-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2019-03-04
2019-12-26
2019-12-24
2017-08-07
U Czapskiego, w zbiorze "Tumult i Widma", w eseju "Cedr", znalazłem takie oto zdania:
„Gutenberg żelaznym językiem oblizał całą literaturę i zginęła w niej intymność rękopisu” – pisał Rozanow i cieszyłby się dzisiaj, bo tę intymność w literaturze odrodził jego przyjaciel Riemizow.
Zachęcony, z miejsca zamówiłem książeczkę. Przeczytawszy, stwierdzam krótko: Czapski (znów) miał rację. Litery Riemizowa układają się nie tyle w zdania, co w pieśń. Już samo obcowanie z tym tworzywem dostarcza wrażeń na tyle dobrych i cennych, żeby książkę móc z czystym sumieniem polecić.
Wincy tutaj, zapraszam: https://statekglupcow.wordpress.com/2017/08/08/litery-wyrwane-drukowi-riemizow-siostry-krzyzowe/
U Czapskiego, w zbiorze "Tumult i Widma", w eseju "Cedr", znalazłem takie oto zdania:
„Gutenberg żelaznym językiem oblizał całą literaturę i zginęła w niej intymność rękopisu” – pisał Rozanow i cieszyłby się dzisiaj, bo tę intymność w literaturze odrodził jego przyjaciel Riemizow.
Zachęcony, z miejsca zamówiłem książeczkę. Przeczytawszy, stwierdzam krótko: Czapski (znów)...
2019-09-28
Książka Waltera z pewnością ciekawe i oryginalne doświadczenie czytelnicze, jednak ciężko jest je jednoznacznie polecić komukolwiek do lektury. Chodzi o to, że to dość odważny eksperyment narracyjny - w mozaice niepowiązanych z sobą akapitów, autor opowiada o napięciach społecznych w pewnym fikcyjnym szwajcarskim mieście, narastających wraz ze zbliżaniem się lokalnych wyborów. Nie ma tu pojedynczego bohatera, wydarzenia tylko w sporym przybliżeniu układają się w ciąg, książka jest w sporej mierze zmyślonym dokumentem. Zmyślonym dokumentem z szalenie trafnymi i rozległymi spostrzeżeniami.
Książka Waltera z pewnością ciekawe i oryginalne doświadczenie czytelnicze, jednak ciężko jest je jednoznacznie polecić komukolwiek do lektury. Chodzi o to, że to dość odważny eksperyment narracyjny - w mozaice niepowiązanych z sobą akapitów, autor opowiada o napięciach społecznych w pewnym fikcyjnym szwajcarskim mieście, narastających wraz ze zbliżaniem się lokalnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-07
2019-12-07
Długość ucha Fikandra to 33,6cm, albo, po ślusarsku: 336mm. Zmierzenie świetności tej książki to zadanie znacznie trudniejsze, nawet Bromba byłaby bezsilna.
Długość ucha Fikandra to 33,6cm, albo, po ślusarsku: 336mm. Zmierzenie świetności tej książki to zadanie znacznie trudniejsze, nawet Bromba byłaby bezsilna.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-07
2019-11-29
2017-10-17
2019-11-20
2019-11-09
Ze zdziwieniem przyglądam się średniej ocen książki Sundmana. Trochę się nie godzi, trochę wstyd przed Ryśkiem. Książka wchodzi w mały dialog z samym Jądrem Ciemności i nie robi tego z pozycji zbyt napompowanej karykatury, co samo w sobie jest osiągnięciem.
Większość treści mieści się tutaj między słowami, w tym, jak na świat patrzy dwu narratorów - Europejczyk i Hindus. Po pewnym czasie łapałem się na tym, że bardziej na tym, jak przebiega tytułowa ekspedycja, skupiałem się bardziej na tym, jak patrzą na nią bohaterowie. A Sundman (na wszelki wypadek uwagę na to każe zwracać wstęp) doskonale prowadzi surowe, subiektywne opisy - interesuje się tylko tym, co widzą jego postaci i o czym chcą opowiedzieć - buduje więc dwa portrety i ze skonfrontowania ich Homo Europaeus nie wychodzi wcale obronną ręką.
Książka nie zamyka się tylko na okresie kolonialnym - powstała w drugiej połowie XX wieku, zdaje się być kierowana do ówczesnych odbiorców. A jeśli przyjrzymy się jej dobrze, odkryjemy, że dziś brzmi jeszcze aktualniej. Rozbestwił się ów człowiek zachodni z całą swoją globalizacją, wygodą i konsumpcją, prawda? W książce Sundmana ekspedycja wcale nie zmierza do serca ciemności - ona wiezie je ze sobą!
Książce daję wysoką ocenę, a do moich znajomych (bo wiem, że to ludzie pełni cnót) apeluję: idźcie do biblioteki, znajdźcie Ekspedycję, przeczytajcie i oceńcie - coś trzeba z tą niską średnią zrobić, ktoś jeszcze gotów pomyśleć, że książka to przeciętniak, a to się nie godzi!
Ze zdziwieniem przyglądam się średniej ocen książki Sundmana. Trochę się nie godzi, trochę wstyd przed Ryśkiem. Książka wchodzi w mały dialog z samym Jądrem Ciemności i nie robi tego z pozycji zbyt napompowanej karykatury, co samo w sobie jest osiągnięciem.
Większość treści mieści się tutaj między słowami, w tym, jak na świat patrzy dwu narratorów - Europejczyk i Hindus....
2019-11-07
2019-10-30
2019-10-24
Świetne, momentami naturalistyczne studium życia w systemie totalitarnym, który przenika wszystko i wszystkich, czyniąc wszystkie przeciwne sobie działania bezcelowymi i beznadziejnymi. Po zwyczajnie dobrym "Wirze pamięci" spodziewałem się kolejnej "najwyżej" dobrej książki, a dostałem coś znacznie większego. Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów sf kładącego mocniejszy nacisk na kwestie moralne i społeczne.
Świetne, momentami naturalistyczne studium życia w systemie totalitarnym, który przenika wszystko i wszystkich, czyniąc wszystkie przeciwne sobie działania bezcelowymi i beznadziejnymi. Po zwyczajnie dobrym "Wirze pamięci" spodziewałem się kolejnej "najwyżej" dobrej książki, a dostałem coś znacznie większego. Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów sf kładącego mocniejszy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-11
Seria zalicza jeden z ciekawszych przeskoków wewnątrzcyklowych na jakie się natknąłem. Po pierwszych trzech tomach, wypełnionych rycersko-magiczno-awanturniczymi sprawami, dostajemy nagłe wejście w steampunk. Zmiany oznajmia już na okładce jeden z bohaterów, chwacko dzierżąc w rękach strzelbę. Książka toczy się w fantastycznej wariacji na temat wieku dziewiętnastego, ale zmienia się nie tylko scenografia, obyczaje, moda i zasady walki - Sanderson grzebie w gatunkowych bebechach cyklu. Z wysokiego Fantasy o ratowaniu świata przed tajemniczą, bezosobową siłą zniszczenia, jaką zafundował nam w pierwszych trzech tomach cyklu, przeskakujemy znienacka do powieści detektywistycznej, pełnej strzelanin, pogoni, zagadek i starych porachunków. Brzmi cokolwiek dziwacznie, ale zapewniam - jest smacznie.
Seria zalicza jeden z ciekawszych przeskoków wewnątrzcyklowych na jakie się natknąłem. Po pierwszych trzech tomach, wypełnionych rycersko-magiczno-awanturniczymi sprawami, dostajemy nagłe wejście w steampunk. Zmiany oznajmia już na okładce jeden z bohaterów, chwacko dzierżąc w rękach strzelbę. Książka toczy się w fantastycznej wariacji na temat wieku dziewiętnastego, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-02
2019-09-15
2019-09-09
2019-09-04
Mniej więcej dwa i pół roku temu, na wiosnę 2017, zapanowała u nas pod pokładem (na Statku głupców) neapolitańska gorączka – po Solfatarę Macieja Hena sięgnął najpierw Utracjusz, nie minął miesiąc, nim dopadła i mnie, zaś po około roku o książce pisała jeszcze Agnieszka. I cóż – powiedzieć, że wywołała entuzjazm, to nic nie powiedzieć, z resztą do dziś myślimy o niej z tęsknotą. Teraz zaś na horyzoncie pojawił się nowy tytuł autora: Deutsch dla średnio zaawansowanych, który to udało nam się jeszcze przed premierą (ta odbędzie się na początku września) dostać w swoje łapy! Po zakończonej lekturze, prognozuję kolejną, tym razem deutschową epidemię!
Hen zabiera nas do współczesnej, zabieganej Warszawy i portretuje życie niejakiego Marka Deutscha, niespełnionego, ledwie wiążącego koniec z końcem plastyka, bezlitośnie wciśniętego w kierat zmęczenia, obowiązków i beznadziei. Gdzieś w głowie pobrzmiewają mu jeszcze jakieś stare ambicje – są jednak nie tyle motywacją do działania, co raczej przestrzenią, w której w pełni może wybrzmieć upokorzenie niespełnienia. Mnóstwo jest także tęsknot za tym, co było, wspomnień lat szkolnych, pierwszych miłości i nieudanych małżeństw. Wszystko to przykryte obezwładniającą rzeczywistością, dwudziestoczterogodzinnymi dyżurami w pracy, rozmowami ze zobojętniałymi córkami i byłymi żonami, zakupami w biedronce za trzynaście złotych, i faktem że po tych zakupach ani w kieszeni ani na koncie nic już nie zostało. Można powiedzieć, że gdy spotykamy pana Deutscha, ten nie jest w najlepszej formie. W zasadzie jest na dnie; książka zaczyna się od zdania: „Kiedy u schyłku zimy zdałem sobie sprawę, że nie potrafię już marzyć, doprowadziło mnie to do przykrego wniosku, iż musiałem niepostrzeżenie przekroczyć granicę między wiekiem dojrzałym a starością”. Niezły punkt wyjścia, prawda?
Dobra to będzie opowieść – pomyślałem sobie po pierwszych stronach – skoro zaczyna się gdzieś, gdzie powinna się kończyć, po życiu w prawdzie bujnym, ale zmierzającym dość wyraźnie ku ślepej uliczce porażki i rozczarowania. Rzecz jasna zrzuca autor na głowę nieborakowi Deutschowi swego rodzaju „zbawienie” czy też „gwiazdkę z nieba” – chodzi o spadek po jakimś odległym, nieznanym krewniaku z dalekiej przeszłości. Wystarczy tylko skompletować odpowiednie dokumenty i cieszyć się małą fortuną, prawdziwe deus ex machina i to już w pierwszym rozdziale! Jako czytelnik przebiegły i zmyślny, nie dałem się rzecz jasna zwieść i przewidziałem, że zdobycie wszystkich koniecznych papierów okaże całkiem rozległą przygodą (sugerował to z resztą fakt, że miałem przed sobą jeszcze pięćset stron do końca).
Pierwszą przeszkodą na drodze ku szczęściu jest konieczność wyrwania się z rytmu codzienności – gromadzenie informacji i swoiste śledztwo musi iść bowiem w parze z ponurą i wyczerpującą pracą, w międzyczasie na głowę bohatera zwalają się też problemy jego córki, a odnawianie starej, szkolnej znajomości, okazuje się być cięższym, niżby się chciało, kawałkiem chleba. Zmęczenie, gonitwa i stres sprawiają, że kolejne wątki opowieści otrzymujemy w postrzępionych fragmentach, bo ilekroć bohater zacznie działać, musi ruszać na dyżur, którego monotonia staje się pretekstem do rozkopywania przeszłości, które też kończy się wraz z końcem zmiany, potem trzeba to wszystko odespać i działać możliwie szybko, bo zaraz cykl się zamknie i przyjdzie kolejny dzień pracy! I tak czytając tę poszarpaną opowieść, zdałem sobie nagle sprawę, że to dokładnie tak wygląda, chyba dla każdego i każdej z nas – lwią część mojego życia wypełniają obowiązki, puste przestrzenie między nimi szczelnie wypełniam tęsknotami za tym, co było i mrzonkami o tym, co mogłoby być, ale co nie jest; są jeszcze potrzeby podstawowe: sen, jedzenie, czytanie, nagabywanie panien nieznajomych. Ale gdzie jest to moje życie właściwe, za którym przecież z jednej strony tęsknię, z drugiej zaś wciąż go wyglądam – wydaje się być za mną i przede mną, wszędzie tylko nie tu i teraz. Siedzimy w labiryncie z rupieci, obowiązków i codzienności moi drodzy, a nici nie ma, bo Ariadna albo była i sobie poszła, albo chcielibyśmy, żeby się dopiero pojawiła, ale jak na złość pojawić się nie chce, może idzie jaką drogą okrężną, a może dała sobie już spokój, nie wiadomo. Mocne braterstwo z Deutschem-nieborakiem odczułem. „Żeby tak spotkać Elę – byłbym ocalony”, powiada Adaś Miauczyński na ruchliwym skrzyżowaniu i wszyscy go rozumiemy.
Ale spokojnie, to nie jest książka o pogrążaniu się i tonięciu. Po tym przytłaczającym etapie warszawskim, zręcznie tkanym z wielu wątków, postaci, anegdot i wspomnień, Deutsch wsiada w auto i zostawia całe to życie za sobą. Musi szukać przodków na wchodzie i południu – i te rozdziały są jak głęboki i spokojny oddech, jak nagła cisza po całym tym wielkim zgiełku. Porwana plątanina opowieści ustępuje nagle klarownym widokom, kłębek historii rozwija się i wiedzie prosto do kolejnych, malowniczych miejsc, do kolejnych, mniej i bardziej życzliwych ludzi, no i rzecz jasna do samego bohatera. Przecież poszukiwanie własnych korzeni i następne, zaskakujące odkrycia w przeszłości własnej rodziny nie mogą wieść nigdzie indziej! Podróż to jest czas magiczny, jak pisał Dukaj w Lodzie i tutaj pięknie się to odmalowuje – Deutsch, uwolniony od nieznośnego rytmu codziennego życia, zdobywający kolejne, coraz bardziej zaskakujące informacje ze swojej przeszłości, spotykający kolejnych ludzi, w końcu żyje tu i teraz i być może odkrywa, że nie jest jeszcze za późno, że życia jeszcze nie przegrał, że być może czeka go jeszcze jakieś dobro, może nawet to szczęście, takie albo inne znajdzie…
Po wyjeździe z Warszawy dzieje się nagle rzecz niezwykła: ciężar opowieści zostaje przeniesiony – do tej pory bohatera otaczał wielki szum, nie pozwalający mu w pełni rozwinąć żadnego wątku, tutaj wszystko się zmienia. Tej nagłej zewnętrznej ciszy towarzyszy gwar wewnątrz bohatera – kolejne kroki w dół drzewa genealogicznego każą zastanawiać się nad własną tożsamością, przodkowie bowiem co i rusz zmieniają wiarę i miejsce pobytu, na samym zaś końcu poszukiwań pojawi się pewna słynna, acz niesławna postać. Wstawanie ze świadomością nowego, nieznanego dotąd brzemienia przeszłości, okaże się być cokolwiek ciekawym wyzwaniem! Poza tym mocno rozwinie się, całkiem skomplikowana relacja z przeszłości. Do tego dojdą też rozterki emocjonalne i uczuciowe, gdy okaże się, że nie wszystkie stające na drodze Deutscha kobiety są mu obojętne i, co ważniejsze, i on też kogoś do siebie jeszcze przyciągnąć potrafi.
Świetna jest ta podwójna rytmika książki, postrzępiona konstrukcja początku, zestawiona z bardziej rozległą i prostą opowieścią, jaką spotkamy w dalszej części (gdzie jednak więcej dzieje się pod powierzchnią) robi wrażenie. Ta bogata przygoda, rozlewająca się na kolejne strony, sprawi że Deutsch wracający do Warszawy, będzie nieco innym Deutschem niż ten, co z Warszawy wyjeżdżał. Czy odnajduje tego nowego siebie w przeszłości, czy w tym, że w końcu może choćby przez kilka chwil pożyć w „teraz”, tego nie wiem. Jest taki moment w książce, gdy przegląda się w lustrze i dostrzega tę zmianę, nie do końca wiedząc kiedy i gdzie nastąpiła. Gdy czytałem książkę, sam również byłem w podróży, jechałem na południe i z powrotem, a jednocześnie w swoją przeszłość i z powrotem, przy okazji pobyłem trochę w „teraz” i nieco głębszy oddech wziąłem, jest więc kolejne z bohaterem braterstwo.
Lekturę książki polecam zdecydowanie, zwłaszcza tym, którzy swoją umiejętność do życia oceniają na średniozaawansowaną i tym, którym się wydaje, że jest już po wszystkim i że zabrnęli w kozi róg. Nawet jeśli lektura na duchu nie podniesie – co może się zdarzyć – będzie przynajmniej kawałkiem zręcznie skrojonego, rozmaitego i ciekawego czytania, a to, samo w sobie, nawet jeśli pominiemy wszystkie walory czające się „między słowami”, jest już chyba dobrym powodem, żeby po nią sięgnąć!
________________________
https://www.facebook.com/statekglupcow/
Mniej więcej dwa i pół roku temu, na wiosnę 2017, zapanowała u nas pod pokładem (na Statku głupców) neapolitańska gorączka – po Solfatarę Macieja Hena sięgnął najpierw Utracjusz, nie minął miesiąc, nim dopadła i mnie, zaś po około roku o książce pisała jeszcze Agnieszka. I cóż – powiedzieć, że wywołała entuzjazm, to nic nie powiedzieć, z resztą do dziś myślimy o niej z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Celna i gorzka myśl na temat naszego (jako ludzi, ogólnie) udziału w świecie. Choć sam aż takiego rozgoryczenia nie odczuwam, obraz Mirandoli (szalenie bogaty i złożony, choć zamknięty na kilku zaledwie stronach) przyjmuję skwapliwie jako rzecz wielce ciekawą.
Celna i gorzka myśl na temat naszego (jako ludzi, ogólnie) udziału w świecie. Choć sam aż takiego rozgoryczenia nie odczuwam, obraz Mirandoli (szalenie bogaty i złożony, choć zamknięty na kilku zaledwie stronach) przyjmuję skwapliwie jako rzecz wielce ciekawą.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to