Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ja i napalanie się na książki… No właśnie. Nie mam do tego zbyt wielkiego szczęścia i zazwyczaj kończy się to spektakularnym rozczarowaniem albo przynajmniej długą drogą przez mękę.

Na Definicję Strachu czekałam kilka miesięcy. Dowiedziałam się o tym projekcie jakoś na Facebookowej stronie wydawnictwa (bo Videograf wydał Balsamiarkę, więc zasłużyli na miejsce w moim serduszku). Weszłam na stronę internetową powiązaną z książką i przeczytałam pierwszy kawałek historii Ethana Nero.

Pomijając jeden zgrzyt tam, który przewijał się później przez całą powieść, podobało mi się. Ten wstęp, dostępny na stronie internetowej, który możecie przeczytać w każdej chwili, był filmową opowieścią poruszającą wyobraźnię. To nic, że zamiast Ethana Nero w mojej głowie był Alan Wake (z gry). Wszystko pasowało. Klimat był podobny i „reżyseria” scen. Zapisałam więc sobie datę premiery, napisałam do wydawnictwa i czekałam na ten dzień, 28 listopada.

Już chwilę po północy Legimi (jasne, zawsze Legimi) zaskoczyło mnie, pokazując, że książka jest dostępna. Mogłam dodać ją do półeczki, ale jeszcze chwilę nie mogłam otworzyć. Zanim jednak przyszedł egzemplarz recenzencki, mogłam zacząć czytać!

(Recenzja: https://yzoja.pl/michal-wroblewski-definicja-strachu/)

Ja i napalanie się na książki… No właśnie. Nie mam do tego zbyt wielkiego szczęścia i zazwyczaj kończy się to spektakularnym rozczarowaniem albo przynajmniej długą drogą przez mękę.

Na Definicję Strachu czekałam kilka miesięcy. Dowiedziałam się o tym projekcie jakoś na Facebookowej stronie wydawnictwa (bo Videograf wydał Balsamiarkę, więc zasłużyli na miejsce w moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:



Na półkach:

Dno i dwa kilometry mułu.

Pomijając już durną fabułę to i język jest koszmarny. Ilustracje? Cholera, mam dreszcze. Po co? Powtarzanie jednego słowa trzy razy w jednym zdaniu to za dużo nawet dla mnie.

Dno i dwa kilometry mułu.

Pomijając już durną fabułę to i język jest koszmarny. Ilustracje? Cholera, mam dreszcze. Po co? Powtarzanie jednego słowa trzy razy w jednym zdaniu to za dużo nawet dla mnie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

A to niespodzianka!

A to niespodzianka!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Carter się powoli robi nudny.

Carter się powoli robi nudny.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To jedna z niewielu książek, którym udało się wciągnąć mnie na tyle, bym nie wstała z łóżka, dopóki nie dokończę. Intryga jest dobra, bohaterowie okej, a historia trzyma w napięciu i nie pozwala odłożyć jej na dłużej.

To jedna z niewielu książek, którym udało się wciągnąć mnie na tyle, bym nie wstała z łóżka, dopóki nie dokończę. Intryga jest dobra, bohaterowie okej, a historia trzyma w napięciu i nie pozwala odłożyć jej na dłużej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ja to kupuję.

Ja to kupuję.

Pokaż mimo to


Na półkach:

A mnie się podobało.

A mnie się podobało.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To było absolutnie koszmarne.

To było absolutnie koszmarne.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To było tak.

Klimat? No piękny. Sielankowe przedmieścia rodem z filmów z lat 60. Wiecie, jak Wisteria Lane z "Gotowe na wszystko" czy piękne pastelowe osiedle w "Edwardzie Nożycorękim".
I porównanie jest aż nadto dobre.

Idealna żona pilnuje domu, gotuje, sprząta, codziennie, gdy mąż wraca z pracy, podaje mu obiad i deser, najlepiej ciasto. W kuchni, przy myciu naczyń spogląda spod firanek na domy sąsiadek, z zazdrością notując, że któraś ma lepszą fryzurę.

I nagle coś w jednej pęka, gdy widzi, że na idealnym osiedlu jej mąż zdradza ją z jedną z sąsiadek. Chwyta nóż ze stojaka i bez opamiętania wbija go w kuchni w dwa ciała. Najgorsze jest to, że zabijanie jej się spodobało.

---

Brzmi to nieźle, naprawdę. W międzyczasie jest kilka błędów rzeczowych, czy tych zdań, które tylko dobrze brzmią, a niewiele mają wspólnego z faktami z książki. Dochodzi nagle jakiś wątek paranormalny, a epilog sprawia, że... chciałam cisnąć książką o ścianę. Gdyby to był papier, to pewnie bym się nie wahała, telefonu było mi szkoda.
Epilog, moi drodzy, to rozdział, który miał wprawić w osłupienie, zrobić Wam, czytelnicy, wodę z mózgów i zostawić z głową w kawałach, jak co najmniej Fight Club. Jeśli nie jesteś dociekliwym czlowiekiem, to łykniesz zakończenie z uśmiechem, mówiąc "ha, tego się nie spodziewałem".
I będzie to prawda, bo zakończenie jest zaskoczeniem. Nie można było spodziewać się czegoś, co kłóci się z połową stron w książce, co sprawia, że część rodziałów nie ma najmniejszego sensu i sam fakt, że one tam są, trochę podważa założenie, że autor taką końcówkę planował od początku.

Szkoda, bardzo szkoda.

To było tak.

Klimat? No piękny. Sielankowe przedmieścia rodem z filmów z lat 60. Wiecie, jak Wisteria Lane z "Gotowe na wszystko" czy piękne pastelowe osiedle w "Edwardzie Nożycorękim".
I porównanie jest aż nadto dobre.

Idealna żona pilnuje domu, gotuje, sprząta, codziennie, gdy mąż wraca z pracy, podaje mu obiad i deser, najlepiej ciasto. W kuchni, przy myciu naczyń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Momentami było zabawnie. Sentyment za wysepkę, którą prawie widzę z domu, ale no. Historia... nie wiem, mi nie podeszła. A część tekstów mnie dosłownie wbiła w fotel, ale nie w dobrym znaczeniu.

Momentami było zabawnie. Sentyment za wysepkę, którą prawie widzę z domu, ale no. Historia... nie wiem, mi nie podeszła. A część tekstów mnie dosłownie wbiła w fotel, ale nie w dobrym znaczeniu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytało się świetnie, końcówka mnie rozczarowała.

Czytało się świetnie, końcówka mnie rozczarowała.

Pokaż mimo to

Okładka książki Wirus Chuck Hogan, Guillermo del Toro
Ocena 6,7
Wirus Chuck Hogan, Guille...

Na półkach:

Serial na podstawie książki — brzmi już prawie jak klasyka. Gdzie się nie obejrzymy, znajdziemy ich pełno. „Amerykańscy Bogowie”, „The Walking Dead” czy „Seria niefortunnych zdarzeń” to pierwsze z tytułów, które przyszły mi do głowy. Do tego grona należy też „Wirus”, jeden z ciekawszych seriali ostatnich lat, który mnie kupił już podczas pilotowego odcinka. Wreszcie postanowiłam sięgnąć po książkę i choć pewnie większość preferuje odwrotną kolejność — to było świetne przeżycie.

Widzieliście może serial? Emitowany był na AXN parę lat temu, z wdzięcznym tytułem Wirus. Ja go właśnie w ten sposób odkryłam, całkiem niedługo po premierze.

Pięć słów o serialu

Nie wiem czemu, ale do głównego bohatera mam jakiś taki sentyment. Mignął mi w House of Cards, później widziałam go w Ant-Manie, ale już oglądając Straina patrzyłam na niego z rozczuleniem, notując, że dobrze gra i nadaje się świetnie do aktualnej roli doktora Ephraima Goodweathera. Zaraz obok niego jest Sam z Władcy Pierścieni i Argus Filch, woźny z Hogwartu. W drugim sezonie mamy w obsadzie jeszcze Lucyfera, a jeśli ktoś oglądał Between (okej, wątpię), to też zobaczy jedną znajomą twarz. Generalnie jednak nie można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z rozpoznawalnymi aktorami, co jednak nie znaczy, że nie uświadczymy dobrej gry aktorskiej.

Fabularnie to dla mnie perełka. Przerażające wampiry, takie lumleyowe, a przeciwko nim prawie zwykli ludzie. Nowy Jork jako tło, sensownie wyjaśniony. Straszny, krwawy i trzymający się kupy. Da się!

Czy kolejność ma znaczenie?

Czytanie książki po obejrzeniu ekranizacji często boli. Chociaż może w drugą stronę jest gorzej? Sama nie wiem.

Gdy najpierw przeczytamy książkę, a później oglądamy wizję innych ludzi, możemy mieć obiekcje do aktorów obsadzonych w konkretnych rolach, bo nasze wyobrażenia były zupełnie inne. Potem dochodzą rozczarowania związane z pominiętymi scenami i zmienioną fabułą.

Odwracając więc kolejność (w przypadku gdy ekranizacja nam się podobała) mamy mniejsze szanse się zawieść. W teorii (Dorian Gray czy Dziewiąte Wrota o wiele bardziej podobały mi się w ekranizacjach niż na kartach książek). Mamy w głowie już konkretnych aktorów, gdy czytamy o bohaterach, a samej historii i głębi jest więcej, niż zostało nam to przedstawione przez reżyserów. Każda kolejna wersja Wielkiego Gatsby’ego jest genialna, a ksiązka? Majstersztyk, choć zupełnie inny niż bym się spodziewała. Podobnie Dziecko Rosemary.

A Wirus?

Serial postawił poprzeczkę wysoko, a książka? Obroniła się idealnie. Była prawie identyczna jak serial, ale nie odbierało to przyjemności z czytania. Dobrze wiedziałam, jak potoczy się historia, choć zastanawiałam się, czy zakończenie będzie takie, jak w serialu czy inne. Nie powiem, czy było.

Najważniejsze, to fakt, że serial nie jest przesadzony, a pominiętych scen jest niewiele. Książka idealnie uzupełnia jednak niektóre wydarzenia, skupiając się na teorii, na wyjaśnieniach i detalach.

To było przyjemne przeżycie. Na Legimi już czeka pobrana druga część, choć nie bardzo jest sens się spieszyć, bo trzecia i ostatnia nie doczekała się jeszcze polskiego wydania.

Jeśli lubicie krwawe historie i wampiry, prawdziwe, brutalne, nie takie, które świecą czy są entuzjastami wyższej sztuki, bierzcie! Książkę i serial. W jakiej kolejności, musicie zdecydować sami, bo chyba w żadną stronę to nie będzie złe.

Serial na podstawie książki — brzmi już prawie jak klasyka. Gdzie się nie obejrzymy, znajdziemy ich pełno. „Amerykańscy Bogowie”, „The Walking Dead” czy „Seria niefortunnych zdarzeń” to pierwsze z tytułów, które przyszły mi do głowy. Do tego grona należy też „Wirus”, jeden z ciekawszych seriali ostatnich lat, który mnie kupił już podczas pilotowego odcinka. Wreszcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niecały rok temu znalazłam w Legimi „Dziewczynę w walizce”. Była to lektura trochę podobna do Balsamiarki, a przynajmniej, moje odczucia przy niej były zbliżone. Utożsamiałam się, może nie tyle z wydarzeniami na kartach książki, co z przekonaniami Teo. Mówiłam już o tym, nie będę powtarzać.

„Sekretna Kolacja” pojawiła się w Legimi dosłownie kilkanaście dni temu, przeglądałam półkę z nowościami, nazwisko już mocno zapadło mi w pamięć, kliknęłam, pobrałam, skończyłam „Trucicielkę” i mogłam usiąść do lektury.

Co tu dużo mówić.
Przepadłam.

Dante i jego trzech przyjaciół zaczynają dorosłe życie, znają się od dzieciństwa, dzielą ze sobą wszystkim i przed nimi start studiów, wspólne mieszkanie w Rio de Janeiro, tak daleko od domu.

Dante. Czy to imię nie jest piękne?

Nie chcę spoilerować. Ale ta okładka? Och. Okej.

Nasi czterej bohaterowie, w skład których wchodzi Hugo, znakomity (i niedoceniony) kucharz, z rodzaju tych odważnych, mają problem z pieniędzmi. Mają dwa tygodnie na zebranie 26 000 reali brazylijskich (kto kupował gry na Nuuvem ten wie, że kurs jest w miarę bliski PLN), bo tyle zalegają z czynszem. Jeśli nie, oczywiście eksmisja i sprawa w sądzie, bo to spora kwota.

W internecie znajdują informację o portalu SekretnaKolacja.com (domena jest wolna, kusi…), gdzie można zgłosić się jako organizator lub uczestnik. Był taki program – Ugotowani i milion oryginalnych i mniej jego wersji, gdzie cztery osoby spotykają się i każdy przygotowuje dla innych kolację. Kojarzycie, prawda? Więc to taki portal. Płaci się określoną przez organizatora kwotę, w mailu dostaje się adres i przybywa się. Podobno to dla ludzi, którzy kochają gotować, ale nie mają czasu/siły/pieniędzy na restaurację. Brzmi fajnie, nie?

Dobra. Przeczytałam tę książkę w dwa dni. 400 stron. Drugiego dnia jak się dopadłam to siedziałam 3 godziny, aż doczytałam do ostatniej strony. Wow! Piękne. Genialne.

Ja wiem, można powiedzieć, że też obrzydliwe i niemoralne. Że to przewidywalna makabreska (okej, jak czytam recenzje, że to jest przewidywalne, to znaczy, że ktoś tego nie skończył).

Jak się „skończy” wiemy, bo to kolejna książka z tych, które otwierają się jedną z ostatnich scen, byśmy potem mogli usłyszeć retrospekcję z perspektywy głównego bohatera.

Tak. Jest obrzydliwie.
Tak. Jest odważnie.

Inaczej. Bo „Dziewczyna w walizce” była seksualnie odważna, tu… sami zobaczycie.

A.

I nie, nie jest aż tak obrzydliwie jak w Balsamiarce. Nie ma larw, much i robaków. Trochę krwi, owszem, ale wszystko okraszone pięknymi dodatkami. (UWAGA: Pun.)

Niecały rok temu znalazłam w Legimi „Dziewczynę w walizce”. Była to lektura trochę podobna do Balsamiarki, a przynajmniej, moje odczucia przy niej były zbliżone. Utożsamiałam się, może nie tyle z wydarzeniami na kartach książki, co z przekonaniami Teo. Mówiłam już o tym, nie będę powtarzać.

„Sekretna Kolacja” pojawiła się w Legimi dosłownie kilkanaście dni temu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nic mi się tu nie podobało. No serio. A przecież kocham dystopie.

Nic mi się tu nie podobało. No serio. A przecież kocham dystopie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To było rewelacyjne! Nie mogę się doczekać kolejnych części.

To było rewelacyjne! Nie mogę się doczekać kolejnych części.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Peter wyjeżdża z przyjacielem na żagle, jak co roku. Zjeżdża na parking, z którego roztacza się piękny widok na morze, wyciąga telefon i dzwoni do żony. To ich mały rytuał, jeden z wielu, które Laura tak uwielbia.

Francja, piękna i ciepła nawet we wrześniu. Małe kawiarnie ze stolikami na zewnątrz z wszechobecnym winem. To klimat Prowansji, która przedstawia nam autorka i naprawdę robi to świetnie.

Historia rozgrywająca się jednak w tej pięknej scenerii wcale nie jest sielankowa. Peter nie zadzwonił wieczorem, ani rano, co nigdy mu się nie zdarzało. Przecież powiedział, że zadzwoni! Próba kontaktu z przyjacielem też nie kończy się najlepiej – jest on kompletnie pijany i nie nadaje się do rozmów. Laura oddaje więc malutką Sophie swojej mamie pod opiekę i wyrusza w trasę z Niemiec do Francji, żeby samej przekonać się, co się stało z jej mężem.

Laura i Peter to główni bohaterowie, choć nie tylko ich losy śledzimy w powieści. Laura jest kobietą, która żyła w cieniu swojego męża, pozwalając odejść na bok swoim pasjom, szczególnie, gdy jej jedynym zajęciem stało się prowadzenie domu i opieka nad córką. Peter pracuje w reklamie, ma własną firmę, małe biuro i sporo inwestycji. Poza domem w bogatszej dzielnicy, mają domek w Prowansji i pieniądze nie są czymś, czym Laura kiedykolwiek musiała się przejmować.

Christopher to przyjaciel Petera, przystojny, dobrze zbudowany, z przeszłością, która psychicznie go zniszczyła – odeszła od niego żona, zabierając oboje dzieci, rozdrapując rany, które pozostawiła tam matka chłopca, która znikła, gdy ten był kilkulatkiem.

Nadine i Henry to mieszkańcy Prowansji, przyjaciele Laury i Petera, prowadzący restaurację. Z pozoru szczęśliwi…

Wszyscy główni bohaterowie są piękni i zgrabni. Na drugim planie pojawia się dopiero Catherine i na trzecim planie kolejne brzydkie osoby z jej życia. Cliche, ale mogło być gorzej. Przynajmniej każdy ma coś za uszami i nikt nie jest taki idealnie biały – chociaż tego się przecież można było spodziewać.

Podobało mi się, nie mogę powiedzieć że nie. „Złudzenie” to jeden z niewielu przypadków, kiedy w kryminale/thrillerze domyśliłam się prawie od razu, kto był mordercą i jaki miał motyw. Może za dużo już tego czytam? A może po prostu to było raczej oczywiste i wcale nie miało być główną tajemnicą? Na pewno nie pozwalało się oderwać na dłużej i było świetnym odbiciem się od dna po ostatnich książkowych przeżyciach. Uff.

Peter wyjeżdża z przyjacielem na żagle, jak co roku. Zjeżdża na parking, z którego roztacza się piękny widok na morze, wyciąga telefon i dzwoni do żony. To ich mały rytuał, jeden z wielu, które Laura tak uwielbia.

Francja, piękna i ciepła nawet we wrześniu. Małe kawiarnie ze stolikami na zewnątrz z wszechobecnym winem. To klimat Prowansji, która przedstawia nam autorka i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Klub Dumas” odkryłam w Legimi już jakiś czas temu, ujęłam go we wpisie o ekranizacjach bardziej znanych od książkowych oryginałów, a teraz wreszcie postanowiłam się z nim rozprawić.

Każdy z rozdziałów zaczyna się cytatem, często oddają one choć trochę to, z czym spotkamy się na kolejnych stronach, jednak sama nie wiem, czy do mnie to trafiło. To znaczy wiem – nie trafiło.

Przez kolejne strony przedzierałam się z trudem. Nie pomagało odtwarzanie scen z filmu i wyobrażanie sobie Lucasa Corso takim, jakim widział go Polański, czyli o twarzy Johnny’ego Deppa z kilkudniowym zarostem.

Fabularnie to nie jest nudne, jeśli widzieliście film, to wiecie, czego się spodziewać. W powieści jest jeszcze jeden główny wątek, obok tych trzech książek ze złowieszczymi rycinami. Jeśli już uda się wsiąknąć w akcję, to droga połowa historii znika w krótkim czasie.
Pierwsze pół jednak to dla mnie jakiś taki bełkot. Sama nie wiem, przetłumaczenie femme fatal jako kobieta fatalna to dla mnie kompletna porażka. Tak, widzę, że to niby całkiem popularna i prawidłowa nazwa. Nudziły mnie te wszystkie monologi, takie wiecie, głębokie na siłę, przydługie i niepotrzebne, których było sporo. Zdania poukładane tak, żeby brzmiało dobrze w cytatach, niekoniecznie jako integralna część całości – jak w Dorianie Grayu.

DLACZEGO NIE?
To było męczące i gdybym porzucała książki, ta byłaby na pewno jedną z nich. Całościowo jednak przebrnęłam i to nie było złe, ale nie umiało mnie wciągnąć przez większą część. Może to przez ten zgrzyt, że człowiek ma wrażenie, że akcja rozgrywa się sto lat temu? Choć tak naprawdę, to powieść współczesna?
Postacie mnie nie zachwyciły. Może to przez to, że nie czytałam Muszkieterów? Może gdybym znała twórczość Dumasa, to całe te 400 stron odbierałabym inaczej?

Film był lepszy! I naprawdę nie boję się tego powiedzieć. Trochę boję się teraz ruszać „Upiora w Operze”, bo „Portret Doriana Graya” uwielbiam na dużym ekranie, a powieść też do mnie nie trafiła. Ale do trzech razy sztuka, prawda?

Z „Dzieckiem Rosemary” było trochę inaczej, bo film mi się nie podobał, a współczesne książki (Kwartet „Dawcy” czy „Więzień Labiryntu”) spisują się zazwyczaj o wiele lepiej, gdy się je nadrabia po filmie, bo pokazują o wiele więcej historii i głębi bohaterów. W przypadku „Klubu Dumas” mam naprawdę wrażenie, że wzięli to co dobre w tej historii i wsadzili w sensowny i ciekawy film.

„Klub Dumas” odkryłam w Legimi już jakiś czas temu, ujęłam go we wpisie o ekranizacjach bardziej znanych od książkowych oryginałów, a teraz wreszcie postanowiłam się z nim rozprawić.

Każdy z rozdziałów zaczyna się cytatem, często oddają one choć trochę to, z czym spotkamy się na kolejnych stronach, jednak sama nie wiem, czy do mnie to trafiło. To znaczy wiem – nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zadziwiająca historia samotnego listonosza” to w teorii powieść, co mogłoby sugerować prozę, jednak przedzierając się przez kolejne strony, okazuje się, że większą część historii mamy przekazaną w formie haiku.


Matko i córko! Przecież ja nie umiem w wiersze. Nie umiem w nic innego niż prozę. Jak to będzie z tym haiku?

W pierwszej chwili było dziwnie, przyznaję. Nie wiedziałam jak to czytać. Z czasem jednak, jak i główny bohater uczył się je rozumieć, docierały i do mnie. Wow. Nadal nie czuję wierszy, ale na same haiku będę już patrzeć trochę mądrzejszymi oczami.

Akcja rozgrywa się w Kanadzie, a główny bohater gra na Xboksie. Ba-dum-tss. Jak pewnie się domyśliliście, jest listonoszem. Młodym człowiekiem, wiodącym bardzo monotonne życie. Główną jego rozrywką jest czytanie listów, które ma dostarczyć.

W ten sposób platonicznie zakochuje się w pewnej kobiecie…

To było dziwne doświadczenie, ale sprawiło mi wielkie zaskoczenie i mocno przypadło do gustu! Tak, było tam sporo sugestywnych treści, ale były one jednocześnie intrygujące i niezwykle potrzebne.

Powieść jest króciutka, to niewiele ponad sto stron, jednak jest przyjemnym przerywnikiem — mi podeszła w stu procentach, jako moment odpoczynku od krwawych kryminałów, nieszczęść trojaczków Baudelaire czy opowieści o mordującej kasecie wideo, które ostatnio znajdują się na liście czytanych przeze mnie książek.

A zakończenie? Cóż. Wyrwie Was z kapci.

Jeśli zobaczycie tę okładkę kiedyś na półce — nie wahajcie się!

„Zadziwiająca historia samotnego listonosza” to w teorii powieść, co mogłoby sugerować prozę, jednak przedzierając się przez kolejne strony, okazuje się, że większą część historii mamy przekazaną w formie haiku.


Matko i córko! Przecież ja nie umiem w wiersze. Nie umiem w nic innego niż prozę. Jak to będzie z tym haiku?

W pierwszej chwili było dziwnie, przyznaję. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Porażka

Porażka

Pokaż mimo to