-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
Książka Martina Pollacka jest fascynującą opowieścią o przysłowiowej galicyjskiej biedzie i heroicznych próbach wydobycia się z niej. Pisarz opisuje zjawisko socjologiczne, ale robi to fascynująco - ukazując losy konkretnych ludzi, czasami z posmakiem sensacji, niekiedy prawdziwych dramatów ludzkich. Odwołując się do źródeł pisanych, nadaje swej opowieści żywy, pełen ekspresji ton, skutkiem czego czytamy to tak, jakby rozgrywało się współcześnie. Sięgnęłam po tę książkę, aby dowiedzieć się, jak wyglądało życie moich przodków, jak mogła wyglądać podróż mojej 14-letniej babci Rozalii do Ameryki, a czytałam z zapartym tchem. Świetny pisarz!
Książka Martina Pollacka jest fascynującą opowieścią o przysłowiowej galicyjskiej biedzie i heroicznych próbach wydobycia się z niej. Pisarz opisuje zjawisko socjologiczne, ale robi to fascynująco - ukazując losy konkretnych ludzi, czasami z posmakiem sensacji, niekiedy prawdziwych dramatów ludzkich. Odwołując się do źródeł pisanych, nadaje swej opowieści żywy, pełen...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07
Kulturalne Ingrediencje blog
Wybitny reporter opowiada o podróży do arktycznego piekła – do rosyjskiego ”jądra ciemności”. To fascynująca epopeja o ludziach wyjątkowych, którzy nadal na Kołymie żyją.
Postanowiłam przybliżyć Czytelnikom ”Dzienniki kołymskie” – mój ulubiony tom reportaży, do których zawsze warto powracać. Wystarczy otworzyć książkę na chybił trafił i dać się ponieść przygodzie. Sam autor zachęca do tego, aby nie czytać tej książki od deski do deski:
Żeby odbyć ze mną całą podróż – powiada – wystarczy przeczytać tylko Dziennik, zatem co drugi, trzeci rozdział. Ale najlepsze, co mnie spotkało – dodaje zaraz – to znaczy ludzie (…) opisane jest w pozostałych rozdziałach.
W tych ”okolicznościach przyrody” gwarantuję, że nie oderwiecie się od książki, dopóki nie odłożycie jej z żalem, że to już koniec.
Epopeja o ludziach wyjątkowych
Gwoli wyjaśnienia dodam, że Jacek Hugo-Bader udał się na Kołymę śladami wybitnego rosyjskiego pisarza – wieloletniego więźnia Kołymy: Warłama Szałamowa, autora ”Opowiadań kołymskich”. Kołyma to ruska Golgota, białe krematorium i arktyczne piekło, jak nazywa te ziemie autor. Któż odważy się zmierzyć z tym miejscem? Na to trzeba doprawdy wielkiej determinacji i odwagi. Reporterowi jej nie brakuje i znajduje na tej ”nieludzkiej ziemi” prawdziwe skarby: niezwykłe ludzkie historie. Dlaczego niezwykłe?
Bo to ludzie wyjątkowi – oni widzieli dno życia, w łagrze przeszli granicę, poza którą rozpada się wszelka dusza.
Reporter z rzadka wraca do przeszłości. Jego interesuje teraźniejszość Kołymy. Pragnie zobaczyć i opisać życie na tym wielkim cmentarzu, zrozumieć, jak się tu kocha, śmieje, wychowuje dzieci i umiera. Posuwa się więc Traktem Kołymskim, rozmawia z napotkanymi ludźmi, wysłuchuje ich opowieści. Jego oczami widzimy obumierające osady, poznajemy ofiary stalinowskich represji, w tym także rdzennych mieszkańców Kołymy: Jakutów, Ewenów, Czukczów, Koriaków, Jakagirów, Czuwańców… Zdarzają się wśród rozmówców także pracownicy bezpieki, bandyci, a nawet jeden oligarcha i poszukiwacze złota. Bo Kołyma to nie tylko miejsce zesłania, ale także tereny zasobne w drogie kruszce.
Od tańca z Jeżowem do szamanki Dory
W bogatej galerii postaci warto wspomnieć przynajmniej niektóre. Profesora medycyny, Mirona Markowicza Etlisa, któremu – jako jedynemu więźniowi – udało się skończyć studia, mimo 25 – letniego wyroku (odmówił wstąpienia do samorządu studenckiego, więc został skazany za ”terror, działalność grupową, antysowiecką agitację”). Ale wyleczył z łuszczycy naczelnika łagru, dzięki czemu udało mu się cudem wyjechać do Riazania i zdać egzamin kończący studia, a trzy lata później został zrehabilitowany. Mimo to pozostał na Kołymie, pracuje w szpitalu psychiatrycznym i pisze wspomnienia, m.in. o tym jak matka tańczyła z … Jeżowem w czasach wielkiego terroru.
Reporterowi udało się też poznać przybraną córkę Jeżowa – Natalię Mikołajewną, która okazała się świetną rozmówczynią, osobą o dużym poczuciu humoru, mimo ewidentnej biedy, w której egzystuje, a także strasznego dzieciństwa i ciągłego ostracyzmu. Ojca wspomina z miłością:
Prosił, żeby Stalinowi przekazać, że umrze z jego imieniem na ustach, żeby nie ruszać jego rodziny i zająć się córką – opowiada wzruszona. Kołymę wybrała sama, choć nie umie powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że dalej nie da się uciec. A przyjechała tu statkiem, który nazywał się … Nikołaj Jeżow.
Reporter poznaje też Tamarę Tichonową, emerytowaną dziennikarkę, która ukończyła filologię, szkołę muzyczną, ale ma tak niską emeryturę, że aby przeżyć, musi zbierać grzyby na sprzedaż i kopać kartofle. Okazuje się, że urodziła się w łagrze, o czym sama dowiaduje się po latach, jedzie więc tam z dziećmi, by odszukać grób matki. Opowiada reporterowi o losie dzieci urodzonych w łagrach, często zrodzonych w wyniku gwałtu.
Cała Rosja została zgwałcona chórem [tak nazywano zbiorowe gwałty – przyp. B.L-C.]. A ja i wszyscy radzieccy ludzie to owoc tego gwałtu –mówi gorzko.
Jeden z poznanych w podróży ludzi – miejscowy oligarcha Basanski – człowiek służb specjalnych, którego idolem jest Władimir Putin, gości Hugo-Badera, aby zaimponować mu swoim bogactwem, a nawet usiłuje go ”kupić”, przyzwyczajony do tego, że każdego kupić można i że dziennikarz musi być człowiekiem służb. Podstępem podrzucone tysiące rubli reporter wręczy po powrocie do Polski ostatnim żyjącym więźniom Kołymy, a oni przeznaczą je na jakiś szczytny cel…
Na Kołymę ciągnie ludzi z różnych, często z nieoczywistych powodów. Arystokratka madame Marianne przyjeżdża po 63 latach z Francji (jej rodzina została wygnana z Rosji jeszcze przez cara Mikołaja) w poszukiwaniu śladów ojca, którego enkawudziści aresztowali w 1945 roku w Helsinkach i ślad po nim zaginął. Po latach okazuje się, że został zesłany na Kołymę i przeżył, ale po uwolnieniu pozostał w Magadanie, założył nową rodzinę i grywał w teatrze ludowym. To właśnie Marianne mówi znamienne słowa, że na Kołymie jest duch bez urody, a we Francji uroda bez ducha i że śmierci nie ma.
Z upływem czas reporter sam zaczyna smakować urodę tych miejsc:
A widok oszałamiający, bo modrzewie zrzuciły właśnie igły, ale już po pierwszym śniegu, więc efekt taki, jakby ziemia płonęła, jakby spod każdego drzewa wypływała rozżarzona lawa…
W ”Dziennikach kołymskich” znajdziemy także polonika. W Jakucji reporter natyka się na drewnianą jurtę, w której mieszkał ongiś polski zesłaniec Edward Piekarski – językoznawca i etnograf, twórca Słownika jakucko-rosyjskiego. Inny polski zesłaniec – Wacław Sieroszewski opisał Jakutów w swoim opus magnum.
całość na blogu, na którym znajdziecie inne recenzje książek tego autora oraz wywiad z nim:
https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2017/11/dzienniki-koymskie-meska-przygoda-w.html
Kulturalne Ingrediencje blog
Wybitny reporter opowiada o podróży do arktycznego piekła – do rosyjskiego ”jądra ciemności”. To fascynująca epopeja o ludziach wyjątkowych, którzy nadal na Kołymie żyją.
Postanowiłam przybliżyć Czytelnikom ”Dzienniki kołymskie” – mój ulubiony tom reportaży, do których zawsze warto powracać. Wystarczy otworzyć książkę na chybił trafił i dać...
2017-07
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
„Historia brudu” Katherine Ashenburg jest w swej istocie historią ludzkiej mentalności. Troska o higienę miewała różne oblicza, na co miały wpływ różne czynniki: lęk przed chorobą, chęć podobania się, wyznawana religia. Ostatnimi czasy zaś – jak niemal w każdej dziedzinie życia – na nasz stosunek do własnego ciała wpływają także reklamy wielkich koncernów kosmetycznych, które na „brudzie” zarabiają fortuny.
Katherine Ashenburg ze swadą i humorem opowiada „historię brudu”, poczynając od osobistego wspomnienia, a także przedzierając się przez gąszcz przeróżnych nieocenionych źródeł, poczynając od „Odysei” Homera, poprzez Owidiusza, Senekę i Marka Aureliusza, na autorach współczesnych kończąc. Ileż tam apetycznych cytatów, stosownie ilustrowanych! Lektura książki jest rodzajem intelektualnej przygody, podczas której nie tylko dowiadujemy się wielu obyczajowych szczegółów, często zupełnie nieznanych, nierzadko zabawnych, ale również mamy okazję przyjrzeć się, jak różne kultury traktowały sprawy higieny, co wiele nam mówi o mentalności i charakterze ludzi i całych narodów. Czytając tę znakomitą książkę, zostajemy także w jakiś nieuchwytny sposób zainspirowani do tego, aby także przyjrzeć się sobie: zapachom naszego dzieciństwa, młodości, a także, nolens volens, teraźniejszości.
Pokaż mi swoją łazienkę, a powiem ci, kim jesteś
Już sam początek książki jest znaczący. Mająca niemieckie korzenie autorka, przyjeżdża w ramach miodowego miesiąca do Niemiec i tam właśnie, w jednym ze schludnych pensjonatów, powraca do niej z wielką intensywnością wspomnienie babci. Dzieje się tak za sprawą kobiet sprzątających pokoje i przygotowujących śniadania, które zachowują się i pachną, jak ona. Katherine Ashenburg zapamiętała ten zapach jako charakterystyczny właśnie dla babci, osoby niezwykle pracowitej i kochającej, toteż miał on w jej przypadku przyjemne konotacje. I oto po latach okazało się, iż jest to przytłumiony, ciężki odór stęchłego potu, gdyż – jak wiele kobiet jej epoki i kraju pochodzenia – babcia dbała wprawdzie o czystość domu, ale o ciało już mniej. Doświadczenie to pozwoliło uświadomić sobie, że zanim staliśmy się zależni od dezodorantów, świat pełen był różnych zapachów, których większość ludzi nawet nie zauważała lub traktowała jako naturalne. To bowiem, co sądzimy o zapachu własnego ciała oraz ciał innych ludzi, w dużym stopniu zależy od poglądów obowiązujących w społeczności, w której żyjemy. Ponadto zaś to, co dziś uważamy za definicję czystości, nie jest bynajmniej nienaruszalną i ponadczasową prawdą. Większość dawnych ludów wychodziła z założenia, że w pewnych okolicznościach pierwotna woń ciała jest najlepszym afrodyzjakiem.
Ewolucja pojęcia „czysty” jest także historią ciała – twierdzi Ashenburg. Nasz stosunek do higieny obnaża wiele, czasami nazbyt wiele prawd na temat nas samych.
I dodaje:
"Pokażcie mi łaźnie i łazienki danego społeczeństwa, a ja wam powiem, czego pragną, co lekceważą, czego się lękają – a także w dużej mierze, kim są jego członkowie".
link do całości recenzji:
https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2018/07/katherine-ashenburg-historia-brudu.html
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
„Historia brudu” Katherine Ashenburg jest w swej istocie historią ludzkiej mentalności. Troska o higienę miewała różne oblicza, na co miały wpływ różne czynniki: lęk przed chorobą, chęć podobania się, wyznawana religia. Ostatnimi czasy zaś – jak niemal w każdej dziedzinie życia – na nasz stosunek do własnego ciała wpływają także reklamy...
2016-03
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Cezary Łazarewicz powraca do sprawy zamordowanego w 1983 roku Grzegorza Przemyka, ukazując jak działał zbrodniczy system i jak ta śmierć zmieniła życie wielu osób.
Reportażowi "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka" towarzyszy motto ze "Struktury kłamstwa" Piotra Wierzbickiego:
Kłamstwa nie chodzą w pojedynkę.
kłamstwa chodzą stadami.
Stadami uporządkowanymi.
Kłamstwa układają się w system.
Autor ukazuje, jak bestialskie pobicie dziewiętnastoletniego maturzysty uruchamia całą lawinę kłamstw - "żeby nie było śladu". Podobnie jak Maciej J. Drygas zrekonstruował po latach historię Ryszarda Siwca - zapomnianego bohatera, który podpalił się na Stadionie Dziesięciolecia, tak też Cezary Łazarewicz odsłania prawdę przywaloną stosem kłamstw i czyni w taki sposób, że od książki nie można się wprost oderwać. Bada strukturę kłamstwa i obnaża je, zaś historie ludzi, których kłamstwo niszczyło psychicznie i fizycznie, są wstrząsające.
Dokumenty, które przemawiają
Na początku jest zawsze jakiś silny impuls. Reżyser filmu "Usłyszcie mój krzyk" dotarł do 7-sekundowego zapisu na taśmie filmowej, który mimo zdjęcia przez cenzurę, zachował się w archiwach TVP. Natomiast autor reportażu natrafił na list poetki Barbary Sadowskiej - matki Grzegorza Przemyka, zachowany w aktach Sądu Okręgowego w Warszawie. Przemówił do niego z równą mocą. "Poczułem - pisze we wstępie - że te trzy zdania są skierowane do mnie":
Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości. Nie przypuszczam, żeby nastąpiło to prędko. Będzie to w takich czasach, kiedy systematyczne bezczeszczenie grobu mojego świętej pamięci syna Grzegorza będzie już tylko haniebnym znakiem dzisiejszej rzeczywistości.
Autor reportażu drobiazgowo odtwarza wydarzenia tamtych lat na podstawie zachowanych dokumentów, a także wspomnień świadków. Jednocześnie tworzy znakomite portrety głównych bohaterów, dzięki czemu nie tylko możemy zrozumieć motywy ich postępowania, ale również poczuć empatię w stosunku do nich. Notatki i raporty Służby Bezpieczeństwa sąsiadują z zapiskami postaci z opozycji, np. Wiktora Woroszylskiego, przyjaciela Barbary Sadowskiej, artykuły prasowe - z zeznaniami świadków. Sprawa staje się głośna dzięki zagranicznym dziennikarzom i nie sposób zrzucić ją na "nieznanych sprawców". Zaczyna się więc wielka manipulacja, w którą zostały zaangażowane dziesiątki osób, tworząc system kłamstwa. Łazarewicz uświadamia nam, jak tworzy się ów system.
Sieć kłamstw
Grzegorz Przemyk został aresztowany na Placu Zamkowym, ponieważ zwrócił na siebie uwagę zomowca, a że nie posiadał przy sobie dokumentu tożsamości, został pobity i wrzucony do milicyjnej nyski, a następnie skatowany na komisariacie, skąd zabrało go pogotowie. Już wówczas sugerowano, że chłopca należy zawieźć do psychiatry, ponieważ zachowuje się dziwnie. Bito go tak, aby - jak instruował jeden z policjantów - "nie było śladów". Sekcja zwłok wykazała, że miał tak zmasakrowane wnętrzności, że nawet natychmiastowa pomoc niczego by nie dała. Ale pomoc przyszła znacznie później, bo najpierw matka zabrała syna z psychiatrii i zawiozła do domu, a nazajutrz zmarł w szpitalu, pomimo operacji.
Wkrótce po pogrzebie Grzegorza ukazuje się w prasie notatka - pierwszy oficjalny komunikat przedstawiający ofiarę śmiertelnego pobicia jako awanturnika, który sprowokował użycie siły przez... sanitariuszy karetki. Nieważne, że są świadkowie pobicia go przez zomowców na komisariacie, a także i to, że chłopak był wyjątkowo spokojnym młodym człowiekiem. Istotną rolę w tworzeniu odpowiedniej narracji miał rzecznik rządu Jerzy Urban, który doradzał i proponował gen. Jaruzelskiemu pewną strategię postępowania (na początku "siać zwątpienie"), ale także sam pisywał do prasy i wypowiadał się publicznie przed kamerami. Ale nie on jeden. W tym czasie trwają konsultacje ze specjalistami od propagandy, m.in. z prof. Włodzimierzem Szewczukiem - socjologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który proponuje pokazanie "wroga" w najczarniejszych barwach, a także ocieplenie wizerunku milicji i SB. Jeszcze dalej idzie zespół prof. Józefa Borgosza z Wojskowej Akademii Politycznej, który proponuje zrzucić winę na … kolegów, matkę i sanitariuszy:
Działać zdecydowanie - radzi profesor - by nie dawać do zrozumienia, że MO poczuwa się do winy. Można twierdzić, że uszkodzenie ciała nastąpiło w trakcie szamotania się w karetce, szpitalu, czy też u matki w domu.
Taką wersję podtrzymuje potem gen. Kiszczak. Twierdzi, że chłopiec był zaniedbany, upijał się, leczył psychiatrycznie i miał próby samobójcze, matka zaś po operacji głowy nadużywała alkoholu i wszczynała awantury. Zostaje powołany cały sztab ludzi, którzy pracują nad tym, aby zmusić głównych świadków do zmiany zeznań - przez rozpracowywanie i zastraszanie ich oraz ich rodzin i znajomych.
To akcja zakrojona na wielką skalę. Dotyczy to w szczególności głównego świadka - Cezarego F. Aby go złamać, nęka się jego rodzinę. Aby pojąć, jaka była skala tego zjawiska, reporter przytacza m.in. taki fakt, że powołano specjalną grupę operacyjną, składającą się z funkcjonariuszy SB odpowiedzialnych za różne dziedziny (działalność gospodarcza - bo rodzice chłopca mieli farmę lisów i pralnię, a także kryminalna i antypaństwowa), że co dnia Cezarym zajmowało się dwunastu tajnych funkcjonariuszy, a każdy z nich raportował najdrobniejsze szczegóły z jego życia. Taką ”opieką” otoczono także innych świadków lub znajomych Przemyka.
cd. na blogu:
https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2017/10/zeby-nie-byo-sladow-cezarego-azarewicza.html
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Cezary Łazarewicz powraca do sprawy zamordowanego w 1983 roku Grzegorza Przemyka, ukazując jak działał zbrodniczy system i jak ta śmierć zmieniła życie wielu osób.
Reportażowi "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka" towarzyszy motto ze "Struktury kłamstwa" Piotra Wierzbickiego:
Kłamstwa nie chodzą w pojedynkę.
kłamstwa chodzą...
2014-11
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Ludzkie losy, które przedstawia Martin Pollack w zbiorze reportaży zatytułowanym ”Dlaczego rozstrzelali Stanisławów”, są jak przeglądanie starych fotografii. Pod wpływem wartkiej narracji nagle ożywają i zaczynają coś znaczyć. Coś ważnego również dla nas. Trzeba się tylko nad nimi pochylić i uważnie przyjrzeć, a odkryją przed nami niejedną tajemnicę.
CAŁOŚĆ NA BLOGU.
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Ludzkie losy, które przedstawia Martin Pollack w zbiorze reportaży zatytułowanym ”Dlaczego rozstrzelali Stanisławów”, są jak przeglądanie starych fotografii. Pod wpływem wartkiej narracji nagle ożywają i zaczynają coś znaczyć. Coś ważnego również dla nas. Trzeba się tylko nad nimi pochylić i uważnie przyjrzeć, a odkryją przed nami niejedną...
2015-01-05
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Zbiór reportaży Ewy Winnickiej to wielowymiarowy portret zbiorowy Brytyjczyków, ukazany w perspektywie polskiej emigracji. I śmieszno, i straszno, ale z pewnością pasjonująco :-)
Mimo tylu perypetii i problemów, Polaków na obczyźnie nie opuszcza optymizm. Pięćdziesięcioczteroletni Wojciech rozwija swoją działalność właśnie dzięki tak licznej emigracji, tworząc a to kancelarię prawną, a to zakład stolarski.
"My już rządzimy. Już nie sprzątamy, już niestety nie ma tylu Polek do sprzątania. My już nie będziemy przy łopacie. Zostaniemy samymi menedżerami. Będziemy rządzić, niestety".
Drżyjcie więc, Angole!
Całość na blogu.
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Zbiór reportaży Ewy Winnickiej to wielowymiarowy portret zbiorowy Brytyjczyków, ukazany w perspektywie polskiej emigracji. I śmieszno, i straszno, ale z pewnością pasjonująco :-)
Mimo tylu perypetii i problemów, Polaków na obczyźnie nie opuszcza optymizm. Pięćdziesięcioczteroletni Wojciech rozwija swoją działalność właśnie dzięki tak licznej...
2013
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Każda z opowiedzianych w „Dzieciach Hitlera” historii nadawałaby się na osobny film. Nie ma tu opowieści "zwyczajnych". Każda jest fascynująca, choćby przez to, że wraz z bohaterami wnikamy w pełen dramatyzmu świat, pełen tajemnic i niedomówień.
Nie ma tu opowieści "zwyczajnych". Każda jest fascynująca, choćby przez to, że wraz z bohaterami wnikamy w pełen dramatyzmu świat, w którym czasami trzeba być detektywem, a innym razem z pokorą pogodzić się z faktem, że prawdziwy ojciec lub matka nie żyją i nigdy nie dowiemy się prawdy. Bywa, że nagrodą staje się odzyskane cudownie rodzeństwo, o którym nic się nie wiedziało, a oto odkrywa się wiele podobieństw psychicznych i fizycznych. Niekiedy zaś matka odmawia spotkania, bo stanowczo nie chce wracać do przeszłości. Spośród przeczytanych historii pamiętam i taką, kiedy bohaterka przez matkę odrzucona opiekowała się nią ofiarnie, gdy ta była już przykuta do łóżka...
cd. na blogu:
http://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2018/01/dzieci-hitlera-ofiary-ideologii.html
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Każda z opowiedzianych w „Dzieciach Hitlera” historii nadawałaby się na osobny film. Nie ma tu opowieści "zwyczajnych". Każda jest fascynująca, choćby przez to, że wraz z bohaterami wnikamy w pełen dramatyzmu świat, pełen tajemnic i niedomówień.
Nie ma tu opowieści "zwyczajnych". Każda jest fascynująca, choćby przez to, że wraz z bohaterami...
2018-04
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Cezary Łazarewicz wykonał doprawdy iście koronkową robotę, opowiadając na nowo historię Rity Gorgonowej. Tka swoją narrację tak misternie, że wyzwala emocje podobne do tych sprzed lat, kiedy odbywał się słynny proces. Prawdziwy mistrz reportażu!
Łazarewicz dąży wprawdzie do prawdy, ale okazuje się to, podobnie jak przed laty, niełatwe. Ostatecznie historia Gorgonowej, opowiedziana na nowo, staje się czymś więcej niż reportażem o słynnym procesie i jego uczestnikach. Reporter bada społeczne mechanizmy, ale interesuje go przede wszystkim człowiek. Jak bardzo zawikłane mogą być jego losy, jak tajemnicze motywy jego zachowania, jak niejednoznaczne postępowanie, jakie mroki skrywa jego dusza...
cd. na blogu:
http://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2018/04/koronkowa-robota-cezarego-azarewicza.html
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Cezary Łazarewicz wykonał doprawdy iście koronkową robotę, opowiadając na nowo historię Rity Gorgonowej. Tka swoją narrację tak misternie, że wyzwala emocje podobne do tych sprzed lat, kiedy odbywał się słynny proces. Prawdziwy mistrz reportażu!
Łazarewicz dąży wprawdzie do prawdy, ale okazuje się to, podobnie jak przed laty, niełatwe....
2018-02
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Najnowsza książka Wojciecha Jagielskiego zapowiada się jak reporterska opowieść – od map, na których przedstawiono trasy podróży głównych bohaterów: „Świętego” i Kamal. Kiedy jednak poznamy bliżej ich historie, okaże się, że to, co najważniejsze w ich życiu, zdarzyło się w różnych czasach, okolicznościach i miało inny duchowy wymiar. Ten ostatni okaże się w gruncie rzeczy najważniejszy.
Odzyskać sens istnienia – śladami hipisów
Po raz pierwszy także celem podróży cenionego autora reportaży nie są miejsca ogarnięte wojną. Tym razem udaje się na Wschód z misją odnalezienia córki znajomej dziennikarki, która pół żartem, pół serio obarcza go częściową „winą” za wybory Kamili (tak ma na imię młoda kobieta), której reportaże Jagielskiego do tego stopnia zawróciły w głowie, że także postanowiła udać się śladem ich autora. Oczywiście, prawda okazuje się inna, bardziej złożona. Po drodze reporter poznaje wędrujących na Wschód młodych ludzi, którzy – jak Kamila – poszukują duchowego odrodzenia. Tak zaczyna się opowieść o hipisach – dzieciach-kwiatach, którzy przywędrowali do Indii, kiedy Brytyjczycy opuścili swoją kolonię.
Spodziewali się – pisze autor – odzyskać sens istnienia, którego na Zachodzie znaleźć już ich zdaniem się nie dawało.
Część książki poświęcona wędrówce hipisów ma wielu bohaterów, pojawiają się w niej także sławne nazwiska: Mick Jagger, Bob Dylan, a także Beatlesi, którzy dość szybko uciekli stamtąd rozczarowani, bo zabrakło im cierpliwości do pracy nad sobą. Poza takimi smaczkami, Jagielski skupia się jednak przede wszystkim na próbie opisu tego fascynującego zjawiska, które bada głównie przez pryzmat losów „weterana” hipisów, noszącego znaczące imię Święty Nikt. W nieśpiesznych retrospekcjach odsłania jego życiorys, dzięki czemu czytelnik odnosi wrażenie, jakby sam był rozmówcą, a raczej słuchaczem tego człowieka. Mając niewiele ponad dwadzieścia lat zamieszkał w Amsterdamie (przedtem rodzina ciągle zmieniała miejsca pobytu, bo ojciec był kucharzem okrętowym i człowiekiem o duszy wędrowca) i tam przystał do grupy hipisów przybyłych z Ameryki. Nie było w tym żadnej głębszej przyczyny, ot, podobała mu się ich swoboda obyczajowa, muzyka, kolorowy strój i długie włosy. Historia tego człowieka ma pewne cechy uniwersalne i jest obrazem pewnego charakterystycznego stosunku do świata, który charakteryzował wielu. W przeciwieństwie do hipisów amerykańskich, którzy buntowali się przeciwko schematom panującym w ich zamożnych, protestanckich rodzinach (pamiętacie „Buntownika bez powodu”, z Jamesem Deanem?), ludziom takim jak „Święty” chodziło o ekstatyczne przeżywanie wolności. Zamiast gromadzenia dóbr, pragnęli rozwijać swoją duchowość, znaleźć w życiu własny cel – doznać oświecenia. Święty Nikt był jednak inny. Jemu zależało przede wszystkim na życiu w wolności – od rzeczy, pieniędzy, zobowiązań. Nawet kiedy zakochał się w Amerykance Nancy (choć nie pada ani razu słowo „miłość”), rozstawał się z nią wielokrotnie, nie traktując tego związku jako zobowiązania. A gdy wreszcie po wielu latach osobnego życia zamieszkali razem, związek nie przetrwał, ponieważ kobieta oczekiwała od niego, że będzie „pracował nad sobą, aby doznać oświecenia”, podczas gdy on chciał po prostu beztrosko żyć, kąpiąc się w morzu i sypiając na plaży oraz popalając haszysz. Jego zdaniem praktykowany przez Nancy „reżim doskonałości” właściwie nie różnił się od wyścigu do kariery i pieniędzy, przed którym uciekli. Czasami jednak zaczynał wątpić, czy jego wybory (?) i postawa były właściwe. Pojawiły się one jednak dość nieoczekiwanie, pod wpływem pytań, które zadał mu napotkany w gospodzie profesor literatury:
Czy to roztropne zapuszczać się w nieznane, chcąc odnaleźć drogę? Czy nie należy się obawiać, że człowiek pogubi się jeszcze bardziej, straci do reszty rozeznanie i będzie się błąkał jak po pustyni, nie wiedząc ani gdzie jest, ani dokąd naprawdę zmierza?
Wtedy, chyba po raz pierwszy, „Święty” zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak dziecko, które przede wszystkim chce porzucić ojcowski świat, ale lata spędzone w Indiach na nic-nie-robieniu także oduczyły go podejmować jakieś decyzje. Dopiero kiedy dobiegł siedemdziesiątki, zauważył, że Indie stały się zachodnie, a na plażach, zamiast hipisów, bawią się bogaci Rosjanie, którzy mieszkają w powstałych z myślą o nich luksusowych hotelach. To sprawiło, że „Święty” też zajął się interesami, bo z czegoś musiał żyć, nadal jednak uważał pieniądze za rodzaj trucizny, która w małych dawkach ma wpływ dobroczynny, ale w większych może się okazać śmiertelnym zagrożeniem :-)
cd. na blogu:
http://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2018/02/wojciech-jagielski-na-wschod-od-zachodu.html
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Najnowsza książka Wojciecha Jagielskiego zapowiada się jak reporterska opowieść – od map, na których przedstawiono trasy podróży głównych bohaterów: „Świętego” i Kamal. Kiedy jednak poznamy bliżej ich historie, okaże się, że to, co najważniejsze w ich życiu, zdarzyło się w różnych czasach, okolicznościach i miało inny duchowy wymiar. Ten...
2015-02
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Historia Kazimierza Nowaka i jego wyprawy do Afryki jest zupełnie niesłychana. Podobnie jak pośmiertne losy tego podróżnika. Dzięki edycji jego listów do żony możemy poznać go niejako prywatnie.
Podróżnik zdesperowany
Kazimierz Nowak był podróżnikiem niekonwencjonalnym. Może nawet nigdy nie zostałby obieżyświatem, gdyby nie okoliczności. Otóż w 1924 roku, wskutek kryzysu, stracił pracę urzędnika w Poznańskim Banku Ubezpieczeń i aby utrzymać rodzinę: żonę i dwoje dzieci, został wędrownym fotografem.
W poszukiwaniu klientów wyjeżdżał także za granicę. Już wówczas jego nieodłącznym środkiem transportu stał się rower. W taki oto sposób, w 1927 roku, znalazł się po raz pierwszy w Afryce. Podczas wyprawy zaczął publikować reportaże. Sądził, że w ten sposób uda mu się zdobyć pieniądze na utrzymanie rodziny. A ponieważ podczas pierwszej podróży do Afryki dotarł jedynie do Algieru, postanowił wyruszyć jeszcze raz. I tak 4 listopada 1931 roku podejmuje wyprawę ponownie, via Rzym, gdzie, poza paszportem, próbuje zdobyć jakieś fundusze, z różnym skutkiem. Ostatecznie jednak wyrusza, choć graniczy to z cudem.
Z tej właśnie wyprawy pochodzą listy do żony, których pierwszy tom (z planowanych czterech), zatytułowany "Kochana Maryś!. Listy z Afryki. Libia, Egipt, Sudan", ukazał się w Wydawnictwie Sorus, starannie opracowany przez Dominika Szmajdę. Obejmuje listy datowane od 4 listopada 1931 roku do 13 stycznia 1933 roku. Poza nielicznymi fragmentami, listy te ukazują się w całości 80 lat po śmierci autora, nie ograniczone żadną cenzurą. Możemy ujrzeć ich autora jako człowieka z krwi i kości: kochającego męża i ojca, rozgoryczonego Polaka, który szarpie się z życiem i zostaje podróżnikiem bardziej z desperacji niż gnany żądzą przygód.
cd. na blogu:
http://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2018/02/kazimierz-nowak-kochana-marys-listy-z.html
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Historia Kazimierza Nowaka i jego wyprawy do Afryki jest zupełnie niesłychana. Podobnie jak pośmiertne losy tego podróżnika. Dzięki edycji jego listów do żony możemy poznać go niejako prywatnie.
Podróżnik zdesperowany
Kazimierz Nowak był podróżnikiem niekonwencjonalnym. Może nawet nigdy nie zostałby obieżyświatem, gdyby nie okoliczności. Otóż...
2014
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Anna Herbich, której babcia jest jedną z owych bohaterek, spisała owe „prawdziwe historie” (jak podaje podtytuł) w sposób godny najwyższego uznania. I oto ”Dziewczyny z Powstania” przemówiły po latach własnym głosem.
Nie jest to może pierwsza książka o udziale kobiet w Powstaniu Warszawskim. Przypomnę, że ukazały się m.in. ”Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim 1944 r."(1997) Bożeny Urbanek czy ”Uliczka powstańców” - wspomnienia sanitariuszki Marii Zatryb - Baranowskej (2014). Jednakże zebranie w jednym tomie wspomnień tak bogatych i różnorodnych, napisanych żywym językiem, pełne dramatycznych faktów, wyróżnia książkę Anny Herbich spośród innych.
Powstanie widziane z perspektywy kobiet różni się od tego, do czego przywykliśmy sięgając po tego rodzaju źródła. Kobiety bowiem nie tylko służyły jako sanitariuszki czy łączniczki, ale także walczyły razem z mężczyznami, a także dbały o swoich podopiecznych, zmagając się z własnymi słabościami i ograniczeniami. Rodziły dzieci i z poświęceniem opiekowały się nimi, mimo że czasy były apokaliptyczne.
Kim były? Pochodziły z różnych środowisk: są wśród nich ziemianki, arystokratki, córki zawodowych żołnierzy i dziewczyny z mieszczańskich domów. Wszystkie odebrały patriotyczne wychowanie. Ze starych fotografii spoglądają twarze młode i urodziwe. Jedna z bohaterek była podczas Powstania ośmioletnim dzieckiem, a mimo to jej wspomnienia są niezwykle poruszające i mocne.
Opowiadają swoje historie w taki sposób, że nie można się od nich oderwać. Zazwyczaj każdą z nich rozpoczyna, jak u Hitchcocka, ”trzęsienie ziemi”, a potem jest coraz bardziej interesująco. Śledząc ich wojenne losy, możemy obserwować, jak z naiwnych i niedoświadczonych podlotków stawały się pełnymi determinacji dojrzałymi kobietami. Nie wstydzą się mówić także o swoich emocjach.
”Sławka” - sanitariuszka z Ochoty - opowiada np. jak zmusiła cywilów do niesienia rannego, grożąc im rewolwerem i sama dziwi się własnej determinacji i temu, że okazała się do tego zdolna. Wszystkie, z wyjątkiem małej Jadwigi, działały w konspiracji, były zaprzysiężone i przeszły szkolenia. Brały udział w różnych akcjach, wielokrotnie narażając życie. „”Rena” – Halina Hołownia z d. Wołłowicz - do jednej zgłosiła się na ochotnika, bo żaden z mężczyzn się na to nie odważył. Za tę akcję otrzymała Krzyż Walecznych. Codziennie stałam twarzą w twarz ze śmiercią – opowiada. Po wojnie została lekarzem. Powstanie przez wiele lat powracało w snach tak intensywnie, że bała się zasypiać…
”Marzenka” – Krystyna Sierpińska z d. Mieszkowska straciła rodziców i rodzinne dobra już na początku wojny. Taki był los wielu ziemiańskich i arystokratycznych rodzin. Mimo to zarówno ona, jak i jej bracia zaczęli działalność konspiracyjną. Wiedzieli, że walka z okupantem jest ich powinnością. Opowiada, jak, mimo głodu, jako sanitariuszka rezygnowała z posiłków, aby za zaoszczędzone pieniądze zakupić materiały opatrunkowe. Przytacza także zupełnie niezwykłe zdarzenie, którego doświadczyła, będąc w obozie jenieckim, dokąd została przewieziona po upadku Powstania. Otóż dokarmiała tam ze swoich racji żywnościowych kobietę w połogu i opiekowała się jej dzieckiem. I oto 30 lat po wojnie spotkała tego, dorosłego już wówczas, chłopca oraz jego matkę. Takie niezwykłe zdarzenia również pojawiają się na kartach tej książki.
Szczególnie dramatyczne są wspomnienia Jadwigi Łukasik, która mając osiem lat omal nie została wraz z matką rozstrzelana i która przeżyła prawdziwe piekło.
Wtedy zobaczyłam po raz pierwszy ciała pomordowanych. Przed szpitalem leżały ich całe zwały, były starte na miazgę gąsienicami czołgu. Byłyśmy przekonane, że wśród nich jest nasz ojciec.
Płonące ciało kobiety z niemowlęciem przy piersi, w ostatniej chwili odwołana egzekucja, a potem zbiorowe gwałty na kobietach i dzieciach – oto traumatyczne wspomnienia małej wówczas dziewczynki. Mimo to jednak deklaruje:
Minęło siedemdziesiąt lat, a ja żyję. To jest moje zwycięstwo.
Równie dramatyczne są wspomnienia ”Teresy” – Teresy Łatyńskiej z d. Potulickiej. Opisuje ona m.in. jeden z najbardziej tragicznych epizodów Powstania. Otóż 13 sierpnia 1944 roku Niemcy porzucili czołg z materiałami wybuchowymi, który Polacy potraktowali jako zdobycz. Jego eksplozja zabiła kilkaset osób. Kiedy opadł pył, ulica pokryta była lepką mazią – mieszaniną ludzkiej krwi z kurzem, a na gzymsach, rynnach i balkonach wisiały strzępy ludzkich ciał… Teresa opowiada także o tym, jak dramatycznym przeżyciem były wędrówki kanałami.
Bohaterki przeżyły dramat klęski Powstania, a później obozy i prześladowania z rąk aparatu bezpieczeństwa. II wojna światowa była skończona – opowiada Jadwiga Bałabuszko – Sławińska ps. Blizna. Wygrał ją Stalin, a Polacy przegrali. Trzeba było sobie jakoś radzić w nowej, ponurej rzeczywistości.
I radziły sobie jak umiały. Zostały lekarzami, psychologami, zakładały rodziny, wychowywały dzieci. Gdy byłam mała, babcia powtarzała mi – kończy swą opowieść Jadwiga Bałabuszko – Sławińska – że kobieta ze Wschodnich Ziem musi urodzić dużo dzieci. Bo jedno zginie podczas powstania, drugie zostanie rozstrzelane, a trzecie wywiezione na Sybir. Dopiero kolejne być może będzie miało więcej szczęścia i przetrwa. Jako dorosła kobieta przekonałam się, że babcia miała rację.
KULTURALNE INGREDIENCJE BLOG
Anna Herbich, której babcia jest jedną z owych bohaterek, spisała owe „prawdziwe historie” (jak podaje podtytuł) w sposób godny najwyższego uznania. I oto ”Dziewczyny z Powstania” przemówiły po latach własnym głosem.
Nie jest to może pierwsza książka o udziale kobiet w Powstaniu Warszawskim. Przypomnę, że ukazały się m.in. ”Pielęgniarki i...
2015-08-28
Swietłanę Aleksijewicz interesuje przede wszystkim stan umysłu człowieka, jego - nie bójmy się tego słowa, bo i pisarka się nim posługuje - stan duszy. Z wielką miłością i cierpliwością wysłuchuje różnych historii, nie dzieląc ich na mniej lub bardziej ważne dla zrozumienia dziejów "domowego, wewnętrznego socjalizmu". Przez karty tej książki przewijają się niedoszli samobójcy, ludzie mocno zrośnięci z systemem, którzy nie potrafili pożegnać się z ideologią i żyć swoim pojedynczym, niepowtarzalnym istnieniem... Są intelektualiści, myśliciele, ale także ludzie prości. A wszystkie bez wyjątku historie są fascynująco opowiedziane i są w nich zawarte wielkie emocje.
Już same tytuły poszczególnych rozdziałów, z których każdy jest czyjąś historią, brzmią frapująco: "O pięknie dyktatury i o tajemnicy motyla w cemencie", "O szepcie i krzyku... i o zachwycie", "O staruszce z kosą i pięknej dziewczynie"... Jak to się dzieje, że książkę Aleksijewicz czyta się w jakimś natchnieniu, że trudno jest się od niej oderwać? Sądzę, że ona sama daje nam do ręki klucz do zrozumienia tego fenomenu, pisząc:
Cywilizacja radziecka... Spieszę się, aby utrwalić jej ślady. Wypytuję nie o socjalizm, ale o miłość, zazdrość, dzieciństwo, starość. O muzykę, tańce o fryzury, O tysiące szczegółów życia, które zniknęło. (...) Nie przestaję się dziwić, jak ciekawe jest zwykłe ludzkie życie. Nieskończona liczba ludzkich prawd... (...) A ja patrzę na świat oczami humanisty, nie historyka. Jestem zdziwiona człowiekiem...
Kulturalne Ingrediencje: https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2017/10/swietana-aleksijewicz-czasy-secondhand.html
Swietłanę Aleksijewicz interesuje przede wszystkim stan umysłu człowieka, jego - nie bójmy się tego słowa, bo i pisarka się nim posługuje - stan duszy. Z wielką miłością i cierpliwością wysłuchuje różnych historii, nie dzieląc ich na mniej lub bardziej ważne dla zrozumienia dziejów "domowego, wewnętrznego socjalizmu". Przez karty tej książki przewijają się niedoszli...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07
"Skucha" Jacka Hugo-Badera może się okazać dla wielbicieli jego talentu dużym wyzwaniem. Kto jednak cierpliwie dotrwa do końca, znajdzie także perełki.
Autor zaznacza na początku, że interesuje go, jak się żyje obecnie działaczom podziemia solidarnościowego w Polsce, z którymi zetknął się w stanie wojennym jako jeden członków organizacji określanej w reportażu mianem FIRMY. Jest to więc dla niego szczególne wyzwanie, bo ludzie, o których pisze, nie są już tymi przypadkowo i jednorazowo napotkanymi ”paputczikami”, jakich pamiętamy z poprzednich książek reportera.
Boję się tego tematu jak ognia – przyznaje, uważa jednak, że książka o dawnych konspiratorach – jego koleżankach i kolegach, najbliższych, siostrach i braciach, ukochanych – jak ich czule nazywa – powstać powinna i że to jego obowiązek. Ale już sam tytuł, kojarzący się z pomyłką i utratą punktów w dziecięcej grze, z przegraną w rezultacie – sugeruje, że bohaterowie w większości czują się przegrani, zawiedzeni.
Utwór na piętnaście biografii i dwa chóry
Książka rozpisana jest jak utwór polifoniczny na piętnaście biografii oraz dwa chóry: konspiratorów i rodzinny. Ponadto autor dokonał podziału opowieści na trzy części zasadnicze części – niczym akty dramatu: pierwsza, zatytułowana ”Kolumbowie. Rocznik 50” jest próbą opisania dzieciństwa i młodości, które ukształtowały bohaterów. Należy przy tym podkreślić, że słowo ”opisanie” jest w tym przypadku nieadekwatne. Narracja całości przypomina trochę rozrzucone puzzle, które trzeba dopiero cierpliwie ułożyć, aby zobaczyć całość, a i tak – jak w romantycznej powieści poetyckiej – pozostaje spory obszar tajemnicy.
Część druga: ”Osiem lat w trumnie” (tytuł nawiązuje do książki Romana Bratnego ”Rok w trumnie”) dotyczy okresu stanu wojennego i ”podziemnego życia” bohaterów tej opowieści. Dla reportera nie jest to zresztą tylko gra słów. Twierdzi, że stan wojenny był przede wszystkim trwaniem: Podtrzymywaniem na sztucznym oddychaniu życia organizacji, wolnościowego ruchu. Bratny wydał swoją powieść w szczytowym momencie stanu wojennego i książka – z wiadomych powodów – spotkała się z ogólnym ostracyzmem. Po latach należałoby na nią spojrzeć inaczej.
Ta znakomicie napisana przez byłego żołnierza AK i powstańca warszawskiego książka – twierdzi Hugo-Bader – wali w święty mit ”Solidarności”, z którą przecież niemal wszyscy Polacy wiążą wtedy wielkie nadzieje (…).
Tytuł ostatniej, trzeciej części reportażu: ”Początek świata szwoleżerów” nawiązuje do powieści Mariana Brandysa ”Koniec świata szwoleżerów”, ponieważ zarówno w tamtej powieści, jak i w reportażu ukazane są losu bohaterów w nowej rzeczywistości. Jednocześnie ”początek” oznacza dla autora czas innej walki o nową, lepszą Polskę.
W tej części ”domykają się” losy bohaterów. Niektórych z nich nie ma już pośród żywych, opowiadają o nich ich życiowi partnerzy lub dzieci.
Rozbieg i zakończenie
Do tych trzech zasadniczych rozdziałów autor ”dokleił” tzw. Rozbieg (w rozumieniu wstępu) oraz Osoby dramatu, dając niejako do zrozumienia iż ”taki się tu snuje dramat” typowo polski, z ducha Wyspiańskiego.
Wreszcie na koniec pojawiają się dwa zakończenia – jedno z lipca 2015 roku, drugie zaś z marca tego roku. Bohaterem, któremu Hugo-Bader oddaje na koniec głos, jest Maciek Zalewski, ps. ”Maciej Lewin” – założyciel i drugi szef MKK, redaktor gazety ”Wola”, a potem minister, ale także człowiek, który odsiedział wyrok, sarkastyczny i rozczarowany Polską, o którą walczył, bo ci, z którymi walczył o wolną Polskę, dużo lepiej sobie w niej poradzili. Rok później autor opowieści o tych, którzy walczyli, ale ”skuli”, pisze w zakończeniu z charakterystycznym sarkazmem:
"I opowieść o moich kolegach z partyzantki, ludziach, którzy wywalczyli ten kraj, ma się kończyć srajtaśmą w garści, w kiblu, sraczu, na szpitalnym wyrze, w kostnicy, w takim podłym miejscu? Tak jak Maćka Chełmickiego? Na śmietniku? Za nic w świecie".
I kończy ją po swojemu. A jak? Tego nie zdradzę. Zajrzyjcie do książki, bo jest tego warta.
Najnowsza publikacja Jacka Hugo-Badera może się okazać dla wielbicieli jego talentu dużym wyzwaniem. Kto jednak cierpliwie dotrwa do końca, znajdzie także perełki. Pozna bowiem nie ludzi tyle z piedestału, co z krwi i kości – z ich problemami, pasjami, przemyśleniami. Trudnych, niekiedy odpychających, ale także ofiarnych i pięknych – fascynujących. Takich, jakimi widzi ich bliski przyjaciel, ale także reporter, który pragnie rzetelnie opisać otaczający go świat.
źródło - blog Kulturalne Ingrediencje: https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2017/11/skucha-jacka-hugo-badera-co-u-dawnych.html
"Skucha" Jacka Hugo-Badera może się okazać dla wielbicieli jego talentu dużym wyzwaniem. Kto jednak cierpliwie dotrwa do końca, znajdzie także perełki.
Autor zaznacza na początku, że interesuje go, jak się żyje obecnie działaczom podziemia solidarnościowego w Polsce, z którymi zetknął się w stanie wojennym jako jeden członków organizacji określanej w reportażu mianem...
2017-05
Recenzja opublikowana na blogu Kulturalne Ingrediencje https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2017/09/biezenstwo-1915-anety-primaki-oniszk.html
Aneta Primaka-Oniszk przypomina światu historię nigdy w pełni nieopowiedzianą. Pisze o świecie, którego już nie ma i o którym właściwie zapomniano. Jej opowieść o uciekających przed zagładą chłopach z Podlasia ma epicki charakter, a jednocześnie wtajemnicza czytelnika w pojedyncze ludzkie losy, nad którymi autorka pochyla się z wielką wrażliwością, próbując zrozumieć, co ludzie ci czuli i przeżywali.
„Bieżeństwo 1915” to jedna z tych książek, o których można powiedzieć, że musiała zostać napisana. Epopeja o zapomnianych uchodźcach to jedna z najbardziej poruszających lektur, jakie dane było mi ostatnio przeczytać.
Aneta Primaka-Oniszk przypomina światu historię nigdy w pełni nieopowiedzianą. Pisze o świecie, którego już nie ma i o którym częściowo zapomniano. Jej opowieść o uciekających przed zagładą chłopach z Podlasia ma szeroki, epicki charakter, a jednocześnie wtajemnicza czytelnika w pojedyncze ludzkie losy, nad którymi autorka pochyla się z wielką wrażliwością, próbując zrozumieć, co ludzie ci czuli i przeżywali.
Bieżeństwo. Tak babcia i wszyscy wokół nazywają ten czas – pisze. Musi być ważny, skoro ich historia świata dzieli się na przed bieżeństwem i po bieżeństwie.
Opowieść ta ma więc także osobisty aspekt: dotyczy babci Nadzi, czyli Nadziei, która przeżyła bieżeństwo, a na jej fotografii – jednej z nielicznych – pozostał tego ślad, bo usta babci wprawdzie się uśmiechają, ale w oczach pozostał smutek. Kiedy wyjeżdżała z Knyszewicz, miała osiemnaście lat, była urodziwa i nosiła długie warkocze. Podobno była do Anety bardzo podobna. Ona jednak pamięta ją jako starą już kobietę, czytającą dzieciom w Wielki Czwartek ewangelię w języku staro-cerkiewno-słowiańskim i niechętnie mówiącą o przeszłości.
Historia utraty
Bieżeństwo to historia utraty: bliskich, domu, ziemi, a wreszcie korzeni i tożsamości.
Staliśmy się nie ludźmi, ale liśćmi – opowiada jedna z bieżenek. Wiatr nas goni, gdzie chce.
Taki los stał się udziałem milionów ludzi. Kto jest w stanie to pojąć, co czuje człowiek, który nie tylko utracił wszystko, ale przestał mieć jakikolwiek wpływ na swój własny los? Wydaje się, że to niemożliwe, a jednak ta książka pozwala to poczuć.
Zaczęło się od tego, że w 1915 roku, podczas I wojny światowej, cofające się wojska rosyjskie zaczęły siłą wysiedlać wsie, a także niszczyć plony, aby nic nie pozostało dla wrogów. Ponadto propaganda siała strach przed nadciągającym wrogiem. „Germaniec wrzuca ludzi do ognia! Niemcy babom cycki będą obcinać, dzieci nabijać na szable albo wrzucać do studni!” – niosła się złowroga wieść. I ludzie ruszyli na wschód całymi taborami i wsiami.
Aneta Prymaka nie poprzestaje na przytaczaniu relacji i faktów, nie jest jedynie chłodnym, obiektywnym kronikarzem tych wydarzeń. Przeciwnie, nieustająco towarzyszy jej opowieści refleksja i empatia. To bardzo ważny element narracji.
Analizuję, co czuli przed wyjazdem – snuje rozważania. Próbuję złapać ten moment podjęcia decyzji: jechać czy zostać. Gdy wczytuję się we wspomnienia, odkrywam jednak, że często decyduje przypadek. Czasem ludzki błąd, czasem fart lub pech.
Dantejskie piekło
Podróż trwa długo. Po drodze umierają ludzie i padają zwierzęta. Brakuje wody i kończą się zapasy żywności. Szerzy się odra, tyfus, cholera. Giną od nalotów bombowych. Ciała pozostają bez pochówku… Mnożą się ludzkie dramaty. Dzieci tracą rodziców, a rodzice dzieci. Zdarzają się takie przypadki, jak ten, gdy ojciec po śmierci żony oddaje najmłodsze dziecko do sierocińca, bo obawia się, że nie wykarmi całej piątki. Kiedy najmłodszy z rodzeństwa odjeżdża pociągiem, wszyscy płaczą… Taki obrazek pozostaje na zawsze w pamięci jego starszej siostry. Odnotowano, że zdarzały się i takie przypadki, że umierające matki, nie mogąc znaleźć nikogo, kto zaopiekowałby się ich dziećmi, topiły je, nie chcąc skazywać na powolne konanie. Były jednak i takie, które za nic w świecie nie dały sobie odebrać dzieci. Z jednym z takich dzieci, cudem ocalałych dzięki matczynej determinacji, ciotką Nurą, Aneta Prymaka rozmawia w 2013 roku. Ma dziewięćdziesiąt dwa lata, mówiła o tym już nieraz. Zawsze wtedy płacze.
Czy można zacząć nowe życie z pękniętym sercem?
Ci, którym udało się przeżyć, odbywają podróż w nieznane. Na jednym z zamieszczonych w książce zdjęć widać cztery kobiety z dziećmi na drewnianym pomoście. To Astrachań nad Wołgą, a one czekają na dalszą podróż…
"Gdy widzę to zdjęcie po raz pierwszy – pisze autorka reportażu – mam wrażenie, jakbym zobaczyła swoją babcię Nadzię albo prababcię Annę Prymakę z trzyletnią Lubą na rękach. Te wszystkie kobiety, które z babcią Nadzią wspominały Rasieję, gdy jako kilkuletnia dziewczynka bawiłam się obok. Zaraz zostawią bezpieczny ląd i wsiądą na statki, które powiozą je nie wiadomo gdzie".
Przyjeżdżają wynędzniali, często chorzy, po różnych traumatycznych przeżyciach. Trzeba zacząć nowe życie. Ale czy to możliwe?
"Zastanawiam się, kim staje się człowiek, którego świat całkowicie runął – zastanawia się reporterka. Z czego buduje nową rzeczywistość? Skąd czerpie siłę? Kim staje się cała społeczność, która utraciła wszystko?"
Niektórzy docierają aż do Taszkientu, a tam, po wyjściu z pociągu, widzą na peronie kolorowo ubrane postaci o poczerniałych twarzach, ostrych rysach i skośnych oczach – tak muszą wyglądać tylko diabły. Tymczasem okazuje się, że to delegacja Kirgizów i Sartów, witająca bieżeńców białym chlebem. Później dowiadują się, że mieszkają tam również przesiedleni wiele lat wcześniej Ukraińcy. Jednak wszystko jest obce i ludzie wysiedleni z Odrynek nie nauczą się żyć w Czardżuju. Kiedy na wiosnę wszystko budzi się do życia, oni – niedożywieni i osłabieni podróżą – zaczynają chorować i masowo umierać. Wielu zapada na choroby psychiczne. Znany psychiatra, Władimir Michajłowicz Biechtieriew, proponuje nawet otwarcie w Piotrogrodzie kliniki psychiatrycznej dla bieżeńców. Stara się o sfinansowanie budowy szpitala przez Komitet Wielkiej Księżnej Tatiany. W gazetach ukazują się artykuły, w których autorzy z wielkim współczuciem piszą o przeżyciach bieżeńców, zwłaszcza dzieci:
"Być może ich małe, niemające jeszcze siły serduszka rozpadły się już na kawałki i takie pozostaną na całe życie, tak jak pęknięte są serca ich posępnych i wymęczonych matek i ojców".
Apokalipsa 1917 roku
Kiedy w 1917 roku wybucha rewolucja, zaczyna się prawdziwa apokalipsa. Świat wali się po raz drugi, padają też ostatnie filary starego porządku: autorytet władzy i Bóg. Zaczyna się groza i straszliwy głód. Bolszewicy sypią zboże do rzeki, palą lub rzucają ptakom. Dzieją się rzeczy niewyobrażalne nawet dla bieżeńców, którzy tyle przeszli. W latach 1921-1923 umiera ponad pięć milionów ludzi, dochodzi do aktów kanibalizmu. Bieżeńcy postanawiają wracać, ale na powrót do domu wielu z nich będzie musiało czekać kilka lat.
Przyjechałem zupełnie ogołocony z pieniędzy wydanych na łapówki bolszewikom i Niemcom – napisze w swoich wspomnieniach Stanisław Wojciechowski, przyszły prezydent Rzeczypospolitej. Bieżeńcy znowu doświadczają głodu, poniewierki i chorób. W dodatku wracają do innej Polski, której nie było przed ich przyjazdem i muszą się w niej na nowo odnaleźć.
„Gazeta Warszawska” 19 stycznia 1922 roku napisze:
"Repatrianci przybywają do Polski w stanie wycieńczenia i zarazy nie tylko z tego powodu, że w Rosji panuje głód, przed którym uciekają do Polski, ale również dlatego, że podróże z Rosji trwają całymi tygodniami, a niekiedy i miesiącami, podczas których rząd sowietów nie daje prawie żadnej pomocy żywnościowej i podróże te odbywają się w wagonach tak zawszonych, iż nawet zdrowi repatrianci ulegają zarażeniu i często umierają w pociągach przed przybyciem do Polski".
Powrót na „hoły kamień”
Ci, którym udało się jednak powrócić, zastają najczęściej ruinę – spalone domy i zagrabione gospodarstwa. Na szczęście Niemcy, którzy zakładali na tych terenach kolonie rolne, wyjechali i pozostawili po sobie zboża.
"Ach, wiele przeżyliśmy. Wróciliśmy na goły kamień" – powtarza babcia autorki. Ale to nie wszystko. Ludzie zobaczyli, że tamtego, starego świata, który zapamiętali, już nie ma i nigdy nie będzie. Panuje straszliwa bieda: jedzą zupę z pokrzyw, a dzieci pracują ponad siły, krzywdzone i poniżane. Co jednak ma robić wdowa, która wróciła z gromadką małych dzieci? Co mają robić osierocone dzieci, które są zbyt małe, aby utrzymać pług? Pracują ponad siły i straszliwie biedują. Powoli jednak zaczyna się odbudowa nowego życia. To niełatwe, bo większość z nich mówi "po swojomu" i nie ma szansy poznać polskiego przed pójściem do szkoły. Znikają także prawosławne cerkwie, zastąpione przez kościoły. A przecież religia jest dla tej ludności ważnym składnikiem ich tożsamości. Nic zatem dziwnego, że prorok Ilia (Eliasz Klimowicz) ogłasza koniec świata i przygotowuje naród do ponownego przyjścia Chrystusa.
Bieżeństwo jako źródło tożsamości nowego pokolenia
Historyk, prof. Eugeniusz Mironowicz, pomysłodawca tomu „Bieżeństwo 1915 hoda”, uważa, że po tych wszystkich wydarzeniach wyrosło pokolenie prawnuków, którzy piszą własną wersję historii i interpretują ją na swój sposób. W ten sposób tworzy się rodzaj nowej mitologii, która stanie się źródłem tożsamości najmłodszego pokolenia.
Aneta Prymaka nie tylko opisała historię bieżeństwa i jej skutki, ale również założyła bloga Bieżenstwo.pl, na którym zapisuje nowo odkryte ludzkie historie. Blog stał się poniekąd „miejscem spotkań” potomków bieżeńców.
Poza wszystkim książka „Bieżeństwo 1915” jest epickim, pełnym opisem historii bieżeńców 1915 roku, w którym autorka nie tylko pochyliła się nad losem wspólnot, pojedynczych ludzi, a także nad historią własnej rodziny. Stała się także „kronikarzem duszy ludzkiej” (używając sformułowania Swietłany Aleksijewicz), ukazując, jakie straty ponieśli ludzie w sferze duchowej i psychicznej. Czytając ten fascynujący reportaż, stajemy się świadkami i niejako „uczestnikami” jej dramatycznej opowieści, budzącej zarazem refleksję nad meandrami historii. Książka otrzymała już szereg znaczących nagród, m.in. nominację do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego 2017, Nagrodę Literacką im. Wiesława Kazaneckiego oraz Nagrodę Literacką Miasta St. Warszawy.
Recenzja ukazała się na portalu Culture Avenue
Recenzja opublikowana na blogu Kulturalne Ingrediencje https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2017/09/biezenstwo-1915-anety-primaki-oniszk.html
Aneta Primaka-Oniszk przypomina światu historię nigdy w pełni nieopowiedzianą. Pisze o świecie, którego już nie ma i o którym właściwie zapomniano. Jej opowieść o uciekających przed zagładą chłopach z Podlasia ma epicki...
2017-09
Bardzo dobry reportaż, ukazujący dramatyczną sytuację mieszkaniową mieszkańców Warszawy przed wojną i po niej.
Bardzo dobry reportaż, ukazujący dramatyczną sytuację mieszkaniową mieszkańców Warszawy przed wojną i po niej.
Pokaż mimo to2017-07
Zawarty w tytule reportażu Wojciecha Rogali paradoks odbija jak w soczewce zarówno historię, jak i teraźniejszość Namibii. To próba spojrzenia na zmiany, jakie zaszły w południowej części kontynentu, oczami jego białych mieszkańców. A wszystko to ujęte jest w ramy dialogu, któremu autor nadaje cechy przypowieści, przywołując fragment Ewangelii wg św. Mateusza: „Nie sądźcie…”.
Cechą charakterystyczną narracji Rogali jest także częste porównywanie zmian w Namibii do tego, co się wydarzyło w Polsce po transformacji. Autor próbuje zrozumieć te zmiany odnosząc się do własnych, polskich doświadczeń, poczynając od prostej konstatacji, że Polska odzyskała wolność zaledwie o rok wcześniej od Namibii. Owe paralele sprawiły, że autor reportażu postanowił zbadać, co czują biali mieszkańcy tego kraju, jak patrzą na swoją historię i jaką widzą dla siebie przyszłość. Skąd jednak wzięli się biali mieszkańcy na tych terenach?
Nowy naród wybrany
Afrykanerzy wierzą głęboko, że są nowym narodem wybranym, który został namaszczony przez Boga 16 grudnia 1838 roku. Tego dnia bowiem, gdy 470 Burów – białych potomków holenderskich i hugenockich osadników – otoczyła dwunastotysięczna armia Zulusów, ich kaznodzieja uroczyście poprzysiągł, że jeśli Bóg nie wyda ich w ręce wroga i ocali, wówczas wybudują Mu świątynię, a dzień ten będzie czczony przez następne pokolenia. I stał się cud – w tej nierównej walce zginęło około trzech tysięcy zuluskich żołnierzy i ani jeden Bur… A dzień bitwy nad Blood River stał się dniem przymierza, w którym Pan uczynił Burów władcami tej ziemi. Religia dała temu ludowi tożsamość, dumę i stworzyła wspólnotę, która scementowała rozproszoną grupę białych protestantów z Holandii, Francji i Niemiec. Jednakże po dwustu latach, kiedy Anglicy znieśli niewolnictwo i zaczęli okupować te ziemie, Burowie ruszyli na północ i postanowili zacząć wszystko od nowa – w zgodzie ze swoją wiarą i przekonaniami. Tak rozpoczął się tzw. Wielki Trek, którego główna fala datowana jest na lata 1835-1836.
Wojciech Rogala fascynująco opisuje tę wielką odyseję, podczas której ludzie kroczyli potężną karawaną przez pustynię, niczym biblijni Żydzi, nękani przez pragnienie, skwar i malarię. Owe wędrówki trwały z przerwami wiele lat. Ostatnia wyprawa miała miejsce w 1905 roku, kiedy to Burowie, którzy nie chcieli żyć pod panowaniem Brytyjczyków, osiadli w Humpacie, gdzie nie tylko uprawiali ziemię, ale również polowali na słonie, walczyli z oddziałami Owampo i zapuszczali się na tereny administrowane przez Niemców. Po I wojnie zaczęli osiedlać się w Afryce Południowo-Zachodniej, gdzie stworzono osadnikom bardzo dobre warunki.
Afryka jako poligon doświadczalny – pierwsze obozy koncentracyjne
Autor dociera do różnych miast i miasteczek znajdujących się w Namibii, próbując przywrócić zbiorowej pamięci ich historię, która rzutuje na współczesne oblicze kraju. Do miast, których historia jest mało znana, a przecież tak być nie powinno, należy Lűderitz, w którym Niemcy zaprawiali się w masowym mordowaniu ludzi uwięzionych w obozach koncentracyjnych. Okazuje się przy tym, że obozy koncentracyjne nie są niemieckim pomysłem – zakładali je już Hiszpanie w 1896 roku na Kubie, a także Anglicy, podczas drugiej wojny burskiej (1899-1902). W obozach zginęło wówczas 28 tysięcy kobiet i dzieci, które głodzono, aby złamać ducha walecznych mężów i ojców. Natomiast w niemieckich obozach koncentracyjnych w Lűderitz zginęły tysiące Herero i Nama. Bunt Herero zakończył się nieomal całkowitym unicestwieniem tego plemienia. Tych, których nie zamordowano z broni palnej, zamykano w obozach albo pędzono na pustynię, gdzie umierali z głodu i wycieńczenia. Nieliczni, którzy ocaleli, mieli służyć niemieckim panom. Jak w nieodległej przyszłości, przeprowadzano tutaj eksperymenty na więźniach. Gdy niemieccy kolonizatorzy, mieszkający w nieodległym Lűderitz, wiedli swoje zwykłe, codzienne życie, doktorzy – Bofinger oraz Eugen Fischer – selekcjonowali więźniów, zabijali ich, a ich głowy konserwowali w formalinie i wysyłali do Berlina. Tych skatalogowanych i opisanych głów było ok. 780… Dopiero w 2001 roku, na prośbę ludu Herera i rządu niepodległej Namibii, szczątki ofiar zostały zwrócone ich potomkom. A co się stało z doktorem Fischerem? Jak się nietrudno domyślić, był podczas II wojny gorącym zwolennikiem Adolfa Hitlera i odpowiadał za wdrożenie programu rasowego NSDAP. Po wojnie, mimo że był odpowiedzialny za śmierć ok. 70 tys. ludzi, udzielał się naukowo, a nawet został członkiem Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego. Zmarł, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności w 1967 roku.
Autor nie tylko opisuje wydarzenia, snuje także refleksje, inspirując czytelników do tego samego. Intryguje go, jak ludzie charakteryzujący się taką pracowitością i samozaparciem, dzięki którym wznieśli piękne miasto na skraju pustyni, byli jednocześnie wierzący i ślepi moralnie, skoro nie odczuwali żalu ni skruchy z powodu tego, co się wydarzyło.
Refleksje o życiu i doświadczenie pustki
Refleksje towarzyszą autorowi nie tylko w odniesieniu do przeszłości, która jest zresztą namacalnie obecna w postaci pomników i architektury. Doświadczenie podróży, poznanie różnych ludzi oraz miejsc także stają się punktem wyjścia do istotnych rozważań. Wiele z nich pozostaje pod wpływem tej sugestywnej lektury w pamięci. Wojciech Rogala ma tę wrażliwość i uważność, która pozwala z obrazów, wydawałoby się, banalnych wysnuć nieomal filozoficzne rozważania.
Pierwszy taki obraz, który zapamiętałam, to scena z namibijskiego kurortu – Swakopmundu. Reporter obserwuje wiekową białą kobietę, która porusza się za pomocą „balkoniku”, asekurowana przez czarnoskórą opiekunkę. Potem starsza pani, już w kostiumie kąpielowym, zmierza z wielkim trudem, już bez niczyjej pomocy, w kierunku oceanu. Po chwili zanurza się w lodowatej wodzie, która sprawia, że jej ciało staje się na ten czas sprawne jak niegdyś.
Nie widziałem już ułomnej, starej kobiety – pisze autor – lecz siłę woli, charakter, triumf duszy nad ciałem. I dodaje: Czy człowiek jest tylko tym, co widzimy na zewnątrz? Czy nie zapominamy o tym, co naprawdę jest istotne, przez pryzmat jakich postaw i działań powinniśmy oceniać innych ludzi? Czy wszechobecna dbałość o naszą powierzchowność nie zasłoniła nam tego, co jest istotą nas samych?
W innym miejscu, obserwując roślinność, ubolewa nad tym, że współczesny człowiek żyje chętniej w wirtualnym niż w realnym świecie, a tymczasem mądrość czerpiemy właśnie z obserwacji prawdziwego świata. Opisuje np. roślinę pustynną – welwiczię, która może przetrwać bez wody długie miesiące. Jej liście zamierają na swoich końcach, by zmniejszyć zapotrzebowanie na wodę podczas wyjątkowo suchych okresów.
Rośliny nauczyły się poświęcenia – konstatuje. Nauczyły się, że warto poświęcić coś, nawet cząstkę siebie, aby móc uratować życie.
Rogala pisze także o osobistym doświadczeniu pustyni. Przerażająca pustka i nicość, która zarazem pociąga i kusi.
"Czułem się – pisze – jakbym stąpał po obcej planecie. Pustka obejmowała mnie zewsząd, byłem sam na sam z nicością. Nie chciałem wracać, pustynia mnie wciągała. Czułem wielki spokój, było mi tak dobrze. Nie ma nic i to jest piękne".
Spotkałem ludzi niezwykle bliskich
Reportaż Wojciecha Rogali obfituje także w liczne rozmowy z ludźmi, które pozwalają spojrzeć na pewne wydarzenia oraz na historię Namibii oczami jej białych mieszkańców, dostrzec różne stanowiska, często bardzo odległe od oficjalnych, „jedynie słusznych”. Dzięki nim przestajemy patrzeć na Afrykę stereotypowo, dzieląc jej mieszkańców na „dobrych” czarnych i „złych” białych.
Autor jest nie tylko cierpliwym i otwartym słuchaczem swoich licznych rozmówców, posiada także i tę zaletę, że nawiązuje z nimi głębsze więzi. Jest to rodzaj najpiękniejszej części jego afrykańskiej przygody, a myślę, że każdej przygody, kiedy okazuje się, że – zupełnie się tego nie spodziewając – natrafiliśmy na kogoś, kto okazał się bliski i serdeczny. Otóż poszukując pogardzanych potomków białych osadników – Basterów, reporter trafia nie tylko na ogromnie ciekawą społeczność, żyjącą w Rehoboth, skupioną wokół kościoła, ale również poznaje ich skomplikowaną historię i zaprzyjaźnia się z Julią, osobą niezwykle serdeczną i ciepłą.
"Szukałem innego świata, ginącej kultury – konstatuje – resztek znikającego narodu, a spotkałem ludzi, którzy, mimo że mieszkają tysiące kilometrów od Polski, mają inny kolor skóry, są nam niezwykle bliscy, mają wręcz dziwnie znajome, właściwie tożsame doświadczenia. I dodaje: Wewnętrzne ciepło drugiej osoby, jej bezpośredniość i otwartość łamią wszelkie granice i odległości".
„Witamy w białej Afryce” jest fascynującą podróżą w towarzystwie pisarza, który z wielką pasją i talentem wtajemnicza nas w jej historię i teraźniejszość. Skwapliwie i z ochotą podąża się za takim przewodnikiem, który snuje swą opowieść, nie szczędząc nam niczego, co pozwoliłoby uruchomić wyobraźnię, refleksję i – koniec końców – tęsknotę, aby tam pojechać i doświadczyć.
Zawarty w tytule reportażu Wojciecha Rogali paradoks odbija jak w soczewce zarówno historię, jak i teraźniejszość Namibii. To próba spojrzenia na zmiany, jakie zaszły w południowej części kontynentu, oczami jego białych mieszkańców. A wszystko to ujęte jest w ramy dialogu, któremu autor nadaje cechy przypowieści, przywołując fragment Ewangelii wg św. Mateusza: „Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
To chyba najlepszy zbiór reportaży tego autora. Błyskotliwy. Dotyka trudnej dla Czechów historii, czyni to z humorem, który w żaden sposób nie spłyca refleksji, ale - przeciwnie - dodaje jej tzw. drugie dno. Mój ulubiony reportaż to "Dowód miłości": o "największym na świecie" pomniku Stalina, okolicznościach jego powstania, wyburzenia i ludzkich losach z tym związanych.
To chyba najlepszy zbiór reportaży tego autora. Błyskotliwy. Dotyka trudnej dla Czechów historii, czyni to z humorem, który w żaden sposób nie spłyca refleksji, ale - przeciwnie - dodaje jej tzw. drugie dno. Mój ulubiony reportaż to "Dowód miłości": o "największym na świecie" pomniku Stalina, okolicznościach jego powstania, wyburzenia i ludzkich losach z tym...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04
To nie jest książka glamour
Takie stwierdzenie autorki pada już na samym początku. Jak się szybko przekonamy, tak jest w istocie – książka jest ”gorąca” i czyta się ją jak thriller psychologiczny z historią w tle.
"Nie może się podobać – ma przeszkadzać, poruszać, przerażać" – twierdzi Siedlecka we wstępie.
”Biografie odtajnione” stanowią rodzaj tryptyku z dwiema wcześniej napisanymi książkami Joanny Siedleckiej: ”Obławą” (opisującą losy pisarzy represjonowanych w czasach PRL-u) oraz "Kryptonim Liryka" (o bezskutecznych próbach rozpracowywania polskich pisarzy przez SB). Tym razem zaglądamy pod podszewkę życiorysów pisarzy wszystkim znanych: Witolda Gombrowicza, Jerzego Andrzejewskiego, Władysława Broniewskiego, Jerzego Zawieyskiego i Anny Kamieńskiej. Siedlecka pokazuje, jak bezwzględne były metody śledzenia i niszczenia ludzi i ile im to przysporzyło cierpień, rujnując życie osobiste, kariery literackie i zdrowie, a nawet przyczyniając się do przedwczesnej śmierci.
Cel, jaki przyświecał autorce, znakomicie koresponduje z cytatem patrona Nagrody, który dowodzi, że prawda zawsze jest najciekawsza i bardziej od zmyślenia poruszająca. Sama tak o tym pisze:
"Prawda dokumentów odkłamuje wiele fałszów (…). Pozwala zajrzeć za kurtynę naszego życia literackiego i kulturalnego, którego nie sposób zrozumieć bez wciąż mało znanej roli tajnych służb. Nie tylko je kontrolowały i penetrowały, ale wpływały także na losy pisarzy (…). Na ”obróbkę” zbiorowej świadomości, (…) zwłaszcza młodych, literaturę dla nich powierzając wyjątkowo licznym na tym odcinku tajnym współpracownikom (…)".
W zamian – konkluduje pisarka – zaczęto ”oswajanie” PRL-u, sprowadzając go do gagów z ”Misia” i relatywizując komunistyczne zbrodnie i represje. Książka jest także rodzajem zadośćuczynienia tym, których bezkarnie niszczono.
Oprócz relacji, napisanych – jak to u Siedleckiej – żywym, dynamicznym i obrazowym językiem, w książce znajdziemy także kopie dokumentów oraz liczne zdjęcia.
To nie jest książka glamour
Takie stwierdzenie autorki pada już na samym początku. Jak się szybko przekonamy, tak jest w istocie – książka jest ”gorąca” i czyta się ją jak thriller psychologiczny z historią w tle.
"Nie może się podobać – ma przeszkadzać, poruszać, przerażać" – twierdzi Siedlecka we wstępie.
”Biografie odtajnione” stanowią rodzaj tryptyku z dwiema wcześniej...
Historia Kazimierza Nowaka i jego wyprawy do Afryki jest zupełnie niesłychana. Podobnie jak pośmiertne losy tego podróżnika. Dzięki edycji jego listów do żony możemy poznać go niejako prywatnie. Już pierwszy tom listów do żony ujawnia nieznaną dotąd twarz podróżnika. Jego dotychczasowe relacje były do tej pory zazwyczaj niepełne. W listach jawi się wielowymiarowy człowiek: zakochany w żonie, do której pisze czułe, pełne miłości, słowa, o którą się nieustannie martwi.
cd. recenzji na blogu:
https://kulturalneingrediencje.blogspot.com/2018/02/kazimierz-nowak-kochana-marys-listy-z.html
Historia Kazimierza Nowaka i jego wyprawy do Afryki jest zupełnie niesłychana. Podobnie jak pośmiertne losy tego podróżnika. Dzięki edycji jego listów do żony możemy poznać go niejako prywatnie. Już pierwszy tom listów do żony ujawnia nieznaną dotąd twarz podróżnika. Jego dotychczasowe relacje były do tej pory zazwyczaj niepełne. W listach jawi się wielowymiarowy człowiek:...
więcej Pokaż mimo to