-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-05-12
2024-05-07
Zanim zacznie się czytać książkę Sebastiana Sadleja, warto mieć świadomość, że nie sięgamy po typowy kryminał, raczej po thriller, w którym za tło rozważań służy przedziwna sprawa czterech ciał odnalezionych w górskiej chacie. Jeśli wyruszymy w mroźną, górską podróż z oczekiwaniem opowieści o decyzjach, rodzinnych relacjach i poszukiwaniu odpowiedzi - także tych dotyczących śmierci - dostaniemy lekturę, która może bardzo zaciekawić i zamienić rozrywkę w formę sięgającą głębiej w strefę emocji.
Dwutorowe relacje dzieli ledwie kilka dni. Jedna prowadzi nas w moment, gdy młoda, sławna alpinistka przybywa w góry na wieść o śmierci matki. Druga stara się opowiedzieć historię sięgającą kilka dni ale i wiele lat wstecz, by stworzyć wątek wyjaśniający powody zaistniałej sytuacji. To, co dotyczy Alicji, uparcie odrzucającej jako rozwiązanie sprawy wypadek czy samobójstwo, poprowadzi nas nie tylko w miejsce tragedii ale też w jej myśli. Doda aspekty społeczne, pokaże trud pracy ratowników górskich, objaśni mentalność ludzi, wspinających się do nieba wbrew rozsądkowi i kroczącej u ich boku śmierci. To zaś, co skupia się na Jadwidze, opowie o relacjach rodzinnych, przeszłości budzącej po latach wyrzuty sumienia i ogromnej samotności, którą sama bohaterka zgotowała dla siebie i córki. Całość zwiąże się w węzeł spełniania oczekiwań, w ucieczkę od świata i opowieść o punkcie, w którym pasja przeradza się w obsesję, a przygoda w porzucenie odpowiedzialności za bliskich.
Książka będzie niezwykle ciekawa dla miłośników gór, dla ludzi, którzy zastanawiają się nad sensem oddania serca himalaizmowi, dla tych, którzy kryminalną zagadkę chcą zmieszać z rozważanieniem o priorytetach. Akcja toczy się wartko, kilka zwrotów zdecydowanie zaskakuje, a finał prowadzi do smutnych wniosków.
Podobało mi się przejście poza świat pozornego szczęścia i sławy, poza egoizm i granicę swoich możliwości. Podobała mi się siła i ogromna niemoc, fizyczny chłód i emocjonalna gorycz bohaterów. "Za szczytem" kryją się prawdy, które utkane są z przewinień, niedopatrzeń i niemożności wybaczenia.
Uważam, że warto sięgnąć po książkę, która łączy mentalne, głęboko ukryte przed światem rozterki i sensację efektownie umiejscowioną na zboczu Śnieżnika. Dobra lektura.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem SQN
Zanim zacznie się czytać książkę Sebastiana Sadleja, warto mieć świadomość, że nie sięgamy po typowy kryminał, raczej po thriller, w którym za tło rozważań służy przedziwna sprawa czterech ciał odnalezionych w górskiej chacie. Jeśli wyruszymy w mroźną, górską podróż z oczekiwaniem opowieści o decyzjach, rodzinnych relacjach i poszukiwaniu odpowiedzi - także tych dotyczących...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-07
A więc wchodzę w przedziwny świat, który szeroko otwiera oczy i pozostawia w hipnotycznym stuporze do ostatniej wymiany przekomarzających się, szybkich, rwanych dialogów, do ostatniego podwójnego widzenia na oko dobre i oko złe, do ostatniego potrząśnięcia lejcami w drodze do prowadzenia dusz.
A więc zamykam ostatnią stronę, biorę oddech i jeszcze raz zaczynam, uważniej, ze skrupulatnym wejściem w nowomowę angielską genialnie przełożoną na polszczyznę, równie efektywnie bawiąca się słowem.
A więc czytam po raz trzeci, wyłuskując z walijskich, szkockich, angielskich pieśni, wierszy i mitów każdy symboliczny szczegół. I przekładam na współczesne skojarzenia z Alicją, komiksową zabawą i filozofią poddającą pod wątpliwość każdy niemal aksjomat. Bo teraz to przecież wtedy, bo nie ma odbicia nieodzwierciedlony, bo świat ma swoje drugie, lustrzane ja, bo prawda i nieprawda to pojęcia względne a właściwie to możemy być albo i jesteśmy jedynie snem bagiennego stwora.
Ta książka, malutka narracja, jest jednym wielkim symbolem, pozornie baśniowym, moralnie niejednoznacznym, zaprzeczającym prawom i naszemu przekonaniu, że to co nazwane jest właśnie takie, jakie nam się wydaje. Chlopiec, handlarz-włóczęga, dom z kominem i łąki za oknem, lustra, rodzina, zwykłe szklane kulki i komiksowi bohaterowie - to wszystko co realne zagina się w czasie, przestrzeni i w oku dzielącym świat na umysł i magię. I już nie wiemy kto ma rację i jak wygląda kolebka myśli. Czy to fizyka nas tworzy czy wyobrażenie, czy Alan Garner kreuje nieprawdopodobne czy tylko my używamy granic, bo nie mamy oślego kamienia a do drzwi nie zapukał Znachodź.
Oszaleć można po stu stronach przedziwnej opowieści i przekładu, który wkłada nam w głowy interpretacje zachowujące źródłosłów, kierujące do pism i folkloru. Tkwić można w zaskoczeniu, które porywa neologizmami, kpiną z uznanych form, eksperymentem na naszym pojmowaniu świata i słowa. Ale to jest tak dziwne, że aż porywające, tak niemożliwe, że aż wchłaniające i tak rozbiegane po magii i filozofii, że aż wciskające nas w pewność, że tak właśnie jest, że 'widzimy ale nie widzimy', że śnimy na dwie dusze, że ja to my, że Znachodź 'leczy wszystko oprócz zazdrości'.
Po tej książce ma się zaurocznię, trzeba tylko oddać gnat i szmaty, w zamian biorąc garnczek i kamień. I voila.
Wszystko w pięknym wydaniu zdobionym rycinami.
A więc polecam, bo trudno znaleźć coś, co tak bardzo zdumiewa, że aż brakuje wyobraźni a szok zmienia się w zachwyt.
Przekład (niesamowicie kunsztowny i z pewnością karkołomny): Katarzyna Byłów
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Glowbook
A więc wchodzę w przedziwny świat, który szeroko otwiera oczy i pozostawia w hipnotycznym stuporze do ostatniej wymiany przekomarzających się, szybkich, rwanych dialogów, do ostatniego podwójnego widzenia na oko dobre i oko złe, do ostatniego potrząśnięcia lejcami w drodze do prowadzenia dusz.
A więc zamykam ostatnią stronę, biorę oddech i jeszcze raz zaczynam, uważniej,...
2024-03-25
Książka Małgorzaty Starosty mogła być czystą fantazją, spisaną świetną polszczyzną i utrzymaną w klimacie artystokratycznych, brytyjskich siedzib, tudzież umiejscowionych w nich słynnych kryminałów, i byłaby niewątpliwie dobra. Mogła też sprawić, by podobnie jak w innych powieściach autorki, możliwe było odnalezienie na mapie jeśli nie dokładnych miejsc, to okolic związanych z opowieścią, oraz odszukanie w zakamarkach rozdziałów nazwisk i wydarzeń, świadczących o mocnym osadzeniu akcji w historycznym czasie, i z radością pisałbym o niej jako o książce bardzo dobrej. Autorka jednak, zapewniając każdą z powyższych atrakcji, poruszyła dodatkowo biblioteczny kurz, wyszperała historię, w którą zaangażował się sam sir Conan Doyle, stworzyła szkatułkę listów i dokumentów, które mogłyby naprowadzić na ślad winnego i wykreowała niemal poszlakowe śledztwo. Co za tym idzie sprawiła, że na "Sprawę lorda Roswortha" spojrzałam nie jak na lekturę (bardzo) dobrą, lecz jak na opowieść wyjątkową.
Detektyw i panna to związek znakomity. On nosi w sobie żałobę i gniew typowy dla stróża prawa, który nie zdołał ocalić najbliższej osoby. Ona reprezentuje wszystkie cechy, które można przypisać wyemancypowanym acz nadal związanym z rodzinnymi korzeniami córkom angielskich rodów, żyjącym u schyłku lat 50tych dwudziestego wieku. Doszło do zbrodni, a głównym celem jest dowiedzenie, że rodzina ma czyste ręce. Zatem, podążając wraz z Jonatanem za kolejnymi odsłonami rodzinnych zależności, chcemy to udowodnić. Czy jednak testament, notatniki i wnikliwa obserwacja nie doprowadzą nas do innych wniosków? Na to pytanie odpowie już autorka.
Na pozornie prostym sznurku rodzinnych relacji pojawiały się będą coraz to nowe supły, zaś bogactwo bohaterów sprawi, że wersji i ewentualnych winnych będzie przybywało z każdym rozdziałem. Bracia, siostry, ciotki i przyjaciele, lekarze i prawnicy - wszyscy rozpisani są tak barwnie, że próżno szukać dwóch podobnych postaci a tam, gdzie cały wachlarz charakterów i ambicji, tam też mnożą się motywy i możliwości zbrodni. Im uważnej wczytujemy się w drobiazgi i wielkie afery, tym bliżsi jesteśmy wietrzenia oszustw, kłamstw i matactw. Dzięki temu, "Sprawa lorda..." nabiera rumieńców i wybrzmiewa równie drażniącym tonem jak niesławny gong u drzwi rezydencji. Dodajmy powiązania rodzinne Jonny'ego i jego genialnych ale i zabawnych współpracowników a dostaniemy pawi ogon możliwości, stylów narracji i sposobów komentowania coraz bardziej zagmatwanej sytuacji.
Znamy mistrzów gatunku, którzy opierali swoje opowieści na angielskich obyczajach, kuriozalnych powiązaniach rodzinnych i typowej dla wyższych sfer tendencji do zamiatania problemów pod dywan. Małgorzata Starosta nie kryje inspiracji Agathą Christie czy wspomnianym Doylem, z przyjemnością umieszczając ich nazwiska w swojej powieści. Sztuką jest podążanie za nimi tak, by uczynić z ich twórczości inspirację do stworzenia klimatu i narracji typowej dla angielskiej literatury, pozostając nadal wierną swojemu stylowi i podziwianej przez czytelników mieszaniny ciekawości i wyobraźni. Dzięki temu, dostajemy do rąk opowieść na wskroś angielską, spisaną w sposób bliski polskiej mentalności i bogatą językowo na tyle, by polszczyzna i angielski rytm zlały się w jedno, fascynujące doznanie.
Wydawnictwo Labreto ponownie startuje wersjami elektronicznymi, dając nam szansę na podróż do Norfolk w bardzo współczesnej formie czytanej lub pozwalając się wsłuchać w interpretację Filipa Kosiora. Mnogość i odrębność postaci, rozpiętość ich osobowości i sposobu reagowania - sam miód opowieści Małgorzaty Starosty - doczekał się lektora, który potrafi oddać je w sposób najbardziej przekonujący. Warto słuchać i czytać od dzisiaj, a miłośnicy klasycznego papieru będą mogli sięgnąć po ulubioną formę już 10 kwietnia.
Tej książce nie można się oprzeć, a idealny balans pomiędzy literaturą piękną i sensacyjną zasługuje na najcieplejsze pochwały. I z takim właśnie ciepłem polecam ją na wiosenne zaczytanie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Labreto i Legimi.
Książka Małgorzaty Starosty mogła być czystą fantazją, spisaną świetną polszczyzną i utrzymaną w klimacie artystokratycznych, brytyjskich siedzib, tudzież umiejscowionych w nich słynnych kryminałów, i byłaby niewątpliwie dobra. Mogła też sprawić, by podobnie jak w innych powieściach autorki, możliwe było odnalezienie na mapie jeśli nie dokładnych miejsc, to okolic...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-21
Życie to nie bajka, chce się rzec po lekturze tej książki. To truizm, ale właśnie tego typu zdania nasuwa zarówno treść jak i styl opowieści. Jest to bowiem przyjemnie skrojona powieść obyczajowa, która największe wrażenie zrobi na młodych czytelnikach, wchodzących dopiero w dorosłe życie. Oni z pewnością docenią pułapki losu, którymi należna jest książka, do nich przemówią najmocniej liczne dowody na to, że życie ma na nas swój własny plan, bez względu na to jak intensywnie będziemy pracowali nad spełnieniem marzeń.
"Witaj, piękna" to przede wszystkim opowieść o rodzinie i o relacjach międzyludzkich. Cztery siostry zostały wykreowane w sposób, który pozwala poznać każdy ludzki charakter a to, w jakich kierunkach zmierza ich życie daje przekrój niemal wszystkich problemów młodego wieku. Matka tkwiąca w mentalności, która nie dopuszcza łamania zasad i ciepły ale bezwolny ojciec, uzupełniają ten obraz. Ciekawą postacią jest także William, który wprowadza nas w świat sportu i depresji, poczucia winy i traum, jakie niesie za sobą wychowanie w cieniu rozczarowania i śmierci.
Książka aż puchnie od poruszanych kwestii i niestety ta obfitość przechodzi w nadmiar, z powodu którego wszystkie problemy wydają się być potraktowane nieco powierzchownie. Despotyczna miłość, rozczarowanie niespełniającymi się planami, problemy psychiczne, myśli samobójcze, zwiazek homoseksualny, nastoletnia ciąża, zawiedzione nadzieje na karierę, rozłam rodzinny, tęsknota za ojcem, szkolne wyobcowanie z powodu wzrostu, nieumiejętność przebaczania, nieobliczalność lokowanych uczuć - to ledwie część wspominanych problemów. I choć, rzecz jasna, wiele rodzin zmaga się z równie wieloma przeciwnościami, to jednak w powieści ich nagromadzenie zaczyna rozpraszać.
Można zarzucać książce bardzo nierówny podział na etapy życiowe ale mnie podoba się szybkie kreślenie lat, które zmierzają do punktu, w którym śliczny, rodzinny kalejdoskop zaczyna rozsypywać się w pył. To, co po nim, to już tylko konsekwencje choć cóż... autorka dokłada kolejne dramaty. Bardzo chcemy by rodzina na nowo się scaliła, a jednocześnie zaczynamy zadawać sobie pytanie co jeszcze musi się wydarzyć byśmy dopłynęli bezpiecznie do brzegu.
Język opowieści jest niezwykle przystępny i to także wpływa na odbiór. Autorka potrafi zaszokować kilkoma nagłymi wydarzeniami ale po nich znów porywa nas nurt, w którym nie ma czasu na żałobę i refleksję. Trochę szkoda.
Zawiesiłam pióro nad oceną, bo Ann Napolitano stworzyła ładną opowieść, którą niezwykle trudno ująć w punktowe ramy. Jako opowieść o rodzinie, zmiennych kolejach losu i życiowych perypetiach sprawdza się znakomicie. Jako proza skłaniająca do refleksji niekoniecznie. Jest płynna i łatwa w odbiorze ale myślę, że szybko zniknie z pamięci. Walory przepychają się z niedoskonałością a wrażenie stawania się członkiem rodziny Padavano jest zarówno ekscytujące jak i męczące.
Myślę, że mój dojrzały, doświadczony umysł chciałby więcej zaangażowania, miej powtórzeń, niedomówień, które pozwalają wyciągać własne wnioski ale serce docenia pokłady uczuć i rozterki przelewające się przez tę bardzo szeroką opowieść. Sprawdźcie sami, ja ostatecznie nie uznaję tego spotkania za zbędne ale też nie określę swoich odczuć jako wyjatkowe, zbyt wiele we mnie wątpliwości.
Ps. Bardzo doceniam odniesienia do Walta Whitmana. Wybrzmiał tutaj pięknie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Otwarte
Życie to nie bajka, chce się rzec po lekturze tej książki. To truizm, ale właśnie tego typu zdania nasuwa zarówno treść jak i styl opowieści. Jest to bowiem przyjemnie skrojona powieść obyczajowa, która największe wrażenie zrobi na młodych czytelnikach, wchodzących dopiero w dorosłe życie. Oni z pewnością docenią pułapki losu, którymi należna jest książka, do nich przemówią...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-18
Ona jest z kamienia. Obdarzona wdziękiem i rozsądkiem, wyrażająca krótkie, zdecydywane opinie, skrupulatna, dojrzała tą dorosłością matki i żony zadowolonej z życia jakie wiedzie. Kiedyś zapewne była motylem, teraz tkwi przyszpilona do wygodnej ramki, poza którą nie wychodzi, by nie zaburzyć tego, co nazywa szczęściem. Sztuka jest jej pracą, zawodem wyznaczającym odpowiednie zachowania.
On jest z papieru. Wysoki, chudy, noszący w sobie wzgardę dla zbyt lirycznego traktowania muzyki, kochający Polskę tym rzeczowym rodzajem miłości zarezerwowanym dla synów zmęczonych matek. Kiedyś był żonaty, grał i pisał sztubackie wiersze, teraz jest stary i romantyczny, niezbyt wylewny, uparty w zachwycie.
Spotkali się w Barcelonie na chwilę, na koncert, kulawi rozmową w obcym dla obojga języku. Ona odrywa kolejną kartkę z kalendarza, on wpada we własne wyobrażenia, karmione być może ostatnim możliwym uczuciem.
Czytając "Polaka" zastyga się w oczekiwaniu. Obchodzi się złożoną z dwóch postaci rzeźbę i myśli się o tym dziwnym związku oksymoronami. Zimna miłość, milcząca ekscytacja, cicha energia, zaplanowana improwizacja, racjonalne szaleństwo. I trudno się od tego tworu złożonego z litości, błagania bez słów, odchodzenia i schładzania uwolnić. Chce się czytać dalej i wierzyć, że można zerwać z posągów białe prześcieradło, żeby wreszcie buchnął nam w oczu żar.
Samotność jest tutaj przeogromna, wynikła z niespełnienia pragnień, z niewypowiadania obietnic i próśb, z niedowierzania i wątpienia w sens. Dlaczego on nie prosi, dlaczego nie wyrywa zębami, dlaczego idealizuje nawet gdy w dłoniach ma ciało? Dlaczego ona nie zostaje, dlaczego zaprzecza by potem dawać nadzieję, dlaczego nie widzi, że gasi iskrę a jednocześnie podpala stabilną wiarę w cud?
To w poezji jest jedyny sposób na wyrażenie uczuć, to w muzyce zamknąć można tęsknotę. Coetze daje miłości szansę tylko wtedy, gdy Beatriz zamienia się w Beatrycze, gdy Witold kradnie strofy Dantemu, gdy Chopin odarty z romantyzmu mimo wszystko rozbrzmiewa melancholią. Może za późno, może na nic. Może na nic wyśniona, intymna Majorka i szara, realna Warszawa....
Czy kamień i papier mają szansę stać się czującym ciałem, emocją, miłością wrażliwą na dotyk i słowa? Trzeba czytać "Polaka", zatopić się w studium romansu bez romansu, ucieczek i powrotów, miłości, która chyba jest.
Polecam dla krótkiej lektury i długich przemyśleń, dla docenienia i zauważenia, dla niezwlekania. I dla wspaniałego języka, niezmiennie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak
Ona jest z kamienia. Obdarzona wdziękiem i rozsądkiem, wyrażająca krótkie, zdecydywane opinie, skrupulatna, dojrzała tą dorosłością matki i żony zadowolonej z życia jakie wiedzie. Kiedyś zapewne była motylem, teraz tkwi przyszpilona do wygodnej ramki, poza którą nie wychodzi, by nie zaburzyć tego, co nazywa szczęściem. Sztuka jest jej pracą, zawodem wyznaczającym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-21
Stylistyka azjatyckich opowieści daleka jest od doskonałości, jaką moja wrażliwość odnajduje czasem na kartach książek traktujących o emocjach. Coraz częściej jednak, wtapiając się w niewielkie, pozornie skromne historie z tamtych stron, dostaję w prezencie nieograniczone pokłady ciepła i spokoju. Nawet wtedy, gdy jak w przypadku "Fotografa utraconych wspomnień", zmagać mi się przychodzi ze śmiercią.
Pomyślcie... A gdyby tak nie wpadać z doczesności w wieczność bez przygotowania? A gdyby dostać jeden dzień na złożenie ze zdjęć kalejdoskopu wspomnień i wybrać jedno ujęcie, które zamknie świat najpiękniej przeżytym momentem? A gdyby jeszcze raz odnaleźć idealną chwilę i wrócić tam, by utrwalić moment na kliszy?
Taka jest rola bohatera Sanaki Hiiragi, który sam uwięziony w niepamięci po własnym życiu, stanowi swego rodzaju pomoc, przewodnika pozwalającego zaakceptować, pogodzić się i odejść z najważniejszym wspomnieniem. Piękne, prawda?
Trzy odrębne opowieści, troje klientów i trzy bardzo różne żywoty. Służba i niezwykła miłość do dzieci, agresja i brak pokory, potworny ból utraconego dzieciństwa - na pozór nic nie może łączyć ludzi, których życie wyznaczają takie właśnie opisy. Ale autorka subtelnie przeplata losy, dając nam kilimek, którego wyobraźnia nie mogłaby się spodziewać. Spokój fotografa, płynący z troski i żalu za brakiem wspomnień, przechodzą plynnie w pierwszoosobowe relacje z wyjątkowego dnia. To o nim będzie raport, to on zostanie pod powiekami zamkniętych oczu... a może jednak nie?
Prostota przekazu, trafne sentencje, które są niczym znaki drogowe lub kropki na końcu rozmyślań. Taka jest japońska proza - mało wylewna, stroniąca od rozwleczonej na całe strony gwałtowności. A jednak wzruszenie ściska gardło a gniew pięści. Odpływa się w świat białego pokoju, poznaje tajniki sztuki klasycznej fotografii, biegnie przez powojenną biedę i bezlitosny świat prania pieniędzy. Liczy się na to, że dzieci znajdą swój dach, że Szczur naprawi życie, że dziewczynka zawsze już będzie jadła ciepłe bataty. I na to, że pan Hirasaka przypomni sobie życie. Nie wszystko dostaniemy ale tego ciepła nie odbierze nam nikt. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Relacja
Stylistyka azjatyckich opowieści daleka jest od doskonałości, jaką moja wrażliwość odnajduje czasem na kartach książek traktujących o emocjach. Coraz częściej jednak, wtapiając się w niewielkie, pozornie skromne historie z tamtych stron, dostaję w prezencie nieograniczone pokłady ciepła i spokoju. Nawet wtedy, gdy jak w przypadku "Fotografa utraconych wspomnień",...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-16
Legimi udostępniło tę książkę przedpremierowo, ja wpadłam na nią przypadkiem, nie znając autora, widząc tytul po raz pierwszy w życiu... i był to przypadek wspaniały. Dostałam do czytania książkę uroczą, na wskroś francuską, niebanalną, przemycającą sporo politycznych sympatii autora i przede wszystkim, jako rzecze notatka na okładce, z którą zgadzam się całym sercem, nadrodzoną "za przyjemność czytania".
"Kapelusz prezydenta" jest niczym baśń o przedmiocie o szczególnej mocy. Wędrujący kapelusz zmienia bowiem właścicieli (może sam ich dla siebie wybiera?), przynosząc zmiany, które nie pojawiały się nawet w myślach ludzi ogarniętych zwątpieniem i marazmem. Uwiązanie do nudnej pracy i niefortunnie wybranego kochanka, przyznanie się do utraty talentu, tkwienie w kręgu ludzi o wątpliwej wartości i moralności - wszystko to okazuje się być ulotne, możliwe do zweryfikowania, zupełnie niekonieczne. Czy nałożony na głowę kapelusz jest impulsem do działania czy jest jedynie świadkiem przełomów, o tym musimy zdecydować sami. Być może autor z uśmiechem chce nam powiedzieć, że kapelusz wystarczy sobie wyobrazić...
Byłaby to płocha opowiastka gdyby nie nasycenie jej francuską rzeczywistością lat 80tych XX wieku. Będzie i polityka i społeczeństwo, nowe trendy w sztuce i różnorodność medialna. Będą głosy zza granicy i wydarzenia z pierwszych stron gazet. A nade wszystko będzie Prezydent Miterrand. To on przypadkiem zostawi kapelusz w restauracji, czym uruchomi całą eskapadę nakrycia głowy. A epilog zaskoczy nas wszystkich rolą wyznaczoną dla "człowieka spokoju", jak pisano o polityku.
Piękny język z lekkością przeskakuje od opisów zmysłowych odczuć (co za piękno tkwi we fragmentach poświęconych zapachom!) do intensywnych dysput politycznych. Melodia opowieści pozwala przemierzać z bohaterami parki i salony, a mieszanina uczuć, które zawsze mają szansę się odmienić sprawia, że książka jest wyjątkowo przyjemną lekturą. Tak, chciałabym więcej Antoine Lauraina a tymczasem wszystkim polecam "Kapelusz prezydenta" na styczniowe chłody. Będzie Wam ciepłej w ten uroczy ale i niezwykłe ciekawy sposób.
Katarzyna
Legimi udostępniło tę książkę przedpremierowo, ja wpadłam na nią przypadkiem, nie znając autora, widząc tytul po raz pierwszy w życiu... i był to przypadek wspaniały. Dostałam do czytania książkę uroczą, na wskroś francuską, niebanalną, przemycającą sporo politycznych sympatii autora i przede wszystkim, jako rzecze notatka na okładce, z którą zgadzam się całym sercem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-09
106 stron lekkiego papieru, który z jakiegoś powodu mocno przygniata. Może statyką trwania w oparciu o starą jabłoń, od której Mira musi się odbić, by przenieść fantazję pod zwinięte koce z Anką w środku. Może tkwieniem na linii startu, która rozciąga się jak guma i jak ta guma spina nogi, gdy Mira chce zrobić krok w przód. Może przeszłością skalaną śmierciami i chorobą Róży. Może nieustannym dreptaniem w niezrozumieniu świata i jego przedziwnych zasad.
Do reklamy prezerwatyw trzeba dorobić artystyczną ideologię, do segregacji ciuchów z second handu obrać strategie poszukiwawcze, do call center iść przygotowanym na agresję i noce zawinięte w śpiwór spięty z sześcioma liniami telefonicznymi. Każdy początek jest constans, nie ma ciągu dalszego, "jesteśmy zawsze na dużych schodach, które prowadzą do góry". Można wysadzić świat w przypływie chęci walki, która rodzi się po wspomaganym farmacją śnie, ale po co...
Trzeba wejść w tę opowieść jak w poezję, zatrzymać się przy pięknych frazach, które są kontrapunktem dla szmat, gronkowca, masek i kombinezonów, dla kieszeni, w której roztapia się erzac nagrody, zastępcze ptasie mleczko. Znaleźć te krótkie chwile sprzed stagnacji w czterech siedemnastych domu zastawionych kaktusami po niebo, domu jedynego, jaki jej pozostał. Trzeba słuchać rytmu...
Jest we mnie to dręczące wrażenie, że jeśli znajdziemy zachwyt, będzie on jak iskierka. Cyt, i zgaśnie. Być może tak miało być w tej listopadowej opowieści. Brudno i zwyczajnie, czasami pięknie.
Szara reneta jest smaczna choć brzmi i wygląda szaro. Smakować będzie bardzo indywidualnie, ja ugryzłam, przełknęłam na jeden raz i doceniam wybór małej formy, bo jest jej tyle, by udać nasycenie. Nie wiem, czy chciałabym jeść dalej...
Ciekawa lektura, inna, intymna. Dobra.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
106 stron lekkiego papieru, który z jakiegoś powodu mocno przygniata. Może statyką trwania w oparciu o starą jabłoń, od której Mira musi się odbić, by przenieść fantazję pod zwinięte koce z Anką w środku. Może tkwieniem na linii startu, która rozciąga się jak guma i jak ta guma spina nogi, gdy Mira chce zrobić krok w przód. Może przeszłością skalaną śmierciami i chorobą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-23
Jesień wita mnie deszczem i niezwykle kameralną opowieścią, której uroda zaskakująco wynika z prostoty, oszczędności i kompaktowej formy. I nawet nie o niewielką objętość tu chodzi lecz o brak epatowania skrajnymi emocjami, unikanie mocnych przymiotników i statyczność. Zdaje się nam, że śledzimy relację z przeszłego życia przeszytą ścięgiem obecnej podróży na pogrzeb matki. Po kilku chwilach wiemy jednak, że owa relacja, mimo surowej formy, wybrzmiewa niezgodą na odejście. Bo jak inaczej tłumaczyć opowieść spisaną w drugiej osobie, skierowaną właśnie do nieżyjącej matki?
Skupienie przekazu na małej przestrzeni geograficznej i czasowej sprawia, że niemal w garść można ująć ten intymny powrót do nieobecności i porzucenia. Więcej mówi tutaj milczenie, obserwacja i spokój poznawania niedostępnego dotąd świata bliskiej osoby niż kierowanie naszej uwagi do wnętrza bohatera. Może właśnie dlatego zastygamy w małych fragmentach, które ukazują ból wyzierający spomiędzy sporych, letnich emocjonalnie fragmentów. Kroki, miejsca, ludzie nadal wiodący normalne życie - nic z tego nie przygotowuje nas na ogrom miłości i tęsknoty, na pojedyncze zdania, które w niezwykle poetycki sposób nagle wbijają się żalem w treść sprawozdania.
To chyba ten spokój, który autor czyni coraz bardziej uwierającym sprawia, że książka ma tak wielką moc oddziaływania. Bardzo wolno skapują na nas nowe odkrycia uruchamiające świadomość i zmieniające wspomnienia z ciepłych i uroczych w gorzkie i trudne do zaakceptowania. Mimo coraz trudniejszych treści zostaje w nas jednak po lekturze zgoda na ułomność wypływająca z tytułu i słów bohatera. Zrozumienie dla grzechów i błędnych decyzji, dla porzucenia, dla odległości fizycznej i mentalnej.
I jeszcze Rumunia z jej historią i ludźmi - ten poreżimowy kraj, jeszcze nie w pełni gotowy na pełną transformację. I jeszcze kuriozalny wynalazek, który mógł wyrosnąć bardziej z empatii niż czystej chęci zarobku. I Christian, który niby poboczny, zdaje się w sobie nosić wszystie niewypowiedziane emocje. I zdjęcia, obrazy, które mogą zawierać prawdy i deklaracje nigdy nie złożone. Piękna to i niezwykła opowieść, zaskakująca tym, że nie trzeba nawet otrzeć się o słowo 'żałoba', by odczuwać ją całym sobą. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Drzazgi. Dziękuję za możliwość przedpremierowego przeczytania książki.
Jesień wita mnie deszczem i niezwykle kameralną opowieścią, której uroda zaskakująco wynika z prostoty, oszczędności i kompaktowej formy. I nawet nie o niewielką objętość tu chodzi lecz o brak epatowania skrajnymi emocjami, unikanie mocnych przymiotników i statyczność. Zdaje się nam, że śledzimy relację z przeszłego życia przeszytą ścięgiem obecnej podróży na pogrzeb matki....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-14
Ta książka jest jedną wielką autoironią, skierowaną na siebie wściekłością, kpiną z ciała i duszy. To wielka gęba, na której maluje się wściekłość na świat, nietolerancja siebie i wszystkiego, co kreuje "ja" bohaterki. To miraż, który powstaje po tym, jak bliscy, ci wszyscy, w których lokujemy wiarę, nadzieję i miłość depczą marzenia, zapał, subtelność. To stanie przed lustrem i plucie w twarz brzydkiej, nieforemnej, niechcianej istocie. Ta istota stworzona jest ze wszystkich płaszczyzn, które składają się na nienawiść. Do świata też, lecz nade wszystko do siebie. Iza to budowla wzniesiona ze wszystkich chwil, w których jest się "za mało", "niewystarczająco", "za bardzo"... najpierw dla innych, potem dla siebie.
Moje pierwsze spotkanie z oszałamiającym, naturalistycznym opisem dramatu skrajnych zaburzeń odżywiania nastąpiło za sprawą Aleksandry Pakieły i jej małej, skondensowanej i nicującej umysł książki "Oto ciało moje". Nie wyobrażałam sobie, że mogę trafić na inny, równie gwałtowny opis przeżyć. I oto, w kontraście do tamtej, pięknej i ohydnej do przerażenia relacji z bulimii dostałam "Wstręt" - dwuczasową, gwałtowną spowiedź anorektyczki. Obie powieści zostawiły mnie z przekonaniem, że tego typu choroby, podobnie jak alkoholizm, nawet po leczeniu tkwią w człowieku na wieki wieków. Amen.
Do czego wstręt, do kogo? Do ojca i jego zniknięcia w ramionach nowej rodziny, którą śmie tworzyć bez niej i bez matki. I do matki też. Do miłości, która zostawiła a może została w zaniedbaniu odepchnięta. Do wiary, że uleczy uczucie z lewej strony akceptacji społecznej. Do urojeń, które wprawiały w puchnięcie lustrzane odbicie. Do brudu i porządku, do światła wzorowej uczennicy i mroku odklejonego świata uciekinierów. Do wszystkich, którzy nie widzą tego co ona czyli do... wszystkich i wszystkiego? Z bagna rodzą się wyziewy, które zamiast Izy tworzą obłok nienawiści, samoniszczenia, kolejnych obsesji, które mają wyleczyć inne, poprzednie obsesje.
Izabela po latach, ta z pogrzebu ojca, jest zdrowa fizycznie, zgrana z oczekiwaniami, ubrana w psychologiczne magisterium, w teoretyczną wiedzę mająca na wszystko odpowiedź. "Matrioszka z budyniem w środku", która nie chce związku, obietnic, lekceważąca uczucia potrójnym seksem bez znaczenia. Skorupa, twarda, beznamiętna, kpiąca nawet podczas terapii, z wnętrzem skowyczącym za... ciałem. Znanym, przyległym, namacalnym, mówiącym choćby milczeniem.
Brutalny język, który znów osaczył mnie w lekturze na temat gwałtu zadanego ciału i duszy, jest we "Wstręcie" strona po stronie bardziej właściwy dla przekazu emocji, mocno empatyzujacy, budzący wściekłość na fakt, że do takich stanów można dopuścić. Tylko kogo winić, do kogo czuć wstręt, kim potrząsać? Winnymi, ofiarą, samym sobą na wypadek, gdybyśmy nadal byli ślepi na to, że anoreksja nie jest fanaberią, nie jest znikąd i przez nikogo?
Malwina Pająk rozwija w szeroki wachlarz opowieść, która potrząsa wszystkimi. Coraz mocniej, z zaciśniętymi pięściami chcemy by Iza znalazła sens, zgodę, przyzwolenie na własne życie w bagnie, które jedni przechodzą lekko umorusani a inni... a inni toną jak ona.
Dużo tu chłodu, dużo zaprzeczeń, ślepoty na samokrzywdzenie. Dużo odniesień, które karykaturalnie odnoszą się do religii, wartości przegadanych a nie wspomaganych, do poezji zamienionej z piękna w wyrzut, do kultury zaklętej w skojarzenia, do treści piosenek, filmów, obrazów, które za sprawą wstrętu do siebie stają się wykrzywionym obrazem rzeczywistości. Dużo wołania o uwagę, wpijania się zębami i pazurami w namiastki uczuć, które mają potwierdzić wartość bohaterki. Jest też odrzucanie tego, co innym niesie siłę a Izę przyprawia o paniczny lęk przed kolejnym zranieniem.
Porażający, plastyczny obraz hodowania obsesji, dla których pożywką jest lawina błota, która spada na człowieka z tak dużym natężeniem, że jedynym sposobem na przetrwanie wydaje się w nim zanurzyć. Na śmierć. "Oto ciało moje" - mówią dwie autorki opowieści z niebytu. "Oto krew moja" dodaje Malwina Pająk budując na pozornie znanym problemie wizję szeroką, brutalną, dosłowną i obrazoburczą.
Można snuć mądre naukowe dywagacje ale dopiero gdy przeczyta się książki takie jak "Wstręt" prawda uderza w nas z nieprawdopodobną siłą. Źli ludzie są. Są złe rodziny i ich złe wybory. Jest krzywda, ból, choroba, pomieszanie prawdy z przeklamaną wizją, trauma wrażliwych dusz po karaniu za życie. Anoreksja jest. A lek na to całe zło? Czy on także jest? Tak. Może trzeba go przełknąć z czyjąś śmiercią, może ze zdjęciem, może ze skradzionym powrotem do przeszłości, która nie jest już nasza... ale jest. Dajcie się wstrząsnąć takim książkom. Tak trzeba.
Katarzyna
przedpremierowo we współpracy barterowej z Wydawnictwem Otwarte
Ta książka jest jedną wielką autoironią, skierowaną na siebie wściekłością, kpiną z ciała i duszy. To wielka gęba, na której maluje się wściekłość na świat, nietolerancja siebie i wszystkiego, co kreuje "ja" bohaterki. To miraż, który powstaje po tym, jak bliscy, ci wszyscy, w których lokujemy wiarę, nadzieję i miłość depczą marzenia, zapał, subtelność. To stanie przed...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-24
To miała być zwykła sprawa ale od początku postawiła śledczych wobec kuriozalnych wydarzeń. Jeśli ABW sięga po byłe policjantki tudzież żony, musiała stanąć nosem przy ścianie. Na tej ścianie odbija się śmierć chłopca o nieustalonej tożsamości. Albo dwóch. Albo wielu. Albo jednak tylko jednego.
Ruszamy w świat poszukiwań, który Mieczysław Gorzka postawił na głowie, rozbił na kwanty i wpuścił w świat koślawej fantastyki. Koślawej celowo ale czy udanej? To już kwestia indywidualnych upodobań.
"Burza" spisana jest jak zwykle znakomitym językiem, autor ma talent do budowania akcji, rysowania postaci i relacji między nimi. Bohaterów łączą sprawy zawodowe ale i uczucia z przeszłości. Nowa ekipa, pod powłoką bylejakości skrywa niezwykłe talenty a komisarz Lewicka, z uporem i dociekliwością, zmierza ku wyjaśnieniom dalekim od zdrowego rozsądku. Powielają się Mikołajki, wraca przeszłość, na scenę wkracza sekta, morderca zyskuje imię. I to jest dobre. A potem zaglądamy w świat wykraczający poza ramy umysłu i... no właśnie.Trzeba lubić takie wizje i wytłumaczenia, trzeba odnajdywać się w horrorach science fiction budowanych wedle wzoru: "ciągle jej się wydawało, że nie uczestniczy w realnych zdarzeniach, tylko w czymś na wzór marnej gry komputerowej, nierealnej i groteskowej."
Okaże się to mieć sens ale droga ku rozwiązaniu jest kuriozalna i kogoś podobnego do mnie zniechęci - nie cierpię gier i odniesień do nich, drażnią mnie i wybijają z rytmu.
Trudno mi jednoznacznie ocenić lekturę. Przy dobrym poziomie, sprawdzonym stylu, wyrazistych postaciach i szeregu pytań o prawdopodobieństwo, można uznać ten eksperyment za ciekawy. Wszak lubimy to co niejasne, nadnaturalne, ubrane w wielość światów czy podróże w czasie. Może gdyby przed lekturą ktoś wyrwał dla mnie przejaskrawione strony, byłabym pod większym wrażeniem. Po finale uznaję jednak, że choć to niezwykły wgląd w niezbdane, dobre rozegranie abstrakcyjnymi pionkami, to taka wizja nie trafia w moją dziesiątkę. Ale w szóstkę owszem, bo ciekawość to moje drugie imię.
Warto sprawdzić.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska
To miała być zwykła sprawa ale od początku postawiła śledczych wobec kuriozalnych wydarzeń. Jeśli ABW sięga po byłe policjantki tudzież żony, musiała stanąć nosem przy ścianie. Na tej ścianie odbija się śmierć chłopca o nieustalonej tożsamości. Albo dwóch. Albo wielu. Albo jednak tylko jednego.
Ruszamy w świat poszukiwań, który Mieczysław Gorzka postawił na głowie, rozbił...
2023-04-22
Już w pierwszych słowach książki Neisbe Özdemir - psycholożka i pdychoterapeutka przyznaje, że poruszany temat odnosi się także do niej. Dotyczy także mnie - perfekcjonistki i idealistki, która rzadko bywa z siebie zadowolona. Skąd jednak ten brak satysfakcji? Czyżby rządziły nami przyzwyczajenia, wydane dawno temu osądy, powtarzające się komentarze, nadwrażliwe postrzeganie samego siebie w lustrze ustawianym pod odpowiednim kątem nie przez nas, lecz przez innych?
W dobie podkreślania własnej wartości i odnajdywania komfortu w działaniu wedle własnych potrzeb, książka Özdemir nie jest odkrywcza. Niemniej, zawsze bardzo doceniam budowanie poradników na analizie opowieści innych ludzi. Poczucie wspólnoty, podobieństwa problemów, pozwala odważniej spojrzeć na własne bolączki. Skoro w innych też tkwi przekonanie o konieczności bycia kimś ważnym, panika w obliczu pogardliwych spojrzeń czy krytyki, niemoc wobec bycia "tym gorszym" lub "wiecznym dzieckiem" to może faktycznie warto poddać nasze przekonania weryfikacji i spróbować znaleźć alternatywne odbicie?
Koniec książki to ćwiczenia z autoterapii, moment dla na samodzielne sformułowanie pytań i odpowiedzi o biografię i środowisko. Choć wszystko to znamy z teorii to może spontaniczne notatki i przemyślenie własnych odpowiedzi pozwolą zakwestionować przekonania, które tak naprawdę nie są nasze, przetrzeć lustro i zobaczyć w nim pozytywny odblask.
Tak, to wszystko już było, to temat popularny i często omawiany. Ja jednak namawiam do tej właśnie lektury, bo nie jest pouczająca ani schematyczna. Rozmowy, komentarze, proste pytania tworzą tu samopoznanie, świadomość tego, że świat odbija tylko to, bo przyjęliśmy bez dyskusji, co zaakceptowaliśmy z zewnątrz. Czasem wystarczy wpatrzeć się w samego siebie a jeśli nie poczujemy się lepiej, to przynajmniej poznamy podobne osoby, co pozwoli pomyśleć: cóż, taka jestem i nie jestem w tym odosobniona.
Dobra lektura, czytałam z przyjemnością dzięki przyjaznemu językowi i bardzo ciekawej formie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Otwarte
Już w pierwszych słowach książki Neisbe Özdemir - psycholożka i pdychoterapeutka przyznaje, że poruszany temat odnosi się także do niej. Dotyczy także mnie - perfekcjonistki i idealistki, która rzadko bywa z siebie zadowolona. Skąd jednak ten brak satysfakcji? Czyżby rządziły nami przyzwyczajenia, wydane dawno temu osądy, powtarzające się komentarze, nadwrażliwe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-11
Nie po raz pierwszy mierzę się z tekstem, czy raczej zbiorem tekstów, którymi Mario Vargas Llosa oddaje podziw lub choćby intensywne zaciekawienie innym przedstawicielem literatury latynoamerykańskiej. Rok temu był to wydany wspólnie przez Znak i Muzę "dialog mistrzów", w którym do intensywnych dyskusji, naprzeciw Llosy zasiadał Gabriel Garcia Márqez. Tym razem Wydawnictwo Znak oddało mu głos w sprawie mistrza, któremu autor oddaje niezaprzeczalny hołd. Mowa o Jorge Luisie Borgesie, do którego stosunek idealnie nazywa podtytuł "Niezwykłe spotkania gigantów literatury".
Zadziwiającym jest fakt, że można tak wielką czcią i oddaniem darzyć pisarza całkowicie od siebie odmiennego. Llosa jest przecież soczystym powieściopisarzem, czerpiącym z bogactwa i "przegadania" - typowego dla języka hiszpańskiego, mocno wkraczającym w obyczajowość, dalekim od fantastyki. Borges, ze swoim superintelektualnym, filozoficznym i "nieziemskim", ale też detalicznym i mocno skondensowanym pisarstwem, jest przeciwieństwem a nawet wrogiem takiego tworzenia. Niemniej, dla Llosy pozostaje grzesznym uwielbieniem, przykładem doskonałości złożonej ze skromności i ironii, precyzji i anarchistycznych poglądów, ucieczki od polityki i swoich czasów do mocno wyrażanych wątpliwości.
Nie sposób opisywać "Pół wieku z Borgesem", bo książka złożona z esejów, opinii i rozmów wymagałaby zacytowania w całości. Można jedynie powiedzieć, że ten wyraźnie pochwalny zbiór jest następstwem szczegółowego opracowania, wielokrotnego czytania, docenienia każdego aspektu, dla którego literatura południowoamerykańska powinna być wdzięczna Borgesowi. Kluczem do zachwytu jest prześledzenie osobowości i życia pisarza, wsłuchanie się w jego argumenty - a to właśnie podaje nam Llosa w szeregu opracowań, przywołanych rozmów i wypowiedzi swego mistrza.
To książka dla miłośników wszystkiego co precyzyjne, pisarskie, literackie ale przede wszystkim bliskie krytyce literackiej, oceniającej po wpływie i oddziaływaniu. Przeczytałam jednym tchem i choć ja także wolę powieść, to "pracowite i zubażające szaleństwo", to jednak takie przedstawienie Borgesa - anarchisty, przeciwnika każdej formy nacjonalizmu, zjadliwego krytyka innych pisarzy, twórcy tygrysów i labiryntów sprawiło, że mam do niego jeszcze więcej szacunku. Warto poświęcić chwilę na intensywne zaczytanie, bez względu na to, jak postrzega się jego dzieła obu twórców, bo rzecz jest wyjątkowa.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak
Nie po raz pierwszy mierzę się z tekstem, czy raczej zbiorem tekstów, którymi Mario Vargas Llosa oddaje podziw lub choćby intensywne zaciekawienie innym przedstawicielem literatury latynoamerykańskiej. Rok temu był to wydany wspólnie przez Znak i Muzę "dialog mistrzów", w którym do intensywnych dyskusji, naprzeciw Llosy zasiadał Gabriel Garcia Márqez. Tym razem Wydawnictwo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-19
Jest wiara w dobro ziemi, karmiącej nas matki, zwierząt, które oddają ciała dla naszego przetrwania, wiara we współistnienie i opiekę Ludzi Drzew i Kamieni, we współgranie wody i ognia, człowieka i natury. Jest też wiara w chrześcijańskiego boga i jego pieczę, w moc sprawczą, która chwalona i ubłagana modlitwą przynieść może spokój i dostatnie życie. Do zderzenia tych wiar dochodziło na terenach, nazywanych przez kolonizatorów Nowym Światem. Dla nich są odkryciem i szansą na nagradzaną służbę królowi, dla rdzennych mieszkańców to ziemia ojców, Wyspa Żółwia, która od lat pozwala żyć, przetrwać, cieszyć się zmiennością i łaskawością natury.
'Córki Klanu Jeleni' to opowieść, jakich możnaby zliczyć tysiące. Jej sedno stanowi francuska dominacja na terenach Indian, przymusowe łączenie w pary Algonkinek i Europejczyków, co miało przysporzyć wiernych nowym jezuickim parafiom, narzucanie zasad i wiary, słuchających na margines ludzi dawniej uznawanych za wybranych.
Sięgając w głąb drzewa genealogicznego matki, Danielle Daniel snuje opowieść o siedemnastowiecznym końcu znanego świata. Francuskich żołnierzy łączy i Indiankami i tworzy nowe, odmienne, mieszane pokolenie, które musi obrać jedynie słuszną drogę lub zniknąć w leśnych ostępach, pozostając na zawsze "dzikusami".
Marie ma nowe, chrześcijańskie imię, głęboko wierzącego męża i mnóstwo dzieci. Jej powinnością jest być posłuszną i wieść życie narzucone nowym prawem. Pomimo żałoby po poprzednim mężu i dzieciach, utraconych w wojnie z Irokezami, ma dawać życie i szczęście, walczyć z surową zimą i głodem, wspierać męża w polowaniach i decyzjach podejmowanych dla dobra kościoła i korony. Pierre to dobry człowiek, daleki od gniewu i głuchoty na mądrości żony ale i bardzo uległy wobec niesionych wiarą, nie zawsze słusznych przykazań. Jest jeszcze ich najstarsza córka i to ją najbardziej dotknie to co nowe, nietolerancyjne, brutalne, żądne władzy i jednolitości.
To nie jest pierwsza książka, którą przeczytałam żądna informacji i prawdy o kanadyjskiej ziemi, podlegającej przemianom w czasie bezwzględnej kolonizacji. Ale tutaj, uciekając od reportażu, autorka wprowadza nas w opowieść niemal jako członków klanu. Cierpimy z bitą kuzynką, walczymy z fanatyzmem religijnym, próbujemy łączyć ogień i wodę skrajnych poglądów. Wznosimy uzdrawiający wigwam, biegniemy lasem za widmem umarłej ukochanej, wierzymy w prorocze sny matki. Słowami ojca i matki mierzymy się z dylematami, spoglądamy z góry na siedemnastolatkę, która jest niczym bogini, której twarde reguły i podłość ludzka odrabują głowę miłości, pracowitości i wiary w dobre życie.
To piękna i smutna książka, ważna jak natura i jej poszanowanie, jak dbałość o przekazywanie prawdy, jak miłość do tego, co daje nam życie i pozwala w nim trwać. Polecam gorąco, dużo tutaj cierpienia, tęsknoty i pokornych ukłonów w stronę wiary. Dużo gorzkiej prawdy podanej prosto i przejmująco, przełożonej znakomicie przez Agnieszkę Patrycję Wyszogrodzką-Gaik.
To druga książka z tych, które już dzisiaj układają moją listę najlepszych tytułów tego roku. Polecam z całego serca.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Mova
Jest wiara w dobro ziemi, karmiącej nas matki, zwierząt, które oddają ciała dla naszego przetrwania, wiara we współistnienie i opiekę Ludzi Drzew i Kamieni, we współgranie wody i ognia, człowieka i natury. Jest też wiara w chrześcijańskiego boga i jego pieczę, w moc sprawczą, która chwalona i ubłagana modlitwą przynieść może spokój i dostatnie życie. Do zderzenia tych wiar...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-14
Oto jest. Trzecia odsłona przygód "Kochanków burzy", którą dzięki wydawcy już mogłam się nacieszyć. I tak, znów będę namawiała, znów polecała i ubolewała, że Elżbieta Gizela Erban nie będzie się już z nami dzieliła ogromną wiedzą i takim samym talentem.
Rzadko zdarza się opowieść tak równa, tak przejmująca i urocza w każdej kolejnej odsłonie. Moje obawy, powodowane lekkim, rozbuchanym i pełnym beztroski początkiem tomu, szybko rozwiały nagłe zmiany, wyrosłe zarówno z osobistych nieporozumień jak i coraz bardziej napiętej sytuacji na ziemiach pozostających pod rosyjskim zaborem. Nieuchronnie zbliża się powstanie a to czas, w którym sielankowość Makowa odda pola tajnym spotkaniom i sekretom, które bystra Nina będzie odkrywała z przerażeniem i obawą o ukochanych. Wreszcie, przyjdzie nam przeżyć z nią warszawski czas, który zakończy się tyleż szczęśliwie co niepokojąco.
Siłą tej powieści, która romans łączy z wysmakowaną relacją z historii Polski, jest idealne wyważenie proporcji. Nie bez znaczenia jest dbałość o detale i niezwykle emocjonalny styl prowadzenia dialogów, w których nie brakuje miejsca ani dla gwałtowności ani dla czułości. Obraz Warszawy i znaczących postaci tego okresu pozwala na powtórkę z historii, zaś wprowadzenie morderstwa dodaje tajemniczości i grozy wynikającej z samego czynu jak i możliwych konsekwencji.
Śledzimy działania konspiracyjne, pomoc uwięzionym, zamachy, polityczne zmagania. Siedemnastoletniej bohaterce przyjdzie odnajdywać prawdy o strasznej przeszłości niesławnej Pauli jak i samego hrabiego. Przez strony powieści przejdą zdrajcy i damy o sercach pełnych patriotyzmu, będą ginąć dobrzy ludzie a złe języki będą niszczyły kruche szczęście.
Jest to kolejny, niezwykle wysmakowany, porażający faktami historycznymi ale też uroczy i pełen nadziei tom. Tak, jest tu wiele miejsca dla miłosnych uniesień, czarownych chwil i budowania nadziei na szczęśliwą przyszłość osobistą, wiemy jednak doskonale, że zbliża się rok 1863, że pewne sprawy są o krok od gwałtownego rozwiązania a niektórych sił nie można już powstrzymać. Pod okiem wielkich Polaków, Jarosława Dąbrowskiego, hrabiny Potockiej i pełnych brawury i miłości do ojczyzny młodych ludzi, życie Niny, pozornie spełniającej właśnie marzenia, musi ulec gwałtownej zmianie.
Przeczytałam tę książkę jak burza, bez ustanku i wytchnienia, autorka miała bowiem talent i wiedzę, które tak zmieszać mogą tylko nieliczni. Chcę przeczytać wszystkie tomy, już wyglądam czwartego, bo choć młoda Pani na włościach to nadal często dzierlatka szukająca rozrywki, to równie często zaskakuje decyzjami nader dojrzałymi. Pragnę jej w tym towarzyszyć.
Jeśli jeszcze nie znacie "Kochanków..." to wejdzie za nimi w spokój Makowa i na warszawskie salony - tutaj, wraz z "Sekretami różanego ogrodu" a jeszcze lepiej od pierwszej części. To bardzo mądra i piękna opowieść - bolesna trudną historią, zabawna i porywająca namiętnością, szalona młodością i bolesna przedwczesną świadomością nadchodzących prób i zmian. Polecam gorąco.
Katarzyna
we współpracy barterowej z Wydawnictwem Videograf
Oto jest. Trzecia odsłona przygód "Kochanków burzy", którą dzięki wydawcy już mogłam się nacieszyć. I tak, znów będę namawiała, znów polecała i ubolewała, że Elżbieta Gizela Erban nie będzie się już z nami dzieliła ogromną wiedzą i takim samym talentem.
Rzadko zdarza się opowieść tak równa, tak przejmująca i urocza w każdej kolejnej odsłonie. Moje obawy, powodowane lekkim,...
2023-01-21
Bardzo często zdarza się, że porzucamy rozpoczęte opowieści, rezygnujemy z poszukiwania faktów, wierzymy w to, co ktoś zbywa jednym zdaniem. Często też traktujemy rodzeństwo jak dopust boży, jak przeszkodę w realizacji planów, jak zaborcę uczuć rodziców. "Tajemnica Lost Lake" pokazuje, jak bardzo możemy się mylić w obu przypadkach.
W subtelnym horrorze dla młodych czytelników Jacqueline West zaprasza nas do świata dwóch par sióstr. Dzieli je sto lat ale łączą te same nieporozumienia, spory i miłe chwile, w których ponad wszystkim co bolesne dominuje miłość.
Fiona musi porzucić przyjaciół by zdolna siostra mogła rozwijać talent, Pearl nie chce ulegać starszej siostrze zafascynowanej jarmarkiem. Obie odkryją, że zbyt pochopnie oceny i decyzje możą przynieść tragicznie zakończenie.
To szkatułkowa powieść, w której zakochana w książkach dziewczynka odkryje tajniki starej biblioteki a senne miasteczko połączy żywych i duchy w poszukiwaniu spokoju i akceptacji. Stara księga będzie się pisała kolejnymi czynami a biblioteka, która kiedyś była domem, będzie straszyła tylko po to, by odkryć prawdę o szczęściu, jakim jest rodzina. To uroczy hołd dla czytania i ciekawości, dla wyobraźni i przyjaźni, dla bibliotek i starych opowieści, które należy dokończyć. Wreszcie, to książka dedykowana "bibliotekarzom i bibliotekarkom", bo to oni otwierają nam drzwi do piękna ukrytego w słowach.
Bardzo plastyczny język, splecenie losów sióstr, intensywna i mroczna akcja czynią z tej książki świetną lekturę zapraszającą młodszych i starszych w świat magii i grozy z przesłaniem. Polecam na ciepłe, ciekawe, rodzinne zaczytanie. Może i Wy odkryjecie rolę Poszukiwacza i docenicie siostrzaną miłość. Może i Wam ukaże się nowa przyjaźń i stara, zagrzebana pod nieważnością bliskość. Na pewno będzie ciekawie, z dreszczykiem i wnioskiem, że to często książki wybierają swoich czytelników.
📗Przekład Marii Jaszczurowskiej.
Katarzyna
we współpracy barterowej z Wydawnictwem Literackim
Bardzo często zdarza się, że porzucamy rozpoczęte opowieści, rezygnujemy z poszukiwania faktów, wierzymy w to, co ktoś zbywa jednym zdaniem. Często też traktujemy rodzeństwo jak dopust boży, jak przeszkodę w realizacji planów, jak zaborcę uczuć rodziców. "Tajemnica Lost Lake" pokazuje, jak bardzo możemy się mylić w obu przypadkach.
W subtelnym horrorze dla młodych...
2021-03-06
Podobno nie ma przypadków. Podobno wszystko ma sens. I to, że na początku wakacji matkę można stracić, bo bryła lodu "przeleciała przez ganek, przeleciała przez mamę i stopniała". I to, że uciekać trzeba od ludzi, bo gdy piorun uderzy w niego piąty raz, znów przepadnie ktoś bliski, on nie. I jeszcze to, że szczęście wielkie! drugi raz miliony się wygrywa a szok i poczucie winy usypia zwyciężczynię na tygodnie.
Kpina losu, dar niechciany, mały kamyk na drodze, który źle spadnie i wywoła lawinę. Trocinowy dom pełen śmiechu matki zamienić przyjdzie na Zbyt Wielki Dwór ciotki-szczęsciary, która przecież tylko filcowaną wełnę chce tłuc o podłogę, by wbić w nią strzępki wspomnień tkanych z dziecięcych łaszków.
Komin zawyje żałobą ojca, niezrozumieniem odchodzenia, które jest niczym ponury żart.
Dziewczyna, półsierota odrysowana na ścianie zasadzi jabłoń w trocinach ścian. Tato "zakończy mamę" i z inną kobietą na świat sprowadzadzi syrenkę. Ciocia, wyleje nieumiejętność poskładania rozumem wygranych na kartki listów do rybaka, którego pioruny ścigają jakby był wątłym drucikiem wystającym ponad pustynię.
Nie mówcie mi, że chaos tu tworzę. To nie ja, to świat, który żartem plecie żałobę dziewczynki, niemoc świeżej milionerki i człowieka, co opalone brwi stale nosi.
W "Rzeczach, które spadają z nieba" mieszka niesamowitość. I ciepło wielkie, fiński spokój łamany wrzaskiem bólu i lęku. Niesie się dziewczęcy śmiech, matka nawet po śmierci zmienia, masakruje znane opowieści. Bracia Grimm straszniejsi, cytaty krwawsze i zakończenia jak z obrazów Dalego.
Tak, to jest logiczna opowieść o życiu. Mamy, taty i córki. Cioci i jej baranów. Rybaka i jego żony. Nowej kobiety, która o Saarze myśli "dziewczynka". O trasie z Domu do Dworu i z powrotem. A to, co dzieje się w głowach i snach, w ścianach i na ganku, to wszystko musiało z nieba spaść. Bo jak inaczej mogłaby Selja Ahava TAK to opowiedzieć?
Pokonała mnie ta książka oszołomieniem. Dziękuję za nie Wydawnictwu Relacja. Premiera już 10 marca.
Bierzcie wszystkie moje dziesiątki i czytajcie. O tym jak troje ludzi spotkał przypadek. Przecież nie ma przypadków...
Pani_Ka Czyta
Podobno nie ma przypadków. Podobno wszystko ma sens. I to, że na początku wakacji matkę można stracić, bo bryła lodu "przeleciała przez ganek, przeleciała przez mamę i stopniała". I to, że uciekać trzeba od ludzi, bo gdy piorun uderzy w niego piąty raz, znów przepadnie ktoś bliski, on nie. I jeszcze to, że szczęście wielkie! drugi raz miliony się wygrywa a szok i poczucie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-19
Melancholia Flanagana, przetykana drobinkami codzienności, kładzie się na czytelnikach nowej powieści kocem utkanym ze znikania. Nagła choroba matki to rodzinny patchwork wiary i beznadziei, walki i nieuchronności. Łączy się on każdą nitką ze światem za murami szpitala, z odchodzeniem oczywistego, ze zderzeniem chęci władzy nad życiem i śmiercią z surrealistycznym rozpadem fizyczności.
Jest ich czworo i cienie przeszłości. Cień ojca na klęczkach wznoszącego błagania i brata, który zamknął zbyt młode życie. Wyrywki z życia, które szepczą o przeszłości ludzi i miejsc.
Znika matka, na siłę wklejona w pajęczynę podtrzymujących życie aparatów, znika uporządkowane życie dwojga odległych dzieci i pewność jedynego syna, który zawsze przy niej trwał. W tle, ledwie okno i smugę dymu dalej znika Australia duszona pożarami, wyrzucająca na brzeg morza ciała spalonych ptaków. Niknie sens ludzkich rozmów, wklejonych w pozbawione interpunkcji szybkie internetowe wiadomości, przyjaźń i miłość rozsypuje się w popiół, podobny temu, sypiącego się z nieba po eukaliptusach, krzyczących koala, po zielonym świecie.
Tasmański szpital jest miejscem, w którym przeobraża się rodzina, a z nią cały świat. Potęga sprawdzająca się w świecie korporacji każe z uporem używać władzy i pieniędzy dla zahamowania nieuchronnego. Ocalone życie, przedłużone wbrew woli, nie chroni przed inną śmiercią. Ucieczka w ramiona ukochanej nie zapobiega defragmentacji ludzkiego ciała - realnej, symbolicznej, rodzącej pytania o koniec gatunku ludzkiego.
Kołacze się w myśli pytanie o decyzje, o prawo do odchodzenia i prawo do przetrwania. Poraża niemożność odkupienia starych grzechów poprzez zbyt późną, zbyt rozpaczliwą reakcję na zamykanie się rozdziału życia. Czerwone od łun i zniszczenia niebo nie jest już schronieniem dla maleńkich ptaków i najpotężniejszych z ludzi.
Pośród tego matka i dzieci, przeciągające linę pomiędzy naturą a osiągnięciami medycyny. Bohaterowie, spłoszeni prawdą, są jak obłąkani poszukiwacze, jak odbicie psychicznie niestabilnego bratanka. "Nie chciał, żeby pokazano mu tablicę z napisem 'Studnia'. Chciał wody. Gdzie ona jest?"
Flanagan zabiera nas w niestabilne odchodzenie matki, w surrealistyczny świat dłoni bez palca, nogi bez kolana, przelewające się przez palce "Żywe morze snów na jawie". Działania bohaterów są gwałtowne i zdecydowane, ich efekty już nie. Plączą się słowa, niknie chęć życia, zza okien spoglądają demony, Constantine prowadzi dyskusje z umierającą. Znikają oczy i całe twarze, znika porozumienie, znika jakikolwiek sens. A na końcu pozostaje iskierka dobroci, od tych maluczkich, tych cichych i pokornego serca, tych najmniejszych, ludzkich i ptasich dowodów na życie. To nadzieja, Panie Flanagan? Czy tylko ostatni, klęczący pokłon przed ostatecznym zniknięciem?
Zawsze sięgam po prozę Richarda Flanagana z niezwykłą czułością. Dostaję przejmujące obrazy i tak piękny literacko tekst, że nawet profetyczne przygnębienie oddaje pole zachwytowi. W tej powieści jest identycznie. Brakuje skali na jej ocenę, zostaje wspomnienie unoszenia się na powierzchni morza słów i wrażeń absolutnych, zagłębiania się w takie wnętrza, które niwelują różnicę między jawą i snem... To, co daje ta książka jest trudne, wstrząsające i ogromnie poruszające. Jest smutne. Ale to smutek najpiękniejszy.
Polecam z całego serca i rozumu.
Pani_Ka Czyta
Wyrazy szacunku dla Macieja Świetlickiego za wspaniały styl przekładu, podziękowania dla Wydawnictwa Literackiego za cud czytania takiej prozy.
Melancholia Flanagana, przetykana drobinkami codzienności, kładzie się na czytelnikach nowej powieści kocem utkanym ze znikania. Nagła choroba matki to rodzinny patchwork wiary i beznadziei, walki i nieuchronności. Łączy się on każdą nitką ze światem za murami szpitala, z odchodzeniem oczywistego, ze zderzeniem chęci władzy nad życiem i śmiercią z surrealistycznym rozpadem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-24
Zatrważający raport Światowego Forum Ekonomicznego aż w pięciu pierwszych punktach zagrożeń dla ludzkości wymienia kwestie środowiskowe. Aż wierzyć się nie chce jak nasza beztroska wpływa na planetę, która nas nosi. A wystarczy odrobina wiedzy i uwagi by pojąć, że jesteśmy tylko pyłkiem w ogromie gatunków, jakie zasiedlają Ziemię i że tylko dzięki nim możemy nadal istnieć. To o nich jest wspierana setkami opracowań naukowych nowość od Wydawnictw Znak (jednymsłowemznak) "Ekipa do naprawy świata. Jak dziesięć milionów gatunków staje na głowie, by uratować ci tyłek."
Sprawa brzmi poważnie i taka jest ale Anne Sverdrup-Thygeson robi wszystko, by każdy rozdział był jasny, łatwy do przyswojenia i zapamiętania. Bazując na faktach z ojczystej Norwegii, poszerza opowieści na cały świat i rozciąga je w czasie. Dzięki temu widzimy nasze poletko i takim, jakie jest teraz i takim, jakie powstawało i kształtowało się przez wieki. Jest miejsce na poważne rozważania ale esencją są ciekawostki, obalane mity i rozjaśnienie w głowach sceptyków. Jak się bowiem okazuje, każdy okaz fauny i flory jest po coś, nawet znienawidzone komary i osy. Te ostatnie na przykład, służą za mieszkanie drożdżom, dzięki którym możemy każdego roku raczyć się najlepszymi winami. Widzieliście? Bo ja nie.
Od lasu z najdrobniejszymi mieszkańcami, przez trawy, które dzięki nasionom służą nam za główne pożywienie i namorzyn stanowiący naturalny falochron, po niezbędny nam węgiel wprost z sekwoi i tlen wytwarzany "przy okazji" - wszystko tutaj ma niezwykły opis, zadziwiające przykłady życia i użycia a przede wszystkim, poparte dowodami uzasadnienie wniosku, że gdyby nie oni/one nasze życie po prostu nie byłoby możliwe.
Rośliny potrafią więcej niż nam się wydaje, zwierzęta ewoluują i pozostają ze sobą w doskonałej symbiozie czy też zależności, bakterie i drożdże mają równie wielkie znaczenie jak największy ze ssaków. Chodzi tylko o to, by nosorożec, nawet ten wypchany w muzeum, nie był zagrożony kradzieżą rogu a pszczoły nie produkowały niebieskiego miodu, oszukane odpadami z fabryki m&mków. I o to, byśmy dali żyć temu, co daje życie nam.
Człowiek jest tutaj szkodnikiem choć pełna nadziei autorka znajduje mnóstwo przykładów naprawiaczy szkód. Faktem jest jednak, że świat fauny i flory poradziłby sobie bez nas doskonale, my zaś, bez niego, na pewno nie. Bo jak pisze w swojej świetnej książce, na naszym małym paseczku istnienia ("różnica wysokości miedzy mrocznym Rowem Mariańskim, najgłębszym miejscem świata, a ośnieżonym szczytem Mount Everestu to nie więcej niż 20 kilometrów") jest miejsce dla każdej formy życia i pora zdać sobie sprawę z tego, że niszcząc kolejne gatunki sprawiamy, że pyłek kwiatowy czy ukąszenie komara staje się dla niektórych z nas śmiertelnym zagrożeniem. Na razie pociąg, który wypada z torów, udaje nam się z powrotem na nie wtłoczyć ale przyjdzie moment, gdy te tory po prostu znikną. Autorka jest pełna nadziei i kończy posłowie apelem o to by "wykorzystać naszą pozycję 'człowieka rozumnego' by patrzeć w przód, w przyszłość, której fundamenty budujemy dziś przez nasze działania."). I takiego patrzenia Jej, nam wszystkim i naszym współmieszkańcom z całego serca życzę.
Pani_Ka Czyta
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak za pasjonującą lekturę. Wiedza podana w takiej formie to skarb.
Ps. Troszkę boli mnie serce o brak ilustracji. Wiem, że to pozycja naukowa ale jednak popularno-naukowa, kilka zdjęć dodałoby jej atrakcyjności i z pewnością poszerzyło grono odbiorców. Natomiast co do treści... Sam miód Moi Mili, zdrowy i bynajmniej nie sztucznie niebieski. Polecam!
Zatrważający raport Światowego Forum Ekonomicznego aż w pięciu pierwszych punktach zagrożeń dla ludzkości wymienia kwestie środowiskowe. Aż wierzyć się nie chce jak nasza beztroska wpływa na planetę, która nas nosi. A wystarczy odrobina wiedzy i uwagi by pojąć, że jesteśmy tylko pyłkiem w ogromie gatunków, jakie zasiedlają Ziemię i że tylko dzięki nim możemy nadal istnieć....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wspaniała to książka, która mogłaby się składać z bólu odchodzenia i relacji z życia dwóch sióstr - (prawie)czterdziestolatek, tórym przyszło wyczekiwać już tylko pożegnania ojca - gdyby Anna Dziewit-Miller nie uczyniła z niej przekornej i ironicznej opowieści o wszystkim, o życiu. O przeszłości, która wdziera się na Mazury historią i śląska odmiennością, ale też fantazjami zalegającymi po poprzednich związkach i pragnieniem wniknięcia w nowe tu i teraz. O przyszłości, która okupiona kredytami rysuje się raczej koślawo, lub nie ma szans w zderzeniu z detetminacją wpływającą pod skórę hormonami. I o teraźniejszości, która raz jest tak przejmujaca, że tylko płakać a raz tak kuriozalna, że tylko się śmiać. Albo na odwrót.
Dwie kobiety, półsieroty z urodzenia (albo prawie), odmienne fizycznie i mentalnie, siostry od świąt do świąt, rzadko pomiędzy - to one są tutaj gwiazdami przedstawienia. Szaleją i łkają, boją się i buntują, każda sobie gotuje los wedle wymagań społecznych, rodzinnych lub własnych, tych najbardziej nieskutecznych. Aleksandra, matka po trzykroć, żona zaniedbana, chce napisać książkę - daleką od "misiów", opiewającą wybitną astronomkę, który w siedemnastym wieku bardziej przylegała do pojęcia 'czarownica'. Marianna, prześliczna królowa paznokci i internetu, z niemal wrzaskliwym uporem dąży do macierzyństwa, które w jej mniemaniu odkupi zarzucany grzech. Ogień i woda, dzień i noc a w drugoplanowych rolach mężowie. Choć i dla ich przezroczystości autorka znajduje zastosowanie, poruszając sprawy najwyższej wagi - tej, gdzie główne skrzypce gra szacunek dla życia i pokora postawiona ponad oczekiwaniami.
Idealnie wpasowane cytaty z najwyższej literatury, stanowią komentarz do pozornie zwykłego życia. Zabawa językiem, inwersje, jadowicie kpiarskie zdrobnienia dają poczucie igrania z powagą każdej sytuacji. A tam, gdzie trzeba, żal przelewa się w tak pięknych metaforach, że potoki łez nie mogą wyhamować. Świetnie sobie autorka radzi z dwubiegonowością życia, z błotem i kwiecistą łąką codzienności rodzinnej, politycznej i mikrospołecznej. A my tak sobie niespiesznie podążamy za bardzo kobiecym tekstem, w którym i przekląć wolno i się poetycko rozczulić, i do lęku przed śmiercią się przyznać i stanąć przed słoniem i tupać w jego rytm.
Tu się można ubeczeć jak dziecko i łapać powietrze z rozpaczy i śmiać półgębkiem z samych siebie. Taka to 'powieść współczesna' do cna, przez którą prowadzi narrator - mistrz ceremonii. Forma i treść, że palce lizać. Polecam natrętnie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
Wspaniała to książka, która mogłaby się składać z bólu odchodzenia i relacji z życia dwóch sióstr - (prawie)czterdziestolatek, tórym przyszło wyczekiwać już tylko pożegnania ojca - gdyby Anna Dziewit-Miller nie uczyniła z niej przekornej i ironicznej opowieści o wszystkim, o życiu. O przeszłości, która wdziera się na Mazury historią i śląska odmiennością, ale też fantazjami...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to