Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nosowska w swojej trzeciej książce znów dzieli się refleksjami, tym razem o emocjach, miłości i okołomiłosnych sprawach.

Czasem pisze ogólnie, a czasem niebezpiecznie zapędza się w niezwykle intymne i osobiste rejony, prezentując czytelnikowi być może więcej, niż ten oczekiwałby otrzymać.

Trudno ocenić granicę prywatności, bo ona rozmywa się w rzeczywistości wszechobecnego ekshibicjonizmu. Każdy więc oceni, na ile fundowane tu wyznania go interesują lub generują dyskomfort.

Miałam też poczucie pewnej grafomanii, szczególnie w kontekście metaforyki. Bolało mnie to bardzo, gdyż metaforom w twórczości tekściarskiej Katarzyny Nosowskiej zachwycona poświęciłam kiedyś pracę licencjacką. A tutaj miałam wrażenie, że stąpała już po bardzo cienkim lodzie, balansując ryzykownie między artyzmem a kiczem.

Ale chociaż dla grafik warto sięgnąć po tę książkę. Przepięknie jest zrobiona, wypełniona estetycznymi ilustracjami (autorstwa Patrycji Niewiadomskiej), uczta dla oczu.

Ach, no i żeby nie było - były rozdziały, które czytałam z prawdziwą przyjemnością i uwagą. Były to na przykład te poświęcone zjawisku zazdrości czy wstydu.

Nosowska w swojej trzeciej książce znów dzieli się refleksjami, tym razem o emocjach, miłości i okołomiłosnych sprawach.

Czasem pisze ogólnie, a czasem niebezpiecznie zapędza się w niezwykle intymne i osobiste rejony, prezentując czytelnikowi być może więcej, niż ten oczekiwałby otrzymać.

Trudno ocenić granicę prywatności, bo ona rozmywa się w rzeczywistości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na mitycznych Polach Elizejskich spotykają się zmarli. Języki i czas przestają mieć znaczenie, bohaterowie rozmawiają, bo wiele ich łączy. Tym samym uwagami wymieniają się na przykład Arystofanes z Molierem, perski król Dariusz z Piastem czy Aleksander Wielki i Juliusz Cezar z Diogenesem.

Wszystkie pary oraz trójki nie są dobrane przypadkowo. Krasicki obmyślił, że ci właśnie bohaterowie historii i kultury powinni mieć możliwość starcia słownego dla wywołania określonych refleksji u czytelnika.

Warto zauważyć, że każdy z bohaterów występuje pod swoim nazwiskiem, ale raczej uosabia symbole i idee, nie siebie w 100% sensie historycznym czy kulturowym.

Efektem są rozważania na temat władzy, wychowania, religii, filozofii, a nawet komedii.

Jak żartować, by nie przesadzić? Jak rządzić, by zyskać szczerą przychylność? Kto może nazwać się prawdziwym filozofem?

"Rozmowy zmarłych" są trudne ze względu na archaiczny język oraz przez niekiedy "przykurzone" z naszej perspektywy postaci. Moje wydanie wyposażone jest jednak w trzy listy przypisów, dzięki którym odbiór był znacznie łatwiejszy.

Czy warto? Jeśli macie ochotę zatrzymać się na chwilę przy uniwersalnych rozważaniach opartych na szeroko pojętej historii świata i literatury, warto.

Jeśli nie lubicie błąkać się między tekstem a licznymi przypisami (i to na trzech płaszczyznach!), raczej Wam się nie spodoba.

Na mitycznych Polach Elizejskich spotykają się zmarli. Języki i czas przestają mieć znaczenie, bohaterowie rozmawiają, bo wiele ich łączy. Tym samym uwagami wymieniają się na przykład Arystofanes z Molierem, perski król Dariusz z Piastem czy Aleksander Wielki i Juliusz Cezar z Diogenesem.

Wszystkie pary oraz trójki nie są dobrane przypadkowo. Krasicki obmyślił, że ci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bydgoszcz jest jak kiełbasa. Tak kiedyś powiedziałam i się tego trzymam. (Dlaczego tak? Pozostawiam do rozważenia).

Po przeczytaniu "Końca" wiem, że Bydgoszcz może być też bohaterką literacką, koszmarnym snem i iluzoryczną krainą. Czym chcemy.

Powieść naswietlana jest z kilku perspektyw. Oglądamy wędrówkę bohaterów ich oczami, dzięki temu żyjemy różnymi rodzajami żyć i zmagamy się z różnymi doświadczeniami. Mimo wszystko wspólnie szukamy Ani, barmanki z Poznania. Musi być gdzieś w Bydgoszczy.

Okazuje się jednak, że podróż do tego miasta seksu i biznesu potrafi upoić, zmożyć i zdezorientować. Świat w Bydgoszczy jest zniekształcony, Ania przestaje mieć swoje pierwotne znaczenie, a na dodatek wciąż pada deszcz i łazi za nami Szatan.

Styl powieści (którą gatunkowo ostrożnie określiłabym onirycznym kryminałem) jest pozornie niewyszukany, luźny, sporo tu wulgaryzmów, a ogromną zaletą tekstu jest humor - niewymuszony i w pełni naturalny. Patrząc na powieść warsztatowo, widzę, że składa się z anegdot, pojedynczych nakreślonych scenek, niby przypadkowych obserwacji, ale sklejonych ze sobą bardzo zgrabnie, w realistyczny obraz współczesnego społeczeństwa. Trochę jakbyśmy jechali tramwajem i słuchali wypowiedzi przypadkowych ludzi, a potem złożyli z nich pewną literacką całość. Podobało mi się to.

Z jednej strony wszyscy w powieści rzucają dokoła mało wzniosłymi kur*ami, z drugiej, paradoksalnie, poczułam tu pokłady jakiejś dziwnej melancholii i smutku.

Jestem też pod wrażeniem licznych i bardzo interesujących spostrzeżeń na tematy ogólnoludzkie, religijne, wręcz filozoficzne. Wszystko jest nienachalne, ale dla czujnego oka wyczuwalne.

Jako smaczki występują intertekstualne odniesienia - bal u senatora, "Mistrz i Małgorzata", Biblia i inne, często układane w powtarzalne sekwencje.

Gwoździem programu jest koniec, który ma wiele oblicz i dla każdego może znaczyć coś innego. Może też być początkiem.

Macie ochotę wpaść na wycieczkę do Bydgoszczy?

Bydgoszcz jest jak kiełbasa. Tak kiedyś powiedziałam i się tego trzymam. (Dlaczego tak? Pozostawiam do rozważenia).

Po przeczytaniu "Końca" wiem, że Bydgoszcz może być też bohaterką literacką, koszmarnym snem i iluzoryczną krainą. Czym chcemy.

Powieść naswietlana jest z kilku perspektyw. Oglądamy wędrówkę bohaterów ich oczami, dzięki temu żyjemy różnymi rodzajami żyć i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kobyłka, która - przyznaję - że z różnych powodów trochę mi zajęła.

Jednym z powodów był kryzys gdzieś w połowie, gdy liczne wątki tak się skomplikowały, że straciłam wcześniejszy zapał.

Później wróciłam i dostrzegłam, że to złożona historia życia, właściwie kilku żyć, które się zazębiają - jak to w... życiu.

Szczęście, utrata szczęścia, miłość, koniec miłości, dramaty ludzkie, kolejne pokłady miłości, choroba, śmierć, zdrada, przemoc, cierpienie, utrata, pasja, tajemnica, a to wszystko z wątkiem kryminalnym, cmentarnym.

Mogłoby się wydawać, że to dużo i bez sensu, ale powieść pięknie ukazuje, jak wiele przeżyć, doświadczeń, spotkań, spojrzeń, przypadków i drobiazgów składa się na każde, nawet najnudniejsze i najzwyklejsze życie.

I były tu kotki, dużo kotków.

Kobyłka, która - przyznaję - że z różnych powodów trochę mi zajęła.

Jednym z powodów był kryzys gdzieś w połowie, gdy liczne wątki tak się skomplikowały, że straciłam wcześniejszy zapał.

Później wróciłam i dostrzegłam, że to złożona historia życia, właściwie kilku żyć, które się zazębiają - jak to w... życiu.

Szczęście, utrata szczęścia, miłość, koniec miłości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

A gdyby tak podzielić szum i gwar ulicy na poszczególne głosy? Zajrzeć do każdej z głów i posłuchać myśli?

Pani Dalloway sama kupi kwiaty na swoje wieczorne przyjęcie, ale w Londynie tego dnia dzieje się dużo, dużo więcej.

Septimus Warren Smith, weteran wojenny zmaga się z traumą, co doprowadza do zrozumiałej rozpaczy jego żonę, Rezię. Peter Walsh wraca z Indii i przywołuje wspomnienia Sally Seton, ważnej niegdyś nie tylko dla niego. Elizabeth fantazjuje o swojej przyszłości, a zgorzkniała panna Kilman miota się między zhiperbolizowanym poczuciem własnej wartości a nienawiścią do tych, którzy od życia i losu dostali więcej niż ona.

Przyjęcie trwa, a jak każda machina zależna od ludzi, ulega ich słabościom, niezręcznościom i charakterom.

Czytamy twarze, emocje i myśli bohaterów, poznajemy ich pragnienia, lęki i tajemnice lepiej od nich samych. Czytamy opinie o tych bohaterach snute w myślach przez pozostałe postaci. Ogladamy siatkę powiązań miedzy nimi, ogladamy ich z różnych perspektyw. Jesteśmy obserwatorami.

"Panią Dalloway" możemy czytać jako opowieść o ludziach, charakterach i wojnie, jako opowieść o mieście, czasie i pamięci. Możemy odczytać ją jako zapis hipokryzji, fałszu, ale też przyjaźni i miłości. Jako historię o marzeniach i rzeczywistości, o nadziei i rozczarowaniu, o prawach młodości i przywilejach dojrzałości, a także - zdrowiu i szaleństwie.

A gdyby tak podzielić szum i gwar ulicy na poszczególne głosy? Zajrzeć do każdej z głów i posłuchać myśli?

Pani Dalloway sama kupi kwiaty na swoje wieczorne przyjęcie, ale w Londynie tego dnia dzieje się dużo, dużo więcej.

Septimus Warren Smith, weteran wojenny zmaga się z traumą, co doprowadza do zrozumiałej rozpaczy jego żonę, Rezię. Peter Walsh wraca z Indii i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie lubię dystopii. Czytam literaturę w zupełnie innym celu niż dodatkowe umartwianie się złymi scenariuszami.

Dlatego sama nie sięgnęłabym po "Wyspę". Jest to jednak kolejna lektura na DKK, więc grzecznie przeczytałam.

I czytało się świetnie. No, może poza początkowymi zgrzytami, bo miałam kłopot z dwiema płaszczyznami narracji - pierwszo- i trzecioosobową, które przeplatają się wzajemnie, przedstawiając dwie perspektywy czasowe.

Sigríður Hagalín Björnsdóttir maluje czytelnikowi taką wizję:

Wyobraź sobie, że mieszkasz w jednym z bardziej bajecznych krajów świata - na Islandii. Samotnej wyspie in the middle of nowhere. Wyobraź sobie, że nagle znika łączność między tą wyspą na środku oceanu a całą resztą świata. Tak po prostu, pstryk. Nie ma łączności internetowej, nie działają telefony zagranicę, przestają lądować samoloty i cumować statki. Jakby nagle zerwał się wszelki kontakt ze światem zewnetrzym.

Można by powiedzieć, że co to dla Islandczyków - przecież przez wieki byli samowystarczalni, a ich populacja na poziomie mikro. Potrafili przetrwać, wyżywić się i wykształcili organizmy tak, by nie wiedziały, czym są niedobory.

Jednak, jak zresztą czytamy w książce "do wszystkiego można się w końcu przyzwyczaic", także do wygody.

Jak radzi sobie naród islandzki w obliczu tak bezprecedensowej sytuacji? Jak radzi sobie rząd stojący przed niespotykanymi problemami? Z jakimi emocjami walczy społeczeństwo patrząc prosto w oczy klęsce głodu?

"Wyspa" to opowieść nie tylko o końcu świata bądź końcu pewnej epoki, ale też o władzy, samotności i ludzkich instnktach. I czyta sie o tym z niepokojem, przerażeniem, lękiem. Przecież my tacy nie jestesmy. Nie jesteśmy jak ci ludzie idący po trupach do celu.

Ale, jak mówiła poetka - tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono.

Nie lubię dystopii. Czytam literaturę w zupełnie innym celu niż dodatkowe umartwianie się złymi scenariuszami.

Dlatego sama nie sięgnęłabym po "Wyspę". Jest to jednak kolejna lektura na DKK, więc grzecznie przeczytałam.

I czytało się świetnie. No, może poza początkowymi zgrzytami, bo miałam kłopot z dwiema płaszczyznami narracji - pierwszo- i trzecioosobową, które...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ja, przez lata namiętna przeciwniczka Szekspira, nie tylko miałam "Hamleta" od jakiegoś czasu w planach czytelniczych, ale i z żywym zainteresowaniem go w końcu przeczytałam.

Nie ukrywam, że cały proces przyspieszył "Ulisses", gdzie "Hamlet", jak się okazało, odgrywa sporą rolę, więc uznałam, że warto będzie go odświeżyć, aby lepiej zrozumieć Joyce'a.

Tak więc sięgnęłam po "Hamleta" (tutaj akurat w tłumaczeniu Paszkowskiego), gdzie zaskoczyło mnie, że to nie nudny i niezrozumiały dramat, jak sądziłam do tej pory, ale opowieść o człowieku i emocjach. To tragedia namiętności i tragedia myśli. To uniwersalne uczucia i problemy dotykające każdego i zamknięte w fabule dramatu. Laurka dla teatru I teatr w teatrze. Opowieść o wszystkim, co nas otacza - o zazdrości, o miłości w różnej jej odmianach, o zemście i człowieczeństwie.

Niesamowita sprawa, która po raz kolejny utwierdza mnie w tym, że lektury trafiają do nas, gdy nie jesteśmy na nie gotowi.

PS Dopiero dotarło do mnie, że Hamlet był otyły. Zawsze wyobrażałam go sobie jako smukłego młodzieńca, takiego wiecie, to die for. A tu szok.

PS2 Przy przeglądaniu literatury kontekstowej zwróciłam uwagę na kwestię tłumaczeń (które są jednym z bardziej interesujących literackich zagadnień w mojej opinii). Trudno, jak się okazuje, o polskojęzycznego Hamleta "doskonałego", bo doczekiwał się przekładów rozmaitych, mniej i bardziej bliskich oryginałowi (lecz który "Hamlet" to oryginał, ten najprawdziwszy? - to jeszcze jedna zagwozdka). Paszkowski może nieco trąci myszką, może chcielibyśmy czytać nowocześniejszy, bardziej plastyczny przekład, ale i tak przyznaję, że ten pokazał mi "Hamleta" i Szekspira na nowo.

Ja, przez lata namiętna przeciwniczka Szekspira, nie tylko miałam "Hamleta" od jakiegoś czasu w planach czytelniczych, ale i z żywym zainteresowaniem go w końcu przeczytałam.

Nie ukrywam, że cały proces przyspieszył "Ulisses", gdzie "Hamlet", jak się okazało, odgrywa sporą rolę, więc uznałam, że warto będzie go odświeżyć, aby lepiej zrozumieć Joyce'a.

Tak więc sięgnęłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bywałam zamknięta na literaturę, kręcąc się w kółko na orbicie klasyki, która uparcie trzyma się geograficznie Europy Zachodniej, Rosji i ewentualnie Stanów, w tym przypadku biorąc pod uwagę przede wszystkim prozę XX-wieczną zza oceanu.

Już dawno chciałam zwiedzić inne rejony literatury, ale jak wiemy, po wyjściu ze strefy komfortu jest niekomfortowo, więc byłam dość ostrożna. Sięgnęłam po kilka tytułów japońskich, coś z Bliskiego Wschodu i to by było na tyle.

Teraz jestem po przeczytaniu kolejnej (drugiej w życiu?) książki z Bałkanów. Czas na wrażenia.

Jak zapowiada wydawca, to historia uchodźcy z wojny na Bałkanach, który osiadł na stałe w Niemczech, jednak swoją opowieścią lawiruje między współczesnością a dzieciństwem oraz dawnymi losami swojej rodziny. W tym wszystkim rolę osi odgrywa historia Jugosławii i kwestie narodowe, które ostatecznie doprowadziły do tragedii wielu rodzin, rozlewu krwi, a także niezrozumiałej przemocy.

Autor w tym wszystkim przemyca i mocno akcentuje zagadnienie tożsamości, przemijania, starzenia i pamięci. Łączy te aspekty, opowiadając o utraconym kraju dzieciństwa oraz przeżyciach rodzinnych.

Dość gęsta to książka. Nie czytałam jej z przyjemnością, raczej mozolnie parłam od zdania do zdania. Być może zbyt mało wiem o opisywanej historii, aby móc w pełni się na niej skupić. Jednocześnie dość pamiętnikowe w wydźwięku zapiski osobiste autora podkreślały moją obcość wobec opowieści.

Na pewno jednak "Skąd" odkryło przede mną te obszary historii Europy, którym dotąd nie poświęcałam najmniejszej uwagi. I po to miedzy innymi, jak sądzę, czyta się książki - by były furtką dla czytelnika do niedkrytych elementów świata.

PS na końcu na czytelnika czeka swego rodzaju "Gra w klasy" czy też rozgrywkach typu point-and-click.

Bywałam zamknięta na literaturę, kręcąc się w kółko na orbicie klasyki, która uparcie trzyma się geograficznie Europy Zachodniej, Rosji i ewentualnie Stanów, w tym przypadku biorąc pod uwagę przede wszystkim prozę XX-wieczną zza oceanu.

Już dawno chciałam zwiedzić inne rejony literatury, ale jak wiemy, po wyjściu ze strefy komfortu jest niekomfortowo, więc byłam dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy rzednie mina i dopada obłęd...

Ta książka na początku wydawała mi się hybrydą "Pani Dalloway" z "Mexican Gothic". Momentami czułam się też, jakbym czytała "dorosłą" wersję "Plotkary".

Pani March jest żoną poczytnego pisarza, George'a Marcha. Historia miłości tych dwojga jest banalna: ona - mloda studentka, która dla niego porzuca kochanego partnera, on to "najprzystojniejszy mężczyzna na kampusie" i oczywiście jednocześnie wykładowca.

Na Upper East Side wychowują wspólnego syna, a na obrzeżach powieściowego krajobrazu miga poprzednie życie George'a - pierwsza żona i dorosła córka, nemezis tytułowej bohaterki.

Ale nie o to chodzi. Wszystko sprowadza się do tytułowej Pani March. Z pozoru szczęśliwej mieszkanki luksusowego apartamentu w nowojorksiej kamienicy. Żony bestsellerowego autora. Bogatej żony zajmującej się okazyjnie organizacją przyjęć na cześć męża.

Co może pójść nie tak, prawda?

Otóż po całym tym lukrem kryje się zgnilizna.

Pani March to nieszczęśliwe dziecko zamknięte w ciele dorosłej kobiety. Kiedyś niekochana i poszukująca uwagi, dziś przewrażliwiona na swoim punkcie. Zawsze bogata, lecz emocjonalnie uboga. Z pozoru kobieta ma wszystko, naprawdę jest osobą owładniętą poczuciem własnej niższości, poczuciem braku, lękiem i niepewnością.

W powieści znajdziecie historię kryminalną, karaluchy, flash backi z "Lśnienia", momentami opisy fizjologii (ale uważam, że uzasadnione i na miejscu w kontekscie), a przede wszystkim obraz osoby w obłędzie, owładniętej obsesją na punkcie cudzej opinii. Myślę, że to ciekawe w erze Instagrama.

Cała powieść owszem, przepełniona jest mocnymi wątkami, ale przepełniona tak, że nie przytłaczają czytelnika. Aborcja, autyzm, dzieciństwo, zazdrość - to wszystko jest w treści, jest widoczne, ale zostało rozegrane bardzo zgrabnie.

Podczas czytania cały czas towarzyszył mi niepokój, ale jednocześnie bawiłam się doskonale. Polecam jako dobry przyklad trzymającej w napięciu satyry współczesności i zapisu pulsującego obłędu.

Kiedy rzednie mina i dopada obłęd...

Ta książka na początku wydawała mi się hybrydą "Pani Dalloway" z "Mexican Gothic". Momentami czułam się też, jakbym czytała "dorosłą" wersję "Plotkary".

Pani March jest żoną poczytnego pisarza, George'a Marcha. Historia miłości tych dwojga jest banalna: ona - mloda studentka, która dla niego porzuca kochanego partnera, on to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wszystkie powieści Joanny Chmielewskiej są udane. Niektóre uważam za raczej pisane na kolanie lub bez większego pomysłu.
Ale "Krokodyl z Kraju Karoliny" należy do grupy tych lepszych książek autorki. Przynajmniej tych, które poznałam.

Misterna fabuła, dużo humoru, charakterystyczne zamieszanie, ale kontrolowane, dużo anegdot, absurdów i blyskotliwych dialogów, które nie wydarzyłaby się w prawdziwym świecie.

Mnie się podobało, świetna historia, chociaż jej zakonczenia domyśliłam się w połowie. Na plus jest jednak to, że nie przeszkadzało mi to w odbiorze.

Nie wszystkie powieści Joanny Chmielewskiej są udane. Niektóre uważam za raczej pisane na kolanie lub bez większego pomysłu.
Ale "Krokodyl z Kraju Karoliny" należy do grupy tych lepszych książek autorki. Przynajmniej tych, które poznałam.

Misterna fabuła, dużo humoru, charakterystyczne zamieszanie, ale kontrolowane, dużo anegdot, absurdów i blyskotliwych dialogów, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam epicką energię prozy XIX-wiecznej. To jest zupełnie inna jakość, zupełnie inny sposób kreowania świata przedstawionego i postaci niż kiedykolwiek.

Emil Zola reprezentuje naturalizm w literaturze. W "Germinalu" wszystko opływa brutalnością i fizjologią.

Czytając o codzienności w kopalni węgla, o windzie wiozącej robotników w przerażajacy głąb ziemi, czytając o głodzie, brudzie i wzmagającej się nienawiści, miałam ciarki.

Uważam za majstersztyk opisy rzeczywistości tej górniczej osady i opisy zmagań mieszkańców w trakcie wybuchu i trwania strajku.

Bo "Germinal" to właśnie zapis rewolucji w wiosce górniczej we Francji w czasie kryzysu ekonomicznego. Wszechobecna nędza oraz kiełkujący na coraz większych obszarach socjalizm buntuje robotników przeciw burżuazji.

Czytelnik obserwuje tu bohaterów zatopionych w skrajnej nędzy oraz panów w tym samym czasie zajadających biszkopty. I każdy z nich ma swoje powody, by cierpieć i narzekać. W końcu jest kryzys i każdy to odczuwa, prawda?

Przechodząc do problematyki, chciałabym wspomnieć o opozycji między religią i Kościołem a społeczeństwem robotniczym. Fantastycznie skomponowana jest scena wizyty księdza w kulminacyjnym momencie głodu w osiedlu.
No i oczywiście ważna jest kwestia kobiet w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Katarzyna gra niechlubną główną rolę popychadła partnera. To osoba pogodzona z losem, ktorego zmiany nie przewiduje i na który - jak sądzi - nie zasługuje. Sporo w tej powieści zapisów wyuczonej bezradności.

Interesującą postacią jest też Mouquette, frywolna kochanka wszystkich chętnych. Wyuzdany obiekt śmiechów i jednoczesnej żądzy. W tym wszystkim oczywiście poszukuje miłości i wcale nie jest tak głupia, na jaką pozuje.

Przewielką metamorfozę w trakcie powieści przechodzi również Maheudka, ale tak naprawdę wszystkie postaci, szczególnie damskie, są rewelacyjnie rozegrane.

W "Geminalu" zaczytywałam się szalenie. To świetnie napisana, choc brutalna książka. Zapis nędzy i przewrotu. Zapis wycinka historii. Warto przeczytać.

Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam epicką energię prozy XIX-wiecznej. To jest zupełnie inna jakość, zupełnie inny sposób kreowania świata przedstawionego i postaci niż kiedykolwiek.

Emil Zola reprezentuje naturalizm w literaturze. W "Germinalu" wszystko opływa brutalnością i fizjologią.

Czytając o codzienności w kopalni węgla, o windzie wiozącej robotników w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Sztukmistrz z Lublina" to powieść, po której spodziewałam się chyba czegoś zupełnie innego, niż otrzymałam. I plot twist - wyszło znacznie lepiej, niż zakładałam!

Pierwsze, co od samego początku rzuciło mi się w oczy, to wyjątkowa umiejętność I.B. Singera do charakteryzowania postaci w zaledwie kilku-kilkunastu zdaniach (chociaż budowanie charakterystyki samego Jaszy potrwa niemal do ostatniej strony).

Taki krótki opis znaczył więcej niż tysiąc słów i momentalnie budował w wyobraźni obraz bohatera lub bohaterki. Świetna robota, jak misterny obraz.

Nie mogę zapomnieć też o tym, ilu w powieści jest outsiderów, osób wymykającym się schematom, do których należy nie tylko tytułowy sztukmistrz Jasza, ale też Zewtel czy kilku innych. W hermetycznej społeczności żydowskiej odstępstwa od normy religijnej są wręcz stygmatem.

I ta właśnie społeczność determinuje tak naprawdę historię głównego bohatera. Chadzającego, jak kot, własnymi ścieżkami i wdrapującego się, jak kot, na niebezpieczne wysokości.

Cała książka to fabularnie opowieść o Jaszy i... SPOILER: metamorfozie wynikającej z przeżytej, być może pierwszy raz w życiu, klęski. Jego buta i pyszałkowatość zderzyły się z twardą ścianą rzeczywistości. KONIEC SPOJLERU.

To książka, w której bohaterowie, niezależnie od narodowości czy stanu społecznego rozprawiają o hipnozie, mesmeryzmie, magnetyzmie czy metafizyce. Rozważają o sensie życia, o celu bycia, bo każdy człowiek tozawsze ro samo stworzenie, które dopadają te same wątpliwości i rozterki.

Tak jak pierwsza część to zgrabna i zwięzła, prosta ekspozycja, tak druga część to chaos i oniryzm przywodzący mi na myśl Kafkę. Z kolei część trzecia, myślę, że najważniejsza z punktu widzenia sensu tej powieści, to dla mnie fragment trudny do ocenienia. Rozumiem fabularnie, nie rozumiem życiowo. I może na tym zakończę.

Podsumowujac (i dopowiadając), "Sztukmistrz z Lublina" to powieść o niespełnieniu, tęsknocie do czegoś lepszego, innego. Powieść o wyobcowaniu, rozterkach ludzkich, szukaniu sensu i prawdy w życiu i religii. Powieść o namiętnościach, indywidualności, kanonach i społeczeństwie. Jestem w szoku, jak wiele treści znalazło się w tak małej "książeczce".

"Sztukmistrz z Lublina" to powieść, po której spodziewałam się chyba czegoś zupełnie innego, niż otrzymałam. I plot twist - wyszło znacznie lepiej, niż zakładałam!

Pierwsze, co od samego początku rzuciło mi się w oczy, to wyjątkowa umiejętność I.B. Singera do charakteryzowania postaci w zaledwie kilku-kilkunastu zdaniach (chociaż budowanie charakterystyki samego Jaszy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wielogłos, tęsknota, samotność, wyobcowanie.

Czytałam sporo negatywnych bądź lekko skonsternowanych opinii na temat tej książki. Pisano, że "Ucieczka niedźwiedzicy" to zbiór dziwaczny, nieskładny i bez sensu.

Ja się pytam w takim razie - czy my czytaliśmy tę samą książkę?

Przecież tutaj wszystko świetnie się zgrywa i uzupełnia!

Każdy rozdział, czy też opowiadanie, to z jednej strony osobny twór, z drugiej pozostaje w bardziej lub mniej ścisłym związku z pozostałymi.

Bohaterowie poszczególnych opowiadań są te sobą w jakiś sposób powiązani. Nie wszyscy i nie zawsze, ale te nici gdzieś nawiązanych znajomości, relacji, czy nawet przypadkowych spotkań są zaznaczone i prowadzą pięknie oś całej książki.

Jednymi z elementów, które osobiście mniej polubiłam, to wątki fantastyczne, których nie brakuje, a za którymi nie przepadam w literaturze (chyba że to Harry Potter, tam jak dla mnie wszystko może się zdarzyć 😉).

But still - ta fantastyka też ma tu swoje miejsce nieprzypadkowo i dodaje specyficznego folkloru do tego całego interesującego zbioru.

Czasem łatwiej wytłumaczyć pewne niuanse kwestiami nadprzyrodzonymi, magicznymi niż mozolić się w narracji realistycznej. A czasem nawet nasze głowy pracują tak, że nie zawsze oddzielamy świat realny od wymysłu - patrz: świetne, zaskakujące i pozostające w pamięci opowiadanie "Trzy i pół godziny".

To zbiór opowieści o ludziach poszukujących, będących w ciągłej lub właśnie rozpoczętej drodze. O ludziach wędrujących w stronę samozrozumienia i autorefleksji. O ludziach samotnych, ale nie zawsze w tym negatywnym sensie, czasem samotnych z wyboru. O outsiderach, kolorowych ptakach, posiadaczach tajemnic. O zwierzętach. Taaak, dużo zwierząt kręci się w tych opowiadaniach.

Polecam gorąco, mnie "Ucieczka niedźwiedzicy" urzekła!

Wielogłos, tęsknota, samotność, wyobcowanie.

Czytałam sporo negatywnych bądź lekko skonsternowanych opinii na temat tej książki. Pisano, że "Ucieczka niedźwiedzicy" to zbiór dziwaczny, nieskładny i bez sensu.

Ja się pytam w takim razie - czy my czytaliśmy tę samą książkę?

Przecież tutaj wszystko świetnie się zgrywa i uzupełnia!

Każdy rozdział, czy też opowiadanie, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

- Pisze pan książkę o kalafiorze?
- Nie. O nienawiści. I o śmierci.

"Żaden koniec" w moich oczach nie powtarza fenomenalnej jakości "Kąkola", ale nadal jest bardzo dobrą książką o charakterystycznych dla autorki elementach stylistycznych i konstrukcyjnych.

Zośka Papużanka pisze wzniośle i potocznie, pięknie i brzydko, banalnie i poetycko równocześnie. Ponadto w "Żadnym końcu" namiętnie i regularnie burzy czwartą ścianę, przemawiając do czytelnika na różne sposoby, co szalenie mi się podoba.

Ale nie wszystko mi się podoba. Na przykład chaos w więzach rodzinnych, imionach i wymiankach-zamiankach, nad którymi nie udało się do końca zapanować. Trudno połapać się w koligacjach, gdy są one tak zawiłe, a konstrukcja fabularna fragmentaryczna i wymieszana jak puzzle przed ułożeniem. No ten chaos mi się bardzo nie podobał w tej bądź co bądź interesującej książce o rodzinie-nierodzinie, życiu, czasie, którego nie ma, o przemilczeniach i bliskich, którzy nie są sobie wcale bliscy, a także o tym, że śmierć to paradoksalnie żaden koniec. To raczej otwarcie.

Podobała mi się za to Krysia. Jako postać. Świetnie wykreowana, nienawidzę jej, cieszę się, że umarła. A tfu!

- Pisze pan książkę o kalafiorze?
- Nie. O nienawiści. I o śmierci.

"Żaden koniec" w moich oczach nie powtarza fenomenalnej jakości "Kąkola", ale nadal jest bardzo dobrą książką o charakterystycznych dla autorki elementach stylistycznych i konstrukcyjnych.

Zośka Papużanka pisze wzniośle i potocznie, pięknie i brzydko, banalnie i poetycko równocześnie. Ponadto w "Żadnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Takie publikacje nie są do końca moją bajką, ale przyznaję, że "Dziewczyna i Uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej" całkiem przyjemnie mi "weszła". 😉

Pamiętam, jak kiedyś niechętnie podchodziłam do "Martwej natury z wędzidłem" Zbigniewa Herberta, bojąc się tematyki i formy. Ostatecznie okazała się to jedną z tych książek, które zapadają w pamięć i odkrywają nowe horyzonty.

Wracając do książki Geerdien Verschoor, sadzę, że świetnie zostały tu w poszczególnych rozdziałach połączone wątki - tytułowej Karoliny Lanckorońskiej, historii Polski i Europy, kolekcji sztuki Stanisława Augusta Poniatowskiego, postaci Rembrandta i jego warsztatu, a także figur znaczących (ważnych w kontekście tytułowych dzieł) kolekcjonerów europejskich.

Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, np. o powszechnym zwyczaju przycinania dzieł przez kolekcjonerów, by na przykład...ładnie wyglądały na ścianie i ich format nie różnił się od sąsiadujących desek czy płócien.

Słyszeliście o tym kiedyś? Ja przeżyłam szok i oburzenie takimi praktykami!

Książka przybliżyła też postać tytułowej hrabiny oraz losów jej i bliskich, którzy przez wiele dekad, a nawet stuleci, zbierali okazy starych mistrzów. Nie jest to gatunkowo biografia, bo naświetla tylko określone wątki życiorysu Karoliny Lanckorońskiej związane ze sztuką, ale stoi bardzo blisko tej formy.

Ostatecznie cieszę się, że dzięki DKK sięgam po tytuły, których z własnej inicjatywy bym nie wybrała. Czasem warto zwiedzać nowe obszary literatury.

Takie publikacje nie są do końca moją bajką, ale przyznaję, że "Dziewczyna i Uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej" całkiem przyjemnie mi "weszła". 😉

Pamiętam, jak kiedyś niechętnie podchodziłam do "Martwej natury z wędzidłem" Zbigniewa Herberta, bojąc się tematyki i formy. Ostatecznie okazała się to jedną z tych książek, które zapadają w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tesknota, powroty i pamięć.

Podchodząc do "Niewiedzy" Milana Kundery w sposób szkolny, powinnam napisać, że to książka o wielkiej historii, komunizmie, zjawisku emigracji, nostalgii, różnych obliczach powrotu.

I tak istotnie jest. Ale szkoda by było nie wspomnieć, że jest to też piękna i smutna (uwielbiam, gdy książki łączą w sobie te dwie cechy) powieść o tożsamości. O tożsamości, jako tym, co nas buduje, a także kim jesteśmy i dlaczego.

Czy miejsce - ojczyzna - rzeczywiście jest jedynym właściwym portem? Czy może kotwicę można zapuścić tam, gdzie w duszy gra?

"Niewiedza" to też opowieść o pamięci i wspomnieniach. A oba te terminy są pojemne i głębokie, bo - jak pisze Kundera - gdy po latach spotykają się dwie osoby, które niegdyś żyły razem, wspólnie i ze sobą, mają z przeszłości zupełnie odmienne wspomnienia.

Taśma pamięci to nie taśma filmowa. Każdy zapamiętuje swoją perspektywę i nakłada filtr własnych wrażeń i uczuć.

W zasadzie nie napisałam, o czym jest "Niewiedza" Kundery. Ale nic nie szkodzi, bo tak, jak wspomnienia każdy buduje swoje, tak odczucia na temat tej powieści każdy będzie miał diametralnie odmienne. Dlatego zachęcam do zapoznania sie z tą cieniutką książeczką i własnej refleksji.

I przygotujcie notes na cytaty!

Tesknota, powroty i pamięć.

Podchodząc do "Niewiedzy" Milana Kundery w sposób szkolny, powinnam napisać, że to książka o wielkiej historii, komunizmie, zjawisku emigracji, nostalgii, różnych obliczach powrotu.

I tak istotnie jest. Ale szkoda by było nie wspomnieć, że jest to też piękna i smutna (uwielbiam, gdy książki łączą w sobie te dwie cechy) powieść o tożsamości. O...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Witkowszczyzna na papierze była dla mnie nie do końca akceptowalna, na szczęście odkryłam audiobook czytany przez autora. I lepiej nie mogło się wydarzyć.

Powieść kryminalna, ale przepełniona czarnym humorem, treść pełna flaków i seksu oraz barwnych bohaterów i meandrów fabularnych.

Zanim doszło co do czego i zawiązała się konkretna fabuła, minęło kilkadziesiąt stron przepełnionych dygresjami, anegdotami i humorem sytuacyjnym. I nic w tym złego, bo nie zawsze w książce chodzi o fabułę.

Ale gwoli ścisłości: mamy tu Wrocław (i epizodycznie Międzyzdroje) oraz serię zabójstw. W śledztwie uczestniczy literackie alter ego Michała Witkowskiego, czyli Michaśka. Zdarzenia są mniej lub bardziej powiązane z głównym bohaterem, ważnymi dla niego miejscami i znajomymi. Dzięki temu zostaje zaangażowany w śledztwo, a my możemy poznać historię Przedwojennego Mordercy, a także niejakiej Herminy.

Powieść jest naprawdę sensownie rozegrana, a fabuła interesująca. Przyznaję, że szczególnie przypadła mi do serca dzięki audiobookowi. Nie wiem, czy po lekturze papierowej byłabym tak samo entuzjastyczna. Niemniej jednak - polecanko, jeśli jesteście odporni na krew, obrzydliwość ludzkich wnętrzności itp.

Witkowszczyzna na papierze była dla mnie nie do końca akceptowalna, na szczęście odkryłam audiobook czytany przez autora. I lepiej nie mogło się wydarzyć.

Powieść kryminalna, ale przepełniona czarnym humorem, treść pełna flaków i seksu oraz barwnych bohaterów i meandrów fabularnych.

Zanim doszło co do czego i zawiązała się konkretna fabuła, minęło kilkadziesiąt stron...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zbiór opowiadań, czy - jak to określiła podczas spotkania autorskiego Marta Sobiecka - powieść mozaikowa. I rzeczywiście, bo pięć opowiadań łączy wspólny świat przedstawiony, główna bohaterka Kaori Nakamura oraz ciąg przyczynowo-skutkowy w kolejnych rozdziałach.

Kaori żyje w świecie zdominowanym przez elementy cyfrowe. Oprócz ludzi po ulicach przechadzają się bioboty, a w mieszkaniach przebywają oprócz domowników - (hiper)hologramy. To tylko część futurystycznych innowacji umieszczonych w tekstach przez autorkę.

To tylko fantazja? Czy może dalsza, lub wcale niedaleka - przyszłość?

Być może warto się nad tym zastanowić, bo żyjemy w rzeczywistości coraz ścisłej wypełnianej przez technologię.

W opowiadaniu "Rój" jednym z najważniejszych elementów była wypowiedź robotycznej gejszy skierowana do Kaori:
- Ile trzeba czekać, by istota ludzka osiągnęła umiejętność myślenia, analizowania, diagnozowania? (...) Z łona matki wychodzicie zbyt szybko. Z niewykształconymi mózgami. Jesteście bezradni, bezbronni. A ja? Od samego początku, gdy powstałam, byłam doskonała.

Czy człowiek ma szansę jakkolwiek porównywać się do SI?

Idąc tym tropem, i dobierając w kolejnych opowiadaniach inne elementy, dochodzę do wniosku, że ten zbiór jest swoistym manifestem określającym postawę wobec rozwijającej się w szalonym tempie technologii. I bardzo dobrze, bo takie spostrzeżenia są na wagę złota.

Jednocześnie czasem opowiadania przechodziły w dość mentorski ton, co obok dość sztywnych dialogów (większość książki przesłuchałam w audiobooku, gdzie zawsze wychodzi plastyczność bądź nienaturalność wypowiedzi i narracji - też to odczuwacie?) było słabszym ogniwem tekstów.

Czułam też pewien pośpiech w budowaniu scen i relacji. Jakby autorka chciała koniecznie zmieścić się w krótkiej formie. A szkoda, bo chętnie przeczytałabym te teksty, ale pogłębione, prowadzone spokojniej, bez nagłych przeskoków między wydarzeniami i wątkami. A z tego, co wiem, czytelnicy mogą się spodziewać pełnowymiarowej i typowej powieści z główną bohaterką. Myślę, że może być to interesujące i wciągające.

Muszę przyznać, że z przyjemnością weszłam do świata przedstawionego, mimo że gatunkowo jest to dla mnie obcy obszar.

Czyli czasem opłaca się wyjrzeć poza swoją bańkę czytelniczą, by odkryć coś nowego. 😉

Zbiór opowiadań, czy - jak to określiła podczas spotkania autorskiego Marta Sobiecka - powieść mozaikowa. I rzeczywiście, bo pięć opowiadań łączy wspólny świat przedstawiony, główna bohaterka Kaori Nakamura oraz ciąg przyczynowo-skutkowy w kolejnych rozdziałach.

Kaori żyje w świecie zdominowanym przez elementy cyfrowe. Oprócz ludzi po ulicach przechadzają się bioboty, a w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze powtarzam, że nie lubię w książkach nawiązań do sportu i gier. Wynika to z prostego faktu, że sama za nimi nie przepadam i przydługie opisy rozgrywek po prostu mnie nudzą.

A teraz, pisząc o lekturze debiutu Kena Keseya, sama użyję sportowej metafory.

Gdy myślę o tej powieści, mam przed oczami dynamiczną grę w tenisa. Odbijanie piłeczki. Albo boks. Może bardziej boks. Runda za rundą. Cios za ciosem.

McMurphy i Wielka Oddziałowa, czyli siostra Ratched toczą walkę wręcz ikoniczną. Walkę o przewagę, o władzę, o prawdę. A tę, jak wiadomo, każdy ma swoją.

Powieść opowiada o wydarzeniach w szpitalu psychiatrycznym i jest jednocześnie opowieścią o niepokornym McMurphym uciekającym od kary więzienia, zapisem jego konfliktu z Wielką Oddziałową, opowieścią o pacjentach oddziału, na którym każdy zmaga się ze swoją historią i doświadczeniem, to też opowieść o inności i wyobcowaniu społecznym, a przede wszystkim "Lot nad kukułczym gniazdem" to książka o walce z systemem.

Czy wygranej walce? Trzeba przeczytać. A warto, bo szczególnie zakończenie wbija w fotel!

Zawsze powtarzam, że nie lubię w książkach nawiązań do sportu i gier. Wynika to z prostego faktu, że sama za nimi nie przepadam i przydługie opisy rozgrywek po prostu mnie nudzą.

A teraz, pisząc o lekturze debiutu Kena Keseya, sama użyję sportowej metafory.

Gdy myślę o tej powieści, mam przed oczami dynamiczną grę w tenisa. Odbijanie piłeczki. Albo boks. Może bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przypowieści o mieszkańcach Tortilla Flat to slodko-gorzkie obrazki z życia paisanos w Monterey w Kalifornii.

Obrazki o przyjaźni w pijaństwie i jedności w wielości. O życiu dla życia i dla przyjemności. O społecznych wyrzutkach żyjących w czystym hedonizmie i z odrzuceniem standardowych ról i obowiązków społecznych. Czas płynie na równi z winem, a nic materialnego, poza pełnym kieliszkiem, nie ma wartości.

To opowieść o zawiązywaniu się relacji, trwaniu w niej i o tym, czy jest cokolwiek, co mogłoby tę relację rozerwać.

Wszystko utrzymane w humorystycznym i alegorycznym tonie. Struktura to rozdziały mogące z powodzeniem być samodzielnymi miniaturami. Każda opowiada o jakiejś przygodzie, postaci, problemie lub wydarzeniu i prowadzi nas przez wzloty i upadki przyjaźni między Dannym, Pilonem, Pablo, Wielkim Joe Portugalczykiem, Jezusem Marią i Piratem. Poznajemy absurdalne pomysły bohaterów, obserwujemy szlachetne i mniej szlachetne postępki oraz plotkujemy o kochankach Kornelii Ruiz.

A tak btw rozdział 12. o spełnionym marzeniu Pirata to rewelacyjna miniatura!

Przypowieści o mieszkańcach Tortilla Flat to slodko-gorzkie obrazki z życia paisanos w Monterey w Kalifornii.

Obrazki o przyjaźni w pijaństwie i jedności w wielości. O życiu dla życia i dla przyjemności. O społecznych wyrzutkach żyjących w czystym hedonizmie i z odrzuceniem standardowych ról i obowiązków społecznych. Czas płynie na równi z winem, a nic materialnego, poza...

więcej Pokaż mimo to