-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2018-05-13
2019-03-02
Ta książka była naprawdę spoko, ale jednak spodziewałam się czegoś lepszego.
Początkowo po pierwszych stronach myślałam, że może będzie to coś pokroju "Piły", że będzie pokazana tutaj jakaś relacja między detektywem a mordercą. Niestety były to tylko telefony informujące o ciałach albo o tym, co Hunter ma zrobić.
Jako że autor jest psychologiem sądowym, myślałam, że zaoferuje nam swoją wiedzę, jakąś grę, potyczkę emocjonalną. <Studiuję psychologię, ostatnio w książkach o takiej tematyce doszukuję się jakiś mądrości, tym bardziej, że autor jest psychologiem, to mógłby się podzielić swoim doświadczeniem>. Jedyne, co zauważyłam to to, że Hunterowi przekazywał swoją wiedzę, co akurat mu się udało, ale stanowczo za mało takich fragmentów było.
Książka mnie w ogóle nie trzymała w napięciu, przez większość historii detektywi nie mieli pojęcia, gdzie nawet szukać dowodów, sprawcy, a pod koniec to jak burza Hunter wszystko rozwiązał sam, podając nam oprawcę jak na tacy. Myślałam, że jednak będziemy z nim śledzić ten cały proces, a tak to wszystko stało się według mnie za szybko.
Największy szok we mnie wywołało to, że Brenda była w ciąży. Miejmy nadzieję, że Hunter nigdy się o tym nie dowie. Ale no właśnie Brenda... Mimo że jej powód, jej historia, wszystko trzymało się kupy, jakoś nie kupiłam tego, że to ona jest jednak mordercą. Chyba jednak zdyskryminowałam ją i jej płeć. Po prostu wiadome jest, że to mężczyźni w ponad 90% zabijają, a o seryjnych mordercach już nie wspomnę. Ciężko mi uwierzyć, że akurat taką brutalnością się wykazała kobieta (mimo że z psychologicznego punktu to ma sens). No niestety, tu po prostu pokazuje się moje uprzedzenie. Co nie zmienia faktu, że było to pomysłowe, zrobić z kobiety morderczynię, a nie jak zwykle mężczyznę.
To są moje główne zarzuty.
Ale ogólnie rzecz biorąc książkę się szybko czyta- mi to zajęło 3 wieczory. Historia ma ręce i nogi, napisana lekkim językiem, humor dopisywał- nie raz uśmiechnęłam się pod nosem. Najbardziej przypadła mi do gustu postać Huntera. Jeden z lepszych detektywów, o których czytałam. Nie spotkałam się jeszcze z innym detektywem, z którego zrobiono człowieka o ponadprzeciętnej wiedzy i zdolnościach, który wcześniej skończył szkoły itd. Jego wiedza była imponująca, na wszystko znał praktycznie odpowiedź, bo "dużo czyta". Widać po nim, dlaczego jest dobry w swoim fachu. No i nie jest to kolejny gliniarz przed lub po emeryturze. Natomiast nie polubiłam jego partnera, był sympatyczny i tyle. Nie wzbudził we mnie żadnych emocji.
Wydaje mi się, że miałam po prostu za wysokie oczekiwania co do tej książki- wysoka ocena tutaj i opinia mojej przyjaciółki. Po prostu nie sprostała im, ale nie ma może, co jej obwiniać. Przez większość czasu porównywałam ją do "Czwartej małpy", która była rewelacyjna. Każdemu ją serdecznie polecam, a tę uznałam poniekąd za jej gorszą wersję.
Z jednej strony cieszę się, że ta książka mnie nie zachwyciła, bo miałabym na głowię chęć kupienia całej serii, a liczy ona sporo części. Może kiedyś przy braku książek do czytania kupię 2 część, ale to będzie tylko ze względu na Huntera, o którym dobrze się czyta. Jestem ciekawa, z czym może się mierzyć znowu i czy autor tym razem bardziej wykaże swoją wiedzę.
Ta książka była naprawdę spoko, ale jednak spodziewałam się czegoś lepszego.
Początkowo po pierwszych stronach myślałam, że może będzie to coś pokroju "Piły", że będzie pokazana tutaj jakaś relacja między detektywem a mordercą. Niestety były to tylko telefony informujące o ciałach albo o tym, co Hunter ma zrobić.
Jako że autor jest psychologiem sądowym, myślałam, że...
2019-05-07
Metro 2033 to moje pierwsze spotkanie z science fiction. Z fantastyką, fantasy też nie miałam zbytniego kontaktu oprócz Harrego Pottera i "Domu tajemnic". Zawsze chciałam spróbować tego gatunku, ale nigdy nie wiedziałam, za co się zabrać i nie miałam zbytnio motywacji do momentu, w którym nie wyszła gra "Metro Exodus". Widziałam ją całą, klimat mi się spodobał, więc pomyślałam, że może warto zacząć od tego, skoro książka przy okazji jest tak dobrze oceniana. I cieszę się, że spróbowałam, ale to chyba było moje 1 i ostatnie spotkanie z tym gatunkiem. Dobrze, że nie kupiłam od razu całej trylogii, bo wahałabym się, co zrobić po tej części.
Książka nie jest zła. W gruncie rzeczy ciężko się do niej przyczepić, ale mimo wszystko nie porwała mnie. Jest dobra, ale albo jestem za bardzo uprzedzona do tego gatunku albo po prostu nie jest dla mnie. Ale od początku.
Miejsce wydarzeń to metro po wojnie nuklearnej podzielone na kilkadziesiąt stacji, które są ładnie zobrazowane. Cała książka opowiada historię Artema, chłopca, który został uratowany przez pewnego mężczyznę ze stacji, którą dosłownie szczury pożarły i od tej pory żyje i dorasta sobie we względnym spokoju na stacji WOGN. Stacja ta jest o tyle niebezpieczna, że znajduje się blisko miejsca, z którego biorą się Czarni (ni to ludzi ni zwierzęta, ciemne kreatury, które powodują straszny strach w ludziach. Bardzo możliwe, że to Artem wpuścił ich do metra, nie zamykając jakiegoś włazu? prowadzącego na zewnątrz). Pewnego razu na stację przychodzi Hunter, który ma zbadać sprawę Czarnych. Daje Artemowi zadanie, że jak nie wróci z Ogrodu Botanicznego, z którego ponoć się biorą, w najbliższym czasie, ten ma wybrać się do Polis (miasta)- gdzie znajdują się największe umysły i osoby wychodzące na zewnątrz i w ogóle jest to najlepiej prosperujące miejsce- znaleźć Młynarza i opowiedzieć mu, co się wydarzyło. Artem przy najbliższej okazji wyrusza w tę podróż, nie mówiąc o tym nikomu- ani przyjacielowi, ani ojczymowi. Po drodze spotyka różne postacie, które mu pomagały- koniec końców większość z nich umiera, oraz wiele złych ludzi- dziwnych wyznawców, osoby, które prawie go zabiły. Po całej tej drodze (pełnej różnych przygód) okazuje się, że można zniszczyć tych Czarnych specjalną bronią zachowaną jeszcze z czasów wojny (jakąś rakietą?). Artem w międzyczasie wychodzi na powierzchnię, przeszukuje potężną bibliotekę, spotyka nowe potwory i koniec końców wraca na WOGN, w którym źle się dzieje i dużo osób już umarło broniąc się przed Czarnymi- między innymi jego najlepszy przyjaciel Żeńka, ale ma czas jeszcze porozmawiać i w razie czego pożegnać z ojczymem. Po czym z kompanem wdrapuje się na najwyższą wieżę i tam dają znak Młynarzowi, by rozstrzelać Czarnych i dzieje się dziwna rzecz.
Przez większość książki możemy odebrać, że Artem jest kimś rzeczywiście wyjątkowym. Świetnie sobie radzi, dziwne odgłosy, które wydobywają się z rur, powodując u jednych szaleństwo, u drugich śmierć nic mu nie robią, brnie do przodu pomimo przeciwności, śmierci kompanów. Do tego mamy możliwość wczucia się w jego sytuację, bo młody mężczyzna dzieli się z nami swoimi odczuciami. Zastanawia się, czy rzeczywiście to wszystko ma sens, za jaką cenę, czy jest wyjątkowy, ale ma się wrażenie, że Artem jest takim człowiekiem jak my. Można powiedzieć, że takie pytania w końcu każdy sobie zadaje, tylko w innych warunkach. Natomiast tutaj na koniec okazuje się, że rzeczywiście Artem jest wyjątkowy, na pewno bardziej niż przeciętny Kowalski. Nagle wychodzi na to, że cała historia polegała na tym, żeby Artem odkrył, że jest jedynym wybawcą Czarnych. Jedynym, który może ich zrozumieć oraz zjednoczyć ludzi wraz z nimi. I rzeczywiście udaje mu się to rozgryźć, ale gdy jest już za późno. Gdy strzały zabijają te wszystkie kreatury, a on zostaje z ogromnym poczuciem winy, że o tym zapomniał, wyparł, nie chciał zrozumieć, bronił się przed nimi i ich kontaktem. Przypomniał sobie, że jako dziecko jeden z Czarnych uratował mu życie, gdy wyszedł na powierzchnię i nie zamknął za sobą z powrotem przejścia. Wtedy musiał się na nich poniekąd uodpornić. To wszystko wróciło w tej ostatniej chwili, gdy nie mógł nic już zrobić. I szczerze mówiąc nie spodobał mi się ten wątek, w ogóle do mnie nie trafił. Jestem fanką literatury, w której mogę wyobrazić sobie, że to wszystko mogło mieć miejsce tak jak w kryminałach, thrillerach. Tutaj zaakceptowałam ten świat metra, te potwory (bo mimo wszystko to może nas kiedyś czekać), ale ta cała historia z Czarnymi to już za wiele. Po zakończeniu byłam wręcz zawiedziona. Trochę lepiej zrozumiałam tę całą sytuację i odczucia Artema po "Ewangelii według Artema", ale mimo wszystko nie trafiło to do mnie.
Wiem, że ta książka jest bardzo refleksyjna. Pokazuje nam chociażby, do czego może doprowadzić człowiek- do jakich zniszczeń. Jak można zmanipulować wiarą innych i jak można zrujnować kogoś, pozbywając go tej wiary. Jak nienawiść może sprawić, że nie widać czegoś lub kogoś w pełnym świetle. Te monologi Artema były bardzo trafne i tak jak wspominałam wcześniej, każdy z nas czasem się zastanawia, po co to wszystko. I za to doceniam tę książkę. Za mądrość i ostrzeżenie, jakie przekazuje oraz za wykreowany świat wraz z postaciami. Czytałam ją przez jakiś czas codziennie przed spaniem, ale zatrzymałam się na gdzieś 2-3 tygodnie na 50 stronach przed końcem i nie miałam ochoty dalej czytać. Jakoś to, co się w niej działo, nie trzymało mnie w napięciu.
To, co trochę też ostudziło mój zapał to fakt, że wiele osób zaczęło mi mówić, że na pierwszej części powinnam się zatrzymać, bo potem jest tylko gorzej. 2 część opisuje to, co dalej się działo z Hunterem i występuje bodajże nowa postać, ale już bez Artema. Dopiero 3 część wraca do niego, ale też bez szału. Więc skoro ta mi się średnio podobała, to po następne nie ma sensu sięgać.
Powtórzę- cieszę się, że mogłam się na własnej skórze przekonać, jak wygląda ten gatunek, ale zostanę przy swoim.
Jest po 00, jak ktoś to przeczyta, przepraszam za składnię.
Metro 2033 to moje pierwsze spotkanie z science fiction. Z fantastyką, fantasy też nie miałam zbytniego kontaktu oprócz Harrego Pottera i "Domu tajemnic". Zawsze chciałam spróbować tego gatunku, ale nigdy nie wiedziałam, za co się zabrać i nie miałam zbytnio motywacji do momentu, w którym nie wyszła gra "Metro Exodus". Widziałam ją całą, klimat mi się spodobał, więc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-30
Książkę przeczytałam w 2 dni, co mi się nie zdarza. Jednakże nie jestem nią zachwycona. Gdyby nie moja mama, na pewno bym jej nie przeczytała, bo opis mnie jakoś nie zachęcił. Nie czytam po prostu takich książek, gdzie na pierwszym planie wysuwa się związek, miłość itp. Jestem zwolenniczką horrorów, kryminałów czy thrillerów. Chociaż już po dosyć niekrótkim czasie widzimy, że nie ma tutaj żadnego uczucia. Tylko czysta gra. Mimo to przeszkadzał mi wątek, że są małżeństwem i że Grace została tak zaślepiona nim, że uśpił całą jej czujność.
Plus czytając książki o seryjnych mordercach, jego gierki nie były aż tak ciekawe czy trzymające w napięciu. Najgorsze co zrobił to doprowadzenie do śmierci psa, reszta to były plany, których nie zdążył wypełnić- w końcu Grace fizycznie nie skrzywdził, oprócz tłamszenia i próbowania zniszczyć ją psychicznie.
+ przyjemny język, dzięki czemu szybko się ją czytało,
+ postać Millie- bardzo ją polubiłam i spodobało mi się, że mimo choroby nie została przedstawiona jako osoba niepełnosprawna, tylko jako dziewczyna sprytna i mądra, która miała duży wkład w ucieczkę Grace,
+ wartka akcja- wszystko działo się szybko i bez zbędnych opisów,
+ poziom zaangażowania Jacka i obmyślania wszelkich planów, scenariuszy robił wrażenie,
+ mimo wszystko trzymała w napięciu, szczególnie pod koniec,
+ dobre zakończenie- Grace nauczyła się planować równie dobrze co Jack. Pomyślała o wszystkim i to dało jej wolność.
- mimo wszystko za mało opisów, chciałabym się dowiedzieć więcej o przeszłości Jacka, bo np. nie wiemy, czy ta historia, którą opowiedział Grace z dzieciństwa jest prawdziwa, czy wymyślił ją, by przestraszyć kobietę. Również brakowało mi odczuć Grace, bo przeważały po prostu dialogi,
- brak wątków pobocznych- niewiele wiemy chociażby o przyjaciołach Jacka, np. Esther wydaje się ciekawą postacią,
- wątek o zdobyciu kobiety tylko po to, żeby torturować jej niepełnosprawną siostrę trochę naciągany. Mógłby zdobyć taką osobą mniejszym kosztem i wysiłkiem,
- cały czas cieżko mi w to uwierzyć, że nie znalazła ani jednej sytuacji, w której mogłaby prosić o pomoc, czy coś po prostu potrzebnego zabrać. Gdyby nie siostra tkwiłaby w tym na wieki,
- i na koniec, po prostu nie zrobiła na mnie wrażenia. Jest dobra, ale czytałam lepsze.
Książkę przeczytałam w 2 dni, co mi się nie zdarza. Jednakże nie jestem nią zachwycona. Gdyby nie moja mama, na pewno bym jej nie przeczytała, bo opis mnie jakoś nie zachęcił. Nie czytam po prostu takich książek, gdzie na pierwszym planie wysuwa się związek, miłość itp. Jestem zwolenniczką horrorów, kryminałów czy thrillerów. Chociaż już po dosyć niekrótkim czasie widzimy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-23
Totalnie do mnie nie przemówiła. W zasadzie gdybym miała wybór, nie przeczytałabym jej jeszcze raz. Ale od początku.
Mamy tutaj historie dwóch policjantów, które na pozór kompletnie się nie łączą, do czasu... Nagle we francuskim miasteczku dochodzi do makabrycznych morderstw, a w innym następują kradzieże związane z pewnym dzieckiem i zacieraniem jego tożsamości. I to tyle słowem wstępu.
- To, co mnie na początek uderzyło to fakt, że nie polubiłam głównych bohaterów. A chyba powinno być na odwrót. W pierwszym rozdziale poznajemy Pierre Niemansa, który jest zimnym skurczybykiem. Pełnym przemocy, który bez problemu jest w stanie zabić człowieka. W dalszej jego historii wiemy, że zależy mu tylko na śledztwie i wszystko inne ma głęboko gdzieś- innych ludzi, obowiązki czy zasady. Dodatkowo zraził mnie sposób, w jaki odnosił się do kobiet, że w gruncie rzeczy był lubieżnym draniem. Z drugiej strony mamy Karima Abdoufa, który zanudził się w małym miasteczku, nie mając nic do roboty. Jako że był Arabem i ludzie darzyli go nieufnością i niechęcią, myślał, że w takim wypadku może być jeszcze większym skurczybykiem niż pierwszy bohater i równie brutalnym. Po czym okazuje się, że podziwiał Niemansa i jego zasługi. A to zdziwienie.
- Doszukałam się też pewnych nieścisłości jak np. w momencie kiedy Crozier mówi o skinach, a Karim nie ma pojęcia, kim oni są. Po czym w następnym rozdziale słyszymy: "Jeśli chodzi o skinów, Karim wiedział o nich wszystko". Skąd? Zdążył przez jedną noc się nauczyć o nich, z podręczników jakiś? No raczej nie.
- Nużyły mnie początkowe rozdziały, bo w żadnym stopniu nie można było znaleźć powiązań pomiędzy dwiema historiami, a takie, a nie inne charaktery głównych postaci tylko mnie wkurzały i nie pozwalały cieszyć przebiegiem śledztw. Przeszkadzało mi, że tutaj tyle się działo różnych rzeczy, na pozór niepołączonych, że ciężko było samemu na coś wpaść- to wszystko było zbyt nierealne, a ja wolę czuć, że taka historia mogła się wydarzyć. Tutaj tak wiele osób zaniedbało, że aż ciężko w to uwierzyć.
- Uważam, że historia Karima i chłopca/dziewczynki, o których nie ma nigdzie żadnej informacji była ciekawsza niż to co działo się w miasteczku studenckim. Według mnie zbrodnie te nie były tak makabryczne, jak próbowano z nich zrobić. Może naczytałam się za dużo kryminałów i "widziałam" gorsze zabójstwa.
- Zakończenie... Nawet mi nie było szkoda Niemansa. Pomyślałam sobie tylko: aha. Ta śmierć była głupia, wolałabym już usłyszeć, co do siebie powiedzieli, dowiedzieć się, dlaczego w sumie Fanny się z nim przespała, skoro potem i tak wrócił do śledztwa, więc wcale go jakoś nie zatrzymała. Chciała go tylko rozproszyć, czy kryło się za tym coś więcej? Nie wiemy nic. Karim zabija Judith. Nagle to jest takie łatwe, a dziewczyna, która pozabijała już tyle ludzi nie trafiła rosłego mężczyzny, stojącego od niej max, ile? Metr? Po czym spada do tej samej rzeki, co reszta (Fanny i Niemans), gdzie tak naprawdę w tamtym momencie Karim nie ma dowodu, że one we dwie istniały i nie ma pewności, że ciała zostaną znalezione w stanie nienaruszonym. Przekombinowali.
- Szkoda, że nie usłyszeliśmy historii z perspektywy Sophie Caillois. Przez całą książkę nic od niej nie usłyszeliśmy, po czym pod koniec nie zdążyliśmy.
+ Na plus mogę uznać właśnie historię dziecka bez twarzy, sam ten motyw.
+ Motyw morderstwa-zdematerializowanie, pozbawienie tożsamości, że najpierw było widać odbicie, a potem ciało.
Ciężko odwołać mi się do najważniejszego wątku, czyli podmieniania dzieci. Wydaje się przekombinowany. Że dwaj szaleńcy się dogadali i postanowili stworzyć "nadludzi". Ale w zasadzie po co? Nic na tym nie korzystali. Dawało im to tylko jakąś chorą satysfakcję, że mają kontrolę. I przez tyle lat oczywiście nikt nic nie zauważył.
Tyle się działo w tej książce, a w zasadzie rozumiemy to wszystko na sam koniec. Zabrakło mi takiego płynnego przejścia, gdzie czytelnik zaczyna się czegoś domyślać. Tu jest to podane na tacy. Co innego jak mamy motyw zabójstwa niezrozumiały do samego końca, po czym jak już się dowiadujemy, to otwiera nam to na wszystko oczy. To jest na tyle nierealne i właśnie przekombinowane, że ciężko samemu na to wpaść i cieszyć się jeszcze finałem.
Niewyważona jest ta książka. Albo idzie za wolno, albo za szybko.
Ogólnie rzecz biorąc nie jest zła, ale główni bohaterowie mi się nie spodobali, a potem już poszło. Nie trzymała nawet za bardzo w napięciu. Miałam może 1 lub 2 momenty, kiedy byłam naprawdę ciekawa tego, co się wydarzy. I tyle.
Możliwe też, że inne osoby były w wstanie wpaść na pewne schematy. Np. ja od początku się spodziewałam, że z Fanny będzie coś na rzeczy, ale też robiłam sobie kilkudniowe, do tygodnia przerwy w czytaniu i mogłam gubić wątki w międzyczasie i zapominać, co się dokładnie działo. Dlatego nie wpadłam na jakieś konkretne pomysły. No cóż. Sądzę, że moja ocena i tak za wiele by się nie zmieniła, gdybym połączyła fakty szybciej.
Totalnie do mnie nie przemówiła. W zasadzie gdybym miała wybór, nie przeczytałabym jej jeszcze raz. Ale od początku.
Mamy tutaj historie dwóch policjantów, które na pozór kompletnie się nie łączą, do czasu... Nagle we francuskim miasteczku dochodzi do makabrycznych morderstw, a w innym następują kradzieże związane z pewnym dzieckiem i zacieraniem jego tożsamości. I to tyle...
2018-12-07
Wydaje mi się, że jestem jedną z niewielu osób, które najpierw przeczytały książkę. Filmu jeszcze nie obejrzałam, nawet nie wiem czemu.
Wiadomo, że książka ta powstała na podstawie scenariusza i to był błąd.
Przeczytałam ją na 2 razy, jadąc pociągiem i koniec końców zawiodłam się. No tak okrojonej historii dawno nie czytałam. Gdyby książka była pierwsza, uważam, że mogłaby być rewelacyjna, a tak to ma się wrażenie, że wszystko zostało przedstawione powierzchownie. Myślałam, że więcej dowiemy się o Keatingu i o chłopcach.
Liczyłam, że za zachowaniem Todda jest coś więcej, a dowiedziałam się tylko tyle, że jego rodzice faworyzowali starszego brata i on poszedł w odstawkę, relacja Knoxa i Chris za szybko się rozwinęła, a samobójstwo Neila było przedstawione zaledwie na kilku stronach. Można przedstawić tę historię w naprawdę piękny, rozległy i interesujący sposób, a nie zamknąć ją w 150 stronach. Przecież bliżej jej do opowiadania niż powieści.
Mimo wszystko końcówka mnie wzruszyła. Bardzo ich polubiłam, szczególnie Neila i jego śmierć była niesprawiedliwa. Współczułam Toddowi, bo widać, że najbardziej to przeżył i najbardziej walczył o Keatinga. Zmienił się, wydoroślał. Poczułam dumę, widząc go u dyrektora, jak mu i ojcowi się przeciwstawia. A jeszcze większą dumę poczułam, czytając jak wchodzi na ławkę i krzyczy: "O kapitanie mój, kapitanie!" I że reszta dołączyła.
Zakończenie tego utworu jest najlepsze.
Już podsumowując, bo nie ma sensu się rozwodzić nad zaledwie 150 stronami, sądzę, że jak ktoś widział film, to z książki nic dodatkowo nie wyniesie. W takim razie, czy warto ją czytać? Ja osobiście uważam, że nie, ale powinnam mimo wszystko najpierw zobaczyć film, żeby mówić otwarcie o moim stanowisku. Na pewno go obejrzę, ale lekki niesmak po książce musi wpierw zniknąć.
Wydaje mi się, że jestem jedną z niewielu osób, które najpierw przeczytały książkę. Filmu jeszcze nie obejrzałam, nawet nie wiem czemu.
Wiadomo, że książka ta powstała na podstawie scenariusza i to był błąd.
Przeczytałam ją na 2 razy, jadąc pociągiem i koniec końców zawiodłam się. No tak okrojonej historii dawno nie czytałam. Gdyby książka była pierwsza, uważam, że mogłaby...
2018-06-17
Okładka "Lisiej doliny" zachęciła mnie już 2,3 lata temu, ale przez ten czas nie kupiłam jej, bo zawsze jakaś książka wydawała się ciekawsza, nowsza, ale cały czas miałam ją z tyłu głowy. W końcu ją kupiłam i... zawiodłam się.
Liczyłam na jakiś thriller, dreszczowiec, a dostałam, tak naprawdę przez większość stron, jakąś powieść obyczajową. Przez połowę książki, do "porwania" Alexii, nie wiedziałam, o co w niej chodzi. Zaczęliśmy poznawać losy poszczególnych osób, przede wszystkim Ryana i Jenny oraz ludzi wokół nich. I po co? Przez większość czasu było to nużące, widzieliśmy na pozór szczęśliwą rodzinę Kena i Alexii, załamanego Matthew, zaginioną Vanessę, zazdrosnego Garreta, przepełnioną żalem i bólem Corinne, walczącą z przeszłością Debbie, ale nie oczekiwałam życiorysu tych postaci, a przez większość książki to dostawałam. Gdy zaginęła Alexia akcja zaczęła być ciekawsza, ale nadal nie trzymała w napięciu. Tak naprawdę od początku wiedzieliśmy, że Ryan tego nie zrobił, a gdy okazało się, że Vanessa nie żyje, dla mnie logiczne było, że to musiał być mąż Alexii, dlatego, że autorka nie podała więcej podejrzanych, więc zaskoczenia też nie było. Myślałam, że książka nadrobi końcówką, ale nie. Oczywiście musiał być wielki happy end, ale tylko z jednej strony. Jenna wybaczyła swojemu byłemu, który ją przez kilka lat źle traktował i zostali przyjaciółmi :') A tak naprawdę nie było powodu, żeby mu nagle wybaczyła. To nie jest tak, że on uratował jej życie. Tylko szczycił się tym, że pomógł dzieciom, co każdy normalny człowiek by zrobił. Motyw listu od matki też był za bardzo ckliwy, ale najwidoczniej autorka nie potrafiła go sobie odmówić. No i ostatnia strona i zamknięcie historii Nory. I ostatnie słowa: Bądź co bądź miała Ryana dla siebie. Wyłącznie dla siebie" wskazują bardziej, że jest swego rodzaju psychopatką.
- zaburzona proporcja akcji do opisów,
- brak interesujących wątków na sam koniec, czyli jak dla mnie, pojmania Kena i ostatniego rozdziału z perspektywy Ryana. Poza tym nie wiemy, co dalej będzie z Matthew i Jenną, co z Norą i Ryanem, taka niezamknięta ta historia. Bo tak naprawdę autorka skupiła się na ich relacjach, a nie zbrodni/ach, więc zamiast zamykać zbrodni, powinna się skupić na zamknięciu rozdziałów postaci i dać nam jakieś szczegóły. Bo mnie w sumie już potem nie interesowało, dlaczego Ken to zrobił. I takie poczucie beznadziejności w historii Ryana, nie dość, że pójdzie na około 20 lat do więzienia, to musi spłacić jeszcze Damona, Nora zamierza na niego czekać, co znaczy, że nie ułoży sobie życia, a z drugiej strony mamy Jennę, która zamierza odwiedzić po wielu latach matkę, zacząć studia i ułożyć sobie życie z mężczyzną, którego kocha. Więc mamy tutaj dramat:sielankę.
- nuda,
- brak wartkiej akcji, budowania napięcia,
+ jakiś plus musi być, więc pomimo tych rozległych opisów, nie były takie złe, bo można było poznać tych bohaterów, ich pobudki zrozumieć, np. Ryana. Z boku może wydawać się, że to zły człowiek, morderca, który w brutalny sposób zamordował kobietę, ale wiemy, że to nieprawda, że zadziałał tutaj przede wszystkim przypadek i pech.
Jest to moje pierwsze podejście do Charlotte Link, w domu mam jeszcze "Dom sióstr", którego pewnie kiedyś z ciekawości przeczytam, ale jak na razie nie zachęciła mnie do swojej twórczości.
Nie wrócę, bo nie ma, do czego wracać.
Okładka "Lisiej doliny" zachęciła mnie już 2,3 lata temu, ale przez ten czas nie kupiłam jej, bo zawsze jakaś książka wydawała się ciekawsza, nowsza, ale cały czas miałam ją z tyłu głowy. W końcu ją kupiłam i... zawiodłam się.
Liczyłam na jakiś thriller, dreszczowiec, a dostałam, tak naprawdę przez większość stron, jakąś powieść obyczajową. Przez połowę książki, do...
2014
Tę książkę czytałam prawie rok. Zaczęłam ją w 2017 w okolicy wakacji i zostało mi 50 stron, które skończyłam dopiero w tym roku. To świadczy o tym, że ta książka nie trzymała w napięciu, chociaż, czy musiała?
Historia jest bardzo zgrabnie opisana, jesteśmy świadkiem 2 historii dziejących się w zupełnie innych czasach.
We współczesności poznajemy losy Julii, która odnalazła szkielet w swoim ogrodzie i próbuje odkryć, kto to jest. Dzięki jej zawziętości mogliśmy czytać listy O.W.H. W przeszłości śledzimy historię studentów medycyny, a szczególnie Norrisa oraz Irlandki Rose.
Niby wszystko zgrabnie napisane, jednak książka mnie nie zachwyciła. Na koniec trochę wkurzyła, bo na ostatnich stronach Tess Gerritsen zaczęła rzucać nagle odpowiedziami, których nie oczekiwaliśmy nawet. Chociażby to, że doktor Grenville był ojcem Norrisa. To, że Eliza była morderczynią wcale mnie nie zaskoczyło, mimo że jej nie podejrzewałam. Jakoś ta końcówka była meh, Norris nie żyje, chcą go oskarżyć, Eliza nie żyje i na sam koniec Rose zawozi doktora do swojego dziecka i koniec.
Jeżeli chodzi o plusy tej książki to na pewno:
+ przedstawienie epoki XIX w, te opisy miasta, życia, można było się naprawdę wczuć w klimat,
+ wątki medyczne, bardzo lubię i tutaj Tess spisała się na medal, bo mogliśmy śledzić poczynania XIX wiecznych lekarzy,
+ historia opowiadana z kilku perspektyw: Julii, Rose, Norrisa,
+ zachowany umiar: nie miałam poczucia, że jest za dużo opisów, dialogów, czy czegokolwiek, proporcje zostały fajnie zachowane,
+ postacie: Gerritsen stworzyła różnorodnych bohaterów, niektórych się lubiło, niektórych nie znosiło, współczuło. Każda postać ma własną historię.
Natomiast minusy:
- nie trzymała w napięciu:
-> czytanie przez to się dłużyło,
- rozwiązanie tej historii mnie nie usatysfakcjonowało,
-> chyba liczyłam na coś bardziej wow i niespodziewanego i że będzie happy end i Marshall nie umrze
Nawet nie wiem do końca, dlaczego nie czuję się usatysfakcjonowana, ale tak jest. Czegoś mi po prostu brakuje, czuję jakiś taki niedosyt. Mimo że wszystko ładnie się łączy, wiemy, że te kości to są Sophie, ale coś mi nie daje spokoju.
Jest to moje pierwsze podejście z Tess Gerritsen i na pewno nie ostatnie.
Tę książkę czytałam prawie rok. Zaczęłam ją w 2017 w okolicy wakacji i zostało mi 50 stron, które skończyłam dopiero w tym roku. To świadczy o tym, że ta książka nie trzymała w napięciu, chociaż, czy musiała?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHistoria jest bardzo zgrabnie opisana, jesteśmy świadkiem 2 historii dziejących się w zupełnie innych czasach.
We współczesności poznajemy losy Julii, która odnalazła...