-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1173
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać419
Biblioteczka
2017-10-08
2017-09-20
2016-11-09
2016-08-25
2016-07-09
2016-02-11
2016-02-18
2016-01-14
Kryminał uwielbiam. Jednak z debiutantami w tej dziedzinie często mam problem, bo niby przymykam oko na pewne niedociągnięcia, ale często bywają one zbyt duże. W przypadku powieści Marcina Grygiera także czułam pewne obawy, na szczęście okazało się, że są one bezpodstawne. „Nie patrz w tamtą stronę” to świetny kryminał, w którym wielowarstwowa zagadka nie daje czytelnikowi możliwości choć na chwilę oderwać się od lektury. Dobrze przemyślana i zawiła historia to niezła zagwozdka dla odbiorcy, trzeba się sporo napocić nad rozwiązaniem. A finał, zwieńczenie całej pracy autora, mimo pewnych niedostatków, z pewnością może się podobać.
Nie ukrywam – strasznie, ale to strasznie się wciągnęłam. Z początku historia wydawała mi się trochę prosta, tylko lekko intrygująca, no a świadomość o debiucie autora również dawała o sobie znać. Jednak, co można zauważyć już po pierwszych rozdziałach, pan Marcin ma w swoim piórze coś interesującego – każdą kolejną stronę śledzimy z nieskrywaną ciekawością. I tak po trochę zaczynałam dosłownie w historię wsiąkać.
Pomysł jak i wykonanie mogę ocenić jak najbardziej na piątkę. Widać, że historia jest dobrze przemyślana, dobrze zgrana, ułożona w taki sposób, by za szybko mnożących się wciąż zagadek nie zdradzić czytelnikowi. Bohaterowie są od siebie bardzo różni, każdy w jakiś tam sposób się wyróżnia, ich osobowości nie zlewają się w jedno – a to dobrze, bo nie stanowią jedynie dodatku do szarego tła, ale dzięki nim powieść wydaje się być bardziej wiarygodna i jeszcze bardziej ciekawa. Śledztwo – czyli to, na co najczęściej zwracam uwagę w takich książkach – nieco mało precyzyjne, za mało w nim konkretnych działań, przez co wydaje się zbyt szybko rozwiązane. W pewnych momentach nadkomisarz Walter wyglądał i zachowywał się jak nowicjusz, podobnie jak jego koleżanka. Ale z pewnością mogę wybaczyć te niedociągnięcia autorowi. Bo jak na pierwszy raz poradził sobie bardzo dobrze. A widząc, w jaki sposób pisze, można wyrazić nadzieję, że później będzie już tylko lepiej.
Po przeczytaniu „Nie patrz w tamtą stronę” miałam jednak mieszane uczucia. Bo z jednej strony po prostu przepadłam, wciągnęłam się i z pewnością historia się podobała. Jednakże w pewnym momencie, kiedy emocje już ostygły, poczułam, że książka była zbyt… prosta. Miałam takie wrażenie, że motyw działania mordercy w tym przypadku okazał się trochę naciągany. Może się czepiam, wiem, ale długo nie mogłam przestać myśleć nad zakończeniem tej powieści. Bo trochę te odczucia się ze sobą gryzły – niby powieść dobra, ale…
Mimo wszystko gorąco zachęcam do lektury. Debiut autora można uznać za jak najbardziej udany.
Kryminał uwielbiam. Jednak z debiutantami w tej dziedzinie często mam problem, bo niby przymykam oko na pewne niedociągnięcia, ale często bywają one zbyt duże. W przypadku powieści Marcina Grygiera także czułam pewne obawy, na szczęście okazało się, że są one bezpodstawne. „Nie patrz w tamtą stronę” to świetny kryminał, w którym wielowarstwowa zagadka nie daje czytelnikowi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-10
Diane Chamberlain to znana autorka powieści obyczajowych, która na półkach polskich czytelniczek gości już od dłuższego czasu. Dla mnie była ona zagadką, jednak jej najnowsza powieść „Dar morza” okazała się być zbliżona do moich upodobań. Wiecie, nie tylko zwyczajowa historia, ale z dodatkiem wielu innych interesujących wątków. Co muszę powiedzieć, książka okazała się niebywałym strzałem w dziesiątkę. Prócz tego, że świetnie się ją czytało, byłam ogromnie zaintrygowana zagadką, którą autorka przygotowała. Byłam przyzwyczajona do prostych rozwiązań w tego typu książkach, ale Diane Chamberlain nie poszła przysłowiowo na skróty – stworzyła zawiłą tajemnicę, której finału nikt się nie spodziewa. A to jest to, co uwielbiam najbardziej!
Daria Cato w dniu swoich 11-stych urodzin znajduje na plaży noworodka. Tożsamości porzuconego dziecka nie daje się ustalić, dlatego też zostaje zaadaptowana przez rodzinę Darii… Dwadzieścia lat później Shelly, nazywana cudownym darem morza, wyrasta na piękną młodą kobietę. Przysparza to wiele trosk Darii, która opiekuje się młodszą siostrą. Zwłaszcza wtedy, kiedy do miasteczka przyjeżdża Rory Taylor, który chce na prośbę Shelly zrobić program o tym, jak przyszła na świat. Ma to pomóc dziewczynie odnaleźć biologiczną matkę i poznać odpowiedź, dlaczego jej matka zostawiła ją na plaży. Jednak im więcej Rory drąży temat, tym bardziej zmienia się atmosfera w rodzinie i sąsiedztwie sióstr Cato. Prawda może okazać się trudna, a najważniejsze jest, by nie zakłócać porządku w życiu bezbronnej Shelly.
Brakowało mi lektur obyczajowych. Serio. W ostatnim czasie fantastyka przeplatała się z kryminałem i gdzieś w tym zgiełku zabrakło miejsca na obyczaj. A przecież tak go uwielbiam! „Dar morza” był niezwykłą okazją do powrotu na dobry tor. I bardzo się cieszę, że był to powrót w bardzo dobrym stylu.
W skrócie, tak na gorąco mogę powiedzieć, że się wciągnęłam. Na maksa się wciągnęłam. Z początku było raczej spokojnie – wstęp do historii, nieco dramaturgii, ale z czasem robiło się coraz bardziej tajemniczo, coraz bardziej intrygująco. Niesamowite, jak prosta historia stała się zawiłą zagadką, którą ciężko jest rozwiązać! Próbowałam dojść do prawdy (wiecie, to taki odruch przez czytanie kryminałów), próbowałam rozłożyć to na czynniki pierwsze, powstało sporo teorii. Ale co z tego, jeśli autorka wciąż mieszała? Igrała ze mną, nie dawała dojść do sedna. Dopiero na końcu poznałam rozwiązanie. I byłam ogromnie zaskoczona! Bo w ogóle nie podejrzewałam takiego biegu sprawy. To udowadnia, jak wszechstronną pisarką jest Diane Chamberlain. Nie dość, że pisze ciekawie, potrafi stworzyć poruszającą historię i zwyczajnych acz sympatycznych bohaterów, to równie dobrze radzi sobie z ukrywaniem prawdy przed czytelnikiem. Po to, aby zrobić mu na finiszu powieści niesamowitą niespodziankę.
Co również mocno rzuciło mi się w oczy jest fakt, iż autorka kreuje fabułę bez zbędnych środków (nadmierne opisy typu w co jest ubrana, co kupuje w sklepie, tzw. zbędne wyliczanki), w jak najprostszej formie (krótkie zdania, krótkie i konkretne rozdziały), bez żadnych udziwnień (nie zgrywa poetki opisując np. wygląd plaży). Od samego początku się czuje, że historia jest autentyczna, czytelnik bardziej jest zaangażowany w wydarzenia w powieści, a emocje, których tutaj nie brakuje, można z łatwością odczuć na własnej skórze. Nic nie jest przesadzone, historia jest spójna i dobrze przemyślana, a zakończenie nie tyle zaskakuje, ale również daje nam poczucie spełnionej lektury. Nie ma niedosytu, głód czytelniczy jest w stu procentach zaspokojony.
Swoją pierwszą przygodę z twórczością Diane Chamberlain mogę zaliczyć do jak najbardziej udanych. „Dar morza” okazał się lekturą wyśmienitą: wciągającą, poruszającą i w pełni dopracowaną, dzięki czemu historia wydaje się przyjemna i prosta. Jej kluczowa tajemnica nie daje czytelnikowi spokojnie odejść od lektury, do samego końca trzyma w ogromnym napięciu. Finał znakomicie zaskakujący i chociaż ubolewam nad tym, że go nie przewidziałam, to cieszę się, że tak się stało. W przeciwnym razie odczułabym niedosyt. Czy polecam? Jasna sprawa! Takich lektur aż szkoda nie przeczytać.
Diane Chamberlain to znana autorka powieści obyczajowych, która na półkach polskich czytelniczek gości już od dłuższego czasu. Dla mnie była ona zagadką, jednak jej najnowsza powieść „Dar morza” okazała się być zbliżona do moich upodobań. Wiecie, nie tylko zwyczajowa historia, ale z dodatkiem wielu innych interesujących wątków. Co muszę powiedzieć, książka okazała się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-26
W literaturę młodzieżową coraz rzadziej się zagłębiam, ale wciąż mam na nią oko. Bo chociaż historie te mogą wydawać się zbyt proste, schematyczne, przewidywalne, nic niewnoszące w umysł czytelnika, to czasem pomiędzy tym wszystkim udaje mi się odnaleźć prawdziwą perełkę, która nieźle zapada w pamięć. I taką właśnie książkę udało mi się ostatnio spotkać. „Coś mojego” to krótka, acz wyjątkowa powieść. Klasyczny schemat – młoda dziewczyna, która dostaje cios od losu i musi pogodzić się z rzeczywistością. I nagle przechodzi wewnętrzną przemianę, bez której powieść nie miałaby sensu. A jednak ma w sobie to „coś”, co sprawia, że inaczej spojrzymy na świat. Bo chociaż historia prosta i raczej przewidywalna, to nie sposób się od niej oderwać. A przy tym jeszcze nieźle się wzruszyć.
Siedemnastoletnia Maggie traci wzrok i odtąd musi uczyć się życia na nowo. Sytuacja nie jest prosta, co nastolatka próbuje odreagować na wiele sposobów. Pewnego dnia znana z ciętej riposty i ostrego języka dziewczyna poznaje małego chłopca. I dzieje się coś dziwnego – zaczyna widzieć, ale tylko chłopca i niewielką przestrzeń wokół niego. Maggie zaprzyjaźnia się z nim, a dzięki tej znajomości dostaje prawdziwą lekcję życia. Zdaje sobie sprawę, że nic nie jest proste, ale nie aż tak trudne, żeby sobie z tym nie poradzić. Bo żeby dostrzec to, co ważne, musi spojrzeć na świat z zupełnie innej strony…
Kiedy zaczynałam lekturę tej książki, w ogóle nie spodziewałam się, że spotkam tak wyjątkową i wciągającą historię. Chociaż na początku były lekkie obawy, kiedy dopiero co poznawałam bohaterkę – nic w tym dziwnego, to typowa buntowniczka, jaką spotykałam w innych młodzieżowych lekturach i nie zapowiadała się kolorowo. Jednak z czasem treść książki zamieniała się w coś głębszego; przemyślenia Maggie, głównej bohaterki, stawały się mądrzejsze, sensowne, dające czytelnikowi do myślenia. Zachodziła tutaj klasyczna wewnętrzna przemiana bohaterki, jednak w tym przypadku można mówić o wartościowej przemianie. Bo w wielu przypadkach śledzimy zmianę jedynie głównego bohatera, który jest tylko kolejnym elementem książki, o którym później łatwo zapomnieć. Tutaj bohaterka stanowi przykład dla innych, to ona dochodzi do wielu wniosków, ale w praktyce mogą one dotyczyć każdego. I to właśnie mnie urzekło w tej historii – jest prosta, ale inteligentna, dająca nam sporo do przemyślenia. Przykład lektury młodzieżowej, w której poprzez lekką opowieść autorka przekazała sporo życiowej mądrości. Brawo!
„Niektórzy ludzie składają się z tylu warstw, że nie wiadomo, kim są.” [str. 71]
Często trafimy na mądre wnioski i przemyślenia bohaterki. Jest też trochę dramatyzmu, zwłaszcza w relacji niewidomej dziewczyny i chorego chłopca, czy też w spotkaniu niewidomej nastolatki ze światem zewnętrznym. Jednak nie oznacza to, że książka jest trudna. Wręcz przeciwnie. „Coś mojego” to historia, dzięki której, owszem, wiele mądrego wyniesiemy, ale również dzięki której świetnie się ubawimy i mocno wzruszymy. Napisana prostym językiem powieść w wielu elementach staje się źródłem naszych radości i smutków, wywołuje w nas wiele skrajnych emocji. Dzieje się to nie tylko poprzez wydarzenia, ale także dzięki bohaterom, którzy swoim charakterem uzupełniają całość. Bo jeśli chodzi o bohaterów, to autorce również należą się brawa. Cała trójka naszych postaci – czyli Maggie, Ben i jego starszy brat – to kolaż różnych osobowości, do których nietrudno zapałać sympatią. Skrajnie różni, a jednak idealnie wpasowani w fabułę. Każdy z nich wnosi „coś swojego”, jakąś indywidualną cząstkę, dzięki czemu historia jest jeszcze lepsza. Czasem jedynie sprawiają wrażenie typowych bohaterów młodzieżówek, jednak z czasem ono zanika. Ale co się dziwić – w tak wciągającej historii trudno nie zapomnieć o małych mankamentach.
Dopiero przed momentem wyczytałam, że jest to powieściowy debiut autorki. Mogę więc śmiało powiedzieć, że jest to jak najbardziej udany start Marci Lyn Curtis. „Coś mojego” to wyjątkowa i mądra powieść, która urzeknie niejednego czytelnika. Niesamowicie wciąga, ale jednocześnie bawi i wzrusza. Chociaż została napisana z przeznaczeniem dla młodych czytelników i w większości taki właśnie ma charakter – m.in. ten typowy młodzieńczy romans, który w tym przypadku został jednak fajnie stonowany – to zdecydowanie nadaje się na lekturę dla każdego. Jest krótka, ale jednocześnie treściwa, prosta i nieco schematyczna, ale przy tak sympatycznej fabule nic nie jest w stanie nam zaszkodzić.
Mnie urzekła i to bardzo. I z całego serca ją polecam.
W literaturę młodzieżową coraz rzadziej się zagłębiam, ale wciąż mam na nią oko. Bo chociaż historie te mogą wydawać się zbyt proste, schematyczne, przewidywalne, nic niewnoszące w umysł czytelnika, to czasem pomiędzy tym wszystkim udaje mi się odnaleźć prawdziwą perełkę, która nieźle zapada w pamięć. I taką właśnie książkę udało mi się ostatnio spotkać. „Coś mojego” to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-27
2015-08-04
2015-02-01
2014-10-26
2014-07-20
Poszukując klimatycznej powieści, natrafiłam ostatnio na ciekawy tytuł: „ Na Hester Street topnieje śnieg” autorstwa Daisy Waugh. Radości nie było końca, bowiem akcja w niej dzieje się początkiem XX wieku, w czasie, o którym lubię czytać. I to jeszcze historia z wątkiem filmowym w tle. Czyli komplet. Początek faktycznie okazał się czymś, co wskazuje na klimatyczną i urokliwą historię: barwny język, dopasowany oczywiście do realiów czy też sama akcja, która nakręcała powieść, stworzyły charakter, który wpasowuje się w gust czytelnika. Ale tak do końca nie wszystko wyszło tak, jakbym chciała. Bo jak się okazuje, w jednej historii autor może zamieścić tyle wątków, że nie sposób je ogarnąć. A jak nie jest to zbyt dobrze poskładane, to z pięknej powieści znika wszystko, co klimatyczne…
Lata 20-ste XX wieku. Wśród klimatycznej scenerii Hollywood żyją Maximilian i Eleanor Beecham, którzy pod osłoną bogactwa i elegancji skrywają swoje osobiste tajemnice. Z zewnątrz wyrafinowani, w środku nieszczęśliwi. Wewnątrz kryzysu nie widać drogi ratunku, lecz wtedy pojawia się list, który może wszystko zmienić. Mają ponowną szansę zaistnieć wśród grubych ryb hollywoodzkiego biznesu i zmienić to, co dotychczas niszczyło ich świat. Pełnia przepychu i skandali może być przepustką do lepszej przyszłości. Czy Beechamowie zdecydują się na ten krok?
Ciężko ocenić tę powieść. Z jednej strony historia urokliwa, z drugiej – zbyt złożona. Czyta się ją doskonale, bowiem autorka świetnie wczuła się w klimat tamtych lat, wszystko wygląda realistycznie i bogato. Nie jest trudno poczuć się jak sami bohaterowie. Tytuł jednak jest skupiskiem wątków, nie tylko głównej historii małżeństwa Beechamów, ale także samej śmietanki towarzyskiej, wyglądu biznesu filmowego w Hollywood w ubiegłym wieku, czy też sytuacji ekonomicznej w latach 20-stych. I nie miałabym nic przeciwko, bo nie są to jakieś suche fakty ściągnięte z diagramów, ale przedstawienie ich w urywkowy sposób niszczy ogólny wygląd. Rozdziały nie są długie, fajnie się je czyta, ale problem leży w tym, że autorka nie zastosowała żadnej chronologii. W jednym momencie jesteśmy z główną bohaterką na jej spotkaniu z kochankiem, po chwili uczestniczymy w bankiecie. I za chwilę pojawia się wzmianka o boomie ekonomicznym. Przydatne wieści, ale źle wyważone. Czytając ten tytuł miałam wrażenie, jakbym poznawała urywki jakiejś historii i po jej skończeniu samodzielnie usiłowałam poskładać tę układankę. I chociaż końcówka wyglądała lepiej, to wciąż pozostaje to nieodparte wrażenie, że coś poszło nie tak.
Mimo wszystko jednak książka jest bardzo ciekawa. Widać wyraźnie, że autorka ma pojęcie o tym, co pisze, potrafi stworzyć klimat i przenieść czytelnika w nieznane mu dotąd czasy. Dobrze zarysowała nie tylko wygląd postaci czy też miejsc, ale samych zachowań, pewnej etykiety, nie tylko w życiu osobistym bohaterów, ale także w biznesie jakim jest branża filmowa. Hollywood w wieku XX było miejscem z charakterem i autorka podkreśliła to doskonale. Warto więc przynajmniej dla tego aspektu poznać ten tytuł. Z jednej strony trochę się namęczymy, ale z drugiej będziemy wiedzieć, że było naprawdę warto…
Poszukując klimatycznej powieści, natrafiłam ostatnio na ciekawy tytuł: „ Na Hester Street topnieje śnieg” autorstwa Daisy Waugh. Radości nie było końca, bowiem akcja w niej dzieje się początkiem XX wieku, w czasie, o którym lubię czytać. I to jeszcze historia z wątkiem filmowym w tle. Czyli komplet. Początek faktycznie okazał się czymś, co wskazuje na klimatyczną i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-12
Polski kryminał, jaki jest, wszyscy widzą. Czasem ukaże się coś ciekawego, coś dobrego, jednak do kolegów ze Skandynawii wiele im jeszcze brakuje. Ale nie narzekajmy. Wszystko przychodzi w końcu z czasem. Joanna Marat to kolejna pisarka, która podjęła się napisania polskiego kryminału. Z jakim skutkiem? Ciężko powiedzieć. Po lekturze książki „Monogram” czytelnik ma mieszane uczucia. Pytanie, jakie nasuwa się po skończeniu lektury, jest takie, czy to kryminał miał być czy parodia? Z jednej strony mamy do czynienia z ciekawą zagadką kryminalną, z drugiej z ciężkim humorem, gdzie w co drugim wyrazie pojawia się przekleństwo. Czy tak ma wyglądać historia z zabójstwem w tle?
Nadkomisarz Marek Kos oraz komisarz Ernest Malinowski to dwa skrajne przeciwieństwa. Łączy ich jednak bagaż doświadczeń życiowych, jaki niosą każdego dnia oraz sprawa, do jakiej zostają przydzieleni. Obaj muszą dowiedzieć się, kto był sprawcą brutalnego mordu na pewnej kobiecie. Śledztwo odkrywa różne aspekty, w tym dokonaną zbrodnię z przeszłości oraz tajemnice pewnej kobiety o wielu twarzach…
Choć fabuła wydaje się być złożona w prosty sposób, wcale taka nie jest. Być może to spora ilość bohaterów, być może przeskok z różnych punktów widzenia, ale tworzy nam to niezły chaos. „Monogram” to pod względem tematycznym powieść ciekawa, pomysł sam wydaje się mocno intrygujący, jednak wykonanie chyba przerosło autorkę. O ile do sprawy kryminalnej nie można się do niczego przyczepić, bowiem ma w sobie charakter, tajemnicę, mroczną zbrodnię oraz intrygujące śledztwo, to już pozostałe elementy pozostawiają wiele do życzenia.
Do niektórych żartobliwych scen nie można mieć pretensji, ale do większości książki ten ton szpetnie klnących postaci w ogóle nie pasuje. Od początku powieści, co drugi wyraz (przynajmniej w wykonaniu pana nadkomisarza Kosa) to czyste przekleństwo. Wiadomo, w książkach one często się pojawiają, to nie powinno nikomu wadzić. Jednak zastosowanie ich w takiej ilości może przysporzyć czytelnikowi wielki ból głowy. Czy na wyrażenie skrajnych emocji brakuje w języku polskim słów? Najwyraźniej tak, przynajmniej widać to w „Monogramie”. Często użycie tych słów próbowało (zaznaczam: próbowało, bo wcale nie wyszło) rozładować sytuację, przeobrażając daną sytuację w żart. Ale taki żartobliwy ton pozostawiał tylko niesmak, tworząc z komedii czystą parodię.
Czytając „Monogram” napotkamy mnóstwo bohaterów, którzy choć przez chwilę „zabierają głos”. Relacjonują swój punkt widzenia, etc. Ich ciągłe przeplatanie ze sobą tworzy lekki chaos, czytelnik próbuje nadążyć za tokiem myślenia i postaci i autorki, bo to ona wykreowała swoich osobliwych bohaterów. W ten sposób trochę rozmywa nam się koncepcja, jaką sobie ułożymy w głowie, co daje nam dwie strony tego medalu: albo złościmy się na ciągły przeskok informacji, albo mamy niezłą niespodziankę w finale powieści. Co kto woli…
No cóż, choć zapowiadało się pięknie, wcale tak nie wyglądało. „Monogram” to książka, która ma potencjał, jednak nie został on dobrze przekazany przez autorkę. Być może szpetny ton, być może zbyt duża gromada kompanów zawiniła. Teraz pozostaje tylko gdybać. Trudno określić go mianem dobrego kryminału, bo choć zagadka wydaje się w porządku, śledztwo samo w sobie również, to pozostała część pozostawia wiele do życzenia. Dlatego dla miłośników ironicznego humoru i bezwzględnego chaosu jest to powieść idealna.
Polski kryminał, jaki jest, wszyscy widzą. Czasem ukaże się coś ciekawego, coś dobrego, jednak do kolegów ze Skandynawii wiele im jeszcze brakuje. Ale nie narzekajmy. Wszystko przychodzi w końcu z czasem. Joanna Marat to kolejna pisarka, która podjęła się napisania polskiego kryminału. Z jakim skutkiem? Ciężko powiedzieć. Po lekturze książki „Monogram” czytelnik ma mieszane...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-03
2014-04-01
Zazwyczaj, kiedy sięgam po książkę, i jest to świadomy mój wybór, otrzymuję w miarę to, czego od niej oczekuję. Czasem jednak coś zawiedzie, ale czasem również coś zaskoczy. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku tytułu „Idealne życie” Katarzyny Kołczewskiej, która okazała się w dużej mierze zaskoczeniem, ale także niewielkim rozczarowaniem. Nie ma co narzekać na styl czy też formę, jednak niektóre wątki, jakie postanowiła autorka rozwinąć, pozostawiły po sobie lekki niedosyt i sporo niejasności. Ale mimo tego wszystkiego, książka ta w bardzo dobrym stylu reprezentuje nam literaturę obyczajową.
Elżbieta to kobieta sukcesu. Nikt nie podejrzewał, że stanie się coś, co na zawsze zmieni życie wielu osób. Dlaczego to zrobiła?, padały pytania. Jej siostra Ewa, która z rodziną wiedzie zwyczajne życie, nie wierzy w to, aby Elżbieta sama była skłonna to zrobić. Postanawia wyruszyć do Warszawy, aby dotrzeć do prawdy i wyjaśnić powody, dla których jej siostra odeszła. To, co odkrywa, zaskakuje ją. Okazuje się, że wcale nie wiodła idealnego życia, o jakim do tej pory słyszała…
To, czego się można spodziewać się po tej książce, to fakt, że jest to spokojny obyczaj, autorstwa polskiej pisarki. I tutaj ukazuje się nam pewne zaskoczenie, gdyż w ten gatunek, w tę historię, wkrada nam się swoisty kryminał. Główna bohaterka Ewa zapewnia nam mnóstwo akcji i zagadkowych poszlak, które doprowadzają do zaskakującego finału. Czy na pewno jest on taki zaskakujący? Cóż, nie wymagajmy od niej zbyt wiele, bowiem nie tędy droga, jednak pobieżne potraktowanie sytuacji nieco rozczarowuje. Historia od początku wciąga, tu nie ma wątpliwości, ale rozwinięcie akcji niezbyt służy lekturze. Pojawiają się nowe wątki, odkrywamy wiele nowości, jednak dostajemy to, czego łatwo się spodziewać. Z łatwością można przewidzieć każdy ruch bohaterów, co niestety psuje cały charakter tej historii.
Mimo tego wszystkiego, lektura „Idealnego życia” jest wprost bardzo dobrą historią. Zwyczajowe, ale ciekawe postacie, dobrze dograne miejsca i ciekawie rozegrana akcja. Ta lekka mieszanka obyczaju i szczypty kryminalnej nuty nadaje bardzo efektowny wydźwięk. Choć dogłębna lektura ukazuje jej defekty, to, co trzeba przyznać, autorka odwaliła kawał dobrej roboty. Przede wszystkim śmiało podeszła do tematu, który skrupulatnie rozwijała przez całą powieść. Dzięki temu mamy okazję przeczytać historię, która jest spójna i warta naszej uwagi. Pomijając błędy, które wcześniej wymieniłam, to ta powieść wygląda na mocno intrygującą. I w rzeczywistości tak jest, chociaż niektóre momenty przysłaniają jej wartość. Może ujmę to w ten sposób: powieść ma duży potencjał, który autorka wykorzystała jedynie w sześćdziesięciu procentach. A szkoda, bowiem w całości jej wartość zbliżona by była do jej tytułu: „Idealne życie”…
Mówiąc krótko, ten tytuł, choć pozostawia wiele do życzenia, ma w sobie coś. Autorka w bardzo ciekawym stylu ukazała cała historię, nie oszczędzając czytelnikowi wrażeń i zagadek. Wielu będzie się wydawała jako zwyczajna opowieść obyczajowa, jednak w dużej mierze ta powieść mieści w sobie kilka kryminalnych wątków, co daje intrygujący wynik. „Idealne życie”, choć mnie osobiście w sporej mierze rozczarowało, to bez względu na to, wciąż mam ochotę ją polecać. Być może mi z lekka nie przypadła do gustu, to z pewnością wielu innych czytelników zachwyci bądź zwyczajnie usatysfakcjonuje. Jeśli więc zatem czujecie się zaintrygowani, śmiało czytajcie. Mimo wszystko – naprawdę warto.
Zazwyczaj, kiedy sięgam po książkę, i jest to świadomy mój wybór, otrzymuję w miarę to, czego od niej oczekuję. Czasem jednak coś zawiedzie, ale czasem również coś zaskoczy. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku tytułu „Idealne życie” Katarzyny Kołczewskiej, która okazała się w dużej mierze zaskoczeniem, ale także niewielkim rozczarowaniem. Nie ma co narzekać na styl czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Diane Chamberlain to autorka, która na swoim koncie ma już pokaźną liczbę powieści. Niestety dopiero niedawno rozpoczęłam przygodę z jej książkami. Mówię niestety, bo okazało się, że jej historie są niesamowicie wciągające i intrygujące jak niejeden świetny kryminał. W rodzaju „niby zwyczajne, a jednak nie sposób się od nich oderwać choć na moment”... „Chcę cię usłyszeć” to kolejna powieść Chamberlain, która niedawno zagościła na naszym rynku. Historia, którą przedstawia w swojej książce jest niesamowicie zawiła i krucha: z jednej strony z ogromnym zaciekawieniem śledzimy losy bohaterów, a z drugiej czujemy ogrom emocji, jakie temu towarzyszą. Lektura tego tytułu to z pewnością niebywałe przeżycie. Aż chce się sięgnąć po kolejną powieść autorki!
Książki Chamberlain polubiłam za to, że nie są jedynie kobiecą literaturą. Nie uraczą nas zwykłym romansem, przelotną przygodą, prostą historią. Czytanie ich to niesłychana przyjemność, bo potrafią zaciekawić już od pierwszych stron, a intrygująca fabuła nie tylko pochłania czytelniczki bez reszty – bywa też, że co rusz zaskakuje i zadziwia.
„Chcę cię usłyszeć” to z pewnością opowieść, która może się podobać. Od samego początku autorka kreuje historię pod aurą tajemnic (obietnica dana ojcu) i mocnych wydarzeń (samobójstwo). A to jedynie wstęp do całości. Każda kolejna strona, każdy kolejny rozdział zdaje się być jeszcze bardziej intrygujący od poprzedniego – to zasługa tego, że prócz bieżących wydarzeń poznajemy historię sprzed lat, która nie tylko szokuje, ale mocno intryguje. Napięcie wzrasta, zadajemy sobie coraz więcej pytań: jak to wszystko się skończy? w jaki sposób te wydarzenia łączą się? Powoli wyczuwamy w sobie to nerwowe oczekiwanie na finał powieści. A im bardziej zagłębiamy się w powieść, tym mocniej czujemy się zaangażowani w tę historię.
Można również śmiało powiedzieć, że jest to historia bardzo ciepło opowiedziana. Pomimo tych wszystkich wydarzeń, mrocznych tajemnic i szokujących retrospekcji, powieść nie traci na swej delikatności. Wciąż bawimy się w detektywa, który próbuje połączyć wątki w logiczną całość, próbujemy rozwikłać niezwykłą zagadkę, a jednak pozostajemy pod wpływem subtelnych relacji bohaterów. To zasługa tego, że autorka umiejętnie dawkuje emocje. W odpowiednich momentach pozwala nam je odczuć intensywniej niż w pozostałych fragmentach, a każdemu ważniejszemu wydarzeniu zapewnia odpowiednią atmosferę. Jednak bez względu na to, jaki rodzaj emocji towarzyszy bohaterom, za każdym razem wpływają na czytelnika tak samo: równie intensywnie, wywołując różnorakie reakcje.
Muszę przyznać, że ta powieść Diane Chamberlain wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Nie dość, że przemiło się ją czytało, to czułam się niesamowicie zaintrygowana tajemnicą, na której zbudowała całą historię. Wiele kryminałów, które tak uwielbiam, nie wciągnęły mnie tak mocno w rozwikłanie zagadki jak ten tytuł. „Chcę cię usłyszeć”, mówiąc krótko, to świetnie opowiedziana historia, która wzrusza, czasem rozbawi, a nawet zaszokuje. I chociaż pewne jej elementy nie pasują do całego obrazu (romans między bohaterami, który był trochę nazbyt banalny i przewidywalny) to z łatwością można wybaczyć autorce tę wpadkę. Bo jest tak przyjemna w odbiorze i tak niebywale wciąga, że nie sposób się w niej nie zatracić. Polecam!
Diane Chamberlain to autorka, która na swoim koncie ma już pokaźną liczbę powieści. Niestety dopiero niedawno rozpoczęłam przygodę z jej książkami. Mówię niestety, bo okazało się, że jej historie są niesamowicie wciągające i intrygujące jak niejeden świetny kryminał. W rodzaju „niby zwyczajne, a jednak nie sposób się od nich oderwać choć na moment”... „Chcę cię usłyszeć” to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to