-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2013
2013-07-13
2013-07-12
2013-06-17
2013-06-07
2013-05-15
2012-12-01
2012-10-07
2012-07-16
2012-03-01
Doskonale pamiętam swoje pierwsze zetknięcie się z twórczością Christophera Paoliniego. Miałam wówczas może z dziesięć lub jedenaście lat - w tej chwili nie jestem w stanie tego szczegółowo określić - a moja wspaniała przygoda z fantastyką dopiero się zaczynała. Eragon po prostu mnie zachwycił, zaintrygował i jak najszybciej kazał pędzić do biblioteki po kolejne części sagi. Po ich przeczytaniu, w moim umyśle pozostały wyjątkowe wspomnienia lektury. Niezwykła więź Eragona i Saphiry, tajemnicza postać Angeli, wielkie bitwy i niezapomniane przygody. Wprost nie mogłam się doczekać momentu, w którym dorwę się do książki i pochłonę ją w ciągu kilku dni. Nie zniechęciły mnie nawet dosyć ponure oceny "Dziedzictwa", bowiem ciężko jest zatrzeć dziecięcą wizję.
Tak więc, jak tylko przeczytałam, co miałam przeczytać, wzięłam się za "Dziedzictwo" i... bardzo się zawiodłam. Pamiętałam przecież, że styl Paoliniego porywał, nie pozwalał choćby na chwilę oderwać się od powieści, a teraz... Teraz mnie to nudziło, potwornie nudziło. Coś się działo, wydarzenia następowały po sobie, bohaterowie toczyli walki, ale czegoś mi brakowało - magii. Nie takiej, o jakiej zapewne wielu z was teraz pomyśli, ale tej magii pisarstwa, mocy, jakiej czytelnik zawdzięcza przyjemność i ciekawość czytania. W pewnym momencie jeden z bohaterów był w sporym, śmiertelnym zagrożeniu, wiedziałam, że w każdej chwili może zginąć, lecz mnie to nie przejęło. Brakowało napięcia, akcji, brakowało stylu.
Przez to zaczęłam się zastanawiać czy to moje gusta wzrosły nieoczekiwanie, a coś, czego przyjemność sprawiało mi czytanie kilka lat temu, teraz po prostu zawodzi czy też Paolini tak bardzo zachłysnął się swym sukcesem, że pisał "na odwal" i z długimi przerwami. I kiedy dotarłam do 300 strony, upewniłam się w drugim przekonaniu. Nagle wszystko zaczęło się zmieniać, poprawiać. Znowu w pewnym sensie żyłam książką i ponownie ciężko było mi się od niej oderwać. Długa przerwa zaszkodziła warsztatowi pisarskiemu autora, który zdołał wrócić do "poziomu" dopiero pod koniec pierwszego tomu czwartej części.
I chociaż przez ponad trzysta stron brnęłam jak przez bagno, to te ostatnie zawładnęły moim sercem, niemal całkowicie zmieniając mą opinię względem "Dziedzictwa". Oj, nie mogę się doczekać, kiedy w moje łapki trafi tom 2.
Doskonale pamiętam swoje pierwsze zetknięcie się z twórczością Christophera Paoliniego. Miałam wówczas może z dziesięć lub jedenaście lat - w tej chwili nie jestem w stanie tego szczegółowo określić - a moja wspaniała przygoda z fantastyką dopiero się zaczynała. Eragon po prostu mnie zachwycił, zaintrygował i jak najszybciej kazał pędzić do biblioteki po kolejne części...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-05-01
2012-04-15
2012-03-21
"Namiestniczka" jako opasłe tomisko w przepięknej okładce oraz z chwytliwym tytułem od razu przykuła moją uwagę w księgarni. Zatem kiedy w końcu trafiła w moje łapki, to oczekiwałam od niej naprawdę wiele. Nie zwróciłam wówczas uwagi na dość niskie oceny, bo przecież niejeden raz moja opinia okazała się zgoła inna od większości. Ale w tym przypadku, masz ci los (!), niestety musiałam przyznać rację sporej części czytelników tej pozycji. Bardzo zawiodłam się na tejże lekturze, być może z powodu wygórowanych oczekiwań.
A jednak nie mogę skłamać, jakoby czytało mi się źle lub niekomfortowo, bo sam styl pisarki w większości miejsc nie pozostawiał wiele do życzenia, chociaż chwilami bardzo raziły wyniosłe maniery między poszczególnymi bohaterami. Pani Szkolnikowa na szczęście pozostawiała pole do popisu mojej wyobraźni, nie zasypywała bowiem milionami słów wyjaśnienia, co jest czym, dlaczego stało się tak, a nie inaczej, tylko pozwalała domyślać się tego samemu. Brakowało wszak tej nutki adrenaliny, a nóż coś się wydarzy, może wszystko pójdzie nie tak, jak się domyślamy? Owszem, w niejednej decyzji Wiera Szkolnikowa zaskoczyła mnie, czyniąc tak, a nie inaczej, ale zrobiła to w sposób... niewłaściwy. Ot, przyjęłam do wiadomości.
Największy orzech do zgryzienia przysparza mi jednak fabuła. Najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam odpowiedzieć na niewinne pytanie: "o czym jest ta książka?". No bo o czym, kochani? Tak, opowiada o przygodach namiestniczki, jej wyborach, tragediach, a także wasalach. Mimo to przeczuwa się, że przecież nie o to chodzi w całej trylogii, to byłoby zbyt błahe, przyziemne... Powieść tą traktuję raczej jako wstęp do Trylogii Suremu, więc czekamy, czekamy na dalsze części i na to, jak losy bohaterów potoczą się dalej.
A właśnie! Bohaterów pani Wiera wykreowała zachwycająco dobrze, tyle tylko, że nie zapałałam do nich specjalną miłością lub choćby przyjaźnią. Było ich zbyt wielu, zbyt mało momentów im poświęcono.
Mimo tych niedociągnięć, książkę czytało mi się naprawdę dobrze. Intrygi ciekawiły, niektóre zdarzenia oburzały. Ot, czytadło na długie wieczory, traktowane z lekkim przymrużeniem oka będzie świetną rozrywką.
"Namiestniczka" jako opasłe tomisko w przepięknej okładce oraz z chwytliwym tytułem od razu przykuła moją uwagę w księgarni. Zatem kiedy w końcu trafiła w moje łapki, to oczekiwałam od niej naprawdę wiele. Nie zwróciłam wówczas uwagi na dość niskie oceny, bo przecież niejeden raz moja opinia okazała się zgoła inna od większości. Ale w tym przypadku, masz ci los (!),...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zabawne jak ciężko w antologii poświęconej Tolkienowi odnaleźć coś przynajmniej odrobinę związanego z jego twórczością, kiedy na co dzień widzimy bardzo wyraźny wpływ mistrza na opowieści znanych i nieznanych pisarzy. Nie ukrywam jednak, że kilka opowiadań z tego zbioru mnie urzekło. "Srebro czy złoto?" wzruszyło do granic możliwości, "Król zimy" po raz kolejny uświadomił mi cienką granicę między światem jawy a tym, który kryje się w naszej głowie. "Śmierć i dama" była dla mnie po prostu ciekawą i miłą odskocznią od świata codziennego, "Pofruniemy" ukazało, jak wielkim przywiązaniem może obdarzyć małe dziecko, "Czas miary" wstrząsnął mną, a "Trollowy most" (jak to na prozę sir Terry'ego Prattcheta przystało) rozśmieszył.
Polecam dla tych kilku naprawdę wspaniałych opowieści.
Zabawne jak ciężko w antologii poświęconej Tolkienowi odnaleźć coś przynajmniej odrobinę związanego z jego twórczością, kiedy na co dzień widzimy bardzo wyraźny wpływ mistrza na opowieści znanych i nieznanych pisarzy. Nie ukrywam jednak, że kilka opowiadań z tego zbioru mnie urzekło. "Srebro czy złoto?" wzruszyło do granic możliwości, "Król zimy" po raz kolejny uświadomił...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to