-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2016-05-06
2014-12-20
2014-12-14
2014-11-26
2014-11-26
2014-07-29
2014-06-19
2014-05-19
Tak mi się wydaje, że dla niektórych książek byłoby lepiej, gdybym recenzję pisała zaraz po lekturze. Na szczęście jednak z natury jestem osobą leniwą, dlatego mnóstwo czasu, żeby sobie pomyśleć o „Wiernej” Veronici Roth.
Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) – to pięć frakcji, na które podzielone było społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago. Każdy szesnastolatek przechodził test predyspozycji, a potem w krwawej ceremonii musiał wybrać frakcję. Ten, kto nie pasował do żadnej, zostawał uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony.
Ten, kto łączył cechy charakteru kilku frakcji, był NIEZGODNY – i musiał być wyeliminowany...
Ale to już przeszłość. Społeczeństwo frakcyjne, w które Tris tak wierzyła, legło w gruzach – podzielone walką o władzę, naznaczone śmiercią i zdradą. Jednego tyrana zastąpił drugi. Miastem rządzą niepodzielnie bezfrakcyjni. Tris wie, że czas uciekać. Lecz jaki świat rozciąga się poza znanymi jej granicami? Może za murem będzie mogła zacząć z Tobiasem wszystko od nowa, bez trudnych kłamstw, podwójnej lojalności, bolesnych wspomnień? A może poza miastem nie ma żadnego świata…
Lecz nowa rzeczywistość jest jeszcze bardziej przerażająca. Nowe szokujące odkrycia zmieniają serca tych, których kocha. Raz jeszcze Tris musi dokonać niemożliwych wyborów - odwagi, wierności, poświęcenia i miłości. Bo tylko ona może przeszkodzić kolejnemu rozlewowi krwi… [źródło: lubimyczytac.pl]
I doszłam do wniosków takich, że jednak wcale tak wspaniale nie było. Zaraz po przeczytaniu książki byłam nią zachwycona (chociaż bardziej pasowałoby słowo „zauroczona”, ale o tym za chwilę) i byłabym skłonna wystawić nawet dziewiątkę, ponieważ w zwieńczeniu trylogii „Niezgodna” znalazłam to, czego usilnie wypatruję w młodzieżówkach, czyli przede wszystkim wartkiej akcji w parze z ciekawymi bohaterami. Na pierwszy rzut oka, obydwa elementy w powieści się znajdują, co w mojej skali już i tak plasuje książkę na przyzwoitym poziomie. Co tu dużo gadać, spory wkład w moją miłość do serii miał też Tobajas i jego związek z Tris, której z kolei zazdrościłam tej bliskości z Tobajasem (forever alone). Co jednak sprawiło, że zmieniłam zdanie i zbijam ocenę w dół o kilka stopni punktowych? Troszkę tego będzie, więc zacznijmy od początku.
Na pierwszej stronie „Wiernej”, jako swego rodzaju otwarcie, możemy sobie przeczytać fragment manifestu Erudycji, czyli frakcji szeroko pojętej mądrości. Uznajmy to za swoisty żart, ponieważ dawno nie widziałam, żeby w książce znajdowało się tyle dziur fabularnych i niedomówień. Tajemnicą dla mnie jest, czemu tę książkę otwiera tekst ku chwale logicznego myślenia.
Zaraz potem autorka poświęca kilka stron na wyjaśnienie po łebkach sytuacji, jaka panuje w danym momencie w mieście. Wiecie, frakcje upadły, bezfrakcyjni się panoszą, a Evelyn kształtuje Chicago według własnego widzi-mi-się. Sielanka, dlatego bohaterowie na spontana decydują się na wycieczkę. Za płot. Czemu nie! Wszystko jest najzupełniej w porządku, a przecież nikt się nie domyśla, że bohaterowie za chwilkę wrócą, żeby naprawić sytuację w jakiś racjonalny sposób.
Jedną martwą postać (wszakże nic tak nie ożywia akcji jak trup!) i stosunkowo łatwe przejście przez płot później, oglądamy sobie świat na zewnątrz, co teoretycznie powinno być dla Tris i Tobajasa wydarzeniem szczególnym, bo sami spędzili przecież całe życie w mieście. Wiecie, to trochę jak ja, takie biedne miejskie dziecko. Urodziłam się w mieście, wychowałam się w mieście, a na wakacje wyjeżdżam do innego miasta. Ale ja przypłaciłam to alergią na wszystkie możliwe roślinki, a zmiana środowiska nie robi na Tris i Tobajasie żadnego większego wrażenia.
To była ta bardziej racjonalna część książki. Dalej autorka próbuje wcisnąć jakiś zupełnie nowy wątek, który jakieś tam połączenie z dwoma poprzednimi tomami ma, ale ogólnie jest od czapy, bo Roth zamiast zająć się zwalczaniem problemu pomiędzy zwolennikami frakcji i bezfrakcyjnymi, postanawia wplątać w akcję (a właściwie, to zmienić kompletnie ogólne zamierzenie fabuły) NOWY konflikt. Więcej nie zdradzę, bo to byłby już spoiler, a, jak wszyscy wiedzą, ja jestem miła.
Uwaga, dobra nowina: Tobajas wciąż jest ciachem. Fanki padają z zachwytu, czyli cel został osiągnięty. Sukces!
Naprawdę, bardzo bym chciała napisać, że „Wierna” to cudowne zwieńczenie trylogii, że będę wspominała ją z łezką w oku (dobra, przyznaję się, przy epilogu zrobiło mi się smutno). I pewnie tak właśnie bym napisała, ale na szczęście długie podróże (22 godziny a autokarze!) sprzyjają przemyśleniom, tak więc mogę sformułować jednoznaczną opinię: przeczytać można, ale, jakby to ująć, bez fajerwerków.
Tak mi się wydaje, że dla niektórych książek byłoby lepiej, gdybym recenzję pisała zaraz po lekturze. Na szczęście jednak z natury jestem osobą leniwą, dlatego mnóstwo czasu, żeby sobie pomyśleć o „Wiernej” Veronici Roth.
Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) – to pięć frakcji, na które...
2014-05-22
2014-05-23
2014-05-06
2014-05-03
2014-05-03
2014-03-24
2013-12-23
[http://zrecenzowana.blogspot.com/2014/02/statystyczne-prawdopodobienstwo-miosci.html]
"W końcu to nie zmiany łamią człowiekowi serce, tylko to, co dobrze znane."
Co myślisz o miłości od pierwszego wejrzenia? Kompletna bzdura, wymysł niespełnionych romantyków, czy może coś, co zdarza się na co dzień? Czy w ciągu ułamka sekundy możemy jednoznacznie stwierdzić, czy jesteśmy w stanie obdarzyć kogoś bezgraniczną miłością? Takie przekonanie chyba przychodzi z czasem… Przynajmniej tak myślała Hadley. A wystarczyły tylko 24 godziny, żeby zmieniła swoje zdanie o 180 stopni.
"Czy lepiej jest mieć kiedyś coś dobrego i utracić, czy też nie mieć nigdy?"
Ten dzień wyglądał na najgorszy w całym życiu siedemnastoletniej Hadley Sullivan. Utknęła na lotnisku
w Nowym Jorku, spóźniona o cztery minuty na lot do Londynu i najprawdopodobniej również na drugi ślub ojca żeniącego się z kobietą, której nawet nie poznała, a więc
i nie polubiła. Wtedy, w zatłoczonej poczekalni, spotkała chłopaka idealnego. Był Anglikiem, miał na imię Oliver i rezerwację na najbliższy nocny lot do Londynu. Tuż obok miejsca Hadley... [opis z okładki]
Jak można napisać książkę, której akcja trwa zaledwie 24 godziny? Nie, wróć. Jak napisać dobrą książkę, której ramy czasowe nie przekraczają doby? Przyznaję się, ja nie wiem. Za to Jennifer E. Smith wie to bardzo dobrze.
Zacznijmy może od kwestii fundamentalnej książki: autorka skorzystała z opcji narratora wszechwiedzącego. Może i nie jest to wyjątkowo oryginalna zagrywka dla książek Young Adult, więc zaskoczona nie byłam, jednakże nie sądziłam, że z tak niepozornego zabiegu można wyciągnąć tyle magii! Nie wiem, czy jest to kwestia tylko i wyłącznie tego. Całkiem możliwe, że spory wkład do tego miało też rozplanowanie akcji. Hadley ma do dyspozycji jedynie 24 godziny, jednak rozwleczone na ponad 200 stron. Nie, „rozwleczone” to niepasujące do końca słowo, bo kojarzy się źle, a tutaj ma znaczenie jak najbardziej pozytywne. W ciągu tych 24 godzin tempo jest idealnie wyważone, momentami przyspiesza, by za chwilę zarysować coś na kształt punktu kulminacyjnego, i kiedy myślimy, że zaraz nastąpi takie „bum”, akcja zwalnia do leniwie toczącej się opowieści. Autorka zazwyczaj przechodzi wtedy płynnie do jakiejś retrospekcji, więc nawet pomimo surowo zarysowanych ram czasowych mamy okazję poznać Hadley nie tylko „tu” i „teraz”, ale także „kiedyś” i „tam”. Skoro o poznawaniu mowa, to nie widzę sensu w charakteryzowaniu bohaterów. Tak na dobrą sprawę, to cała książka jest jedną wielką charakterystyką. Oczywiście nie brakuje tam fascynujących wydarzeń przyprawiających o szybsze bicie serca, jednak , jak dla mnie, najważniejsze jest właśnie odkrywanie cech postaci. Wzrok czytelnika skupia się na dwóch głównych bohaterach: Hadley i Oliverze, którzy spotykają się zupełnie przypadkiem i tym samym kompletnie zmieniają bieg wydarzeń. Widzimy dwie zupełnie różne sylwetki młodych ludzi, którzy jednak mają coś wspólnego: obydwoje mają swój własny bagaż emocji i doświadczeń, a to, czego szukają to szczęście i zrozumienie. Co tu dużo mówić, widzimy dwie mistrzowsko wykreowane postacie. Hadley jest niezwykłą dziewczyną, o czym mamy się szansę przekonać na kartach powieści. O Oliver… Cóż, niejedna czytelniczka będzie marzyła o kimś takim.
Na zakończenie: nie, nie jest to książka o podróży samolotem obok fajnego chłopaka. Książka jest o pokonywaniu własnego strachu (nawet takiego jak latanie samolotem) oraz o trudnych, skomplikowanych rodzinnych relacjach. Jednak przede wszystkim jest to książka o miłości. Takiej od pierwszego wejrzenia. Takiej słodkiej, o jakiej marzą nastolatki. Wbrew pozorom, próżno szukać tutaj „kiczowatości” charakterystycznej dla romansideł Young Adult. Nie wiem, może to zasługa tego, ze cała historia powstała z udziałem przypadku – nadaje to opowieści takie charakterystycznego klimatu, którego nie da się opisać słowami. Nie mogę tego ująć inaczej, więc zakończę tak: jeśli szukacie uroczej, przytulnej opowieści, która w sam raz na jeden wieczór oderwie was od ziemi, to to jest właśnie to, czego szukacie.
[http://zrecenzowana.blogspot.com/2014/02/statystyczne-prawdopodobienstwo-miosci.html]
"W końcu to nie zmiany łamią człowiekowi serce, tylko to, co dobrze znane."
Co myślisz o miłości od pierwszego wejrzenia? Kompletna bzdura, wymysł niespełnionych romantyków, czy może coś, co zdarza się na co dzień? Czy w ciągu ułamka sekundy możemy jednoznacznie stwierdzić, czy jesteśmy...
2014-01-07
2013-01-25
2013-10-26
2013-09-27
2013-09-16
Przed wydaniem “Krwi Olimpu” w Polsce, robiliśmy sobie ze znajomymi zakłady o to, jak Rick Riordan postanowi zakończyć serię. Gdzieś tam pojawiła się myśl, że prawdopodobnie nic, o czym myślimy, się nie wydarzy, bo to by było za proste. Tylko w tym mieliśmy rację. Do Wróżbity Macieja nam daleko. Drodzy herosi, porzućcie wszystkie domysły, akcja potoczy się dokładnie w ten sposób, którego się nie spodziewacie.
Co jednak nie zmienia faktu, że chyba jestem trochę zawiedziona.
Zaczynam dochodzić do wniosku, że bardzo trudno jest napisać finał dobrej serii. Suzanne Collins się nie udało. Veronice Roth także. I niestety (chociaż kocham jego książki), Rick także nie w pełni nie usatysfakcjonował. Dostałam za mało czasu z bohaterami, których uwielbiam, a mam wrażenie, że „Krew Olipmu” skupiała się głównie na tych, których lubię trochę mniej. Kilka razy przeglądałam słowniczek, żeby się upewnić, że na pewno nie zgubiłam któregoś rozdziału. Nic nie pominęłam. A to pech.
Co prawda, wszystkich bohaterów zaczęłam kochać dopiero w tej części. Bo jak to tak, ktoś inny ma mi zastąpić Percy’ego? Muszę jednak przyznać, że rozwój charakterów na przestrzeni całej serii jest wspaniały, chociaż, tu Was uspokoję, nie tracą oni na swoim humorze i dowcipie.
Z książkami niby jest tak, że tak naprawdę nigdy się nie kończą, bo zawsze mogę przeczytać drugi raz (co z tego, że I tak nigdy tego nie robię), jednak wciąż “Krew Olimpu” wydaje się pożegnaniem. Jednak zawsze możemy liczyć na Ricka Riordana, bo z tego, co mi wiadomo, przed nami jeszcze kilka wspaniałych serii! W każdym razie, dziękuję za tę podróż. Nie zapomnę jej.
Przed wydaniem “Krwi Olimpu” w Polsce, robiliśmy sobie ze znajomymi zakłady o to, jak Rick Riordan postanowi zakończyć serię. Gdzieś tam pojawiła się myśl, że prawdopodobnie nic, o czym myślimy, się nie wydarzy, bo to by było za proste. Tylko w tym mieliśmy rację. Do Wróżbity Macieja nam daleko. Drodzy herosi, porzućcie wszystkie domysły, akcja potoczy się dokładnie w ten...
więcej Pokaż mimo to