Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

"Pieśń syreny" to mroczny retelling dobrze nam znanej Małej syrenki. Mimo, że nigdy nie byłam fanką tej disneyowskiej historii ta podbiła moje serce💜 Perfekcyjnie dopracowana, idealnie przemyślana, brutalna, a przede wszystkim nieoczywista! Mimo,że wątek romantyczny wydaje się nieunikniony ta historia nie jest nastawiona na ukazanie ckliwych uczuć. Oj nie! Jej lektura sprawiła mi ogromną przyjemność 😇 Bardzo polubiłam głównych bohaterów i ich poczucie humoru😁 Jeśli lubicie motyw hate-love to z pewnością będziecie zachwyceni.
Co tu dużo mówić! MUSICIE ją przeczytać!🐚 Polecam z całego serduszka!

"Pieśń syreny" to mroczny retelling dobrze nam znanej Małej syrenki. Mimo, że nigdy nie byłam fanką tej disneyowskiej historii ta podbiła moje serce💜 Perfekcyjnie dopracowana, idealnie przemyślana, brutalna, a przede wszystkim nieoczywista! Mimo,że wątek romantyczny wydaje się nieunikniony ta historia nie jest nastawiona na ukazanie ckliwych uczuć. Oj nie! Jej lektura...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od pierwszych stron kupiłam pomysł na fabułę, jaką stworzył Musso. Z zapartym tchem przerzucałam kolejne strony, na których teraźniejszość przeplatała się z przeszłością, bowiem akcja toczy się na dwóch płaszczyznach jednocześnie. Czytając fragmenty wyjęte z lat 90. czułam niepowtarzalną atmosferę i klimat tamtej epoki. Na myśl od razu przyszedł mi dobrze znany serial Riverdale. Jednak w miarę rozwoju akcji, historia głównych bohaterów okazywała się o wiele bardziej zawiła i tajemnicza niż przypuszczałam.

Mimo, że nie jest to thriller z wartką i napiętą akcją to również nie wieje nudą. Autor stopniowo ujawnia kolejne sekrety i stopniowo wprowadza nowe postacie, których decyzje w mniejszym, bądź większym, stopniu wpływają na zakończenie powieści. Będąc szczerą, muszę jednak przyznać, że znalazło się kilka momentów, w których mniej uważnie śledziłam czytany tekst. Jednak za każdym razem wygrywała chęć rozwikłania przerażającej zagadki.

Musso stworzył bogate tło psychologiczne dając każdej z postaci właściwe sobie motywy i pozwalając zabrać jej głos w narracji. Dzięki temu możemy spojrzeć na tę historię z różnych perspektyw i poznać punkt widzenia różnych bohaterów. Dodatkowo uzupełnia to luki w fabule, a nie brak tu istotnych szczególików, o których wie zaledwie jedna osoba.

Niesamowicie zaintrygowała mnie postać nastoletniej Vincy, która do samego końca pozostaje owiana tajemnicą. Wyidealizowana, wręcz nierealna, rudowłosa dziewczyna, której los pozostaje nieodgadniony. Czytelnik sam musi ocenić, które fakty o Vince uznać za prawdziwe. Z kolei, kiedy budzi się w nas współczucie dla bezradnej, naiwnej dziewczyny okazuje się, że Vinca była zdolną i bezwzględną aktorką.

Muszę przyznać, że zakończenie było dla mnie zaskoczeniem. Ciężko oprzeć się i podczas lektury nie główkować nad znalezieniem winnego. Fakt, że z każdą z postaci spędzamy klika chwil utrudnia nam wskazanie mordercy. Każdy z bohaterów ma inne sekrety do ukrycia, a jego uniewinnienie leży w kwestii czytelnika. Nawet znając mroczne występki niektórych bohaterów ciężko im nie kibicować, a przynajmniej tak było w moim przypadku

"Zjazd absolwentów" to idealnie wyważona mieszanka kryminału, psychologicznego thrillera i powieści obyczajowej z nutą romansu. Każdy fragment układanki tworzy spójną całość. Z pewnością przypadnie do gustu fanom tajemnic z przeszłości. Mimo, że po lekturze czuję mały niedosyt - śmiało mogę polecić Wam ten tytuł.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/08/zjazd-absolwentow-guillaume-musso.html

Od pierwszych stron kupiłam pomysł na fabułę, jaką stworzył Musso. Z zapartym tchem przerzucałam kolejne strony, na których teraźniejszość przeplatała się z przeszłością, bowiem akcja toczy się na dwóch płaszczyznach jednocześnie. Czytając fragmenty wyjęte z lat 90. czułam niepowtarzalną atmosferę i klimat tamtej epoki. Na myśl od razu przyszedł mi dobrze znany serial...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem najlepsze rzeczy przytrafiają się, gdy porzucamy obawy i odważamy się wyjść ze strefy komfortu. Można powiedzieć, że dość rzadko sięgam po fantastykę. Od pewnego czasu stronię od historii młodzieżowych i ciągle uważam, że nie są dla mnie. Jednak odważyłam się złamać te reguły i sięgnąć po debiutancką powieść Adrienne Young. A może wcale nie byłam odważna i jedynie skusiła mnie okładka? Tak czy inaczej- znalazła się w moich rękach!

Już na samym początku trafiamy w sam środek brutalnej batalii dwóch zwaśnionych klanów. Akcja toczy się bardzo szybko, a na polu bitwy nie brakuje zaciętych scen walki i rozlewu krwi. Mimo szybkiego tempa, jakie narzuciła autorka, bardzo szybko odnalazłam się w wykreowanej przez nią rzeczywistości. Sprzyja temu fakt, że Young skonstruowała świat dość prosty w odbiorze. Jego nadrzędna reguła brzmi: "Honor ponad życie" i jest bezwzględnie przestrzegana. Pojawia się jednak pewien minus tego rozwiązania, ponieważ niewiele dowiadujemy się o tradycjach czy obrzędach kultywowanych przez klany. Z informacji, które dostajemy udaje się stworzyć układankę, która wydaje się być jedynie częścią czegoś większego.
Pewną rekompensatę znajdziemy w dwóch, przeciwnych sobie, bóstwach czczonych przez Rikich i Asków. Myślę, że niektórych może to rozczarować. Jednak mnie ta prostota zupełnie nie przeszkadzała. Zbyt wiele rzeczy działo się na pierwszym planie, by zauważyć mankamenty tła.
Surowy klimat da się odczuć na każdej stronie. Przed lekturą łączyłam tę historię ze słynnymi bajkami, w których wikingowie żyją w zgodzie ze smokami. Jednak "Klan" zdecydowanie nie jest bajką. Sceny opisywane przez Young są bardzo plastyczne i realistyczne. Opowieść kilkakrotnie zaskoczyła mnie brutalnością i naprawdę uważam, że nie jest odpowiednia dla młodszych odbiorców. Z kolei starsi czytelnicy mogą poczuć dreszczyk grozy.
Wszystkie wydarzenia oglądamy z punktu widzenia głównej bohaterki, Eelyn. To młoda, odważna i niezmiernie waleczna dziewczyna. Kiedy zostaje pojmana do niewoli nie daje się złamać. Początkowo przy każdej sposobności próbuje uciec z osady wrogiego klanu. Jednak po nieudanych próbach zostaje zmuszona do uczestniczenia w codziennym życiu mieszkańców wioski. Z czasem Eelyn dostrzega, że wrogowie nie różnią się tak bardzo od jej pobratymców. Ta postać niejednokrotnie mi zaimponowała. Po wielu trudnościach, jakich doświadczyła, stała się niesamowicie silną młodą kobietą. Jej los nie był mi obojętny, odczuwałam wraz z nią ból każdej rany odniesionej na polu walki i każde cierpienie wywołane zdradą brata. Nie zachowywała się irracjonalnie i nie irytowała, jak większość bohaterek powieści młodzieżowych. Rzeczywistość, w której przyszło jej żyć ukształtowała ją na dojrzałą, mimo młodego wieku.

Postacie drugoplanowe zostały wykreowane tak, by czytelnik nie miał trudności w ich odróżnieniu. Jednak przez narrację pierwszoosobową mało wiemy o emocjach, jakie nimi kierują. Troszkę brakowało mi choćby krótkiego fragmentu z perspektywy brata głównej bohaterki czy enigmatycznego Fischke. Myślę, że po lekturze wiele z Was się ze mną zgodzi.
Dość skromnie zarysowany został wątek romantyczny. Na początku nic nie wskazuje, że taki motyw w ogóle pojawi się w powieści. Nie jest niestety zbyt oryginalny, ale sądzę, że został ciekawie poprowadzony i nie przyćmił ważniejszych elementów.
Książkę czyta się bardzo szybko, a fabuła pochłania od pierwszych stron. Wartka akcja i niepewny los głównej bohaterki zachęcają, by nie odkładać lektury aż do przeczytania ostatniej strony. "Klan" był dla mnie ciekawą i zaskakującą pozycją. Nie żałuję, że postanowiłam zaryzykować jej lekturę. Mimo, że powieść posiada kilka wad uważam ją za udany debiut autorki i już zacieram rączki na kolejny tom, którego zagraniczna premiera jeszcze w tym roku! Jeśli szukacie lekkiej lektury osadzonej w odrobinę brutalnym świecie zwaśnionych klanów, z charakterną główną bohaterką i ciekawym wątkiem uczuciowym, nie tylko miłosnym- czytajcie!
Premiera 17 kwietnia!
https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/04/krwawa-opowiesc-ze-swiata-wikingow.html

Czasem najlepsze rzeczy przytrafiają się, gdy porzucamy obawy i odważamy się wyjść ze strefy komfortu. Można powiedzieć, że dość rzadko sięgam po fantastykę. Od pewnego czasu stronię od historii młodzieżowych i ciągle uważam, że nie są dla mnie. Jednak odważyłam się złamać te reguły i sięgnąć po debiutancką powieść Adrienne Young. A może wcale nie byłam odważna i jedynie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zrobiłam sobie dziś bardzo spontaniczny maraton z Hoover. Jakiś czas temu, gdzieś na promocji, złapałam "Wszystkie nasze obietnice". Od tamtego czasu, zupełnie niepozornie, czekały w mojej biblioteczce. Dziś rano, całkiem spontanicznie, wzięłam książkę do ręki i zaczęłam czytać. Po kilkunastu stronach przepadłam. Większość dnia spędziłam z tą poruszającą historią nieidealnej miłości. Zastanawiam się czemu sięgnęłam po nią dopiero teraz! Uwielbiam sposób, w jaki Hoover opisuje relacje między ludźmi i ich uczucia. Książka dotyka bardzo wrażliwej,ale i poważnej kwestii, jaką jest niepłodność. Mimo, że Quinn i Graham są w sobie szaleńczo zakochani i tworzą szczęśliwe małżeństwo, ich miłość umyka wraz z kolejnymi nieudanymi próbami powiększenia rodziny. Gdzieś po drodze oddalają się od siebie przytłoczeni niespełnionymi marzeniami. Zapominają o drugiej osobie i czują się osamotnieni w małżeństwie, a ich dalszy związek wisi na włosku. Ratunkiem może okazać się zawartość tajemniczej szkatułki...
Nieszablonowa, ciekawa, prawdziwa i poruszającą historia z dojrzałymi bohaterami. Kolejny raz dałam się oczarować twórczości Hoover. Naprzemiennie poznajemy wydarzenia z dwóch ram czasowych, co bardzo mi się podobało. Dzięki temu możemy dostrzec zmianę, jaka zaszła w bohaterach na przestrzeni lat.
Na deser zostawiłam sobie jeszcze kilka stron epilogu. "Wszystkie nasze obietnice" wędruje na listę moich ulubionych tytułów. Jeden z lepszych książkowych wyborów.
A Wy już czytaliście, może planujecie? Jeśli tak- nie zwlekajcie!

Zrobiłam sobie dziś bardzo spontaniczny maraton z Hoover. Jakiś czas temu, gdzieś na promocji, złapałam "Wszystkie nasze obietnice". Od tamtego czasu, zupełnie niepozornie, czekały w mojej biblioteczce. Dziś rano, całkiem spontanicznie, wzięłam książkę do ręki i zaczęłam czytać. Po kilkunastu stronach przepadłam. Większość dnia spędziłam z tą poruszającą historią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Można powiedzieć, że od książek z muzyką w tle rozpoczęła się moja książkowa przygoda. Właśnie wtedy pewna seria z mocnym muzycznym akcentem zwróciła mi w głowie. Trylogię S. C. Stephens z "Bezmyślną" na czele do tej pory wspominam z sentymentem. W międzyczasie trafiłam na bezbłędne "Maybe someday" Hoover, które dosłownie tętniło emocjami i muzyką. Dlatego teraz każdy tytuł z motywem muzycznym przemyconym do fabuły ma u mnie dość duży kredyt zaufania. Podchodzę do takich historii z otwartym umysłem, bo w tego typu książkach sprawdzają się jedynie nieszablonowe rozwiązania. Jak było w przypadku debiutanckiej powieści Kate Stewart? Tego dowiecie się z dalszej części wpisu.

Nie wiem jak Wy, ale ja po przeczytaniu tego opisu czułam się niesamowicie zaintrygowana. Ja, która często lekceważę okładkowe opisy. Czemu? Panują wśród nich dwa trendy, których nie znoszę. Pierwszy to zdradzanie zbyt dużo fabuły, co odbiera czytelnikowi frajdę podczas lektury. Drugi nagminnie stosowany chwyt to zamieszczenie enigmatycznej notki , z której nie dowiadujemy się dosłownie nic. Ten zachęcił mnie na tyle, by niezwłocznie zacząć czytać!
Opis zdecydowanie zachęcał do zagłębienia się w tej historii, jednak nie było zauroczenia od pierwszych stron. Przez pierwszą połowę powieści towarzyszyły mi bardzo mieszane odczucia. Owszem, tło zostało wypełnione po brzegi muzyką, ale temu, co na froncie brakowało odrobiny powera. Ciągle czekałam na coś, co bardziej przekona mnie do całości. Liczyłam, że autorka rzuci do fabuły coś nowego, co nadałoby historii inny bieg i... w końcu to dostałam! Mało tego, kiedy losy głównych bohaterów zaczęły obierać całkiem nieprzewidywalne kursy, to co uznałam za ckliwe i nudnawe nabrało zupełnie innego wydźwięku. Autorka kupiła mnie drugą połową historii. Zapomniałam o wcześniejszej niechęci i dałam porwać się kolejnym nutom fabuły, która zaczynała tworzyć spójną całość.
Nie mam wątpliwości, że "Drive" zostało dokładnie przemyślane i dopracowane przez autorkę. Akcja przeplatająca się bezbłędnie między dwoma ramami czasowymi była strzałem w dziesiątkę. Z przyjemnością towarzyszyłam w mentalnej podróży głównej bohaterki, która podobnie jak ja- zbyt często opierała swoje decyzje na emocjach. Ponadto, każdy rozdział został opatrzony osobną piosenką, która towarzyszy jednocześnie nam podczas lektury i bohaterom w ich codziennym życiu. Dzięki temu mogłam poczuć się jeszcze bardziej związana z rozgrywającymi się wydarzeniami.
Niebanalne okazały się również postacie wykreowane przez Stewart. Stella, grająca główne skrzypce w tej historii, to mieszanka idealnie równoważących się cech. Jest przykładem na to, że postać kobieca nie musi być nieśmiała i zagubiona. Przeciwnie. Stella to kobieta, która ciężką pracą osiągnęła swój sukces. Nie boi się wyrażać własnych opinii i nie szczędzi ciętych komentarzy. Jest oryginalna, a jej trampki z cytatami piosenek i kultowe koszulki to coś, czego nie da się zapomnieć. Mimo to, Stella ma również wrażliwą stronę, która niejednokrotnie zostaje wystawiona na próbę i dotkliwie pokiereszowana. Niestety jej najczęstszym błędem jest kierowanie się emocjami, które doszczętnie przejmują nad nią kontrolę. Mimo, że poznajemy ją jako dorosłą, ułożoną kobietę wystarcza jeden telefon, by pogrzebane dawno uczucia wróciły do niej ze zdwojoną siłą. Na przekór temu nie jest jednak postacią, która irytuje swoim zachowaniem. Mimo, że niejednokrotnie nie popierałam jej decyzji to kibicowałam jej w dążeniu do celu.

"Niektóre piosenki były niczym ostre paznokcie wdzierające się w otwarte jak rany myśli,ponieważ muzyka to najwspanialszy bibliotekarz serca."

Z opisu można domyślić się, że autorka zdecydowała się włączyć do gry motyw trójkąta miłosnego i jeśli macie z takowymi złe doświadczenia to radzę szybko sięgnąć po "Drive", żeby się ich pozbyć. Stewart zadbała, by każdej z postaci nadać unikalny charakter, przez co czytelnikowi ciężko określić którąkolwiek z nich jako tą "złą". Relacja z Reidem, czyli perkusistą walczącym z własnymi demonami jest dla Stelli niemal toksyczna. Tych dwoje zaczyna znajomość w dość obcesowy sposób i zdecydowanie nie pałają do siebie sympatią. Z biegiem czasu ich relacja się zmienia. Ciągle jednak wrzy w niej od emocji, nie tylko tych pozytywnych. Stella poznaje również Nate'a, z którym mają łączyć ją jedynie relacje zawodowe. Jednak mężczyzna jest tak oczarowany jej osobą, że chce poczekać aż Stella da mu szansę. Rysująca się wspólna przyszłość z Nate'm to na pewno bezpieczniejsza opcja, ale czy tego właśnie pragnie Stella?
"Drive" to podróż w głąb ludzkich emocji wypełniona po brzegi muzyką. Niebanalna powieść o miłości, która nie zawsze jest łatwa i bezbolesna. Stewart przedstawiła zawiłe losy młodych ludzi, którzy uczą się odnajdywać siebie i walczyć o własne szczęście. Przez całą powieść miałam wrażenie, że główna bohaterka stara się dopasować do melodii granej przez kogoś innego. Czy nie lepiej jednak stworzyć własną pieśń, która będzie odzwierciedleniem naszej osobowości i pragnień? Nie każdy instrument musi brzmieć dobrze w zespole. Piękny dźwięk niektórych z nich można dostrzec dopiero w kompletnej ciszy.
Niezaprzeczalnie urzekająca historia tętniąca muzyką, pasją i emocjami. Z pewnością przypadnie do gustu romantycznym duszom oraz wielbicielom muzycznych motywów. Samo zakończenie było dla mnie miłym i niespodziewanym zaskoczeniem. Myślę, że jeśli tylko dacie dacie szansę temu tytułowi nie będziecie rozczarowani.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/03/historia-przepeniona-emocjami-i-muzyka.html

Można powiedzieć, że od książek z muzyką w tle rozpoczęła się moja książkowa przygoda. Właśnie wtedy pewna seria z mocnym muzycznym akcentem zwróciła mi w głowie. Trylogię S. C. Stephens z "Bezmyślną" na czele do tej pory wspominam z sentymentem. W międzyczasie trafiłam na bezbłędne "Maybe someday" Hoover, które dosłownie tętniło emocjami i muzyką. Dlatego teraz każdy tytuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ah, co to była za lektura! Pierwsza książka K.A Tucker, jaką miałam okazję czytać i miłość od pierwszego spotkania. Bez wątpienia jedna z najbardziej klimatycznych i pochłaniających historii, jakie znam. Mimo, że lekturę skończyłam kilka dni temu to ciągle wracam myślami do niesamowitej Alaski. Chyba nieświadomie odkładałam pisanie tej opinii, by dać sobie kilka dni więcej na cieszenie się tą powieścią, zanim Wam ją polecę. Książka warta każdej minuty, którą jej poświęcicie.

Okładkowy opis zdradza wystarczająco dużo fabuły, więc ja nie będę się dziś na niej skupiać. Mam nadzieję, że po dotarciu do końca tego wpisu będziecie przekonani o tym, że warto sięgnąć po "Zostań ze mną" i sami prześledzicie losy bohaterów. Zamiast tego chcę opowiedzieć Wam czym ta historia zaskarbiła sobie moją bezwarunkową miłość. Bez wątpienia wpisuję ją na listę ulubionych. Już planuję kiedy do niej wrócić i zazdroszczę, że podróż na Alaskę jeszcze przed Wami.
"Zostań ze mną" to wielowątkowa powieść przepełniona emocjami i niepowtarzalnym klimatem chłodnej Alaski. Autorka umiejscowiła powieść na biegunie zimna, który szczerze mówiąc nie kojarzy mi się zbyt dobrze. Jestem ciepłolubem. Nie znoszę zimy, ale podczas lektury nie umiałam wyzbyć się chęci odwiedzenia tej małej wioski. Ta sceneria jest znakomitym tłem dla rozgrywających się wydarzeń. Tamtejsza małomiasteczkowość jest zupełnym przeciwieństwem świata, w którym żyje główna bohaterka.
Poza wyśmienitym tłem mamy również świetnie wykreowane postacie i to nie tylko główne. Tucker postawiła sobie poprzeczkę dość wysoko, ponieważ w książce aż roi się od postaci pobocznych. Ciężko nadać wydźwięk osobom, które pojawiają się jedynie na kilka chwil. Jednak autorka wyszła z zadania obronną ręką tworząc barwną mieszankę postaci i charakterów, które stają się dla czytelnika czymś więcej niż pustym imieniem.
Główni bohaterowie to skrajne przeciwności. Calla wychowała się w wielkomiejskim zgiełku. Pracuje w korporacji, a wieczory spędza razem z najlepszą przyjaciółką w tętniących życiem barach. Przykłada dużą wagę do swojego wizerunku, który kreuje w mediach społecznościowych. Poznajemy ją jako dość rozpieszczoną i rozkapryszoną dziewczynę z wielkiego miasta, która nie pokaże się nigdzie bez makijażu. Z każdym kolejnym dniem na Alasce Calla dostrzega, że w życiu liczą się inne wartości i zmienia się na naszych oczach. Mimo, że jej początkowa postawa może nie przypaść Wam do gustu, z czasem na pewno przekona Was do siebie swoją pomysłowością, poczuciem humoru i odwagą.
Jonah z kolei jest typem samotnika. Jest najlepszym pilotem pracującym w firmie czarterowej ojca Calli i nie wyobraża sobie życia poza Alaską. W maleńkiej miejscowości nie ma kobiety, która oparłaby się jego urokowi i surowej urodzie, co nie mieści się w głowie Calli. Dziewczyna nazywa go w myślach Yetim i od pierwszego spotkania nie pała do niego sympatią. Jednak i ona dostrzega to, co skrywa się za bujną brodą i nie mówię tu jedynie o przystojnej twarzy. Jonah to idealny i nieuchwytny przykład bohatera książkowego, który podczas lektury skradnie serce więcej niż jednej kobiecie.
Relacja tej dwójki niejednokrotnie mnie zaskoczyła i rozśmieszyła, ponieważ ich utarczki słowne i wzajemne nękanie nie znają granic. Ich znajomość rozwija się stopniowo, a zanim dostrzegają w drugiej osobie coś więcej mija sporo czasu. Czasu, który został idealnie wykorzystany na zobrazowanie trudnej do odbudowy relacji Calli z ojcem oraz na zarysowanie historii każdej z postaci pobocznych. Wbrew pozorom nie jest to kolejny ckliwy romans, bo autorka porusza wiele innych tematów, które wcale nie są mniej istotne. Skomplikowana relacja Calli z ojcem, który jest nieuleczalnie chory, niesamowicie mnie rozczuliła. W pewnych momentach nawet zaszkliły mi się oczy, co zdarza się bardzo rzadko.
Czas spędzony na lekturze "Zostań ze mną" był czystą przyjemnością. Pokładałam w tym tytule spore nadzieje, jednak nie sądziłam, że dostanę historie, która na zawsze pozostanie w moim sercu. Zakochałam się w odległym miasteczku Alaski i z rozkoszą towarzyszyłam bohaterom w ich codziennym życiu, tak innym od mojego. Dałam się w całości pochłonąć tej historii i nadal nie mogę przestać o niej myśleć, ale wcale tego nie chcę. To przepiękna opowieść, która pokazuje, że prawdziwej miłości nie osłabią setki kilometrów czy rozłąka na lata. Powieść ma w sobie to coś, co w subtelny, prawie niezauważalny sposób osiada w naszym sercu podczas lektury. Coś, czego już się nie pozbędziecie. Książka, którą będę Wam nieustannie polecać. Musicie przeczytać!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/03/historia-z-ktora-nie-chce-sie-rozstawac.html

Ah, co to była za lektura! Pierwsza książka K.A Tucker, jaką miałam okazję czytać i miłość od pierwszego spotkania. Bez wątpienia jedna z najbardziej klimatycznych i pochłaniających historii, jakie znam. Mimo, że lekturę skończyłam kilka dni temu to ciągle wracam myślami do niesamowitej Alaski. Chyba nieświadomie odkładałam pisanie tej opinii, by dać sobie kilka dni więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgając po "Bestię" spodziewałam się historii mrocznej, przejmującej, ale też baśniowej. Znana wszystkim "Piękna i bestii" przeniesiona do magicznej Szkocji. Co mogło pójść nie tak? Niestety, ku mojemu niezadowoleniu, wiele rzeczy nie zagrało, a magia umykała z tej historii z każdą kolejną stroną. Książka okazała się dla mnie dużym rozczarowaniem, a szkoda.

Jak sami możecie zauważyć, opis nie zdradza zbyt wiele. Poza okładką, która magnetuzuje i przyciąga wzrok, to właśnie on pozwolił mi przypuszczać, że przede mną kawał dobrej powieści. Niestety nie do końca tak było, a moje duże oczekiwania co do tej książki nie ułatwiały sprawy.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od retrospekcji z dzieciństwa dwójki głównych postaci. W mojej ocenie jest to jeden z niewielu plusów tej historii, niestety z niewykorzystanym potencjałem. Autorka poświęciła sporą część książki na to, by pokazać nam z jakimi okropieństwami musieli zmagać się bohaterowie już od dzieciństwa. Sądziłam, że będzie to udany zabieg, którego celem jest stworzenie bardziej prawdziwych i złożonych charakterów. Niestety, w moich oczach, nie przyniosło to zamierzonego efektu.
Ogromnym atutem tej powieści i chyba jedynym powodem, dla którego nie porzuciłam tej lektury w połowie są opisy krajobrazów. Autorka bardzo plastycznie oddała magiczną scenerię baśniowej Szkocji. Mamy okazję poznać zwyczaje, kulturę, a nawet poczuć ducha tej baśniowej krainy. Bez trudu można wyobrazić sobie pogorzeliska zamku, starą chatkę czy zawierający dech w piersiach zamek tytułowej Bestii.
Początkowo akcja toczy się dość wolno, ale klimat, jaki tworzy autorka zachęcał mnie do dalszej lektury. Starałam się przymykać oczy na pewne mankamenty stylu autorki, ale im więcej stron było za mną, tym ciężej było mi patrzeć na to przez palce. W oczy rzucają się częste powtórzenia, które ogromnie mnie irytowały. Chyba już nigdy nie wyrzucę z głowy sformułowania "rajcowny samochód"... Język, jakim posługuje się autorka pozostawia wiele do życzenia i często zupełnie nie pasuje do danej sytuacji. Dialogi również wypadają blado, są wymuszone i drętwe. Na domiar złego pojawiają się wulgaryzmy, których nie jest dużo, ale które koliły mnie w oczy. Zupełnie niepasujące i niepotrzebne.
Historii również nie bronią mdłe i słabo wykreowane postacie. Przeszłość, której jesteśmy świadkami nie punktuje w późniejszym czasie i nie tworzy wyrazistych postaci naznaczonych demonami z przeszłości. Fakt, że wiemy, co mają za sobą nastawia nas na większe zrozumienie ich postępowań i motywów. Niestety ich zachowania często są irracjonalne i niezrozumiałe.

Na początku zachowanie Lizzie i Broghana względem siebie było ciekawe i intrygowało mnie, jak potoczy się ich znajomość. Jednak w pewnym momencie autorka postanowiła stworzyć prawdziwe love story i oswoić bestię. Mrok wyparował, a absurdalność kolejnych sytuacji zwalała z nóg.
Nie broni się również samo zakończenie, którego nie określą żadne słowa. Jest tak nierealne, że aż dziwne. Jednak uwierzcie, cieszyłam się, że to już koniec.
Podsumowując... Jeśli jesteście spragnieni współczesnej adaptacji kultowej baśni darujcie sobie "Bestię". Niestety jest to powieść napisana w kiepskim stylu, powielająca schematy, z postaciami pozostawiającymi wiele do życzenia.
Pod szyldem tego samego wydawnictwa w zeszłym roku pojawił się "Weteran", którego fabuła również mocno czerpie z "Pięknej i Bestii", jednak ten tytuł mogę Wam szczerze polecić. To przepiękna i baśniowa historia, na którą warto zwrócić uwagę. Co do powieści L.A. Fiore- sprawdźcie na własnej skórze czy przypadnie Wam do gustu, ale nie bądźcie rozczarowani, jeśli nie będzie to historia na miarę Waszych oczekiwań.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/02/bestia-od-ktorej-lepiej-trzymac-sie-z.html

Sięgając po "Bestię" spodziewałam się historii mrocznej, przejmującej, ale też baśniowej. Znana wszystkim "Piękna i bestii" przeniesiona do magicznej Szkocji. Co mogło pójść nie tak? Niestety, ku mojemu niezadowoleniu, wiele rzeczy nie zagrało, a magia umykała z tej historii z każdą kolejną stroną. Książka okazała się dla mnie dużym rozczarowaniem, a szkoda.

Jak sami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od dawna moje czytelnicze plany uwzględniały twórczość Agnieszki Lingas- Łoniewskiej, ale dotąd nigdy nie miałam okazji przeczytać żadnej z jej książek. O "Randce z Hugo Bosym" pierwszy raz usłyszałam od samej pisarki, która wspominała o niej na jednym ze spotkań autorskich, na którym byłam. Przekorny tytuł od razu zapadł mi w pamięć, a zarys fabuły sprawił, że zechciałam poznać bliżej bohaterów książki i sprawdzić, jaką historię mają do opowiedzenia. Minęło pół roku odkąd pierwszy raz usłyszałam o Bosym i w końcu mogę trzymać tę historię w swoich rękach. Czy opłacało się czekać?

Główną bohaterką powieści jest Jagoda Borówko. Specjalistka od marketingu i kampanii reklamowych, pracująca w jednej z wrocławskich agencji. Jagoda ma również niebywały talent do przyciągania kłopotów i często pakuje się w dość żenujące, a dla czytelnika prześmieszne, sytuacje. Po zakończeniu wieloletniego, kompletnie nieudanego związku, Jagoda wyjeżdża do Gdyni na ślub koleżanki z dawnych lat. Właśnie tam w wyniku serii niefortunnych zdarzeń, których komizm zbija z nóg, poznaje tajemniczego Hugo Bosego. Ich przypadkowe spotkania, obfitujące w ciekawe wymiany zdań, nie mają końca, a przyciąganie między tą dwójką można wyczuć na kilometr. Okazuje się również, że oboje zostali zaproszeni na ten sam ślub. Bosy zauroczony zuchwałą postawą Jagody próbuje spędzić z nią więcej czasu. Oboje świetnie się bawią i mimo początkowej wrogości doskonale czują się w swoim towarzystwie. Ten wieczór jednak nie kończy się tak, jak oboje by tego chcieli. Jagoda wraca do Wrocławia, a ostatnie czego może się spodziewać to pojawienie się Bosego w jej pracy. Okazuje się, że szaleńczo przystojny przedsiębiorca będzie jej szefem przy pracy nad nowym projektem. Jak długo oboje zdołają się opierać gorącemu uczuciu?


Książki idealne nie istnieją, a "Randka z Hugo Bosym" nie jest wyjątkiem. Są jednak książki, których lektura jest czystą przyjemnością. Wtedy często wybaczamy drobne mankamenty. Taka właśnie jest nowa powieść Agnieszki Lingas- Łoniewskiej. Trafiła w moje ręce w najbardziej odpowiednim momencie. Potrzebowałam czegoś lekkiego i przyjemnego, ale z fabułą, która na dobre pochłonie moje myśli. Nie spodziewałam się jednak polskiej wersji Bridget Jones, którą śmiało mogę ocenić jako jedną z najlepszych komedii romantycznych, jaką czytałam. Świetnie napisana historia, z ogromną dawką dobrego humoru i sytuacyjnego komizmu. Choć tarapaty, w jakie pakuje się główna bohaterka czasem wydają się dość absurdalne- ja to kupuję. To lektura idealna na poprawę humoru i oderwanie się od problemów dnia codziennego. Sama niejednokrotnie nie umiałam powstrzymać śmiechu, a chemia między głównymi bohaterami sprawiała, że z zaciekawieniem śledziłam ich losy.
Ta pozycja nie należy do najobszerniejszych, jednak dość szybko można polubić główne postacie. Wszystko dzięki świetnej kreacji bohaterów, którzy są prawdziwi do szpiku kości. Nie mam wątpliwości, że wiele czytelniczek odnajdzie siebie w charakternej Jagodzie. To postać łączącą sprzeczne cechy charakteru- jest bardzo sympatyczna, ale i zadziorna. Często działa bez zastanowienia i musi zmagać się z różnymi konsekwencjami swych porywczych czynów. Jej żywiołowość jest zaraźliwa i szybko zaskarbia sobie sympatie czytelnika. Hugo z kolei wcale nie jest rozważną stroną tej relacji. Podczas pierwszych spotkań z Jagodą daje poznać swoją uszczypliwość i pewną nutę arogancji. Jestem jednak pewna, że jego romantyczne gesty zdołają rozczulić co wrażliwsze dusze. Autorka zastosowała narrację z dwóch punktów widzenia, więc możemy dokładnie poznać uczucia obojga bohaterów. Osobiście uwielbiam takie rozwiązania.
Wątek romantyczny został tu bardzo umiejętnie poprowadzony. Relacja między bohaterami zaczyna się od nienawiści podszytej czystym zauroczeniem, a później stopniowo rodzi się namiętność i głębsze uczucie. Mimo, że oboje mają za sobą poważne związki na nowo uczą się odczytywać własne emocje. Przyglądanie się temu było nie lada gratką.
Świetnie bawiłam się podczas lektury tej komedii pomyłek i z chęcią do niej jeszcze kiedyś wrócę. Nie mogę zaprzeczyć, że to historia elektryzująca i po prostu przyjemna, a Hugo i Jagoda tworzą parę, która na długo zapadnie w Waszej pamięci. Czyta się ją niesamowicie szybko i jedynym rozczarowaniem jest dotarcie do ostatniej strony. Z chęcią spędziłabym z nią o jeden wieczór więcej!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/02/polska-bridget-jones-randkujaca-z-bosym.html

Od dawna moje czytelnicze plany uwzględniały twórczość Agnieszki Lingas- Łoniewskiej, ale dotąd nigdy nie miałam okazji przeczytać żadnej z jej książek. O "Randce z Hugo Bosym" pierwszy raz usłyszałam od samej pisarki, która wspominała o niej na jednym ze spotkań autorskich, na którym byłam. Przekorny tytuł od razu zapadł mi w pamięć, a zarys fabuły sprawił, że zechciałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kto zna mnie choć trochę wie, że uwielbiam zwierzęta. Nic zatem dziwnego, że nie stronię od książek poświęconych czworonogom. Z twórczością W. Bruce Camerona miałam okazję spotkać się już wcześniej. "Był sobie pies", czyli pierwsza książka jego autorstwa pisana z punktu widzenia czworonoga, jako jedna z nielicznych, doprowadziła mnie do łez. Na wspomnienie tej urokliwej historii budzi się we mnie przyjemne ciepło, bo to właśnie czynią powieści Camerona. Czy lektura "O psie, który wrócił do domu" wywołała we mnie podobne uczucia?

Bellę poznajemy jako malutką suczkę, która oddzielona od rodzeństwa i mamy, musi poradzić sobie w obcym świecie. Maleńkiego szczeniaka przygarnia kotka mieszkająca pod opuszczonym domem. Bella nie zdaje sobie jeszcze sprawy,że jej kocie korzenie odegrają w przyszłości ogromną rolę. Dzień, w którym Bella poznaje Lucasa całkowicie odmienia jej życie. Oboje wiedzą, że ich losy zostały nierozerwalnie splecione. Bella zrobi wszystko, by być przy swoim człowieku, którego bezwarunkowo kocha. Lucas z kolei nie zawaha się nad złamaniem kilku zasad, byle mieć czworonoga przy sobie. Jednak nie brakuje przeciwności, które chcą rozdzielić tę dwójkę. Nieprzychylne przepisy o zakazie trzymania pitbuli, za którego uznawana jest Bella oraz zapalczywy hycel próbujący przy każdej sposobności złapać psa skłaniają Lucasa do podjęcia jednej z najtrudniejszych decyzji. Chłopak postanawia na pewien czas wywieźć Bellę z miasta. Jednak ona chce być grzeczną sunią i postanawia wrócić Do Domu. Mimo, że ma do pokonania setki kilometrów zrobi wszystko, by znów być u boku swojego pana.

Każda z książek autorstwa Camerona, którą miałam okazję czytać, na długo zapadała mi w pamięci. Najnowszy tytuł podtrzymuje ten schemat, ponieważ mimo, że książkę odłożyłam już na półkę, czasem wracam myślami do wzruszającej historii Belli. Mimo, że dobrze poznałam już styl autora to za każdym razem zadziwia mnie jego spojrzenie na świat oczami czworonoga. Lektura z tej perspektywy idealnie oddaje emocje naszych towarzyszy. Interpretacja ludzkich zachowań, które Bella próbowała zrozumieć, niejednokrotnie mnie rozbawiła. Z kolei jej bezwarunkowa miłość i oddanie dla Lucasa za każdym razem uderzały w moją najczulszą strunę.
Historia Belli była pełna przygód, niespodzianek, komicznych zbiegów okoliczności, ale i niebezpieczeństw, jakie czyhają na bezpańskiego psa. Los stawia na drodze Belli przeróżne postacie. Znajdą się ludzie, którzy będą chcieli ją przygarnąć i stworzyć jej nowy dom, jednak to odciąga suczkę od wykonania zadania, czyli powrotu Do Domu. Nie zabraknie jednak osób, które nie pałają miłością do zwierząt, a błąkający się pies jest dla nich jedynie przeszkodą lub dobrym celem do ćwiczenia strzałów... Za każdym razem drżałam o bezpieczeństwo suni i w myślach dodawałam jej otuchy podczas niezmiernie długiej podróży do domu.
Oprócz ludzi Bella spotyka również kilka innych psów, z którymi na pewien czas tworzy sforę, jednak nigdzie nie zagrzewa miejsca na dłużej. Moją ulubioną postacią natomiast była Duża Koteczka, czyli puma, której Bella przez pewien czas matkuje. Suczka nie rozumie czemu kotka tak szybko rośnie i jakim cudem finalnie jest większa od niej, jednak więź jaka miedzy nimi powstaje jest niesamowita. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak umiejętnie Cameron opisuje emocje kierujące zwierzętami. Niektórym autorom z trudem przychodzi właściwe oddanie ludzkich uczuć, a Cameron jest w tej kwestii mistrzem.

Podczas swojej podróży Bella odkrywa, że każdy z kim przebywa potrzebuje jej pomocy bądź opieki w tej czy innej formie. Mając doświadczenie po pracy z ludźmi w szpitalu, którym zawsze przynosiła ukojenie nie umie opuścić człowieka, który potrzebuje pomocy. Każdy ma swoją misję, a rozłąka Belli i Lucasa, mimo, że bolesna dla obojga, nie była bezcelowa.
"O psie, który wrócił do domu" to pozycja obowiązkowa dla miłośników czworonogów, nie tylko psów! Koty również odgrywają w tej historii dużą rolę, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Idealna pozycja dla tych, którzy są ciekawi, co dzieje się w głowach naszych futrzanych przyjaciół. To przepiękna i urocza historia ukazująca siłę więzi między psem a człowiekiem. Zachwyci czytelników w każdym wieku i rozczuli najtwardsze serca. Musicie koniecznie przeczytać! A jeśli to Wasze pierwsze spotkanie z twórczością Camerona już zaopatrzcie się w poprzednie tomy!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/01/przedpremierowo-o-psie-ktory-wroci-do.html

Kto zna mnie choć trochę wie, że uwielbiam zwierzęta. Nic zatem dziwnego, że nie stronię od książek poświęconych czworonogom. Z twórczością W. Bruce Camerona miałam okazję spotkać się już wcześniej. "Był sobie pies", czyli pierwsza książka jego autorstwa pisana z punktu widzenia czworonoga, jako jedna z nielicznych, doprowadziła mnie do łez. Na wspomnienie tej urokliwej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio miałam okazję zapoznać się z twórczością K.A. Linde. Od dawna mam w swojej biblioteczce książki jej autorstwa, ale dotąd nie było okazji. Premiera "Zawsze przy tobie" okazała się świetnym pretekstem do nadrobienia zaległości. Okładka prezentuje się niezwykle urokliwie i świątecznie! Choć ta opowieść do świątecznych nie należy, warto sięgnąć po nią w grudniowe wieczory. To niesamowicie emocjonalna historia, która niejednokrotnie wzrusza, zasmuca, ale i bawi. Jest to jedna z lżejszych powieści romantycznych, która porusza bardzo bolesne i istotne tematy. Warto zaznaczyć, że jest to piąty tom serii Mrs. Wright, ale nie ma żadnych przeciwwskazań, by zacząć przygodę z cyklem właśnie od tego tytułu.
Autorka bardzo dobrze przedstawiła okres żałoby i dominujące uczucie pustki po odejściu bliskiej osoby, którego nie da się niczym wypełnić. Bowiem, główną narratorką "Zawsze przy tobie" jest wdowa. Jedyny sens życiu pogrążonej w rozpaczy Sutton nadaje dwuletni synek. W tym ciężkim okresie kobieta odnajduje wsparcie w Davidzie Calloway, pracującym w jej rodzinnej firmie. Mężczyzna otacza ją opieką, jest wyrozumiały i troskliwy. Rozumie, że serce Sutton nieprędko zdoła znów pokochać, ale skrycie wielbi ją od pierwszego dnia, w którym ją zobaczył. Na nieszczęście był to dzień śmierci jej męża. Czy prawdziwa miłość zdarza się więcej niż raz?

Sutton to kobieta po przejściach, która mimo młodego wieku doświadczyła już niewyobrażalnego bólu. W młodości straciła rodziców, a w życiu dorosłym musi zmagać się ze stratą męża. Zagłębiając się w lekturze można zrozumieć kierujące nią emocje. Nie istnieje odgórny szablon przechodzenia okresu żałoby, dlatego starałam się rozumieć targające nią sprzeczności. Kibicowałam jej, kiedy wreszcie postanowiła zakończyć żałobę i zawalczyć o samą siebie oraz o rodzące się między nią a Davidem uczucie. Niestety każdy krok w dobrym kierunku oznaczał dwa kroki wstecz. Sutton trwała w błędnym kole, które sama napędzała swoim niezdecydowaniem i brakiem konsekwencji dla swoich wyborów. Mimo, że jest to postać, która szybko wzbudza w czytelniku sympatię, równie szybko doprowadza do szewskiej pasji. Uważam, że jej zmienność nastrojów i decyzji została nieco wyolbrzymiona.

David z kolei jest bohaterem niemal wyidealizowanym. To kochający, ciepły, troskliwy i wyrozumiały mężczyzna, który stawia dobro ukochanej na pierwszym planie. Jednak nawet ideały miewają wady. David skrywa tajemnice, która może mieć destrukcyjny wpływ na jego związek z Sutton. Ich uczucie zostanie wystawione na straszliwą próbę. Jak zniesie to sfatygowane serce Sutton?

Pierwsza połowa książki bardzo mnie wciągnęła i miło zaskoczyła. Miałam duże oczekiwania względem dalszej części. Niestety w połowie jakiś zły chochliki nacisnął czerwony guzik i moja sympatia dla tej historii pękła niczym mydlana bańka. Autorka niemal wyszła z siebie wrzucając kolejne nuklearne bomby do fabuły. Miałam wrażenie, że na wszelkie sposoby stara się urozmaicić schemat powieści romantycznej. W efekcie odebrałam całość jako przekombinowaną. Mimo wszelkich zwrotów akcji, jakich chwytała się autorka, finał i tak był z góry przesądzony. Najprostsza historia, podana w odpowiedni sposób, obroni się sama. Przekombinowana pozostawi niesmak.

To, co przeszkadzało mi najbardziej podczas lektury to zdecydowanie tłumaczenie. Nie ma co ukrywać, momentami okrutnie kulało. Znalazło się kilka określeń, które moim zdaniem nijak nie pasowały do kontekstu i zwyczajnie mnie śmieszyły. Myślę, że ktoś tu poszedł na łatwiznę i nie przyłożył się do zadania. Szkoda.



Książkę czyta się zaskakująco szybko, a jest to zasługą lekkiego języka, którym operuje autorka. Jej styl jest bardzo prosty ale i przyjemny przez co z przyjemnością przerzuca się kolejne kartki. Podejrzewam, że gdyby nie polskie tłumaczenie byłoby jeszcze lepiej. Narracja prowadzona na zmianę z punktu widzenia Sutton i Davida też punktuje, ponieważ znacznie ciekawiej poznaje się tę samą historię z różnych perspektyw.

Szczerze przyznam, że oczekiwałam od "Zawsze przy tobie" czegoś więcej. Była dość przewidywalna i prostolinijna. Jednak mimo zgrzytów, których nie dało się przeoczyć, lektura niesamowicie mnie wciągnęła. Ciężko było mi odłożyć książkę nim poznam jej zakończenie. Nie potrafię wytłumaczyć czego to zasługa. Wiem, że to brzmi dziwnie po tych wszystkich wytykach, jakie zrobiłam. Paradoks! Jednak nie żałuję, że sięgnęłam po ten tytuł. Jeśli szukacie niezobowiązującej, emocjonalnej i lekkiej historii romantycznej to propozycja dla Was.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2019/01/zawsze-przy-tobie-ka-linde.html

Ostatnio miałam okazję zapoznać się z twórczością K.A. Linde. Od dawna mam w swojej biblioteczce książki jej autorstwa, ale dotąd nie było okazji. Premiera "Zawsze przy tobie" okazała się świetnym pretekstem do nadrobienia zaległości. Okładka prezentuje się niezwykle urokliwie i świątecznie! Choć ta opowieść do świątecznych nie należy, warto sięgnąć po nią w grudniowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co dziś na kolację? To pytanie spędza sen z powiek niejednej pani domu. Kolacja jest posiłkiem, który często pomijamy. Nie mając pomysłu na smaczne danie rezygnujemy z przygotowywania choćby kanapek, na które nawet nie mamy ochoty. W dobie internetu nie powinniśmy mieć trudności ze znalezieniem przepisu na idealne kolacyjne danie, jednak ich ogrom potrafi przytłoczyć. Jeśli szukacie łatwych w przygotowaniu, a zarazem ciekawych pomysłów na kolację, ta książka jest własnie dla Was.

Osobiście nie jestem wielką fanką książek kulinarnych. Częściej szukam przepisów w internecie i niejednokrotnie zdarzyło mi się zawędrować na stronę pani Starmach. Przepisy, które miałam okazję odtworzyć nigdy mnie jeszcze nie zawiodły, dlatego z chęcią sięgnęłam po jej nową pozycję.
W "Pysznych kolacjach" znajdziecie bardzo proste receptury, więc nawet jeśli nie posiadacie wybitnych zdolności kulinarnych, wyczarujecie pyszne potrawy! Książka będzie idealnym przewodnikiem dla zaprawionej w bojach kucharki, jak i dla kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z gotowaniem.
Autorka sięga po dobrze znane nam potrawy, nawet te zapomniane, i łączy je z nowoczesnymi przepisami. Fotografie dołączone do konkretnych przepisów wyglądają bardzo smakowicie i są ich idealnym uzupełnieniem. Zdjęcia mogą stanowić również jedną z propozycji podania i inspirację do dbania o estetykę posiłków, które przygotowujemy.
Całość składa się z trzech części. Przepisy zostały pogrupowane w propozycje na ciepło, na szybko oraz na słodko. Różnorodność gwarantuje, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Dodatkowo, na końcu książki pojawił się krótki poradnik dotyczący doboru odpowiedniego wina do potraw. Ja z pewnością z niego skorzystam!
Całość w mojej ocenie wypada bardzo korzystnie. Wydawnictwo również spisało się na medal, ponieważ książka jest wydana na grubym papierze. Poza świetnym efektem wizualnym, myślę, że to czyni ją znacznie odporniejszą na zniszczenia. Wszyscy wiemy, jak wygląda korzystanie z książek kulinarnych- mokre ręce nie służą delikatnym kartom. W takim wydaniu "Pyszne kolacje" posłużą Wam zdecydowanie dłużej.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/12/niebanalne-i-proste-przepisy-na.html

Co dziś na kolację? To pytanie spędza sen z powiek niejednej pani domu. Kolacja jest posiłkiem, który często pomijamy. Nie mając pomysłu na smaczne danie rezygnujemy z przygotowywania choćby kanapek, na które nawet nie mamy ochoty. W dobie internetu nie powinniśmy mieć trudności ze znalezieniem przepisu na idealne kolacyjne danie, jednak ich ogrom potrafi przytłoczyć. Jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po przeczytaniu serii autorstwa Pani Miszczuk, w której królują słowiańskie demony i bóstwa, wiedziałam,że muszę sięgnąć po kolejne książki, które wyszły spod jej pióra. "Obsesję"' pochłonęłam w zawrotnym tempie i nic nie było mnie w stanie od niej odciągnąć. To połączenie kilku różnych gatunków okraszone lekkim stylem i dobrym poczuciem humoru. Znajdziecie tu cechy mrożącego krew w żyłach kryminału, podnoszącej tętno sensacji, ale i odrobinę romansu. Fabuła nie zostawia miejsca na nudę,a wątek kryminalny zmusza do ciągłego typowania na ślepo kolejnych sprawców przerażających morderstw. Zakończenie natomiast jest totalnym zaskoczeniem! Kiedy usłyszałam o kontynuacji wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Jednak wiadomo, jak bywa z kontynuacjami. Jeśli jesteście ciekawi czy podczas lektury ogarnęła mnie paranoja zapraszam do dalszej lektury.

Autorka w drugim tomie skupia się na przybliżeniu czytelnikowi postaci Marka Zadrożnego. W miarę rozwoju zdarzeń coraz częściej towarzyszymy mu w pracy lekarza medycyny sądowej. Do głosu dochodzą również postacie drugoplanowe, które poznaliśmy w pierwszej części. Dzięki tej różnorodności lektura jest znaczenie bardziej ciekawa. Jedynym,maleńkim, minusem jest mniejsza dynamiczność zdarzeń, ponieważ często przeskakujemy między różnymi postaciami.
Zmienia się również miejsce, gdzie rozgrywają się wydarzenia,ponieważ akcja toczy się na policyjnym komisariacie czy w zakładzie medycyny sądowej.
Odważę się stwierdzić, że ta część należy do panów. Zarówno Marek, jak i jego przyjaciel zajmujący się sprawą tajemniczych samobójstw, Sebastian- dają radę. Obaj są postaciami,które wzbudzają w czytelniku sympatie. Z przyjemnością śledziłam ich losy i obu kibicowałam w miłosnych podbojach. Podczas lektury nietrudno zauważyć zmiany, jakie zachodzą w Marku. Porzuca przelotne romanse i robi wszystko, by zbliżyć się do Joasi. Jednak sprawa tajemniczych samobójstw nie daje mu spokoju. Tylko on widzi powiązania między śmiercią emerytki, projektantki mody i bezdomnego. A może to tylko paranoja?
Dużą niespodzianką była dla mnie postać prokurator Świetlik, która mimo kreacji wrednej, zrzędliwej, i (co istotne dla panów) niezbyt atrakcyjnej zyskała u mnie ogromną sympatię. Mam pewne przeczucia, jak dalej może potoczyć się jej los i bardzo liczę, że to właśnie ona zagra główne skrzypce w kolejnej część cyklu.
Jednak nie bójcie się, autorka nie zapomniała o Joasi Skoczek. Nasza lekarka zmaga się z traumą po niedawnych wydarzeniach, które odcisnęły piętno na jej psychice. Do tego w jej życiu pojawia się były mąż, a jego obecność nie jest Joasi na rękę. Rozwój jej znajomości z Markiem nadal stoi pod znakiem zapytania, ponieważ kobieta po nieudanym małżeństwie boi się zaangażować w poważny związek.
Powieść została bardzo dobrze przemyślana i napisana tak,by wodzić czytelnika za nos. Autorka utkała ciekawą, kryminalną historię na tle bogatych wątków fabularnych. Mimo, że lekturze nie towarzyszy tak wyraźne napięcie, jak poprzedniej części, to książkę czyta się z czystą ciekawością. Mroczniejsze opisy przyprawiają o gęsią skórkę.


Styl pani Miszczuk wprost uwielbiam, a nuta humoru i kąśliwe komentarze niektórych postaci idealnie dopełniają całości. Ogromnym atutem jest tutaj wiedza medyczna autorki, którą przemyca na strony powieści. Dzięki temu wszystkie opisy sprawiają wrażenie bardzo realnych. Książkę, mimo sporej liczby stron, czyta się w zawrotnym tempie. Z niecierpliwością czeka się na rozwikłanie kryminalnej zagadki.
Dużego plusa przyznaję za zakończenie, które mnie zaskoczyło. Jestem ciekawa czy Wy podczas lektury dobrze wytypujecie zabójcę. Wbrew pozorom, nie jest to takie oczywiste.
Po "Paranoję" sięgałam z ciekawością i pewną dozą obawy, jednak autorka mnie nie rozczarowała. Mimo, że "Obsesja" zrobiła na mnie większe wrażenie, to jej kontynuacja wypada całkiem nieźle i z czystym sumieniem mogę Wam ją polecić. Sądzę, że fani pierwszego tomu będą usatysfakcjonowani lekturą. "Paranoja" to pełna tajemnic psychologiczna gra, w którą podczas lektury z pewnością dasz się wciągnąć. Tylko...uważaj na czerwone nitki. Nie zwiastują niczego dobrego.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/11/godna-uwagi-kontynuacja-historii-z.html

Po przeczytaniu serii autorstwa Pani Miszczuk, w której królują słowiańskie demony i bóstwa, wiedziałam,że muszę sięgnąć po kolejne książki, które wyszły spod jej pióra. "Obsesję"' pochłonęłam w zawrotnym tempie i nic nie było mnie w stanie od niej odciągnąć. To połączenie kilku różnych gatunków okraszone lekkim stylem i dobrym poczuciem humoru. Znajdziecie tu cechy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy jest coś lepszego na chłodne, jesienne wieczory niż historia przepełniona zapachem kuszącej czekolady? "Karminowe serce" to niesamowicie ciepła i nostalgiczna opowieść, udowadniająca, że nadzieja umiera ostatnia. Burzliwe losy bohaterów dopełniają urokliwe opisy scenerii, w których rozgrywają się wydarzenia. Autorka ma ogromny talent do przenoszenia czytelnika w magiczne miejsca, które względnie mogą wydawać się zwyczajne. To idealny wypełniacz jesiennych wieczorów, który dobrze poczuje się w towarzystwie aromatycznej herbaty oraz przy akompaniamencie cynamonowych świec.

Bardzo cieszę się, że miałam okazję poznać tę historię jako jedna z pierwszych. Szczerze mówiąc, gdyby nie propozycja recenzji, pewnie nie skusiłabym się na jej przeczytanie lub, mimo chęci, odkładałabym to w nieskończoność. Tak właśnie jest w moim przypadku z twórczością Doroty Gąsiorowskiej. Mimo, że przy każdej wizycie w księgarni jej książki kuszą mnie przepięknymi okładkami i łechcą srokę ukrytą gdzieś wewnątrz mnie to do tej pory było mi z nimi nie po drodze. Dlatego też bez wahania przyjęłam propozycję przeczytania "Karminowego serca".
Poza okładką, która na wstępie skradła moje serce, zaintrygował mnie również opis. No bo kogo przy zdrowych zmysłach nie zachęciłaby do lektury cukiernia, w której od lat, ręcznie, wyrabia się czekoladowe łakocie? No właśnie. Tak myślałam. Byłam bez szans.
Laura, czyli główna bohaterka powieści, decyduje się na dość odważny krok, jakim jest przeprowadzka ze stolicy do podkrakowskiej mieściny. W Bukowej Górze czeka na nią świeżo wyremontowana chatka i masa problemów do rozwiązania. W nowym otoczeniu Laura może zapomnieć o własnych zmartwieniach, które nieustannie ją prześladują. Jej chatka znajdująca się na odludziu działa jak magnes na kłopoty. Wkrótce mieszkańcy Bukowej Góry stają się dla niej na tyle bliscy, że nie potrafi pozostać wobec nich obojętna. Staje się aniołem stróżem, którego przewrotny los zesłał do niewielkiej mieściny. Jednak nic nie dzieje się przypadkiem, prawda?

Główna bohaterka, mimo bolesnych doświadczeń z przeszłości, to kobieta o gołębim sercu. Ogromnie przejmuje się losem innych, zawsze służy pomocą i bardzo angażuje się w życie mieszkańców miasteczka. Jest dojrzała i konsekwentna w swoich działaniach. Ma w sobie artystyczne zacięcie, a jej domeną (oprócz miedzianych loków ozdobionych opaską) jest kreatywność. Niestety zdarzają się także chwile, kiedy dopadają ją demony przeszłości. W zamyśle pisarki było, by bardzo stopniowo dawkować kolejne fakty z przeszłości bohaterki. Przez większą część książki możemy jedynie snuć domysły o tym, co przydarzyło się Laurze. Z każdym rozdziałem potęguje to także naszą ciekawość i przekonuje o tym, że finał będzie warty tych wielu niejednoznacznych sytuacji. Niestety, w moim przypadku, tak nie było. Przez to, że autorka buduje napięcie i z premedytacją podsuwa kolejne intrygujące fakty czytelnik spodziewa się czegoś wstrząsającego. Przeszłość Laury tak długo stanowiła tajemnicę, że kiedy wychodzi na światło dzienne jest dość... przewidywalna, a samo jej ujawnienie zbyt szybkie i ogólnikowe.
Powieści wypełnione opisami scenerii czy krajobrazów zwykle nie są w moim guście. Zdecydowanie wolę te, w których dominują dialogi, a akcja jest bardziej dynamiczna. Dlatego też lektura "Karminowych serc" była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Autorce poprzez barwne opisy kwitnących wrzosowisk, jesiennego sadu czy przytulnej cukierenki, udało się wytworzyć niesamowity, niemal magiczny, klimat. Początkowo byłam tym zachwycona i właśnie na wszelkich opisach skupiała się moja uwaga. Uważam, że ogromnym atutem autorki jest zdolność opisywania najzwyklejszych rzeczy czy też miejsc w sposób nadzwyczaj barwny i hipnotyzujący.
W ogólnym rozrachunku muszę jednak stwierdzić, że opisy przytłoczyły nieco samą fabułę książki. Kiedy moje zauroczenie nimi nieco ostygło, zauważyłam, że autorka poświęca więcej uwagi na stworzenie odpowiedniej scenerii dla danej sceny niż rozgrywającym się wydarzeniom. Dlatego właśnie mam wrażenie, że wątek głównej bohaterki został potraktowany odrobinę po macoszemu. Choć samo zakończenie wprawiło mnie w lekkie osłupienie swoją nieprzewidywalnością, a nawet abstrakcyjnością. Z pewnością nikt nie będzie spodziewał się takiego obrotu spraw.

Autorka stworzyła powieść wielowątkową dzięki obecności barwnego wachlarza postaci drugoplanowych. Każda z nich ma pewne problemy, które w mniejszym lub większym stopniu dotykają życia Laury. Znajdą się postacie, które Was rozczulą, jak autystyczny chłopiec, Michałek; ale również zajdą Wam za skórę, jak nieprzewidywalna Iwonka czy rozbawią swoją infantylnością, jak wieczny kawaler Witold. Znaczącą rolę w powieści odegrają również właścicielce "Złotego serca', którzy wyjątkowo szybko wkradną się w łaski Laury. Wszystkie te osobowości i ich historie tworzą ciekawą i wielowymiarową powieść.
"Karminowe serce" to książka, która nieodwołalnie urzekła mnie sowim klimatem. To piękna opowieść, która podczas lektury pieści zmysły i przypomina o urokach jesieni. Pisząc tę recenzję co chwilę wracam myślami do herbaty pitej przez główną bohaterkę na werandzie, do ognia buchającego w kominku, czy kwitnących wrzosowisk. Ta historia nieodwołalnie będzie zawsze przywodzić mi na myśl aromat gorącej czekolady i świeżo mielonej kawy. Wbrew pozorom nie jest to jednak historia wypełniona sielanką. To powieść o miłości, nie zawsze szczęśliwej; o przyjaźni oraz utracie, która kładzie się cieniem na resztę naszego życia. To opowieść o szukaniu własnego ja i godzeniu się z przeszłością.
Niesamowicie piękna i przyjemna w odbiorze historia, która może umilić Wam jesienne wieczory. Niebanalna fabuła, magiczne opisy, unikatowy klimat i urok. Myślę, że żadna nostalgiczna dusza się na niej nie zawiedzie. To tytuł, na który z pewnością warto zwrócić uwagę. Premiera 3 października!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/09/przedpremierowo-karminowe-serce-dorota.html

Czy jest coś lepszego na chłodne, jesienne wieczory niż historia przepełniona zapachem kuszącej czekolady? "Karminowe serce" to niesamowicie ciepła i nostalgiczna opowieść, udowadniająca, że nadzieja umiera ostatnia. Burzliwe losy bohaterów dopełniają urokliwe opisy scenerii, w których rozgrywają się wydarzenia. Autorka ma ogromny talent do przenoszenia czytelnika w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po Carricu Rayanie czas na Lenarda Silvę! Drugi tom powieści Samanthy Tolwe, osadzonej w świecie wyścigów Formuły 1, poświęcony jest jednemu z największych rywali bohatera "Revved". Nieczęsto zdarza się tak, że kontynuacje są lepsze od swoich poprzedników, ale tym razem tak się stało. "Revived" to powieść przepełniona pożądaniem i namiętnością, które wbrew zasadom rodzą się między głównymi bohaterami. A czy jest coś bardziej fascynującego niż zakazane uczucie?

Zacznijmy może od tego, że bardzo spodobał mi się zamysł autorki na całą fabułę. Jak wiadomo, po wyznaczeniu pewnego poziomu, na którym plasuje się poprzedni tom, nie jest łatwo sprostać wyzwaniu i napisać jeszcze lepszą historię. "Revved", czyli losy kierowcy rajdowego i ponętnej pani mechanik, której recenzje znajdziecie tutaj, wspominam bardzo dobrze, jednak ten tytuł nie powalił mnie na kolana. Zdecydowanie czegoś brakowało mi podczas tamtej lektury, choć sama nie umiałam określić co to było. Czytając "Revived" miałam wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu, akcja idealnie się zazębia, tworząc spójną całość. Tego głównie zabrakło mi przy pierwszym tomie.
Mimo, że jest to kontynuacja, a historia została osadzona w teoretycznie znanym nam już świecie miałam wrażenie, że czytam całkiem nową powieść. Autorka miała konkretny zamysł na fabułę, który udało jej się bezbłędnie zrealizować. Tym razem mimo, że główny bohater również jest kierowcą Formuły 1. większa część wydarzeń rozgrywa się poza torem. Nie brakuje jednak kilku typowych dla tego sportu scen, które dodają smaczku i przypominają o clou powieści.
Nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa historii Lenarda. Jego postać zaintrygowała mnie już w poprzednim tomie, chociaż pojawiał się tam sporadycznie. Dramatyczny wypadek na torze, którego doświadczył w finale "Revved" sprawił, że czekałam na to, kiedy jego postać pojawi się na scenie. Okazuje się jednak, że powrót do dawnego życia nie będzie tak łatwy. Po bliskim spotkaniu ze śmiercią Lenadra dręczy paniczny lęk przed zajęciem miejsca za kółkiem. Po bezskutecznych próbach zatopienia frustracji w morzu alkoholu i kobiet na jedną noc postanawia zawalczyć o powrót na tor. Ma mu w tym pomóc, niezastąpiona w swoim fachu, terapeutka. Jednak już podczas pierwszej sesji Lenardo jest bardziej skupiony na własnych fantazjach o pięknej blondynce niż na prawdziwym celu ich spotkania. India natomiast zdaje się być obojętna na jego dwuznaczne przytyki. Jest profesjonalistką w każdym calu, a jej główną zasadą jest niespoufalanie się z pacjentami. Jak długo jednak będą w stanie oprzeć się magnetycznemu przyciąganiu?
Uwielbiam historie, które dotykają tematów związanych z ludzką psychiką. Mimo, że problem, z którym zmaga się Lenardao może wydać Wam się błahy, wcale tak nie jest. Poza tym nie jest to jedyny skomplikowany bohater tej powieści. Poukładana pani doktor skrywa wiele tajemnic oraz przeszłość, która zniekształciła nieco jej osobowość. Po tym powinniście już domyślić się, że główni bohaterowie to postacie ciekawe i złożone, bardzo dobrze wykreowane. India i Lenadro to osobowości zgoła odmienne, jednak przy bliższym poznaniu okaże się, że są do siebie podobni.
Bardzo polubiłam tę książkową parę. India to niesamowicie silna i niezależna kobieta, twardo stąpająca po ziemi i mająca na względzie głównie dobro syna. Przedkłada własne potrzeby nad jego, by zapewnić mu wszystko to, czego sama nie miała w dzieciństwie. Co prawda jej chorobliwe przestrzeganie zasad etycznych może i zostało zbytnio rozdmuchane, ale powiedzmy, że to kupuję. Czuję się w tym momencie zobowiązana do wtrącenia paru słów o jej synu, Jettcie. Jego postać wniosła do historii odpowiednią dozę humoru i spontaniczności. Odniosłam również wrażenie, że jest on pewnego rodzaju furtką do kolejnej historii, którą zostawiła sobie autorka. Co prawda nie ma żadnych potwierdzonych informacji o tym, czy powstanie kontynuacja cyklu, ale może kiedyś? Jeśli tylko autorka stworzy podobnie zaskakującą i przyjemną w odbiorze historię- chętnie po nią sięgnę.
Lenadro to książkowy przykład silnego i dominującego mężczyzny. Mimo, że jego niesforne myśli czasem sprawiały, że wznosiłam oczy do nieba, jest postacią, którą łatwa da się polubić. Jego zachowanie z pewnością też niejeden raz Wam zaimponuje czy rozczuli. Ja polubiłam go znacznie bardziej niż Carrica.

Między Lenardem a Indią iskrzy od samego początku, jednak mija sporo czasu zanim się do siebie zbliżają. Autorka umiejętnie buduje relację tych dwojga z każdym rozdziałem podsycając napięcie. Jednak nie obeszło się bez scen łóżkowych, bo dzieje się dość sporo w tej kwestii. Jednak wszelkie tego typu sceny, mimo, że bardzo odważne i pikantne, zostały opisane dość realistycznie i ze smakiem. Jest to chyba jeden z lepszych gorących romansów, jakie czytałam w ostatnim czasie, więc wszystkie fanki pikanterii powinny być usatysfakcjonowane lekturą.
Miłym akcentem było spotkanie z parą, którą poznaliśmy w pierwszym tomie. Carric i Andie są szczęśliwym małżeństwem. Dodatkowo utrzymują dość bliskie relacje z Lenadrem, któremu okazali ogromne wsparcie po wypadku. Biorąc pod uwagę fakt, że Lenardo był odwiecznym wrogiem Carrica kompletnie nie spodziewałam się tak przyjacielskiej relacji. Nie mniej jednak, przyjemnie było zobaczyć ich jako "kumpli od piwa".
Jedyny mankament, jaki dostrzegam, to dość szybko rozwiązany problem w finale historii. Przyznam, że odrobinę spodziewałam się takiego zwrotu akcji i nawet się cieszyłam, kiedy sprawa wyszła na światło dzienne komplikując życie bohaterom. Niestety jej rozwiązanie, w mojej ocenie, poszło dość gładko. Małe rozczarowanie zrekompensował mi jednak króciutki epilog, który był niczym wisienka na torcie.
"Revived" to historia o zakazanym uczuciu, które wymyka się spod kontroli. To opowieść o walce z naszymi słabościami, demonami przeszłości i własnym umysłem. Podczas lektury nie zabraknie emocji i porywczej namiętności. Propozycja idealna dla wszystkich romantycznych dusz, które nie boją się czasem potargać sobie piórek przy pikantniejszej lekturze. Polecam!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/09/kolejny-raz-w-swiecie-wyscigow-formuy-1.html

Po Carricu Rayanie czas na Lenarda Silvę! Drugi tom powieści Samanthy Tolwe, osadzonej w świecie wyścigów Formuły 1, poświęcony jest jednemu z największych rywali bohatera "Revved". Nieczęsto zdarza się tak, że kontynuacje są lepsze od swoich poprzedników, ale tym razem tak się stało. "Revived" to powieść przepełniona pożądaniem i namiętnością, które wbrew zasadom rodzą się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Soulless" to już czwarta odsłona serii King i ośmielę się powiedzieć, że jedna z lepszych. Jest to kontynuacja historii Beara, któremu poświęcony był poprzedni tom. Każdą książkę z tej serii czyta się jak scenariusz filmu akcji z gorącym romansem w tle. Tak było i tym razem- fabuła aż wrzy, co rusz kolejny miażdżący zwrot akcji, emocje między bohaterami nie stygną nawet na moment. Idealne zakończenie historii wyjętego spod prawa motocyklisty, który wreszcie odnajduje dom.

Lektura "Soulless" była dla mnie, jak spotkanie z dawnymi przyjaciółmi. Nie sądziłam, że to będzie tak dobre! Kontynuacja historii Beara przeszła moje najśmielsze oczekiwania dostarczając mocnych wrażeń, gorących emocji i miażdżących zwrotów akcji. Samo zakończenie natomiast wprawia w osłupienie. Jest mrocznie, niebezpiecznie, krwawo... kule przeszywają powietrze przy dźwiękach Sinatry, a ja obserwuję to wszystko ciesząc się niczym mała dziewczynka. Nie, nie oszalałam. Po prostu pokochałam świat Kinga, Beara i Perppyego. A skoro o tym ostatnim mowa, jego fani będą zachwyceni. Ale... zacznijmy od początku!
Poprzednia część kończy się w dość dramatycznym momencie. Bear zostaje aresztowany, ponieważ bierze na siebie winę za morderstwo. Parę czeka sześć długich miesięcy rozłąki. Bear cały czas martwi się o bezpieczeństwo Thii, jednak i nad nim czyha kat. Ciekawiło mnie, jak autorka rozwikła sprawę jego aresztu i muszę przyznać,że dość sprawnie poradziła sobie z tym problemem. Podczas nieobecności Beara opiekę nad jego różowowłosą ukochaną sprawuje Rage. Jest bezstronnym duchem, który nie obiera żadnej ze stron przez względy moralne. Liczy się to, który pracodawca więcej zapłaci. Jest komicznym połączeniem choleryka z zaawansowaną bakteriofobią i skłonnością do destrukcji ukrytym w ciele stereotypowej lalki Barbie. Szybko polubiłam tę szaloną dziewczynę, pomimo tego, że na początku byłam do niej sceptycznie nastawiona. Mimo, że ma doświadczenie w wysadzaniu budynków i świetnie posługuje się bronią to nie umie odnaleźć się w relacjach damsko-męskich. Fascynuje ją relacja między Bearem i Thią, i traktuje ich niemal jak obiekt badań. Jest postacią na tyle dziwną, że od razu absorbuje uwagę czytelnika.
Akcja nabiera rozpędu, kiedy Bear wraca do gry. Nie jest mu dane zbyt długo cieszyć się z odzyskanej wolności, ponieważ nieuchronnie zbliża się ostateczne starcie z jego własnym ojcem. Po rzuceniu wyzwania Chopowi nie pozostaje nic innego prócz szykowania się na wojnę i rekrutowania własnej armii. Jakie jednak szanse może mieć kilku zjednoczonych mężczyzn przeciw potężnemu gangowi? Z pewnością poleje się krew i nie wszyscy wyjdą cało z tego starcia.
Mam wrażenie, że w tej części wszystko jest zwielokrotnione. W poprzednim tomie Bear był szorstki, niebezpieczny, natomiast tutaj staje się nieokiełznany. Po rozszyfrowaniu swoich uczuć względem Thii jest zdeterminowany do zapewnienia jej bezpieczeństwa. Nie dopuści do tego, by choćby jeden różowy włos spadł z jej głowy, a jeśli ktoś ją tknie- już nie żyje. Bear nie cofnie się przed niczym. Jest równie przerażający w swoich zapędach, co pociągający.
Przywykłam do tego, że Frazier nagina w swoich książkach wszelkie granice, ale tym razem nie ma żadnych ograniczeń. Zagrożenie, brutalność, a nawet śmierć przeradzają się po chwili w dzikie pożądanie. To zdecydowanie nie jest jeden z ckliwych romansów. Jeśli takiego szukasz- czym prędzej zmień adres, bo po tej lekturze poczujesz się zbrukana.
Autorka kilka razy przenosi nas również do przeszłości. Fragmenty z dzieciństwa Beara i Thii idealnie uzupełniają luki w historii. Ponadto znajdziemy też kilka scen z okresu dorastania Kinga, Beara i Prepyego, które wyjaśniają pewne wątki, ale i stwarzają nowe pytania. Dodatkowo drastyczne sceny, których świadkiem niejednokrotnie był Bear nastawiają czytelnika przeciw największemu wrogowi bohatera, jakim jest jego własny ojciec. Po kilku flashbackach nie mamy wątpliwości, że Chop zasłużył na najwyższą karę za swoje zachowanie względem syna.
Zakończenie, jak na Frazier przystało, jest bardzo dynamiczne, zaskakujące i krwawe. Znalazło się kilka scen, które dosłownie zmroziły mi krew w żyłach. Na szczęście autorka nie przekoloryzowała całości i dzięki temu wydarzenia wydają się prawie realne. Prawie, bo nie życzyłabym takich doświadczeń nikomu. No, chyba, że chodziłoby o spotkanie z przystojnym motocyklistą.
Poza rozwikłaniem kilku wątków ważnych dla historii Beara pisarka otworzyła sobie kolejną furtkę do całkiem nowej historii. Ci, którzy już czytali będą wiedzieć, o czym mówię, a pozostali koniecznie muszą sprawdzić, co mam na myśli. Jedno jest pewne- kolejny tom na horyzoncie!
"Soulless" to pozycja obowiązkowa dla wszystkich tych, którzy pokochali postać nieustraszonego motocyklisty. Jestem pewna, że fani serii nie będą rozczarowani. To pełnokrwista opowieść o miłości, która nie zawsze rozkwita w idealnie nieskażonym świecie; o rodzinie, którą nie zawsze definiują więzy krwi oraz o braterstwie i poświęceniu. Ja kupiłam ją w całości i mam nadzieję, że i Wy dacie jej szansę!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/09/souless-tm-fraziez-mroczne.html

"Soulless" to już czwarta odsłona serii King i ośmielę się powiedzieć, że jedna z lepszych. Jest to kontynuacja historii Beara, któremu poświęcony był poprzedni tom. Każdą książkę z tej serii czyta się jak scenariusz filmu akcji z gorącym romansem w tle. Tak było i tym razem- fabuła aż wrzy, co rusz kolejny miażdżący zwrot akcji, emocje między bohaterami nie stygną nawet na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co kryje się za określeniem "dobra", kiedy właśnie tak nazywamy daną książkę? Chodzi o piękną okładkę, która już z księgarnianej półki przyciąga nasz wzrok? A może o bezbłędny język i przyjemny w odbiorze styl autora? Czy może jednak o fakt, że dana książka nie daje nam o sobie zapomnieć? Moim zdaniem właśnie to czyni lekturę "dobrą" i nie dajcie się zwieźć tytułowi. Nowa powieść K. N. Haner wcale nie tak szybko zniknie z Waszych myśli.

Kilka dni temu skończyłam czytać "Zapomnij o mnie" i nadal jestem pod ogromnym wrażeniem tej historii. Zapowiadała się bardzo niewinnie, ale z każdym kolejnym rozdziałem autorka dolewała oliwy do ognia, przez co fabuła stawała się coraz bardziej skomplikowana i intrygująca. Historia nie wciągnęła mnie od początku, a jej czytanie szło mi dość opornie. Kiedy Marshall przeprowadza się do Nowego Yorku zamieszkuje z rodzeństwem, które akurat szuka współlokatora. Dla głównego bohatera ma to być nowy start, ponieważ chłopak chce odciąć się od haniebnej przeszłości. Mimo, że wycofany, szybko odnajduje wspólny język z Mattem i Sarą. Marshall jest zafascynowany dziewczyną od pierwszego ich spotkania. Sara wywołuje w nim emocje, których chłopak nie do końca potrafi pojąć. Między tą dwójką aż wrzy od niewypowiedzianych słów i ukradkowych spojrzeń. Marshall jednak nie umie rozgryźć zachowania dziewczyny, która ma dwa różne oblicza. Jest miła i niewinna, by za chwilę bez zahamowań uwodzić i dręczyć Marshalla. Kiedy chłopak poznaje ją bliżej okazuje się, że za fasadą beztroski Sara skrywa bolesne doświadczenia. Nie wiedzieć czemu, Marshall dostrzegając jej nieme wołanie o pomoc, chce wyrwać ją ze skażonego świata, w którym utknęła. Czy nie jest jednak na to za późno?

Pewnej nocy, zrządzeniem dość przewrotnego losu, Marshall poznaje Emily. Dziewczyna jest zupełnym przeciwieństwem Sary, i choć serce chłopaka wciąż pozostaje pod jej urokiem, nie potrafi oprzeć się beztroskiej Emily. Szczerze przyznam, że wcale mu się nie dziwię. Emily to postać, która moim zdaniem, uratowała tę historię. To dziewczyna o ogromnym sercu, pełna empatii i współczucia. Dla Marshalla była niczym promyk słońca i podczas lektury bez trudu dało się to zauważyć. Emily wniosła do historii światło, którym nieustannie emanowała. Mam wrażenie, że do jej pojawienia się wszystko rozgrywało się jak w starym filmie- na czarno- białej taśmie. Emily nadała tej historii barw i stała się chyba moją ulubioną postacią.
Jednak Marshall wcale nie był tak zdecydowany w swoich wyborach. Kiedy pojawiła się Emily chłopak jest zmuszony wybrać między dwiema zupełnie różnymi kobietami. Przez dług czas niestety nie umie podjąć żadnej decyzji, a kiedy już jakąś podejmuje... prędzej czy później ją łamie. Niszcząc samego siebie, ponieważ dręczą go wyrzuty sumienia, ale i zadając ból jednej z kobiet, które kocha.

Przyznam szczerze, że jego niezdecydowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Niejednokrotnie miałam ochotę najnormalniej w świecie dać mu z liścia i krzyknąć, żeby wziął się w garść, bo podobno to on w tej historii ma jaja. Poza tym, że Marshall był dla mnie nieco denerwującą postacią, skrywał też ciekawą historię. Niezbyt udane dzieciństwo, a szczególnie ojciec, który wiecznie podkreślał, jak wielkim rozczarowaniem jest dla niego własny syn, doprowadziły Marshalla do ruiny już w wieku piętnastu lat. Właśnie wtedy Marshall popełnił błąd, którego nie umie sobie wybaczyć. Uważa się za potwora niezdolnego do szczęścia i dlatego nie wyobraża sobie związku z żadną kobietą.

Początkowo zakładałam, że historia potoczy się całkiem innym torem, więc fabuła miło mnie zaskoczyła. Po kilkudziesięciu stronach, na których Marshall i Sara bawili się w kotka i myszkę nie byłam pewna, czy dalszy ciąg tej historii będzie ciekawy. W chwili mojego zwątpienia pojawiła się jednak postać Emily i to ona sprawiła, że zaczęłam śledzić losy bohaterów z zapartym tchem.
Autorka wybrała narrację pierwszoosobową, którą sprawuje Marshall. Nie ukrywam, że byłam nieco zdziwiona tym faktem, ale z punktu widzenia całości mogę powiedzieć, że był to dobry wybór. Postacie zostały świetnie wykreowane i zgodnie z zamierzeniem wywołują w czytelniku morze emocie, choć nie zawsze pozytywnych. Tak umiejętne kierowanie uczuciami podczas lektury zasługuje na pochwałę.
Miłym dopełnieniem całości były momenty, w których do głosu dochodziły postacie drugoplanowe. Znajomy z pracy Marshalla, czyli Ash i jego żona Missy, to przykładne małżeństwo, które jednak również zmaga się z pewnymi problemami. Mają swoją historię i przysłowiowe "pięć minut", by zaistnieć. To para, która bardzo szybko wzbudziła moją sympatię i odegrała w całości dość znaczącą rolę.
Nie czytam wielu książek z gatunku New Adult, bo za nimi nie przepadam. Po kilku średnich tytułach, na które trafiłam, odpuściłam sobie ten gatunek. Jednak nie żałuję, że sięgnęłam po "Zapomnij o mnie". Zdecydowanie to jedna z najlepszych powieści tego gatunku, jakie czytałam. To historia trudna, momentami bardzo bolesna, ale też piękna. Pod pozorną schematycznością skrywa się opowieść o skomplikowanej miłości, trudnych życiowych wyborach oraz o godzeniu się z przeszłością. Natomiast samo zakończenie wprawi Was w osłupienie, a i niewykluczone, że uronicie kilka łez.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/08/przedpremierowo-pierwszy-tytu-new-adult.html

Co kryje się za określeniem "dobra", kiedy właśnie tak nazywamy daną książkę? Chodzi o piękną okładkę, która już z księgarnianej półki przyciąga nasz wzrok? A może o bezbłędny język i przyjemny w odbiorze styl autora? Czy może jednak o fakt, że dana książka nie daje nam o sobie zapomnieć? Moim zdaniem właśnie to czyni lekturę "dobrą" i nie dajcie się zwieźć tytułowi. Nowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mroczny świat Kinga pochłonął mnie po raz kolejny. Prawdziwa, niebezpieczna, elektryzująca- taka właśnie jest opowieść Beara! Sięgając po pierwszą książkę z tej serii nie przypuszczałam nawet, że aż tak przypadnie mi do gustu. Tymczasem Bear okazał się bohaterem, który, mimo swoich karygodnych wad, wzbudził we mnie ogromną sympatię. Powrót do świata balansującego na granicy bezprawia i moralności uważam za udany!

Bear to najlepszy przyjaciel bohatera poprzednich dwóch części, czyli Kinga. Po tym, czego doświadczył jest jedynie cieniem nieugiętego mężczyzny, którym kiedyś był. Ból, który wywołują wydarzenia z przeszłości tłumi morzem mocnego alkoholu i chętnych kobiet. Wyrzekając się motocyklowego gangu, podpisał własny wyrok śmierci. Wie, że powrót w rodzinne strony nie przyniesie niczego dobrego. Kiedy jednak King przysyła mu zdjęcie skatowanej dziewczyny o truskawkowych włosach w Bearze budzi się uczucie, którego nie jest w stanie nazwać. Wie jedynie, że za wszelką cenę musi ochronić dziewczynę, którą ostatni raz widział dziesięć lat temu. Nie zważając na konsekwencje postanawia wrócić i dowiedzieć się, co lub kto doprowadził ją do takiego stanu.
Thia to młodziutka i równocześnie niesamowicie doświadczona życiem dziewczyna. W wieku siedemnastu lat zarządza rodzinnym sadem pomarańczy i pracuje na dwa etaty. Kiedyś miała kochającą rodzinę. Wszystko zmieniła jednak śmierć jej młodszego brata, która wpędziła jej matkę w chorobę psychiczną, a ojca do grobu. Kiedy niedoskonały świat Thii zaczyna rozpadać się na kawałki zdesperowana dziewczyna postanawia szukać pomocy u Beara. Chłopaka, który dziesięć lat temu podarował jej pierścień i złożył pewną obietnicę.
Postać Beara pojawiła się we wcześniejszych częściach i już wtedy bardzo mnie intrygowała. Dlatego z zaciekawieniem sięgnęłam po jego historię. Seria, którą rozpoczął "King" ma w sobie pewien mroczny klimat i brutalność, której autorka nigdy nie szczędzi. W poprzednich książkach jednak niektóre momenty wydawały mi się nieco nierealne i naciągane. Z kolei w "Lawless" wszystko idealnie mi grało. Kolejny tom to zawsze pewna obawa, ponieważ niełatwo utrzymać narzucony wcześniej poziom. Autorce udało się to świetnie. Mrok spowijający bohaterów nie rozwiał się i magicznie nie wyparował. Dodatkowo w "Lawless" brutalność, która się pojawia jest w pewien sposób umotywowana. Podczas lektury niejeden raz włoski na karku stanęły mi dęba,a na skórze pojawiła się gęsia skórka. To idealny dark romance z brutalnością, która sprawia, że historia jest bardziej prawdziwa.
Skoro wspomniałam o romansie muszę rzec dwa słowa o wątku miłosnym. Relacja Thii i Beara nie jest łatwa. Zaczyna się od nienawiści i podejrzeń, ponieważ Bear nie wierzy w jej słowa. Thia z kolei po pewnym czasie zdaje sobie sprawę jak bardzo chłopak, którego poznała 10 lat temu się zmienił. Po podsłuchaniu kilku szczerych rozmów Beara z Kingiem jest pewna, że źle postąpiła szukając u niego pomocy. Ich historia ma wiele wzlotów i upadków, momentów pełnych namiętności i nienawiści. Początkowo byłam zaskoczona dużą różnicą wieku między bohaterami, ale raczej nie dało się jej odczuć. Thia i Bear stworzyli parę, która idealnie się uzupełniała i choć to Thia była w potrzebie, to ona uratowała Beara. Wybudziła go z letargu, w który popadł i zmusiła do działania. Dzięki niej powraca dawny Bear- nieugięty i walczący do tych, których kocha do ostatniej kropli krwi.

Relacja tej dwójki jest wypełniona napięciem i wyczuwalną chemią, jednak nie rzucają się na siebie przy pierwszej możliwej okazji. Bear ma na względzie dobro Thii, jej uczucia i to, że jego bliskość może ją zniszczyć. Niejednokrotnie stara się ją od siebie odtrącić. Jego postać w tej części ujęła mnie całkowicie. Kinga polubiłam, choć nigdy nie wyzbyłam się lęku, który we mnie wzbudzał. Bear z kolei pochłonął moje serce. Jest postacią nieidealną do bólu, zniszczoną i gnębioną przez przeszłość, a mimo to skrywa wrażliwe wnętrze.
Postać Thii również odebrałam bardzo pozytywnie. Niejednokrotnie jej współczułam, ale i podziwiałam za determinację i odwagę. Ja raczej nie znalazłabym w sobie tyle odwagi. Jej zachowanie czasem było nierozsądne czy lekko irytujące, ale nie zapominajmy, że to nastolatka.
Autorka kolejny raz zapewniała nam niesamowitą podróż w głąb okrutnego i szorstkiego świata. Rzeczywistość wykreowana przez Frazier jest dość specyficzna i aby się w niej odnaleźć warto brać na pewne rzeczy poprawkę. Po dwóch częściach mogłoby się wydawać, że mężczyźni w skórach wymierzający prawo ciężką amunicją nie robią na mnie wrażenia, ale jednak... Ten klimat ma w sobie coś magnetycznego, co mnie przyciąga i mami. Fabuła jest bardzo dynamiczna i łatwo wciągnąć się w akcję. Z zapartym tchem pochłaniałam kolejne strony aż dotarłam do miażdżącego serce zakończenia. Nie mam wyjścia, muszę sięgnąć po kolejną część!
Bardzo miłym, dla mnie, elementem było też wplecenie Kinga i jego ukochanej w wydarzenia z "Lawless". Dobrze wiedzieć, że ich (nie tak mała) rodzina ma się dobrze. Mimo całkiem nowej historii autorka nie pominęła znanych postaci, dodając całości kolorytu.
Obowiązkowa pozycja dla fanów Kinga. Muszę jeszcze pisać,że polecam?

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/08/lawless-tm-frazier-elektryzujaca-i.html

Mroczny świat Kinga pochłonął mnie po raz kolejny. Prawdziwa, niebezpieczna, elektryzująca- taka właśnie jest opowieść Beara! Sięgając po pierwszą książkę z tej serii nie przypuszczałam nawet, że aż tak przypadnie mi do gustu. Tymczasem Bear okazał się bohaterem, który, mimo swoich karygodnych wad, wzbudził we mnie ogromną sympatię. Powrót do świata balansującego na granicy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Prawo miłości" to finał historii aroganckiego prawnika i pyskatej baletnicy, których znajomość rozpoczęła się od pasma kłamstw. Trzeci tom jest doskonałym zakończeniem serii i odpowiedzią na wszelkie pytania, które zrodziły się u czytelnika podczas lektury wcześniejszych części. Odpowiednia nuta pikanterii, kłamstwa i tajemnice z przeszłości. Czy w tej historii jest miejsce na Happy End?

"Prawo miłości" to ścisła kontynuacja wydarzeń z poprzednich dwóch tomów, których recenzję znajdziecie tutaj. Jeśli ich nie czytaliście, to radzę zacząć od początku, bo lektura tego tytułu bez ich znajomości mija się z celem. Sama zrobiłam zdecydowanie za długą przerwę od przeczytania dwóch pierwszych tomów, przez co zdążyłam zatęsknić za bohaterami trylogii Domniemanie Niewinności. Zdążyłam też prawie zapomnieć, jakim wielkim draniem jest Andrew i choć jest nadal arogancki do bólu to tym razem możemy poznać jego zupełnie nowe oblicze. Zagłębiamy się też w przeszłość, którą do tej pory z powodzeniem ukrywał.
Zaczynamy od końca, ponieważ na początku książki Aubery i Andrew rozstają się ze sobą. Nie ukrywam, że zaskoczył mnie kierunek, w którym autorka poprowadziła akcje, ale dzięki temu nie było przewidywalnie i sztampowo. Aubery, by uleczyć złamane serce i całkowicie odciąć się od Andrew postanawia zrezygnować ze stażu w kancelarii, w której on pracuje. Dziewczyna chce wreszcie zawalczyć o własne marzenia i wyjeżdża do Nowego Yorku, by w całości poświęcić się baletowi. Nowe miasto, nowe możliwości, nowe życie. Z czasem Aubery znajduje pocieszenie w ramionach jednego z członków Nowojorskiej Grupy Baletowej, w której teraz jest primabaleriną. Braian est czułym i opiekuńczym partnerem- zupełnym przeciwieństwem aroganckiego prawnika. Jednak czy tego właśnie pragnie Aubery? Czemu ciągle nie umie zapomnieć o dawnej, namiętnej znajomości?
Po odejściu Aubery, Andrew zdaje się nie być sobą. Ucieka do dawnego stylu życia, czyli powrotu do przygód na jedną noc. Niestety ciągle myśli o swojej stażystce, widząc ją w każdej kobiecie, którą spotyka. Anderw nie chce dopuścić do siebie myśli, o tym, że Aubery stała się dla niego kimś więcej. Poza wyparciem prawdziwych uczuć, sen z powiek spędza mu także sprawa z przeszłości, która po latach wypłynęła na światło dzienne. Zostaje wezwany jako świadek na jedną z rozpraw w Nowym Yorku i całkiem nieprzypadkowo udaje się na występ Aubery. Widok jego byłej kobiety, szczęśliwej w ramionach innego, łamie mu serce. Mimo to postanawia ją odzyskać. Okazuję się jednak, że Aubery pogodziła się z ich rozstaniem i nie zamierza nawet z nim rozmawiać. Czy uczucie zrodzone na kłamstwach przetrwa taką próbę?
Autorka kolejny raz funduje nam fabułę wypełnioną po brzegi słownymi utarczkami bohaterów i bezbłędnymi ripostami. Podobnie, jak w poprzednich częściach, i tu, znaczną część zajmują dialogi, które z resztą są bezbłędne. Wypowiedzi nie są w żadnym stopniu sztywne czy wymuszone. Dialogi przebiegają bardzo płynnie, a opisów mamy niewiele. Dodając do tego lekki i przyjemny w odbiorze styl Whitney G. mamy równanie, które wyjaśnia nam dlaczego książkę pochłania się w zawrotnym tempie.
Jak już wspomniałam, postaci nie straciły na wyrazistości i nadal drą między sobą koty. Cieszyłam się z faktu, że autorka pchnęła Aubery w stronę baletu i niespełnionych marzeń. Natomiast z tego, że odsunęła ją od Andrew cieszyłam się już znacznie mniej. Oboje mają wybuchowe temperamenty i bardzo lubiłam przypatrywać się ich przekomarzaniom. W tej części poznajemy też przeszłość Andrew, która do tej pory była owiana tajemnicą. W pewnym stopniu jego postać się zmienia. Nie wyobrażałam go sobie zabiegającego o względy jednej kobiety, a jednak- nie pozwala Aubery o sobie zapomnieć. Nie zmienia się jednak w dżentelmena. To mu chyba nie grozi. Nie z jego niewyparzonym językiem.
Dzięki sprytnemu odsunięciu od siebie głównych bohaterów lektura staje się jeszcze przyjemniejsza. Mimo, że nie są ze sobą tak blisko, jak wcześniej, chemia między nimi nie zmalała. Ich uczucie jest zdecydowanie wyczuwalne i nie można go przeoczyć. Oczywiście nie zabrakło również gorących scen, ale jest ich raczej mniej, co chyba w ogólnym rozrachunku wypada korzystniej.
Autorka zachowała również styl z poprzednich tomów i przed każdym rozdziałem serwuje nam jedno z typowo prawniczych określeń wraz z jego definicją. Jest to idealne dopełnienie prawniczego świata. Tym bardziej, że każdy z opisów dotyczy w pewnym stopniu wydarzeń z danego rozdziału. Dzięki temu znacznie lepiej odnaleźć się w prawniczym świecie, który do samego końca nie daje bohaterom o sobie zapomnieć.
Już podczas lektury wcześniejszych tomów zdążyłam polubić głównych bohaterów, więc z przyjemnością sięgnęłam po zakończenie serii i nie zawiodłam się w żadnym calu! Z zaciekawieniem śledziłam losy zuchwałego prawnika i kłamliwej baletnicy. Nie wiem jednak kto w rzeczywistości okazał się większym kłamcą, ale to zostawiam już do rozstrzygnięcia Wam. Gorąca historia, pełna niespodzianek, humoru i nieokiełznanej namiętności. Polecam!

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/08/fina-goracej-trylogii-z-prawniczym.html

"Prawo miłości" to finał historii aroganckiego prawnika i pyskatej baletnicy, których znajomość rozpoczęła się od pasma kłamstw. Trzeci tom jest doskonałym zakończeniem serii i odpowiedzią na wszelkie pytania, które zrodziły się u czytelnika podczas lektury wcześniejszych części. Odpowiednia nuta pikanterii, kłamstwa i tajemnice z przeszłości. Czy w tej historii jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Seria "Uwikłani" zajmuje w mojej biblioteczce oraz sercu dość zaszczytne miejsce, nie mogłam więc przejść obojętnie obok wydanej niedawno nowelki. Krótki dodatek do cyklu skupia się na postaci, która we wcześniejszych tomach była nieco pomijana. Norma Anders, czyli współpracowniczka i prawa ręka znanego nam Hudsona, wreszcie doszła do głosu. Zapewniam, że jej opowieść rozgrzeje Was do czerwoności!

"Grzeszne noce" liczą sobie nieco ponad sto pięćdziesiąt stron, więc jest to propozycja na jedno popołudnie. Autorka nie rozgrzebuje zbędnie przeszłości bohaterów, skupia się raczej na teraźniejszości. Fani serii na pewno będą pamiętać najważniejsze wydarzenia z przeszłości Normy, które pojawiły się we wcześniejszych tomach. Z kolei ci, którzy bez znajomości cyklu sięgną po ten tytuł również nie poczują się zagubieni, ponieważ autorka zgrabnie przypomina najważniejsze fakty. Uważam jedynie, że na tym zabiegu ucierpiała odrobinę główna męska postać, czyli asystent Normy- Boyd. Fakt, mamy jakiś zarys jego historii, ale bez zbędnych ozdobników. Paige wyjaśnia, co zdarzyło się w jego życiu i doprowadziło go do momentu, w którym go poznajemy, ale nic więcej.
Z przyjemnością sięgnęłam po ten dodatek. Potrzebowałam czegoś lekkiego, przy czym się zrelaksuję i czegoś, co mogę pochłonąć na raz. Ten tytuł idealnie sprostał moim oczekiwaniom. Jest to bardzo przyjemny i lekki romans z pikantnymi scenami, które zdecydowanie mogą przyprawić o rumieńce. Nie spodziewałam się, że ta historia będzie aż tak wypełniona erotyzmem, ale muszę Was ostrzec- dzieje się!
Po lekturze zmieniło się również moje wyobrażenie o postaci Normy. W poprzednich częściach zdecydowanie nie wzbudzała mojej sympatii, ale była tam jedynie postacią epizodyczną. W cyklu "Połączeni", który poświęcony był jej siostrze- mogliśmy już poznać ją bliżej. Tam również w fabułę wpleciony był epizod, kiedy Gwen zastaje Normę i Boyda po godzinach pracy w jej biurze, w dwuznacznej sytuacji. Pamiętam, że dawno temu, kiedy czytałam ten fragment myślałam sobie, że ich historia mogłaby być ciekawa.
Norma to kobieta silna i niezależna. Od dawna podporządkowuje swoje życie pracy, ale poświęca się także rodzeństwu, za które (jako najstarsza) czuję się odpowiedzialna. We wszystkim dąży do doskonałości, a nic jej nie podbudowuje tak, jak słowa pochwały. Znajomość z Boydem udowodni jej, że czasem dobrze jest przekazać ster komuś innemu.
Boyd jest mężczyzną o dwóch obliczach. Łączy w sobie cechy dominującego kochanka i oddanego, czułego partnera. Jego opiekuńczość względem Normy niejednokrotnie mnie rozczulała.

Fabuła opiera się głównie na zakazanym romansie dwójki bohaterów. Znajdziecie tu raczej niewiele wątków pobocznych. Mimo prostoty i zauważalnej schematyczności ta historia przypadła mi do gustu. Fajnym zabiegiem było odwrócenie stereotypu biurowego romansu i osadzenie kobiety jako szefowej. Norma świetnie spisuje się, z resztą, w tej roli. Historię czyta się bardzo szybko, ale i z zaciekawieniem, bo nasi bohaterowie mogą zostać przyłapani na gorącym uczynku w każdej chwili. Poza normami moralnymi, bowiem naginają również zasady polityki firmy, które nie zezwalają na spoufalanie się pracownikom. Dodatkowo głównym problemem w relacji, jakiej oczekuje Boyd od Normy, jest jej chęć dowodzenia, zawsze i wszędzie. Aby ich relacja miała sens Norma musi przełamać własną naturę i odpuścić. Jak skończy się ta gorąca znajomość? O tym przekonajcie się sami!
Podsumowując, "Grzeszne noce" to idealny towarzysz podczas letniego wypadu nad wodę, gdzie w spokoju możesz wygrzewać się w słońcu i zatapiać w niegrzecznej historii. Cieniutka, lekka, przyjemna opowieść, która skradnie ci dosłownie chwilkę. Dla wszystkich fanów serii z pewnością będzie to miły powrót do świata "Uwikłanych". Ja czytałam ją nawet z lekkim sentymentem. Żałuję jedynie, że autorka bardzo opisowo potraktowała sytuacje, w których pojawiały się postacie znane z cyklu i nie przemyciła ich do książki. Aż prosiło się choćby o epizod z udziałem Gwen! Mimo to, całość wypada bardzo przyzwoicie.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/08/idealny-towarzysz-letniego-popoudnia.html

Seria "Uwikłani" zajmuje w mojej biblioteczce oraz sercu dość zaszczytne miejsce, nie mogłam więc przejść obojętnie obok wydanej niedawno nowelki. Krótki dodatek do cyklu skupia się na postaci, która we wcześniejszych tomach była nieco pomijana. Norma Anders, czyli współpracowniczka i prawa ręka znanego nam Hudsona, wreszcie doszła do głosu. Zapewniam, że jej opowieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O książkach Musso słyszałam już dawno. Nigdy jednak po żadną nie sięgnęłam, mimo tego, że jedną mam nawet w swojej biblioteczce. Czemu skusiłam się na "Apartament w Paryżu"? Po części dlatego, że chciałam wreszcie zacząć swoją przygodę z tym autorem. Poza tym zachęcił mnie opis fabuły, który jednak w najmniejszym stopniu nie przygotował mnie na podróż wypełnioną po brzegi sztuką i przesiąkniętą do szpiku zapachem Paryża. To niesamowita historia dwóch dusz, które odnajdują siebie na nowo.

Madeline i Gaspard poznają się w dość komicznych okolicznościach. Okazuje się bowiem, że skutkiem niefartownej pomyłki, wynajmują ten sam dom w Paryżu. Mimo, że od początku są do siebie wrogo nastawieni po wielu starciach postanawiają połączyć siły, by odnaleźć ostatnie dzieła zmarłego malarza- właściciela domu. Sean Lorenz zostawił pewne wskazówki, których rozwiązanie przybliża bohaterów do odkrycia niebezpiecznej prawdy. Nikt oprócz Melanie i Gasparda zdaje się nie wierzyć w to, że artysta przed śmiercią wziął pędzel do ręki. Lorenz załamany śmiercią kilkuletniego synka pogrążył się w rozpaczy i porzucił tworzenie. Odnalezione obrazy są zaledwie wstępem do rozwikłania prawdziwej zagadki autora. Na jednym z obrazów artysta dobitnie zaznaczył, że jest przekonany o tym, iż jego syn nadal żyje. Obłęd utrapionego umysłu czy geniusz? Czy istnieje możliwość, aby po dwóch latach od zaginięcia dziecko nadal żyło? Co przyniesie amatorskie śledztwo byłej policjantki i zgorzkniałego pisarza, których dręczą własne problemy?

Na początku ciężko było mi odnaleźć się w paryskiej rzeczywistości. Autor sypał jak z rękawa konkretnymi nazwami ulic, sklepów, dzielnic, a ja czułam się trochę zagubiona w wielkomiejskim świecie. Kiedy nieco przywykłam do jego stylu pisania oraz do trzecioosobowej narracji, która zdecydowanie nie jest moją ulubioną, było dużo lepiej. Historia dwójki czysto nieidealnych bohaterów, warczących na siebie niemal przy każdym spotkaniu, dążących razem do rozwikłania zagadki, zaczęła mnie w końcu pochłaniać. Myślałam sobie: "Nie jest źle! Jakoś przez to przebrnę." Nie mogłam bardziej się mylić. Mimo, że jest to książka w zupełnie nie moim guście- kompletnie mnie wciągnęła. Skrajny paradoks, bo nie potrafię przestać myśleć o tej historii! Co więcej, sądzę, że to nie ostatnia powieść Musso, którą przeczytałam.
Autor dość tragiczną historię rozbitej rodziny wypełnił magią i wdziękiem ukrytym w sztuce, która podczas lektury otula czytelnika niczym najdroższy jedwab. Nasza wyobraźnia działa na wyższych obrotach podsuwając obrazy opisane przez pisarza. Całości dopełniają cytaty zamieszczone przed większością rozdziałów, które stanowią pewnego rodzaju wprowadzenie do treści.
Podczas rozgrywających się wydarzeń naprzemienne towarzyszymy dwóm głównym postaciom. czyli Melanie i Gaspadrowi. Ich osobne historie w połączeniu tworzą spójną całość, którą śledzi się bardzo przyjemnie. Mimo, że szczerze nie znoszę trzecioosobowej narracji, w pewnym momencie zupełnie przestało mi to przeszkadzać. Jedyny minus, który moim zdaniem jest spowodowany właśnie tym typem narracji, to fakt, że główni bohaterowie nie wydali mi się odpowiednio bliscy i wyraziści. Każde z nich w pewien sposób zdefiniowane jest przez problemy, z którymi się boryka. Jednak zabrakło mi opisów wewnętrznych przeżyć, które wyjaśniłyby ich motywy. Na początku ani postać Melanie, ani Gasparda nie wzbudzała mojej sympatii. Stopniowo jednak coraz bardziej ich rozumiałam, aż a w końcu złapałam się na tym, że zawzięcie im kibicowałam.
Bardzo intrygowały mnie elementy sensacji i kryminału, które pojawiają się w drugiej połowie książki. Tajemnice ostatnich dni Lorenza dostarczają dreszczyku emocji i nie pozwalają odłożyć książki nawet na moment. Z zainteresowaniem przyglądałam się postępom śledztwa głównych bohaterów i mimo pewnych przypuszczań, które snułam, zakończenie kompletnie mnie zaskoczyło. Do tej pory nie udało mi się po nim otrząsnąć.
"Apartament w Paryżu" to książka, która z pewnością Was zaskoczy. Gorąco zachęcam Was do jej przeczytania, bo ta historia zasługuje na to, by ją poznać! Sądzę, że wielbiciele Paryża i znawcy sztuki będą zachwyceni tą pozycją. Mimo, że nigdy nie byłam w tym mieście czytając książkę mogłam dosłownie spacerować jego ulicami. To nie tylko opowieść o sztuce, znajdziecie tu tragedie, morderstwa, tajemnice, walkę o odnalezienie własnego "ja" i decyzje mogące otworzyć przed nami całkiem nowe życie.

https://znitkaoksiazkach.blogspot.com/2018/08/historia-dwoch-dusz-ktore-odnajduja.html

O książkach Musso słyszałam już dawno. Nigdy jednak po żadną nie sięgnęłam, mimo tego, że jedną mam nawet w swojej biblioteczce. Czemu skusiłam się na "Apartament w Paryżu"? Po części dlatego, że chciałam wreszcie zacząć swoją przygodę z tym autorem. Poza tym zachęcił mnie opis fabuły, który jednak w najmniejszym stopniu nie przygotował mnie na podróż wypełnioną po brzegi...

więcej Pokaż mimo to