rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Książka tylko dla PRAWDZIWYCH mężczyzn. Powielanie schematów i sztampowi bohaterowie. Kolejny raz przekonałem się na własnej skórze, że ta seria powinna skończyć się już po trzecim tomie.

Książka tylko dla PRAWDZIWYCH mężczyzn. Powielanie schematów i sztampowi bohaterowie. Kolejny raz przekonałem się na własnej skórze, że ta seria powinna skończyć się już po trzecim tomie.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Choć fabuła wciąga, to jest irytująco absurdalna i bardzo przewidywalna. Mordercy w tej serii zawsze są geniuszami, którzy wiedzą wszystko, wszystko przewidują, potrafią się przemieszczać w bezszelestny sposób i z prędkością światła. No i oczywiście jak zawsze wszystkiemu winny jest Jurek Walter. Myślę, że ten koncept już się wyczerpał. Brakuje mu świeżości, a nieświeży produkt często prowadzi do niestrawności, też tych literackich.

Choć fabuła wciąga, to jest irytująco absurdalna i bardzo przewidywalna. Mordercy w tej serii zawsze są geniuszami, którzy wiedzą wszystko, wszystko przewidują, potrafią się przemieszczać w bezszelestny sposób i z prędkością światła. No i oczywiście jak zawsze wszystkiemu winny jest Jurek Walter. Myślę, że ten koncept już się wyczerpał. Brakuje mu świeżości, a nieświeży...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Patrząc na "Posiadłość East Lynne" z dzisiejszej perspektywy, można by zarzucić tej powieści, że jest zbyt moralizatorska, miejscami zbyt przewidywalna, zbyt przegadana. Że autorka ma denerwującą manierę zwracania się bezpośrednio do czytelnika, niczym nauczycielka, która strofuje niegrzecznego ucznia uniesionym w grożącym geście palcem. Myślę jednak, że ocenianie najbardziej chyba znanej powieści Ellen Wood według współczesnych standardów, zgodnie z powszechnym dzisiaj ahistorycznym podejściem do literatury, jest sporym błędem. Historia została opublikowana w 1861 roku i właśnie w kontekście tego czasu oraz obowiązującego wtedy systemu wartości musi być odczytywana. A jest to mimo swoich małych niedociągnięć powieść bardzo wciągająca, napisana sprawnie, z paletą wyrazistych i nieoczywistych postaci. Od bardzo dawna nie poświęciłem kilku godzin snu na to, aby dowiedzieć się, co będzie dalej. Prawdziwy wiktoriański page-turner!

Patrząc na "Posiadłość East Lynne" z dzisiejszej perspektywy, można by zarzucić tej powieści, że jest zbyt moralizatorska, miejscami zbyt przewidywalna, zbyt przegadana. Że autorka ma denerwującą manierę zwracania się bezpośrednio do czytelnika, niczym nauczycielka, która strofuje niegrzecznego ucznia uniesionym w grożącym geście palcem. Myślę jednak, że ocenianie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po bardzo chaotycznym początku akcja nabiera tempa i przebiega według popularnych w literaturze wiktoriańskiej schematów. Lubię te schematy, ale niestety ta książka mnie trochę rozczarowała. Czytało się wprawdzie przyjemnie, jednak żadna z postaci do mnie nie trafiła. Historia nie była zbyt angażująca, a język zadziwiająco prosty. Na pewno nie jest to poziom Dickensa, Gaskell czy sióstr Bronte.

Cieszę się, że wydawnictwo MG zdecydowało się na wznowienie tej pozycji, która wydana była wcześniej jedynie raz, w 1875 (sic!). Wypadałoby jednak przed wydaniem książki zrewidować językowo tak stare tłumaczenie i bardziej przyłożyć się do korekty tekstu, w którym zdarzały się błędy ortograficzne i niezrozumiały zdania z brakującymi słowami/frazami. Znając historię różnych publikacji MG, obawiam się niestety, że oczekuję zbyt wiele...

Po bardzo chaotycznym początku akcja nabiera tempa i przebiega według popularnych w literaturze wiktoriańskiej schematów. Lubię te schematy, ale niestety ta książka mnie trochę rozczarowała. Czytało się wprawdzie przyjemnie, jednak żadna z postaci do mnie nie trafiła. Historia nie była zbyt angażująca, a język zadziwiająco prosty. Na pewno nie jest to poziom Dickensa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Współczesna polska proza nie potrafi opowiadać historii. Zatraca się we fragmentach, ciągłych monologach wewnętrznych postaci, skonstruowanym języku pełnym dziwaczności. I nawet jeśli trafi się w w tej prozie kilka udanych fraz, kilka zgrabnych zdań, kilka ciekawych obrazów, obserwacji, to po lekturze nie zostaje z niej wiele. Jedynie dojmujące poczucie niewykorzystanej szansy na opowiedzenie przejmującej i wciągającej historii. Poza tym: wrażenie, że kiedyś się to już gdzieś czytało, kiedyś już ktoś tego próbował. Bardzo dobrym przykładem takiej literatury jest "Ten się śmieje, kto ma zęby". Antypatyczna, wulgarna bohaterka i jej jednowymiarowy świat. Antyfeminizm, antyczłowieczeństwo, antymoralność.

Współczesna polska proza nie potrafi opowiadać historii. Zatraca się we fragmentach, ciągłych monologach wewnętrznych postaci, skonstruowanym języku pełnym dziwaczności. I nawet jeśli trafi się w w tej prozie kilka udanych fraz, kilka zgrabnych zdań, kilka ciekawych obrazów, obserwacji, to po lekturze nie zostaje z niej wiele. Jedynie dojmujące poczucie niewykorzystanej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spore rozczarowanie. Mimo skandynawistycznego wykształcenie nie potrafię do końca zrozumieć, skąd u autorów/autorek z Północy ta ciągła potrzeba bezgranicznego znęcania się nad swoimi bohaterami/bohaterkami. Literacko książka udana. Rozwiązania fabularne zupełnie do mnie nie trafiły. Nie każda dobra książka ("Pojechałam do brata na południe") musi mieć swoją kontynuację.

Spore rozczarowanie. Mimo skandynawistycznego wykształcenie nie potrafię do końca zrozumieć, skąd u autorów/autorek z Północy ta ciągła potrzeba bezgranicznego znęcania się nad swoimi bohaterami/bohaterkami. Literacko książka udana. Rozwiązania fabularne zupełnie do mnie nie trafiły. Nie każda dobra książka ("Pojechałam do brata na południe") musi mieć swoją kontynuację.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak to u Cabre - świetny język, interesujący bohaterowie, sporo humoru i szalona historia z drugim dnem. Niestety do moich ulubionych powieści autora ("Wyznaję" i "Głosy Pamano") strasznie daleko. To raczej poboczne "dziełko" na jeden raz, w którym ze względu na objętość (190 stron z dużą ilością światła) sporo wątków i postaci potraktowanych jest po macoszemu.

Stąd też mojej przekonanie, że "Spaleni w ogniu" to tak naprawdę dłuższe opowiadanie, które "rozdmuchane" zostało redakcyjnie (wspominałem już o wcześniej o ilości światła na stronie) do rozmiarów krótkiej powieści, żeby można było na nim więcej zarobić (cena okładkowa to niebotyczne 49,90zł). I gdzie tu ten wielki, straszny kryzys papieru, o którym o dwóch lat trąbią wszystkie wydawnictwa tłumacząc ciągłe podwyżki cen książek? Na polskim rynku wydawniczym chyba tylko Tajfuny mają szacunek do papieru...

Jak to u Cabre - świetny język, interesujący bohaterowie, sporo humoru i szalona historia z drugim dnem. Niestety do moich ulubionych powieści autora ("Wyznaję" i "Głosy Pamano") strasznie daleko. To raczej poboczne "dziełko" na jeden raz, w którym ze względu na objętość (190 stron z dużą ilością światła) sporo wątków i postaci potraktowanych jest po macoszemu.

Stąd też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy w moim długim już czytelniczym życiu miałem do czynienia z tak niedojrzałą, narcystyczną, zgorzkniałą, toksyczną i odpychającą narratorką. Lektura wzbudziła we mnie jedynie negatywne emocje. Książka dla ludzi o żelaznych nerwach i dużej dozie zrozumienia dla irytujących zachowań bohaterów.

Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy w moim długim już czytelniczym życiu miałem do czynienia z tak niedojrzałą, narcystyczną, zgorzkniałą, toksyczną i odpychającą narratorką. Lektura wzbudziła we mnie jedynie negatywne emocje. Książka dla ludzi o żelaznych nerwach i dużej dozie zrozumienia dla irytujących zachowań bohaterów.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo cenię twórczość Twardocha i jego kunszt językowy, ale ta książka po prostu mu nie wyszła. Pierwsza połowa była całkiem obiecująca. Niestety później wszystko zaczęło rozchodzić się w szwach. Jedna wielka nuda i ciągła walka czytelnika z miejscami bardzo bełkotliwym tekstem. Zakończenie historii jakby napisane na kolanie, na odczepnego. Szkoda.

Bardzo cenię twórczość Twardocha i jego kunszt językowy, ale ta książka po prostu mu nie wyszła. Pierwsza połowa była całkiem obiecująca. Niestety później wszystko zaczęło rozchodzić się w szwach. Jedna wielka nuda i ciągła walka czytelnika z miejscami bardzo bełkotliwym tekstem. Zakończenie historii jakby napisane na kolanie, na odczepnego. Szkoda.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niestety format z Igorem Brudnym i jego mroczną przeszłością w sierocińcu już się wyczerpał. Najsłabsza, najbardziej naciągana część cyklu.

Niestety format z Igorem Brudnym i jego mroczną przeszłością w sierocińcu już się wyczerpał. Najsłabsza, najbardziej naciągana część cyklu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nazwanie tej książki powieścią (taka informacja pojawia się na okładce) jest nadużyciem. To połączenie emocjonalnie egzaltowanej opowieści o osobach LGBT oraz ich walce o prawo do życia na własnych warunkach z moralizującymi wstawkami autora. Jonas Gardell nie mógł się chyba zdecydować, czy opisuje w sposób faktograficzny historię ruchu LGBT (narracja pseudopowieściowa przerywana jest co jakiś czas fragmentami non-fiction. Czułem się momentami, jakbym czytał wikipedię) czy próbuje stworzyć opierającą się na faktach opowieść o Pontusie Wiknerze, Ronnym, Vanji i Kerstin. Gardell chciał uwzględnić w swoim tekście zdecydowanie za dużo zebranego materiału. Jest on wprawdzie niezwykle ważny jako punkt wyjścia do dyskusji o tolerancji i długiej, niezakończonej jeszcze walce o podstawowe prawa każdego z nas. Jeśli ma to być tekst literacki, wymaga on jednak większej kreatywności autora, dobrego pomysłu na to, jak spożytkować twórczo materiał bazowy. Sam językowy patos nie wystarczy.

Moim zdaniem Gardellowi tak próba zupełnie nie wyszła. Za dużo tu aktywistycznego zaangażowania społecznego, za dużo irytującej narracji, która nachalnie komentuje całą historię, nie pozostawiając czytelnikowi przestrzeni na własną interpretacją i własne uczucia. Taki sposób opowiadania pojawił się już w trylogii "Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek" (szczególnie w tomie pierwszym), ale rozbudowana, wielowątkowa historia Rasmusa i Benjamina ostatecznie się obroniła. Tutaj całość sprawia wrażenie szkicu i notatek do większej opowieści. Smutne to trochę, bo potencjał tematu był ogromny. Może innym razem.

Nazwanie tej książki powieścią (taka informacja pojawia się na okładce) jest nadużyciem. To połączenie emocjonalnie egzaltowanej opowieści o osobach LGBT oraz ich walce o prawo do życia na własnych warunkach z moralizującymi wstawkami autora. Jonas Gardell nie mógł się chyba zdecydować, czy opisuje w sposób faktograficzny historię ruchu LGBT (narracja pseudopowieściowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka idealnie skrojona pod serial. Sporo zagadek, dramatycznych (miejscami egzaltowanych) dialogów i cliffhangerów. Niestety nie jest to dobra literatura. O większości wydarzeń dowiadujemy się z napisanej niczym sprawozdanie ze spotkania zarządu jakiejś firmy opowieści narratora, który dodatkowo ma ambicje być drugim Paulo Coehlo. Postaci rozmawiają ze sobą w sposób nienaturalny. Obawiam się, że niektóre wątki mają za zadanie szantażować czytelnika emocjonalnie, czym autor pewnie chciał skrócić sobie drogę do serc czytelników. Niestety nie tak powinna działać literatura. Spore rozczarowanie.

Książka idealnie skrojona pod serial. Sporo zagadek, dramatycznych (miejscami egzaltowanych) dialogów i cliffhangerów. Niestety nie jest to dobra literatura. O większości wydarzeń dowiadujemy się z napisanej niczym sprawozdanie ze spotkania zarządu jakiejś firmy opowieści narratora, który dodatkowo ma ambicje być drugim Paulo Coehlo. Postaci rozmawiają ze sobą w sposób...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Selma Lagerlöf. Nowoczesna Szwedka Anna Nordlund, Bengt Wanselius
Ocena 6,9
Selma Lagerlöf... Anna Nordlund, Beng...

Na półkach: , ,

To nie tylko świetna biografia jednej z najważniejszych pisarek w historii literatury, lecz także fascynujący obraz epoki, w której żyła (ze szczególnym uwzględnieniem ruchu emancypacyjnego kobiet, rozwoju rynku wydawniczego i kinematografii). Całość dopełniają liczne (kilkaset!) zdjęcia. Dzięki nim podróż, w którą się wybieram razem z autorami, jest "cudowniejsza" niż cudowne przygody samego Nilsa Holgerssona. Wyjątkowa lektura!

To nie tylko świetna biografia jednej z najważniejszych pisarek w historii literatury, lecz także fascynujący obraz epoki, w której żyła (ze szczególnym uwzględnieniem ruchu emancypacyjnego kobiet, rozwoju rynku wydawniczego i kinematografii). Całość dopełniają liczne (kilkaset!) zdjęcia. Dzięki nim podróż, w którą się wybieram razem z autorami, jest "cudowniejsza" niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka porusza ważny historycznie i społecznie temat. Niestety brakuje w niej pogłębionych psychologicznie postaci. Momentami czyta się tę historię jak reportaż literacki, nie prozę. Stąd moje spore rozczarowanie całością, ponieważ spodziewałem się literackiej uczty. Obiektywnie nie jest to jednak zła książka.

Książka porusza ważny historycznie i społecznie temat. Niestety brakuje w niej pogłębionych psychologicznie postaci. Momentami czyta się tę historię jak reportaż literacki, nie prozę. Stąd moje spore rozczarowanie całością, ponieważ spodziewałem się literackiej uczty. Obiektywnie nie jest to jednak zła książka.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Trzy tłumaczki” Krzysztofa Umińskiego to książka bardzo nierówna. Erudycyjne, napisane z wielką swobodą i lekkością fragmenty mieszają się tu z pozostawionymi samym sobie listami Joanna Guze czy wypowiedziami osób, które znały Marię Skibniewską i które – co zrozumiałe – po tylu latach są w stanie przywołać jedynie mglisty obraz jej osoby i opowiedzieć kilka anegdot.

Doceniam ogromną pracę archiwistyczną, dziennikarską i śledczą, którą wykonał autor, docierając do tych źródeł. Nie ukrywam jednak, że zabrakło mi tu wpisania ich w szerszy kontekst. Zabrakło spięcia całości w formie spójnej narracji. Czytelnik ma wrażenie, że niektóre fragmenty są jedynie notatkami autora, w których zbiera swoje myśli, porządkuje listy, wypowiedzi swoich rozmówców. Notatkami, które staną się zaczątkiem czegoś większego, drugiego dna. Niestety próżno tu szukać szerszego kontekstu. Czegoś, coś sprawiłoby, że książka stałaby się czymś więcej niż tylko – skądinąd godnym pochwały – zbiorem najróżniejszych historii o trzech wybitnych tłumaczkach.

Paradoksalnie o samych tłumaczkach nie dowiadujemy się zbyt wiele. Opowieść o ich życiu i pracy twórczej jest dość chaotyczna, wątki się mieszają. Podczas lektury miałem wrażenie, że autor na siłę chciał wykorzystać wszystko, czego się dowiedział o swoich bohaterkach. Mamy tu bowiem oprócz wspomnianych już listów i fragmentów rozmów rozdziały poświęcone historii i recepcji tłumaczeń (głównie Camus i Tolkiena). Mamy zawrotną wręcz ilość (45 okładek na 45 stron) przedrukowanych okładek tłumaczonych książek (czy to próba uświadomienia czytelnikowi ogromu dorobku tłumaczek, pokazania zmieniającego się stylu projektów graficznych, czy jednak może napompowania książki?). Mamy w końcu bardzo osobiste sceny z życia autora, które – choć bardzo ciekawe – nie sprawiają, że bohaterki stają się nam bliższe, że więcej o nich wiemy. A właśnie tego spodziewałem się po tej książce.

Nie jestem w stanie z czystym sumieniem polecić tej książki. Daje wprawdzie wgląd w życie bohaterek, w ich warsztat tłumacza i realia polityczne, w których przyszło im żyć i pracować. Jest to niestety wgląd bardzo ogólny, powierzchowny. Mam nieodparte wrażenie, że więcej dowiedziałem się o Annie Przedpełskiej-Trzeciakowskiej z jej dwu książek „Na plebanii w Haworth” (niewymienionej u Umińskiego nawet w bibliografii) i „Jane Austen i jej racjonalne romanse” niż z „Trzech tłumaczek”. Wielka szkoda.

„Trzy tłumaczki” Krzysztofa Umińskiego to książka bardzo nierówna. Erudycyjne, napisane z wielką swobodą i lekkością fragmenty mieszają się tu z pozostawionymi samym sobie listami Joanna Guze czy wypowiedziami osób, które znały Marię Skibniewską i które – co zrozumiałe – po tylu latach są w stanie przywołać jedynie mglisty obraz jej osoby i opowiedzieć kilka anegdot....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dość mozolna lektura. Autor powinien zostać wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa za najczęstsze użycie słowa "chad" w literaturze.

Dość mozolna lektura. Autor powinien zostać wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa za najczęstsze użycie słowa "chad" w literaturze.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie jest to zła książka, ale wydaje mi się, że zachwyty nad nią są odrobinę przesadzone. Porusza ważny temat w ciekawy sposób. Nie jest to ani bardzo odkrywcze, ani porywający. Gdyby nie ostatnich 100 stron, byłoby tylko 6 gwiazdek. Na szczęście końcówka jest mniej sztampowa niż reszta książki.

Nie jest to zła książka, ale wydaje mi się, że zachwyty nad nią są odrobinę przesadzone. Porusza ważny temat w ciekawy sposób. Nie jest to ani bardzo odkrywcze, ani porywający. Gdyby nie ostatnich 100 stron, byłoby tylko 6 gwiazdek. Na szczęście końcówka jest mniej sztampowa niż reszta książki.

Pokaż mimo to

Okładka książki Bez wyjścia Wilkie Collins, Charles Dickens
Ocena 6,3
Bez wyjścia Wilkie Collins, Cha...

Na półkach: , , ,

"Bez wyjścia" to historia tak typowa dla pisarstwa Collinsa, że mam poważne wątpliwości co do udziału Dickensa w jej powstaniu. Za dużo tu drętwych dialogów i nieprawdopodobnych zrządzeń losu. Postaci są zaledwie muśnięte, naszkicowane grubą kreską. Oczywiście może to być konsekwencja niewielkiej objętości historii. Ale to naciągana teoria. Dickens napisał przecież wiele zdecydowanie krótszych historii (głównie opowieści świątecznych), których każda strona tchnie życiem. Tutaj tego brakuje. Jest nudno i przewidywalnie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że historia wyszła w całości spod pióra Collinsa.

"Bez wyjścia" to historia tak typowa dla pisarstwa Collinsa, że mam poważne wątpliwości co do udziału Dickensa w jej powstaniu. Za dużo tu drętwych dialogów i nieprawdopodobnych zrządzeń losu. Postaci są zaledwie muśnięte, naszkicowane grubą kreską. Oczywiście może to być konsekwencja niewielkiej objętości historii. Ale to naciągana teoria. Dickens napisał przecież wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niezmiennie dziwi mnie fakt, że „Nasz wspólny przyjaciel”, ostatnia dokończona powieść Charlesa Dickensa, uchodząca dzisiaj za jedno z jego najlepszych dzieł, jest w Polsce tak mało znany. Liczyłem, że rozpoczęta przez wydawnictwo Zysk i Spółka seria wznowień powieści Dickensa przyczyni się do zmiany tej sytuacji. Niestety po optymistycznym początku i pojawieniu się na rynku trzech powieści („Opowieść o dwóch miastach”, „David Copperflied”, „Samotnia”) oraz czterech tomów historii świątecznych (wydanych skądinąd bardzo starannie i w pięknej szacie graficznej) wydawnictwo zdecydowało się zrezygnować z przygotowania kolejnych wznowień. Na „Małą Dorrit” i „Naszego wspólnego przyjaciela” właśnie przyjdzie nam zatem jeszcze poczekać. Oby nie za długo!

„Nasz wspólny przyjaciel” jest powieścią bardzo złożoną, wielowątkową. Nie ma tu jednak scen zbędnych. Nie ma postaci, które nie wnosiłyby do fabuły czegoś ważnego, nawet jeśli to wkład objętościowo niewielki. Przyjmuje się zazwyczaj, że w drugiej fazie swojej twórczości (zapoczątkowanej „Opowieścią wigilijną”) Dickens stracił swoją satyryczną lekkość, że jego powieści z biegiem lat stały się mroczniejsze. Więcej w nich było cierpienia, nierówności i niesprawiedliwości społecznej, więcej postaci odrzuconych przez klasowe społeczeństwo wiktoriańskie i zepchniętych na całkowity margines bez jakiejkolwiek nadziei na poprawę swoje sytuacji. W przypadku „Naszego wspólnego przyjaciela” jest to tylko częściowo prawda. Powieść rzeczywiście jest mroczna. Londyn Dickensa odpycha, przeraża, cuchnie. Przez wszechobecny smród brudnych ulic i gęsty dym unoszący się z kominów przebija się jednakże ostry jak brzytwa język narratora, który z bardzo dużą dozą humoru i ironii potrafi w kilku krótkich zdaniach stworzyć jedyne w swoim rodzaju, niezapomniane obrazy postaci i sytuacji.

Należy podkreślić, że dla współczesnego czytelnika styl powieści może być dość wymagający. Dickens operuje skomplikowaną składnią. Wielu rzeczy nie mówi wprost, nie nazywa ich po imieniu. Decyduje się na metafory, porównania, oryginalne obrazy. Chwila nieuwagi podczas czytania może skutkować zupełnie opacznym zrozumieniem tego, co Dickens tak naprawdę chciał powiedzieć. Myślę jednak, że ogromna przyjemność, którą odczuwa się w kontakcie z tą barwną prozą wynagrodzi każdemu z nawiązką ewentualne trudy wielogodzinnej lektury (powieść liczy sobie bądź co bądź 1040 str.) w dużym skupienia. Polecam!

Niezmiennie dziwi mnie fakt, że „Nasz wspólny przyjaciel”, ostatnia dokończona powieść Charlesa Dickensa, uchodząca dzisiaj za jedno z jego najlepszych dzieł, jest w Polsce tak mało znany. Liczyłem, że rozpoczęta przez wydawnictwo Zysk i Spółka seria wznowień powieści Dickensa przyczyni się do zmiany tej sytuacji. Niestety po optymistycznym początku i pojawieniu się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To książka z innej epoki. Obrazuje minioną już rzeczywistość. Ma w sobie jednak jakąś ponadczasową prawdę i spokój, które działają kojąco na współczesnego czytelnika żyjącego na co dzień w chaotycznym i pędzącym na łeb na szyję świecie. Lektura w sam raz na wczesnojesienne wieczory!

To książka z innej epoki. Obrazuje minioną już rzeczywistość. Ma w sobie jednak jakąś ponadczasową prawdę i spokój, które działają kojąco na współczesnego czytelnika żyjącego na co dzień w chaotycznym i pędzącym na łeb na szyję świecie. Lektura w sam raz na wczesnojesienne wieczory!

Pokaż mimo to