-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać274
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać7
-
Artykuły„Nie chciałam, by wydano mnie za wcześnie”: rozmowa z Jagą Moder, autorką „Sądnego dnia”Sonia Miniewicz1
Biblioteczka
2024-05-30
2024-06-05
Zastanawiam się, na ile wystarczy uparcie traumatyzować swoje bohaterki, by otrzymać prozę uznaną za wstrząsającą i doniosłą. Mam problem z tą powieścią. Z jednej strony jest przemyślana strukturalnie i konsekwentna w swoich założeniach ukazywania okropieństw wojny i uniwersalnej pokoleniowo przemocy wobec kobiet, z drugiej nie potrafi nadać swoim postaciom tożsamości wykraczającej poza doznane przez nie krzywdy. A stąd już blisko do misery porn. Przez to jakoś za specjalnie bohaterek nie polubiłam i pewnie łatwo o nich zapomnę. Spodziewałam się też czegoś lepszego językowo, ekspozycja bywa przesadna (zwłaszcza w najwcześniejszej linii czasowej), a dialogi są kolejną zaprzepaszczoną szansą na pogłębienie postaci. Wymęczyła mnie nadmiernie eksploatowana metafora kołowrotka i zbyt jak na mój gust pretensjonalne odwołania do bogini Mokosz. Myślę, że jest to utwór powielający problemy kojarzone z literaturą uznawaną za popularną, ale równocześnie na tyle nieoczywisty, że trudno byłoby mi go nazwać tanim czy płytkim. TW: są tu opisy przemocy seksualnej.
Zastanawiam się, na ile wystarczy uparcie traumatyzować swoje bohaterki, by otrzymać prozę uznaną za wstrząsającą i doniosłą. Mam problem z tą powieścią. Z jednej strony jest przemyślana strukturalnie i konsekwentna w swoich założeniach ukazywania okropieństw wojny i uniwersalnej pokoleniowo przemocy wobec kobiet, z drugiej nie potrafi nadać swoim postaciom tożsamości...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06-04
Ach, co to była za muzyczna podróż! Pełna humoru, ciekawostek i anegdotek. Nie jestem z pokolenia autora (ani nawet nie słucham nałogowo metalu), ale czułam się, jakbym wspominała z nostalgią najważniejsze fanowskie doświadczenia swojego życia.
Jarek Szubrycht jest dziennikarzem związanym ze sceną metalową, tekściarzem i byłym wokalistą, ale to perspektywa dojrzewającego u schyłku PRL-u długowłosego chłopaka w katanie zdominowała ten tekst. A były to czasy wymuszające na amatorach cięższych brzmień kreatywność i samozaparcie. Na fundamentach dość długo funkcjonującego i muzycznie uniwersalnego drugiego obiegu kasetowego wyrosła bogata (bo określenie "wielobarwna" byłoby tu obraźliwe) kontrkultura, z własnym kodeksem zachowań, półoficjalnym obiegiem informacji i modą.
Autor nie ukrywa swojej subiektywnej perspektywy, ale też jednocześnie kreśli portret pokolenia zapaleńców, które odcisnęło piętno na kształcie współczesnej muzyki, nawet tej bardziej komercyjnej. Pozycja nie tylko dla fanów metalu, bardzo wartościowa dla osób zainteresowanych mechanizmami tworzenia się fandomów przed epoką internetu.
Ach, co to była za muzyczna podróż! Pełna humoru, ciekawostek i anegdotek. Nie jestem z pokolenia autora (ani nawet nie słucham nałogowo metalu), ale czułam się, jakbym wspominała z nostalgią najważniejsze fanowskie doświadczenia swojego życia.
Jarek Szubrycht jest dziennikarzem związanym ze sceną metalową, tekściarzem i byłym wokalistą, ale to perspektywa dojrzewającego...
2024-06-02
Czuć prasowy rodowód tych tekstów, są zwięzłe i stanowią przekrój głośnych spraw sądowych z okresu komunistycznej Polski. Dla szerzej zainteresowanych życiorysami takich "gwiazd" zbrodni jak Karol Kot czy Paramonow nie będą odkrywcze, ich największa wartość ujawnia się w unaocznieniu przemian społecznych, które dokonały się między końcem wojny a transformacją. Wspomnienia o powojennej biedzie i bezwzględności aparatu państwowego ustępują miejsca opisom pławienia się w luksusie przez aparatczyków i pogoni aspiracyjnej za Zachodem. Najbardziej zapadły mi w pamięć rozdziały o mordzie nacjonalistów na białoruskich chłopach oraz fałszywym konsulu Austrii Czesławie Śliwie, zaskoczyła mnie też obsesja szmuglowania ortalionu przez polskich sportowców. Fragment o kobiecie, która najadła się pierwszy raz w życiu będąc na robotach w Niemczech będzie mnie prześladować jeszcze długo.
Czuć prasowy rodowód tych tekstów, są zwięzłe i stanowią przekrój głośnych spraw sądowych z okresu komunistycznej Polski. Dla szerzej zainteresowanych życiorysami takich "gwiazd" zbrodni jak Karol Kot czy Paramonow nie będą odkrywcze, ich największa wartość ujawnia się w unaocznieniu przemian społecznych, które dokonały się między końcem wojny a transformacją. Wspomnienia o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-25
Gbyby Marcin Marcisz sfabrykował zbiór wywiadów złożony z przemyśleń postaci ze "Znaków zodiaku", byłoby to warte uwierzenia kłamstwo na temat kondycji wielkomiejskich millenialsów. Zamiast tego napisał powieść o literackiej mistyfikacji, która jest fabularnie nieangażująca i pozostawia niewielkie pole do interpretacji. Miałam wręcz wrażenie, że obcuję z surową listą wartych poruszenia zagadnień wygłaszanych deklaratywnie przez bohaterów i że to niemoc autora, piszącego przez dwa lata w toskańskiej willi o zmęczonych trzydziestolatkach snujących się po toskańskiej willi, jest motywem przewodnim tego utworu. Dlatego wolę traktować ten tekst jako szkic wielkiej powieści o dynamice klasowej, kryzysie wartości i wchodzeniu w wiek średni, wtedy nadal jest celny i już mniej irytujący.
Gbyby Marcin Marcisz sfabrykował zbiór wywiadów złożony z przemyśleń postaci ze "Znaków zodiaku", byłoby to warte uwierzenia kłamstwo na temat kondycji wielkomiejskich millenialsów. Zamiast tego napisał powieść o literackiej mistyfikacji, która jest fabularnie nieangażująca i pozostawia niewielkie pole do interpretacji. Miałam wręcz wrażenie, że obcuję z surową listą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-22
Trudno by mi było nazwać ten reportaż przyspieszonym kursem wiedzy o Słowacji, bo wybór poruszanych w niej zagadnień jest jednak mocno arbitralny. Dominują stosunki polsko-słowacko-czeskie, polityka i (z jakiegoś powodu) puby. Bardzo interesujące były dla mnie fragmenty o barierach językowych, za to już rozdział o kosmonautach cierpiał moim zdaniem na nadmiar szczegółów. Czasem miałam też wrażenie, że książka stanowi komplikację napisanych oddzielnie tekstów. Na pewno jest to warta uwagi pozycja dla osób zainteresowanych wpływem rozpadu Czechosłowacji na słowacką tożsamość narodową albo rozważających studiowanie w tym kraju. Mniej przydatna będzie dla turystów spragnionych inspiracji na kilkudniowy pobyt.
Trudno by mi było nazwać ten reportaż przyspieszonym kursem wiedzy o Słowacji, bo wybór poruszanych w niej zagadnień jest jednak mocno arbitralny. Dominują stosunki polsko-słowacko-czeskie, polityka i (z jakiegoś powodu) puby. Bardzo interesujące były dla mnie fragmenty o barierach językowych, za to już rozdział o kosmonautach cierpiał moim zdaniem na nadmiar szczegółów....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-20
Krótka i zwarta pozycja, która dostarczyła mi sporo radości. Dostajemy nie tylko przykłady średniowiecznego humoru, ale też zróżnicowane podejście teologiczne do zagadnienia śmiechu. Najbardziej zaskoczyły mnie jawnie świętokradcze praktyki karnawałowe (granie w kości przy ołtarzu, parodiowanie mszy i Biblii). Tekst ma lekkie niedoróbki stylistyczne, ale nie operuje zbyt hermetycznym słownictwem i ma przejrzystą strukturę.
Krótka i zwarta pozycja, która dostarczyła mi sporo radości. Dostajemy nie tylko przykłady średniowiecznego humoru, ale też zróżnicowane podejście teologiczne do zagadnienia śmiechu. Najbardziej zaskoczyły mnie jawnie świętokradcze praktyki karnawałowe (granie w kości przy ołtarzu, parodiowanie mszy i Biblii). Tekst ma lekkie niedoróbki stylistyczne, ale nie operuje zbyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-25
Czytam sobie recenzje "Saturnina" i widzę, że odbiór jest mieszany, zwłaszcza wśród znawców wcześniejszej twórczości Jakuba Małeckiego zarzucających mu wtórność względem poprzednich utworów. Przed lekturą miałam styczność tylko z jego opowiadaniem z antologii "Inne Światy", zatem moja perspektywa będzie nieco inna. Zrobił wtedy na mnie wrażenie autora skupionego na kreacji nastroju i dążącego do minimalizacji akcji. To samo specyficzne i nieco kontrowersyjne podejście odnajduję także tu.
I przyznam, że do pewnego stopnia trudno było mi ów zamysł twórczy kupić. Po części odbieram go jako kontestację reguł powieściowych w celu uwydatnienia tego, w czym Małecki jest naprawdę "swoisty" i dobry. Życie wewnętrzne postaci... cóż, tu wsiąkłam totalnie. To, jak czujnym i empatycznym okiem posługuje się autor przy kreacji swoich bohaterów uważam za wielką wartość "Saturnina". Umieszcza ich zamkniętych w swoich mikroświatach, jednocześnie kreśląc między nimi nierozerwalną międzypokoleniową łączność. Na przekór upływowi czasu, historycznym realiom, traumom i deficytom bliskości. Z uwzględnieniem roli ich małej ojczyzny w kształtowaniu się wspólnego mianownika rodzinnej tożsamości.
Powieści wysłuchałam w formie audiobooka wydawnictwa Sine Qua Non. Gorąco polecam zaznajomić się z "Saturninem" w tej właśnie formie, gdyż poziom realizacyjny jest tu wybitnie wysoki i znacząco wyróżnia się na tle polskiej normy.
Czytam sobie recenzje "Saturnina" i widzę, że odbiór jest mieszany, zwłaszcza wśród znawców wcześniejszej twórczości Jakuba Małeckiego zarzucających mu wtórność względem poprzednich utworów. Przed lekturą miałam styczność tylko z jego opowiadaniem z antologii "Inne Światy", zatem moja perspektywa będzie nieco inna. Zrobił wtedy na mnie wrażenie autora skupionego na kreacji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-18
Jeśli wyobrazicie sobie, że w pewnym momencie swojej lekarskiej kariery Tomasz Judym z "Ludzi bezdomnych" stwierdza, że jednak zostanie łowcą androidów, to będziecie mieć obraz niespójności i absurdu "Roku szarańczy".
Na drugą książkę autora bestsellerowego "Pielgrzyma" fani musieli poczekać aż 10 lat. Premierę wielokrotnie przekładano, co mogło świadczyć zarówno o bezkompromisowym perfekcjonizmie, jak i przedłużającej się blokadzie twórczej.
"Rok szarańczy" trudno niestety uznać za owoc perfekcjonizmu. To powieść niekonsekwentna, pozbawiona umiaru i bezkrytycznie operująca kliszami fabularnymi.
Wyjątkowość debiutu Hayesa tkwiła w tonowaniu rozwiązań typowych dla thrillera szpiegowskiego. Dzięki temu historia amerykańskiego superszpiega ratującego świat nie wymagała ciągłego zawieszania niewiary oraz ukazywała złożone motywacje postaci w świecie, w którym moralność i skrupuły mają swoją cenę. Tutaj tego wszystkiego zabrakło.
Pierwsze dwie części utworu z czterech to Hayes w umiarkowanie dobrej formie i gdyby "Rok szarańczy" podzielono na dwa tomy, to zastosowane domknięcie wątków byłoby wzorcowe. Problem zaczyna się w drugiej połowie powieści, kiedy to po spowolnieniu akcji fabuła zaczyna zmierzać w coraz bardziej sztampowe rejony science fiction rodem z pulpowej estetyki lat 80.
To wręcz niesamowite, jak nic tu nie trzyma się kupy. Tak skrajnej zmiany gatunkowej, leniwych rozwiązań fabularnych i braku wytłumaczenia realiów rządzących światem przedstawionym nie da się usprawiedliwić. Nie wygląda mi to też na campowy eksperyment literacki.
Jestem skłonna podejrzewać, że szpiegowskie fragmenty utworu powstały sporo wcześniej, reszta to wynik presji wydawcy na autora, żeby swój rozgrzebany projekt w końcu dokończył. Pozostaje mi myśleć o Hayesie jako o autorze jednego udanego utworu.
Jeśli wyobrazicie sobie, że w pewnym momencie swojej lekarskiej kariery Tomasz Judym z "Ludzi bezdomnych" stwierdza, że jednak zostanie łowcą androidów, to będziecie mieć obraz niespójności i absurdu "Roku szarańczy".
Na drugą książkę autora bestsellerowego "Pielgrzyma" fani musieli poczekać aż 10 lat. Premierę wielokrotnie przekładano, co mogło świadczyć zarówno o...
2024-05-16
Mniej popularny, ale dość klasyczny kryminał Christie. Najbardziej intrygujące jest w tej powieści zawiązanie akcji, na długo przed dość dramatycznym finałem napięcie niestety spada. Widać tu też protekcjonalny stosunek do macierzyństwa i kobiet, chociaż psychologizacja większości postaci była moim zdaniem udana. Końcowy wątek romansowy był na tyle pretekstowy, że aż mnie rozśmieszył.
Mniej popularny, ale dość klasyczny kryminał Christie. Najbardziej intrygujące jest w tej powieści zawiązanie akcji, na długo przed dość dramatycznym finałem napięcie niestety spada. Widać tu też protekcjonalny stosunek do macierzyństwa i kobiet, chociaż psychologizacja większości postaci była moim zdaniem udana. Końcowy wątek romansowy był na tyle pretekstowy, że aż mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-10
"Ta, która stała się słońcem" była dla mnie literackim objawieniem. Zakochałam się w sposobie, w jaki Shelley Parker-Chan konfrontuje postawy swoich bohaterów oraz opowiada o tożsamości płciowej w zgodzie z niemalże czysto historycznymi realiami swojego uniwersum. W "Ten, który zatopił świat" dostajemy co prawda kontynuację zmagań z przeznaczeniem wprowadzonych wcześniej postaci, ale tym razem jest to wyraźnie mniej kompleksowe literackie doświadczenie.
Świat przedstawiony w drugiej części dylogii coraz bardziej pogrąża się w wojennym chaosie. Zhu nie może już liczyć na przychylność losu wynikłą z posiadania mandatu niebios. Wokół kłębią się przeciwnicy z takim samym rodzajem daru. Nie będzie to więc tym razem opowieść o jednostce stopniowo dążącej do przeznaczonej jej wielkości, bo w walce o wygaszenie reszty mandatów może zdarzyć się wszystko. Przez to kluczowych dla rozwoju fabuły postaci jest więcej niż poprzednio i nie każda dostaje moim zdaniem wystarczającą porcję uwagi.
Najbardziej zniuansowanie wypada wątek Pani Zhang, a jej zmagania z podejściem do własnego ciała, seksualnością oraz byciem zależną od mężczyzn są w tym tomie najmocniej eksplorowaną kobiecą perspektywą. Wyjątkowo mało satysfakcji dostarczyła mi za to historia generała Ouyanga. Jego relacja z Zhu jest co prawda na początkowym etapie powieści istotna, ale na tyle przewidywalna i oczywista, że nie zdołała obu tych postaci znacząco pogłębić. Wraz z późniejszym progresem fabularnym na przyjrzenie się życiu wewnętrznemu i ewolucji generała zabrakło niestety okazji. Zdecydowanie więcej czasu spędzamy z Baoxiangiem, jest to też bohater, w którym zachodzi najbardziej zauważalna wewnętrzna przemiana.
Mocno rozczarowało mnie zakończenie. W pewnym momencie akcja utyka w martwym punkcie i da się zauważyć brak pomysłu na posunięcie jej do przodu bez naginania zasad rządzących tym uniwersum. Dostajemy ciąg wątpliwych zrządzeń losu oraz przyspieszony progres postaci zachowujących się wbrew swoim wcześniejszym przyzwyczajeniom. Końcowy efekt dodatkowo pogarsza coraz częściej dawkowany bez umiaru patos.
"Ten, który zatopił świat" jest przede wszystkim opowieścią o wzorcach męskości, wykluczeniu i przemocy wynikłej z traumy. Parker-Chan przygląda się swoim postaciom z wyjątkowo bliskiej perspektywy i z bezgraniczną wręcz empatią portretuje najbardziej nawet okrutne metody poszukiwania przez nich ukojenia. Nie jest to jednak na tyle przenikliwa i literacko wprawna powieść by mogła utrzymać poziom wybitnego pierwszego tomu.
"Ta, która stała się słońcem" była dla mnie literackim objawieniem. Zakochałam się w sposobie, w jaki Shelley Parker-Chan konfrontuje postawy swoich bohaterów oraz opowiada o tożsamości płciowej w zgodzie z niemalże czysto historycznymi realiami swojego uniwersum. W "Ten, który zatopił świat" dostajemy co prawda kontynuację zmagań z przeznaczeniem wprowadzonych wcześniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-22
Na tle klasycznych kryminałów Christie, "Tajemnica rezydencji Chimneys" wypada zaskakująco humorystycznie. Niby mamy tu do czynienia ze śmiercią i detektywistyczną zagadką, ale klimat farsy wymaga od odbiorcy pewnego zawieszenia niewiary. Jest to wczesna powieść autorki i chociaż doceniam, że za jej pomocą zdecydowała się na poszerzanie ram gatunkowych swojej twórczości, to nie potrafiłam czerpać z tego utworu pełnej satysfakcji. Nawet jeśli zlekceważy się typowe dla epoki kolonialne poczucie wyższości Brytyjczyków względem innych nacji oraz orientalizm, pozostaje jeszcze kwestia zagmatwania fabuły, nierozwiązanych wątków i niekonsekwentnego budowania napięcia. Momentami naprawdę się nudziłam. Zresztą, kto z nawet najbardziej zagorzałych fanów Christie jest dziś świadomy istnienia cyklu o nadinspektorze Battle?
Na tle klasycznych kryminałów Christie, "Tajemnica rezydencji Chimneys" wypada zaskakująco humorystycznie. Niby mamy tu do czynienia ze śmiercią i detektywistyczną zagadką, ale klimat farsy wymaga od odbiorcy pewnego zawieszenia niewiary. Jest to wczesna powieść autorki i chociaż doceniam, że za jej pomocą zdecydowała się na poszerzanie ram gatunkowych swojej twórczości, to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-17
Nie dziwię się, że zbiorek ten otrzymał tytuł od pierwszego opowiadania, jest ono moim zdaniem najciekawsze pod względem rozwiązania zagadki. Spodziewałam się bardzo uproszczonych tekstów, ale Christie nawet przy tak skromnej objętości potrafiła zarysować pełnoprawną intrygę (chociaż w przypadku "Trójkąta na Rodos" nie jest ona szczególnie zagmatwana). Odpowiednia pozycja dla osób szukających drobnej rozrywki na cztery wieczory, miło było podziwiać przenikliwość Poirota w bardziej skondensowanej literacko formie.
Nie dziwię się, że zbiorek ten otrzymał tytuł od pierwszego opowiadania, jest ono moim zdaniem najciekawsze pod względem rozwiązania zagadki. Spodziewałam się bardzo uproszczonych tekstów, ale Christie nawet przy tak skromnej objętości potrafiła zarysować pełnoprawną intrygę (chociaż w przypadku "Trójkąta na Rodos" nie jest ona szczególnie zagmatwana). Odpowiednia pozycja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-14
"Zatrute pióro" zalicza się co prawda do cyklu o Pannie Marple, ale tym razem jej obecność jest mocno ograniczona. Mamy tu do czynienia z typową dla Christie kryminalną zagadką osadzoną w małej hermetycznej społeczności. Utwór trzyma tempo najlepszych książek autorki, chociaż decyzje podejmowane przez głównego bohatera (i jednoczesnego narratora) dziś już mogą wydawać się kontrowersyjne. Rozwiązania raczej nie zgadniecie samodzielnie.
"Zatrute pióro" zalicza się co prawda do cyklu o Pannie Marple, ale tym razem jej obecność jest mocno ograniczona. Mamy tu do czynienia z typową dla Christie kryminalną zagadką osadzoną w małej hermetycznej społeczności. Utwór trzyma tempo najlepszych książek autorki, chociaż decyzje podejmowane przez głównego bohatera (i jednoczesnego narratora) dziś już mogą wydawać się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-10
"Istnieje wielu ludzi i wiele plemion, lecz liczba opowieści jest ograniczona."
Cykl barokowy sprawił, że Neal Stephenson z miejsca awansował na jednego najbardziej intrygujących mnie pisarzy. Jego styl cechuje pewna powściągliwość, która nie sprzyja szybkiemu zaangażowaniu się emocjonalnie w lekturę. Jako autor oszczędnie dawkuje postaci poboczne oraz sceny akcyjne, a życiu wewnętrznemu swoich bohaterów przygląda się z pozycji narracyjnego dystansu.
"Epoką diamentu" Stephenson po raz kolejny przejechał po mnie niczym bardzo powoli rozpędzający się walec. Męczyłam się z początkiem kilka tygodni, ale pozostałe trzy czwarte powieści pochłonęłam już bardzo szybko. Spotęgowało to niestety moje rozczarowanie finałem; niepotrzebnie brutalnym i na siłę scalającym porzucone wcześniej wątki.
Jest w tym utworze światotwórczy rozmach oraz imponująca diagnoza społeczeństwa wyzwolonego od potrzeby państw narodowych za sprawą rewolucji technologicznej. Jest też przekonanie, że ludzkość nie jest w stanie obejść się bez mitu, a historię cechuje bardziej kojarzona z Orientem cykliczność niż przypisywana Okcydentowi linearność. Niestety, w tej klimatycznej opowieści o kolonializmie, roli edukacji i klasach społecznych autor zbyt często zapominał o emocjach swoich postaci.
"Istnieje wielu ludzi i wiele plemion, lecz liczba opowieści jest ograniczona."
Cykl barokowy sprawił, że Neal Stephenson z miejsca awansował na jednego najbardziej intrygujących mnie pisarzy. Jego styl cechuje pewna powściągliwość, która nie sprzyja szybkiemu zaangażowaniu się emocjonalnie w lekturę. Jako autor oszczędnie dawkuje postaci poboczne oraz sceny akcyjne, a...
2023-03-31
Nie jestem zdania, że istnieje kanon literacki, który każdy powinien znać, ale gdybym miała zrobić listę książek ważnych i wartych przeczytania, to powieściowa wersja "Kwiatów dla Algernona" by się na niej znalazła.
Zaskoczyło mnie, jak mało zestarzał się ten utwór. Po części pewnie dlatego, iż mimo przebijających się do mainstreamu dyskusji o ableizmie, nadal jako społeczeństwo (czy wręcz ludzkość) mamy w kwestii podejścia do niepełnosprawności wiele do nadrobienia. Ale też maestria Keyesa w kreowaniu pełnokrwistych postaci sprawia, że nie ma się wrażenia bezpośredniej przemowy autora z pozycji moralisty ustami swoich bohaterów. Nie jest on arbitrem ich racji, jedynie daje im przestrzeń do konfrontacji. Dzięki temu nie odczuwa się potrzeby polemiki z autorem i możliwe, że nawet w odległej przyszłości powieść ta będzie odczytywana jako nieprzebrzmiały ideologicznie utwór z gatunku science fiction z wątkami społecznymi charakterystycznymi dla danej epoki.
Nie oznacza to, że Keyes przyjmuje pozycję oświeconego centrysty. Nie jest też w moim odczuciu jakoś skrajnie radykalny mimo że głównym clue fabuły jest dopuszczenie do głosu jednostki, której możliwości ekspresji są ograniczone. Jednostki cierpiącej, wykluczanej oraz domagającej się podmiotowości, miłości i szacunku, niewarunkowanych aktualnym etapem swojej nietypowej intelektualnej drogi.
Znając w zarysach początek fabuły, zastanawiałam się, jakimi tropami pójdzie autor. Czy zdecyduje się na negatywne wartościowanie wiedzy i mądrości rodem z Księgi Koheleta? Czy wspomni o postawie afirmacyjnej wobec niepełnosprawności intelektualnej i obnaży jej protekcjonalne aspekty? Znalazłam nawiązania do obu tych perspektyw, a poziom zniuansowania, z jakim zostało to ograne wywarł na mnie ogromne wrażenie. A oprócz tego mamy też jeszcze zarysowaną problematykę praw pacjenta w opozycji do naukowego postępu, wypaczeń systemu opiekuńczego i chyba przede wszystkim, granic humanizmu i empatii, także w kontekście praw zwierząt. Ale też jednocześnie nie jest to utwór tonący w filozoficznych rozważaniach (jest niestety muśnięty archaiczną dziś psychoanalizą). Trzyma się wydarzeń z życia postaci i doskonale się go czyta. Duża w tym zasługa tłumacza Krzysztofa Sokołowskiego.
Przeczuwałam, że sensowny koniec powieści mógł być w zasadzie tylko jeden. Wydobył on maestrię Keyesa w portetowaniu stanów świadomości głównego bohatera i pozostawił mnie w stanie ponurej zadumy. Dobrze czasem dostać po mordzie od jakościowej literatury :)
Nie jestem zdania, że istnieje kanon literacki, który każdy powinien znać, ale gdybym miała zrobić listę książek ważnych i wartych przeczytania, to powieściowa wersja "Kwiatów dla Algernona" by się na niej znalazła.
Zaskoczyło mnie, jak mało zestarzał się ten utwór. Po części pewnie dlatego, iż mimo przebijających się do mainstreamu dyskusji o ableizmie, nadal jako...
2024-03-04
Po mniej udanych dwóch tomach, Östlundh powraca w dobrej formie. "Intruz" ma charakterystyczną dla tego autora powolną akcję i skupienie na dynamice relacji rodzinnych (nie tylko ofiar, ale również i śledczych). Zakończenie co prawda pozostawia pewien niedosyt, ale w świetle konsekwencji działań oraz dzieciństwa jednej z głównych postaci wybrzmiewa jako pewnego rodzaju przestroga. Mam nadzieję na następne spotkanie z Bromanem za kilka miesięcy.
Po mniej udanych dwóch tomach, Östlundh powraca w dobrej formie. "Intruz" ma charakterystyczną dla tego autora powolną akcję i skupienie na dynamice relacji rodzinnych (nie tylko ofiar, ale również i śledczych). Zakończenie co prawda pozostawia pewien niedosyt, ale w świetle konsekwencji działań oraz dzieciństwa jednej z głównych postaci wybrzmiewa jako pewnego rodzaju...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-29
Dobrze zapowiadający się klasyk noir, który w pewnym momencie zaczął mnie nużyć. Dałam radę znieść typowego detektywa w starym stylu, wyrachowanego i niesamowicie kompetentnego, podobały mi się plastyczne opisy i nadająca klimatu gwara przestępcza. W pewnym jednak momencie erotyzacja relacji damsko-męskich oraz rozwlekłe dialogi kryjące wielopiętrowe intrygi osiągnęły niestrawny dla mnie poziom. Zakończenie również pozostawiło u mnie lekki niedosyt, chociaż muszę przyznać, że było dość zaskakujące. Ciekawie było przekonać się, jak bardzo od czasu publikacji "Sokoła..." zmieniły się trendy w literaturze (w tym podejście do postaci kobiecych), ale raczej szybko o tym utworze zapomnę.
Dobrze zapowiadający się klasyk noir, który w pewnym momencie zaczął mnie nużyć. Dałam radę znieść typowego detektywa w starym stylu, wyrachowanego i niesamowicie kompetentnego, podobały mi się plastyczne opisy i nadająca klimatu gwara przestępcza. W pewnym jednak momencie erotyzacja relacji damsko-męskich oraz rozwlekłe dialogi kryjące wielopiętrowe intrygi osiągnęły...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-24
Bardzo się cieszę, że natrafiłam na tę książkę. Ujęła mnie lekkość i bezpretensjonalność, z którą Monique Roffey porusza tematy właściwe prozie zaangażowanej. W przeciwieństwie do niektórych popularnych ostatnio twórczyń, autorka zdaje się nie zapominać, że opowieść powinna pozostawać przede wszystkim opowieścią, nie fabularyzowanym manifestem.
"Syrena z Zatoki Czarnej Konchy" ma w sobie poetyzm lokalnej legendy, potoczystość historii zasłyszanej w lokalnym barze i siłę opowieści inicjacyjnej przekazywanej młodszym kobietom przez starsze.
Wyłowienie Aycayii uruchomi lawinę zdarzeń wynikłych ze zderzenia niewielkiej społeczności z na wpół zwierzęcą istotą o seksualności wymykającej się patriarchalnym normom. Część mężczyzn będzie próbować się na niej wzbogacić, posiąść ją i przemocą "ucywilizować", pojawi się też romantyczna idealizacja. Ważną fabularnie rolę odegra kobieca zawiść. W tych niekomfortowych i pozbawionych otwartości na inność okolicznościach da jednak radę zakiełkować miłość.
Roffey snuje swoją na pozór niewinnie romansową fabułę na tle karaibskiej specyfiki. Dziedzictwo kolonializmu, powszechność i nietrwałość pozaformalnych związków oraz turystyka oparta na eksploatacji środowiska naturalnego nadają "Syrenie..." ton przypowieści o relacjach z naturą i drugim człowiekiem. Miłość i więź z przyrodą pozostają w dłuższej perspektywie nieuchwytne i funkcjonują w cyklach wzajemnego przyciągania i odpychania, niczym w rytmie morskich fal. Orzeźwiająco lekka i zaskakująco przemyślana literatura, za której drogę ku statusowi klasyka będę trzymać kciuki.
Bardzo się cieszę, że natrafiłam na tę książkę. Ujęła mnie lekkość i bezpretensjonalność, z którą Monique Roffey porusza tematy właściwe prozie zaangażowanej. W przeciwieństwie do niektórych popularnych ostatnio twórczyń, autorka zdaje się nie zapominać, że opowieść powinna pozostawać przede wszystkim opowieścią, nie fabularyzowanym manifestem.
"Syrena z Zatoki Czarnej...
"Wiedziałam, że życie kobiety w każdej chwili może zmienić się w miejsce zbrodni. Jeszcze nie wiedziałam, że już wtedy żyłam w środku tego miejsca zbrodni, że miejscem zbrodni nie jest łóżko, ale ciało, i że zbrodnia już się dokonała."
"Strega" uświadomiła mi, że określenie "ciekawa" w stosunku do książki może wybrzmiewać nie do końca pochlebnie. Bo taka właśnie ta powieść moim zdaniem jest. Ciekawa i oryginalna. Czy zachwyciła mnie? Nie. Zaintrygowała? Owszem. Zwłaszcza na samym początku. Środek nieco mnie znużył swoją powtarzalną strukturą. W pewnym momencie zorientowałam się, jak bardzo przypomina formułą pastę o mieszkaniu w jedenaścioro w jeziorze i nie mogłam tej uporczywej myśli wyrzucić z głowy. Nie przesadzam, jest nawet jezioro. Nikt nie narzekał.
Wracając do powagi i meritum, mamy tu do czynienia z opowieścią inicjacyjną w onirycznej konwencji. Izolacja, jakiej dojrzewające bohaterki doświadczają podczas pracy w położonym na odludziu pensjonacie jest jednym z etapów klasycznego rytuału przejścia. Autorkę wyraźnie interesuje presja społeczna i znormalizowany aparat przemocy wobec kobiet. "Strega" nie ma jednak eseistycznego zacięcia, operuje plastycznymi obrazami i fragmentaryzmem.
Zastanawiam się, na ile było to dla mnie doświadczenie estetyczne, a na ile wzbogacające mój ogląd poruszanych w tekście kwestii i mam wrażenie, że przesłanie płynące ze "Stregi" może jeszcze we mnie urosnąć. Polecam głównie osobom rozczarowanym bardziej dosłowną feminizującą prozą.
"Wiedziałam, że życie kobiety w każdej chwili może zmienić się w miejsce zbrodni. Jeszcze nie wiedziałam, że już wtedy żyłam w środku tego miejsca zbrodni, że miejscem zbrodni nie jest łóżko, ale ciało, i że zbrodnia już się dokonała."
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Strega" uświadomiła mi, że określenie "ciekawa" w stosunku do książki może wybrzmiewać nie do końca pochlebnie. Bo...