna, o nie. To świat przesycony nieodwracalnością i utratą, i właściwie nie ma tu nic, czego by się chciało doświadczyć poza lekturą. Raz tylko, w króciutkim akapicie, kilka linijek pod „odziedziczoną pogardą” z poprzedniego i kilka nad „milczącym szaleństwem” w następnym, przydarzyło się coś demonstracyjnie ładnego. Coś, co wygląda jak inwentaryzowany śnieg. Dobrze, że choć tego Lokator nie spieprzył jakimś poważniejszym uchybieniem niż brak kółeczka nad „a” w „Kungsträdgården”.