-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-03-25
2024-05-01
„Ale znosić to dalej, teraz, kiedy mam wybór – to by był świadomy współudział".
Miałam sprecyzowane wyobrażenia wobec tego utworu, a autorce wspaniale się udało ze mnie zakpić. Natascha Brown wykorzystuje przyzwyczajenia progresywnych odbiorców oraz ramy fikcji literackiej, a potem brawurowo wywraca stolik. To nie jest konsekwentnie fabularna lista błędów popełnianych przez społeczeństwo na drodze ku równości (nie tylko) rasowej, ta książka to bunt totalny. Zarówno formalny (burzenie czwartej ściany, wplatanie fragmentów eseistycznych), jak i moralny. I chociaż główna bohaterka może sprawiać wrażenie przerażająco biernej, to tak naprawdę bierze się za bary z całym światem.
„Ale znosić to dalej, teraz, kiedy mam wybór – to by był świadomy współudział".
Miałam sprecyzowane wyobrażenia wobec tego utworu, a autorce wspaniale się udało ze mnie zakpić. Natascha Brown wykorzystuje przyzwyczajenia progresywnych odbiorców oraz ramy fikcji literackiej, a potem brawurowo wywraca stolik. To nie jest konsekwentnie fabularna lista błędów popełnianych...
2024-05-16
Mniej popularny, ale dość klasyczny kryminał Christie. Najbardziej intrygujące jest w tej powieści zawiązanie akcji, na długo przed dość dramatycznym finałem napięcie niestety spada. Widać tu też protekcjonalny stosunek do macierzyństwa i kobiet, chociaż psychologizacja większości postaci była moim zdaniem udana. Końcowy wątek romansowy był na tyle pretekstowy, że aż mnie rozśmieszył.
Mniej popularny, ale dość klasyczny kryminał Christie. Najbardziej intrygujące jest w tej powieści zawiązanie akcji, na długo przed dość dramatycznym finałem napięcie niestety spada. Widać tu też protekcjonalny stosunek do macierzyństwa i kobiet, chociaż psychologizacja większości postaci była moim zdaniem udana. Końcowy wątek romansowy był na tyle pretekstowy, że aż mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-10
"Ta, która stała się słońcem" była dla mnie literackim objawieniem. Zakochałam się w sposobie, w jaki Shelley Parker-Chan konfrontuje postawy swoich bohaterów oraz opowiada o tożsamości płciowej w zgodzie z niemalże czysto historycznymi realiami swojego uniwersum. W "Ten, który zatopił świat" dostajemy co prawda kontynuację zmagań z przeznaczeniem wprowadzonych wcześniej postaci, ale tym razem jest to wyraźnie mniej kompleksowe literackie doświadczenie.
Świat przedstawiony w drugiej części dylogii coraz bardziej pogrąża się w wojennym chaosie. Zhu nie może już liczyć na przychylność losu wynikłą z posiadania mandatu niebios. Wokół kłębią się przeciwnicy z takim samym rodzajem daru. Nie będzie to więc tym razem opowieść o jednostce stopniowo dążącej do przeznaczonej jej wielkości, bo w walce o wygaszenie reszty mandatów może zdarzyć się wszystko. Przez to kluczowych dla rozwoju fabuły postaci jest więcej niż poprzednio i nie każda dostaje moim zdaniem wystarczającą porcję uwagi.
Najbardziej zniuansowanie wypada wątek Pani Zhang, a jej zmagania z podejściem do własnego ciała, seksualnością oraz byciem zależną od mężczyzn są w tym tomie najmocniej eksplorowaną kobiecą perspektywą. Wyjątkowo mało satysfakcji dostarczyła mi za to historia generała Ouyanga. Jego relacja z Zhu jest co prawda na początkowym etapie powieści istotna, ale na tyle przewidywalna i oczywista, że nie zdołała obu tych postaci znacząco pogłębić. Wraz z późniejszym progresem fabularnym na przyjrzenie się życiu wewnętrznemu i ewolucji generała zabrakło niestety okazji. Zdecydowanie więcej czasu spędzamy z Baoxiangiem, jest to też bohater, w którym zachodzi najbardziej zauważalna wewnętrzna przemiana.
Mocno rozczarowało mnie zakończenie. W pewnym momencie akcja utyka w martwym punkcie i da się zauważyć brak pomysłu na posunięcie jej do przodu bez naginania zasad rządzących tym uniwersum. Dostajemy ciąg wątpliwych zrządzeń losu oraz przyspieszony progres postaci zachowujących się wbrew swoim wcześniejszym przyzwyczajeniom. Końcowy efekt dodatkowo pogarsza coraz częściej dawkowany bez umiaru patos.
"Ten, który zatopił świat" jest przede wszystkim opowieścią o wzorcach męskości, wykluczeniu i przemocy wynikłej z traumy. Parker-Chan przygląda się swoim postaciom z wyjątkowo bliskiej perspektywy i z bezgraniczną wręcz empatią portretuje najbardziej nawet okrutne metody poszukiwania przez nich ukojenia. Nie jest to jednak na tyle przenikliwa i literacko wprawna powieść by mogła utrzymać poziom wybitnego pierwszego tomu.
"Ta, która stała się słońcem" była dla mnie literackim objawieniem. Zakochałam się w sposobie, w jaki Shelley Parker-Chan konfrontuje postawy swoich bohaterów oraz opowiada o tożsamości płciowej w zgodzie z niemalże czysto historycznymi realiami swojego uniwersum. W "Ten, który zatopił świat" dostajemy co prawda kontynuację zmagań z przeznaczeniem wprowadzonych wcześniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-22
Krótka i prosta fabularnie powieść, która porwała mnie swoją nostalgią, natchnęła subtelnym odcieniem smutku, by potem zmusić do rozważań nad definicją nadziei.
"Maresi" jest oryginalną mieszaną elementów cozy fantasy z tematyką oswajania traumy. Pod ramami gatunkowymi skrywa też nawiązania do ezoterycznych wątków w feminizmie. Nie ma tu zaawansowanego światotwórstwa, ale eksploracja zawartych w powieści motywów dostarcza dodatkowej warstwy interpretacyjnej. Da się ją odczytywać jako książkę dla młodych dziewcząt o wchodzeniu w dorosłość z bagażem emocjonalnym, ale też jako uniwersalną i metaforyczną opowieść o sile kobiet.
Najbardziej problematyczne było dla mnie zakończenie forsujące optymistyczny ogląd zdarzeń. Rozumiem konwencję i chęć niesienia otuchy czytelniczkom w sytuacjach najbardziej skrajnych, ale część tej narracji zahaczała o podejście skrajnie patriarchalne.
Krótka i prosta fabularnie powieść, która porwała mnie swoją nostalgią, natchnęła subtelnym odcieniem smutku, by potem zmusić do rozważań nad definicją nadziei.
"Maresi" jest oryginalną mieszaną elementów cozy fantasy z tematyką oswajania traumy. Pod ramami gatunkowymi skrywa też nawiązania do ezoterycznych wątków w feminizmie. Nie ma tu zaawansowanego światotwórstwa, ale...
2024-04-22
Na tle klasycznych kryminałów Christie, "Tajemnica rezydencji Chimneys" wypada zaskakująco humorystycznie. Niby mamy tu do czynienia ze śmiercią i detektywistyczną zagadką, ale klimat farsy wymaga od odbiorcy pewnego zawieszenia niewiary. Jest to wczesna powieść autorki i chociaż doceniam, że za jej pomocą zdecydowała się na poszerzanie ram gatunkowych swojej twórczości, to nie potrafiłam czerpać z tego utworu pełnej satysfakcji. Nawet jeśli zlekceważy się typowe dla epoki kolonialne poczucie wyższości Brytyjczyków względem innych nacji oraz orientalizm, pozostaje jeszcze kwestia zagmatwania fabuły, nierozwiązanych wątków i niekonsekwentnego budowania napięcia. Momentami naprawdę się nudziłam. Zresztą, kto z nawet najbardziej zagorzałych fanów Christie jest dziś świadomy istnienia cyklu o nadinspektorze Battle?
Na tle klasycznych kryminałów Christie, "Tajemnica rezydencji Chimneys" wypada zaskakująco humorystycznie. Niby mamy tu do czynienia ze śmiercią i detektywistyczną zagadką, ale klimat farsy wymaga od odbiorcy pewnego zawieszenia niewiary. Jest to wczesna powieść autorki i chociaż doceniam, że za jej pomocą zdecydowała się na poszerzanie ram gatunkowych swojej twórczości, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-14
"Zatrute pióro" zalicza się co prawda do cyklu o Pannie Marple, ale tym razem jej obecność jest mocno ograniczona. Mamy tu do czynienia z typową dla Christie kryminalną zagadką osadzoną w małej hermetycznej społeczności. Utwór trzyma tempo najlepszych książek autorki, chociaż decyzje podejmowane przez głównego bohatera (i jednoczesnego narratora) dziś już mogą wydawać się kontrowersyjne. Rozwiązania raczej nie zgadniecie samodzielnie.
"Zatrute pióro" zalicza się co prawda do cyklu o Pannie Marple, ale tym razem jej obecność jest mocno ograniczona. Mamy tu do czynienia z typową dla Christie kryminalną zagadką osadzoną w małej hermetycznej społeczności. Utwór trzyma tempo najlepszych książek autorki, chociaż decyzje podejmowane przez głównego bohatera (i jednoczesnego narratora) dziś już mogą wydawać się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-10
"Istnieje wielu ludzi i wiele plemion, lecz liczba opowieści jest ograniczona."
Cykl barokowy sprawił, że Neal Stephenson z miejsca awansował na jednego najbardziej intrygujących mnie pisarzy. Jego styl cechuje pewna powściągliwość, która nie sprzyja szybkiemu zaangażowaniu się emocjonalnie w lekturę. Jako autor oszczędnie dawkuje postaci poboczne oraz sceny akcyjne, a życiu wewnętrznemu swoich bohaterów przygląda się z pozycji narracyjnego dystansu.
"Epoką diamentu" Stephenson po raz kolejny przejechał po mnie niczym bardzo powoli rozpędzający się walec. Męczyłam się z początkiem kilka tygodni, ale pozostałe trzy czwarte powieści pochłonęłam już bardzo szybko. Spotęgowało to niestety moje rozczarowanie finałem; niepotrzebnie brutalnym i na siłę scalającym porzucone wcześniej wątki.
Jest w tym utworze światotwórczy rozmach oraz imponująca diagnoza społeczeństwa wyzwolonego od potrzeby państw narodowych za sprawą rewolucji technologicznej. Jest też przekonanie, że ludzkość nie jest w stanie obejść się bez mitu, a historię cechuje bardziej kojarzona z Orientem cykliczność niż przypisywana Okcydentowi linearność. Niestety, w tej klimatycznej opowieści o kolonializmie, roli edukacji i klasach społecznych autor zbyt często zapominał o emocjach swoich postaci.
"Istnieje wielu ludzi i wiele plemion, lecz liczba opowieści jest ograniczona."
Cykl barokowy sprawił, że Neal Stephenson z miejsca awansował na jednego najbardziej intrygujących mnie pisarzy. Jego styl cechuje pewna powściągliwość, która nie sprzyja szybkiemu zaangażowaniu się emocjonalnie w lekturę. Jako autor oszczędnie dawkuje postaci poboczne oraz sceny akcyjne, a...
2023-03-31
Nie jestem zdania, że istnieje kanon literacki, który każdy powinien znać, ale gdybym miała zrobić listę książek ważnych i wartych przeczytania, to powieściowa wersja "Kwiatów dla Algernona" by się na niej znalazła.
Zaskoczyło mnie, jak mało zestarzał się ten utwór. Po części pewnie dlatego, iż mimo przebijających się do mainstreamu dyskusji o ableizmie, nadal jako społeczeństwo (czy wręcz ludzkość) mamy w kwestii podejścia do niepełnosprawności wiele do nadrobienia. Ale też maestria Keyesa w kreowaniu pełnokrwistych postaci sprawia, że nie ma się wrażenia bezpośredniej przemowy autora z pozycji moralisty ustami swoich bohaterów. Nie jest on arbitrem ich racji, jedynie daje im przestrzeń do konfrontacji. Dzięki temu nie odczuwa się potrzeby polemiki z autorem i możliwe, że nawet w odległej przyszłości powieść ta będzie odczytywana jako nieprzebrzmiały ideologicznie utwór z gatunku science fiction z wątkami społecznymi charakterystycznymi dla danej epoki.
Nie oznacza to, że Keyes przyjmuje pozycję oświeconego centrysty. Nie jest też w moim odczuciu jakoś skrajnie radykalny mimo że głównym clue fabuły jest dopuszczenie do głosu jednostki, której możliwości ekspresji są ograniczone. Jednostki cierpiącej, wykluczanej oraz domagającej się podmiotowości, miłości i szacunku, niewarunkowanych aktualnym etapem swojej nietypowej intelektualnej drogi.
Znając w zarysach początek fabuły, zastanawiałam się, jakimi tropami pójdzie autor. Czy zdecyduje się na negatywne wartościowanie wiedzy i mądrości rodem z Księgi Koheleta? Czy wspomni o postawie afirmacyjnej wobec niepełnosprawności intelektualnej i obnaży jej protekcjonalne aspekty? Znalazłam nawiązania do obu tych perspektyw, a poziom zniuansowania, z jakim zostało to ograne wywarł na mnie ogromne wrażenie. A oprócz tego mamy też jeszcze zarysowaną problematykę praw pacjenta w opozycji do naukowego postępu, wypaczeń systemu opiekuńczego i chyba przede wszystkim, granic humanizmu i empatii, także w kontekście praw zwierząt. Ale też jednocześnie nie jest to utwór tonący w filozoficznych rozważaniach (jest niestety muśnięty archaiczną dziś psychoanalizą). Trzyma się wydarzeń z życia postaci i doskonale się go czyta. Duża w tym zasługa tłumacza Krzysztofa Sokołowskiego.
Przeczuwałam, że sensowny koniec powieści mógł być w zasadzie tylko jeden. Wydobył on maestrię Keyesa w portetowaniu stanów świadomości głównego bohatera i pozostawił mnie w stanie ponurej zadumy. Dobrze czasem dostać po mordzie od jakościowej literatury :)
Nie jestem zdania, że istnieje kanon literacki, który każdy powinien znać, ale gdybym miała zrobić listę książek ważnych i wartych przeczytania, to powieściowa wersja "Kwiatów dla Algernona" by się na niej znalazła.
Zaskoczyło mnie, jak mało zestarzał się ten utwór. Po części pewnie dlatego, iż mimo przebijających się do mainstreamu dyskusji o ableizmie, nadal jako...
2024-03-04
Po mniej udanych dwóch tomach, Östlundh powraca w dobrej formie. "Intruz" ma charakterystyczną dla tego autora powolną akcję i skupienie na dynamice relacji rodzinnych (nie tylko ofiar, ale również i śledczych). Zakończenie co prawda pozostawia pewien niedosyt, ale w świetle konsekwencji działań oraz dzieciństwa jednej z głównych postaci wybrzmiewa jako pewnego rodzaju przestroga. Mam nadzieję na następne spotkanie z Bromanem za kilka miesięcy.
Po mniej udanych dwóch tomach, Östlundh powraca w dobrej formie. "Intruz" ma charakterystyczną dla tego autora powolną akcję i skupienie na dynamice relacji rodzinnych (nie tylko ofiar, ale również i śledczych). Zakończenie co prawda pozostawia pewien niedosyt, ale w świetle konsekwencji działań oraz dzieciństwa jednej z głównych postaci wybrzmiewa jako pewnego rodzaju...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-29
Dobrze zapowiadający się klasyk noir, który w pewnym momencie zaczął mnie nużyć. Dałam radę znieść typowego detektywa w starym stylu, wyrachowanego i niesamowicie kompetentnego, podobały mi się plastyczne opisy i nadająca klimatu gwara przestępcza. W pewnym jednak momencie erotyzacja relacji damsko-męskich oraz rozwlekłe dialogi kryjące wielopiętrowe intrygi osiągnęły niestrawny dla mnie poziom. Zakończenie również pozostawiło u mnie lekki niedosyt, chociaż muszę przyznać, że było dość zaskakujące. Ciekawie było przekonać się, jak bardzo od czasu publikacji "Sokoła..." zmieniły się trendy w literaturze (w tym podejście do postaci kobiecych), ale raczej szybko o tym utworze zapomnę.
Dobrze zapowiadający się klasyk noir, który w pewnym momencie zaczął mnie nużyć. Dałam radę znieść typowego detektywa w starym stylu, wyrachowanego i niesamowicie kompetentnego, podobały mi się plastyczne opisy i nadająca klimatu gwara przestępcza. W pewnym jednak momencie erotyzacja relacji damsko-męskich oraz rozwlekłe dialogi kryjące wielopiętrowe intrygi osiągnęły...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-24
Bardzo się cieszę, że natrafiłam na tę książkę. Ujęła mnie lekkość i bezpretensjonalność, z którą Monique Roffey porusza tematy właściwe prozie zaangażowanej. W przeciwieństwie do niektórych popularnych ostatnio twórczyń, autorka zdaje się nie zapominać, że opowieść powinna pozostawać przede wszystkim opowieścią, nie fabularyzowanym manifestem.
"Syrena z Zatoki Czarnej Konchy" ma w sobie poetyzm lokalnej legendy, potoczystość historii zasłyszanej w lokalnym barze i siłę opowieści inicjacyjnej przekazywanej młodszym kobietom przez starsze.
Wyłowienie Aycayii uruchomi lawinę zdarzeń wynikłych ze zderzenia niewielkiej społeczności z na wpół zwierzęcą istotą o seksualności wymykającej się patriarchalnym normom. Część mężczyzn będzie próbować się na niej wzbogacić, posiąść ją i przemocą "ucywilizować", pojawi się też romantyczna idealizacja. Ważną fabularnie rolę odegra kobieca zawiść. W tych niekomfortowych i pozbawionych otwartości na inność okolicznościach da jednak radę zakiełkować miłość.
Roffey snuje swoją na pozór niewinnie romansową fabułę na tle karaibskiej specyfiki. Dziedzictwo kolonializmu, powszechność i nietrwałość pozaformalnych związków oraz turystyka oparta na eksploatacji środowiska naturalnego nadają "Syrenie..." ton przypowieści o relacjach z naturą i drugim człowiekiem. Miłość i więź z przyrodą pozostają w dłuższej perspektywie nieuchwytne i funkcjonują w cyklach wzajemnego przyciągania i odpychania, niczym w rytmie morskich fal. Orzeźwiająco lekka i zaskakująco przemyślana literatura, za której drogę ku statusowi klasyka będę trzymać kciuki.
Bardzo się cieszę, że natrafiłam na tę książkę. Ujęła mnie lekkość i bezpretensjonalność, z którą Monique Roffey porusza tematy właściwe prozie zaangażowanej. W przeciwieństwie do niektórych popularnych ostatnio twórczyń, autorka zdaje się nie zapominać, że opowieść powinna pozostawać przede wszystkim opowieścią, nie fabularyzowanym manifestem.
"Syrena z Zatoki Czarnej...
2022-05-10
2023-08-29
Dawno już nic mnie tak nie wciągnęło, byłam bliska zarwania nocy. Cieszę się, że wydawnictwo Świat Książki po niedługim czasie wznowiło tę powieść, tym razem również w formie ebooka i audiobooka.
"Pani England" to w zasadzie hybryda gatunkowa, jednakże bardzo spójna i niepozostawiająca po sobie wrażenia obcowania z prozą eksperymentalną. Znajdziemy tu elementy powieści gotyckiej i psychologicznej, obyczajowej prozy historycznej oraz thrillera. Wszystko to bardzo samoświadome i podane w formie dialogu z tradycją portretowania kobiet w wielkiej brytyjskiej literaturze.
Brzmi to może skomplikowanie, ale zarys fabuły jest względnie prosty. Obserwujemy perypetie zawodowe Ruby May, która dzięki ukończeniu nauki w elitarnej placówce kształcącej opiekunki do dzieci zyskuje szansę na społeczny awans i atrakcyjną posadę. Nowo podjęta w Yorkshire praca uwikła ją w trójkąt relacyjny z ekscentryczną córką potentatów branży tekstylnej i jej wzbudzającym sympatię mężem, a także zmusi do konfrontacji z własną, ukrywaną przez lata przeszłością.
Jaki mroczny sekret skrywa Hardcastle House i z czego wynika niecodzienne zachowanie pani domu? Dlaczego służba odnosi się do Ruby z niechęcią i jaka jest przyczyna nakazu zamykania na noc drzwi pokoju dzięcięcego na klucz?
Stacey Halls z dużą swobodą i bez przeładowania tekstu detalami kreśli portret społeczeństwa epoki edwardiańskiej, niby bliższej nam obyczajowo od czasów wiktoriańskich, ale nadal silnie zhierarchizowanej. Dlatego też, przy całym swoim skupieniu na budowaniu suspensu, jest to również powieść o relacji władzy: w obrębie rodziny, przypisanych ról płciowych oraz miejsca pracy.
Atmosfera będzie gęstnieć aż do grand finale, ale wyjaśnienia niektórych kwestii nie doczekamy się nigdy. To tylko dowodzi zręczności Halls, która w gąszczu niedopowiedzeń zdołała ukryć dodatkową warstwę narracyjną.
"Pani England" nie jest może propozycją dla osób lubiących szybkie tempo akcji, ale dla miłośniczek bardziej kameralnych historii (ja się do tej grupy zaliczam) może się okazać absolutnych page-turnerem. Kryje też w sobie refleksję nad zawiłością ludzkich relacji i wartością dążenia do realizacji własnych potrzeb. Bardzo cenię podobną literaturę. Nieprzeintelektualizowaną, ale kryjącą w sobie więcej, niż na pierwszy rzut oka obiecuje.
Dawno już nic mnie tak nie wciągnęło, byłam bliska zarwania nocy. Cieszę się, że wydawnictwo Świat Książki po niedługim czasie wznowiło tę powieść, tym razem również w formie ebooka i audiobooka.
"Pani England" to w zasadzie hybryda gatunkowa, jednakże bardzo spójna i niepozostawiająca po sobie wrażenia obcowania z prozą eksperymentalną. Znajdziemy tu elementy powieści...
2023-08-20
Ostatnio mam szczęście do powieści z powolną akcją. "Kroniki portowe" potrafią odrzucić swoim tempem i ciągiem prozaicznych wydarzeń, ale jeśli uzbroimy się w czytelniczą wytrwałość, zrewanżują się nieoczywistą historią o poszukiwaniu stabilizacji w obliczu trudów życia.
Główny bohater nie wyróżnia się niczym pozytywnym do tego stopnia, że nie zasługuje nawet na miano everymana. Brak mu talentu, pasji, urody, pieniądz się go nie trzyma. Posiada za to szereg problemów osobistych i emocjonalnych, z brakiem poczucia własnej wartości na czele.
Annie Proulx zdecydowała się umieścić większość fabuły swojego utworu na terenie Nowej Funlandii. Nie ograniczyła się jednak do pozbawionych szerszego kontekstu opisów funkcjonowania w hermetycznej społeczności na tle wrogiej przyrody. Panorama życia, jaką nam prezentuje nie omija problematyki specyficznej dla regionu: pozoranckiej aktywizacji przemysłu ze strony kanadyjskiego rządu, dewastacji środowiska naturalnego, losu ofiar dawnego systemu adopcyjnego oraz wieloletniej tradycji nadużyć seksualnych.
Podejście do tej ostatniej kwestii dowodzi subtelności i psychologicznej przenikliwości autorki. Proulx ma talent do pisania o sprawach trudnych w sposób delikatny i jednocześnie prosty, pozbawiony zarówno kwiecistości, jak i przygnębiającego naturalizmu.
"Kroniki portowe" są w swojej wymowie dalekie od sielskich opowieści o szczęściu przyczajonym cierpliwie w zasięgu ręki. To bardziej zapis drobnych kroków na drodze ku odnalezieniu chwiejnej równowagi i wewnętrznej siły oraz przypomnienie, że nawet pod najbardziej niepozornym życiorysem kryje się ogrom doświadczeń i zmagań z nieprzewidywalnym nurtem życia.
Ostatnio mam szczęście do powieści z powolną akcją. "Kroniki portowe" potrafią odrzucić swoim tempem i ciągiem prozaicznych wydarzeń, ale jeśli uzbroimy się w czytelniczą wytrwałość, zrewanżują się nieoczywistą historią o poszukiwaniu stabilizacji w obliczu trudów życia.
Główny bohater nie wyróżnia się niczym pozytywnym do tego stopnia, że nie zasługuje nawet na miano...
2023-10-08
Wracam sobie do "Egipcjanina Sinuhe" co jakiś czas i za każdym razem powieść ta dostarcza mi ogromnych wzruszeń. Waltari zabiera nas w podróż po świecie starożytnym okresu XVIII dynastii egipskiej, a perspektywa historyczna nie przesłania osobistych doświadczeń głównego bohatera (co nie zawsze udawało się autorowi w innych utworach).
Ramy spowiedzi pod koniec życia nadają całości pewnego fatalizmu: Sinuhe nie ma złudzeń odnośnie kondycji moralnej ludzkości, nie unika też ukazywania tragicznych skutków próby reform zainicjowanej przez faraona Achenatona. Jednocześnie nie widzi moralnej alternatywy dla dążenia do budowy społeczeństwa opartego na równości i empatii.
Wyszła z tego szalenie angażująca i przesycona nostalgią opowieść o tym, że dola człowieka jest niezmienna niezależnie od epoki i realiów. Jest tu wszystko, czego można oczekiwać po bujnym życiorysie: miłość, walka, zdrada, nienawiść, a także wielka tajemnica. Polecam gorąco audiobooka w interpretacji Marcina Popczyńskiego, wspaniale było tym razem usłyszeć tę historię.
Wracam sobie do "Egipcjanina Sinuhe" co jakiś czas i za każdym razem powieść ta dostarcza mi ogromnych wzruszeń. Waltari zabiera nas w podróż po świecie starożytnym okresu XVIII dynastii egipskiej, a perspektywa historyczna nie przesłania osobistych doświadczeń głównego bohatera (co nie zawsze udawało się autorowi w innych utworach).
Ramy spowiedzi pod koniec życia nadają...
2023-04-24
Wyobraźnia Catherynne Valente nieustannie mi imponuje. Robi wrażenie nieskrępowanej, ale jest też osadzona w bardzo konsekwentnych ramach. "Domostwo błogosławionych" to bujna estetycznie podróż do wyobrażeń o terra incognita sprzed epoki wielkich odkryć geograficznych. W krainie Pentexore napotkamy między innymi blemie z twarzą pośrodku tułowia, gryfy, panoti o wielkich uszach, drzewa owocujące przedmiotami i fontannę nieśmiertelności. Jest to równocześnie pochwała różnorodności i pokojowej koegzystencji, którym przeciwstawiona zostaje misyjna ekspansywność chrześcijaństwa.
Valente sięga do legendy o Janie Prezbiterze, wykorzystuje tradycję apokryfu i relacje orientalistyczne, których historia sięga antyku. W nienachalny sposób portretuje mechanizmy związane ze snuciem opowieści, ich rolę w życiu człowieka i potencjał intertekstualny. I tak w pogoni za podaniami o św. Tomaszu, Jan Prezbiter wyrusza w drogę, której przebieg zgłębić i udokumentować postanawia Hiob von Luzern wspomagany przez Alarica z Rouen. Mamy więc przenikające się relacje osób z kręgu kultury chrześcijańskiej, które są do tego uzupełniane przez nadworną piastunkę tych ziem, a także Hagię: bezgłową kobiecą postać powiązaną bezpośrednio z Janem.
Nigdy nie poznamy całości tej historii. Z czasem trzy księgi transkrybowane gorączkowo przez Hioba zaczynają pleśnieć, co jeszcze bardziej fragmentaryzuje narrację. Zbiór opowieści z jednego z wielu rosnących w Pentexore drzew poznania ulega degradacji. Tym samym zdani jesteśmy na echa już i tak subiektywnej interpretacji wydarzeń, a próby zrozumienia i poznania Orientu przez Okcydent pozostają z góry skazane na porażkę.
"Domostwo błogosławionych" to subwersja mitu o odległej chrześcijańskiej utopii. Za pomocą bujnego pochodu niesamowitych stworzeń Valente eksploruje tematykę zderzenia dążącej do unifikacji ekspansywnej religii ze społeczeństwem wielokulturowym. Podróż Jana będzie dla niego ogromną próbą wiary. Skonfrontuje ona jego definicje herezji, miłości i grzechu z zupełnie obcą mu rzeczywistością. I chociaż przesłanie utworu wybrzmiewa humanistycznie, to świadomość procesów historycznych narzuca autorce pesymizm.
Drugi tom cyklu, 'The Folded World" nie ukazał się póki co po polsku. Kolejna część, "The Spindle of Necessity" na skutek zerwania przez Valente współpracy z Night Shade Books pozostaje w ogóle niewydana. "Domostwo błogosławionych" to jednak mocno samodzielna odsłona serii i jako taka jest warta przeczytania nawet solo. Ma co prawda dość wysoki próg wejścia i szczątkową akcję, ale jej językowe bogactwo i odniesienia kulturowe tworzą prozę, którą można się niespiesznie delektować. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie tłumaczenie Małgorzaty Strzelec. Tak subtelnie stylizowanego i naturalnie brzmiącego przekładu nie spotkałam już od dawna.
Wyobraźnia Catherynne Valente nieustannie mi imponuje. Robi wrażenie nieskrępowanej, ale jest też osadzona w bardzo konsekwentnych ramach. "Domostwo błogosławionych" to bujna estetycznie podróż do wyobrażeń o terra incognita sprzed epoki wielkich odkryć geograficznych. W krainie Pentexore napotkamy między innymi blemie z twarzą pośrodku tułowia, gryfy, panoti o wielkich...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-20
Niedługa i mocno introspektywna powieść, która swoją powtarzalną strukturą i odwoływaniem się do przeszłości nasuwała mi skojarzenia z "Latami" Annie Ernaux. "Mógłby spaść śnieg" ma jednak bardziej skromne ambicje i nie próbuje uchwycić wspólnoty doświadczeń pokoleniowych oraz narodowych, co wyszło temu utworowi na dobre.
Podróż matki i córki po Japonii jest tu tylko pretekstem do ukazania strumienia świadomości narratorki. Powściągliwe interakcje między kobietami powodują lawinę skojarzeń i wspomnień, nieraz bardzo prozaicznych i szczątkowych. Nić logicznych połączeń między nimi jest rozmyta, co poszerza pole interpretacyjne i daje okazję do ponownych odczytań.
"Mógłby spaść śnieg" jest opowieścią o dynamice rodzinnych relacji, ale też poczuciu zagubienia związanym z funkcjonowaniem w obcej kulturze, wewnętrznej pustce i poszukiwaniu bliskości. Autorka kontestuje typowe narracje o zacieśnianiu naderwanych więzi. Matka jest u Au nieodmiennie istotą emocjonalnie niedostępną. Jednocześnie, jest ona ciągle obecna w myślach głównej bohaterki. Powracający w utworze motyw sztuki opartej na powieleniu, odbiciu i powtórzeniu zdaje się to uzależnienie umysłu od przekazanych pokoleniowo wzorców podkreślać.
PS Przepiękna okładka projektu Kamila Rekosza!
Niedługa i mocno introspektywna powieść, która swoją powtarzalną strukturą i odwoływaniem się do przeszłości nasuwała mi skojarzenia z "Latami" Annie Ernaux. "Mógłby spaść śnieg" ma jednak bardziej skromne ambicje i nie próbuje uchwycić wspólnoty doświadczeń pokoleniowych oraz narodowych, co wyszło temu utworowi na dobre.
Podróż matki i córki po Japonii jest tu tylko...
2024-02-16
Szwedzki kryminał z niespełnionymi ambicjami. Niby mamy tu dość intensywnie eksplorowaną tematykę nierówności społecznych i zakończenie igrające z oczekiwaniami odbiorców, ale realizacja pozostawia sporo do życzenia.
Autorzy mnożą postaci "z marginesu", ale są one traktowane narzędziowo, a z ich pokiereszowanych życiorysów za wiele nie wynika. Gdy już odsłużą swoją wartę robienia za plot device i dowód wrażliwości twórców, są usuwane z fabuły bez większych skrupułów. W międzyczasie zostają nam jeszcze zaserwowane kontrastowe sceny z życia wpływowych i bogatych, cobyś czytelniku nie zapomniał, jakie to życie niesprawiedliwe i okrutne. Mogłoby to zadziałać o wiele lepiej, gdyby nie było aż tak przezroczyste.
Akcja rozkręca się na tyle leniwie, że w pierwszej połowie napięcie praktycznie siada, za to pod sam koniec zwroty akcji są aż nadto liczne. Zazwyczaj są one oparte na przedmiotach (i osobach) znajdujących się w precyzyjnie dogodnym miejscu i czasie. Bardzo spłyca to pomysłową w ogólnym zarysie intrygę.
Czy dam szansę następnym tomom? Jestem na tyle zmęczona poszukiwaniem serii kryminalnych dostępnych w formie audio, że tego nie wykluczam. Poza tym, studentka szkoły policyjnej i bezdomny były policjant to dość intrygujący duet.
Szwedzki kryminał z niespełnionymi ambicjami. Niby mamy tu dość intensywnie eksplorowaną tematykę nierówności społecznych i zakończenie igrające z oczekiwaniami odbiorców, ale realizacja pozostawia sporo do życzenia.
Autorzy mnożą postaci "z marginesu", ale są one traktowane narzędziowo, a z ich pokiereszowanych życiorysów za wiele nie wynika. Gdy już odsłużą swoją wartę...
Czytam sobie recenzje "Saturnina" i widzę, że odbiór jest mieszany, zwłaszcza wśród znawców wcześniejszej twórczości Jakuba Małeckiego zarzucających mu wtórność względem poprzednich utworów. Przed lekturą miałam styczność tylko z jego opowiadaniem z antologii "Inne Światy", zatem moja perspektywa będzie nieco inna. Zrobił wtedy na mnie wrażenie autora skupionego na kreacji nastroju i dążącego do minimalizacji akcji. To samo specyficzne i nieco kontrowersyjne podejście odnajduję także tu.
I przyznam, że do pewnego stopnia trudno było mi ów zamysł twórczy kupić. Po części odbieram go jako kontestację reguł powieściowych w celu uwydatnienia tego, w czym Małecki jest naprawdę "swoisty" i dobry. Życie wewnętrzne postaci... cóż, tu wsiąkłam totalnie. To, jak czujnym i empatycznym okiem posługuje się autor przy kreacji swoich bohaterów uważam za wielką wartość "Saturnina". Umieszcza ich zamkniętych w swoich mikroświatach, jednocześnie kreśląc między nimi nierozerwalną międzypokoleniową łączność. Na przekór upływowi czasu, historycznym realiom, traumom i deficytom bliskości. Z uwzględnieniem roli ich małej ojczyzny w kształtowaniu się wspólnego mianownika rodzinnej tożsamości.
Powieści wysłuchałam w formie audiobooka wydawnictwa Sine Qua Non. Gorąco polecam zaznajomić się z "Saturninem" w tej właśnie formie, gdyż poziom realizacyjny jest tu wybitnie wysoki i znacząco wyróżnia się na tle polskiej normy.
Czytam sobie recenzje "Saturnina" i widzę, że odbiór jest mieszany, zwłaszcza wśród znawców wcześniejszej twórczości Jakuba Małeckiego zarzucających mu wtórność względem poprzednich utworów. Przed lekturą miałam styczność tylko z jego opowiadaniem z antologii "Inne Światy", zatem moja perspektywa będzie nieco inna. Zrobił wtedy na mnie wrażenie autora skupionego na kreacji...
więcej Pokaż mimo to